Powrót z pracy, specjalnego planu nie ma, zdzwaniam się z Darkiem, jest w Rudzie Śląskiej niedaleko Plazy, rower w serwisie, a co mi tam, podjadę, niewiele mi to zmieni, poza tym, że będę leciał po szosach… Wychodzę z firmy, od razu dostaję w pysk gorącym powietrzem… Spora różnica temperatur, potrzebuję chwili, aby się przyzwyczaić. Jakoś dam radę…, chyba :) Ruszam i wg plany lecę przez Sośnicę, Kończyce, Bielszowice i powoli kieruję się na Plazę. Posżlo to dość składnie, dojazd zajął mi 38 minut :). Na miejscu spotkanie z Darkiem i jego rodziną, mamy 40 min czasu, serwis się nie spieszy, zresztą lepiej aby robili wolniej, ale dobrze… Grubo po 18:00 żegnamy się i jadę w kierunku Katowic, zastanawiam się którędy i decyduję się jednak na przejazd przez Wirek, czyli w zasadzie wracam na trasę DPD w wersji szosowej, tyle, że piekło zaczyna się kończyć. Temperatura wyraźnie spadła… jest przyjemnie :). W Kochłowicach czuję, że rower zaczyna mi pływać, podejrzewam panę…, spoglądam na tylne kolo, bicie jak diabli, zatrzymuję się szukam przyczyny…, zerwałem szprychę… shit… teraz? W trasie niewiele z tym zrobię, dobrze, że tylko jedną, więc powoli toczę się do domu, odliczam kolejne kilometry 10, 9, 8, 7, 6… max godzina z buta w razie czego, ale rower jedzie dalej… 5, 4, 3, 2, 1…, dotarłem. Wieczorem czeka mnie zabawa z kołem…, serwisu nie uświadczę o tej porze…
JACEK KACZMARSKI - Na starej mapie krajobraz utopijny
Niedziela, znowu czas zleciał, w sumie cieszę się że nie pojechałem wczoraj prosto do domu, że znalazłem się w Zabrzu, była chwila aby odreagować, aby porozmawiać, liczyłem na to, że emocje w końcu puszczą.
Trzeba jednak wracać do domu, wszystko co dobre kiedyś się kończy… (zresztą to złe też zawsze mija, pewnie za jakiś czas będziemy wspominać z uśmiechem dymanie po plaży w Błędowie :).
Kończy się pierwsza połowa meczu Górnika Zabrze z Piastem Gliwice, może uda mi się zdążyć na drugą połowę? Czasu niewiele…., jadę nieco inaczej niż zwykle, wbijam się dość szybko na niebieską dookólną rowerówkę Zabrzańską…., jechałem tym fragmentem może raz, ale… dzisiaj sobie „poszaleję”. Temperatury nieco spadły jest niecałe 25 stopni :), idealna temperatura do jazdy.
Zatrzymuję się przy 2 wiaduktach/przepustach, chwila na focenie….
Stoję kilka minut, coraz więcej kibiców, może pseudokibiców, trzeba ruszać dalej. Skręcam na ul czołgistów… i niespodzianka jest mały zator, wjeżdżam na chodnik…., nie będę stał…, okazuje się, że zator powoduje policja – kierowców czeka dmuchanko…, mnie jakoś ignorują…. Dalej już prawie standardzik popracowy, lecę przez całą długość Kończyc i wjeżdżam na leśną ścieżkę. Czuję że tutaj padało, drogi są mokre, panuje zaduch…, ale już na Halembie jest suchutko…., tak jak na pozostałym odcinku do Katowic….
Dopadam klamki… wpycham rower do domu i… lecę do sklepu, muszę kupić jakąś wodę, kole…, cokolwiek byle było mokre…
*nazwa rajdu jest kalamburą do ew. odgadnięcia: Nazwa jest 2 wyrazowa. 1. wyraz… Przymiotnik utworzony na nazwy długowiecznego drzewa (może być szypułkowy lub bezszypułkowy) 2. wyraz… To pierwszy człon nazwy luksusowego pociągu pasażerskiego, który kursował z Paryża do Konstantynopola (Stambułu)
Sobota wcześnie rano. Ostatnie przygotowania i... wychodzę, pora ruszyć do Dąbrowy Górniczej na rajd*, impreza zapowiada się ciekawie, wyjątkowo z Darkiem mam się spotkać już na miejscu. Do bazy mam ok 30 km, specjalnie nie zastanawiam się nad trasą, z założenia pojadę szosami (oczywiście rowerem), tutaj liczy się czas... W skrócie Ochojec, Giszowiec, Mysłowice, Sosnowiec na całej długości i w końcu Dąbrowa Górnicza, tuż za dworcem PKP dogania mnie Kiri. Nawet mi to pasuje, nie muszę zastanawiać się nad trasą, ostatni raz na Pogoriach byłem ponad rok temu, więc końcówka miała być na czuja, azymut...itp. W międzyczasie udaje nam się chwilę porozmawiać..., kilka min później dojeżdżamy już do bazy.
Odprawa delikatnie opóźniona z przyczyn technicznych... ? Zdarza się...
Kosma zaczyna tłumaczyć trasę, opisy, stara się przekazać jak najwięcej, ale w sposób tak chaotyczni i nieścisły, że w efekcie nikt nic nie wie... kolejna próba i jest ciut lepiej zaczynamy powoli łapać co autor ma na myśli.
W skrócie na mapach jest umieszczonych 10 punktów stałych, którymi są wbite w ziemię paliki z perforatorami, dodatkowo na trasie Giga znajduje się dodatkowych 11 punktów, które są umieszczone na mapkach przyczepionych do pięciu drzew w pobliżu, należy je samodzielnie nanieść na mapę..., dodatkowo pada informacja o istnieniu kilku punktów stowarzyszonych, tyle, że organizatorzy nie wiedzą ile ich rozwieźli (brawo) ;P, bo jak tłumaczą robili to w nocy???
W końcu następuje chwila rozłożenia map, prośba o ustawienie się w w dwuszeregu, po dwóch stronach...., Tomek walczy z mapami, a Monika wprowadza dodatkowy chaos informując, że dla trasy trasy pieszej i rekreacyjnej dodatkowe PK znajdują się na PK02..., zakazane drogi to S1 i 94 (to raczej standardowa informacja na maratonach, takie trasy są faktycznie niebezpieczne dla rowerzystów i pieszych). Dowiadujemy się też o zmianie opisu jednego z punktów, „to nie jest krzyż tylko drzewo”... spoglądamy na kartę z opisem punktów i przy 20 jest skreślona informacja o Krzyżu i dopisane odręcznie drzewo, pewnie więc o to chodzi. Kolejna informacja: na lampionach znajdują się w razie czego kody gdyby ktoś ukradł perforator, w sumie dobre rozwiązanie... i o tym, że niektóre PK będą rozstawiane po starcie... (Oj....).
W końcu następuje chwila odkrycia położonych przed nami map..., jest dziesięć PK, podchodzimy do jednego z drzew i przerysowujemy punkty, tyle, że jest ich... 5 – miało być 11? Hmmm.. zaczynamy się domyślać, że pozostałe 6 to pewnie te na PK02, ruszamy na ten punkt, innej opcji nie ma. Na szczęście to niedaleko i nie zaburzy nam to specjalnie planów. W ciągu kilku minut znajdujemy się na miejscu i nanosimy na nasze mapy kolejne 6 punktów. Siadamy wygodnie na betonie i zaczynamy kreślić trasę.
W telegraficznym skrócie trasa ma przebiegać w następujący sposób: PK02 (na nim jesteśmy), PK18, PK12, PK04, PK11, PK03, PK15, PK05, PK06, PK21, PK09, PK07, PK08, PK10, PK14, PK20, PK17, PK16, PK19, PK13, PK01.
Ruszamy na PK18, długi przelot wzdłuż Pogorii IV, dojeżdżamy do krzyża – tłoczący się bikerzy wskazują nam miejsce, na punkcie nie ma perforatora, ktoś się nie bał i za...ł, trudno, przepisujemy kod z lampionu i ruszamy dalej,
na PK 12 po przeciwnej stronie jeziora, kolejny krzyż, lampion jednak na drzewie i po raz kolejny nie ma perforatora..., po co mieszkańcom perforatory, kradną tutaj na potęgę, trzeba lepiej pilnować swoich rzeczy...,
przepisujemy kolejny kod i ruszamy na punkt umieszczony przy stadionie, jak do tej pory nie było żadnych niespodzianek, punkty zdobywamy w niezłym czasie...
Ruszamy na PK11, na podjeździe widzimy lampion, tyle, że jest coś za wcześnie, jednak tłoczy się przy nich kilka osób...., z mapy wynika, że punkt powinien być kilkaset metrów dalej na innym skrzyżowaniu... w międzyczasie zatrzymuje nas biker schodzący z góry z paną, pyta pompkę, mamy dwie zostawiam mu swoją i proszę o oddanie w bazie..., jedziemy dalej, dojeżdżamy do punktu, jest również za wcześnie, zaczynamy podejrzewać, że coś jest nie tak z mapą, w komunikacie startowym jak byk było napisane, że mapy są 1:50000, nic, może nam się coś pomyliło. Jedziemy na podbój kolejnego PK03 przy remizie strażackiej w Trzebisławicach, kilka przydrożnych jeżyn pozostawia ślady na moich rękach, wyglądam jakbym się ciął nożem ;P
Na punkcie spotykamy Tadzika1963 i jedziemy razem do kolejnego punktu 15, po raz kolejny coś nam się nie zgadza z odległościami, w końcu spoglądamy na skalę, o żeż k..... skala jest 1:35000, może czepię się po raz kolejny, ale miało być 1:50000 wystarczyło o tym wspomnieć na odprawie...., ech.... kolejny kamyk do ogródka organizatorów..., dobrze, że w końcu to sprawdziliśmy, zaoszczędzi nam to problemów później... dojeżdżamy na punkt, piękne miejsce
po raz kolejny nie ma perforatora,... ech ci autochtoni...., nic ruszamy dalej na punkt 05, długa prosta i osiągamy kolejną remizę, miejscowi wskazują nam miejsce umieszczenia perforatora, więc długo tu nie zabawiamy, lecimy na szóstkę, punktu umieszczonego przy kościele w Łęce, kolejny długi przelot, w końcu lądujemy na miejscu..., tylko czy mnie wpuszczą z takim numerem na rowerze? Daję kartę Darkowi, może nikt nie zauważy ;P,
Szkoda czasu, szmat drogi jeszcze przed nami, a do następnego punktu kolejny pusty przelot po szosach, kilkanaście minut później jesteśmy już na miejscu, przepisujemy kod... (perforatora nie ma znowu ukradli) i czeka nas przelot do Błędowa na punkt stały umieszczony przy Eurocampingu. Na terenie ośrodka nie ma żywego ducha, ale furta otwarta więc wjeżdżamy na teren odnajdujemy perforator, podbijamy karty i najwyższa pora na uzupełnienie elektrolitów, temperatura >30 stopni wysysa powoli z nas siły, mimo tego, że sporo pijemy zaczynamy odczuwać skutki odwodnienia, 10 minut w pobliskim sklepie rozwiązuje część problemów, plecaki i bidony
pełne, można ruszyć na punkt 07, wjeżdżamy w las i odbijamy na ścieżkę dydaktyczną, po ok 300m na drzewie papierowy lampion, z mapy wynika, że jest to punkt stały z wbitym palem, na dokładkę ktoś na lampionie dopisał, że to nie jest punkt stowarzyszony..., ktoś se jaja robi..., mijamy punkt i jedziemy dalej (przed nami bikerka, myśli podobnie), właściwy punkt jest jakieś 2km dalej. Ścieżka zamienia się w piaskownicę, później plaże, próbujemy jechać bokiem przez las, ale na niewiele to się zdaje, pod koniec może 200-300m przed miejscem gdzie miał być palik spotykamy „konkurencję” okazuje się, że organizatorzy nie wkopali palika, punktu nie ma, bo samochód nie był w stanie przejechać tej drogi... Ciśnienie gwałtownie skacze, Darek dzwoni do bazy, zwierzęta z najbliższego otoczenia zaczynają sp...ć..., walą gromy, więdną drzewa... Ja pie....ę, 40 minutowy spacer farmera z rowerem na nic się nie zdał.. Naładowani negatywną energią... wracamy do lampionu który zignorowaliśmy po drodze zawracając jeszcze kilka osób, niektórzy nam nie wierzą, każemy im dzwonić do bazy.... dla potwierdzenia...
Wku...ni na maksa jedziemy szukać punktu ósmego, z rozpędu prawie go mijamy jest w jakiejś dziurze przy drodze, nawet nie chce nam się rozmawiać..., zastanawiamy się co urwać organizatorce za taki numer, za niedoinformowanie, za błędy, niektóre lekkie, inne ciężkie. Podbijamy karty i jedziemy dalej, już w sumie jest nam wszystko jedno, zaczynamy kłaść „lachę” na rajd, pytanie ile jeszcze czeka nas niespodzianek, wtop....
Dziesiątka jest umieszczona przy gospodarstwie agroturystycznym, skręcamy na czarny szlak w Krzykawie i.... gdzieś nas wyprowadza na manowce, oznaczenia giną po drodze, przecinki też jakieś mało widoczne, nic... w końcu dojeżdżamy na miejsce inaczej niż pierwotnie planowaliśmy, ale punkt zdobyty. Kolej na czternastkę za Okradzionowem, początkowo jest nieźle po szosach, trochę podjazdów, ale jakoś leci, mijamy wiadukt kolejowy skręcamy w prawo i liczymy przecinki, szukamy drogi utwardzonej, nie ma.... wszystko zarośnięte, nawet to co miało być utwardzone ginie w gąszczu roślinności, nie myślimy aby pchać przez to rowery, zawracamy podjedziemy inaczej, zastanawiamy się na jak starych danych kartograficznych bazuje mapa, ale to nie jest rok, dwa, myślę, że min 5-6 może więcej, dawno nikt tego nie aktualizował, zresztą w wielu miejscach brakowało oznaczeń ewidentnych punktów które są istnieją, rzucają się w oczy, choćby niektóre linie energetyczne, po prostu nie ma ich zaznaczonych..., dotyczy to również niektórych dróg, które powstały od ostatniej aktualizacji... Docieramy na punkt, jest..., spoglądamy na mapę, kolejny długi przelot, tym razem głównie po mieście, to punkt 20 ten przy którym skreślony jest krzyż i dopisane drzewo. Trasa jakoś mija, zatrzymujemy się przy sklepie po raz kolejny uzupełniamy braki napojów, w strasznym tempie znikają kolejne litry, koli, wody i energetyków... Ten upał zabija.
Docieramy do punktu, kolejne dziurki pojawiają się na kartach, przed nami Góra Bardowicza z umieszczony na nim wapiennikiem. Z mapy wynika, że jedyny podjazd po drodze utwardzonej jest od strony zakazanej drogi 94, pozostaje więc próba podjazdu z innej strony po którejś z przecinek lub po czarnym szlaku, będziemy go atakować od wschodu, przejeżdżamy pod 94 i szukamy przecinek.. nie ma..., jedyna jest pod linią wysokiego napięcia, spróbujemy od północy, po czarnym szlaku... szukamy wejścia, wjazdu nie ma, wszystko zarośnięte, jakieś resztki stacji benzynowej i w zasadzie tyle.
Wracamy pod linię wysokiego napięcia, ścieżka nie jest idealna, ale jest i z grubsza prowadzi we właściwym kierunku, próbujemy jechać, jednak setki gałęzi zmuszają nas do zejścia z rowerów, prowadzimy je przez plątaninę ścieżynek wydeptanych przez ludzi zwierzęta i diabli wiedzą co jeszcze, może leśne trole... gdzieś na drzewie majaczy wypłowiały symbol czarnego szlaku... kawałek dalej jest kolejny, jakoś udaje nam się dotrzeć w pobliże wapiennika i.... wow.... szczęka opadła, pomimo trudnego podejścia, warto było się tym razem pomęczyć, wracamy... tyle,
że szlak ponownie ginie, przebijamy się na azymut, przez jakieś krzaczory, widzimy ślady dzików, co chwilę musimy stawać, wyciągać gałęzie, liście na napędów, przydałyby się maczety, dżungla gęstnieje, szukamy miejsca gdzie dałoby się przebić..., gubię licznik, przed chwilą go widziałem, odwracam się..., ściana gałęzi w zasadzie uniemożliwia jakikolwiek manewr, wracam może 2-3 metry..., z której strony przyszliśmy, zielona ściana zamknęła się...., leży na ziemi, jest... licznik..., gdyby spadł 2metry dalej pewnie już bym go nie znalazł... Kontynuujemy próbę przebicia, w końcu wychodzimy na szosę, próbujemy oszacować gdzie jesteśmy i... udaje się odnaleźć, do 16 mamy niedaleko, jedziemy, wjeżdżamy na drogę prowadzącą do niego i... jest lampion tyle, że nie ma krzyża, jest... drzewo... może to podpucha, jedziemy dalej, sprawdzamy ścieżkę, dojeżdżamy do torów i nie ma kolejnego lampiony, wracamy , trudno ryzykujemy, nanosimy id punktu i... pora kończyć, odpuszczamy punkty 19 i 13..., limit czasu dobiega końca, na mecie do odbicia będzie jeszcze jedynka...
Przez Gołonóg docieramy na Pogorię. Oddajemy karty..., mamy dość, temperatury, wtop organizatorów, błądzenia po górze Bardowicza, komarów i punktu 7-go....
Na miejscu chwilę odpoczywamy, rozmawiamy z kilkoma znajomymi, opowiadają nam swoje wrażenia, większość jest w sumie zadowolona, ale.... PK17 i 7 w zasadzie wszystkim sprawił problemy. Okazało się też, że do PK17 można było podjechać spokojnie od 94 bo na tym odcinku jest wyłączona z ruchu (taka informacja też byłaby ważna na odprawie) – remont.... Masakra..., na dokładkę były przypadki gdzie zawodnicy szukali lampionu, a organizatorzy jeszcze go nie rozmieścili,... ech...
Na koniec dorzucę kilka kamyków.głazów do ogórka organizatorów... Zamiast stawiania punków stowarzyszonych, może lepiej byłoby na czas rozstawić te „normalne”, a później zajmować się pierdołami... W zasadzie jest to niedopuszczalne, aby zawodnik szukał kilkadziesiąt minut punktu który jeszcze nie został rozmieszczony, dotyczy to również PK07 – w końcu było wiadomo, że palika tam nie ma... o piachu powinno być wiadomo od początku i o tym że samochód tamtędy nie przejedzie. Jestem na 100% przekonany, że ta trasa nigdy nie była rowerem objechana. Nikt nie sprawdził możliwości dojazdu do niektórych miejsc... (PK7. PK17), wydaje mi się, że ktoś zbyt lajtowo podszedł to tematu.... Co do miejsc „stałych” umieszczonej na mapie to też mam wrażenie, że punkty zostały ustawione w miejscach bardzo losowych, bądź też ktoś zapłacił aby umieścić punkt na jego posesji, dotyczy to gospodarstwa agroturystycznego czy eurocampinku. Wbijanie palika 2.5 kilometrowej (ma dopiero tam być....) piaskownicy też uważam za przejaw nieodpowiedzialności... Co ciekawego może być w dziurze z piaskiem (PK08). Myślę, że sam znalazłbym w Dąbrowie kilka ciekawszych miejsc, choćby kościół w Gołonogu, czy młyn Frey'a? Zresztą kilka punktów dodatkowych było sporo ciekawszych niż te z mapy (PK15, PK17 – w tym przypadku warto by było odnowić czarny szlak, wapiennik jest tego warty).
Poziom wtop przebił tegoroczny maraton w Miechowie, prawdę powiedziawszy przygotowywane wcześniej przez Kosmę rajdy były lepiej przygotowane, a błędy były w zasadzie nieznaczące... lub nie istniały. Mam nadzieję, że to tylko przypadek przy pracy, przemęczenie i kolejne edycje będą lepiej przygotowane, nieco wcześniej, a nie w ostatniej chwili..., przykro mi bardzo ale to amatorszczyzna w najgorszym wydaniu.
Opis jest mocno subiektywny i moim celem nie było obrażanie kogokolwiek, po prostu wytykam błędy...., po to aby nie powtórzyła się taka kumulacja w przyszłości...
(Ech... na Rudawskiej wyrypie budowniczy trasy przepraszał, że punkt jest przesunięty o 5m,w stosunku do lokalizacji z mapy)
Opisy punktów: 01 – Centrum Pogoria 02 – Centrum Pogoria w Parku Zielona 03 – obok remizy strażackiej 04 – przy stadionie 05 – obok remizy strażackiej 06 – przy kościele 07 – skrzyżowanie drug leśnych 08 – wyrobisko piasku 09 – teren Eurocampingu 10 – gospodarstwo agroturystyczne 11 – Skrzyżowanie ścieżek 12 - Krzyż 13 – Tablica nr 5 na ścieżce przyrodniczej 14 - Skrzyżowanie ścieżek 15 - Granica lasu – punkt widokowy 16 - Krzyż 17 – Wapiennik Bardowicza 18 - Krzyż 19 – Skrzyżowanie ścieżek 20 – [s]Krzyż[/s] Drzewo 21 – Granica lasu
A my nie chcemy uciekać stąd - Przemysław Gintrowski
Zapowiada się piękny dzień, Jest sobota, mamy sporo czasu..., wyjeżdżamy ok 8:00, start jest zaplanowany na godzinę 11:00... trochę późno, analizując prognozy, zaczyna docierać do nas iż nie będzie lekko... termometry mają wskazywać >30 stopni.
Dopieramy na miejsce, jest późno, bardzo późno... mamy max. 20 min do odprawy, wszystko na wariackich papierach..., jakoś udaje się dotrzeć na start przed rozdaniem map.
Otrzymujemy mapy... rozsiadamy się z Darkiem wygodnie na rynku w Przedbórzu..., tym razem nie chcemy popełnić błędów z poprzedniego startu na Szadze. Analizujemy mapę i powoli rozrysowujemy całą trasę, pewnie po drodze trzeba będzie ją modyfikować, ale ważne, że wiemy jak chcemy zaliczyć wszystkie PK.
W końcu ruszamy z lekkim opóźnieniem..., sporo zawodników jest już na trasie.... Umiejscowienie startu i mety w zasadzie wymusza, obranie jednego z 2 kierunków.. Obawiam się jednego: długich pociągów bikerów, jadących jeden za drugim, tak jak to zdarzyło się na poprzedniej edycji BikeOrientu... Początkowo tak jest pierwsze 2 PK w zasadzie zdobywamy bez większego nawigowania, po prostu jedziemy kierując się na „stada” bikerów jadących na i z punktów. Trochę na tym traci urok rajdów na orientację, jednak teren po którym jedziemy zaczyna być wymagający..., sporo podjazdów, trochę terenu i zaczyna się robić luźniej.. przed nami „Fajna Ryba” – najwyższe naturalne wzniesienie woj. Łódzkiego... Początkowo towarzyszy nam jeden biker jednak kolejne przecinki zmiana kierunku i już jedziemy sami... Dość długi podjazd po terenie, w końcu gdzieś w krzakach na jednej z przecinek znajdujemy PK, poszło nieźle, możemy ruszyć dalej, kolejny PK jest nieopodal
mijamy szczyt i skręcamy w jedną z przecinek szukając wąwozu..., plątanina ścieżek i brak ich oznaczenia na mapie dość skutecznie utrudnia nam odnalezienie punktu, na dokładkę chyba dość swobodnie poczynaliśmy sobie z nawigacją, warto wrócić do liczenia odległości...., tracimy sporo czasu..., Darek szuka, a ja pilnuję rowerów i podprowadzam je nieco wyżej, co okazuje się zupełnie bezsensowne... Nie dość że chwilę się szukamy to już po odnalezieniu zjeżdżamy w dół. Mały konflikt w nawigacji i przez dobry kilometr nie wiemy gdzie jedziemy, chwilę zajmuje nam ustalenie, że pojechaliśmy we właściwym kierunku tyle, że na mapach mamy oznaczone 2 różne warianty tego samego fragmentu i każdy ciągnął w swoją stronę :). Koniec końców dochodzimy do jakiegoś konsensusu i po analizie mapy i kierunku w którym się udaliśmy, wiemy że jest nieźle i w zasadzie pojechaliśmy lepszym wariantem :). Docieramy do szos i trochę asfaltem kierujemy się do kolejnego PK (kępa drzew) z mapy wynika, że za chwilę czeka na pełny off-road, punkt jest oddalony od jakiejkolwiek przecinki..., nie mamy z nim problemu, może dlatego iż w pobliżu widzimy sylwetki bikerów...? Pora na coś prostszego, tyle, że modyfikujemy trasę na bardziej optymalną, pora dotrzeć do punktu żywieniowego..., może jest za wcześnie, ale cóż, taki mamy plan podróży i wpisuje nam się do doskonale, do całości..
Arbuzy, banany, ciasta, batony, woda..., jest wszystko, tracimy tutaj całkiem sporo czasu, słońce coraz wyżej, coraz bardziej pali, spoglądam na licznik... ok 460m przewyższeń, dopiero 1/3 dystansu... jak tak dalej pójdzie to.... będzie prawie jak maraton w górach.... Ruszamy... dość szybko docieramy do kolejnego PK w Łapczynie Woli, jaka piękna ruina :), idealne miejsce na punkt....
Zaczyna się powoli część rajdu z długimi przelotami po asfalcie, szutrach, ale też po zapiaszczonych dróżkach. Przyznam, że bardzo nie lubię czegoś takiego... wolałbym aby były w tym terenie dołożone 3-4 PK, a tak ścigamy się na asfalcie z innymi bikerami..., tak też się zdarza
W końcu docieramy do PK umieszczonego na skraju młodnika, tutaj każdy ma inny pomysł na dotarcie do kolejnego PK na przepuście, najkrótszy wariant to z buta przez pole, na mapach widnieje sporo rowów, łąka/pole też średnio zachęca do spaceru, na dokładkę żar lejący się z nieba zaczyna dobijać, wszyscy odczuwamy jego skutki, skutki odwodnienia, zmęczenia, ktoś skarży się na ból głowy, inni zaczynają odpuszczać...
Postanawiamy zrobić jednak rowerem kilka km więcej, ale nie pakować się w pole, gdzie zupełnie nie wiemy ile zajmie nam to czasu... Wracamy do cywilizacji, termometr na liczniku pokazuje ok 34 stopni. Docieramy do Gór Mokrych – i stajemy przy sklepie... pora na uzupełnienie energii, elektrolitów, w zasadzie nie czuję, aby to cokolwiek mi dało..., chociaż z krótkiego postoju jestem zadowolony...
Czas leci, pora ruszyć dalej, po raz kolejny dzisiaj zmieniamy pierwotny plan, pojedziemy być może nieco dłuższą trasą, za to po szlaku i w lesie, powinno być nieci chłodniej. Co z tego skoro ścieżka prowadzi na północny wschód, a słońce mamy dokładnie za plecami. Pot się leje..., ścieżka delikatnie zakręca, jest więcej cienia, jest nieco chłodniej, temperatura spada do ok 32 stopni... Docieramy do przepustu, podbijamy karty i uciekamy z otwartego terenu... nasza najbliższa gwiazda daje nam dzisiaj popalić... (a jeszcze niedawno narzekałem na chłód i deszcze...).
Spoglądamy na zegarki, czasu coraz mniej, ale punktów do zaliczenia też niewiele, kolejny to fundamenty budynku, delikatnie przestrzeliwujemy jego umiejscowienie :P, jednak po 200m naprawiamy błąd i jak to określił Darek po 2 winach pewnie dałoby się znaleźć tam fundamenty...
Czeka nas kolejny bardzo długi przelot... cóż zrobić... jedziemy, jednak zaczynamy odczuwać presję, modyfikujemy trasy tak, aby było jak najwięcej po asfalcie, już wiemy, że na ścieżkach jest sporo piachu..., spowalniającego dość mocno..., to może zagrozić pełnej realizacji planu.
Zaliczamy PK i wracamy do szosy rozważając kilka wariantów podjazdu pod następny punkt.., najkrótsza droga to wbić się w przecinkę i dojechać do PK, jednak analiza mapy wskazuje, że po asfalcie niewiele nadłożymy, dość mocno ograniczając teren, bez jakiegoś specjalnego błądzenia, kawałek zaliczamy po szlaku końskim. Podbijamy karty i... pozostała nam już tylko jedna lokalizacja do zaliczenia, mamy ok 40 minut na zaliczenie jej i dotarcie do mety. Na oko oceniamy, że do przejechania mamy w sumie 10km, niby niewiele, jednak pod uwagę trzeba wziąć czas na odszukanie PK umieszczony po raz kolejny nieco poza ścieżkami. Jadąc szutrem trafiamy na radiowóz wyjeżdżający z lasu, chwilę później nadciąga grupa młodzieży..., padł na nas blady strach, jeżeli Policja ucieka przed nimi to co będzie... Wp....ol? Na szczęście przechodzą obok specjalnie nie zajmując się nami, zagadka zostaje rozwiązana 50m dalej, gdzie napotykamy na Strażaków po akcji gaszenia pożaru w młodniku...... Uff.
Do PK już niedaleko, zaczynam odczuwać efekt odwodnienia, może przegrzani..., przez chwilę jest mi źle, ale nie na możliwości aby nie zaliczyć punktu, porzucamy rowery i na przełaj/azymut lecimy do miejsca gdzie spodziewamy się lampionu, trafiamy bezbłędnie... Podbijamy karty i próbujemy wykrzesać resztki sił... do mety 3.5km ok 10 minut...
Wpadamy na metę, z piskiem zatrzymujemy się przy sędziach... Nie ma spóźnienia jesteśmy ponad minutę przed czasem :)
Rozglądając się dookoła widzimy, że słońce dość paskudnie się dzisiaj obeszło z zawodnikami, większość ucieka do cienia, widać, że są wycieńczeni...
Ruszamy w kierunku bazy, coś zjeść, napić się..., schłodzić chociaż trochę organizmy..., Wszytko zaczyna schodzić z nas... , jeść się specjalnie nie chce....
Czas zaczyna nas gonić, musimy dotrzeć do Zabrza, pakujemy rowery, przebieramy się i ruszamy... dopiero w samochodzie tak naprawdę dochodzimy do siebie.
Już na miejscu odpalamy piwo, pierwsze poszło ot tak, dopiero drugie ma jakiś smak :)... jest dobrze...
Kolejna przygoda z RNO zaliczona, jedyne do czego można się przyczepić to długie przeloty pomiędzy kilkoma PK, i.... męczące słońce, ale na to organizatorzy nie mieli żadnego wpływu..., a może jednak....?
Piątek, kończy się tydzień, na zewnątrz niemiłosiernie gorąco, a ja na rowerze... Ruszam, dzisiaj nietypowo jutro z rana wyjazd na kolejną edycje BikeOrientu, więc zamiast do domu jadę na Helenkę. Trasa raczej standardowa, trochę bocznymi drogami, szlakami, rowerówkami i moją ulubioną ulicą Leśną... wyjątkowo nie ma na niej kałuż, błota. To nieomylny znak, że mamy suszę... W międzyczasie na chwilę się zatrzymuję, uzupełnienie płynów jak najbardziej wskazane. Te 30 stopni dobija, pytanie jak będzie na rajdzie.... ?
Powrót do domu, tyle, że po drodze jeszcze czeka mnie spotkanie z Devilkiem. Przed wyjazdem jeszcze tylko potwierdzenie i mogę lecieć. Mam sporo czasu, chęci, pogoda również zachęca... więc od początku planuję przejazd bardziej terenowy... Wjazd na hałdę w Sośnicy, później Makoszowy, Halemba, Stara Kuźnia, Panewniki i.... spoglądam na zegarek... mam jeszcze pół godziny, jestem przed czasem... więc skręcam w Owsianą i jadę po leśnych singielkach... Z grubsza wiem gdzie jechać... jednak kompas cały czas w użyciu..., dodatkowo w oddali słychać dzwony w kościele w Panewnikach/Ligocie jak kto woli :), mijam Panoramę i ląduję przy amfiteatrze w parku Zadole... mam chwilę... Przyjeżdża Wariat, chwilę rozmawiamy i... namieszał mi odnoście amortyzatorów... Zaczynam szukanie od początku... :) około 19:00 pora się zbierać, jestem umówiony, czas goni... jedziemy do Ochojca tam w okolicach ul. Kossaka rozstajemy się i każdy leci w swoją stronę...
Niedziela, pora wracać do domu po kolejnym RNO. Tym razem nieco inaczej, jedziemy jeszcze na chwilę na święto czekolady w Tychach... W zasadzie jesteśmy tam bez większego celu. Tylko gdzie ta czekolada? Wszędzie piwo, mija kilkanaście minut, na scenie kapela, gra dość przyzwoicie, tylko co z tego, jak muzyka zdecydowanie nie na piknik rodzinny..., i nie o tej godzinie.... Pech... W końcu czuję zmęczenie po 2 nieprzespanych nocach (tego nie da się tak szybko odrobić) jadę do domu. Mam marzenie.... spać :)
Piątek... kończymy nieco wcześniej pracę i... ruszamy na podbój Wielkopolski, kierujemy się na Zaniemyśl. Jakoś lekko nieprzygotowani jedziemy, nie sprawdziliśmy terenu, okolicy, relacji z poprzedniej edycji... Tydzień była męczący, minął szybko i brakło czasu na takie drobiazgi... W drodze zdzwaniamy się z Jurkiem, jest szansa na spotkanie, na krótka wizytę w Buku w drodze na RNO. Jednak mamy spóźnienie, musimy odpuścić, więc względnie najkrótszą drogą pędzimy do bazy Rajdu.
Mamy niby sporo czasu..., chwila na rozmowy ze znajomymi i czasami nieznajomymi..., przygotowanie roweru sprzętu, zbliża się godzina odprawy...., tym razem organizatorzy mają delikatny poślizg. Po odprawie kontrola obowiązkowego wyposażenia...- dziwne to... ale ok... w końcu regulamin o tym wspominał. Wybija 23:50 – dostajemy mapy... pierwsze wrażenie... jakiś szaleniec chlapnął na mapie farbą i zaznaczyło się 29 punktów losowo porozrzucanych o terenie, tylko jak z tego zrobić sensowną pętlę? Chwila na zastanowienie i rozrysowujemy część trasy, zakładając, że później zdecydujemy co zrobić z niektórymi PK które psują koncepcję...., plan... myślę, że był to nasz najpoważniejszy błąd trasę mieliśmy rozrysować w całości już na starcie, a w drodze ew. delikatnie ją korygować. Sprawdziło się to już wcześniej, więc czemu tym razem tego nie zrobiliśmy od razu? Być może to adrenalina, poganianie organizatorów, być może wszystko po trochu... Trasę zaczynamy od:
4 - Skrzyżowanie dróg (za krzakami, południowy zachód) Rajd rozpoczyna się o północy, więc wybieramy początkowo drogi asfaltowe, będzie mniej błądzenia.... Na wejście długi ok 10km pusty przelot..., lubię takie chwilę, ale niekoniecznie gdy PK są tak oddalone w terenie, zabiera to sporo czasu. Niemniej odnalezienie punktu jest banalne..., wykorzystujemy perforator przyczepiony do lampionu... i ruszamy dalej na,,
14 – Skrzyżowanie drogi ze strumieniem początkowo asfalt, później droga utwardzona, dookoła pola, w powietrzu unosi się zapach.... chyba kapusty.... ale pewności nie mam, niewiele widać..., PK umieszczony jest w krzakach przy drodze, początkowo mijamy go, ale szybko korygujemy błąd i możemy jechać w kierunku
5 – Zakręt drogi (w krzakach) Czeka nas ponownie kilku kilometrowy przelot, jednak ponownie nawigacyjnie banalny PK zaliczony w dobrym tempie. Minęła dopiero godzina jest nieźle, jednak jest za wcześnie aby odtrąbić sukces...
15 - Granica kultur lasu i pola Opis punktu średnio mi się podoba pamiętając co to oznaczało na innych rajdach...jednak obawy okazały się niepotrzebne, kolejny dość szybko zaliczony PK. tym razem stajemy przed wyborem, zastanawiamy się nad PK 27 i
10 – Szczyt górki Wygrywa ten drugi wariant, na 27 pojedziemy po zaliczeniu 10-ki. Zastanawia mnie co może oznaczać szczyt górki... teren jest niby plaski, jednak wszystko może się zdarzyć, może czeka nas niespodzianka? W terenie nie błądzimy, lampki piechurów (którzy wyruszyli 3 godziny wcześniej), są widoczne z daleka, spotykamy też kilku rowerzystów, górka nie nadaje się do podjazdu, jednak do podejścia jest max 50m..., na szczycie namiot z sędzinami :), zastanawiam się tylko po co jeżeli nie zapisują numerów zawodników..., po prostu są i już... Podbijamy karty i pora ruszyćdalej na
27 – Most Kawałek trasy dość prosty, dojazd szybki, mostek odnaleziony, karty podbite i ruszamy na poszukiwania 19 – Koniec ścieżki PK 19, Wbijamy się w jakieś drogi utwardzone, ponownie zaczynają nas otaczać zapachy z pól uprawnych, o dziwo nie jest to coś przyjemnego, wręcz nieco odrzuca zapach gnijącego... czegoś? Przy jednym z pól odzywa się burek, jest mały ale krzykliwy, zaczyna nas gonić, dołącza się do niego kumpel – wilczur, zap...y ile sił w nogach... Bobiki opuszczają..., na szczęście... Skręcamy w leśną ścieżkę która ma nas wyprowadzić na PK, z jazy jednak niewiele wychodzi, ścieżka jest wąska, lezą na niej połamane drzewa, trochę błota, sporo pokrzyw i komarów... w końcu docieramy do czegoś sensowniejszego, ścieżka w poprzek jakby szersza, przejezdna, wiemy którędy będziemy wracać, ominiemy nieprzejezdną ścieżką i wredne burki. Do PK pozostało może 300m, szybko docieramy do końca ścieżki, podbijamy karty i wracamy na poszukiwanie
23 – Szczyt góry, dostrzegalna przeciwpożarowa Z PK 19 zjeżdżamy w okolicach Murzynowa Leśnego, z mapy wynika iż najkrótsza droga prowadzi po DK11, przez chwilę chodzi nam to po głowie, jednak po pierwsze organizatorzy ostrzegali przed tą drogą i w zasadzie zakazali jechać po niej, po drugie to w końcu droga krajowa, pędzące tiry nie będą się nami przejmować, a brązowych gaci nie mamy. Pozostaje więc slalom po bocznych szosach lub przebicie się po terenie... Wybieramy ten pierwszy wariant, końcówka to delikatne błądzenie lecz mimo wszystko dość szybko osiągamy cel..., ruszamy na
26 – Brzeg stawu, południowo wschodnia strona i mylimy drogi, przez chwilę zastanawiamy się gdzie jesteśmy, jedno jest pewne, jadąc na wschód dojedziemy do DK11 o której wcześniej wspominałem. Na szczęście przy kolejnej przecince jest już wszystko jasne, wiemy gdzie jesteśmy i co zrobiliśmy nie tam, z PK23 nieco za wcześnie skręciliśmy na południe..., dalej już bezbłędnie, osiągamy Krzykosy, mała przerwa w centrum,
komarów prawie nie ma, możemy się posilić a przy okazji rozrysować dalszą drogę... mijają kolejne cenne minuty, zaczyna świtać, plan rozrysowany ponownie połowicznie..., w końcu ruszamy, Pk26 osiągamy błyskawicznie, przekraczamy Wartę i pora na
3 – Brzeg stawu, południowo wschodnia strona w pobliżu wsi Piaski, mija może 15 minut i Pk jest zaliczony, teraz czeka nas długi przelot na
z opcją przekroczenia Warty po raz drugi , tym razem po moście kolejowym, na którym spotykamy znajomych bikerów i wspólnie jedziemy wałami wzdłuż rzeki, podbijamy PK, obi robią przerwę a my wracamy, ponownie przeprawiamy się przez most i szukamy
6 – Skarpa ziemna Zaczynamy odczuwać zmęczenie, jazda po wałach i piachu odcisnęła się na nas, nakłada się na to świt który powoduje, że zwyczajnie zaczyna nam się chcieć spać... nie będzie lekko... dojeżdżając na miejsce spoglądamy na mapę, punkt powinien być ok 50m od ścieżki, podejrzewamy gdzie jest, dodatkowo wskazuje nam je wracający z niego Daniel...
8 –Skrzyżowanie wału z rowem Po wałach prowadzi ścieżka rowerowa, więc też taki jest nasz wybór, jadąc jednak wzdłuż Warty co chwilę natrafiamy na łachy piasku, wertepy, jakieś koleiny, męcząca jazda, w połowie robimy
22 – Zakręt strumienia Czeka nas długi przelot po wale, jednak po jakimś czasie stwierdzamy, że jazda po nim nie należy do przyjemności, przy pierwszej nadarzającej się okazji zjeżdżamy na drogę....starczy tego masażu rąk i pleców, części ciała nieco niżej..., tylko czemu nie zrobiliśmy tego wcześniej...., po raz
czwarty przekraczamy Wartę, a kawałek dalej kanał Ulgi. Mamy jechać po rowerowce, jednak podejmujemy decyzję, aby zaliczyć jak najwięcej szosami i... popełniamy dość poważny błąd nawigacyjny, dość nieczytelne skrzyżowanie i jedziemy po drodze 432 na Zaniemyśl, dziwią nas dziwne oznaczenia typu „Zbrudzewo 2” czy brak rzeki..., ale cóż... jesteśmy „nieomylni” , skręcamy w ścieżkę, gdzie spodziewamy się PK , dojeżdżamy do rzeczki... jet i zakręt rzeki... przeszukujemy chaszcze i PK nie ma... wracamy do drogi... jakieś 300m dalej jest kolejna droga...
w końcu olśnienie, zawaliliśmy, jesteśmy jakieś 6km od PK..., korygujemy trasę i jedziemy na Mechlin, tam kolejna przerwa przy sklepie, zaliczamy jakieś „vervy”, drożdżówki (jednak nam się nie znudziły po transjurze :) i pora odszukać nasz PK.... co udaje się nadspodziewanie szybko.
Prosty dojazd, banalna nawigacja, odrabiamy straty czasowe z poprzedniego punktu, możemy jechać na
2 – Granica kultur, las z łąką jak pisałem wcześniej nie lubię takich opisów, bo najczęściej nie mówią nic..., czasami wprowadzają w błąd, ale nie na Szadze, tutaj budowniczy stanął na wysokości i jak pisze granica kultur to tak właśnie jest, zaliczony...
28 – Mostek, północna strona Za Zwolą próbujemy wjechać w przecinkę, jednak kończy się zdecydowanie za szybo, nie ma sensu pchać rowerów na azymut..., lepiej podjechać z drugiej strony, co też robimy, dojazd prościutki...,
kolejne dziurki pojawiają się na naszych kartach...tym razem będzie podjazd, punkt
25 – Szczyt góry, (Łysa Góra) i poziomice wskazują, że nie będzie lekko. Dojeżdżając w pobliże wjeżdżam w jedną z przecinek mających nas doprowadzić do celu..., początkowo jest nieźle, jednak później stromizny i głęboki piach zmuszają nas do podprowadzenia rowerów, na szczycie jest umieszczony drugi namiot z sędzinami, zamieniamy kilka zdań, podbijamy karty i ruszamy na
18 – Głaz pamiątkowy,skrzyżowanie dróg znajdujący się opodal, okazuje się, że z drugiej strony podejście podjazd był dużo prostszy, łatwiejszy i nawigacyjnie i terenowo, tyle, że kto mógł to wiedzieć, na mapie w końcu nie ma napisów łatwy/trudny :), za to PK18 zupełnie odmienny, głazu na skrzyżowaniu nie da się pominąć,
Niedaleko mamy dwa punkty znajdujące się jeden obok drugiego, ruszamy w ich kierunku, delikatnie zahaczając o Zaniemyśl, pierwszy to
11 – Koniec drogi, granica lasu i łąki kilka km przed nim spotykamy pieszych którzy z własnej woli opisują nam sposób dotarcia do tego punktu, 2 km przez las, za amboną w prawi i już. Tak też robimy punkt odnaleziony szybko pora na
17 – Granica kultur, las z łąką Ech te opisy, Przekraczamy rzeczkę po śluzie i jedziemy wałami (po raz kolejny, niestety innej drogi nie ma od tej strony), Sporo piachu a kawałek dalej widoki rodem z „Jak rozpętałem II wojnę światową” krowy w lesie, jest to tak surrealistyczne, że przez chwilę, zastanawiam się czy to nie halucynacja, czy coś mi się nie przewidziało..., jednak nie, są tam stoją nieruchomo, wybałuszając oczy.... Mijamy je i skręcamy ścieżkę leśną, może 200m dalej Darek wpada na elektrycznego pastucha ociągniętego w poprzek ścieżki..., jasny gwint, przecież tego drutu nie widać jadąc rowerem... Co za idiota tak go rozciągnął.... Wymuszona krótka przerwa i jedziemy dalej, w końcu odnajdujemy punkt, jednak przygody na tak krótkim odcinku zmuszają nas do odszukania alternatywnej drogi powrotu i
dostrzegamy taką, będzie nieco dłuższa, ale bez pastuchów, piachu itp., za to jest szansa na asfalt :) Wracamy do
Zaniemyśla Po raz kolejny musimy siąść i rozrysować dalszy plan podróży, pobyt w mieście wykorzystujemy na posilenie się, uzupełnienie elektrolitów. Pozostało nam 8 PK do zaliczenia... i ok 3 godzin czasu, teoretycznie powinniśmy się zmieścić, ale chyba jednak lepiej coś odpuścić w razie czego niż ryzykować spóźnienie się na metę, Jako kolejny punkt do zaliczenia wybieramy
24 - Pomnik przyrody, dąb tyle, ze zamiast ryzykować jazdę po terenie (niby krótszy wariant), wybieramy nieco dłuższą drogą po 432 i wg mapy utwardzonej szerokiej drodze, tak tez robimy, odnajdujemy dąb, tyle, że to nie ten, kawałek dalej jest drugi i trzeci, w końcu jest 4 – największy „Dąb bezszypułkowy – Dziadziuś”
21 – Skarpa ziemna, u góry kolejna skarpa, ciekawe co nas czeka? Na szczęście nic... punkt banalny, podbijamy karty i ruszamy na
13 – Skrzyżowanie drogi ze strumieniem, południowa strona Spora część po asfalcie, czasami zniszczonym, niemniej droga mija szybko, punkt przelatujemy, nie zauważamy go, strumyk chyba jest jakiś mały, niepotrzebnie nadrabiamy drogi, rozglądamy się po przydrożnych krzakach, w końcu jest. Darek dostrzega lampion gdzieś głęboko w rowie..., komary chcą go zjeść, ale nie poddaje się, dziurkuje karty i szybko ewakuuje się z siedliska krwiopijców..., pora na
7 – Skrzyżowanie drogi ze strumieniem Z mapy wynika iż nie powinno być problemów z odnalezieniem PK, tak też jest w rzeczywistości kolejne pole na karcie zostało oznaczone, stajemy jednak przed dylematem, mamy ok 2 godzin czasu, 4 punkty do zaliczenia + powrót do bazy, ciężko oszacować czy się wyrobimy, podejmujemy trudną decyzję, odpuszczamy dwa punkty, nie zaliczymy 1 i 12, trochę z żalem, ale decyzja słuszna..., Ruszamy przez Czmoń na
16 – Stara żwirownia, południowy narożnik jako, że całość po asfalcie to punkt zaliczony wzorcowo, trzeba zaliczyć ostatni PK
20 – Skrzyżowanie ścieżki z rowem dojazd okazuje się równie banalny, jak poprzedni punkcik, przecinką wyjeżdżamy w okolicach Lucin i wracamy do bazy, wracamy do
Zaniemyśla (meta) W okolicach Polesia spotykamy Jurka, chwila na powitanie i ruszamy, w końcu trzeba dotrzeć do mety. Jerzy ciągnie nasze zmęczone wagoniki, liczniki wskazują 38km/h, prędkość utrzymuje się, w kilka minut lądujemy w Szkole, oddajemy karty. Teraz dopiero możemy porozmawiać nieco dłużej. Mija dobre kilkadziesiąt minut, dawno się nie widzieliśmy, jest o czym opowiadać, chociaż szkoda, że to i tak będzie krótkie spotkanie..., w trakcie jeszcze czas na szybką kąpiel, później przygotowany przez organizatorów posiłek i... rozstajemy się.
Jurek wraca rowerem do domu, a my... samochodem na Śląsk, zaliczając po drodze Jarocin Festiwal 2013 w którym trwa, zabieramy ze sobą rowery i jedziemy poszukać”klimatu” który.... wyparował z tego miejsca, w zasadzie przypomina to bardziej piknik rodzinny.... i to na dokładkę taki nijaki, zdegustowani wracamy w pobliże auta, zaliczając jeszcze fotkę przy glanie i wracamy do Zabrza...
1 – Obniżenie terenu 12 – Granica kultur lasu i pola
Już w domu siadamy nad mapą i kombinujemy jak można byłoby inaczej zaliczyć wszystkie PK nie robiąc niepotrzebnych kilometrów..., ech, czemu się posiedzieliśmy dłużej nad mapą na starcie... w końcu to nie MTB..., poniżej kolejność punktów w wariancie bardziej optymalnym niż ten którym pojechaliśmy...
14:45, dzisiaj nieco wcześniejsze wyjście z pracy, mamy cichy plan najechania choćby na chwilę Beskidów. Jedziemy w trojkę: Andrzej, Darek i ja. Lądujemy w Szczyrku, szybka wizyta w najbliższym sklepie, uzupełnienie izotoników, bananów i ruszamy pod górkę, bez jakiegoś specjalnego rozruchy, początkowo łatwo, drogą prowadzącą na Salmopol. Nachylenie waha się od 0 do 4%..., jednak dość szybko wjeżdżamy na szuter prowadzący serpentynami na
Skrzyczne, tutaj już nie ma zmiłuj, wg bazy podjazdów normą nachylenia na tym odcinku jest co najmniej 10%, raczej je grubo przekracza, na dokładkę jest kilka fragmentów z nachyleniem w okolicach 30%. Końcówka podjazdu po stoku narciarskim (delikatnie pojechaliśmy nie tak :). Przyznam się, że jest to chyba jeden z najbardziej prze...ych podjazdów jakie zaliczyłem, w końcu też przypomniałem sobie do czego służy najmniejsza zębatka w korbie.
Szybko nabrałem pokory do gór, chwilami trochę brakowało jeszcze jednej koronki na tyle, ale cóż, tak to bywa, jeżeli wariat wjeżdża po szlakach na kasecie szosowej ;) Dalej już zdecydowanie prościej, Głównei szczytami Małe Skrzyczne, Malinowska Skała,
Przełęcz Salmopolska, Biały Krzyż, Grabowa, okolice Kotlarza i... słyszymy w oddali burzę. Średnio mamy ochotę na kolejny przejazd po lesie wśród błyskawic uderzających w okoliczne góry, drzewa,
decyzja mogła być tylko jedna, zjeżdżamy w dół, koniec wycieczki, trochę na przełaj, przez ścieżki piesze, na czuja, chwilami nachylenie, wystające korzenie, kamienie uniemożliwiają zjazd, więc fragmenty z buta. Jednak mimo wszystko dość szybko lądujemy na szosie, teraj już tylko kawałek zjazdu do Szczyrku..., drogi mokre, ale nam jakoś się udaje...
W drodze powrotnej od wschodu mamy okazję oglądać przedstawienie światło-dźwięk... dobrze, że nie zostaliśmy na szczytach dłużej, mogło by się zrobić nieciekawie.
Przejazd czerwonym Szlakiem Orlich Gniazd marzył mi się od bardzo dawna, pewnie gdyby nie ten rajd, to... tą fantazje odłożyłbym jeszcze na jakiś czas.
Jednak jest piątek, dzień słoneczny, dzień wolny..., wieczorem ruszamy z Darkiem na trasę Transjury 2013. Rajd/maraton jest inny od wszystkich w których do tej pory brałem udział. Więc przygotowania też inne, nieco inny wyjazd, w zasadzie wszystko jest inne..., opis też będzie inny...
Start w Częstochowie, meta w Krakowie... Więc jedziemy do... Krakowa :), pod siedzibę naszego oddziału (Etisoft Kraków) docieramy ok południa. Mamy chwilę by porozmawiać ze znajomymi..., przygotować rowery, przebrać się i.... ruszyć w kierunku dworca PKP.
W pociągu spotkanie ze Zdezorientowamymi jadącymi na ten sam rajd, chwilę później zaczyna lać, walą pioruny po okolicy...., pięknie się zaczyna, prognozy też nie napawają optymizmem...
Około 17:00 jesteśmy w Częstochowie, tylko co zrobić z czasem? Ruszamy zameldować się w bazie rajdu, odbieramy gifty, mocujemy numerki i... mały objazd po Częstochowie, szukamy jakiejś knajpki, jedziemy główną aleją w kierunku Jasnej Góry..., masakra... przez prawie całą trasę same banki, kilka jakiś sklepów (obuwniczy, jakiś spożywczy...), wrażenia jak na filmach z Korei Północnej..., tyle, że ludzie poruszają się swobodniej..., obłęd... gdzieś z boku udaje się odnaleźć jakąś restaurację/pizzerię, zamawiamy coś do jedzenia...
Później udaje nam się zlokalizować Biedronkę w której kupujemy zapasy na trasę, bułki, banany, kolę itp... Z wypełnionymi plecakami wracamy w pobliże bazy, dalej niewiele się dzieje, jedynie zawodników nieco więcej.
Wybija 21:00, ruszamy. Początkowo prowadzi nas Policja, jednak tuż za rogatkami miasta zostajemy sami na trasie, tzn ok 40 rowerzystów :). Początkowo każdy „ciśnie”, zastanawiam się po diabła, tak się napinać, przecież to nie MTB gdzie rywalizacja kończy się po godzinie..., jednak włącza się instynkt myśliwego, gonić zwierzynę... W którymś momencie proponuję nawet Darkowi aby się zatrzymać na chwilę i puścić całe towarzystwo przodem. Szaleństwo trwa jednak aż do Olsztyna, w końcu jednak pora odpuścić.., zatrzymuję się na rynku, kilak osób jadących za nami zatrzymuje się również za nami, pytając co się stało..., a my wyciągamy aparaty i upamiętniamy rynek tego pięknego miasta...
Jedziemy dalej, początkowo z ogonem..., jednak gdzieś na trasie udaje się go zgubić, znowu odnaleźć i ponownie zgubić. Wbrew moim wyobrażeniem jest sporo terenu, masa piachu, o czym powinienem wiedzieć z wycieczek po jurze z poprzednich lat... . Ruszyliśmy o zmroku pierwsze kilka godzin, to jazda w ciemności, przez lasy, przez wzniesienia, od czasu do czasu wjeżdżamy w kolejne miejscowości, mijamy kolejne zamki na trasie, tylko co z tego jak nic nie widać, tylko kolejne flashe burz krążących o okolicy rozjaśniają jurajskie niebo...
Od ok 40-70km chyba najbardziej wyniszczający kawałek szlaku, masa piachu, wystające korzenie, jakieś wiatrołomy, kilka razy lecę z rowery, za każdym razem udaje się jednak jakimś cudem stanąć na nogi, w jednym przypadku zahaczam o zębatkę korny i... leje się krew, a na łydce zostaje odciśnięty charakterystyczny ślad.
Przed 4:00 zaczyna świtać, chwilę później rozpętuje się Armagedon, jesteśmy głęboko w lesie, wodna kurtyna ogranicza widoczność do zaledwie kilku metrów, pioruny walą dookoła nas.
Przy każdym błysku odliczam sekundy, 1..., 2..., 3..., kilometr od nas...., 1..., 2... - 600m..., spinamy się, tylko co z tego jak zjeżdżamy po terenie po śliskiej trasie niewiele widząc przed sobą... Docieramy do cywilizacji - Krzywopłoty, przystanek autobusowy, w środku jeden biker, jest miejsce, chwila przerwy, chwila na rozmowę, bułkę, kolę...
Jest ok 16 stopni, przerwa jednak wychłodziła nas, początkowo jest nam „zimno”, czujemy nieprzyjemny chłód. Mija dobre kilka-naście/dziesiąt minut zanim się rozgrzewamy. Mijamy kolejne miejscowości, kolejne PK, z sędziami i bez...
Przy okazji pierwszy raz na maratonie spotykam się z tak genialnie rozmieszczonymi punktami żywieniowymi, co ok 30 km..., można coś zjeść, uzupełnić baki, genialne..., nie zdarzyło się abym był głodny, odwodniony..., mistrzostwo świata... może jedynie wprowadziłbym jakiś „płodozmian”, drożdżówki już na 3 punkcie obrzydły, ile w końcu można zjeść bananów, dobrze, że pojawiały się akcenty z paluszkami orzeszkami, batonami...., niemniej za to należą się wielkie brawa.
Mija znowu jakiś czas, napędy chrzęszczą niemiłosiernie..., na jakimś podjeździe dzielę się z Darkiem moimi spostrzeżeniami, mówiąc, że ”Dziwię się, że napędy jeszcze działają”, nie przejeżdżam nawet 50m i.... zrywam łańcuch. Czas na oliwienie już dawno minął, ech... Kolejna przerwa, zapasowa spinka rozwiązuje szybko problem. Porcją oleju oblewam łańcuch, przy czym mam wątpliwości jak to wszystko zadziała na czymś tak zapiaszczonym... Jednak już kilkanaście metrów dalej nie mam wątpliwości, pomogło, napędu nie słychać..
Dojeżdżamy w końcu do Olkusza, od dawna nie wjeżdżaliśmy do jakiegoś większego miasta, 100m z prawej strony jest stacja benzynowa, nie zastanawiamy się, nie mamy wątpliwości, robimy przerwę...
Ten... burger, ta… kawa, ten... kibelek...., wszystko czego potrzebowaliśmy w jednym miejscu :), w suchym miejscu..., po wielu godzinach.... Niestety sielanka nie trwa długo, wracamy na szlak..., przebijamy się przez miasto, do Krakowa
teoretycznie już niedaleko, tyle, że coraz bardziej odczuwamy przejechane kilometry, walkę z piachem, i tą ulewę..., dobrze że teraz przed nami nieco bardziej szosowy kawałek do Krzeszowic. W centrum chwila przerwy, jest to jedno z niewielu miejsc gdzie nie mam mowy abym się nie zatrzymał w lodziarni w centrum. Serwują tutaj najlepsze możliwe lody..., niebo w gębie...
Przed nami jeszcze trochę szos, osiągamy Rudno i kierujemy się na Frywałd, dostarczony przez organizatora opis jest na tyle szczegółowy, że udaje nam się uniknąć pomyłek na trasie, niestety im bliżej Krakowa, tym oznaczenia coraz gorsze, mylące, bądź w ogóle ich nie ma... Nawigujemy korzystając z map, kompasu i nabytego doświadczenia... Jednak kolejne kawałki terenu coraz bardziej nam dopiekają..., Dojazd do Kleszczowa to prawdziwa masakra..., silą woli pokonujemy wzniesienia, pokonujemy teren. Osiągamy ostatni PK z wyżywieniem, zatrzymujemy się na dłużej..., rozmawiamy z sędzią..., niby teraz głównie z dół, jakoś nie dowierzamy..., jednak jak się później okazuje, nie jest źle..., pozostało ostatnie 15km..., nie ma mowy o poddaniu się o rezygnacji. Walka trwa do końca...
Osiągamy rogatki Krakowa, przebijamy się rzez boczne drogi, czasami bardziej ruchliwe, jednak do mety już niedaleko, w końcu jest..., następuje odprężenie..., wiemy że to koniec...., gdyby ktoś w tej chwili zapytał się czy pojechałbym jeszcze raz tym szlakiem to usłyszałby kawał o wężu... s.... itd... Jednak już na następny dzień odpowiedź była by zupełnie inna... ok, kiedy?
Było niesamowicie ciężko, trasa wymagająca, dla jadącego, dla roweru..., genialne.... wspomnienia zostaną na długo...
Opis trasy wg organizatorów. Zostawiam go dla potomności i dla siebie, gdyby naszła mnie ochota... Częstochowa - Stary Rynek (0 km) Rzeka Warta – wiadukt nad drogą E 75– rzeka Kucelinka – ul. Mirowska – Złota Góra poprzecinana wyrobiskami wapienników – dojeżdżamy do skrzyżowania ul. Mirowskiej z ul. Turystyczną i Hektarową [5 km]. W tę ostatnią skręcamy kierując się na ESE. W lesie [8 km] kierujemy się generalnie na S, przecinamy drogę Częstochowa - Srocko. Omijamy od E Zieloną Górę. Tutaj spotykamy czerwony pieszy szlak Orlich Gniazd ( dalej zwany PSOG) , przekraczamy linię kolejową, dojeżdżamy do asfaltu, skręcamy w lewo w drogę do Olsztyna [12 km]. Skrzyżowanie z zielonym rowerowym, za chwilę po lewej stacja kolejowa Kusięta Nowe. My poruszamy się asfaltem, wraz z nim kierujemy się na S na Olsztyn. Po prawej Góry Towarne, dalej po lewej cmentarz ofiar wojny. W Olsztynie mijamy rynek [18,5 km] od W – tutaj mała korekta przebiegu, po kilkuset metrach skręcamy na E, przez małe rondka i zaraz między zabudowaniami w lewo. Omijamy ruiny zamku od S, kierujemy się na E pomiędzy wzgórzami, w Przymiłowicach wjeżdżamy na asfalt i jedziemy dalej na E. W Ciecierzynie zaś na S. Po drodze Zrębice i węzeł szlaków [25,5 km] – MYLNE MIEJSCE- my jedziemy dalej asfaltem na S. W Suliszowicach [32 km] - węzeł szlaków. Skręcamy na E a następnie na N, początkowo wraz z niebieskim szlakiem. Po kilkuset metrach skręcamy na E i jedziemy wraz z zielonym szlakiem, wkrótce dołącza do nas czarny szlak i trzymamy się go dalej! Po 1 km kierunek zmienia się na S, po kolejnym km przekraczamy drogę 793. Po prawej zamek Ostrężnik [36 km], spotykamy się z PSOG. Dalej kierujemy się piachami wraz z niebieskim szlakiem na SW. Mijamy Czatachową i dopiero na przedmieściach Żarek w Przewodziszowicach, skręcamy na E [41 km]. Tu opuszcza nas niebieski szlak, chwilowo poruszamy się z czarnym. Skręcamy z drogi w przecinający go niebieski szlak – kierując się na S. Uwaga – wiatrołomy, przebieg niewyraźny. Szlak po kilkuset metrach kieruje się na E, po ponad km niebieski szlak znów skręca na S, a my opuszczamy go i dalej jedziemy na E. Z kolei w Moczydle łączymy się z PSOG i chwilowo dalej z nim na E, jednak tuż za cmentarzem w Niegowej skręcamy w prawo [48 km] i dojeżdżamy do drogi 789, przecinamy ją i jedziemy na wprost do Mirowa. Tam skręcamy na E, mijamy po lewej zamek Mirów, po prawie 2 km zamek w Bobolicach. Asfalt opuszczamy wraz z PSOG i pokonujemy dość piaszczysty odcinek aż do miejscowości Zdów [56 km]. Omijamy asfaltem od N piaski i rozlewiska Białki. W Młynach skręcamy na S, a za linią kolejową na W. Po 2 km jazdy asfaltem skręcamy na S i pokonujemy zbocza pomiędzy Kołoczkiem a Pośrednią, jadąc granicą rezerwatu Góry Zborów. Ostatecznie wyjeżdżamy przy Gościńcu Jurajskim w Podlesicach [63 km]. Przekraczamy drogę 792 wraz ze szlakiem niebieskim i kierujemy się na S, przez Skały Morskie, i dalej przez ośrodek Morsko. Dalej na S aż do Skarżyc częściowo ze szlakiem niebieskim, z miejscowości zaś na SE. W Żerkowicach przekraczamy drogę 78 [72,5 km] - UWAGA DUŻY RUCH !!! Dalej na SE, aż do Sulin, skąd na SW do Karlina i po jego przejeździe w kierunku Bzowa. Tam łączymy się z zielonym szlakiem i polnymi drogami udajemy się na SE do Podzamcza (Ogrodzieniec) [81 km]. Przejeżdżamy przez drogę 790, znajdujemy się na rynku. Droga krzyżuje się ze szlakiem niebieskim. Przed Zamkiem Ogrodzieńcem skręcamy w lewo i omijamy go. Potem jedziemy na E wraz z niebieskim szlakiem. W lesie krzyżujemy się z PSOG. Na asfalt wyjeżdżamy w Ryczowie [84 km]. Stąd dalej na SE, a potem na N, asfaltem do Smolenia [93 km]. Zaraz za zamkiem, wprost z drogi 794, skręcamy na S i u podnóża Skał Zegarowych kierujemy się na S i SW, wraz z PSOG, potem z czarnym szlakiem i wreszcie bez pieszych szlaków. W Górach Bydlińskich zjazd w prawo do głównej drogi, skręt na SE. Wylot wąwozu Ruska - tutaj węzeł szlaków [102 km]. Zmiana kierunku na E, potem na S, w Załężu mijamy zamek Bydlin. Kilometr dalej przejazd przez ośrodek szkolny. PSOG odchodzi w prawo, my w lewo, kierując się na asfalt. Mijamy Cieślin i kierujemy się na Golczowice. Stąd bierzemy kierunek na S, mijamy rzeczkę [111 km], po kilometrze opuszczamy asfalt i kierujemy się na SW u stóp Stołowej Góry, jadąc aż do Jaroszowca [114 km]. Obok garaży, kościoła, przez główną drogę. Dalej na S przez zalesione wzgórza, potem skrajem lasu na W, aż skręcamy na S i wkrótce SE, docierając do zamku w Rabsztynie [118 km]. Przekraczamy drogę i dalej z PSOG jedziemy na przedmieścia Olkusza. Opuszczamy czerwony pieszy i zmiana kierunku na bardziej W, pokonujemy nieco klucząc całe miasto w tym ruchliwą drogę 94 - UWAGA !!! Także linię kolejową kładką, aż w końcu wyjeżdżamy z miasta [124 km]. Nieco lasem, potem na granicy pól aż do Osieka. Chwilę asfaltem, wkrótce kierujemy się generalnie na SE przez pola. W Zimnodole na S. Na granicy lasu znów na E [127 km]. Do asfaltu, w Zawadzie na S, potem SE. Kolonia Podlesie – MYLNE MIEJSCE ! my jedziemy dalej asfaltem, ale tuż przed podjazdem do Racławic [136 km], skręcamy na S w mniejszą drogę, omijamy część miejscowości (na mapie szlak wiedzie inaczej !!!). Gdy wjedziemy już na główną drogę poruszamy się dalej na S do Paczółtowic. Stąd na W do doliny Eliaszówki [141 km]. Dalej generalnie na S, cały czas asfaltem prawie do centrum Krzeszowic, przed skrzyżowaniem z drogą z Nowej Góry [145,5 km], skręcamy w lewo i wkrótce w prawo. Szlak prowadzi wzdłuż potoku aż do centrum Krzeszowic. Przekraczamy drogę 79 [147 km] - UWAGA !!! Dalej przez linię kolejową i w Rzeczkach skręcamy na W [149 km]. Asfaltem przez Tenczynek i potem przez lasy do Rudna. Tu zmiana kierunku na E i asfaltem przez lasy – UWAGA ZARAZ MYLNE MIEJSCE ! [154 km]– jasnoczerwonożołte oznaczenia szlaku rowerowego kierują na prawo – MY ZAŚ JEDZIEMY NA WPROST NA E - wraz z zielonym rowerowym aż do Frywałdu [158 km]. Dalej już bez zielonego rowerowego szlaku, przez lasy, Bukową Górę, Kamyk, pola do Brzoskwini [163 km]. Stąd razem z niebieskim pieszym do Kleszczowa, do wąwozu Kochanowskiego, stąd kierując się bardziej na NE do Lasu Zabierzowskiego [167 km]. Tam w kompleksie leśnym wpierw na E, potem na S, SE i wreszcie do skraju lasu u wylotu doliny Grzybowskiej ( 170 km ). Stąd dalej krawędzią lasu na E. Po 1,5 km osiągamy, ciasną ścieżkę w małym wąwoziku – UWAGA ODCINEK TECHNICZNY ! zjeżdżamy do Szczyglic. Przekraczamy drogę 774, dalej za mostkiem i za boiskiem skręcamy w prawo na E, przejeżdżamy pod autostradą ( 173 km ). Ulicą Długą docieramy do stawów i dalej wpierw Krakowską a potem Balicką na E i ES - UWAGA NA DUŻY RUCH !!! Skręcamy w ulicę Zakliki z Mydlnik ( 176,5 km ), następnie w Zygmunta Starego. Ulica za torami traci swój charakter na rzecz polnej drogi …. Przekraczamy strumyk, docieramy do płotu zakładów filtracji, omijamy je od S i w końcu wyjeżdżamy na ul. Filtrową i osiągamy pętlę autobusową na skrzyżowaniu z Na Błonie ( 182,5 km ). OPUSZCZAMY SZLAK CZERWONY ROWEROWY! Przekraczamy ulicę i kontynuujemy trasę dalej Deptakiem Młynówka Królewska - ścieżką dla rowerów – oznaczenia niebieskie kwadraciki. UWAGA NA PRZEJŚCIU PRZEZ ARMII KRAJOWEJ !!! Na wysokości boiska szlak prowadzi do pętli tramwajowej, my go opuszczamy i ulicą Jadwigi z Łobzowa kierujemy się na E, kiedy ulica kończy się, pomiędzy blokami kierujemy się do ul. Bronowickiej - skrzyżowanie z Podchorążych. Przekraczamy je – OSTROŻNIE !!!! Osiągamy bramę WKS Wawel i dalej za znakami do METY! [185,0 km]. Suma podjazdów ok. 2500 m .