Ostatnio strasznie się obijam rowerowo, a to coś wypadnie, a to urodziny, komunia, choroba, a to pada, nie chce mi się.... itp. Koniec wymówek, jest niedziela, trzeba się ruszyć, może nie będzie to nic spektakularnego, mam jakieś 3 może 4 godziny czasu, ale przynajmniej pojeżdżę po okolicy, zobaczę co się zmieniło. Kierunek Lędziny, a później się zobaczy.
W rachubę wchodzi tylko las, co prawda później pewnie pojadę szosami, ale pierwsze kilkanaście km mam w wariancie po lesie. Niektóre ze ścieżek strasznie zarosły, są wąskie, rośliny po obu stronach mają po 1.5m, ale, są też miejsca gdzie wpadli leśnicy i wycieli cały kwartał lasu...
Jadę przez Murcki, co prawda może nie najbardziej optymalnym wariantem, ale po drodze zahaczam o wzgórze Wandy, najwyższy punkt Katowic. Niby fajnie, ale... wzgórze jest mocno porośnięte lasem, na szczycie wodociągi mają swoją stację i tyle. A przydało by się postawić jakąś wieżę widokową.. Włażenie na drzewa jakoś mnie nie pociąga od kilkudziesięciu lat ;)
Obieram kierunek Imielin, dalej Mysłowice. W tej pierwszej miejscowości wjeżdżam do parku, a raczej na teren ośrodka, chwilę po nim krążę, w zasadzie mijam go od wielu lat, dzisiaj moją uwagę przykuły dmuchańce. Okazuje się, że przy basenie jest całkiem zgrabny plac zabaw :). Mała rundka dookoła i jadę na Mysłowice, Wpierw Krasowy, później Wesoła obok stawu. Jako, że logicznym dla mnie jest iż wyjadę na Giszowcu to zastanawiam się czy już odbić w kierunku domu, czy może trochę nagiąć drogę?
Wybrałem drugi wariant, podjeżdżam na Nikiszowiec, jednak z daleka widzę setki samochodów, spoglądam na zegarek, pora kościelna, będą tłumy w centrum, tak więc mijam je bokiem, zajrzę tutaj w inny dzień, gdy będzie spokojniej. Zastanawiam się nad Szopienicami, ale stamtąd warianty są nieciekawe, za to przypominam sobie o ścieżce przez las prowadzącej na Dolinę 3 Stawów...
Obowiązkowa rundka dookoła największych stawów i kieruję się na Muchowiec, po drodze podziwiając zmiany jakie tutaj zaszły, jeszcze kilka lat temu jechałbym po bagnisku, a dzisiaj mam piękną betonową drogę, w pobliżu jakieś knajpki, ścieżki piesze, place zabaw... Przy lotnisku zaskakują rolkostrady i drewniane kładki. Z jakiegoś powodu nie ma zbyt wielu ludzi, może to wakacje? W każdym bądź razie cały park leśny jest przejezdny :)
Pora jednak skierować się do domu, jeszcze delikatnie naginam ul Rolną, przez Ligotę, tyłem docieram do Ochojca... Przy Dworcu PKP w Ochojcu skręcam na peron, a raczej na pozostałości po nim. W zasadzie został tylko nasyp... za kilka lat gdy to zarośnie nikt nie będzie pamiętał, że tutaj jeździły pociągi osobowe. Szkoda, że miasto nie zauważa potencjału kolejki aglometacyjnej, w zamian ciesząc się, że mamy największy odsetek samochodów w regionie. To chore. Cóż... obudzimy się za kilka lat z ręką w nocniku...
Niedziela... pogoda dopisuje, prognozy od kilku dni straszą, więc wszystkie opcje wyjazdu były w lekkim zawieszeniu. Jednak w ostatniej chwili coś się zmieniło. Zapowiadane deszcze zniknęły. Około 9:00 jest jeszcze chłodno, nadjeżdżają dziewczyny :)
Dzisiaj niezłe wyzwanie, 40 km, kierunek Pszczyna, sprawdzam wiatr ten początkowo ma wiać z zachodu, później z północy. Tak więc powinien nam nieco pomagać :)
Temperatura optymalna, około 18 stopni na starcie, później będzie cieplej co trochę mnie niepokoi. Trzeba dużo pić.
Zaplanowana trasa wiedzie bądź lasem, bądź bocznymi drogami, od czasu do czasu przecinając nieco bardziej ruchliwe ciągi. Nie spodziewam się problemów, mimo wszystko jest niedziela rano, niektórzy pewnie dopiero wstają.
Niestety na starcie mamy pierwszy podjazd na Kostuchnę, to będzie chyba najwyższy punkt na trasie ;) Dajemy radę :) Długi zjazd... i pakujemy się w las prowadzący na Podlesie, ścieżka jest wąska i prowadzi przy wyciągu narciarskim Sopelek.
Słyszę co jakiś czas Ochy i Achy... ale też pytanie, a ile jeszcze zostało... ;) Na szczęście kilometry powoli topnieją, do mety jest coraz bliżej. W Tychach Żwakowie pierwsza dłuższa przerwa, dobre 20-30 minut, pora na ciastko, na Hot-Doga, na napoje...
Jest pora obiadowa tak więc trzeba by coś zjeść,m znajdujemy odpowiednią restaurację, kelnerzy zakręceni jak słoiki... Mylą się, zapominają, ale jedzenie spoko. Może nie na 6kę, ale solidną 4 z plusem ;) się należy. Czas ucieka a trzeba jeszcze wykorzystać dmuchańce ;), kupić pamiątkowe magnesy, itp... Sprawdzamy pociągi, do 15:48 mamy coś co 20 minut, tak więc kupujemy lody na rynku.... pycha...
Powoli jedziemy na dworzec, coś mi się nie podoba, za dużo podróżnych czeka, zbyt wiele rowerzystów, w sumie chyba 9 naliczyłem... Jak podjedzie nowy skład to będzie ciężko, mam nadzieję, że podjedzie stary kibelek, nie jest za fajny, ale mieści się w nim prawie dowolna liczba rowerów i rowerzystów.
Pociąg jest opóźniony dobre 15 minut. Skład nie dość, że nowy, to wyjątkowo krótki, wewnątrz ludzie ubicie jak śledzie w puszcze. Masakra... Udaje się wsiąść dziewczyną z roweremi... Uff... Ja odpuszczam, nie ma miejsca, ale... mam rower i nie zawaham się go użyć. Żegnamy się... Wychodzę z dworca, następny pociąg za godzinę, nie mam ochoty na powtórkę. A w końcu do domu nie jest specjalnie daleko. Ruszam wariantem krótszym niż tutaj dojechaliśmy, ale bardziej paskudnym, po drodze wzdłuż wodociągu. Trasa szybka, ale nudna. Choć w tej chwili chyba jedyny sensowny wariant. Prognozy straszą burzami od około 17-18. Jadę pod wiatr... trochę męczące, ale, jest nieźle. Szybko docieram do Kobióra i jedynki, którą muszę przekroczyć. Ruch jak diabli, a to miejsce nie jest za fajne na takie numery. Tracę dobre kilka minut by pokonać tą przeszkodę.
Dalej wracam na drogą którą jechaliśmy do Pszczyny, szybko mijam kolejne atrakcje, w Tychach pakuję się przez całą długość miasta. Ciężko powiedzieć, że jest szybciej, sporo skrzyżowań, debilne rozwiązania świateł... a za browarem jadę kawałek 44-ką. Na szczęście ruch niewielki i udaje się szybko przejechać ten odcinek.
Ostatni fragment przez las, jestem na Podlesiu, zaskakuje mnie stacja rowerów miejskich, miejsce piękne :), odnowione, tyle, że nie mam specjalnie potrzeby by tam wjeżdżać, szybkie zdjęcie z daleka i ruszam do domu. W okolicach Tunelowej przymusowy postój, jedzie pociąg z Pszczyny, ten na który mogłem czekać ;) Stary, lekko odnowiony skład. Szkoda, że ten wcześniejszy taki nie był.
Niedziela płynęła sobie spokojnie.... co 13:00, gdyż o tej godzinie jestem umówiony z Kuzynką, miała z nami jeszcze jechać młoda, ale lekko zaniemogła. Może i dobrze, bo pogoda dzisiaj płata czasami psikusy, a to powieje, a to przygrzeje, a to popada...
Niedziela,16 czerwca... ugadujemy się z Karoliną na wyjazd na rajd... Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłem na rajdzie na orientację. W zeszłym roku sezon przepadł, złamanie ręki i tyle. Wydaje mi się, że był to Tropiciel w 2016.... ale mogę się mylić.
Wyjeżdżam z domu trochę przed 6... powinienem zdążyć.
Na miejscu jestem około 8:30... Mamy sporo czasu na przygotowanie siebie, rowerów, na zarejestrowanie się w biurze rajdu.
Coś po 9 ruszamy na krótką przejażdżkę po okolicy... mała rozgrzewka na szosach. Rowery same śmigają. W sumie przed rozpoczęciem maratonu mamy około 10 km w nogach. Może ciut więcej.
Zgodnie z planem zabawa zaczyna się o 10:00, odprawa, rozdanie map, start o 10:20. Rysujemy wstępny plan trasy, starając się unikać terenu, a już na 100% unikać szlaków końskich, których w okolicy jest dość trochę. Zresztą baza jest w stajni :) a jadąc drogami mijamy kolejne kilka...
Wczoraj pakując się wypadło na to, że jadę góralem na szerszych oponach, spodziewałem się, że będą piaski....
W tej chwili żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia karcie z punktami... to 2 strony A4 ;) 21 PK do zaliczenia. Kilka punktów zupełnie poza główną pętlą... szykują się długie puste przeloty, za którymi nie przepadam, a są miejsca jak okolice Gałkówka gdzie 5 PK jest w odległości może 2 km... Te zostawiamy na koniec, mam tylko nadzieję, że to się na nas nie zemści... bo jak braknie czasu to możemy stracić wiele punktów.
Lampiony jak na RnO są trochę nietypowe, to butelki oklejone taśmą. Pomysł jest niezły... chyba lepszy niż klejenie kartek A4, tanie widoczne i działające :)
Na punktach nie będzie perforatorów, za to trzeba coś zrobić, a to policzyć okna, gwiazdki, sprawdzić datę, autora.
Zaczynamy od długiego przelotu do kościoła w Kurowicach, to nasz pierwszy PK, na miejscu do przeliczenia liczba wmurowanych łusek. Trochę mnie to zaskoczyło, bo przy tym kościele byłem już kilka raz, jednak nie wpadłem na to, że mogą być tutaj łuski w murze. Szukam czegoś małego przy wejściu, może jakiejś tablicy, obchodzimy kościół dookoła i nic. Karolina zadaje pytanie księdzu, ten pokazuje nam jedną łuskę, to... łuska działa... jest wielka wielka. Próbujemy policzyć, są wszędzie, to bez sensu... pytamy księdza - 32 wmurowane. Uff... Jedziemy dalej,
Gaj Benedykta, miejsce gdzieś w lesie, oddalone od głównej drogi, pierwsze spotkanie z piaskami, trochę kluczymy szukając tablicy której się podziewaliśmy, ale w zamian jest kamień z odpowiednią inskrypcją. nas interesuje rok. Kolejne PK położone są na szlaku końskim w kierunku Gałkówka, chodzi o kamień w miejsc okopów z 1914 roku, liczbę schodów przy cmentarzu z I wojny i tak powoli jedziemy dalej. W Gałkówku zmieniamy nieco naszą trasę, odbijamy w kierunku najbardziej skrajnych PK na północnym-zachodzie. Liczymy kondygnacje budynku na terenie bazy wojskowej. Nieco dalej mimo tego, że z mapy wynika, iż czerwony szlak jest przeprowadzony pod czy nad torami to okazje się na miejscu, że kolej nie przewidziała normalnego przejścia. Cóż... pomykamy przez szerokie torowisko z rowerami w rękach... Jeszcze tylko rów i jesteśmy po drogiej stronie.
W pobliżu pałac, trzeba przeliczyć okna z tyłu pałacu, tylko jak tam wjechać? Odnajdujemy ścieżkę i jest, 12 sztuk, organizatorzy czatują tan na nas, robią nam kilka zdjęć, a my po chwili ruszam dalej, do może 1/3 trasy. Słońce zaczyna piec. Niby pijemy, ale mam wrażenie, że trochę za mało, cały czas umyka nam jedzenie, wieziemy je co prawda w plecakach ale kto by o tym pamiętał.
Gdy tak krążymy od PK do PK, zdajemy sobie sprawę z tego, że sporo tych miejsc znamy z naszych wycieczek po okolicy. Cmentarze z I wojny odwiedziliśmy w ramach zapoznania się z mapą gry terenowej ;), tyle, że pytania są szczegółowe i trzeba tam podjechać, bo nie zauważyliśmy napisy, kto by pamiętał jakąś datę, nazwę oddziału, czy autora projektu ;) Na wycieczkach patrzy się na coś innego.
Docieramy do bunkra w okolicach Natolina, czy raczej trzeba by to nazwać ziemianką piwnicą, jest lampion, zadanie brzmi, podaj liczbę gwiazdek na pomniku ;). Tyle, że tutaj pomnika nie ma. Zaglądamy na mapę, pomnik jest jakieś 150m dalej, być może o niego chodzi. Ale lampion wisi na bunkrze. To błąd w oznaczeniu i to dość spory. Pamiętam pewną Odyseję Miechowską... gdzie PK jak trafił w kółko to było nieźle, organizatorom oberwało się wtedy solidnie. Pamiętam grupki przeczesujące pole o powierzchni 500x500m. Działo się... Tym razem robimy zdjęcie lampionu i ruszamy dalej, cóż... to błąd. Jak się okaże przy kolejnym PK nie jedyny. Kolejny punkt miał być przy kapliczce, z mapy wynikało, że znajduje się za kapliczką jakieś 100m, jadąc jednak widzimy sporą grypę rowerzystów kłębiącą się przy kapliczce... w Małczewie, są też organizatorzy, pokazujemy im mapy... odpowiedź mnie zaskoczyła, to zabawa, w Małczewie nie ma drugiej kapliczki, szkoda tylko, że nikt nie wspomniał, że punkty są poza właściwym miejscem, zaczynam trochę się obawiać co będzie dalej.... Oby to był ostatni błąd...
Gdzieś po 14 meldujemy się z kompletem punktów w bazie. Temperatura pod koniec trochę dobijała. Picie powoli ale jednak się kończyło. Na mecie musimy chwilę odsapnąć. Żurek... pierwsza klasa, to jeden z tych które uwielbiam, przypomina śląski :), czeka też na nas kiełbasa z ogniska, jednak ani ja ani Karolina jakoś nie mamy na nią ochoty, za to herbata, woda, znika litrami....
Coś co mnie zaskoczyło to fantom i miejsce gdzie można sprawdzić się w roli ratownika, pomysł niezły... przydatny, i chyba niespotykany na maratonach... wydaje mi się, że chyba tylko na którymś tropicielu było to jako zadanie na którymś z punktów.
Po 17, pora na ogłoszenie wyników, Przed nami z kompletem przyjechała ekipa z Koluszek, 4 mężczyzn. Tak więc jestem piąty, a Karolina pierwszą kobietą na pełnej trasie. Jest nieźle... Organizatorzy jeszcze bardziej zaskakują, gdy okazuje się, że wszyscy uczestnicy otrzymują nagrody.... Dawno tak nie było na rajdzie. Miłe zaskoczenie...
Co mi się podobało? Organizacja ;),pomysł z lampionami prosty i działający... fajne miejsce.... choć kurzu było co niemiara. Ilość nagród, upominków, gadżetów... wow... Pomysł na wykorzystanie miejsc związanych z I wojną światową, poprowadzenie takim szlakiem... genialny...
Uwagi... to 2 błędnie oznaczone punkty, rozwlekłe opisy punktów i zadań do zrobienia. Format A4 opisu PK sporo za duży. Myślę, że kompresja do czegoś pokroju A6, A7 byłaby mile widziana. Brak jednoznaczności szczególnie tam gdzie coś trzeba było przeliczyć... liczba łusek.. nawet księża nie wiedzieli ile ich jest. jeden twierdził, że 32 inny że 37... Przyjmowane były odpowiedzi od kilkudziesięciu w górę ;), liczba okien na plebanii .... podobnie... To drobne potknięcia, ale jednak...
Nie zmienia to faktu, że zabawa była przednia, a jak na pierwszą edycję to nie za bardzo jest się do czego przyczepić.
Muszę podziękować Karolinie za tak spędzony dzień, za namówienie mnie (choć długi się nie opierałem) na ten raj. Niesamowicie miło spędzony dzień :) Wielkie dzięki..... brakowało mi trochę tego, a to że nie w Pucharze Polski to co z tego. Tam mam wrażenie, że od jakiegoś czasu trwa wyścig szczurów, gdzieś zostało utracone to coś, zabawa... Spędy po kilkaset osób chyba nie są dla mnie. Nie przepadam za nimi. Wolę kameralne małe imprezy... A to należało do nich. Zresztą Łódzkie ma szczęście to niezłych rajdów, maratonów, ludzi którzy je tworzą, - BikeOrient, OrientAkcja, Krowa...
Ostatni dzień wyprawy... Wstajemy nieco później, czasu będzie nieco mniej. W nocy padało. Trochę się pakujemy, Po 6 ruszamy na wycieczkę po okolicy i do Czech... Obserwujemy prognozy i radary. Po 11 możliwe są lokalne opady, po 14 ma lać już wszędzie...
Wracamy na kwaterę, pakujemy manatki, zjadamy kanapki ;) i żegnamy się z gospodarzem... Myślę, że w te okolice zawitamy jeszcze nieraz. Jest kilka ciekawych miejsc gdzie nas jeszcze nie widziano. Może pogoda bardziej dopisze... Kto wie...
Dzięki Karolina za kolejną niezapomnianą wyprawę, za kilka wspólnie spędzonych dni... już nie mogę się doczekać kolejnej wycieczki... wyprawy.... Te 4 dni minęły tak szybko...
Dzień trzeci wyprawy., wczorajszy wieczór spędziliśmy na szukaniu miejsca gdzie nie będzie lało. Wygląda na to, że jedynym takim miejscem będzie Bystrzyca Kłodzka. By nie powtarzać wczorajszej trasy postanawiamy podjechać tam samochodem. Porzucić go gdzieś przy markecie i dalej ruszyć rowerami.
Po 6:30 jesteśmy na miejscu. Szybkie wypakowanie i możemy ruszać. Zwiedzanie Bystrzycy zostawiamy na później, teraz gnamy w kierunku Stronia Śląskiego. Po drodze trafiamy na informację, że za Sienną droga jest zamknięta. Mam nadzieję, że to nie przebudowa mostu nad rzeką...
Gdy jesteśmy na kwaterze z daleka widać nadciągającą nawałnice. Mamy jednak kilka innych ciekawszych zajęć. Jutro wyjazd będzie krótszy, w końcu musimy wrócić do domów....
Piątek, Dzień Dziecka, 4:00, wczesna pobudka, na popołudnie zapowiedziane są burze. Wczoraj wieczorem po przeglądzie prognoz pogody, zdecydowaliśmy się na wyjazd po okolicy, W promieniu 40 km mamy Złoty Stok, Kłodzko, Bardo i z grubsza taki mamy plan, ze względu na możliwość ewakuacji pociągiem obieramy jako końcowe pozycje Kłodzko i Bardo :) Z rana więc Złoty Stok. Jako, że będziemy mieli do przejechania około 20 km krajówką, to wczesna pora powinna nas uchronić przed dużym ruchem. Ale to wyjdzie w drodze.
Jest po 10 gdy kończymy zwiedzanie, podjeżdżamy jeszcze do baru mlecznego, gdy wjeżdżaliśmy był już otwarty, a że w drodze jesteśmy od dobrych kilku godzin to pora coś zjeść. Szkoda tylko, że nie ma miejsc na rowery. Przypinamy je do pobliskiej lampy... Obiad podany w ekspresowym czasie, zupa botwinkowa, pierogi ruskie, kompot. Wszystko zjadliwe, mi jednak brakuje przysmażonej cebulki w zamian za smalec... Karolina ma rację, trochę za tłusta polewka... Niemniej było smaczne :) Ruszamy więc dalej obserwując radary pogodowe, to pokazują, że gdzieś na granicy państwa coś zaczyna się pojawiać.
Na szczycie górki ponownie sprawdzamy radary, coś zaczyna się dziać złego w okolicy, pojawiają się ciemne chmury... Chyba skrócimy wycieczkę.. Pędzimy na złamanie karku do Barda. Tam kilka szybkich zdjęć i... jesteśmy skołowani, nie wiemy tak naprawdę w której części miasta jesteśmy, w który kierunku jedziemy. Kompletnie skołowani mając w głowie nadchodzące burze, kilka razy mylimy drogi w końcu Karolina pyta jakiegoś mieszkańca. Szybko okazuje się, że jesteśmy nie tam gdzie myśleliśmy... Masakra jakaś... Sprawdzamy też rozkład pociągów... ten dopiero za godzinę, możemy bądź przeczekać to w jakiejś kawiarni ale nic ciekawego w mieście nie ma. Tak więc ruszamy w kierunku Kamieńca Ząbkowickiego.
Dzień święty należy odpowiednio obchodzić, kilka dni wcześniej jakoś tak wyszło, że postanowiliśmy z Karoliną gdzieś się urwać na długi weekend Bożocielny ;) Plany planami.... a rzeczywistość sobie ;) Miało być może, miał być Beskid Niski, może Wyspowy. W ostatniej chwili kierunek - Kłodzko :), szybkie uzupełnienie map w geografie w Katowicach, pakowanie się... i. decyzja... jak tam dojechać. Stanęło na samochodzie ;), w tym przypadku chyba najlepsza opcja, tym bardziej, że raczej będziemy objeżdżali okolicę, a nie przemieszczali się pomiędzy punktami.
Cały czas monitorujemy prognozy pogody, dzień przed okazuje się, że w okolicach Otmuchowa gdzie miała być baza wypadkowa dzisiaj będzie padać. Tak więc rozważamy alternatywną wycieczkę po okolicach Opola. Spotkamy się gdzieś na stacji, a dalej już rowerami. Myślę, o Turawie i okolicy, oczywiście do Opola trzeba wjechać i czynimy to od razu z rana. Jest trochę przed 7:00 gdy jesteśmy w centrum.
Stare miasto urzeka, o tej porze nie ma zbyt wielu ludzi, szczególnie, że jest święto, widać przygotowania, widać kapliczki, stacje.... itp... Kilka lat temu gdy tutaj byłem , turystów był co niemiara. Tyle, że i pora była inna ;)
Samo Opole nie było w zasadzie na dziś planowane, jedyną mapę jaką mamy ze sobą to wersja dla tirów. Kiedyś mi się sprawdziła, na długich przelotach ma to sens, bo jak wjedzie TIR to i rower da radę. Nie wpuszcza się Tira na drogi leśne, czy po piachu... Tym razem gdy chcemy zwiedzać, przydatność tej mapy jest średnia. Skala za duża, wiele miejsc nieoznaczonych. Trochę jeździmy na czuja...
Po około godziny postanawiamy wyjechać z miasta, kombinujemy z przejazdami po wałach, w końcu przez półwieś wyjeżdżamy z terenów zabudowanych, od razu lepiej, tylko znów wjeżdżamy do Opola... To miast jest wszędzie... ;) Kierunek Żelazna. Gdzieś w okolicach Kątów ma być przeprawa promowa przez Odrę. Ciekawe tylko czy prom dzisiaj kursuje, ciekawe czy o tak wczesnej porze.
Pora skierować się na Turawę, wiatr męczy... jest już upalnie, pot leje się ze mnie ciurkiem, piję ile wlezie, po drodze mała przerwa na banana i Grześka ;) Od czasu do czasu trafiamy na "atrakcję". Stajemy na chwilę kilka zdjęć i ruszamy dalej.
W końcu docieramy do Turawy, miejscowość zaskakuje mnie, mimo, że byłem tutaj kilka lat temu. Stajemy przy pałacu... i układamy plan dalszej podróży, objedziemy jezioro, tylko w którą stronę? Później jeszcze trzeba wrócić po samochody... Po krótkich konsultacjach postanawiamy pojechać zgodnie z kierunkiem ruchu wskazówek zegara, wracając być może zetniemy część trasy po terenie. Zaczynamy jednak od Kotórza Wielkiego, tam trafiamy na procesję. Kościół prawie pusty więc korzystamy z okazji. Niesamowicie pachną płatki kwiatów rozsypane na drogach... i te ułożone w napis przed kościołem.
Docieramy do Ozimka, miejscowość nieco bardziej zadbana, odwiedzamy kilka miejsc zaznaczonych na mapie, fotografujemy co się da, jeszcze tylko most wiszący... i mamy komplet.
Kierunek Szczydrzyk i tamtejszy kościół. Mieliśmy w planie ściąć część drogi po terenie, ale po przygodach przed Dylakami, odpuszczamy, trochę nadrobimy, jednak będzie to bezpieczniejsze, jeżeli będziemy trzymać się dróg...
Ponownie jesteśmy w Kotórzu Wielkim, wracamy do Zawady i szok, gdy jechaliśmy tędy jakieś 2 godziny temu drogi były puste, teraz to istne wariactwo, wygląda to tak jakby całe Opole ruszyło nad zalew... Jazda jest nieprzyjemna. Dopiero za Zawadą jest spokojniej. Wkrótce osiągamy stację benzynową, pora się zapakować i podjechać do zarezerwowanej kwatery.
Godzina jazdy samochodem i jesteśmy na miejscu, tylko coś nam nie pasuje, okazuje się, że Ośrodek Wypoczynkowy Grek wygląda nieco inaczej niż na zdjęciach, na dokładkę proponują nam pokój w innej cenie niż pierwotnie się umawialiśmy. Pokoje wyglądają jak kurniki, bród, smród i ubóstwo. Okienka jak w więzieniu, za większą cenę proponują nam coś lepszego, wygląda to faktycznie lepiej, ale... ta cena. Za podobną można już wynająć pokój w hotelu 2-3 gwiazdki... To dalej nieporozumienie. Obdzwaniamy pobliskie agroturystyki. Dzisiaj będzie ciężko, bo to święto, mało tego noclegu potrzebujemy od dzisiaj. Po kilkunastu telefonach mam trochę dość, chwila odpoczynku... Szukam nieco dalej... okolice Kamieńca Ząbkowickiego i... jest... pokój będzie czekał, są miejsca na rowery, na samochody. Jedziemy...
W Śremie koło Ząbkowic wita nas już przed wjazdem uśmiechnięty gospodarz :) Gaduła jakich mało, zakręcony jak słoik z ogórkami :), ale w taki pozytywny sposób. Miło się gawędzi, miło się słucha. Do dyspozycji mamy wielki podwójny pokój, sporą łazienkę, wielka i dobrze wyposażoną kuchnię :)
Na miejscu jeszcze omówienie planów na jutro, sprawdzenie prognoz pogody... i pora powoli iść spać
Dzięki Karolina za kolejny niesamowity wyjazd, wyprawę, wycieczkę, ten dzień był intensywny, najbardziej zrezygnowany byłem przy Greku gdy okazało się, do czego gość chce nas wpuścić do kurnika. Za to przeszczęśliwy byłem gdy okazało się, że jest coś w Śremie, a to dzięki Tobie nie nie odpuściłem poszukiwań... :)