Czwartek wieczór
Czwartek, 17 grudnia 2015
· Komentarze(3)
Kategoria Awaryjnie, do 34km, Do/Z Pracy, Solo, W jedną stronę
Wyjeżdżam z firmy, jutro wolne od rowerowania, zresztą podobnie jak w weekend. Gdy wychodzę na zewnątrz firmy, zaczyna padać, niedobrze... chociaż to nic zaskakującego, Miało tak być, o tym wspominały wszystkie prognozy... Zresztą jestem przygotowany an to...
Ruszam... na drogach niewielki ruch... o rowerzystach i pieszych nie ma co wspominać, bo tych pierwszych wcale nie ma, tych drugich tyle co kot napłakał
Padać zaczyna © amiga
Wodne efekty specjalne © amiga
Jazda idzie całkiem przyzwoicie, chociaż przeszkadza tiatr który wieje od południa...
Gdy minąłem Kochłowice już się cieszę, że max za 30 minut będę w domu, na pocieszenie przestaje padać, jednak czuję coś dziwnego, jakieś dziwne bicie, w lesie między Kochłowicami a Katowicami rower dziwnie tańczy z wyraźnym jednym uderzeniem co obrót koła...
Na bank złapałem panę. Tutaj jest ciemno, ale 100m dalej jest już cmentarz przy którym jest szeroki oświetlony parking i oczwiście nie ma żywego ducha...
Przestało padać...
Zdejmuję koło, wyciągam dętkę, z plecaka wyciągam zapas...
Pana złapana © amiga
Wielką 5cm śrubę, wbita po sam łebek... Jak?
Teraz jednak nie mam czasu na takie rozważania. Stara dętka ląduje w plecaku nową wkładam do opony, ale coś mi nie pasuje... Sprawdzam oznaczenie... fuck... to nie do tego roweru... tyle, że przecież przekładałem dętki,,, więc jak ta zawędrowała do plecaka?
Trudno. wyjmuję łatki... połatam starą dętkę...
Odnajduję wielką dziurę... kleję... zakładam, powietrze dalej schodzi... co jest?
Jest druga dziura... łatam, sprawdzam dętkę... powietrze dalej schodzi... wiec jest trzecia dziura... sprawdzam dalej... dziur jest więcej... Łatanie nie ma sensu będzie łata na łacie... zanim wszystko załatam, to minie masa czasu... już straciłem dobre 20 minut...
Decyzja... mam 60 minut piechotą... powiedzmy 65 z rowerem u boku...
Śruba która wbiła mi się do opony i dętki, dętka zakończyła żywot :( © amiga
Cóż... idę... idę... idę... po 20 minutach osiągam Bałtycką... idę, idę.. i trafiam na stado dzików przebiega tuż przede mną... średni miłe, bo w razie czego nie nacisnę na pedały, nie pojadę... Najwyżej będzie dziczyzna na wigilię ;P
Jednak dziki nie interesują się mną... bardziej zajmuje je pobliskie dzikie wysypisko... ;)
Dzik, jest dziki © amiga
Jestem już na medyków, pozostały 3km... w domu jestem po 19... z przygodami, ale żyję... jestem w domu...
Już niedaleko do domu, tylko 30 minut z buta ;P © amiga
Rower idzie na bok... zajmę się nim dopiero w weekend, jak wrócę... Mam ważniejsze sprawy na głowie :)
Ruszam... na drogach niewielki ruch... o rowerzystach i pieszych nie ma co wspominać, bo tych pierwszych wcale nie ma, tych drugich tyle co kot napłakał
Padać zaczyna © amiga
Wodne efekty specjalne © amiga
Jazda idzie całkiem przyzwoicie, chociaż przeszkadza tiatr który wieje od południa...
Gdy minąłem Kochłowice już się cieszę, że max za 30 minut będę w domu, na pocieszenie przestaje padać, jednak czuję coś dziwnego, jakieś dziwne bicie, w lesie między Kochłowicami a Katowicami rower dziwnie tańczy z wyraźnym jednym uderzeniem co obrót koła...
Na bank złapałem panę. Tutaj jest ciemno, ale 100m dalej jest już cmentarz przy którym jest szeroki oświetlony parking i oczwiście nie ma żywego ducha...
Przestało padać...
Zdejmuję koło, wyciągam dętkę, z plecaka wyciągam zapas...
Pana złapana © amiga
Wielką 5cm śrubę, wbita po sam łebek... Jak?
Teraz jednak nie mam czasu na takie rozważania. Stara dętka ląduje w plecaku nową wkładam do opony, ale coś mi nie pasuje... Sprawdzam oznaczenie... fuck... to nie do tego roweru... tyle, że przecież przekładałem dętki,,, więc jak ta zawędrowała do plecaka?
Trudno. wyjmuję łatki... połatam starą dętkę...
Odnajduję wielką dziurę... kleję... zakładam, powietrze dalej schodzi... co jest?
Jest druga dziura... łatam, sprawdzam dętkę... powietrze dalej schodzi... wiec jest trzecia dziura... sprawdzam dalej... dziur jest więcej... Łatanie nie ma sensu będzie łata na łacie... zanim wszystko załatam, to minie masa czasu... już straciłem dobre 20 minut...
Decyzja... mam 60 minut piechotą... powiedzmy 65 z rowerem u boku...
Śruba która wbiła mi się do opony i dętki, dętka zakończyła żywot :( © amiga
Cóż... idę... idę... idę... po 20 minutach osiągam Bałtycką... idę, idę.. i trafiam na stado dzików przebiega tuż przede mną... średni miłe, bo w razie czego nie nacisnę na pedały, nie pojadę... Najwyżej będzie dziczyzna na wigilię ;P
Jednak dziki nie interesują się mną... bardziej zajmuje je pobliskie dzikie wysypisko... ;)
Dzik, jest dziki © amiga
Jestem już na medyków, pozostały 3km... w domu jestem po 19... z przygodami, ale żyję... jestem w domu...
Już niedaleko do domu, tylko 30 minut z buta ;P © amiga
Rower idzie na bok... zajmę się nim dopiero w weekend, jak wrócę... Mam ważniejsze sprawy na głowie :)