Wczoraj wieczorem wypad do Łośnia. W końcu trzeba było przywrócić notebooka do stanu używalności. Na miejscu przywitała mnie Kosma i Musta ;) Po kilku godzinach odtwarzania i aktualizacji udało się przywrócić prawie pełną sprawność komputera :). Przynajmniej Monika nie chce mnie już zabić :) Rankiem szybka pobudka i ruszamy w drogę do Katowic. W końcu Rowerowa Norka jest jednym ze sponsorów maratonu pieszego w Katowicach Na miejscu spotykamy drużynę Pięknowłosych (djk71, WRK97), coś strasznie zadowoleni są :) i zaczynam się chyba domyślać czemu :)
Ps. Dzięki Monika za dzisiejszy przeciąg, samemu chyba wybrałbym wersję pociągową, a tak poznałem genialną trasę z Dąbrowy Górniczej do Katowic i miałem okazję trochę pokręcic w sympatycznym towarzystwie
Jedyny zgrzyt to kretyn w blachosmrodzie który najpierw nas wyprzedził, później zajechał drogę, a w końcu skręcił w lewo. Masakra. Kadencja: 60 Opis bardzo lakoniczny, niestety w chwili obecnej czasu mi troszeczkę brakuje.
Wpis trochę nietypowy bo ... w zasadzie kilka połączonych wyjazdów.
W sobotę wyjazd do Łośnia. Cele dwa - zepsucie Notebooka Kosmy oraz pofocenie kolczyków. Wyjazd dość późno około 17:00 jest ciepło więc w końcu można zrzucić zbędne kurtki i dodatkowe ocieplacze. Trasa szybka przyjemna, bez lodu, bez błota na drodze i silnego wmodręwiatru.
W ciągu ok 1:40 dotarłem do Łośnia, krótkie powitanie i zabieramy się za robienie backupu Danych z Notebooka. Włączamy opcję przywracania ustawień fabrycznych i po 40 min okazuje się, że coś idzie nie tak, po resecie nie ma systemu, nie ma nic. Oż ty w modrę … . Nie byłem przygotowany na taką niespodziankę. Miało być prosto łatwo i przyjemnie, a wyszło … jak wyszło.
Uruchomiliśmy zastępczy komputer stacjonarny i tyle. Rankiem zamiast zająć się foceniem kolczyków, bezskuteczne poszukiwania płyt instalacyjnych z systemem. Więc szybka decyzja o powrocie pociągiem do Katowic z komputerem Moniki, na miejscu reanimacja komputera. I ok 16:00 wyjazd do Sosnowca gdzie umówiliśmy się na przekazanie właścicielce laptopa Dzisiaj czemuś, zmęczony, zamiast na rowerze wybrałem wersję pociągiem do Katowic. I na koniec 2 kolejne zdjęcia autorskiej biżuterii rodem z Rowerowej Norki Gadgety na Allegro Więcej na blogu Kosmy100
Weekend zapowiadał się co najmniej ciekawie, małe spotkanie bikestatstowe w Rowerowej Norce. W Piątek pozbierałem się i ruszyłem z nieco ponad 2 godzinną wyprawę na Pastwisko do Łośnia. Wyjechałem dość późno, związane to było z wcześniejszą wizytą w serwisie rowerowym (w kilometrówce tego wpisu jest to uwzględnione – ok. 1.86km). Droga prowadziła wytyczoną nieco wcześniej trasą przez Giszowiec, Mysłowice, Sosnowiec, Strzemieszyce … . Można by o tym długo pisać tylko po co. Denerwujący był jedynie ruch na fragmentach trasy i pozimowe dziury w drodze. Na miejscu przywitanie z Kosmą100 i Jurkiem57. Chwila odpoczynku rozmowy z Jurkiem (Monika była jeszcze w pracy Shit). Zajęliśmy się rozmową o … tu zaskoczenie … rowerach … itp. :). Wkrótce dołączyli do nas Młynarz, Asiczka, Djk71, Anonimowa Anetka ;P, Viktor, Igorek. Snując plany na dzień następny i długo rozmawiając, słuchaliśmy monologów Jurka. Początkowo wydawało mi się, że trzeba mieć niesamowitą pamięć aby zapamiętać tak obszerne fragmenty m.inn Pana Tadeusza, odkryłem jednak, iż gdzieś w zakątkach mojego zrytego beretu one również się zachowały, czają się i naprawdę niewiele potrzeba aby je odtworzyć. Masakra, nie przypuszczałem, że po kilkudziesięciu latach które upłynęły od nauki trzynastozgłoskowca, dalej go …. pamiętam. W tamtych czasach jakoś nie byłem w stanie tego docenić, może dlatego, że bliżej mi było do matematyki gdzie wszystko jest proste, logiczne, jedno wynika z drugiego, może poza aksjomatami ;) (wiem poleciałem). Kilka lat temu coś się we mnie zmieniło i zmienia się dalej. Doceniam inne kino, inna muzykę, inne książki. Chyba rośnie we mnie obcy … a może na starość przemieniam się w piękną wielką purchawkę ;P Jeszcze trochę i zacznę oglądać mecze … masakra … Po niesamowitym wieczorze nastąpiło to co nieuchronne, po kolei wpadaliśmy w objęcia Morfeusza … (nie tego z Matrixa).
Pobudka dość wcześnie rano. Plan dnia obejmował poszukiwanie „Twenty Ninera” godnego Króla Dariusza III . Kiedyś pewnie by mnie to zdziwiło, teraz już nie. W samym Krakowie nasza wesoła kompanija podzieliła się na 2 grupy. Grupa ”Łysego Faceta” udała się na przegląd sklepów rowerowych a grupa „Rudej Dziewczynki” i Młynarza udała się na Wawel. Przyłączyłem się do tej drugiej … w zasadzie innej możliwości nie miałem (i źle mi z tym nie było) :) Dawno nie byłem w Grodzie Kraka, skala zmian jakie tu zaszły poraża, wszystko piękne, odrestaurowane, tysiące turystów z całego świata, chwilami próbowaliśmy odgadnąć po języku co to za nacja. Śląsk i moje rodzinne Katowice wyglądają przy tym jak wymarłe miasto, gdzieś na peryferiach świata. Przecież i u nas są piękne zakątki, miejsca które warto pokazać. Jednak kolejne decyzje włodarzy śląsko-dąbrowskich miast idą chyba nie w tą stronę. „Kurtury” Panowie „Kurtury” , a reszta sama przyjdzie.
Po jakimś czasie nasze 2 drużyny ponownie zostały scalone pod Smokiem Wawelskim i już razem udaliśmy się na rynek. Pogoda wymarzona, może troszeczkę chłód dawał się we znaki, ale nie to było naszym największym zmartwieniem. Kilkadziesiąt fot później trzeba było zbierać się w drogę powrotną. Jeszcze krótka wizyta w McDonalds i po godzinnej jeździe byliśmy powtórnie na pastwisku. Kolejny wieczór upłynął na pogaduchach, wizytach w pobliskim sklepie w celu uzupełnienia paszy. Jednak główną atrakcją wieczoru był pokaz zdjęć tych dzisiejszych jak również tych sprzed kilku lat. Ech piękne czasy, już chyba nie wrócą, ale są wspomnienia, są zdjęcia … . Morfeusz ponownie wygrał z nami, może jednak nie z wszystkimi .. Jeszcze wiele godzin później po domu rozchodził się odgłos uderzeń w klawisze maszyny do pisania. To Młynarz tworzył nowy poemat dla potomności. Nastał poranek 3 dnia … pora było się zbierać, dzisiaj czekało mnie przyjęcie gadżetów powracającej na łono ojczyzny Siostry z Francji. Powrót do domu miał być rowerowy, jednak pogoda sprawiła małego psikusa. Rano siąpił deszcz, później spadł grad, śnieg, znowu deszcz … Chyba ktoś mi próbował coś przekazać, może żeby nie opuszczać Łaskowej Jaskinii Rowerowej ? Niestety obowiązki wzywały, a czas nieubłaganie gdzieś uciekał. Dałem się więc odwieźć do domu samochodem. Na miejscu czekała już na mnie ekipa przeprowadzkowa, kolejne 2 godziny minęły mi na bieganiu z paczkami z dołu na górę, resztki wypitego dzień wcześniej piwa gdzieś się ulotniły. Wykończony w końcu przed 15:00 wróciłem do domu. Wieczorem wygospodarowałem trochę czasu aby skrobnąć na bloga . Myślę, że ten weekend przewartościował ponownie moje podejście do świata ludzi, a to za sprawą towarzystwa w gronie którego się znalazłem. Dziękuję za to doświadczenie i za waszą znajomość, przyjaźń, wspólny weekend ... :)
Sobota, 5:30 słyszę głos budzika. Chyba jestem chory, żeby w weekend wstawać o tej porze. Ale cóż, jestem umówiony na wypad rowerowy z Kosmą. Pociąg odjeżdża z Katowic o 7:33 więc mam trochę czasu. Pakuję się, ubieram i w końcu wyjeżdżam. Centrum miasta wyludnione, to chyba efekt temperatury i tak wczesnej pory. Kupuję bilety i idę na peron. Dziwne … pociąg przyjeżdża o czasie.
W Dąbrowie Górniczej Ząbkowicach dosiada się Monika i dalej jedziemy razem. Jest trochę czasu, żeby pogadać, więc czas mija nam na przyjemnej rozmowie. Względnie szybko pociąg osiąga nasz cel: Częstochowę. Na miejscu kontaktujemy się z Poisonkiem i jedziemy na spotkanie. Chwila na przywitanie, poznanie się i kręcimy dalej. Arek oprowadza nas po okolicy, po drodze opowiadając o mijanych miejscach.
W krótkim czasie dojeżdżamy do Częstochowskiego Kirkutu, niestety brama jest zamknięta, nie próbujemy jej sforsować. Robimy kilka fotek, obiecujemy wrócić tutaj gdy będzie nieco cieplej, a dzień dłuższy.
Kolejny punkt naszej wycieczki to góra Ossona. Miejsce niesamowite, przy dobrej pogodzie można z tego miejsca podziwiać panoramę Częstochowy, niestety zamglenie skutecznie nam to utrudnia. Na dokładkę na podjeździe pęka mi łańcuch, drugi w tym sezonie. Okazuje się, że pękł bolec ze spinki. Mam ze sobą zapasową więc nie ma problemu. Kilka min później mogę jechać dalej, w między czasie Monika próbuje zmierzyć się z podjazdem, na "ściankę płaczu", po kilku próbach rezygnuje. Zatrzymujemy się na chwilę przy kapliczce, robimy zdjęcia i jedziemy dalej.
Niestety tutaj musimy się tutaj pożegnać z Arkiem, jest umówiony i nie może nam dalej towarzyszyć. Niemiej poznanie go i przekazanie mu kierownictwa naszej wyprawy było niesamowitą przyjemnością. Chwała mu za to ;)
W barze wypijamy po grzanym piwku i ruszamy dalej. Dzień jest stosunkowo krótki, a przed nami jeszcze kawał drogi. Jedziemy czerwonym szlakiem, ale tylko chwilę, udaje nam się nieco pokręcić drogę. Naprawiamy to kilka km dalej wracając na właściwy szlak.
Jedziemy w kierunku Złotego Potoku, zatrzymujemy się tylko raz przy kapliczce św. Idziego, robimy foty i kręcimy dalej.
W Złotym Potoku odwiedzamy zespół pałacowo parkowy. Miejsce piękne, wiosną i latem musi to być bajecznie, teraz jest to nieco ponuro. Ruszamy dalej, czas nas goni. Jednak w mieście czeka nas dość niemiła przygoda. Jakiś baran jadąc Tirem przejechał kilka cm od nas. Moim rowerem lekko zachwiało, ale Monikę zdmuchnęło na pobocze. Dobrze, że nic poważnego się nie stało. Na swoje nieszczęście kierowca nieco dalej zatrzymał się na parkingu, a ja miałem okazję posłuchać wiązanki jaką posłała wk...a kobieta do kierowcy. Zrobił się jakiś dziwnie mały ... .
Kilka km dalej jadąc szlakami zastanawiamy się, czy noc nie zaskoczy nas na szlaku, więc zmieniamy nasze plany i postanawiamy jechać dalej drogami. Nie ustrzegliśmy się jednak od pokręcenia w niewłaściwą stronę i gratis dokładamy sobie kilkanaście km więcej. W zamian po drodze mijamy kilka ciekawych skałek.
Zaczyna się ściemniać, na szczęście rogatki Dąbrowy Górniczej już tuż, tuż. Włączamy lampki i ostatnie kilkanaście km jedziemy w ciemności. Szczęśliwie docieramy na miejsce noclegu w Łośniu. Wieczorem kilka "szpili" w Scrabble, przy muzyce Nightwish i Evanescence. Później seans filmowy "Monty Python w Operze" i pora spać. Jutro czeka mnie powrót do domu.
Wraz z DJK71 od kilkunastu dni planowaliśmy wycieczkę po ciekawych miejscach w Zabrzu. „Day 0” zaczął się od „wycieczki” rowerem do peronów umieszczonych przy kopalni odkrywkowej PKP Katowice. W pociągu spotykam Kosmę100 udającą się na ten sam zlot ;), była okazja do ponarzekania na brak haków na rowery w nowiutkich pociągach ELF jeżdżących w barwach Kolei Śląskich. Pewnie je zamontują za 30 lat po pierwszym remoncie ;). W Zabrzu przy odnowionym dworcu czekają na nas DJK71 i WRK97. Pierwszą atrakcją jest sklep spożywczy (właściwie delikatesy) w pobliżu Zabrzańskiego „Rynku” (plac Wolności). Mamy okazję do podziwiania pobliskiej „płaskorzeźby” i wizyty w „Punkcie Informacji Turystycznej”, w którym otrzymujemy stosowne przewodniki i mapy.
Jednym z pierwszych przystanków na trasie jest Zabrzański kirkut założony w 1872 roku. Rosnące tutaj klony, platany i jesiony wraz z pozostałymi pnącymi się roślinami robią niesamowite wrażenie.
Wsiadamy na rowery i jedziemy dalej, kierujemy się do remontowanego szybu Maciej i dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności zostajemy zaproszenie na jego zwiedzenie. W środku podziwiamy maszyny które często mają po prawie 100 lat i dalej działają (Ciekawe czy mój domowy komputer będzie działać za 100 lat ;P ).
Po ponad godzinie pobytu żegnamy się z przemiłym kierownikiem tego miejsca i ruszamy dalej. Odwiedzamy "Cmentarz Jeńców Radzieckich" w Lasku Makoszowskim i Pomnik Ofiar Pożaru w kopalni Makoszowy znajdujący się naprzeciwko wejścia głównego do kopalni
Wracamy do centrum Zabrza i odbijamy w kierunku Zaborza po drodze odwiedzamy kolejną wieżę ciśnień. Jest potężna, szkoda że również jest tak zaniedbana/zdewastowana.
Kolejnym punktem jest wyjście z szybu Luiza, remont trwa tu w najlepsze więc nie ma możliwości wejść gdzieś dalej. Na szczęście na obżeżach też jest co zobaczyć.
Ruszamy dalej kierujemy się na Biskupice, już dawno temu chciałem odwiedzić to miejsce. Wcześniej wielokrotnie miałem okazję podziwiać to miejsce z okien pociągu, ale do dnia dzisiejszego nie udało mi się go odwiedzić.
Zaczyna się ściemniać więc pora kończyć wycieczkę. Jedziemy na Helenkę chwilę odpocząć i posilić się (dzięki Anetko) i po 18:00 wraz z Moniką kierujemy się drogą 94 w kierunku Czeladzi. W pobliżu Siemianowic Śląskich rozstajemy się, Monika jedzie dalej, a ja odbijam na Katowice.
Długo będę pamiętał tą wycieczkę, było pięknie, ciepło, ... jak nie w listopadzie .... Mam nadzieję powtórzyć objazd po Zabrzu za jakiś czas gdy dzień będzie dłuższy.
Jest niedziela godzina 6:00, dzwoni budzik (w zasadzie opcja budzenia w telefonie). Chyba jestem nienormalny, żeby wstawać o tej porze w dzień wolny od pracy. Jakoś udało się powoli pozbierać, sprawdzam temperaturę (shit - 6 stopni), ubieram się cieplej i w drogę. Jadę początkowo znaną mi trasą do Kończyc tam odbijam na centrum Zabrza i dalej już prosto, Mikulczyce i Rokitnica. Na przystanku autobusowym czekam na resztę wesołej kompaniji. po kilkunastu minutach docierają Anetka, WRK97, Igor03 chwilę później spotykamy się z DMK77, Cykorek, MKK08. Pierwotny plan obejmował start w zawodach Wiktora, Igorka, Damiana i mój. Jednak ... jakoś nie mogę się zdecydować, coś się źle czuję (lekko podniesiona temp, opuchnięta twarz), jak to się mówi - złej baletnicy ..... itd .. . Wymówka jest ;). Przy zapisach panuje chaos. Organizatorów chyba trochę przerosła impreza, połączenie w tym samym czasie 2 różnych imprez rowerowych nie wyszło na dobre nikomu. Zaczęło się od rejestracji, i wydawaniu numerków, później przez dobrą godzinę, nie było wiadomo, gdzie jest start, w jakiej kolejności startują poszczególne kategorie. Ech...
Jakoś jednak się udało i pierwszy na trasę rusza Igorek. Start bdb, niestety później kilka razy spada mu łańcuch i szanse na pudło są pogrzebane, a szkoda. Pomimo problemów na trasie, zdobywa 4 miejsce (szkoda, że organizatorzy nie pomyśleli o nagrodach za dalsze miejsca, dyplom w zupełności by wystarczył, a tak pozostał drobny niesmak i rozczarowanie dzieciaka).
i tuż za linią startową, .... spada mu łańcuch. Klątwa, a może sabotaż ? Traci cenne sekundy, rusza jako ostatni. Na trasie nieco nadrabia i w konsekwencji kończy zawody na 7-mym miejscu.
Poprzednie starty rozpoczynał wystrzał z pistoletu, tym razem jednak organizatorzy postanowili zaskoczyć wszystkich - wyścig rozpoczyna się znienacka, gdy sędzia wypowiada półgębkiem słowo "start". Zawodnicy są trochę zdezorientowani i tracą kilka cennych sekund. Ech ... Na metę DMK77 wpada jako pierwszy ze sporą przewagą, nad kolejnymi zawodnikami (jakoś nie spodziewałem się innego wyniku). Teraz zostaje nam już tylko czekać na ogłoszenie wyników i tombolę. W między czasie docierają na miejsce zawodów DJK71 i Kosma100, wyglądają na trochę zmęczonych dzień wcześniej zaliczyli z niezłym wynikiem "Jesienne Trudy 2011" (relacje: Darka i Moniki). Czas leci nieubłaganie, żegnamy się z Damianem, Sabiną, Marcelkiem - mają daleką drogę przed sobą. Kilkadziesiąt min później żegnamy Monikę. Po 17:00 następuje rozdanie medali w równoległej imprezie rowerowej AZS MTB, a później oczekiwana TOMBOLA. Fanta zdobywa jedynie Wiktor, rower (główna nagroda) trafia do kogoś innego (trudno, może następnym razem ?).
Podsumowanie. Nie było źle, pomimo niedociągnięć organizatorów. Miałem okazję spotkać się z ciekawymi ludźmi, pokibicować bikestats-owiczom, strzelić kilka fotek i przejechać się na rowerze (do i z Zabrza). Za rok również się zamelduję na III Rowerowym Plenerze w Zabrzu. Może zdecyduję się nawet na start ?
Jest piątek godzina 7:00 pobudka, szybkie śniadanie i rozpoczynam przygotowania do wyjazdu (planowany jest ok 16:30, ale wbrew pozorom jest go mało). Pierwszym punktem jest umycie i naoliwienie rowera po ... 3 tygodniach dojazdów do pracy. O 10:00, zawożę go do serwisu. Jest parę drobiazgów do wyregulowania/poprawienia, sam nie chcę się tym bawić. Po powrocie z serwisu sprawdzam check-listę i zaczynam się pakować. Trochę tego jest ..., w między czasie dociera kurier z karimatą i śpiworem. Ok. 14:00 z grubsza jestem gotowy i mogę już na spokojnie odebrać rower. Chwila odpoczynku i przyjeżdża Kosma. Jest już późno a mamy przed sobą ok 160km drogi. Początkowo jazda idzie nam całkiem nieźle, omijamy korek na A4 pomiędzy Katowicami a Brzęczkowicami, jednak na płatnym odcinku autostrady trwają w najlepsze remonty, więc o szybkim przemieszczaniu nie ma specjalnie mowy. Za Krakowem jest gorzej, przez kilkanaście km wleczemy się w żółwim tempie. Zapada zmrok. Mijamy kolejne miejscowości, w świetle księżyca majaczą na horyzoncie góry. Podjazdy na drodze są coraz "ciekawsze", momentami mamy wrażenie, że za chwilę droga się skończy przepaścią. W końcu po 21:00 docieramy na miejsce. Odbieramy gadgety (mapy, przewodniki itp.) i idziemy na salę gimnastyczną, gdzie mamy zadekować się na 2 dni. Warunki spartańskie, ale mające swój urok. Niektórym ciekawie się bawią i koszulka z numerem startowym ląduje na tablicy kosza :)
Jesteśmy zmęczeni więc, po browarze idziemy spać. Jutro czeka nas ciężki dzień. Jednak noc nie jest dla mnie łaskawa, Długo nie mogę zasnąć, ktoś chodzi, głośno rozmawia, jestem nie w swoim środowisku. W nocy wielokrotnie się budzę i rano jestem nied......y.
Dzień 1 Jest 6:00, boli mnie baniak (głowa, prochy nie pomagają), ale co zrobić start o 8:00 więc trzeba się pozbierać. W trakcie szybkiej kontroli rowerów okazuje się, że ktoś wykręcił w rowerze Kosmy, w nocy jedną ze śrub mocujących tylni hamulec. Q..wa M.ć . Początek imprezy i od razu problem. Zapowiada się, źle, zastępczej śruby nie mamy więc hamulec pewnie pozostanie rozpięty, w górach może to sprawić problem. Jednak gdy docieramy na miejsce startu okazuje się, że w centrum Iwkowej jest otwarty o godzinie 7:50 sklep z m.inn. z art. metalowymi i ..... są potrzebna nam śruby :). Więc jednak nie będzie tragedii. Ciąg dalszy to opóźniony start maratonu, organizatorzy dają ciała. Mapy nieprzygotowane. Mija cenna godzina. W końcu udaje się, dostajemy mapy okolicy z zaznaczonymi punktami. Monika wyznacza wstępnie trasę i ... ruszamy.
Punkt 1 - szczyt góry Machulec. Docieramy tam względnie szybko. Oczywiście pierwszy podjazd i mało płuc nie wyplułem, podejrzewałem, że to kondycja jednak dopiero po kilku podjazdach zrozumiałem, że błąd tkwi w technice. Tu nie da się jeździć na przełożeniach, których używam jeżdżąc do pracy - duży blat z przodu, i któraś z małych zębatek z tyłu. Męczę się niemiłosiernie. Ale docieramy na miejsce. Punkt zaliczony :) Zjeżdżając z góry zaliczyłem pierwszą glebę. Na czas nie wypiąłem się z pedałów :)
Punkt 2 - Źródło św. Świerada Idzie nam nadspodziewanie sprawnie, do brzegu jeziora Czchowskiego docieramy sporo przed czasem (zjazd był po asfalcie i płytach betonowych, ale było stromo, pierwszy raz jechałem 40km/h na zaciśniętych klamkach hamulcowych. Smród palonych klocków był moooocno wyczuwalny ;), pakujemy się na prom i po przepłynięciu na drugą stronę
jednak nie chcemy tracić czasu więc robimy fotki i szybko ruszamy dalej szukać kolejnego punktu.
Punkt 3 - Punkt widokowy Połom Mały Specjalnie nie kombinując jedziemy drogą częściowo asfaltową, częściowo szutrową do interesującego nas punktu. W trakcie podjazdu zostajemy obdarowani brzoskwiniami przez "Autochtona" :). Są świeże, prosto z drzewa, rewelacja. Punkt widokowy to osłonięta altanka. Miejsce faktycznie piękne. Widoki zabijają, ale nie mamy czasu, ruszamy na kolejny punkt.
Punt 4 - Szczyt góry Czyżowiec Względnie szybko docieramy pod górę i ... wprowadzamy rowery, jednak popełniamy drobny błąd, nie sprawdzamy odległości na liczniku i mapie. Zemści się to na nas, ale w tej chwili uznajemy, że szczyt to szczyt. Po kilkudziesięciu min. docieramy na górę idąc na azymut. Tracimy ok 30 min na poszukiwanie punktu i ... nie ma go. Monika uznaje, że pewnie gdzieś, źle skręciliśmy i trafiliśmy nie na ten szczyt. Zjeżdżamy więc do asfaltu i podjeżdżamy/podchodzimy do góry z innej strony. Mierząc i sprawdzając trasę docieramy do ... tego samego miejsca. Monika dzwoni do organizatorów, upewniają nas, że punkt jest na szczycie na 100%, a my mamy poświęcić więcej czasu na jego odnalezienie. Po kolejnych kilkudziesięciu minutach poddajemy się. Na ten punkt straciliśmy już 2 godziny. Pass. (Później okazało się, że to organizator dał ciała, punkt był umieszczony 150m niżej na jednej ze ścieżek. Sporo ekip też go nie odnalazło, bądź miało z nim problemy) Warunkiem zaliczenia maratonu jest odnalezienie wszystkich punktów więc – już „po ptokach”. Zostajemy na tej nieszczęsnej górze jeszcze chwilę na popasie. Ruszamy dalej, tym razem już bardziej rekreacyjnie. Zaliczamy pobliski sklep, mają Kasztelana :). Podjeżdżamy pod jedną z pobliskich górek, siadamy pod lasem podziwiając widoki.
Wracając do szkoły w Iwkowej odwiedzamy jeszcze jeden punkt - Bacówkę Biały Jeleń. Za kilka godzin mamy tu przyjechać na biesiadę ;) Zastanawiamy się nad zaliczeniem jeszcze jednego punktu jednak po zerwaniu przeze mnie łańcucha i chwili błądzenia na górce, odpuszczamy i już bez kombinowania wracamy do szkoły. Na miejscu szybki prysznic i odpoczywamy przy kolejnej puszcze piwa :) Czekamy na busa ... W końcu dociera i jedziemy na Biesiadę.
Biesiada Delektujemy się, żurkiem, bigosem i pochłaniamy kolejne kufle piwa.
Jakaś para przechodząc koło mini zagrody zastanawiała się co to za zwierzę, wyszło im, że pewnie jest to świnka morska lub koza, Hmmm. Chyba wypiliśmy nieco za dużo bo nam to przypomina psa.
Ewakuacja z bacówki ok 22:00. Jedziemy pierwszym transportem. Na miejscu decydujemy się na spanie pod chmurką, jedynym klimatyzowanym miejscu. Na sali unosi się zaduch przepoconych ubrań, suszących się tu i ówdzie. Zabieram ze sobą kilka gadgetów, jest piwko, jest muzyka, jest zajebiście...
Noc jest ciepła. Początkowo jest trochę chmur na niebie jedna nad ranem gdzieś znikają. Robi się chłodno. Ale śpiwory dają radę.
Dzień 2 Ok 6:30 budzi nas dźwięk dzwonów w pobliskim kościele. Zaczynam się zbierać i przygotowywać do kolejnego dnia zawodów. Jako że i tak jesteśmy już NKL to jedziemy dla czystej rozrywki. Jednak aby tradycji stało się zadość to w nocy ktoś rozwalił mi lusterko w rowerze, a organizatorzy ponownie się spóźniają. Mapy są nieprzygotowane. Przez okno widać jak zaznaczane są punkty na nich. Ech ... 2 dni i dwie identyczne wpadki :)
Po zapoznaniu się z mapą ruszamy na pierwszy punkt.
Punkt 1 - Krzyż powstańców. Z mapy wynika, że nie powinno być problemów z odnalezieniem tego miejsca. Jednak okazuje się, że na nich również są błędy - zaznaczone są szlaki których nie ma. Kończą się bramami do zagród, czy ogrodów przydomowych. Ładujemy się na przełaj po górę. Podejście strome i zarośnięte, ale dajemy radę. W końcu docieramy na szczyt i odnajdujemy punkt jednak kilka metrów przed nim jest coś co nas zaskoczyło ... Toi Toi-ki powstańców :)
Punkt 2 - Kamienie Brodzińskiego Ruszamy dalej zielonym szlakiem, wydaje nam się to dobrym wyborem jednak jakiś kilometr dalej okazuje się, że trasa jest coraz ciekawsza. Początkowo robi się stromo, Coraz więcej kamieni, korzeni. W dalszej części szlak jest nieco "podmokły"
Jedziemy dalej, droga nieco się poprawia, ale gdzieś przy łące zaliczam pierwszą w dniu dzisiejszym glebę, nie wypiąłem się z pedałów i na dokładkę wpadłem do rowu , z boku wyglądało to przezabawnie :) (Fotka pewnie pojawi się na blogu Kosmy)
Bez większych przygód docieramy do kamieni i ... muszę się wdrapać na skałkę aby odbić się na punkcie. Wyglądało to nieciekawie, ale jakoś poszło. Zbieramy się i ruszamy na punkt 3.
Punkt 3 - Szczyt góry Łopusze Wschodnie Jedziemy asfaltem. Tak będzie szybciej, jednak w pewnym momencie za blisko podjeżdżam roweru Moniki, hamuję, pechowo bo przednim hamulcem i zaliczam OTB :) Ryczymy ze śmiechu :), ponownie wsiadam na rower i ruszamy dalej. Temp >25 stopni jest gorąco. Kończą nam się napoje, większość sklepów jest zamkniętych. Jako że i tak dzisiaj jedziemy rekreacyjnie, to postanawiamy sobie odpuścić i poszukać jakiegoś otwartego wodopoju. Kilkanaście km dalej odnajdujemy mini market. Kupujemy po Liptonie i Big milk-u. Siadamy na pobliskiej ławce i odpoczywamy.
Wracamy do Iwkowej, tam szybki prysznic, odebranie dyplomów i .. pora się pożegnać z Beskidem Wyspowym.
Było rewelacyjnie, pomimo początkowych wpadek organizatorów, kilku glebek i NKL :(. Ale co tam. Warto to przyjechać, widoki rekompensują trudy jazdy/wspinaczki. Dzięki za towarzystwo Kosma, sam pewnie bym nie zaryzykował jeszcze wyjazdu w góry.
Po powrocie z pracy miałem około godzinę czasu aby się przygotować do wyjazdu. Od jakiegoś czasu szykował się wyjazd na "RAJD Remontowy" w Dąbrowie Górniczej. Zapowiedziało się całkiem ciekawe spotkanie Bikestats-owiczów. Gdy dobiłem na miejsce spotkania około 21:00 okazało się, że …. jestem pierwszy. Nieco później pojawiła się silna ekipa z Helenki (Anetka, DJK71, WRK97, Igor03), niestety Herszt "Bandy Łysego", musiał wracać z powodu: gdyż/ponieważ. Zajęliśmy się więc tym czym potrafimy najlepiej - laniem w mordę - poleciało kilka beerów (Ci co nie pili i tak odpadli wcześniej) na łebka w trakcie gdy w Dixit-a. Chyba też trochę za dużo obiecałem po n-tej butelce, ale o tym będzie dalej. Mocno zmęczeni trudami pierwszego dnia usnęliśmy.
Sobota
Pobudka wcześnie o "6:00" (a może 9:00 ? Bolała mnie głową, chyba zbyt mocno "zlałem sobie mordę", ale trochę znieczulacza rozwiązało problem), udało nam się pozbierać, więc przygotowania do RR ruszyły z kopyta. Na całego RR rozkręcił się około południa gdy dotarła reszta zaprzyjaźnionych Bikestats-owiczów (Ewcia0706,Alistar). Wszystko szło jak z płatka, więc wieczorem przed Ogniskiem Integracyjnym udało nam się przywrócić Pałacowi pierwotny wygląd.
W między czasie zaczęła krystalizować się moja obietnica z dnia poprzedniego. Jednak ostateczne potwierdzenie nastąpiło dopiero w Niedzielę.
Niedziela
Pobudka późno, w końcu to dzień wolny - święto. Telefon łaskawie odegrał pobudkę o 7:00. Jako, że pierwotnie mój plan obejmował wyjazd ok 10:00, to zajęliśmy się moją obietnicą - wyjazdem na Rajd na Orientację - w zasadzie na dezorientację w zastępstwie brakującego uczestnika RR. Dobrze że drugie pół Temu ma spore doświadczenie z mapami. Gdybym pojechał sam to reszta uczestników w/w musiała by mnie szukać gdzieś na bagnach. Pozostał jeszcze jeden mały problem, trzeba było wypełnić zgłoszenie i podać nazwę Teamu. Postanowiliśmy nadać nazwę nawiązującą do wielkiego Teamu Kolarzy Górskich, wybór padł na: Węgierskie Peryferia. Jakoś tak nam rano szybko zleciał czas i zostałem na kilka godzin aby rozwiązać problemy natury logistycznej przy odbudowie szafy. ;) Po 15:00 nastąpiło krótkie pożegnanie i pojechałem w drogę powrotną. Wpierw do Ząbkowic, później pociągiem do City i dalej już rowerem do Ochojca.
"Jaaak pięknie" (najczęściej słyszany przeze mnie zwrot w ciągu RR) się urządziłem ;) – chyba rzucę picie, później muszę się wywiązywać z obietnic. Ech żebym to ja zawsze pamiętał co obiecałem. W każdym bądź razie czekam z utęsknieniem na kolejne RR ;P i pozdrawiam wszystkich uczestników.