Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2019

Dystans całkowity:1430.08 km (w terenie 291.00 km; 20.35%)
Czas w ruchu:84:48
Średnia prędkość:16.86 km/h
Maksymalna prędkość:52.80 km/h
Suma podjazdów:6198 m
Maks. tętno maksymalne:177 (96 %)
Maks. tętno średnie:145 (78 %)
Suma kalorii:38361 kcal
Liczba aktywności:24
Średnio na aktywność:59.59 km i 3h 32m
Więcej statystyk

Powrót do domu

Poniedziałek, 17 czerwca 2019 · Komentarze(0)
Jest chwila po 16 gdy ruszam, na drogach w Gliwicach nieco większy ruch,  pewnie to wczesna pora ;). Dziś muszę pędzić do domu, muszę być jak najwcześniej, wieczorem mam jeszcze sporo do zrobienia. Od środy wyjazd rowerowy, a ja jeszcze w lesie i to głębokim.  
Tak więc dziś nie ma widoków na lasy, na ścieżki zagubione między hałdami ;) Zostaje proza życia... - szosy
Co prawda po minięciu Gliwic wjeżdżam do lasku Makoszowskiego, ale głównie dlatego, ze skraca mi to przejazd. 
Lasek Makoszowski
Lasek Makoszowski © amiga
Mimo, że Zabrze trochę objechałem tylnymi drogami, to na Legnickiej i Chudowskiej paskudny ruch... Źle się jedzie. Sytuacja powtarza się w Bielszowicach. Na Wirku mam dość, skręcam na ścieżkę wzdłuż potoku Bielszowickiego. Tutaj jest spokojniej. Zero samochodów, jedynie kilku piechurów i może 2 rowerzystów... Wyjeżdżam w Kochłowicach, długa rowerówka wyjazdowa pomaga... 
Na Bielszowickiej
Na Bielszowickiej © amiga
W Kochłowicach wzdłuż kolei
W Kochłowicach wzdłuż kolei © amiga
A w Katowicach już bocznymi drogami jadę do domu... Przejazd może nie był jakiś super szybki, ale w zupełności mi wystarczył. Temperatura idealna, może tak 2-3 stopnie mniej... jednak nie ma co narzekać. 
Z tyłu na Medyków
Z tyłu na Medyków © amiga

O poranku do pracy

Poniedziałek, 17 czerwca 2019 · Komentarze(0)
Wyjeżdżam kilka minut po 7. Weekend bezrowerwy, częściowo zleciał na przygotowaniach do wyjazdu bożocielnego, a częściowo na pracy... Lepiej było odpuścić jeden weekend niż niepotrzebnie później walczyć z czasem.

Na drogach o dziwo Na Ochojcu i w Piotrowicach luz... Dość szybko przedostaję się na Ligotę i Panewniki. Dopiero gdzieś w okolicach szpitala pojawia się nieco więcej samochodów... 

Temperatura zaskoczyła, odzwyczaiłem się od 18 stopni ;), przez chwilę zastanawiałem się czy nie ubrać wiatrówki ;), ale to by mnie zabiło. Ugotowałbym się ;)

Wiatr lekko w twarz, niby nic wielkiego, ale jednak odczuwalne. W plecaku za to gratis kilka kg więcej, bo i komputer i 2l picia... 
Jest to wyraźnie odczuwalne.... 

W Kochłowicach udaje mi się dość szybko przeskoczyć centrum, jadę bez postoju. Za to w Bielszowicach... szkoda gadać, ruch jak diabli, muszę przepuścić kilkanaście samochodów. Sytuacja powtarza się nieco dalej w Zabrzu... To nie będzie rekordowy przejazd, choć cały czas trzymam się dróg... 

Gliwice jak zwykle puste :) Można odetchnąć. Gdzieś w oddali widzę gościa na szosówce, przez głowę przelatuje mi myśl, a może go dogonić? Nie..., bez przesady na wąskich kolach ma sporą przewagę. Mimo, że po mieście można spokojnie jechać te 30 km/h na góralu, to na szosówce te 5-10 km więcej spokojnie się pchnie :)
Przy lasku Makoszowskim
Przy lasku Makoszowskim © amiga

W firmie jestem w przyzwoitym, choć nie rekordowym czasie. Pogoda dopisała...

Powrót z pracy

Piątek, 14 czerwca 2019 · Komentarze(0)
Wychodzę z firmy nieco później niż planowałem, wsiadam na rower i... masakra jak gorąco, jedyna opcja to przejazd lasem... Tak więc gdy tylko nadarza się okazja wjeżdżam w las. Na ścieżce trochę niespodzianek w postaci połamanych drzew. To efekt wczorajszych burz nad Gliwicami.... 

Wyjeżdżam na Makoszowach. Mam wrażenie, że się rozpuszczę. Na szczęście mam co pić ;) Bidon pełny, w zasadzie to połowa znika na raz ;). Odcinek asfaltowy szybo przejechany. W lesie znowu chłodniej. 
Na spokojnie jadę na Halembę by tam jeszcze raz przejechać asfaltem.  I pozostał przejazd do Panewnik. Droga cały czas lekko się pnie. 

W Panewnikach chwila zastanowienia. Wiem, że muszę podjechać pod paczkomat, ale zupełnie nie mam ochoty na jazdę Panewnicką. Jadę Więc Bałtycką, dalej Medyków i dopiero koło bazyliki w Panewnikach wjeżdżam na Panewnicką. Dalej Kolejowa i jestem koło paczkomatu. Chwila na wbicie kodu i mogę jechać do domu :) Ostatnie 1.5 km mija szybko. 

Marzę o zimnym prysznicu ;)


Połamane drzewa
Połamane drzewa © amiga
Lekko nie było
Lekko nie było © amiga
Staw przy hałdzie na Sośnicy
Staw przy hałdzie na Sośnicy © amiga
Dolina Jamny
Dolina Jamny © amiga


O poranku do pracy

Piątek, 14 czerwca 2019 · Komentarze(0)
Poranek nieco chłodniejszy. Burze oszczędziły Katowice, nic nie padało. W sumie to nie wiem czy to dobrze, czy też nie. Mnie to o tyle cieszy, że nie będzie błota ;) Choć na drogach i tak nie spodziewam się czegoś dziwnego... 

Wiatr dzisiaj uprzykrza jazdę, nie będzie rekordu... ;) W końcu nie po to jadę... 
Ruch na drogach wyraźnie większy. Panewniki zakorkowane, podobnie jak iKochłowice. W Kochłowicach centrum objeżdżam bocznymi drogami, dzięki temu niepotrzebnie nie stoję ;)

Na Wirku jakby lepiej, podobnie jak i w Bielszowicach,  za to wszędzie widzę ślady po wczorajszych i porannych opadach. Do Zabrze docieram po ósmej. Dzisiaj jadę ul Sportową, na Winklera nawet się nie wybieram. Za dużo samochodów. Pakuję się teżdo lasku Makoszowskiego, ale przy wyjeździe zapomniałem o regulacji potoku Guido, tak więc mam okazję zobaczyć plac budowy. Może powstanie przy okazji sensowna rowerówka? 

W Gliwicach drogi puste. Tak więc do firmy jadę już spokojniej...  Ciekawe jaki będzie powrót, oby było chłodniej niż wczoraj :)
W Panewnikach
W Panewnikach © amiga
Pod wiaduktem DTŚki w Zabrzu
Pod wiaduktem DTŚki w Zabrzu © amiga
Ścieżka przy DTŚce
Ścieżka przy DTŚce © amiga
Niespodzianka, wyrżnęli las...
Niespodzianka, wyrżnęli las... © amiga
Sprzęt jeszcze stoi
Sprzęt jeszcze stoi © amiga


Powrót z pracy

Czwartek, 13 czerwca 2019 · Komentarze(0)
Popołudnie wygląda nieciekawie, zapowiedziane są burze. Uciekam z firmy około 15:45, Jest gorąco... Bardzo gorąco... 
Wskakuję na rower i gnam ile sił w nogach.... Wiele ich nie ma ;)
W plecaku mam jakiś litr wody.... coś czuję, że może być jednak mało....

Przed wyjazdem sprawdzałem, radary, jakieś małe burze po okolicy, może nie będzie źle... Gdy docieram do Zabrza, za mną widzę czarną chmurę... widzę błyski... niedobrze.  Zaglądam na radar... wydaje się, że to raczej się rozbudowuje nad Gliwicami niż mnie goni... ;) Jadę na zachód szosami, liczę, że się uda.... 

W Bielszowicach kolejne sprawdzenie i .... burza została w Gliwicach, częściowo objęła Zabrze... na Wirku odbijam na szlak wzdłuż potoku Bielszowickiego... przy wyjeździe przy zrzucaniu przedniej przerzutki blokuje mi się łańcuch i zaliczam glebę. Prędkość zerowa, ale wpadam w pokrzywy ;) Będę zdrowszy ;) 

Wstając sprawdzam oczywiście radary. Burza została daleko w tyle...  Od Kochłowic jadę asfaltem, przypominam sobie o paczkomacie to zmienia nieco moją drogę... i wymusza jazdę nieco bardziej ruchliwymi drogami :)
W lasku Makoszowskim
W lasku Makoszowskim © amiga
Gdzieś tam coś się błuskało
Gdzieś tam coś się błyskało © amiga
Szlak wzdłuż potoku Bielszowickiego
Szlak wzdłuż potoku Bielszowickiego © amiga
W kierunku centrum Kochłowic
W kierunku centrum Kochłowic © amiga
DDRka w Kochłowicach
DDRka w Kochłowicach © amiga
DDRka koło galerii Libero
DDRka koło galerii Libero © amiga
Chmury lekko straszą
Chmury lekko straszą © amiga

Poranny wyjazd do pracy

Czwartek, 13 czerwca 2019 · Komentarze(0)
Zbieram się dzisiaj nieco szybciej :) Udaje się wyjść chwilę przed 7. Lekki wiatr w plecy, 23 stopnie... Nie jest źle.. Wiem, że pojadę szosami, chodzi oczywiście o czas. Wiem też, że wieczorem mają pojawić się jakieś burze. Specjalnie nie przygotowuję się na to, w plecaku mam wiatrówkę... Powinna nieco pomóc, ale nie uchroni od deszczu :)

Drogi dziś puste, czemu? Nie wiem... Ale jeszcze tydzień i będzie wszędzie pusto... 30% mniej samochodów na drogach ;) Zaczną się wakacje... Choć właśnie dostałem informację, a może by się urwać na weekend Bożocielny?

Jazda sprawia mi frajdę, lubię takie poranki.. Gnam ile sił w nogach :) Mijam Rudę, docieram do Zabrza, tutaj ruch wyraźnie większy, ale mimo wszystko decyduję się na przejazd ul Winklera.. Będę szybciej...  

W firmie melduję się w niezłym czasie :) 
Przed Kochłowicami
Przed Kochłowicami © amiga
Przymusowy postój na Wirku
Przymusowy postój na Wirku © amiga

Powrót do domu lasami

Środa, 12 czerwca 2019 · Komentarze(0)
Wieczór rest upalny, licznik pokazuje mi jakieś 33 stopnie w cieniu. Gorące powietrze nie pomaga. Za to o dziwo wiatr w twarz lekko chłodzi. Tak więc nie mam co narzekać. By uciec od skwaru skręcam do lasu i jadę w cieniu. Jest zdecydowanie lepiej. 
Wariatów na rowerach nie ma zbyt dużo, temperatura zrobiła swoje ;)

Przy leśniczówce w Makoszowach
Przy leśniczówce w Makoszowach © amiga
Na starej hałdzie w Makoszowach
Na starej hałdzie w Makoszowach © amiga
A może tędy?
A może tędy? © amiga
Na drogi na chwilę wyjeżdżam na Halembie, krótkie 2 km sosami i na dolinie Jamny wjeżdżam w las... By nie było za prosto kręcę się jeszcze trochę po lasach Panewnickich...  Zastanawiam się jaka jest szansa na grzyby... ale chyba nie ma żadnej... Jest za sucho. Potrzeba 2-3 dni opadów by to troszkę odrobić... Chociaż nie narzekam. 
Dolina Jamny
Dolina Jamny © amiga
Droga na hałdę w Panewnikach
Droga na hałdę w Panewnikach © amiga
Pomnik w lasach Panewnickich
Pomnik w lasach Panewnickich © amiga
Leśny parking rowerowy
Leśny parking rowerowy © amiga

Ponownie do cywilizacji wracam w Piotrowicach. Do domu mam ledwie 2 km, ale droga się ciągnie. A to światła, a to korek, jakiś pieszy.... 
w domu marzę o kąpieli... i czymś zimnym... Strasznie pić się chcę.... 

Powrót na dopracowe szlaki

Środa, 12 czerwca 2019 · Komentarze(0)
Coś w tym roku nie idzie mi jazda na rowerze, niby jeżdżę, ale mało, bardzo mało, do firmy rower przegrywa z innymy środkami transportu. Na dokładkę maj nie był łaskawy. Dodatkowo musieliśmy przygotować trasę na wyjazd integracyjny. W zasadzie to ostatnie trochę ratowało sytuację, wymuszało wyjazdy rowerowe, takie dłuższe. 

Dzisiaj jednak jadę rowerem, mam cichą nadzieję, że uda się to pociągnąć nieco dłużej... A jak wyjdzie to się zobaczy. Zastanawiam się nad lasami, ale chyba powinienem być nieco wcześniej. Tak więc zostaje opcja hybrydowa. Troszkę terenu, a reszta to asfalt. 

Ruch na drogach jak diabli. Co chwilę widzę jakiś debili za kółkami... Niestety miałem okazję zobaczyć jak się szkoli u nas kierowców, działa zasada ZZZ... Przekraczanie prędkości o 10 km/h to norma, 20 też nie jest niczym niezwykłym. Policja reaguje dopiero od 30. To powoduje, że kierowcy nagminnie przekraczają prędkość... Taki mamy kraj... 

Do firmy docieram w przyzwoitym czasie jak po takiej przerwie, choć jura trochę mi dała popalić, przy okazji udało się nieco popracować nad kondycją ;)

W Piotrowicach przy boisku Kolejarza
W Piotrowicach przy boisku Kolejarza © amiga
Wąska ścieżka w lasku Makoszowskim
Wąska ścieżka w lasku Makoszowskim © amiga

Impreza integracyjna Etisoft 2019 - powrót

Niedziela, 9 czerwca 2019 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Dzień zapowiada się leniwie, przynajmniej jego pierwsza część. Wczoraj dotarliśmy do Morska po 19, integracja trwała do północy, a w niektórych przypadkach do świtu :) Od rana masa atrakcji: joga, skałki, wycieczki piesze, jaskinia, leżing, obiad itp... 

Ekipa rowerowa zbiera się po 13, Wraca 8 osób. Dziś prowadzi Andrzej... mamy wolne ;) 
Średnio się czuję, coś  mnie męczy, coś przewraca mi się w żołądku, jakieś echa wczorajszej kolacji?  
Do wyjazdu jesteśmy gotowi dopiero po 14... Trasa względnie krótka, ile się da po terenie, z daleka od palącego słońca. 

Już od początku zaczynają się podjazdy, ciężko mi się kręci... ale jakoś trzeba wyjechać z jury, a tutaj wszędzie są górki... Kierujemy się na południową część Zawiercia... dalej do Łaz... Ledwo żyję, nie jestem w stanie nadążyć za peletonem... Na szczęście Andrzej ogłasza przerwę przy sklepie... Kola, baton i banan stawiają mnie do pionu... Poprawia mi się humor, kondycja... Mogę jechać... W żołądku też się uspokoiło... Gnamy dalej w wariackim tempie, ścieżkami, ścieżynkami, asfaltem. Podjazdy idą mi średnio, cóż mało w tym roku jeździłem i to są skutki... ale im dłużej jedziemy tym jest mi lepiej, tym mocniej mogę nacisnąć na pedały :) 

W okolicach Pogori IV robimy przerwę, jeszcze w Wojkowicach Kościelnych. Pora coś zjeść, pora uzupełnić elektrolity... Godzina mija :) 

Pojazd dostawcy pierogów :)
Pojazd dostawcy pierogów :) © amiga

Ruszamy dalej, to połowa przejazdu, a czas ucieka. Andrzej łapie panę, zostaje z Marcinem, dogoni nas na trasie ;). Reszta jedzie dalej. Szlaki są totalnie nieoczywiste, sporą ich część widzę pierwszy raz... Jest pięknie :) Mijamy kolejne miasta gdzieś bardzo z boku... z grubsza orientuję się gdzie jestem... A to po kominach elektrowni, a to po znajomych kształtach górek... 
W końcu zbliżamy się do Miechowic, tam krótki postój w knajpie, kolejne uzupełnienie elektrolitów i...żegnamy się z Darkiem i Marcinem... Darek jest prawie pod domem, Marcin skraca drogę do domu przez Helenkę, a my gnamy dalej. 
Mała zmyłka w Ostoi Miechowickiej i zaliczamy szlaki MTB ;) Dobrze, że tego nie ma dużo... Wracamy na asfalt, ściemnia się, a do firmy zostało kilkanaście km... 

Ostatnie odcinki to leśna w Zabrzu, i fragmenty terenowe w Żernikach. W końcu po 21 docieramy pod firmę. Szybko się pakujemy i każdy rusza w swoją stronę... 

Powrót hardcorowy, ale na swój sposób piękny, podobało mi się :) Zdjęć zrobiłem praktycznie zero... Jedno w Wojkowicach... i tyle. Nie było czasu na focenia, a jak już stawaliśmy to ważniejsze było by się napić, coś zjeść ;) 

Drugi dzień... łatwiejszy od pierwszego... ale też zupełnie inny. 

Dzięki za towarzystwo, dzięki za trasę. Pięknie było :)

Wyjazd integracyjny Etisoft 2019 - Morsko

Sobota, 8 czerwca 2019 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Nadszedł długo wyczekiwany termin wyjazdu integracyjnego. Spotykamy się na parkingu w Gliwicach, pakujemy rowery i jedziemy autokarem do Krakowa. Na miejscu jesteśmy około godziny 8:30.... Chwilę zajmuje nam przygotowanie rowerów, krótka odprawa, podział na grupy itp.

Tym razem grupa rowerzystów jest nieco mniejsza niż w poprzednich latach, to ze względu na podział na 3 równoległe imprezy, w Tresnej, w Wiśle i w Morsku (to ta nasza).

Po dobrych 15 może 20 minutach udaje się ruszyć... Na dzień dobry małe zaskoczenie, obok toru kajakowego nie ma możliwości przejazdu, trwają zawody. Zostajemy skierowani na wały, na trasę "terenową" i muszę przyznać, że nie jest to zła opcja ;) Tor jest widoczny, a my mamy o jeden podjazd mniej ;)

Pierwszy nieco większy postój planujemy w dolinie Mnikowskiej, tyle, że trzeba wydostać się z miasta :). Początek drogami, jedne nieco bardziej ruchliwe inne mniej...

Przed wjazdem do dolinki, mylę trasę, jedno pytanie Krzyśka... i wprowadzam ekipę w błąd... Dobrze, że po 20 metrach nie brnę dalej... zawracamy i już wjeżdżamy w odpowiednią odnogę.

Docieramy do mostku, do błotnistej ścieżki, tuż przy potoku i... robi się nieciekawie... jeden z uczestników prawie ląduje w strumieniu... drugi na skarpie... Na szczęście nic wielkiego się nie stało, choć wyglądało to groźnie. Nieco dalej zatrzymujemy się przy Matce Boskiej. To nasz pierwszy postój... Chwila na napicie się, chwila na batonik, chwila na odpoczynek...

Sama dolinka chyba wszystkim się podoba... Zresztą gdy jechałem z Darkiem na pierwszy objazd to mieliśmy podobne odczucia :) Cokolwiek by nie mówić, to dolinki Krakowskie mają swój urok...

W dolinie Mnikowskiej
W dolinie Mnikowskiej © amiga
Matka Boska Mnikowska ;)
Matka Boska Mnikowska ;) © amiga
Nas strumieniem po trudach jazdy ;)
Nas strumieniem po trudach jazdy ;) © amiga

Po kilkunastu minutach przerwy ruszamy dalej... w większości asfaltem, choć to nie oznacza, że będzie łatwo. W informacjach przed wycieczkowych pisaliśmy o tym, że trasa jest wymagająca, a suma przewyższeń nawet nas trochę zaskoczyła...
Chyba najgorzej jest na odcinkach pozbawionych cienia, gdy jednak wjeżdżamy do lasu jest przyjemnie, są miejsca gdzie rower sam jedzie, prędkość na liczniku 50 czy nawet 60 km/h nie jest wyjątkiem. Coś co odróżnia jurę od zeszłorocznego wyjazdu do Zakopanego to podjazdy. Te z którym się teraz mierzymy są krótkie, najczęściej 2 do 3 km... po czym zawsze jest zjazd... po którym znowu jest podjazd i zjazd itd.... w nieskończoność.

Trzymamy się jednak twardo wersji, że jest płasko ;) Tylko nachylenie jest lekko zmienne ;) Gdzieś na zjeździe przed Rudawą mała awaria, zerwany łańcuch. Skucie chwilę zajmuje Krzyśkowi... mamy nieplanowaną przerwę.

Chwilę później docieramy do Rudawy i zarządzam przerwę marketową. Sklep jest, w środku całkiem przyzwoite zaopatrzenie :)


Centrum Rudawy
Centrum Rudawy © amiga

Kierujemy się do doliny Będkowskiej, podziwiamy skałki, malownicze odcinki zmieniają się co chwilę. Lekkie nachylenie na poziomie 1-2 procent chyba nie robi wielkiego wrażenia na uczestnikach wyprawy :) Przed wjazdem do dolinki ustalam z Krzyśkiem, że zatrzymamy się w Brandysówce. Który to już raz w tym roku będę tam gościł ;) Co do jedzenia tam mam mieszane uczucia. Wszelkie próby kupienia tam czegoś kończyły się tym, że to co jest gotowane na ma wiele wspólnego z jedzeniem. Nawet kawa potrafi zaskoczyć niemiło... Na miejscu okazuje się, że jest uruchomiona wiata, jest coś więcej niż zwykle... Zamawiamy piwo bezalkoholowe Miłosław... I szok... To ma nawet smak, jest pijalne...

W między czasie przekazuję informację, że tuż po wyjeździe czeka nas ścianka z nachyleniem 15%... Trzeba się do tego przygotować mentalnie...
Gdy ruszamy, boję się, że za chwilę w moją stronę polecą jakieś niecenzuralne słowa, typu "nie lubię was" itp... Jednak nie... mimo, że jedziemy w różnym tempie to nie widzę by ktoś miał problem z podjazdem. Świetnie poszło... chapeau bas!!!

W Brandysówce
W Brandysówce © amiga
Pięknie tutaj
Pięknie tutaj © amiga
Jeszcze chwila postoju
Jeszcze chwila postoju © amiga

To w zasadzie jedyny tak stromy podjazd na zaplanowanej przez nas trasie, i jedyny którego tak się obawialiśmy z Darkiem. Nie taki diabeł straszny jak go zmalowaliśmy ;) Dalej jeszcze kilka zjazdów i podjazdów i jesteśmy w okolicach Białego Kościoła.
Mamy kolejną, drugą awarię, tym razem rozleciał się wolnobieg w rowerze Michała... Nie ma opcji by to naprawić na trasie, tutaj potrzebne były by części. Nikt nie wozi ze sobą zapasowego wolnobiegu.
Próbuję się zastanowić kiedy miałem podobną awarię... Przypomina sobie, że był to styczeń, może luty 6 może 7 lat temu, gdy woda dostała się do zapadek i unieruchomiła mnie... Skończyło się wtedy spacerem do domu... Tym razem dzwonimy do naszych Aniołów Stróży... Samochód już jedzie. Zostawiamy Michała mając nadzieję, że szybko pomoc dotrze i jedziemy dalej. Przed nami dość fajny odcinek - wpierw długi zjazd do doliny Prądnika, a później Ojców, Pieskowa Skała...


Krótka przerwa
Krótka przerwa © amiga
Przy Bramie Krakowskiej
Przy Bramie Krakowskiej © amiga
Rękawica
Rękawica © amiga
Figura Matki Bożej Niepokalanej w skale Prałatki
Figura Matki Bożej Niepokalanej w skale Prałatki © amiga
Kaplica
Kaplica "Na wodzie" pw. Św. Józefa Robotnika © amiga
Pieskowa Skała
Zamek w Ojcowie © amiga
Maczuga Herkulesa
Maczuga Herkulesa © amiga

Muszę przyznać, że dawno nie słyszałem tyle Ochów i Achów... Niektórzy nie znali tych okolic, inny byli tutaj na wycieczkach szkolnych... Mimo, że tylko przejeżdżamy to na wszystkich robi to wrażenie. W Ojcowie przegapimy wóz z żywnością ;), ten na szczęście dogania nas nieco dalej pod maczugą Herkulesa. Woda, batoniki i banany stawiają nas do pionu. Za to opuszcza nas Jacek, źle się czuje :(, dodatkowo jeszcze trzy osoby z peletonu które miały nam towarzyszyć przez część trasy zawracają, to mnie więcej połowa trasy, taki miały plan i tego się trzymają...


Pieskowa Skała
Pieskowa Skała © amiga
A może się powspinamy?
A może się powspinamy? © amiga
Okolice Młynów
Okolice Młynów © amiga

Po szybkim pożegnaniu i uzupełnieniu zapasów jedziemy dalej. Teraz czeka nas niewdzięczny odcinek przez Sułoszowę, cały czas lekko pod górkę, główną drogą, bez żadnego miejsca gdzie można się zatrzymać w jakimś celu, czy to zabytek, czy jakieś wyjątkowo ładne skałki, czy może piękna dolinka... Tutaj nie na po prostu nic... Pod koniec odcinka jeszcze szybkie pytanie, czy potrzebny jest sklep... ale mamy zapasy, dotrzemy do Rabsztyna :)
Wjeżdżamy na leśny odcinek, mimo, tego, że jest trochę piachu to jednak jest to jakieś wytchnienie, jakaś odmiana po jeździe na patelni w nieciekawej okolicy. Do obiadu coraz bliżej, widzę, że niektórzy mocniej naciskają na pedały :) Głodni czy jak?

Skałki w Sułoszowie
Skałki w Sułoszowie © amiga

Wkrótce docieramy do karczmy w Rabsztynie, godzinna przerwa pomaga, a w grupach drobne przetasowania. Wraca Michał na rowerze Jacka :). Za to Olga i Marek mówią pass, co trochę zaskakuje bo nieźle dobie radzili do tej pory, ale należy uszanować ich decyzję :)

Obiad mija na wymianie spostrzeżeń, atmosfera jest przyjemna. Może dlatego, że jedzenie jest bardzo smaczne. Zaskakuje nas ciasto. Co prawda ja już nie mogą patrzeć na słodkie, ale niektórzy się tym zajadają ;) Osobiście skłaniam się na lany kwas chlebowy... Jest niezły :)

Zamek w Rabsztynie
Zamek w Rabsztynie © amiga

Po godzinnej przerwie, ruszamy dalej, w planach jeszcze kilka atrakcji, kilka podjazdów, kilka zjazdów. Kierunek Klucze... Tutaj interesuje nas punkt widokowy na pustynię Błędowską. Pamiętam podjazd pod ten punkt, trochę się obawiam co będzie, tym bardziej, że jeszcze trawimy ;) I o ile jeszcze przed górką słyszę, nie lubię was, to już na punkcie zostaliśmy rozgrzeszeni :) Od początku wydawało nam się, że to jest jedno z takich miejsc, które po prostu trzeba odwiedzić...


Teraz długi zjazd
Teraz długi zjazd © amiga
Punkt widokowy na Pustynię Błędowską
Punkt widokowy na Pustynię Błędowską © amiga
Lans ;)
Lans ;) © amiga
Pustynia Błędowska
Pustynia Błędowska © amiga

Po pobycie w pobliżu pustyni musimy jakoś wyjechać z Kluczy, tutaj jest w zasadzie jedna opcja, główna droga, brakuje przy niej jakiegoś pasa dla rowerzystów. Te 2 km na szczęście szybko mijają, odbijamy na Kwaśniów Dolny, później Górny. Ciągnący się podjazd trochę męczy, ale zjazd dla odmiany poprawia humory :) pojawia się też nieco więcej tereny, szczególnie od Ryczowa. Zastanawiałem się jeszcze czy nie podjechać pod strażnice, bo to ledwie 300m, ale na tym etapie jazdy chyba nie byłbym zrozumiany ;) Ta więc wyznaczonym szlakiem jedziemy do Podzamcza podziwiając widoki :)


Lubię takie miejsca
Lubię takie miejsca © amiga
Ale pięknie :)
Ale pięknie :) © amiga

Samo podzamcze trochę nas denerwuje, przypomina Krupówki, robimy szybkie zakupy w sklepie, i ruszamy na ostatni odcinek zaplanowanej trasy. Do Morska zostało ledwie 15 km:) Robi się też coraz później, ale nie jesteśmy na wyścigach, jedziemy spokojnym dość równym tempem. Podjazdy i zjazdy robią się krótsze, jest też więcej tereny. Na jednym z odcinków leśnych jakieś 7-8 km przed metą trafiamy na Michała w samochodzie wypchanym wodą, kolą, batonami i bananami... I wszystko byłoby pięknie gdyby nie komary... Te chcą nas zeżreć żywcem.... Szybko więc oddalamy się od punktu żywieniowego ;)


Miejsce postojowe
Miejsce postojowe © amiga
Wielki okiennik
Wielki okiennik © amiga

Odliczamy powoli kilometry do mety.. Mijamy Wielki Okiennik i wkrótce jesteśmy w Morsku. Witani oklaskami możemy zejść z rowerów...

Trasa była wymagająca, była piękna, widokowa... kto jechał ten wie :)


W tym roku trochę nas zaskoczył podział imprezy na 3 równoległe. Trudno powiedzieć czy to dobrze, czy źle... Wiedzieliśmy, że nie będzie lekko, dodatkowo mocno ograniczyła nas termin i czas. Bo jak w tak krótkim czasie pokazać piękno jury? Wszystkiego nie da się pokazać. O czerwonym szlaku możemy zapomnieć... przynajmniej o większości tego szlaku, a trochę szkoda.

W trakcie spotkania, czy jazdy kilak osób pytało się mnie i pewnie Darka także jak udało nam się znaleźć, czy wyznaczyć taką trasę?
Niby proste, bo trochę po jurze już jeździliśmy. Zdarzyła się też Transjura, którą do tej pory wspominamy. Pierwsze pomysły pojawiły się okolicach marca. Nastawialiśmy się na wyjazd z Gliwic, później zmiana planów, trochę na nas wpływano, pojawiła się opcja podwózki do Krakowa i ruszenia stamtąd. O ile ja byłem zachwycony tym pomysłem, bo wiem jak piękna jest ta okolica, to Darek miał w pamięci podjazdy... Pierwsze wyznaczenie szlaku i... ponad 1500 metrów przewyższeń.... Grubo... Do Zakopanego w zeszłym roku w drugi dzień było 1100m... kilkadziesiąt godzin nad mapami, kilkadziesiąt punktów na mapie, kilka różnych pomysłów na trasę. Kilka wyjazdów na jurę by zobaczyć to i tamto... W końcu po wielu próbach... udało się wyznaczyć szlak końcowy. Nasz szlak... W ostatniej chwili i tam musieliśmy zrobić kilka drobnych korekt, bo okazało się, że jeden z wyjazdów z dolinki Będkowskiej jest zamknięty, wymiana kanalizacji... Inny terenowy jest nieprzejezdny po opadach... Za Pieskową skałą pierwotnie był podjazd na punkt widokowy, ale był tam stromy podjazd... Na tym odcinku lepiej było to już sobie odpuścić. W sumie... godzinowo pewnie siedzieliśmy tydzień nad mapami analogowymi, cyfrowymi, część dróg przejechaliśmy na google street ;) W końcu pojawiliśmy się tam w realu. Udało mi się wykorzystać do tego prywatne wyjazdy by poznać okolicę, dodatkowo z Darkiem spędziliśmy kilka dni na objeździe trasy...
I mogę powiedzieć jedno...

Warto było... każda godzina, minuta spędzona na nudnym planowaniu, na objeżdżaniu trasy gdy padało, gdy prażyło... warte było tej ceny. By zobaczyć uśmiechy i zadowolenie ludzi w trakcie, na mecie...

Morsko okazało się strzałem w dziesiątkę. Wiele osób starszych stażem przypomniało sobie jak to było jeszcze 10-15 lat temu gdy firma była mniejsza, gdy wszyscy wspólnie się integrowali. Temu wszystkiemu pomogły rowery, wspólny przejazd, wspomaganie się nawzajem... Coś czego zwykle nie ma. Gdzie osoby często są anonimowe, kryjące się za nickami, za mailami...

Dla mnie wszyscy biorący udział w wyjeździe, czy raczej wyprawie rowerowej to bohaterowie.
Są także osoby poza nami, których nie widać specjalnie, a bardzo nas wspomogli, czy to w trakcie planowania, czy już na trasie.
Cały serwis, dziewczyny we wsparciu grupy rowerowej...
Podziękowania należą się kierownictwu Wojtkowi i Michałowi, którzy wspierali nas moralnie i finansowo.
Jak zawsze dobrym duchem okazała się Agnieszka... Czasami potrzebowaliśmy od niej kopa... by ruszyć dalej z pomysłami :)

Dzięki :)