Kilka ostatnich dni było nierowerowych. Powodów było kilka. Głownie jednak po prostu mi się nie chciało (w końcu zakończona została walka z ogrzewaniem w domu. Udało się częściowo przywrócić dom do stanu używalności). Wczoraj wieczorem jednak już mnie nosiło więc … umyłem rower ;). Nie wystarczyło to na długo i dzisiaj jeszcze przed południem gdy temp osiągnęła całe 5 stopni wsiadłem na ktm-ka i ruszyłem w siną dal. Pierwszych kilka km było masakrycznych, przerzutki robiły co chciały, łańcuch przeskakiwał. Już zastanawiałem się czy nie wrócić, jednak po jakimś czasie wszystko zaczęło funkcjonować bezbłędnie. Chyba gdzieś w zakamarkach łańcucha i przerzutek pozostały resztki błota - musiało się wykruszyć, rozruszać i było ok. Wybrałem się trasą na Lędziny, bo szybka, prosta a ja nie miałem zbyt wiele czasu. Na 16:00 byłem umówiony, więc nie mogłem poszaleć ;( i pojechać tam gdzie pierwotnie planowałem (Pszczyna i Goczałkowice). W zamian w Lędzinach odbiłem na Imielin i dalej ponownie lasami pojechałem w kierunku Mysłowic. Pomimo temperatury dzień był piękny, słoneczny, bezchmurny, a w lesie nawet wiatr nie przeszkadzał ;) . Inaczej niż ostatnio po drodze mijałem pieszych, rowerzystów. Chyba wiele osób chciało coś uszczknąć z tego dnia. Warto było wyjechać, dotarłem w kilku przypadkach do miejsc, w których jeszcze nie byłem, lasy rewelacyjne. Szkoda tylko że tak krótko. Chyba to sobie jutro odbiję gdy będę jechał do Gliwic ;P
Powrót z pracy dość późno. Wyjazd ok 17:00. Miałem ok godzinę do zachodu słońca, w domu szaleje remont. Nie chce mi się wracać, ale trzeba.... sprawdzić postępy ;) Zmieniłem nieco ustawienie tylniego błotnika i pojechałem podobną drogą jak ta z rana. Błota i wody było sporo mniej, pewinie dlatego, że w dzień nie padało ;) Zmiana położenia błotnika chyba się sprawdziła bo błota miałem na sobie mniej, w zasadzie to było jedynkie kilka kropek na plecaku. Sprawdzę to jeszcze jutro.
Po krótkiej przerwie związanej z paskudną pogodą w końcu pojechałem do pracy na rowerze. Przedwczoraj trochę nad nim posiedziałem: wyczyściłem go, przesmarowałem, wymieniłem sztycę, wyregulowałem i założyłem nowiutkie błotniki. Więc gdy tylko prognozy pogody wskazywały na poprawę aury zdecydowałem się na wyjazd dopracowy. Trasa była hmmm ... wodnista, błotnista. Ogólnie jechało się ciekawie. Po myciu rowerka nie ma śladu. Ech .... i po co się męczyłem ;) Średnia i kadencja wyszły paskudne, ale po czymś takim ciężko było rozwinąć jakąś sensowną prędkość przelotową. Błotniki spisały się średnio, w zasadzie to przedni zadziałał rewelacyjnie i błoto nie zgrzytało mi między zębami. Tylni może nieco zmniejszył pole ostrzału tylniego koła (plecak był cały w błocie). Spróbuję go może nieco inaczej ustawić, ale jakoś nie podejrzewam aby znacznie poprawiło to skuteczność.
Dzisiaj krótki przelot do bankomatu. Oczywiście pojechałem drogą nieco okrężną. W linii prostej mam do niego może 500m. Ale miałem ochote przejechać się kawałek. Czasu na więcej specjalnie nie było. Jutro wchodzi mi w końcu ekipa remontowa, po 2 tygodniach różnych problemów i 2 wizytach "gazowników". W końcu ma być wszystko zamknięte, skończone. Pewnie w weekend trzeba będzie trochę ogarnąć mieszkanie ale trudno.
Po kilkudniowej przerwie jadę do Gliwic rowerkiem. Trzeba mu zrobić nową fotę bo w końcu jest czysty :), dorobił się błotników i nowej sztycy. Po glebce z zeszłego tygodnia stara coś dziwnie skrzypiała. Wolę nie ryzykować.
W piąteka lało, więc odpuściłem sobie jazdę na rowerze. Sobota klasycznie zajęta, jednak na niedzielę miałem pewnien plan dotyczący wyjazdu. Sporo jednak zależało od pogody i ta niestety nie dopisała. Więc pewnie skończyło by się wieczorze filmowym. Na szczęście musiałem się wybrać do lokalu wyborczego. Pogoda poprawiła się na tyle, że postanowiłem przejechać się po okolicy. Pozbierałem się i w drogę. Już po kilku km zaczął padać deszcz i towarzyszył mi przez większość trasy z drobnymi przerwami. Pojechałem najfajniejszą trasą, tzn w kierunku Murcek, a później Lędzin. Planowałem zrobić kółko przez Mysłowice jednak w drodze złapałam gumę, a w zasadzie 2 gumy :) Nie wiem na czym ale poleciały dętki w obu kołach (Pierwsze przebica nie w Zabrzu :). Wymiana i łatanie chwilę mi zajęły, więc skróciłem nieco trasę, pojechałem przez Tychy i Czułów. Droga nieco krótsza i łatwiejsza, więc zyskałem na czasie.
Powrót miał być spokojny, bezproblemowy. Chciałem odwiedzić miejsce gdzie ostatnio fociłem żurawie pod Zabrzem. Na miejsce co prawda dojechałem, ale okazało się, że ptaków nie ma, a ja przebułem dętkę. Przebicie musiało nastąpić już w Makoszowach, tam po raz pierwszy zauważyłem, że coś się dzieje z przednim kołem, ale jechałem dalej. W oponie utkwił drobny kawałek szkła, który przebił dętkę ale przy okazji zatykał powstałą dziurę. Dzięki temu powietrze uciekało baaaardzo powoli. W każdym bądź razie po wymianie dętki pojechałem dalej, zaczęło się ściemniać, więc wybrałem trasę w większości po szosach.
Srednia kadencja tak samo niska jak ta poranna 69 :(, a wydawało mi się, że kręcę szybciej.
Z domu wyjechałem dzisiaj nieco wcześniej. Pamiętając glebkę sprzed 2 dni pojechałem nieco dłuższą, bardziej wymagającą, a jednocześnie fajniejszą trasą, przez hadłę Makoszowy. O tej strony dawno już nie podjeżdżałem, ostatni raz chyba w czerwcu. Zrezygnowałem z tej trasy z kilku powodów. Lipiec był mocno deszczowy, a po błocie paskudnie się tamtędy jeździ, w między czasie pojawił się tam ciężki sprzęt, który dość skutecznie utrudniał trasę. Wyglądało to tak jakby zamierzali rozbierać hałdę. Na szczęście tak się na razie nie stało i przejazd jest. Pamiętam że w czerwcu, podjazd od strony Zabrza zawsze mnie pokonywał. Wtedy byłem przekonany, że to problem z kondycją. Teraz jestem pewien, że to była wina techniki. Dwa wyjazdy tegoroczne, jeden na Jurę, drugi do Beskigu Wyspowego zmieniły ją nieco. Wiem już do czego służy najmniejsza zębatka na korbie i nie boję się jej wykorzystać. Dzięki temu poranny podjazd nie sprawił mi większego problemu.
Przy okazji dorobiłem się czujnika kadencji, planowałem go od dawna, ale jakoś wypadało mi to z głowy. Po ostatniej rozmowie w firmowej kuchni ... zainwestowałem 25zł i nabyłem stosowny gadget. Wydawało mi się, że kręcę szybciej, ale średnia kadencja nie kłamie: 71. Trochę za mało. Muszę nad tym popracować. :)
Powrót z pracy ok 16:40. Pamiętając poranną glebkę w Kończycach postanowiłem wybrać się przez hałdę w Makoszowach/Sośnicy. Trasa spokojniejsza i chyba bezpieczniejsza, ale za to bardziej wymagająca. Nie miałem specjalnej melodii do kręcenia, więc czas przejazdu średni. W Makoszowach przypomniało mi się, że umówiłem, się na wieczór z qmplem, więc wybrałem skróconą wersję trasy, pchając się centralnie przez Halembę.
Dzisiaj wyjazd ponownie późno, zegar pokazywał 7:10. W Rudzie Śląskiej trochę kropiło i gdzieniegdzie zrobiło się ślisko. Przekonałem sięo tym na zjeździe z autostrady w Kończycach. Tam przy skręcie w lewo przyglebiłem, przy prędkości ok 30-35km/g (Chwilę wcześniej miałem na liczniku 49km/h). Było gorąco, za mną był sznurek samochodów. Usunąłem się z jezdni i zacząłem szacować straty. W zasadzie poza odrapanym łokciem mi nic się nie stało. Rowerowi przekręcił się lewy róg, złamał się pałąk podtrzymujący zapięcie rowerowe (takie do przypinania roweru na postoju), spadł łańcuch i coś mi dzienie skrzypi. Nie jestem w stanie zlokalizować miejsca pochodzenia tego dźwięku, ale brzmi jakby coś chciało się urwać. Ostatni raz słyszałem taki gźwięk przed zerwaniem śrub ze sztycy. profilaktycznie je sprawdziłem, ale są całe, bez jakichkolwiek uszkodzęń. Przejrzałem spawy, one też wyglądająna na nienaruszone. Chyba odwiedzę dzisiaj kumpla. Może on będzie w stanie określić co to skrzypi.
Powrót z pracy po 17. Trochę późno, ale co tam, najważniejsze, że mogę pojechać na rowerku. Jadę nieco okrężnie omijając sporym łukiem Halembę, w zamian zyskuję możliwość podziwiania kilku ciekawych miejsc na wysokości Paniówek. Jest niesamowicie przyjemnie, ciepło, kilka razy przystaję by strzelić fotki. W jednym z takich miejsc napotykam setki ptaków, które krążą nad okolicą, całość zachowuje się jak jeden wielki organizm, szum skrzydeł jest powalający, nie do opisania. Jestem w szoku, pod wrażeniem, jest pięknie :)