GeMnO V - Węgierskie peryferia, a może perypetie ?

Niedziela, 11 września 2011 · Komentarze(8)
Dzień O

Jest piątek godzina 7:00 pobudka, szybkie śniadanie i rozpoczynam przygotowania do wyjazdu (planowany jest ok 16:30, ale wbrew pozorom jest go mało). Pierwszym punktem jest umycie i naoliwienie rowera po ... 3 tygodniach dojazdów do pracy. O 10:00, zawożę go do serwisu. Jest parę drobiazgów do wyregulowania/poprawienia, sam nie chcę się tym bawić. Po powrocie z serwisu sprawdzam check-listę i zaczynam się pakować. Trochę tego jest ..., w między czasie dociera kurier z karimatą i śpiworem. Ok. 14:00 z grubsza jestem gotowy i mogę już na spokojnie odebrać rower. Chwila odpoczynku i przyjeżdża Kosma. Jest już późno a mamy przed sobą ok 160km drogi. Początkowo jazda idzie nam całkiem nieźle, omijamy korek na A4 pomiędzy Katowicami a Brzęczkowicami, jednak na płatnym odcinku autostrady trwają w najlepsze remonty, więc o szybkim przemieszczaniu nie ma specjalnie mowy. Za Krakowem jest gorzej, przez kilkanaście km wleczemy się w żółwim tempie. Zapada zmrok. Mijamy kolejne miejscowości, w świetle księżyca majaczą na horyzoncie góry. Podjazdy na drodze są coraz "ciekawsze", momentami mamy wrażenie, że za chwilę droga się skończy przepaścią. W końcu po 21:00 docieramy na miejsce. Odbieramy gadgety (mapy, przewodniki itp.) i idziemy na salę gimnastyczną, gdzie mamy zadekować się na 2 dni. Warunki spartańskie, ale mające swój urok. Niektórym ciekawie się bawią i koszulka z numerem startowym ląduje na tablicy kosza :)
Ktoś się nieźle bawił © amiga

Jesteśmy zmęczeni więc, po browarze idziemy spać. Jutro czeka nas ciężki dzień.
Jednak noc nie jest dla mnie łaskawa, Długo nie mogę zasnąć, ktoś chodzi, głośno rozmawia, jestem nie w swoim środowisku. W nocy wielokrotnie się budzę i rano jestem nied......y.

Dzień 1
Jest 6:00, boli mnie baniak (głowa, prochy nie pomagają), ale co zrobić start o 8:00 więc trzeba się pozbierać. W trakcie szybkiej kontroli rowerów okazuje się, że ktoś wykręcił w rowerze Kosmy, w nocy jedną ze śrub mocujących tylni hamulec. Q..wa M.ć . Początek imprezy i od razu problem. Zapowiada się, źle, zastępczej śruby nie mamy więc hamulec pewnie pozostanie rozpięty, w górach może to sprawić problem. Jednak gdy docieramy na miejsce startu okazuje się, że w centrum Iwkowej jest otwarty o godzinie 7:50 sklep z m.inn. z art. metalowymi i ..... są potrzebna nam śruby :). Więc jednak nie będzie tragedii.
Ciąg dalszy to opóźniony start maratonu, organizatorzy dają ciała. Mapy nieprzygotowane. Mija cenna godzina. W końcu udaje się, dostajemy mapy okolicy z zaznaczonymi punktami. Monika wyznacza wstępnie trasę i ... ruszamy.

Punkt 1 - szczyt góry Machulec.
Docieramy tam względnie szybko. Oczywiście pierwszy podjazd i mało płuc nie wyplułem, podejrzewałem, że to kondycja jednak dopiero po kilku podjazdach zrozumiałem, że błąd tkwi w technice. Tu nie da się jeździć na przełożeniach, których używam jeżdżąc do pracy - duży blat z przodu, i któraś z małych zębatek z tyłu. Męczę się niemiłosiernie. Ale docieramy na miejsce. Punkt zaliczony :)
Zjeżdżając z góry zaliczyłem pierwszą glebę. Na czas nie wypiąłem się z pedałów :)

Punkt 2 - Źródło św. Świerada
Idzie nam nadspodziewanie sprawnie, do brzegu jeziora Czchowskiego docieramy sporo przed czasem (zjazd był po asfalcie i płytach betonowych, ale było stromo, pierwszy raz jechałem 40km/h na zaciśniętych klamkach hamulcowych. Smród palonych klocków był moooocno wyczuwalny ;), pakujemy się na prom i po przepłynięciu na drugą stronę
Dobrze, że nie wpław © amiga

odnajdujemy źródło,
Wyschnięte źródło św Świerada © amiga

jednak nie chcemy tracić czasu więc robimy fotki i szybko ruszamy dalej szukać kolejnego punktu.

Punkt 3 - Punkt widokowy Połom Mały
Specjalnie nie kombinując jedziemy drogą częściowo asfaltową, częściowo szutrową do interesującego nas punktu. W trakcie podjazdu zostajemy obdarowani brzoskwiniami przez "Autochtona" :). Są świeże, prosto z drzewa, rewelacja.
Punkt widokowy to osłonięta altanka. Miejsce faktycznie piękne. Widoki zabijają, ale nie mamy czasu, ruszamy na kolejny punkt.

Punt 4 - Szczyt góry Czyżowiec
Względnie szybko docieramy pod górę i ... wprowadzamy rowery, jednak popełniamy drobny błąd, nie sprawdzamy odległości na liczniku i mapie. Zemści się to na nas, ale w tej chwili uznajemy, że szczyt to szczyt. Po kilkudziesięciu min. docieramy na górę idąc na azymut. Tracimy ok 30 min na poszukiwanie punktu i ... nie ma go. Monika uznaje, że pewnie gdzieś, źle skręciliśmy i trafiliśmy nie na ten szczyt. Zjeżdżamy więc do asfaltu i podjeżdżamy/podchodzimy do góry z innej strony. Mierząc i sprawdzając trasę docieramy do ... tego samego miejsca. Monika dzwoni do organizatorów, upewniają nas, że punkt jest na szczycie na 100%, a my mamy poświęcić więcej czasu na jego odnalezienie. Po kolejnych kilkudziesięciu minutach poddajemy się. Na ten punkt straciliśmy już 2 godziny. Pass.
(Później okazało się, że to organizator dał ciała, punkt był umieszczony 150m niżej na jednej ze ścieżek. Sporo ekip też go nie odnalazło, bądź miało z nim problemy)
Warunkiem zaliczenia maratonu jest odnalezienie wszystkich punktów więc – już „po ptokach”. Zostajemy na tej nieszczęsnej górze jeszcze chwilę na popasie. Ruszamy dalej, tym razem już bardziej rekreacyjnie. Zaliczamy pobliski sklep, mają Kasztelana :). Podjeżdżamy pod jedną z pobliskich górek, siadamy pod lasem podziwiając widoki.
Niezapomniane widoki ... © amiga


Delektujemy się nektarem bogów. Jest pięknie.

Wracając do szkoły w Iwkowej odwiedzamy jeszcze jeden punkt - Bacówkę Biały Jeleń. Za kilka godzin mamy tu przyjechać na biesiadę ;)
Zastanawiamy się nad zaliczeniem jeszcze jednego punktu jednak po zerwaniu przeze mnie łańcucha i chwili błądzenia na górce, odpuszczamy i już bez kombinowania wracamy do szkoły.
Na miejscu szybki prysznic i odpoczywamy przy kolejnej puszcze piwa :) Czekamy na busa ... W końcu dociera i jedziemy na Biesiadę.

Biesiada
Delektujemy się, żurkiem, bigosem i pochłaniamy kolejne kufle piwa.
Panorama okolic Iwkowej © amiga


Bacówka Biały Jeleń © amiga


Halo, halo Darku ... © amiga


Świnka, a może Koza ... ? © amiga

Jakaś para przechodząc koło mini zagrody zastanawiała się co to za zwierzę, wyszło im, że pewnie jest to świnka morska lub koza, Hmmm. Chyba wypiliśmy nieco za dużo bo nam to przypomina psa.

Ewakuacja z bacówki ok 22:00. Jedziemy pierwszym transportem. Na miejscu decydujemy się na spanie pod chmurką, jedynym klimatyzowanym miejscu. Na sali unosi się zaduch przepoconych ubrań, suszących się tu i ówdzie. Zabieram ze sobą kilka gadgetów, jest piwko, jest muzyka, jest zajebiście...
Nocna imprezka ... © amiga


Chmury na nocnym niebie © amiga

Noc jest ciepła. Początkowo jest trochę chmur na niebie jedna nad ranem gdzieś znikają. Robi się chłodno. Ale śpiwory dają radę.

Dzień 2
Ok 6:30 budzi nas dźwięk dzwonów w pobliskim kościele. Zaczynam się zbierać i przygotowywać do kolejnego dnia zawodów. Jako że i tak jesteśmy już NKL to jedziemy dla czystej rozrywki.
Jednak aby tradycji stało się zadość to w nocy ktoś rozwalił mi lusterko w rowerze, a organizatorzy ponownie się spóźniają. Mapy są nieprzygotowane. Przez okno widać jak zaznaczane są punkty na nich.
Ech ... 2 dni i dwie identyczne wpadki :)

Organizatorzy przygotowują mapy :) © amiga


Po zapoznaniu się z mapą ruszamy na pierwszy punkt.

Punkt 1 - Krzyż powstańców.
Z mapy wynika, że nie powinno być problemów z odnalezieniem tego miejsca. Jednak okazuje się, że na nich również są błędy - zaznaczone są szlaki których nie ma. Kończą się bramami do zagród, czy ogrodów przydomowych. Ładujemy się na przełaj po górę. Podejście strome i zarośnięte, ale dajemy radę.
W końcu docieramy na szczyt i odnajdujemy punkt jednak kilka metrów przed nim jest coś co nas zaskoczyło ... Toi Toi-ki powstańców :)

Toi Toi partyzantów ... ? © amiga


Odbijamy się na punkcie i ruszamy dalej.

Punkt 2 - Kamienie Brodzińskiego
Ruszamy dalej zielonym szlakiem, wydaje nam się to dobrym wyborem jednak jakiś kilometr dalej okazuje się, że trasa jest coraz ciekawsza. Początkowo robi się stromo, Coraz więcej kamieni, korzeni. W dalszej części szlak jest nieco "podmokły"

Droga rowerowa :) © amiga


Czyszczenie zapchanych bloków ... © amiga


Przydrożny wodospad © amiga


Jedziemy dalej, droga nieco się poprawia, ale gdzieś przy łące zaliczam pierwszą w dniu dzisiejszym glebę, nie wypiąłem się z pedałów i na dokładkę wpadłem do rowu , z boku wyglądało to przezabawnie :) (Fotka pewnie pojawi się na blogu Kosmy)

Bez większych przygód docieramy do kamieni i ... muszę się wdrapać na skałkę aby odbić się na punkcie. Wyglądało to nieciekawie, ale jakoś poszło.
Zbieramy się i ruszamy na punkt 3.

Punkt 3 - Szczyt góry Łopusze Wschodnie
Jedziemy asfaltem. Tak będzie szybciej, jednak w pewnym momencie za blisko podjeżdżam roweru Moniki, hamuję, pechowo bo przednim hamulcem i zaliczam OTB :)
Ryczymy ze śmiechu :), ponownie wsiadam na rower i ruszamy dalej.
Temp >25 stopni jest gorąco. Kończą nam się napoje, większość sklepów jest zamkniętych. Jako że i tak dzisiaj jedziemy rekreacyjnie, to postanawiamy sobie odpuścić i poszukać jakiegoś otwartego wodopoju. Kilkanaście km dalej odnajdujemy mini market. Kupujemy po Liptonie i Big milk-u. Siadamy na pobliskiej ławce i odpoczywamy.

Panorama beskidu wyspowego w pobliżu Dominicznej góry © amiga


Wracamy do Iwkowej, tam szybki prysznic, odebranie dyplomów i .. pora się pożegnać z Beskidem Wyspowym.

Było rewelacyjnie, pomimo początkowych wpadek organizatorów, kilku glebek i NKL :(. Ale co tam. Warto to przyjechać, widoki rekompensują trudy jazdy/wspinaczki.
Dzięki za towarzystwo Kosma, sam pewnie bym nie zaryzykował jeszcze wyjazdu w góry.

Wersja wydarzeń Kosmy

Ślady GPS
Dzień pierwszy


Dzień drugi

Komentarze (8)

anetka Bałem się gór. Ale było rewelacyjnie. Owczem jest to męczące, ale warte swojej ceny :). Zawsze lubiłem góry (nie każde) a teraz widzę, że da się je zwiedzać inaczej. W tym roku pewnie już nie bo dzień się mocno skraca, ale przyszły będzie pod znakiem gór.

amiga 07:01 środa, 14 września 2011

ojojoj cóż za superowe przeżycia i jaka relacja! aleśmy się naczytały wczoraj z moją Kosmą..., cieszę się, że wróciłeś zadowolony i rozumiem, że załapałeś bakcyla. Jestem przekonana, że teraz powstanie" bułgarsko-węgierskie centralno-peryferyjne stowarzyszenie rowerowe", które
przeskoczy wszystkie znamienite teamy jeżdżące na orientację..., zaś dobry humor, radość i zabawa czerpane z rajdów będą uskrzydlały Wasze rowery w dążeniu do osiągnięcia wszystkich założonych celów :-)

anetka 21:00 wtorek, 13 września 2011

ewcia0706 Bałem się tego wyjazdu niemiłosiernie, ale już na miejscu było ok. W górach jestem zakochany od zawsze, nie przepadam za morzem. Tyle, że do tej pory nie sądziłęm, że będę tam jeździł na rowerze :) Męczące, ale jestem zachwycony tym wyjazdem

amiga 17:10 poniedziałek, 12 września 2011

ło jak fajna relacja...:) widzę, że połknąłeś bakcyla..:) albo to "siła przekonywania" Kosmy...:)

ewcia0706 12:04 poniedziałek, 12 września 2011

kosma100 Muszę się podszkolić z nawigacji wg mapy, ale nie było źle, z podjazadmi powinienem mieć już mniejsze problemy. Chyba skończę z używaniem największego bladu na podjazdach. Efekt był taki, że szybko się męczyłem.
Ale było super, tak inaczej, aktywnie spędzony weekend, nie żałuję ani minuty.
Dzięki za wszystko.

amiga 07:10 poniedziałek, 12 września 2011

devilek Pewnie będzie niejedna okazja. Na 100% za jakiśczas wybioręsię na coś podobnego. Jak dojdę do siebie i niestety nie we wrześniu. Wszystkie weekendy mam już zajętę.

amiga 07:05 poniedziałek, 12 września 2011

amiga Dzięki za towarzystwo ;-)
Cieszę się, że Ci się podobało.
To na jaki następny rajd jedziesz? :D
winka morska a'la koza rządzi ;-)

kosma100 05:51 poniedziałek, 12 września 2011

Fajne fotki,fajna impreza ;) Takie coś zaliczyć ... Tylko z kim :(

devilek 20:46 niedziela, 11 września 2011
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa lupac

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]