Wyjeżdżam dopiero po 17:00... burze które miały zniszczyć Śląsk, zniknęły gdzieś... ominęły nas, może się wypadały... zanim dotarły... W sumie w ciągu dnia może 2-3 razy zagrzmiało... coś delikatnie pokropiło i to wszystko... a zapowiadali Armagedon :)
Droga do domu dzisiaj po lesie, czuję, że wiatr jest bardzo silny... jak mawiał Kubuś Puchatek mamy bardzo wietrzny dzień :) Objeżdżam sobie wariant leśny, a w Starek Kuźni, tuż za Jamną... szok... w końcu zasypano piasek... w końcu da się tędy normalnie przejechać... Widać, że wjechano ciężkim sprzętem... ciekawe co będzie po pierwszych większych opadach, gdy Jamna w tym miejscu wyleje... ale trzeba będzie jeszcze poczekać... :)
Po wczorajszych negocjacjach udało się wybrać jakąś trasę w Beskidach, w okolicach Wisły... pytanie tylko czy nie przeholujemy z trudnością, jednak to właśnie Beskidy... tutaj nie ma lekko... Są miejsca gdzie trzeba wepchnąć rower, ale są też takie na szczęście jest ich zdecydowanie więcej gdzie jedzie się szczytem pasma i jest pięknie... Nasz wybór padł na trawers pod Baranią Góra...
Więc w niedzielę już po 6:00 jesteśmy w drodze do Wisły... małą przerwa po drodze na stacji i wkrótce docieramy na miejsce startowe... - do Wisły Czarne...
Kierujemy się szutrami w kierunku Baraniej góry... na jej szczyt nie zamierzamy wjeżdżać... jednak pod nim ciągnie się piękny trawers... aż miło się jedzie.... warunki panują idealne, może gdyby było jednak tak 5 stopni mniej... bo od godziny słońce pali... n-ta warstwa opalenizny już pojawiła się na ramionach... i nogach...
Pozostało się tylko zapakować... i ruszyć na Śląsk... daleko nie ma... w każdym bądź razie jakąś trasę mamy, jest przejezdna... ale jak będzie czas pokaże...
Dziwnie się ten dzień nieco ułożył... Od Darka wyjeżdżam koło 15:20... plan zupełnie zmodyfikowany, gnam do domu... miał być spokojny weekend, a wyszło na to, że po wstępnych ustaleniach, jutro jedziemy do Wisły... szukać drogi na kolejny dzień pobyty etiEkipy w tym Miasteczku... Założenie ma być dość łagodna... w Beskidach... jakieś jaja... coś udaje nam się skreślić... jakiś plan mamy, ale... nie pojadę tam Szarakiem... na nim mogę się zabić... więc w domu, muszę odkopać górala... Pomarańczkę... przygotować go do wyjazdu...
Z Zabrza jadę drogą prawie identyczną jak wczorajszy dojazd z Ligoty na Helenkę... tyle, że w drogą stronę... na chwilę zatrzymuję się jedynie na granicy Biskupic i Zaborza, pod wiaduktem kolejowym... już wczoraj zaskoczył mnie w tym miejscu kompletny brak błota, strumienia. To znak, że mamy suszę...
Gnam dalej... wydaje mi się że to najkrótszy wariant... omijający ul 1-go maja w Rudzie Śląskiej... kilka razy z niej korzystałem, ale psycha siada gdy tamtędy jadę... ech...
Wpadam do domu... i... trochę mi zajmuje zanim rower zostanie przygotowany, w zasadzie dopiero o 22:00 z grubsza jest taki jaki chcę, poza małym szczegółem, nie mam zupełnie ochoty na zmianę kierownicy na węższą i z zerowym ugięciem... oby to się nie zemściło... w górach...
Wyjeżdżam bardzo późno... jest 7:15 gdy startuję, dzisiaj nie mogłem się dobudzić... czemu? Może za gorąco? Ale co tam, niedawno jeszcze narzekałem na to, że jest chłodno ;P więc cieszę się, że drugi raz z rzędu mogę jechać na krótko :) Późny wyjazd skutkuje sporym ruchem na drogach, trochę to dziwne ze względu na długi weekend... Mimo wszystko sporo ludzi już wyjechało. korzysta z pięknej aury... a ja... cieszę się z jazdy do pracy :) Cały czas wieje z zachodu... Pomimo tego jedzie się przyjemnie...chyba to zaleta tych temperatur... gdzie nie muszę się rozgrzewać przez 30 minut... Dzisiaj po 10 minutach już byłem rozkręcony... :) W chwili gdy wszedłem do firmy... zaczęło się... zanim się przebrałem już kilka osób mnie zaczepiało... :)
Z placu boju schodzę przed 17:00, liczę na to, że szybko się przebiorę i wyjadę, ale na tych 100m które musiałem pokonać... zaczepiło mnie kilak osób, głównie w związku z wycieczką firmową do Wisły... chyba część osób zaczyna sobie uświadamiać, że 90km to mimo wszystko spory dystans, szczególnie jeżeli niewiele, lub wcale się nie jechało w tym roku... Jedyne co mogłem im zalecić, to wsiąść na rower jak najszybciej.... W efekcie wyszedłem dopiero około 17:30... tzn wsiadłem wtedy na rower... Szybko doszedłem do wniosku, że nie mam czasu na dłuższe szaleństwa, ale też nie miałbym ochoty na jazdę szosami... więc na Sośnicy odbiłem na hałdę... dalej Makoszowy, trochę wałami wzdłuż Kłodnicy, w końcu wylądowałem w Borowej Wsi... stamtąd na Helembę i leśnym szlakiem w kierunku Starej Kuźni, przez dolinę Jamny do Panewnik... Temperatura robiła swoje, ale na szczęście miałem pełny bidon, tzn, pełny był on do pewnego momentu... później zaczął szybko wysychać... W domu... szybko pękły jeszcze 2 litry wody mineralnej...
Poranek dnia kolejnego... wtorkowego... Wstałem wyjątkowo wcześnie... pozbierałem się i wyszedłem na zewnątrz przed 7:00... :) Jest niesamowicie ciepło, słonecznie, Ruszam i bardzo szybko dochodzę do wniosku, że wypadało by pojechać lasem... :) W Panewnikach odbijam w teren, ścieżki puste, suche... w kilku miejscach jest troszkę błota... Rower i ja jakoś sobie radzimy... Kilka km po szosach na Halembie i znowu las..., dalej zero ludzi... zastanawiam się co będzie na starej hałdzie w Makoszowach, tam zawsze jest błoto..., trudno, najwyżej objadę to jak nie raz się zdarzało pomiędzy drzewami... Jednak dzisiaj zaskoczenie... jest sucho... dziwne... normalnie były potrzebne 2-3 tygodnie upałów by to trochę obeschło, a dzisiaj sucho... w kilku miejscach jakieś maleńkie kałuże i to wszystko...
W Makoszowach chwila zawahania, czy jechać szosami dłuższą trasą, czy krótszą i bardziej wymagającą przez hałdę w Sośnicy... wygrywa ta druga opcja... przecież i tak jadę terenem... taki mam pomysł na dzisiaj... Na szczycie zatrzymuję się na chwilę.. przy ścieżce rosną kwiaty... jest ich wszędzie pełno...
Jednak trzeba ruszać dalej... wyjeżdżam na Sośnicy i pozostały jedynie 4km do firmy... tego już nie przejadę terenem, niespecjalnie jest jak... ale na drogach ruch jest minimalny... nawet Kujawska jest do przyjęcia :)
Zbieram się powoli... mam sporo czasu... jednak w którymś momencie zaczyna mi go brakować, z domu wychodzę kilka minut po 7:00... jest niesamowicie ciepło jak na poranek... W końcu w krótkich ciuchach mogę jechać do pracy... bez błotników.... ,bez kurtek, przeciwwiatrówek itp...Termometr za oknem pokazał 17 stopni :) Ruszam i jedzie się niesamowicie, już po chwili się rozkręcam, nie tracę czasu na rozgrzanie...mam wrażenie, że dzisiaj coś mnie pcha... , czyżbym miał wiatr w plecy? Gnam szosami, to o poranku najlepsza opcja by dotrzeć do firmy jakoś o czasie... Jakby mniej samochodów, czyżby to już długi weekend się zaczął? Może... ale czas to dopiero zweryfikuje... Całkiem sporo rowerzystów... i to wszędzie... Na chwilę zatrzymuję się w lasku Makoszowskim, szybka fota na bloga i jadę dalej... ujeżdżam może kilometr i spotykam Tomka :)... chwila rozmowy przyjmuje pozdrowienie dla całej etiEkipy :) i każdy z nas rusza do pracy... Docieram w ekspresowym czasie... ale jak wspomniałem wspomagał mnie dzisiaj wiatr i wysoka temperatura :)
Wyjeżdżam z domu o 7:16... zupełnie mi się nie che, jestem zmęczony... W końcu po wielu, wielu dniach świeci słońce, nie ma zbyt wielu chmur, gdyby jeszcze nie ten wiatr i te 12 stopni.... Początkowo mam problem by się rozkręcić, dopiero po 30 minutach jest lepiej... tyle, że to ponad 1/3 drogi... chyba poprzednie 4 dni mnie wykończyły... ale cóż.. w weekend będzie okazja na odpoczynek... a przynajmniej w sobotę bo plany rowerowe spaliły na panewce... Może jeszcze uda się uratować niedzielę... ale to się dopiero okaże...
Ruch na drogach spory, pełno pędzących samochodów... jednak przez myśl mi nawet nie przeszło by skręcić w las... nie mam ochoty na to, cóż z tego że świeci słońce... że będzie przepięknie... Mijam kolejne dzielnice miast... jadąc w Bielszowicach koło myjni... zawracam... rower wygląda tragicznie... deszcze w ostatnich dniach zrobiły swoje... piasek jest na wszystkim i wszędzie... 2 minuty i rower jest czysty... teraz musi wyschnąć, ale do firmy mam jeszcze 10km... więc dam radę.... Jednak im bardziej napęd schnie tym bardziej go słyszę... czeka mnie smarowanie napędu... ale do dopiero w firmie...
Na ul. Błogosławionego Czesława w Gliwicach jakiś idiota mało mnie nie potrąca na łuku... za bardzo go ściął... musiałem gwałtownie odbić w prawo i nacisnąć na klamki... przez chwilę miałem ochotę go dogonić i powiedzieć kilka słów do słuchu.... ale gdy dojeżdżam do skrzyżowania z Zabską on właśnie je opuszcza... trudno... a może i dobrze..., a może jednak wrócić do kamerki i nagrywania trasy? W końcu w domu leżą 2 kodaki ;P
W firmie szybki prysznic... i do pracy...
Do odległości doliczyłem jeszcze wczorajszy krótki wieczorny epizod wyjazdowy... na Zadole...
Udaje mi się z firmy wyjść wcześniej... jest coś koło 16:30... muszę odreagować... muszę do lasu... tylko jak i gdzie? Po głowice chodzi mi kilka opcji... wszystkie jednak zaczynają się w Makoszowach... tyle, że w różnych miejscach... Gdy jadę cały czas kombinuję.... jednak ostatecznie wygrywa trasa w pobliżu stawów Makoszowskich i kierunek Halemba... Jako, że do domu muszę dotrzeć w miarę normalnym czasie, to wiele nie mogę kombinować... chociaż kilka razy się zastanawiam czyt gdzieś jeszcze nie odbić, może na Mikołów? Na wszystkich drogach, ścieżkach multum rowerzystów... sporo pieszych, masa młodzieży.... gdzie oni gnają? Najbardziej zaskakuje tabun tak na oko licealistów... idących w okolicy Jamny... podejrzewam, że kierują się w okolice miejsca gdzie można rozpalić w lesie ognisko :)... Przez ostatnie 2 lata, trochę zarosło, trochę zniszczyły się ławki... ale dalej nadaje się idealnie na małe imprezy... Myślę, że tam się udają. Pogoda do tego zachęca, wieczór też ma być ciepły :)....
Ja odbijam na Panewniki... Pięknie jest w lasach, tyle, że mokro, na wąskich slickach na których jadę, czasami rower pływa... czuć jak koła uciekają na boki, ale cały czas da się to kontrolować... więc nie jest jeszcze najgorzej... warunek to jechać nieco wolniej :)... Muszę zmienić opony na Smart Samy w końcu leżą w domu i czekają.... a Warunki są właśnie na nie... :)
Docieram do domu... jestem przepocony, ubłocony... szybka kąpiel stawia mnie na nogi :)
Budzik zadzwonił standardowo ... 5:45... tylko po co... ? Dzisiaj plan nieco inny, zaburzony... na 8:30 mam iść do lekarza... więc mam sporo czasu... wstaję o 7:00... późno jak nigdy... o 8:05... ubieram rowerowe... wsiadam na rower i jadę do przychodni... Tam już się chyba przyzwyczaili do wariata w gaciach rowerowych.., lekarka też... ;). I tak jestem za wcześnie.
Gdy wychodzę jest coś koło 9:00 może kilka minut po... teraz pozostało już tylko podjechać do firmy... 30 km dalej :)... jest późno, chłodno..., wieje w twarz... jadę szosami i jestem zaskoczony... na drogach pustki :) niewiele samochodów, trochę rowerzystów i to wszystko...
Tak to można jechać... :)
Droga raczej standardowa, chociaż jak jest okazja to badam różne ścieżki, dróżki... przyda się może kiedyś tam... niemniej całość po asfalcie, z małymi wyjątkami w Katowicach w okolicy Bałtyckiej i w Zabrzu :)
Gdyby jeszcze tak było ciut cieplej... :)
Do firmy wpadam około 10:25.... szybka kąpiel i do roboty...