Dzisiaj nietypowo... z okazji 2 maja... jadę rowerkiem na Helenkę... to mały rozjazd przed tym co czeka nas jeszcze dzisiaj wieczorem... w zasadzie w nocy - start na Rudawskiej Wyrypie. Nie chcę przegiąć..., staram się jechać wolniej niż mógłbym, staram się nie cisnąć... jeżeli teraz przegnę to w nocy umrę... ;P
Prawie całość po szosach, niewielkie fragmenty terenowe w zasadzie nic nie zmieniają..., W chwili wyjazdu jest coś około 18 stopni..., niemniej wieje dość chłodny wiatr i w zasadzie tylko on trochę przeszkadza. Za to im bliżej Zabrza, tym jest chłodniej, fakt... że prognozy wskazują spore ochłodzenie, ale jakoś nie chce się wierzyć, że jutro... będzie jedynie 8 stopni... w Katowicach...
Pakuję się przez centrum Zabrza, to... sprawdzona droga..., dalej kierunek Rokitnica i Helenka, po niecałych 90 minutach melduję się na miejscu. Chwila odpoczynku i trzeba będzie zbierać się do wyjazdu do Łomnicy.
Międzynarodówka - Internationale (tą piosenką katowali mnie w podstawówce)
1 maja - święto... już od wczoraj wiem, że część dnia muszę poświęcić siostrze, z rana tel... chwila rozmowy i umawiamy się na mały przejazd po lesie, przy okazji chcę sprawdzić jaka będzie średnia dla osoby niewiele jeżdżącej rowerem, będzie to miało znaczenie przy planowaniu wyjazdu firmowego w większym gronie. Dzisiaj nie zapowiada się jakiś wielki hardcore, raczej spokojna jazda. Obieram kierunek na zalew Wesoła, bo... w linii prostej jest ok 10km, w razie czego nawet z buta wrócimy w ciągu 1.5 godziny, a po drodze sporo lasów... Fakt, że przy podjeździe na Murcki trochę się nasłuchałem... ale później już było nieźle, nawet podjazd przy powrocie z zalewu w kierunku Giszowca nie sprawiał jakiś większych problemów.
Przy okazji planujemy pofocić w kilku miejscach, w końcu po coś są lustrzanki, ja nastawiam się na fotografię IR, zabrałem ze sobą D70. Poniżej kilka efektów zabawy z filtrem podczerwieni.
Kolejny ciepły poranek, no... prawie.. :)
Wiosna już w pełni a temperatury jeszcze nie takie jakie lubię, przynajmniej nie te na starcie.
kolejny raz wyjeżdżam ciut przed 7:00, tydzień jest wyjątkowo krótki, a sporo do zrobienia, wsiadam na rower i gnam szosami do Gliwic, dzisiaj za to na całej długości sporo niespodzianek... W wielu miejscach korki, spory ruch, czemu? Nie mam pojęcia, może to przedłużony weekend tak wpływa na ludzi, na to co się dzieje na drogach?
Nie mam czasu na roztrząsanie tego problemu, spieszy mi się..., las co prawda woła, ale jest głuchy ba to wołanie..., 30 km dalej czekają na mnie ;)
W Zabrzu odbijam na lasek Makoszowski i to wcześniej niż myślałem, przejazd przez rondo uzmysławia mi jak wielki dzisiaj jest ruch w tym miejscu, jest... niebezpiecznie. Nie pojadę główną drogą, przejadę ten odcinek nieco dłuższą trasą, za to spokojniejszą, Podobnie jest w Gliwicach. Na beskidzkiej wielki nie widziałem takiej kolejki przed światłami, masakra. Dobrze, że do mety pozosały mi zaledwie 4km. wpadam do firmy, szybki prysznic i do pracy.
Zapowiada się kolejny piękny dzień, 12 stopni na starcie..., może gdyby było jeszcze 4-5 stopni więcej... to pojechałbym zupełnie na krótko, a tak ubieram jeszcze bluzę z długim rękawkiem. Znowu wyjeżdżam nieco wcześniej, powód w sumie identyczny jak wczorajszy, chcę być wcześniej w firmie, chcę wykorzystać nieco więcej czasu, mam sporo do zrobienia, a niestety zaczynam znowu cierpieć na jego deficyt... Podania do prezydenta o wydłużenie doby nie skutkują, więc jedyne co można zrobić to urwać coś ze swojego czasu...
Jadę szosami, chociaż aż się prosi o to aby wjechać na ścieżki, do lasu, w sumie straty może nie byłoby tak dużo, góra 10 min, z drugiej strony, czekają na mnie..., nie mogę przeginać, za to wieczorem postaram się to odbić i zahaczyć o teren.
Sama droga dość spokojna, dopiero w Zabrzu prawie w samym centrum natykam się na istne szaleństwo, nie muszę nawet spoglądać na zegarek by dowiedzieć się która godzina..., na 100% jest 7:50-7:55. Odbijam nieco inaczej, boczną drogą, nie mam ochoty uczestniczyć w tym sajgonie, kilka min później jestem już na wylocie do Gliwic. Jest już zdecydowanie spokojniej. W końcu Ci co musieli są już w pracy, ja mam przed sobą jeszcze kilka minut jazdy.
Zaopatrzyłem się w starego Nikona D70, wiosna i początek lata to idealna pora na zdjęcia w podczerwieni, wczorajsza walka z D7000 niewiele dała, filtry umieszczona przed matrycą w tym aparacie skutecznie utrudniają focenie w podczerwieni. Za to staruszek D70 radzi sobie z tym rewelacyjnie.
Choćby z tego powodu jadę lasem, staram się zahaczać o jakieś zbiorniki wodne... powinny powstać ciekawe zdjęcia... Sama trasa to hałda, wały wzdłuż Kłodnicy, leśne szlaki dookoła Halemby, las Panewnicki i park Zadole. Poniżej kilka efektów wycieczki fotograficznej :)
W sumie cieszę się, że jest poniedziałek, dzisiaj już nie ma żadnych wymówek dot. wyjazdu rowerowego, nic mnie nie powinno zatrzymać, zaskoczyć. Żadnych awarii, problemów... Wychodzę nieco wcześniej jest przed 7:00.
Świeci słońce, jest naprawdę przyjemnie, pusto na drogach, przynajmniej w chwili wyjazdu. Ruszam i chyba pojadę szosami, zależy mi nieco na czasie, na wcześniejszym dotarciu do firmy, mam dzisiaj sporo do zrobienia, a mogę się spodziewać, że z okazji poniedziałku pojawią się kolejne tematy, kolejne rzeczy do zrobienia.
Może nie w jakimś rewelacyjnym czasie, ale docieram do Gliwic, do firmy, z naładowanymi bateriami mogę zabrać się za pracę :)
Jest wieczór, wychodzę z firmy, jest coś około 18 stopni, długa bluza ląduje w plecaku. Nie zastanawiam się jak jechać, wiem, że jadę odwiedzić hałdę na Sośnicy :), a reszta będzie terenem...
na sośnicy klasycznie przebijam się przez plac budowy DTŚki - mam nadzieję, że budowlańcy w końcu opuszczą to miejsce, mimo wszystko jest to denerwujące gdy na drodze gnają betoniarki...
Za to dalej jest już naprawdę przyjemnie, cisza, spokój, tylko ja hałda i... całkiem sporo rowerzystów. na szczycie spotykam jakiś zapalonych downhillowców wpychających swoje maszyny pod górkę... Mijając Makoszowy wbijam się na wały prowadzące wzdłuż Kłodnicy, dalej mijam Halembę, i ponownie zanurzam się w lesie. Przez chwilę zastanawiam się czy może jeszcze nie pojechać na Starganiec..., w ostatniej chwili jednak rezygnuję z tego planu, nie dzisiaj..., innym razem. Jeszcze tylko lasek Panewnicki i Panewniki i w zasadzie jestem w domu... Rewelacyjny dzień na wycieczki, a z tego co widzę to sporo ludzi wpadło dzisiaj na te sam pomysł :)
Poranek, ostatni dzień tygodnia roboczego, świeci słońce, jest ciepło, przyjemnie, to cieszy. Za to wychodzę na tyle późno iż odpuszczam teren, pojadę szosami, jednak czuje coś co powinno mi dzisiaj pomóc. To coś to wiatr w plecy, na bank wieje od wschodu, więc będzie pomagać :) Jakimś cudem ruch na szosach stosunkowo niewielki, w zasadzie może w 2-3 miejscach natykam się na jakieś drobne lokalne problemy. Chyba najbardziej denerwują światła, szczególnie te czerwone..., dobrze, że tego nie mam zbyt wiele na trasie..., w końcu wiele razy korygowałem trasę m.inn. po to aby niepotrzebnie nie stać, nie czekać...
Zatrzymuję się na chwilę w Lasku Makoszowskim, chwila wytchnienia, na mnie, dla roweru, ale nie dla aparatu. Kilka fot i mogę ruszać dalej... Jeszcze 7km i powinienem być w firmie. Spoglądam na zegarek...hmmm... czas mam niezły, spinam się nieco bardziej i jest naprawdę nieźle... jeszcze trochę pracy nad kondycją i przejazdy poniżej godziny będą osiągalne ;), chyba że coś mnie znowu dorwie. Chociaż zatoki dalej nie puściły do końca :(
Poranek, nie chce mi się nic..., nie mam ochoty wstać, zbierać się i jechać. Wyleguję się zbyt długo..., w końcu jednak trzeba ruszyć 4 litery i pognać do Gliwic...,
Niemniej jest już sporo po 7:00, w sumie niewiele to zmienia i tak pociągnąłbym szosami, okolica zasunięta mgłami, w chwili wyjazdu dla zasady odpalam tylną lampkę, chyba wolę nie ryzykować, o widoczność jest mocno ograniczona, a kierowca siedząc za grubą szybą i tak ma ograniczoną widoczność..., a może po prostu będę miał lepsze samopoczucie..., wiarę, że będzie mnie bardziej widać na drodze?
na drogach całkiem spory ruch..., czego innego mógłbym się spodziewać po takim poranku.., po tak późnym poranku.
Na szczęście im bliżej Gliwic tym mgła jest mniej dokuczliwa, pojawia się nawet słońce..., w dość przyzwoitym czasie docieram do pracy..., jeszcze tylko kąpiel... :)
Wychodzę z pracy, zupełnie na krótko, wypogodziło się, jest rewelacyjnie...
Ruszam do domu, jednak..., po długiej nieobecności na leśnych ścieżkach postanawiam pojechać ciut terenem. Hałdę odpuszczam, boję się iż będzie tam sporo błota, a może się mylę? W każdym bądź razie wracam laskiem Makoszowskim, przez Makoszowy i dalej już stara hałda. Coś co mnie zaskoczyło to po kilku dość dżdżystych dniach jedyne błoto na jakie się natknąłem jest właśnie tutaj... i to na dokładkę w dość niewielkich ilościach... Zaskakuje to, wydawało by się, że po tak mokrych dniach woda powinna być wszędzie..., a tutaj niespodzianka... i to dość miła.
Jest na tyle przyjemnie, że w lesie, na ścieżkach w wielu miejscach spotykam bikerów, ludzi na kijach, biegaczy...
Tuż przed lasem Panewnickim zatrzymuję się na kolejnej hałdzie..., lubię to miejsce, chwila odpoczynku, zastanawiam się czemu nie wziąłem bidonu, mam ochotę się napić, a do sklepu nie chce mi się wracać, z drugiej strony gdy będę już w Panewnikach, to do domu będę miał za blisko na bawienie się w zakupy..., cóż, trzeba to będzie wziąć pod uwagę w kolejnych dniach.