Może km dalej Darek pokazuje mi zabudowania po obozie jenieckim, stan niestety również nie jest zadowalający, zero zainteresowania, informacji, pewnie za jakiś czas zawali się to do końca i tyle...
wybiła 16:30, siedzę na rowerze..., tyle, że dzisiaj powrót mam delikatnie dookoła, trzeba odwiedzić chorego Darka..., zmogło go tuż przed różą wiatrów :(
Jednak częściowo po terenie, przez ul. Leśną, trochę błota, ale jest to akceptowalne, jak na tą drogę to można powidzieć, że jest prawie sucho ;)
Kilkadziesiąt min później jestem już na miejscu, Darek wygląda bardzo źle, mam tylko nadzieję, że nie sprzeda choroby dalej. Za to możemy chwilę porozmawiać o wyjeździe formowym, kombinujemy z planami..., z wyborem optymalnej drogi dojazdu, W tej chwili to tylko plany..., ale powoli trzeba zacząć się do tego przygotowywać...
Gdzieś po 20:00 zbieram się i jadę do domu, już nie mam mowy o terenie, wolę pojechać tą sprawdzoną i najszybszą trasą, może nie jest najkrótsza, ale już wcześniej testowałem kilka wariantów, niby krótszych, ale przejazd zawsze zajmował więcej czasu, więc chyba lepiej nadłożyć te 2-3 km, a nie walczyć z przeciwnościami, z terenem, górkami..., światłami.
Późna pora ma jednak swoją zaletę, drogi prawie puste, jedyne co tak naprawdę przeszkadza to piątkowe grupy zataczających się pijaczków... Chyba największe problemy stwarzali w Pawłowie i w Bielszowicach przy otwartych sklepach. W obu przypadkach tak ni z gruchy nie z pietruchy wpakowali mi się na drogę tuż przed koła...
Mokro..., nieprzyjemnie..., a trasę mam dzisiaj nieco dłuższą, muszę zahaczyć o Helenkę..., tyle, że przy takich warunkach wolę pojechać szosami przez centrum Zabrza, wbicie się w teren nie wchodzi w rachubę, nie mam ochoty dzisiaj na wożenie dodatkowo kilku kg błota więcej... Za to czerwone światła skutecznie uprzykrzają dojazd... Tuż przed Helenką zauważam, że wyburzyli domek przy drodze..., ciekawe kiedy..., bo zdążyła już wyrosnąć trawa w jego miejscu... ostatnie zdjęcia tego miejsca mam z jesienie 2013.
Minęło kilka godzin, pora wracać..., jest już dość późno, jednak ponownie wjazd w teren raczej nie wchodzi w rachubę Droga raczej standardowa.., do centrum Zabrza i później w kierunku Pawłowa gdzie odbijam na Bielszowice i Wirek.
W końcu dopadam drzwi domu..., pierwsze o czym marzę to... kola... na szczęście w promieniu 50m mam 2 nocne sklepy ;)
Dość nietypowy wypad tym razem, jednak ze względu na to że nasze koleżanki z pracy – Olga i Dorota zapisały się na czwartą edycję rajdu miejskiego postanowiliśmy im potowarzyszyć jako wsparcie na trasie. Baza rajdu mieści się w budynku Instytutu Fizyki Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Dziewczyny do pokonania będą miały ok 20km pieszo, 50km rowerami a na punktach zadania czasami sprawnościowe, czasami umysłowe. Poranek jest chłodny, ale dzień zapowiada się ciepły i słoneczny. Kilkanaście minut przed Starrem dziewczyny idą na odprawę do auli. Około 9:30 już przed budynkiem następuje rozdanie kart z opisami punktów, map dla części pieszej. Chwila zastanowienia i pora ruszyć.
Pierwsze zadanie to przedostać się na drugą stronę ul. Rozdzieńskiego, punkt jest umieszczony niedaleko na placu zabaw. Problem polega na tym, że kładka nad ulicą jest obwarowana zasiekami, przejścia oficjalnie brak. Idąc w ślady współzawodników forsują przeszkodę i docierają na miejsce. Na punkcie zadanie do wykonania - 10 pompek.
Olga bierze to zadanie na siebie i chwilę później mogą udać się na poszukiwanie drugiego punktu umieszczonego dla odmiany w kinie Kosmos.
Sama droga nie jest jakaś skomplikowana i wkrótce docierają na miejsce, po wejściu do wewnątrz czeka na nie zadanie logiczne, dotyczące m.in. Agnieszki Holland i rodziny Simpsonów :). Po raz kolejny pokazują klasę i chwilę później mogą udać się dalej do jaskini ludzi gór – „Knajpy Podróżników Namaste” na ul Sobieskiego. Kolejny długi pieszy odcinek, a na miejscu po raz kolejny dzisiaj zadanie logiczne. Umiejscowienie w europie masywów górskich. Okazuje się, że rozwiązują najlepiej ze wszystkich dotychczasowych drużyn. Brawo.
Parę minut później już pędzą dalej tym razem do parku Kościuszki gdzie czeka na nie „grzybek”, w ruch idą mięśnie i bez żadnych problemów Olga razie sobie z tym trudnym zadaniem.
Zadowolone ruszają dalej - kierunek… „Biały Domek” – Górnośląskie Centrum Kultury im. Krystyny Bochenek, już samo umiejscowienie punktu wskazuje, że muszą liczyć się z zadaniem logicznym. Na miejscu dostają do rozwiązania rebusy, pytanie tylko czy warto tracić zbyt dużo czasu na ich rozwiązanie…, za brak jest tylko 10 min kary. W takich przypadkach zawsze warto rozważyć czy nie lepiej poświęcić zadanie w zamian za więcej czasu na dotarcie do kolejnych punktów.
Po kilku min. ruszamy dalej - kierunek Biblioteka Śląska, jak można się spodziewać, będzie kolejne zadanie logiczne… Spoglądam na licznik, w nogach mają już 13km… sporo… Na miejscu po zaliczeniu zadania możemy wracać do ścisłego centrum, po drodze jeszcze tylko przejście podziemne na ul. Wojewódzkiej i spisanie informacji o Henryku Sławiku i pozostały do zaliczenia już tylko 2 punkty, pierwszy w Muzeum Śląskim i kawałek dalej w Altusie, tym razem czeka je wspinaczka na szczyt Katowickiego drapacza chmur…
W między czasie dojeżdża Darek i wspólnie czekamy pod budynkiem na powrót dziewczyn.
Teraz powrót do bazy i odebranie map na trasę rowerową. Organizatorzy wspominali coś o 50km na rowerze, jednak patrząc na mapę na pierwszy rzut oka mam wrażenie, że jest tego sporo więcej, oceniam iż będzie to około 70km… najkrótsza droga to prowadzi do głównych drogach, zupełnie bez sensu… Spodziewałbym się raczej poprowadzenia trasy po południowej części miasta. A tutaj punkty umieszczone w okolicznych miastach…, Czeladzi, Bytomiu, Chorzowie.
Chwila rozmowy i od razu kasujemy punkty wysunięte najdalej…, pozostaje Wełnowiec, Park Śląski, Nikiszowiec, Giszowiec i Muchowiec. Całość powinna zamknąć się w ok. 30km. Czasu powinno starczyć.
Pierwszy punkt jest umieszczony na hałdzie na granicy Katowic i Siemianowic Śląskich, trochę zakosami ale docieramy na miejsce, w zasadzie cieszy mnie to, że to nie ja muszę się wspinać na górę. Dorota i Darek pędzą na szczyt, a my z Olgą obmyślamy trasę dojazdu do Parku Śląskiego.
Po chwili jesteśmy znowu w komplecie, przez Koszutkę docieramy do stacji Elki i… dziewczyny mają chwilę odpoczynku, jadą wygodnie na krzesełku do stacji Stadion Śląski. A my gnamy na rowerach, po drugiej stronie czekają na nie do wykonania 3 zadania, pierwsze to rowerki wodne i zaliczenie 2 PK na stawie, drugi punkt w pobliżu, trzeba zapamiętać nazwę firmy ochroniarskiej jednego z budynków i trzecie to siłownia. W między czasie dojeżdża do nas Agnieszka, pokibicować naszym gwiazdom :).
Chwila rozmowy i ruszamy rowerami w drogę powrotną, niestety do stacji Elki Olga i Dorota muszą dotrzeć pieszo, dopiero tam dosiadają rowerki i pora udać się na Muchowiec, przedostanie się przez place budów sponsorowane przez Boba Budowniczego chwilę zajmują, wkrótce jednak jesteśmy na miejscu, tutaj nie ma zadania, jest tylko punkt, spoglądamy na zegarki… i mało czasu… jest coś około 15:00. Nikiszowiec odpuszczamy, ale… Giszowiec jest jak najbardziej w zasięgu. Jedziemy w pobliżu źródeł Kłodnicy i… nieco dalej muszę się pożegnać, dzisiaj niestety mój limit czasowy się wyczerpał. Dalej jadą w eskorcie Darka i Agnieszki.
Do punktu pozostało im ok. 10 minut jazdy po dość prostym terenie i asfaltowej ścieżce rowerowej, nie powinno być problemów.
Na punkcie kolejne zadanie logiczne, tyle, że czasu mało…, decyzja… punkt zaliczony pora wracać jak najkrótszą drogą. Do zamknięcia mety pozostało 40 min.
Do pokonania jest torowisko w pobliżu ul.73 Pułku Piechoty i dalej wąska ścieżka usiana korzeniami. To nie za dobrze dla roweru Doroty, z wąskimi oponami przystosowanymi do szos. Na metę wpadają 10 minut przed końcem czasu… Zmęczone, zziajane i szczęśliwe.
W sumie fajnie było trochę potowarzyszyć… i przyglądać się nieco z boku zmaganiom… W klasyfikacji znajdują się na 15 miejscu na 22 drużyny mix. Jak na pierwszy spontaniczny występ to rewelacyjne osiągnięcie. Już zapowiadają udział w kolejnych tego typu imprezach. :)
Wyjątkowo wykreślamy wariant na tyle szybko iż odjeżdżamy dość
wcześnie, możemy wybrać 2 warianty, pierwszy to rozpocząć od PK 8 i jechać od
południa i drugi wariant to zacząć od 6-ki i walkę rozpocząć na północnej części
trasy. Chwila zastanowienia i wybieramy 6-kę. Powód… prozaiczny, uwzględniamy
kierunek silnego wiatru wiejącego ze wschodu. Więc powrót będzie w obu
przypadkach pod wiatr, ale… południe jest prawie wyłącznie po lesie więc siła
jego oddziaływania będzie mniejsza i nie powinien aż tak bardzo przeszkadzać,
za to na otwartych przestrzeniach północy jazda cały czas pod wiatr przez ok 2-3
godziny pewnie by nas zabiła…, a przynajmniej mocno spowolniła.
Zaczynamy od
PK 6 - rozlewisko
strumienia przy drodze
Dojazd dość banalny jednak przy zjeździe z asfaltu coś nie
zgadzają nam się kierunki, krótka konsultacja i zawracamy tym razem wybierając
właściwą przecinkę w lesie. Jedziemy wraz z powiększającą się grupą bikerów… W
końcu w pobliżu miejsca gdzie zgromadziło się kilkadziesiąt osób spotykamy „Zdezorientowanych”
którzy informują nas, że t nie to miejsce. Pewnie było jak zawsze pojechał
pierwszy, a reszta za nim… taki efekt stadny, gdzie wyłącza się myślenie i
każdy pcha się za przewodnikiem stada… Szybko naprawiamy błąd i docieramy na
miejsce, tyle, że perforatora nie ma, komuś był bardzo potrzebny, dobrze, że
został lampion. Próba kontaktu z organizatorami się nie powiodła… może
przeciążenie? W każdym bądź razie ruszamy dalej na
Punkt w pobliżu.., docieramy dość szybko, tyle, że tym razem
ignorujemy grupę bikerów tłoczących się nieco za blisko. My objeżdżamy boisko i
bez problemu docieramy na Punkt. Podbijamy karty i kierujemy się na
PK 5 - ambona
myśliwska
Trochę pokręcony dojazd, początkowo dość wygodny po szosie
którą biegnie czerwony szlak rowerowy, jednak później trzeba zjechać na żółty
źle oznaczony szlak koński. Nie przepadam za tego typu szlakami, kojarzą mi się
z tonami piachu rozdeptanego przez kopyta tych przesympatycznych zwierząt, a to
nigdy nie wróży nic dobrego. Jednak wyjątkowo mamy do czynienia z drogami
gruntowymi, leśnymi, tyle, że chwilami mocno podmokłymi usianymi różnego rodzaju
przeszkodami ciężkimi do sforsowania rowerem. W końcu wyjeżdżamy z lasu na
łąkę, może pole… tyle, że ambony nie ma…, coś jest nie tak? Spoglądamy na mapę…
Niby wszystko się zgadza, wkrótce z kniei wyłaniają się kolejni bikerzy.
Jedziemy nieco dalej brzegiem lasu i… jest, i skrzyżowanie zaznaczone na mapie
i ambona i… masa błota ;P (to akurat nie było zaznaczone). Dziurkujemy karty i
czas na
PK 12 - skrzyżowanie
dróg
ale w zamian prowadzi po
mniej uczęszczanych drogach. Wkrótce docieramy nad zalew Jankowice do ośrodka
WOPR i…. musimy zostawić rowery, lampion jest na środku zbiornika wodnego ok
100m od brzegu :). Przesiadamy się do kajaka i… ruszamy. Muszę przyznać, że
idzie nam to dość sprawnie biorąc pod uwagę fakt iż nie pamiętam kiedy ostatni
raz siedziałem w kajaku… Podpływamy i chwila konsternacji? Jaki numer ma ten PK
:)? Na szczęście Darek pamiętał, możemy zawrócić do brzegu. Mając twardy grunt
pod nogami czujemy się pewniej… wsiadamy na rowery i ruszamy na
Zdjęcie z galerii Pawła Banaszaka
Na miejsce ma nas doprowadzić leśna ścieżka, a w zasadzie
kilka różnych łączących się…, udaje się nie zagubić na wąskich ścieżynkach i osiągamy
cel. Kolejne dziurki znajdują swoje miejsce na naszych kartach. Ruszamy w
kierunku bufetu na
PK 20 - dawny młyn
(bufet)
Od poprzedniego lampionu jedziemy cienką przerywaną ścieżka…,
niby wszystko jest ok, ale tuż przed drogą ścieżka urywa się w rzece… tylko czy
chcemy zawracać? Oczywiście, że nie… już nawet pogodziliśmy się z zamoczeniem w
lodowatej wodzie… Jednak skacząc z kamienia na kamień udaje się jakimś cudem nie
zamoczyć. Uff
Od tego miejsca już nie ma żadnych problemów z dojazdem do
bufetu, docieramy na miejsce i dowiadujemy się, że ktoś złamał ramę, czemuś
wszyscy się na nas patrzą? Jakbyśmy mieli jakąś wyłączność na łamanie ram… :P
Nasyciwszy się bananami, pomarańczami, ciastem… i po
uzupełnieniu baków ruszamy dalej…, tyle, że już w tej chwili wiem jedno…, ta
trasa mnie dzisiaj wykończy, potrzebuję czegoś co da mi kopa… Spoglądam na mapę i proszę Darka by zatrzymał
się przy jakimś sklepie, pewnie dopiero w Starym Broniszewie…, muszę zażyć „energetyka”.
Pora ruszać na
PK 16 - wieża
przeciwpożarowa
Dojazd do samego punktu nie jest jakiś szalenie trudny, tym
bardziej, że spora część po asfalcie, dopiero końcówka ścieżkami leśnymi, a
fragment tuż przy strumieniu zaliczony z buta. Zawracamy i jedziemy na
PK 4 - lewy brzeg
odnogi Warty
PK 1 - skrzyżowanie
dróg (zadanie specjalne, bufet)
Jadąc drogą popełniamy kolejny mały błąd, tyle, że kosztuje
nas on kilka dodatkowych cennych minut. Niepotrzebnie wracamy tą samą trasą do
asfaltu, można było pojechać sporo krótszym wariantem. Cóż zdarza się… Bufet
odnajdujemy bez większych problemów, za to czeka na nas niespodzianka. Lampionu
nie ma tutaj… jest gdzieś w… terenie ;) Na drzewach wiszą kartki z nadrukowanymi
mapkami w bliżej nieokreślonej skali. Z grubsza ustalamy kierunek jako północno-wschodni
i ruszamy w las… Lampionu nie ma…, mija dobre 15 min. Zawracamy. Po raz kolejny
analizujemy mapkę i nasze mapy. Masakra… Punkt jest nieco dalej, wsiadamy na
rowery i jedziemy naprawić nasz błąd. Tym razem jest idealnie. Jest i lampion i
perforator, podbijamy karty i pora na
PK 11 - koniec drogi
Ze względu na to że PK 1 był w innym miejscu niż pierwotne
oznaczenie na mapie korygujemy plan, nieco inaczej jedziemy na 11-kę, sporo
lasów, sporo szlaków, a ja czuję się coraz bardziej fatalnie. Powoli przestaję
kontrolować cokolwiek… Ech… Dobrze, że punkt odnaleziony dość szybko…
Spoglądamy na zegarki, niedobrze, mało czasu… Jedziemy dalej na
PK 13 – dół
Czeka nas wyjątkowo długi przelot po szosach i przez centrum
Kruszyny, w tej chwili Darek kontroluje trasę, ja nie jestem w stanie myśleć,
skupić się na mapie… Staram się tylko nie zgubić z widoku koła rowera Darka. Po
kilkunastu minutach docieramy na miejsce…, szubko podbijamy karty i ruszamy …
no właśnie… czasu jest naprawdę niewiele, Do odnalezienie pozostały już tylko 2
lampiony. Ale nie ma szans wyroić się w ciągu pół godziny. Musimy je odpuścić i
gnać na
Metę
Tutaj już nie ma zmiłuj się, musimy jechać szosami, tak szybko
jak się da, ale wschodni wiatr specjalnie nam tego nie upraszcza. Mijamy Lgotę
małą, Pieńki Szczepocickie, Szczepocice Prywatne i kilka minut przed deadline-m
wpadamy na metę.
Muszę przyznać, że trasa była wymagająca, co zresztą było
widać po wynikach, tylko 8-miu zawodnikom udało się zdobyć komplet punktów. Pogoda
może nie rozpieszczała, ale i tak była niezła, a chwilami było naprawdę gorąco J, szczególnie na
ostatnim asfaltowym odcinku od PK9 do mety J
Tym, razem nieco inaczej, zamiast samotnego powrotu do domu, zapakowałem rower do Darkowego samochodu. Dzisiejszy plan to trochę terenu.... Przy wyciąganiu rowera i składaniu zauważam że wygiął się hak... Masakra nie wróży to dobrze.., Kilka min spędzam próbując go przynajmniej częściowo wyprostować...., znaleziona cegła i jakiś kamień pomagają, ale nie ułatwiają zadania... Po ok 15 min... składam wszystko do kupy. lekko chyba nie będzie... Przerzutka na tyle robi co chce... może przesadzam, nie mam najmniejszego i najwyższego przełożenia. Trudno, będę musiał się z tym przemęczyć, gorzej ,że jutro lecimy w okolice Radomska... jest za późno na cokolwiek. na kopno haka, wrzucenie rowera do serwisu... Ech...
Jeździmy trochę bez większego celu po Miechowickiej Ostoi Leśnej tyle, że zaliczamy kolejne single tracki..., lekko nie ma... cały czas boję się jednak jednego... jak dzisiaj przegnę, to jutro się to na mnie odbije... Zresztą było już podobnie przed poprzednimi RNO. Niby wszystko jest ok, ale przeziębienie dalej gdzieś mnie męczy... Cóż zrobić... wizyta u lekarza kończy się zawsze podobnie... czyli niczym...
Niedzielny poranek... jest słonecznie, grzechem było by tego nie wykorzystać. Tyle, że zbieranie idzie nam wyjątkowo powoli..., z drugiej strony chyba lepiej będzie jak wyjedziemy nieco później, marzy nam się teren. Wczoraj jeszcze rozważaliśmy opcję wyjazdu do Rybnika, tyle, że z rana plany się mocno zmieniły. Pada hasło Bibiela..., grunt jest podatny..., Darek nie oponuje... :). Z drugiej strony chyba obydwoje potrzebujemy tak po prostu się przejechać..., nie pędzić na rajdzie, maratonie..., ścigać się... po prostu chcemy coś odwiedzić, zobaczyć co się zmieniło... Osobiście w Bibieli byłem chyba rok temu. Jako że to teren Darka to... i on prowadzi. Sam początek wyprawy nie wyszedł nam specjalnie terenowo..., wymusiła to wizyta w bankomacie... :) Więc pierwsze kilka km po szosach, za to później było kilka miejsc gdzie można było się spocić... Dość ciekawym miejscem okazał się zespół przyrodniczo-krajobrazowy "Doły Piekarskie". Może je jest jakieś super fotogeniczne, jednak "rowerowo" wymagające. Szkoa tylko, że nie zostały usunięte wiatrołomy. Kilka razy musimy zsiadać z rowerów i przenosić je ponad powalonymi drzewami.
Pierwsza przerwa na focenie w Nakle Śląskim przy tamtejszym pałacu.
Spoglądamy na zegarki... masakra... jest 15:30... Późno... pora ruszać... pora skierować się na Helenkę i to najkrótszą drogą... Pędzimy chwilami ile sił w nogach... Tempo słuszne... Po mniej więcej godzinie jesteśmy na miejscu. Wstępuję jeszcze na godzinę i zbieram się do domu... Przede mną jeszcze trochę ponad 30km. Z drugiej strony dzień jest w tej chwili i tak stosunkowo długi :) W zasadzie zachód słońca jest godzinę później niż jeszcze wczoraj... więc powinienem zdążyć przed zapadnięciem zmroku. W dość przyzwoitym czasie docieram do domu... Pora zrobić jeszcze kilka zaległych rzeczy, wpis na bloga i pora spać... Jutro do pracy.
Umówiłem się na sobotę , pierwotny plan to wyjazd max o 13:00. Pech chce, że później wszystko się rozsypało, rozpadło, jak domek z kart. W efekcie wyjeżdżam diabelnie późno. Jest 16:53..., nie ma mowy o jeździe po lesie, terenie. Pogoda do tego zachęca, ale nie mam na to w tej chwili czasu... Gnam szosami Do Zabrza a później na Helenkę... Szarak został w domu..., szprychy wymienione, okazało się, że w sumie 2 sztuki zerwałem. Na szczęście kupiłem kilka zapasu... W tygodniu będę go chciał podrzucić do serwisu na wymianę wszystkich.... Nie mam ochoty na niespodzianki, a Giant widzę, że zaoszczędził na tym...
Za to zaczyna mnie martwić pomarańcza...., Walka z przednią przerzutką jest chyba bezsensowna... Próba jej wyczyszczenia w zasadzie wypłukania czegoś co pewnie się dostało do środka nie powiodła się..., a może po prostu sprężyna jest już mocno zmęczona. W każdym bądź razie mam w przełożenia Blat i średnią tarczę... Wrzucenie na żółwia wymaga zatrzymania się i... "kopnięcia" w przerzutkę... by wskoczyła na właściwe miejsce... Z drugiej strony przeżyła ze mną ponad 2 lata..., grubo ponad 30kkm, tony błota... Trzeba będzie się za czymś rozejrzeć... Spróbuję jeszcze potraktować przerzutkę WD40..., ale jakoś nie mam nadziei.
Ok 18:20 dojeżdżam na miejsce do Darka, późno..., ważne że dotarłem...
Na dzień dobry wjeżdżamy na żółty szlak prowadzący w kierunku
miejsca gdzie spodziewamy się pierwszego punktu. Problemów z odnalezieniem
specjalnie nie ma bo… jedziemy ze sporą grupą bikerów. W zasadzie to nic
dziwnego, bo większość pętli wydaje się oczywista, różnice mogą być może w 2-3
przypadkach. Lampion odnaleziony, mostek…, może nieco inny niż się spodziewałem,
ale i tak trzeba go pokonać, nasz kolejny punkt jest po drugiej stronie Białej Przemszy.
PK 1 - wieża widokowa
Znamy to miejsce z poprzednich rajdów, wiemy którędy nie
jechać, bo szkoda czasu i energii, lepiej nadrobić nawet kilka km ale podarować
sobie przebijanie się przez piachy, las… , co nie oznacza że będzie lekko,
pierwsze kilka km pod linią wysokiego napięcia w zasadzie głównie po piachu,
ale innej opcji nie ma. Zaliczam glebę i wypada mi tylne koło… shit… musiałem zahaczyć
klamką o coś. Chwilę później siedzę ponownie na rowerze, gonię Darka… , wyjeżdżamy w końcu na szlak , na coś
bardziej utwardzonego. Do PK pozostało max kilka minut jazdy. Słupek z
perforatorem jest tam gdzie był poprzednim razem…, ciężko aby go przenosić za
każdym razem… tym bardziej, że to fragment gry terenowej. Podbijamy karty i
lecimy dalej. Patrząc na mapę kolejny Pk to identyczny słupek również znajomy.
PK 8 - wyrobisko
piasku
Do wyboru mamy przynajmniej 2-3 warianty. Na pytanie Darka którędy
nie zastanawiam się: Asfalt. I nieco
dookoła przez Kuźniczkę Nową, Krzykawę i Laski. Po raz pierwszy na podjeździe
czuję osłabienie, niemiłosiernie się pocę, jestem zmęczony, tyle, że nie powinienem
tak reagować… Na szczęście podjazd jest stosunkowo krótki, a później w Kierunku
Lasek jest długi zjazd. Słupek odnaleziony, w zasadzie nawet nie musieliśmy go
szukać.. Spoglądamy na mamę, na drogi, mapy i najkrótsza droga
PK 9 - podaj trzecią
z kolei miejscowość, która widnieje na pasku u góry tablicy informacyjnej
szlaków konnych
prowadzi przez las po terenie, z grubsza znam tą ścieżkę i
nie spodziewam się jakiś wielkich problemów. Okazuje się jednak, że sporo kałuż
wielkości małych jezior skutecznie nas spowalnia, kilka razy zmuszenie jesteśmy
zejść z rowerów i przedrzeć się przez krzaki. Dojeżdżamy w pobliże miejscowości
Hutki i odnajdujemy tablicę. Tyle, że spotkany biker informuje nas, że to nie
ta tablica, chyba, że właściwa jest kawałek dalej tyle, że z identyczną
informacją… Spoglądamy na mapę, faktycznie jesteśmy ciut nie w tym miejscu. Cóż…
Przepisujemy na karty Miejscowość i ruszamy na poszukiwanie
PK 10 – skałki
Za zakładem Opiekuńczo-Leczniczym wjeżdżamy w ścieżkę i
podążamy wraz z nią. Tyle, że ścieżka w którymś momencie zaczyna być coraz
węższa…, i węższa… w końcu próbujemy przebić się do drogi na azymut… Tracimy
całkiem sporo czasu prowadząc tuż za zabudowaniami rowery i przedzierając się
przez łąki, haszcza i zagajniki. Udaje się pokonać ominąć budynki i dotrzeć do
drogi prowadzącej na Olkusz. Czuję, że opuszczają mnie po raz n-ty dzisiaj siły…
Męczę się.. to nie jest mój dzień, to nie jest mój rajd. Ostatni podjazd w
kierunku skałek pomorzańskich i nie daję rady… W każdym bądź razie skałki są…, tylko przy
której jest lampion? Obchodzimy wszystkie i jest… kolejne dziurki znajdują się
na kartach i ruszamy dalej. Tym razem czeka nas jaskinia, powinno być łatwo…
Następny punkt to Chechło, też nie ma się nad czym
zastanawiać, miejsce znane, jedziemy na pamięć.
PK 4 - bunkier
Docieramy w pobliże PK i korzystamy z informacji przekazanej
na odprawie…, lampion jest ok. 100m od PK :). Bardzo dokładna informacja, ale
na szczęście jest widoczny z daleka. Cieszy mnie to, że nie musze lecieć do
perforatora. ;P
Zawracamy musimy pojechać na Golczowice, nawigacja banalna,
prosto, prosto, prosto…, tyle, że na ostatniej prostej wbijamy się jakiemuś
gospodarzowi na podwórko. Chwila rozmowy i jedziemy dalej, punkt jest tuż obok.
Kolejny znany z wcześniejszych rajdów punkt… Wyjeżdżamy na asfalt
i przez chwilę zastanawiamy się gdzie jesteśmy, Na szczęście tabliczki informują
nas, że to Kolbark. Pytamy się gospodarza gdzie jest najbliższy Sklep, mówi, że
niedaleko, na samym szczycie… Muszę uzupełnić płyny, muszę chwilę odpocząć,
muszę zaliczyć sklep. Jadąc pod górkę, znowu czuję że opuszczają mnie siły, na
dokładkę dopada mnie skurcz… masakra…, schodzę z rowera i go prowadzę…., zaczynam
się poważnie zastanawiać, czy dzisiaj nie dać już sobie spokoju z jazdą… 2
litry soku pomarańczowego później i po 2 kolejnych Apapach wsiadam na rower i
jedziemy w dół… bo Bydlin jest
oczywiście w innym kierunku, ale Sklep był potrzebny i to bardzo. Zamek
osiągamy dość szybko, lampion odnaleziony , pora na kolejne miejsce:
Długi przelot po asfaltach, przez Krzywopłoty i dalej w
kierunku Złożeńca…, płasko jak stół a mnie łapie po raz kolejny skurcz…,
zwalniam…, w tym miejscu powinienem lecieć przynajmniej trzy dychy, a nie
jestem w stanie wykręcić nawet 16-17… Widzę tylko oddalający się punkt zwany
Darkiem… Na miejscu proponuję mu by jechał dalej sam. Ja mam dość… dość,
roweru, przeziębienia, drogi, rajdu i wszystkiego po kolei… tym bardziej, że od
jakiegoś czasu jadę hobbystycznie. Przy czym do kolejnego PK i tak będziemy
jechać dalej gdyż i tak mam go po drodze na Błędów, a zobaczymy co będzie się
działo.
PK 16 - Skała Firkowa
Dość prosta nawigacja…, dojazd banalny, skała widoczna z
daleka, zaskoczyła mnie jej wielkość, myślałem, że będzie to mniejsze. Cóż… ;)
Za to chyba jest mi ciut lepiej…, zaczęły działać środki przeciwbólowe.
PK 15 - Jaki napis
widnieje na niebieskiej oponie oraz jaka litera widnieje w środku opony
Początek przez Żelazko i kierujemy się na Śrubarnię,
teoretycznie najkrótsza wersja prowadzi przez górę Chełm, ale ja tam nie pojadę…,
szkoda na nią czasu. Stracimy cenne minuty, lepiej mimo wszystko objechać to
dookoła… Przejeżdżamy w zamian w pobliżu dość ciekawego miejsca – ruin prochowni.
Tyle, że nie mamy już czasu na podziwianie i zwiedzanie okolicy, zostawimy to
nie kiedyś, a może i tutaj pojawi się PK?
Dojeżdżając do drogi 790 pierwotnie chcemy jechać nią aż do
Mitręgi i tam odbić na nasz PK, Jednak 2-3 minuty później nie zastanawiam się,
jedziemy przez Rokitno Szlacheckie, będzie ciut dłużej, ale przynajmniej nie
będzie takiego ruchu. Opona widoczna z daleka, nie na się jej pominąć. Darek spisuje
potrzebne dane i ruszamy na
PK 18 - skrzyżowanie
Mamy ok. 45 minut… Analizuję mapę…, wydaje mi się, że mamy
szanse zdążyć.. i zaliczyć komplet Pk, jednak Podjaz pod skałki Niegowonickie zmienia
nasze plany, odpuszczamy 18-kę, pomimo tego, że wiemy gdzie to jest. Tyle, że
możemy do mety dotrzeć już po czasie… Może to będzie tylko kilka min, ale
stracimy punkty (w zasadzie Darek straci, ja i tak już ich nie mam ;). W Niegowonicach
odbijamy w najkrótszą drogę na Błędów… Na metę wpadamy 10 min przed czasem.
Trochę szkoda tej 18-ki, ale cóż zdarza się.
Chwila odpoczynku, szybki posiłek i trochę rozmów ze
znajomymi umila nam czas do rozdania nagród i dyplomów. W sumie wyszła ciałkiem
fajna wycieczka. Gdyby jeszcze nie to męczące przeziębienie, skurcze i zgubiona
karta…