Niedziela..., trzeba trochę się rozkręcić po Transjurze. O poranku tel. do rodziny, chwila rozmowy i umawiamy się na ok 14:00. Powoli, rekreacyjnie objeżdżamy stawiki na dolinie 3 stawów wraz z młodym. W sumie wychodzi tego ok 20km. Świetnie mu poszło, w między czasie kilka przerw, na ławeczce, w przystawowym barze i obok GoSportu :). Powrót już samotni - to ok 5km.... nogi jeszcze podają.... :) nie jest źle, Może jednak do pracy pojadę na rowerze :)
Przejazd czerwonym Szlakiem Orlich Gniazd marzył mi się od bardzo dawna, pewnie gdyby nie ten rajd, to... tą fantazje odłożyłbym jeszcze na jakiś czas.
Jednak jest piątek, dzień słoneczny, dzień wolny..., wieczorem ruszamy z Darkiem na trasę Transjury 2013. Rajd/maraton jest inny od wszystkich w których do tej pory brałem udział. Więc przygotowania też inne, nieco inny wyjazd, w zasadzie wszystko jest inne..., opis też będzie inny...
Start w Częstochowie, meta w Krakowie... Więc jedziemy do... Krakowa :), pod siedzibę naszego oddziału (Etisoft Kraków) docieramy ok południa. Mamy chwilę by porozmawiać ze znajomymi..., przygotować rowery, przebrać się i.... ruszyć w kierunku dworca PKP.
W pociągu spotkanie ze Zdezorientowamymi jadącymi na ten sam rajd, chwilę później zaczyna lać, walą pioruny po okolicy...., pięknie się zaczyna, prognozy też nie napawają optymizmem...
Około 17:00 jesteśmy w Częstochowie, tylko co zrobić z czasem? Ruszamy zameldować się w bazie rajdu, odbieramy gifty, mocujemy numerki i... mały objazd po Częstochowie, szukamy jakiejś knajpki, jedziemy główną aleją w kierunku Jasnej Góry..., masakra... przez prawie całą trasę same banki, kilka jakiś sklepów (obuwniczy, jakiś spożywczy...), wrażenia jak na filmach z Korei Północnej..., tyle, że ludzie poruszają się swobodniej..., obłęd... gdzieś z boku udaje się odnaleźć jakąś restaurację/pizzerię, zamawiamy coś do jedzenia...
Później udaje nam się zlokalizować Biedronkę w której kupujemy zapasy na trasę, bułki, banany, kolę itp... Z wypełnionymi plecakami wracamy w pobliże bazy, dalej niewiele się dzieje, jedynie zawodników nieco więcej.
Wybija 21:00, ruszamy. Początkowo prowadzi nas Policja, jednak tuż za rogatkami miasta zostajemy sami na trasie, tzn ok 40 rowerzystów :). Początkowo każdy „ciśnie”, zastanawiam się po diabła, tak się napinać, przecież to nie MTB gdzie rywalizacja kończy się po godzinie..., jednak włącza się instynkt myśliwego, gonić zwierzynę... W którymś momencie proponuję nawet Darkowi aby się zatrzymać na chwilę i puścić całe towarzystwo przodem. Szaleństwo trwa jednak aż do Olsztyna, w końcu jednak pora odpuścić.., zatrzymuję się na rynku, kilak osób jadących za nami zatrzymuje się również za nami, pytając co się stało..., a my wyciągamy aparaty i upamiętniamy rynek tego pięknego miasta...
Jedziemy dalej, początkowo z ogonem..., jednak gdzieś na trasie udaje się go zgubić, znowu odnaleźć i ponownie zgubić. Wbrew moim wyobrażeniem jest sporo terenu, masa piachu, o czym powinienem wiedzieć z wycieczek po jurze z poprzednich lat... . Ruszyliśmy o zmroku pierwsze kilka godzin, to jazda w ciemności, przez lasy, przez wzniesienia, od czasu do czasu wjeżdżamy w kolejne miejscowości, mijamy kolejne zamki na trasie, tylko co z tego jak nic nie widać, tylko kolejne flashe burz krążących o okolicy rozjaśniają jurajskie niebo...
Od ok 40-70km chyba najbardziej wyniszczający kawałek szlaku, masa piachu, wystające korzenie, jakieś wiatrołomy, kilka razy lecę z rowery, za każdym razem udaje się jednak jakimś cudem stanąć na nogi, w jednym przypadku zahaczam o zębatkę korny i... leje się krew, a na łydce zostaje odciśnięty charakterystyczny ślad.
Przed 4:00 zaczyna świtać, chwilę później rozpętuje się Armagedon, jesteśmy głęboko w lesie, wodna kurtyna ogranicza widoczność do zaledwie kilku metrów, pioruny walą dookoła nas.
Przy każdym błysku odliczam sekundy, 1..., 2..., 3..., kilometr od nas...., 1..., 2... - 600m..., spinamy się, tylko co z tego jak zjeżdżamy po terenie po śliskiej trasie niewiele widząc przed sobą... Docieramy do cywilizacji - Krzywopłoty, przystanek autobusowy, w środku jeden biker, jest miejsce, chwila przerwy, chwila na rozmowę, bułkę, kolę...
Jest ok 16 stopni, przerwa jednak wychłodziła nas, początkowo jest nam „zimno”, czujemy nieprzyjemny chłód. Mija dobre kilka-naście/dziesiąt minut zanim się rozgrzewamy. Mijamy kolejne miejscowości, kolejne PK, z sędziami i bez...
Przy okazji pierwszy raz na maratonie spotykam się z tak genialnie rozmieszczonymi punktami żywieniowymi, co ok 30 km..., można coś zjeść, uzupełnić baki, genialne..., nie zdarzyło się abym był głodny, odwodniony..., mistrzostwo świata... może jedynie wprowadziłbym jakiś „płodozmian”, drożdżówki już na 3 punkcie obrzydły, ile w końcu można zjeść bananów, dobrze, że pojawiały się akcenty z paluszkami orzeszkami, batonami...., niemniej za to należą się wielkie brawa.
Mija znowu jakiś czas, napędy chrzęszczą niemiłosiernie..., na jakimś podjeździe dzielę się z Darkiem moimi spostrzeżeniami, mówiąc, że ”Dziwię się, że napędy jeszcze działają”, nie przejeżdżam nawet 50m i.... zrywam łańcuch. Czas na oliwienie już dawno minął, ech... Kolejna przerwa, zapasowa spinka rozwiązuje szybko problem. Porcją oleju oblewam łańcuch, przy czym mam wątpliwości jak to wszystko zadziała na czymś tak zapiaszczonym... Jednak już kilkanaście metrów dalej nie mam wątpliwości, pomogło, napędu nie słychać..
Dojeżdżamy w końcu do Olkusza, od dawna nie wjeżdżaliśmy do jakiegoś większego miasta, 100m z prawej strony jest stacja benzynowa, nie zastanawiamy się, nie mamy wątpliwości, robimy przerwę...
Ten... burger, ta… kawa, ten... kibelek...., wszystko czego potrzebowaliśmy w jednym miejscu :), w suchym miejscu..., po wielu godzinach.... Niestety sielanka nie trwa długo, wracamy na szlak..., przebijamy się przez miasto, do Krakowa
teoretycznie już niedaleko, tyle, że coraz bardziej odczuwamy przejechane kilometry, walkę z piachem, i tą ulewę..., dobrze że teraz przed nami nieco bardziej szosowy kawałek do Krzeszowic. W centrum chwila przerwy, jest to jedno z niewielu miejsc gdzie nie mam mowy abym się nie zatrzymał w lodziarni w centrum. Serwują tutaj najlepsze możliwe lody..., niebo w gębie...
Przed nami jeszcze trochę szos, osiągamy Rudno i kierujemy się na Frywałd, dostarczony przez organizatora opis jest na tyle szczegółowy, że udaje nam się uniknąć pomyłek na trasie, niestety im bliżej Krakowa, tym oznaczenia coraz gorsze, mylące, bądź w ogóle ich nie ma... Nawigujemy korzystając z map, kompasu i nabytego doświadczenia... Jednak kolejne kawałki terenu coraz bardziej nam dopiekają..., Dojazd do Kleszczowa to prawdziwa masakra..., silą woli pokonujemy wzniesienia, pokonujemy teren. Osiągamy ostatni PK z wyżywieniem, zatrzymujemy się na dłużej..., rozmawiamy z sędzią..., niby teraz głównie z dół, jakoś nie dowierzamy..., jednak jak się później okazuje, nie jest źle..., pozostało ostatnie 15km..., nie ma mowy o poddaniu się o rezygnacji. Walka trwa do końca...
Osiągamy rogatki Krakowa, przebijamy się rzez boczne drogi, czasami bardziej ruchliwe, jednak do mety już niedaleko, w końcu jest..., następuje odprężenie..., wiemy że to koniec...., gdyby ktoś w tej chwili zapytał się czy pojechałbym jeszcze raz tym szlakiem to usłyszałby kawał o wężu... s.... itd... Jednak już na następny dzień odpowiedź była by zupełnie inna... ok, kiedy?
Było niesamowicie ciężko, trasa wymagająca, dla jadącego, dla roweru..., genialne.... wspomnienia zostaną na długo...
Opis trasy wg organizatorów. Zostawiam go dla potomności i dla siebie, gdyby naszła mnie ochota... Częstochowa - Stary Rynek (0 km) Rzeka Warta – wiadukt nad drogą E 75– rzeka Kucelinka – ul. Mirowska – Złota Góra poprzecinana wyrobiskami wapienników – dojeżdżamy do skrzyżowania ul. Mirowskiej z ul. Turystyczną i Hektarową [5 km]. W tę ostatnią skręcamy kierując się na ESE. W lesie [8 km] kierujemy się generalnie na S, przecinamy drogę Częstochowa - Srocko. Omijamy od E Zieloną Górę. Tutaj spotykamy czerwony pieszy szlak Orlich Gniazd ( dalej zwany PSOG) , przekraczamy linię kolejową, dojeżdżamy do asfaltu, skręcamy w lewo w drogę do Olsztyna [12 km]. Skrzyżowanie z zielonym rowerowym, za chwilę po lewej stacja kolejowa Kusięta Nowe. My poruszamy się asfaltem, wraz z nim kierujemy się na S na Olsztyn. Po prawej Góry Towarne, dalej po lewej cmentarz ofiar wojny. W Olsztynie mijamy rynek [18,5 km] od W – tutaj mała korekta przebiegu, po kilkuset metrach skręcamy na E, przez małe rondka i zaraz między zabudowaniami w lewo. Omijamy ruiny zamku od S, kierujemy się na E pomiędzy wzgórzami, w Przymiłowicach wjeżdżamy na asfalt i jedziemy dalej na E. W Ciecierzynie zaś na S. Po drodze Zrębice i węzeł szlaków [25,5 km] – MYLNE MIEJSCE- my jedziemy dalej asfaltem na S. W Suliszowicach [32 km] - węzeł szlaków. Skręcamy na E a następnie na N, początkowo wraz z niebieskim szlakiem. Po kilkuset metrach skręcamy na E i jedziemy wraz z zielonym szlakiem, wkrótce dołącza do nas czarny szlak i trzymamy się go dalej! Po 1 km kierunek zmienia się na S, po kolejnym km przekraczamy drogę 793. Po prawej zamek Ostrężnik [36 km], spotykamy się z PSOG. Dalej kierujemy się piachami wraz z niebieskim szlakiem na SW. Mijamy Czatachową i dopiero na przedmieściach Żarek w Przewodziszowicach, skręcamy na E [41 km]. Tu opuszcza nas niebieski szlak, chwilowo poruszamy się z czarnym. Skręcamy z drogi w przecinający go niebieski szlak – kierując się na S. Uwaga – wiatrołomy, przebieg niewyraźny. Szlak po kilkuset metrach kieruje się na E, po ponad km niebieski szlak znów skręca na S, a my opuszczamy go i dalej jedziemy na E. Z kolei w Moczydle łączymy się z PSOG i chwilowo dalej z nim na E, jednak tuż za cmentarzem w Niegowej skręcamy w prawo [48 km] i dojeżdżamy do drogi 789, przecinamy ją i jedziemy na wprost do Mirowa. Tam skręcamy na E, mijamy po lewej zamek Mirów, po prawie 2 km zamek w Bobolicach. Asfalt opuszczamy wraz z PSOG i pokonujemy dość piaszczysty odcinek aż do miejscowości Zdów [56 km]. Omijamy asfaltem od N piaski i rozlewiska Białki. W Młynach skręcamy na S, a za linią kolejową na W. Po 2 km jazdy asfaltem skręcamy na S i pokonujemy zbocza pomiędzy Kołoczkiem a Pośrednią, jadąc granicą rezerwatu Góry Zborów. Ostatecznie wyjeżdżamy przy Gościńcu Jurajskim w Podlesicach [63 km]. Przekraczamy drogę 792 wraz ze szlakiem niebieskim i kierujemy się na S, przez Skały Morskie, i dalej przez ośrodek Morsko. Dalej na S aż do Skarżyc częściowo ze szlakiem niebieskim, z miejscowości zaś na SE. W Żerkowicach przekraczamy drogę 78 [72,5 km] - UWAGA DUŻY RUCH !!! Dalej na SE, aż do Sulin, skąd na SW do Karlina i po jego przejeździe w kierunku Bzowa. Tam łączymy się z zielonym szlakiem i polnymi drogami udajemy się na SE do Podzamcza (Ogrodzieniec) [81 km]. Przejeżdżamy przez drogę 790, znajdujemy się na rynku. Droga krzyżuje się ze szlakiem niebieskim. Przed Zamkiem Ogrodzieńcem skręcamy w lewo i omijamy go. Potem jedziemy na E wraz z niebieskim szlakiem. W lesie krzyżujemy się z PSOG. Na asfalt wyjeżdżamy w Ryczowie [84 km]. Stąd dalej na SE, a potem na N, asfaltem do Smolenia [93 km]. Zaraz za zamkiem, wprost z drogi 794, skręcamy na S i u podnóża Skał Zegarowych kierujemy się na S i SW, wraz z PSOG, potem z czarnym szlakiem i wreszcie bez pieszych szlaków. W Górach Bydlińskich zjazd w prawo do głównej drogi, skręt na SE. Wylot wąwozu Ruska - tutaj węzeł szlaków [102 km]. Zmiana kierunku na E, potem na S, w Załężu mijamy zamek Bydlin. Kilometr dalej przejazd przez ośrodek szkolny. PSOG odchodzi w prawo, my w lewo, kierując się na asfalt. Mijamy Cieślin i kierujemy się na Golczowice. Stąd bierzemy kierunek na S, mijamy rzeczkę [111 km], po kilometrze opuszczamy asfalt i kierujemy się na SW u stóp Stołowej Góry, jadąc aż do Jaroszowca [114 km]. Obok garaży, kościoła, przez główną drogę. Dalej na S przez zalesione wzgórza, potem skrajem lasu na W, aż skręcamy na S i wkrótce SE, docierając do zamku w Rabsztynie [118 km]. Przekraczamy drogę i dalej z PSOG jedziemy na przedmieścia Olkusza. Opuszczamy czerwony pieszy i zmiana kierunku na bardziej W, pokonujemy nieco klucząc całe miasto w tym ruchliwą drogę 94 - UWAGA !!! Także linię kolejową kładką, aż w końcu wyjeżdżamy z miasta [124 km]. Nieco lasem, potem na granicy pól aż do Osieka. Chwilę asfaltem, wkrótce kierujemy się generalnie na SE przez pola. W Zimnodole na S. Na granicy lasu znów na E [127 km]. Do asfaltu, w Zawadzie na S, potem SE. Kolonia Podlesie – MYLNE MIEJSCE ! my jedziemy dalej asfaltem, ale tuż przed podjazdem do Racławic [136 km], skręcamy na S w mniejszą drogę, omijamy część miejscowości (na mapie szlak wiedzie inaczej !!!). Gdy wjedziemy już na główną drogę poruszamy się dalej na S do Paczółtowic. Stąd na W do doliny Eliaszówki [141 km]. Dalej generalnie na S, cały czas asfaltem prawie do centrum Krzeszowic, przed skrzyżowaniem z drogą z Nowej Góry [145,5 km], skręcamy w lewo i wkrótce w prawo. Szlak prowadzi wzdłuż potoku aż do centrum Krzeszowic. Przekraczamy drogę 79 [147 km] - UWAGA !!! Dalej przez linię kolejową i w Rzeczkach skręcamy na W [149 km]. Asfaltem przez Tenczynek i potem przez lasy do Rudna. Tu zmiana kierunku na E i asfaltem przez lasy – UWAGA ZARAZ MYLNE MIEJSCE ! [154 km]– jasnoczerwonożołte oznaczenia szlaku rowerowego kierują na prawo – MY ZAŚ JEDZIEMY NA WPROST NA E - wraz z zielonym rowerowym aż do Frywałdu [158 km]. Dalej już bez zielonego rowerowego szlaku, przez lasy, Bukową Górę, Kamyk, pola do Brzoskwini [163 km]. Stąd razem z niebieskim pieszym do Kleszczowa, do wąwozu Kochanowskiego, stąd kierując się bardziej na NE do Lasu Zabierzowskiego [167 km]. Tam w kompleksie leśnym wpierw na E, potem na S, SE i wreszcie do skraju lasu u wylotu doliny Grzybowskiej ( 170 km ). Stąd dalej krawędzią lasu na E. Po 1,5 km osiągamy, ciasną ścieżkę w małym wąwoziku – UWAGA ODCINEK TECHNICZNY ! zjeżdżamy do Szczyglic. Przekraczamy drogę 774, dalej za mostkiem i za boiskiem skręcamy w prawo na E, przejeżdżamy pod autostradą ( 173 km ). Ulicą Długą docieramy do stawów i dalej wpierw Krakowską a potem Balicką na E i ES - UWAGA NA DUŻY RUCH !!! Skręcamy w ulicę Zakliki z Mydlnik ( 176,5 km ), następnie w Zygmunta Starego. Ulica za torami traci swój charakter na rzecz polnej drogi …. Przekraczamy strumyk, docieramy do płotu zakładów filtracji, omijamy je od S i w końcu wyjeżdżamy na ul. Filtrową i osiągamy pętlę autobusową na skrzyżowaniu z Na Błonie ( 182,5 km ). OPUSZCZAMY SZLAK CZERWONY ROWEROWY! Przekraczamy ulicę i kontynuujemy trasę dalej Deptakiem Młynówka Królewska - ścieżką dla rowerów – oznaczenia niebieskie kwadraciki. UWAGA NA PRZEJŚCIU PRZEZ ARMII KRAJOWEJ !!! Na wysokości boiska szlak prowadzi do pętli tramwajowej, my go opuszczamy i ulicą Jadwigi z Łobzowa kierujemy się na E, kiedy ulica kończy się, pomiędzy blokami kierujemy się do ul. Bronowickiej - skrzyżowanie z Podchorążych. Przekraczamy je – OSTROŻNIE !!!! Osiągamy bramę WKS Wawel i dalej za znakami do METY! [185,0 km]. Suma podjazdów ok. 2500 m .
Poranek…, masakra, jestem zmęczony, już o świcie…, to nienormalne…, w końcu o 6:30 zaczynam się zbierać…, jakieś mapy, kompas, ciuchy, ładuję wszystko do plecaka. Ile to waży? Zresztą po co się zastanawiać…, czy to coś zmieni?
Z domu wychodzę ok. 7:15, późno. Ruszam, wybór raczej niewielki, pojadę znowu szosami…, droga standardowa, Zbożowa, AK, Śląska, Medyków, Panewnicka i podobne jak wczoraj spoglądam na licznik, to chyba takie miejsce w którym mogę określić w jakim czasie mam szanse na przejazd trasy, jak się jedzie, jak noga podaje itp… spoglądam na średnią i nie wierzę, 33km/h więcej niż wczoraj…, to jest niemożliwe aby 2 dni pod rząd zap…ać w takim tempie… .
Cóż, teraz pozostało już tylko jakimś cudem utracić jak najmniej z tak pięknego wyniku, Od Kochłowic w zasadzie zaczyna się odcinek z podjazdami, a na Wirku witam się z kolejnymi światłami, kawałkiem terenu, na którym zaliczam glebę :), bo oczywiście odbija mi palma i chcę przejechać to jak najszybciej i zamiast zwolnić do 12 jak robię to zwykle, to przyspieszam do 25 i na zakręcie na śliskiej trawie, i koleinach lecę na prawą stronę :).
Trochę śmiechu, zbieram rower i siebie, mogę jechać dalej, tym razem chyba ostrożniej. W Bielszowicach delikatny podjazd, plac budowy, jestem w Kończycach, kolejny podjazd, kolejne światła, bokiem mijam lasek Makoszowski. Teraz pozostaje długa prosta z podjazdem na wiadukt w Sośnicy…, skręcam w kolejne drogi, już jestem na Odrowążów i Zonk, wpierw autobus wlekący się niemiłosiernie, nie można go wyprzedzić, masakra…, na szczęście ląduje na jakimś przystanku, można śmignąć obok….
Kilometr dalej trafiam na polewaczkę i wlekący się za nią sznurek samochodów, obłęd 15km/h dobija…, na szczęście udaje się minąć pielgrzymkę, wpierw po poboczu, później już z lewej strony…, jeszcze chwila i jestem w pracy…, odrobione ok 40s w stosunku do wczorajszego przejazdu, chyba mnie po…o….
Jest ok 16:30, pakuję się, przebieram i na rower…, ruszam… Początkowo szosami, jednak po długim okresie bez terenu, muszę, po prostu muszę odwiedzić znajomą górkę, piasek, błoto, przejechać się obok stawu…, po prostu nie mam ochoty na szosę, może chodzi o jakieś odreagowanie? W Sośnicy, najszybciej jak tylko można, wjeżdżam a teren, w zasadzie to na plac budowy średnicówki, dopiero kilometr dalej zaczyna się podjazd na hałdę…, jest nieźle, obawiałem się, że jeszcze będzie mokro, ale błoto pozostało w zasadzie tylko w jednym miejscu, reszta sucha, za to ścieżka dość mocno zarosła… Mijając A4 w skręcam nieco inaczej niż zwykle, tędy jeszcze nie jechałem, zastanawiam się, gdzie mnie zaprowadzi ścieżka i czy będę się wracał…, jednak jest nieźle, ścieżka dość mocnym łukiem minęła Makoszowy, wyjeżdżam w pobliżu nowo wybudowanego wiaduktu na Legnickiej…, znowu udało się urwać dobry kilometr szos :). Dalsza trasa też głównie terenem, początkowo po wałach wzdłuż Kłodnicy, dalej Borowa Wieś (ul Piaskowa już nie jest taka piaskowa :), wjazd w las i ląduję na Halembie. 100m po drodze i ponownie teren, tym razem wyjeżdżam w okolicach Starej Kuźni, chwila wahania i … jadę na Starganiec :), lubię ten fragment ze swoimi długimi upierdliwymi podjazdami, piachem, kamieniami… :) Nas jeziorkiem odpoczywam może 10 min. i ruszam dalej, tyle, że jeszcze nie chce mi się jechać do domu, postanawiam pojechać delikatnie naokoło, tyle, że tym razem nieco więcej szos. Owsianą dojeżdżam do Kamionki, dalej Zarzecze, Podlesie przez las na Kostuchnę i tyłem szlakiem docieram nad stawik w lesie w „Ochojeckim rezerwacie przyrody”, 5 min odpoczynku i chyba pora do domu…, ale nie jest tak prosto, przy wyjeździe zauważam Qmpla przed domem, chwila rozmowy o rowerach przeradza się w dobre 2 godziny nasiadówy w ogródku, dawno się nie widzieliśmy :) Po 20:00 w końcu ruszam dalej, tyle, że do domu już tylko 1000m…, więc żadne szaleństwo, za to w końcu zobaczyłem trochę terenu…, piękne zakończenie dnia…
Poranek, 6:00… odzywa się budzik…, masakra… trzeba wstać…, trzeba się ruszyć…, ale jeszcze nie teraz…, jeszcze 5 minut…, tik-tak, tik-tak…
6:15… budzik odzywa się po raz 3-ci, tym razem wygrywa, wstaję…. Zaczynam się zbierać, spoglądam za okno, święci słońce, jest ciepło…
7:05 – w końcu na zewnątrz, w końcu na rowerze, ruszam…
Początkowo boczne ulice, docieram do skrzyżowania AK z Kościuszki, trochę głównymi szosami, do ul. Śląskiej, spoglądam na licznik,… mam niezłe tempo…, wysoka średnia, coś wyjątkowo dobrze mi się kręci…, mijam ul. Medyków i skręcam na Panewnicką, długa prosta, mały łuk i dojeżdżam do Kochłowic, średnia jeszcze wyższa…., prawie na 100% wieje wiatr od wschodu, może od południowego wschodu, w każdym bądź razie pomaga….. Z taką średnią mogę powalczyć na reszcie trasy, gdzie wiem, że jest to nie do utrzymania, czeka mnie trochę terenu, placów budowy, skrzyżowań i świateł…, niemniej baza jest, tik-tak, tik-tak, czas leci…
Podjazd w kierunku Wirka…, poszedł sprawnie, teraz Bielszowice…, kawałek terenem, kolejny podjazd, i docieram do przebudowywanego od pół roku krótkiego odcinka ul Rogoźnickiej, chwilę później jestem już w Kończycach, zastanawiam się czy będzie korek, ale co tam… są wakacje, trzeba być optymistą… . Kilka min. później moje przypuszczenia potwierdzają się, korka nie ma, ale swoje na światłach muszę odstać…, teraz można zacząć odrabiać straty…, można przycisnąć,
Jestem w Gliwicach, zamknięty przejazd kolejowy…, przedzieram się bokiem, jadę dalej, 2 skrzyżowania, na obu czerwone…, ech…., znowu odzywa się wewnętrzne tik-tak, tik-tak… Do pokonania została ul. Odrowążów, niemniej budowa średnicówki, powoduje na niej delikatny zacisk, docieram do ul. Błogosławionego Czesława, tutaj nie powinno być niespodzianek…, jest prawie pusto, jeszcze chwila i docieram do firmy… piękny przejazd, piękny poranek, krew zaczęła krążyć, można zasiąść przed komputerem i uzupełnić wpis :), życiowy rekord na dojeździe do Gliwic został pobity :)
Wieczny w zasadzie o południowy wyjazd, bez jakiś większych zaskoczeń, wychodzę stosunkowo wcześnie jak na mnie, jest ledwie po 16:00. Tyle, że dzisiaj nie ma zmiłuj, muszę pędzić do Katowic, jestem umówiony, wsiadam na rower i ruszam. Jest pięknie, jest ciepło, tak jak powinno być o tej porze roku, na szosach pustki (jak na 16:00 z hakiem oczywiście), jedzie się szybko, tylko ten wiatr z południa trochę denerwuje, może nawet nie on sam tylko od czasu do czasu silne podmuchy boczne... Cóż zrobić... W trakcie jazdy od czasu do czasu słyszę, że coś dziwnie stuka, jako że rama aluminiowa to za cho...ę nie mogę do zlokalizować miejsca z którego dochodzi dźwięk.... Im większe wertepy tym bardziej słyszalny..., dopiero w domu odnajduję jego źródło. Podczas ostatniego czyszczenia zdjąłem gumkę ochronną z tylnej przerzutki i to ona (przerzutka) przy większych dziurach waliła o widelec..., tak to jest...., wydawało mi się, że jest to zbędny bajer, ale producent wiedział, że dał d.... więc rozwiązaniem na szybko jest gumka :)
Wtorkowy poranek, za oknem świeci słońce, chce się wstać, w końcu... Wychodzę trochę przed 7:00. Rowerek już czeka..., ruszam... Wakacje w pełni..., na drogach pustki ale też pojawiły się ekipy remontowe w wielu miejscach bawią się w asfaltowe wycinanki... O ile jeszcze takie miejsca widać z daleka to ok, ale często zdarza się, że tuż za zakrętem bez żadnego ostrzeżenia stoi pracownik i wycina coś na asfalcie... trochę prze....a robota... wystarczy jeden wariat... Dzisiaj po raz kolejny szosami, znowu brak czasu, mało tego wieczorem pojadę identycznie, zresztą raczej cały tydzień zapowiada się pod sztandarem zap...a tam i z powrotem po drogach..., cóż... za to może w weekend uda się odreagować, złapać chociaż trochę terenu...
jest po 17:00 , masakra, miałem dzisiaj wyjść wcześniej, jednak nie wyszło, miałem jechać inna drogą ,nie wyszło, muszę się spieszyć..., ...a czas ciągle goni nas... Za to pogoda się poprawiła, niby ocieplenie nie ma być długie, jednak nawet te krótkie chwile cieszą. Zap...am ile sił w nogach, muszę być mimo wszystko wcześniej, każda odrobiona minuta jest cenna... Zmniejszona liczba samochodów tylko pomaga, nie trzeba aż tak uważać, w zasadzie zawsze trzeba uważać, ale i tak jest bezpieczniej. Mam wrażenie, że wieje delikatny wiatr z zachodu, dzisiaj w końcu pomaga, w końcu jest przyjacielem a nie wrogiem :), w każdym miejscu gdzie spotykam bikera, włącza mi się ścigacz, niby mam wytłumaczenie..., tylko po co ? ;P
Poniedziałkowy poranek, jakimś cudem wyjeżdżam z domu nieco wcześniej pomimo tego, że za oknem aż 12 stopni..., szkoda drążyć ten temat...., z drugiej strony patrzałem co było rok temu i lipiec zaczął się podobnie, no… może było ciut cieplej Zaczęły się wakacje, część osób zaczęła wypoczynek, pasuje mi to jak diabli, od razu widać to po ruchu na drogach, jest zdecydowanie luźniej, jeszcze chwila a i studenci wyjadą..... Czekają nas 2 piękne miesiące... :) Dzisiaj wyjątkowo nawet światła specjalnie nie przeszkadzały, Wirek przejechany w zasadzie jednym ciągiem, dopiero Bielszowice i Zabrze delikatnie spowalniały. Do Gliwic dojeżdżam w dość ekspresowym tempie...
Ech... mimo wszystko marzy mi się jakaś solidna przepierducha w górach :), tylko kiedy?