Chwila po 18:00 melduje się zastęp młodych francuzów i siostra. Rowery przygotowane, jedziemy, to nie może być nic wymagającego, wiem z kim mam do czynienia, więc wybieram drogę na Starganiec, krótko i bez żadnych szaleństw. Jedzie się przyjemnie, chociaż może wolno, już się odzwyczaiłem od jeżdżenia tak w takim tempie, chociaż na Śnieżce jak bym utrzymał taką średnią to będę zadowolony :)
Już na Stargańcu okazuje się, że nie mam aparatu, siostra co prawda ma ale bez karty pamięci. Rewelacyjnie przygotowaliśmy się....
Sobota, ranek, powoli trzeba się przygotować, dzisiaj odwiedziny Darka z rodziną, wizyta poprzedza wyjazd do Krasiejowa, niemniej jest okazja trochę pokręcić po okolicy. Pierwotnie planuję wypad do Goczałkowic jednak, gdzieś czas ucieka i w efekcie mamy mniej niż 4 godziny czasu dla rowerków. Więc czeka nas improwizacja, poczatkowo jedziemy Przez Kostuchnę, Murcki w kierunku Lędzin...
pakujemy się rowerami na górę św. Klemensa, tam chwila przerwy, później na przełaj Klimont i zastanawiamy się co dalej... wybór mógł być tylko jeden, zalew Dziećkowice, w sumie niedaleko, a wieki tam nie byłem. Jednak coś poszło nie tak w nawigacji i lądujemy niedaleko kopalni Ziemowit, później już szosami jedziemy nad zalew, nie kombinujemy, bo ... nie ma czasu
Odbieram tel, już na nas czekają, musimy przyspieszyć i skrócić wycieczkę, więc pozostają Mysłowice Kosztowy, Wesoła, Giszowiec, i poprzez lasy Ochojeckie docieramy do domu.
Niedziela, wcześnie rano, dzwoni Andrzej, właśnie wyruszają, mamy 1,5 godziny czasu do spotkania, to tak akurat aby się pozbierać i dojechać do Szczyrku, jednak, po wrażeniach poprzedniego dnia i po próbach zbicia tętna izobronikami, postanawiamy jeszcze chwilę odpocząć, chwila zamienia się w godzinę. Teraz nie ma czasu już na nic. W Ekspresowym czasie, zbieramy się z Darkiem i wyjeżdżamy, straconego czasu i tak nie nadrobimy, będzie solidne spóźnienie.
Wyjeżdżając z Pietrzykowic Górnych mylimy trasę i gratis dokładamy sobie 5km drogi przez Pietrzykowice Dolne, za karę jedziemy główną drogą Żywca do Bielska. Po kilkudziesięciu minutach docieramy do Szczyrku, chwila na zakupy, uzupełnienie elektrolitów i jedziemy na spotkanie na Salmopol, skręcamy na żółty szlak i terenem pod górkę.
Na szczycie witamy się z Andrzejem, Krzyśkiem i Piotrkiem, dalej już pałeczkę przewodnika przejmuje Andrzej i prowadzi nas terenem, leśnymi ścieżkami, chwilami na zjazdach robi się ciepło, ale w końcu po coś tu przyjechałem. Jazda w terenie to czysta przyjemność, nie raz odzywa się brak pełnej amortyzacji w moim KTM-ie, lecz dotyczy to w zasadzie zjazdów. Gdzieś po godzinie wspólnego kręcenia w końcu znikają resztki oparów dnia poprzedniego, jedzie już się przyjemnie, nie czuję zmęczenia.
W między czasie zjeżdżamy do Wisły Malinki coś zjeść i ruszamy dalej pod górkę, robi się coraz ciekawiej. Chyba zaczyna mi się podobać coraz bardziej zarówno uphill jak i downhill ;), jeszcze kilka takich wyjazdów na doszkolenie techniki i będzie dobrze.
W okolicy Jaworzyny zaczynają nadciągać ciemne chmury, zaczynamy uciekać w dolinę, burze w górach to nic fajnego, szczególnie gdy wszystko wokół płynie. Zjeżdżamy do Węgierskiej Górki, po drodze chowając się na przystanku PKS aby przeczekać największą nawałnicę, chwilami nic nie widać. Po ok 30 min zaczyna się rozjaśniać, więc ruszamy dalej mijamy kolejne miejscowości i w końcu rozstajemy się, Andrzej, Piotrek i Krzysiek uciekają w kierunku Szczyrku, my musimy dotrzeć do Pietrzykowic. Podczas powrotu zatrzymujemy się tylko raz aby pofocić przy browarze. Niestety nie starczyło czasu aby odwiedzić to miejsce, ale kto wie, może następnym razem ?
Do domu docieram ok 23:00, jestem zmęczony, ale szczęśliwy. Jeden z fajniejszych aktywnych weekendów w tym roku, tego było mi potrzeba do pełni szczęścia. Byłą okazja na sprawdzenie się przed podjazdem na Śnieżkę, teraz już bez strachu mogę podjąć to wyzwanie, wiem, że dam radę, wiem, że podjadę.
Dzięki Darku i jego cierpliwa rodzinko za wspaniały weekend, liczę na kolejne równie udane.
Na koniec do obejrzenia Kranked 7 jeżeli ktoś tego nie widział, wrażenie chwilami mieliśmy podobne. Kranked 7 - The.Cackle.Factor (mtb) (full movie)
Weekend spontaniczny, nietypowy i.... jak zawsze rewelacyjny, tym bardziej, że rowerowy.
Jest sobota rano, powoli zbieram się i jadę na miejsce spotkania, po drodze odwiedzając bankomat. Chwilę później dociera cała rodzina K. Darek, Anetka, Wiktor i Igor03. Pakujemy rowery, i wraz z moją rodziną, siostrą Basią, szwagrem Philippe, Valerie, Julie i Hugo w końcu ruszamy w drogę.
Cel do osiągnięcia to Pietrzykowice koło Żywca, tam jest nasza baza wypadowa. Po dorarciu i rozpakowaniu się wraz z Darkiem wsiadamy na rowery i ruszamy na podbój Beskidu Małego, zabieramy ze sobą mapy, przwewodnik i... w drogę.
Początkowo próbujemy odnaleźć żółty szlak, jednak efekt jest taki, iż jedziemy po nasypie kolejowym, później przez żwirownię i w efekcie przebijamy się przez tory ma stację pkp w Pietrzykowicach Żywieckich. Szosa będzie w tym przypadku lepsza, wbijamy się na nią, na szczęście ruch nie jest zbyt wielki, jedzie się szybko i przyjemnie, mijamy kolejne miejscowości: Zarzecze, Tresną, Czernichów,
tam odbijamy na żółty szlak na Hrobaczą. Niby asfalt, ale nachylenie daje się we znaki, dodatkowo temperatura 36 stopni skutecznie nas osłabia, odpoczywamy kilka razy. Tętno skacze powyżej 200, masakra..
Jedziemy szczytami, co chwila wyjeżdżając z lasu ukazują się nam fantastyczne widoki, panoramy gór i okolicy, patrząc na to wiem po co się tak męczyłem, po co wjechałem, a miejscami wciągałem rower na górę.
Godzinę później jesteśmy na Magurce Wilkowickiej, kolejne schronicko, kolejna chwila przerwy, tym razem posilamy się, uzupełniamy płyny, spędzamy w tym miejscu prawie godzinę, słuchając wowodów starych wyjadaczy na temat żywności...
Kilka fot i ruszamy dalej, jednak coś poszło nie tak, gubię Darka i skręcam nie w tą drogę, szczęśliwie telefony działają i szybko naprawiam swój błąd, w zasadzie niewiele się stało, przejechałem może 1,5km zanim stwierdziłem, że coś jest mocno nie tak.
Po paskudnym zjeździe z Magurki gdzie zaliczam solidne OTB, wracamy do naszej bazy wypadowej, Pietrzykowic, na miejscu czeka już na nas reszta ekipy, szybki prysznic i ruszamy do Żywca, coś zjeść. Trafiamy na fajną góralską knajpkę, spędzamy tam kolejną godzinkę i...
W końcu jednak zmęczenie daje się we znaki, trzeba się położyć, wcześnie rano musimy wstać i odwiedzić kilka okolicznych górek w nieco większej ekipie.
Sobota rano. Przygotowuję się do wyjazdu, na małe spotkanie Bikestats i nie tylko. Klasycznie jak to bywa w takich przypadkach od wczesnych godzin zaczyna się młyn. Wypad do siostry, objazd kilku sklepów, zakupy, a czas leci, mało… czas zap...a. Nie wiadomo kiedy wybija 16:00 pora ruszyć 4 litery. Siedzimy w samochodzie i jedziemy w piątkę. Ja, moja siostra Basia, szwagier Philippe i dwójka dzieci Julie i Hugo.
Pierwszym punktem wycieczki jest Pogoria III w Dąbrowie Górniczej, tam niektórzy spragnieni zażywają kąpieli, a inni odpoczywają na plaży.
Przy okazji postanawiamy odwiedzić mini Zoo w pobliskim parku. Jednakże okazuje się, że zostało zlikwidowane, więc pozostało nam tylko cieszyć się małą przechadzką po pięknym, acz lekko zaniedbanym parku.
Na miejsce biesiady (ogniska) docieramy ok 20:00, późno. Na miejscu są jednak tylko Monika i Tomek, chwilę później docierają Darek, Anetka, Wiktor i Igorek. Jesteśmy w komplecie, z drugiej strony szkoda, że jeszcze kilka osób nie dotarło, byłoby weselej.
Jak przystało na każdym szanującym się ognisku zaczynamy od pieczenia kiełbasek.
Po południu musimy kończyć spotkanie i pora wracać do domu, już w Ochojcu pada deklaracja z mojej strony zabrania młodzieży na mały wypad rowerowy po okolicy. Zabieramy 3 rowerki i ruszamy. Przyznam się, że nie miałem zielonego pojęcia o kondycji maluchów więc pierwotnie zaplanowałem coś bardziej ambitnego, jednak po 5km musiałem zrewidować moje założenia i zmienić trasę na nieco mniej wymagającą. Młodzież, jest chyba dodatkowo zmęczona po wczorajszym Tour De Łosień ;P.
Ps. W sumie weekend uznaję za bardzo udany, dziękuję Organizatorce za wspaniałą zabawę i rewelacyjne przygotowanie, nie mogę oczywiście nie wspomnieć o pozostałych uczestnikach zgromadzenia, bawiących się, mam nadzieję, równie dobrze jak ja. Szkoda, że weekend tak szybko minął, jednak liczę na spotkanie w niedługim czasie w jeszcze liczniejszym gronie.
Piąta rano, znowu sobota, znowu wczesna pobudka. Na szczęście mały przegląd roweru zrobiłem wczoraj. Dzisiaj muszę tylko wsiąść na rower i pojechać.
Około 6:20 dojeżdżam na umówione miejsce pod Kościołem Mariackim spotykam się z Filipem i Irkiem (niezrzeszonym na BS), jedziemy do Sosnowca na zbiórkę Cyklozy. Docieramy 15 min. przed czasem, jesteśmy pierwsi. Mija pół godziny i docierają pozostali uczestnicy wycieczki. z Bikestats są jeszcze: Avacs, Djk71, Limit, Gozdi89. W sumie uzbierała się grupa ok 20 osób.
W końcu ruszamy, jedziemy bocznymi drogami, ścieżkami polnymi, leśnymi, czyli to co tygrysy lubią najbardziej ;). Trasa wiedzie przez Czeladź, Wojkowice, Wymysłów, Brynicę, Żyglin, Miasteczko Śląskie, Kalety, Rusinowice i Lubliniec.
W końcu wjeżdżamy w lasy, jedziemy piaszczystymi ścieżkami, przed "Piłką", odbijamy na chwilę w bok i.. lądujemy na bagnach, dość dziwne miejsce, zważywszy to że wszędzie dookoła masa piachu, okolica przypomina nieco Jurę KC, a tu ni stąd ni zowąd bagna ;) - fajne.
Ruszamy dalej, czas nas nieco goni, w planie jest niby tylko 150km, ale teren daje się nam we znaki, gdzie się da (na szosach) próbujemy przyspieszać i idzie nam to całkiem sprawnie.
W końcu lądujemy w Lublińcu, szybki objazd rynku i docieramy do knajpki. Trzeba coś zjeść, ceny i pasza rewelacyjne, może trzeba będzie częściej wpadać tu na obiady ;). Po ponad godzinie ruszamy dalej, zatrzymujemy się na chwilę przy Biedronce i gnamy dalej. Krótka przerwa jeszcze przy biedronce, na uzupełnienie zapasów i jedziemy.
Niedaleko jednej z knajpek trafiamy na fabrykę papieru, widać, że jest lekko naruszona zębem czasu, ale jeszcze działa (zatrudnia 10 osób), zabudowania robią niesamowite wrażenie, miejmy nadzieje, że to miejsce przeżyje, być może w innej formie, podobnie jak fabryka zapałek w Częstochowie.
W Tarnowskich Górach (Darek, Irek, Filip i ja) odrywamy się od peletonu i postanawiamy jechać przez Bytom, Zabrze, Rudę Śląską i Panewniki do domu. Robimy krótkie przerwy w dolomitach,
Robi się już dość późno, a do Katowic wybraliśmy nie najkrótszą drogę (w końcu 200 musi pęknąć). Przed nami jeszcze ok 40km ;), w trasie jeszcze chwila na pozowanie,
Sama wycieczka była rewelacyjna, jedynie do czego mógłbym się przyczepić, to brakowało przerw postojów przy miejscach wartych zobaczenia, choćby Świerklaniec, obok którego tylko śmignęliśmy, minęliśmy również kilka ciekawych kościółków drewnianych, murowanych, olane zostały zabytki Lublińca. Trochę tego szkoda. Za to w zamian był Polo Market, Biedronka, i wsiowe sklepy ;)
Koniec narzekania i tak było zajebiście. Dzięki za super wypad, dzięki za super towarzystwo, dzięki za wszystko, na przyszłość piszę się na kolejne wypady.
Z innych spraw to organizacja samej wyprawy była wzorowa, awarii po drodze było niewiele w tym 2 złapane przeze mnie gumy + jeszcze jeden snejk (nie mój) i awaria bagażnika (pościł spaw).
Wracając do domu brakowało mi do pełni szczęścia ok 7km (do kolejnej 200), więc kawałek odprowadziłem Filipa, później wróciłem częściowo lasami, częściowo bocznymi ścieżkami nadrabiając ten mały brak. Przy wyjeździe z lasu na coś najeżdżam, słyszę przeraźliwy ssyk i... łapię kolejną panę. Dętka jest rozcięta w 2 miejscach na długości ok 6-7mm co ciekawe na oponie nie ma żadnego śladu rozcięcia. Przeszukuję środek opony, nie ma nic wbitego, nic nie lata w środku, dziwna ta awaria. Dętki już mi się skończyły więc łatam jedną z tych które mam i wracam do domu.
Jeszcze jedno wg Endomondo było ok 1900m przewyższeń.
Na Picasa web album wystawiłem zdjęcia w większości 1:1 bez obróbki, bez przeglądania, tyle że po konwersji na jpg. Można je oczywiście pobrać. Jak ktoś chce je w oryginale (ok 3GB) - format NEF to proszę o kontakt ;) Zdjęcia
Szybki wypad do 2 znajomych. Po tygodniu umawiania się w końcu udało mi się dostarczyć zrobionego i leżącego od tygodnia notebooka, strasznie coś miałem pod górę. Później na chwilę do qmpla pogadać o starych dobrych rowerach, wstępnie też umawiamy się na przegląd Manfreda, a przy okazji chyba będę miał z kim udać się do pobliskiej siłowni, może to mnie zmotywuje? Na tą chwilę coś tam nie mogę dotrzeć, najczęściej jest to związane z moimi późnymi powrotami, zresztą cały tydzień był lekko porąbany ;P
Opis będzie dzisiaj bardzo lakoniczny, głównie dlatego że nie mam czasu, zresztą i tak cud się stał, że udało mi się wyrwać na rower. Miałem godzinę czasu, więc musiałem to jakoś wykorzystać. Pojechałem nad zalew wesoła poprzez okoliczne lasy. Ech gdyby było więcej czasu, te ścieżki, ten zapach, ta zieleń... Niestety nie dzisiaj. Więc szybkie kółeczko i do domu. W drodze powrotnej spotykam Devilka z Gosią, chwilę rozmawiamy i każdy rusza w swoją stronę. Za godzinę jadę do Wrocławia na koncert IRY, po nich ma grać jakiś mało znany zespół Queen. Zobaczymy czy dadzą radę i przebiją IRĘ ?
Artur Andrus - Duś, duś gołąbki jadą, jadą gości...
Dzień, jak co dzień, plan napięty. W pracy staję w blokach startowych o 16:00 - nie zdarza mi się to prawie nigdy, jednak dzisiaj muszę być o 18:00 na Stargańcu, na spontanicznym spotkaniu BS wywołanym przez Monikę, Tomka i trochę mnie. Zaczęło się tak niewinne, od tego, że Monika nigdy nie była na Stargańcu :), później już poleciało. Dwa dni temu ogłosiłem spęd na blogu i zaczęły się zgłaszać kolejne chętne osoby, do niektórych zapukałem osobiście, obdzwoniłem kilku znajomych niezrzeszonych na BikeStats-ie.
Do Katowic dotarłem w średnim tempie, temperatura dobijała, w cieniu ponad 30 stopni, jadę jedną z krótszych tras, nie mam czasu na to, aby bawić się w podjazdy, chociaż kilka górek i tam zaliczyłem :).
Na chwilę wpadam do domu, szybka kąpiel, przebieram się w coś czystego, zbieram trochę gratów i lecę na Starganiec, jestem lekko spóźniony, docieram na miejsce ok 18:10. Objeżdżam staw i… nikogo nie widzę. Ustawiam się przy głównym wjeździe i czekam, po 20 min dociera silna ekipa z Zagłębia, jedziemy na miejsce spotkania, kilka min. później docierają kolejni bikerzy, tym razem Ślązacy :), Próbujemy chwilę odpocząć, jednak okazuje się, że niektórzy zaginęli w akcji, ruszam z odsieczą, wracam skrótami do Piotrowic i... dzwonię, dowiaduję się, że jednak znaleźli drogę tyle, że nieco inną, standardową przez Zadole i są już prawie na miejscu. Jadę po raz kolejny dzisiaj nad staw ;P. 10 min później jestem już z wszystkimi, można porozmawiać, można w końcu chwilę odpocząć.
Po dłuższej chwili pora ruszyć do lasu po chrust ;), część ekipy pilnuje naszych rumaków, reszta gania po zaroślach. Białogłowy mogą zabrać się za "podniecanie ognia", idzie im to całkiem sprawnie, widać że mają duże doświadczenie ;)
W końcu "nadejszła" długo oczekiwana chwila, możemy zabrać się za pieczenie kiełbasek, a niektórzy podgrzewają camemberty. Dzięki izobronikom imprezka zaczyna się robić coraz bardziej luźna, rozmowy schodzą na nierowerowe tematy, chociaż ta tematyka i tak gdzieś tam cały czas się wplata, zresztą jakby mogło być inaczej :)
Po 21:00 towarzystwo zaczyna powoli się rozjeżdżać, najwytrwalsi jednak zostają, pieką kolejne kiełbaski, zapijając czym tylko się da i rozmawiają, rozmawiają, rozmawiają....
Na zakończenie imprezki przyszła długo oczekiwana pora na zrobienie wspólnej foty, w końcu to chyba pierwsze takie spotkanie w Katowicach, pada propozycja cyklicznych spotkań, może połączenie ich z Masą ?
Około 22:00 pora się zbierać, jest późno, niektórzy mają ponad 40km do domu, (jestem szczęściarzem - mam tylko 6.5km). Ruszamy, chyba najlepiej znam okolice, postanawiam poprowadzić peleton, wraz z Tomkiem narzucamy tempo, po kilku km orientujemy się, że za nami nikogo nie ma.... zatrzymujemy się i czekami, gadamy, znowu czekamy i są, jadą. Ruszamy dalej, tym razem wolniej, w końcu dzień był długi, niektórzy mogą być zmęczeni. Prowadzę Bikestatsowiczów bocznymi drogami, ścieżkami, czasami jest wąsko, czasami stromo, ale wszyscy dają radę, dojeżdżamy do lasu Ochojeckiego, tam chwila na pożegnanie i ruszam do domu.
15 min później już w domu, kolejna kąpiel dzisiaj i lecę na spotkanie ze znajomym który przyleciał z francji na 1 dzień. Jest 23:00 - "Old Timer Garage" (rewelacyjna knajpa w Piotrowicach), na wejście dostaję "Książęce Pszeniczne" - tego mi było trzeba, biorę kolejne, jest mi już dobrze, organizm nawodniony, spotkanie kończymy ok 1:30 (po kilku kolejnych drinkach), biegiem do domu i spać. Budzik ustawiony na 5:30 - mam czas żeby się wyspać :)
Wracając do spotkania, było rewelacyjnie, było pięknie, mam nadzieję, że imprezka stanie się cyklicznia, może uda się ją połączyć z masą i rozruszać to co jest organizowane w Katowicach, w końcu masa nie musi kończyć się w centrum.
Ps. Wieczorem może uda mi się pozbierać pełną listę uczestników i opisać zdjęcie zbiorowe. Na więcej w tej chwili nie mam czasu.