Z dnia na dzień jeździ mi się coraz lepiej... dzisiaj po raz pierwszy nie czuję zmęczenia po poprzednim weekendzie... Gdy wsiadam na rower i tak wyjątkowo późno... jedzie mi się bardzo dobrze... pagórki po drodze nie stanowią specjalnie wyzwania.... to dobry prognostyk na weekend...
Poranek standardowo po szosach, co prawda nie pada, ale w lesie pewnie jest sporo błota... a może się mylę? trzeba to będzie kiedyś sprawdzić, ale nie teraz...
Spieszy mi się do firmy... czasu niewiele, późny wyjazd... i w zasadzie ostatni dzień roboczy szkół... jutro mają już tylko pożegnanie...
Wracam do domu.... pomimo tego, że pogoda jeszcze nie rozpieszcza to decyduję się na nieco lasu, nieco terenu...
Omijam jednak szerokim łukiem hałdę na Sośnicy... jakoś nie mam melodii by się przez nią dzisiaj przebijać, tym bardziej, że mam założone slicki... Zupełnie też nie wiem co będzie w terenie.... ale... najwyżej pojadę wolno, ew. gdy będzie bardzo źle to odbiję gdzieś na szosy....
Przejeżdżam tuż obok stawów Makoszowskich... później odbijam na niebieską rowerówkę i dalej czerwonym szlakiem na Halembę... Na chwilę zatrzymuję się w Starej Kuźni, widać, że poprawki ścieżki rowerowej to nie było coś chwilowego, zaczęło się czyszczenie lasu, ze śmieci z krzaków... ze starych połamanych drzew... odświeżone też zostało miejsce na ognisko..., gdzieś zniknęła latryna ;P
Wkrótce dojeżdżam do granicy Katowic, wjeżdżam na szosy i gnam do domu....
Wczoraj zrobiłem sobie jeden dzień odpoczynku od rowera... Jadąc w poniedziałek w obie strony bolało mnie wszystko, zmęczenie dawało się we znaki, a wczoraj miałem jechać wieczorem do kuzynki... więc było wytłumaczenie by nie jechać rowerem ;)
Dzięki temu organizm trochę odetchnął, zregenerował się... dzisiejsza jazda już zdecydowanie lepsza... 4 litery przestały się odzywać. Siodełko znowu jest wygodne :)....
Dzisiejszy poranek nieco cieplejszy od poniedziałkowego, przypomina bardziej wieczór sprzed 2 dni... czyżby w końcu robiło się cieplej? po dość długim okresie opadów, dżdżu?
Na drogach znowu jakiś maraton... trwa wyścig szczurów...byle do piątku...
Kolejny raz wychodzę dość późno z firmy jest 17:10 gdy ruszam w drogę do domu... W ciągu dnia po niebie przewalały się ciężkie chmury, coś padało, kropiło, zresztą przed wyjazdem sprawdzałem radary meteo... i to co widziałem nie napawa optymizmem... jest spora szansa że gdzieś mnie dorwie deszcz, przelotne opady powtarzają się co jakiś czas...
Do domu wybieram więc w miarę krótką trasę, żadnych szaleństw, i prawie w całości szosami... chyba to najlepsza opcja... jedzie mi się za to coś wyjątkowo dobrze, czyżby wiało od zachodu?
Już w domu sprawdziłem, że tek było w istocie :) Wspomagał mnie wiatr.... :) chociaż raz....
Wyjeżdżam z domu bardzo późno, jest 7:20... po bardzo aktywnym weekendzie dzisiaj nie mogłem się pozbierać, budzik miał co robić... Czuję zmęczenie i co ciekawe bolą mnie 4 litery... wydawało mi się, że już jest to niemożliwe, a jednak... po 8 godzin dziennie w siodełku odcisnęło na mnie swoje piętno...
Nie mogę sobie dobrać pozycji, i tak źle i tak niedobrze, uwiera boli... kiedy to przestanie? Może zrobić sobie przerwę, może wrócić pociągiem? Pogoda nie rozpieszcza... na dokładkę to ostatni tydzień przed wakacjami... na drogach spory ruch....
Gdy dojeżdżam do firmy i spoglądam na czas dojazdu.... masakra... na dokładkę chyba wiał wiatr z zachodu, może nawet z północnego zachodu....
Na rower wsiadam równie późno jak rano... jest 17:20... 4 litery dalej dają znać o sobie... w ciągu dnia mało nie usnąłem... ale z tego co widziałem to nie tylko był mój problem, połowa firmy chodziła śnięta... a kawa miała powodzenie :)
Za ciepło nie ma, muszę mieć założoną wiatrówkę... wiatr zmienił kierunek, tym razem wieje z południowego zachodu, zupełnie nie mam melodii do jazdy, miałem jeszcze dzisiaj jechać do kumpla, ale odwołałem to spotkanie... nie mam siły, chce mi się spać....
Ciekawe ile dni organizm będzie potrzebował na regenerację po weekendzie? Może w środę będzie już ok? Czas pokaże...
Kręcę się przez całą drogę na siodełku, dalej nie mogę znaleźć odpowiedniej pozycji... masakra...
Po wejściu do domu.... marzę tylko o gorącej kąpieli....
2 dni w Warszawie oderwały mnie od roweru, dzisiaj przez chwilę cieszę się z tego, że pojadę do Gliwic, przez chwilę, bo gdy spoglądam za okno z moich ust wydostaje się siarczyste przekleństwo... Tam leje... i to solidnie... może mi to nie przeszkadza, bo nie raz mnie już zlało, ale dzisiaj mam prowadzić jedną z grup z Gliwic do Wisły.... ile osób pojedzie przy takiej pogodzie? Wyjeżdżam o 7:05... założona przeciwdeszczówka niewiele zmienia... Leje równo...
Założyłem ochraniacze na buty.... może chociaż one tak nie przemokną...
Cała droga w deszczu, a przypomniałem sobie o jeszcze jednym szczególe, muszę sprawdzić krótki fragment pomiędzy Kujawską a Pszczyńską... , bo zmodyfikowaliśmy go w ostatniej chwili i miałem to sprawdzić na początku tygodnia, ale... zapomniałem o tym... więc dzisiaj pomimo deszczu, pomimo pogody jadę tam... Kujawska niestety nie jest zbyt przyjemna dla bikerów... a najkrótsza droga to właśnie ona... Dojeżdżam na miejsce , sprawdzam jest ok :) możemy tędy prowadzić wycieczkę, tu nie ma niespodzianek w postaci wąskich przejazdów, szkła, czy czegokolwiek innego...
Deszcz za to w Gliwicach jakby mniejszy.... gdy dojeżdżam na Szarą okazuje się, że tutaj jedynie kropiło... Może więc wyjedziemy wszyscy....
Z rana trochę zajęć, trochę krzątaniny... w efekcie wyjeżdżam dopiero o 7:15... pogoda jakby lepsza... może nie jest cieplej... ale świeci słońce... wiatr jeszcze silny, północny, jednak ma się uspokoić... Dzisiaj w firmie szykuje się krótszy dzień, jednak nie będzie ona należał do krótkich, a wręcz przeciwnie... około 15:00 muszę wyjść a w zasadzie wyjechać... by zdążyć do domu, przebrać się, wziąć manele i przetestować Pedolino.... Nie wiem co się dzisiaj znowu stało, ale ruch na ulicach jak w ulu.... samochody gnają we wszystkie możliwe strony... późniejszy wyjazd ma jednak pewien pozytywny aspekt gdy zbliżam się do Zabrza jest po ósmej... od razu widać różnicę na drogach... zaczyna się przyjemna jazda :) Po raz kolejny wiatrówka się przydała... zdaje się że jeszcze kilak dni takich będzie, a później co? Upały? Ciekawy jak będzie 27 na BikeOriencie... :)
Wyjeżdżam z firmy wyjątkowo wcześnie, ledwo minęła 15... a ja już na rowerze.... dzisiaj muszę być dość wcześnie w domu, nie mogę ryzykować spóźnienia... o 19:40 odjeżdża poje Pedolino :) z dworca w Katowicach, a po przyjeździe czeka mnie jeszcze kąpiel, sprawdzenie czego nie spakowałem jeszcze... muszę mieć spory bufor gdyby coś... nawet ew. łatania dętek muszę brać pod uwagę... Więc... 15:15 - ruszam... Początkowo myślę, że całość obskoczyć szosami, jednak gdy mijam wiadukt na Sośnicy zdaję sobie sprawę, że mam masę czasu... nawet gdybym jechał 2 godziny... to i tak bufor mam na tyle spoty, że zdążę ze wszystkim, a pogoda wręcz zaprasza do wjazdu w las :), tym bardziej, że w 2 kolejne dni będę pozbawiony przyjemności jazdy rowerem... chyba, że coś sobie wynajmę.... w "Stolycy"
Odbijam na Makoszowy i wjeżdżam do lasu... jest pięknie, ptaki śpiewają, jest ciepło, jest masa ludzi na ścieżkach... nie mam jednak czasu by rozkoszować się z tym wszystkim... dzisiaj... po prostu cieszę się z jazdy... Zatrzymuję się dopiero w Starej Kuźni, przy Jamnie... pora opróżnić zawartość bidonu... tyle, że zamiast w siebie wylewam to sobie na głowę... od razu jest mi lepiej, bardziej rześko ;), trochę soli z twarzy zostało zmyte :) W sumie pić mi się nie chciało... Dobrze, że to czysta woda bez dodatków np soku :) Pewnie wszystkie okoliczne pszczoły, osy i bąki zleciały by się do mnie :)....
Z rana gdy miałem już ruszyć zaczęło lać… nawet się zastanawiałem czy nie
pojechać jednak pociągiem… jednak.. jakby to wyglądało ;p
Wiec cóż… zebrałem się wsiadłem na rower, ruszyłem… było kilka minut po 7:00. Po kilkunastu minutach jazdy, na ul.Medyków czuję, że rower pływa... z przedniego koła uszło powietrze... kilka minut z głowy, gdy wymieniałem dętkę w oponie znalazłem kawałek brązowo-butalczanego szkła... To chyba odpryski juwenaliów... sprzed 2 tygodni... Ech... W trakcie jazdy deszcz
powoli zanikał, ale nawet gdy padało okazało się, że jakoś strasznie to nie
przeszkadza…. Dawałem rade… Znowu jednak zaczął się wzmagać wiatr, tym razem wiało z północy... były miejsca gdzie walka z nim była naprawdę ciężka…. Poranek
zaliczony po szosach…. Prawie wszystko… poza małymi fragmentami… a w lesie… i
tak szok… kałuż nie było… wszystko co spadło od razu wsiąkało… ziemia domagała
się deszczu… było stanowczo za sucho….