Wpisy archiwalne w kategorii

Spotkania Bikestats-owe

Dystans całkowity:20546.39 km (w terenie 4523.50 km; 22.02%)
Czas w ruchu:1178:49
Średnia prędkość:17.43 km/h
Maksymalna prędkość:64.33 km/h
Suma podjazdów:121073 m
Maks. tętno maksymalne:236 (128 %)
Maks. tętno średnie:156 (84 %)
Suma kalorii:868808 kcal
Liczba aktywności:278
Średnio na aktywność:73.91 km i 4h 14m
Więcej statystyk

na Helenkę

Piątek, 27 czerwca 2014 · Komentarze(0)
ANCIENT BARDS - TO THE MASTER OF DARKNESS
Wyjazd z firmy nieco później niż planowałem, za to... i tak jadę do Darka, na Helenkę, jutro wyjazd na BikeOrient. A teraz zostało mi się zmagać z dojazdem. Ruszam tyłami, przez leśną, chociaż wiem, że nie będzie tam sucho, w końcu ostatnie kilka dni to deszcze. Cóż... Rower i tak nie do końca jest czysty. 
Na leśnej jest dokładnie tak jak myślałem, w wielu miejscach nie ma innej możliwości, trzeba przejechać centralnie przez kałuże. Dobrze, że to jedynie kilkaset metrów. Za do dalej mam w planie jeszcze kilka miejsc do zaliczenia, po pierwsze myjnia w Rokitnicy. Wypadałoby dojechać na czystym rowerze ;), później bankomat i odwiedziny sklepu. Docieram na miejsce dopiero po 50 minutach... ale chyba warto było ;) Wieczór minął nam szybko :)

Stokrotki
Stokrotki © amiga

Ciupaga Orient

Sobota, 7 czerwca 2014 · Komentarze(1)
Kac - Koniec Świata

Zapowiada się ciężki maraton górski, baza zlokalizowana jest w Jordanowie na granicy Beskidu Żywieckiego i Makowskiego. Jak zapowiadają organizatorzy do pokonania będzie 165km w poziomie i 4500m w pionie w czasie 13 godzin. Całość została podzielona na 2 pętle, pierwsza o długości ok 110km i druga 46km. Prognozy wskazują na bezchmurne niebo i temperaturę oscylującą w okolicach 30 stopni. W pierwszej chwili jesteśmy z tego zadowoleni, bo to spora odmiana po ciągnących się deszczach, pluchach, śnieżycach… Po chwili jednak nachodzi nas refleksja… 30 stopni, góry… 160km… - idealny przepis na odwodnienie…
Start przewidziany jest na 9:00, rowery są już dawno przygotowane, kilkanaście min przed startem, czeka nas odprawa, organizatorzy dzielą się swoimi spostrzeżeniami, po ostatnich ulewach jest trochę błota, w kilku miejscach trzeba uważać… głównie chodzi o główne drogi które powinniśmy omijać szerokim łukiem, ale… o tym wiemy sami…

Krótko przed odprawą
Krótko przed odprawą © amiga
Sporo zawodników
Sporo zawodników © amiga
A po piąte i po szóste
A po piąte i po szóste © amiga
Chwilę przed startem dostajemy mapy i możemy zająć się wykreślaniem wariantu…, dość szybko… dochodzimy do konsensusu, zaczynamy od PK5 i zaliczymy wpierw północną część mapy a później południową. Staramy się ograniczać do szos, jednak w wielu miejscach nie ma innej możliwości czeka nas teren…. A patrząc na gęste poziomice to może się skończyć spacerem.

PK05 – złamane drzewo

Początek dość banalny, nawet przewyższenie niewielkie, po kilku km odbijamy w teren, nad nawigacją nie zastanawiamy się.., ciągnące się pociągi bikerów wskazują właściwe miejsce. Podbijamy karty i ruszamy dalej

PK03 – kępa drzew

Punkt zlokalizowany jest w pobliżu Łętowni, wracamy na szosę i ponownie kilka km dość spokojnej jazdy, odbijamy na szuterek i wkrótce odnajdujemy lampion, zresztą po raz drugi spora grupa zawodników pojawiających się z przeróżnych stron… wskazuje miejsce ukrycia perforatora. Prawie standardowo tuż przed PK łapię gumę co zmusza nas do kilkuminutowego postoju. W końcu wszystko jest ok i możemy ruszać dalej.

PK02 – Przecięcie drogi ze strumieniem

Na zjeździe do szosy zastanawiam się gdzie pojechali nasi znajomi, zawracając z PK… już po chwili widzę, że można było spokojnie pojechać na PK 4 po poziomicach zostawiając PK02 na później… Trudno… już jest za późno na korektę, trzymamy się planu. Tuż przy skrzyżowaniu drogi coś na mapie nam nie do końca pasuje… Po raz pierwszy przekonujemy się, że dane niekoniecznie są aktualne, droga jest jakby…. zarośnięta i mało przebieżna… niemniej docieramy do lampionu. Za to zaczynam odczuwać pierwsze spotkania z podjazdami. To przynajmniej częściowo ciągnące się problemy z zatokami, z dodatkowo nałożonymi problemami po kontuzji na ZaDyMnie. Pora jednak ruszyć dalej.

PK01 – kopiec kamieni

Kilka km dość paskudnego podjazdy, dla mnie częściowo podejścia…, za to na samym końcu pojawia się drobny problem z odnalezieniem kopca… Chwilę zajmuje zanim go namierzyliśmy…. Jest mocno zarośnięty trawą i nie do końca jestem przekonany, że pod spodem są kamienie.

PK04 – zakręt szlaku

Czeka nas zjazd niebieskim szlakiem pieszym… i… muszę przyznać, że psychika nie pozwalała mi jechać, wypłukane wąwozy pełne kamieni czy błota…, to nie najlepsza opcja. Gdzieś na łące rozmawiam z Darkiem, czuję, że to nie jest mój dzień, nie pora na góry… Po kilku minutach rozstajemy się…, chyba po raz pierwszy podczas naszych wypraw. Wiem jedno, będę podążał wytyczonym przez nasz szlakiem, przy czym jeżeli poczuję się, źle to zjeżdżam do bazy i daję znać Darkowi. To będzie najlepsza opcja, przynajmniej jeden z nas ma szansę powalczyć w tak trudnym terenie.
Górski zjazd na szczęście zaczyna być bardziej łagodny, z mniejszymi kamieniami, dość szybko osiągam szosę, teraz kolejny podjazd i na rozwidleniu skręcam nie tak. Droga zaczyna piąć się ostro w górę i powoli odbija na południowy-zachód… Muszę wrócić do skrzyżowania, natykam się na Darka wracającego z PK :) Chwilę później podbijam kartę i jadę dalej…

PK21 – róg młodnika przy ogrodzeniu

Niesamowicie długi i szybki zjazd…, kilka km z prędkością przekraczającą 50km/h, tylko czemu tak krótko… Zatrzymuję się przy mostku, spoglądam na mapę, wg której powinienem przy nim skręcić, kilka sekund później, znowu spotykam Darka, zamieniamy kilka słów i każdy leci dalej…. Bez większych problemów odnajduję kolejny perforator. Zawracam i pora na

PK20 – róg polanki

Początek to droga ciągnąca się wzdłuż doliny Bystrzanki, na początku Bystrej czeka mnie odbicie w teren… na początku jest płasko, jednak im dalej, tym nachylenie większe… Natykam się na jakieś zabudowania… samochód na podwórzu… czyżbym źle skręcił? Wygląda jakbym wjeżdżał o zagrody… Kilka zdań z gospodarzami i dowiaduję się, że to jest droga i która tuż za budynkiem zakręca… Od razu mi lepiej, ale gdy tylko mijam zabudowania widzę co się szykuje, Zjeżdżający Darek pociesza mnie, że dalej jest jeszcze gorzej… 10-15 minutowa wędrówka i jestem u celu. Podbijam karty i chwila przerwy, muszę uzupełnić płyny. Mija kilka min. i docierają „Zdezorientowani” taszcząc swoje maszyny. Przynajmniej nie tylko ja… Zamieniamy kilka zdań, słyszę, że chcą na kolejny PK jechać wbijając się na czerwony szlak… i później odbić na zielony rowerowy. Zaczynam rozważać alternatywę w stosunku do tego co zaplanowaliśmy z Darkiem…
Chybanie tylko dla mnie było za stromo
Chyba nie tylko dla mnie było za stromo © amiga
Piękna panorama gór
Piękna panorama gór © amiga
Na punkcie
Na punkcie © amiga

PK18 – róg ogrodzenia

Bardzo długi przejazd szosami, po drodze widzę jak „Zdezorientowani” skręcają na czerwony szlak, przez moment po głowie chodzi mi myśl by za nimi jechać… w grupie będzie raźniej…, ale… nie… trzymam się planu. Chwilę później trafiam na otwarty sklep…, nie zastanawiam się, staję, uzupełniam zapasy wody, koli i rozkoszuję się zimnym lodem :). Trzeba się zbierać, przede mną jeszcze sporo drogi…, odbijam w kierunku Jarominy i coś ciężko mi się kręci… droga wydaje się w miarę po płaskim… jednak coś nie mogę wykręcić więcej niż 18km/h. W końcu docieram do miejscowości, droga się kończy, z mapy wynika, że za zabudowaniami powinienem skręcić… więc jeszcze kawałek jadę prosto, tyle, że nie ma śladu po zielonym rowerowym… Zawracam. Po raz drugi przekonuję się jak nietypowa jest tutaj zabudowa, znowu drogę pomiędzy zabudowaniami potraktowałem jako pojazd do posesji… Zbyt kręte szosy, zbyt blisko siebie położone budynki…, mylące trochę. Za to dalej już banalnie… kilka min później trafiam na lampion. Wracając trafiam na Darka…, też miał tutaj problemy… a jak później się dowiedziałem to najgorszą opcją była jazda zieloną rowerówką… dobrze, że tym razem trzymałem się wyznaczonej trasy…

PK15 – szczyt małego pagórka

Dojazd wydaje się prosty, ważne by skręcić we właściwą ścieżkę, punktem odniesienia jest dla mnie zaznaczona na mapie remiza strażacka. Tyle, że są 2 w odległości ok 700m.Pierwszej nie zauważam, bo jest nieco odsunięta od drogi, za to druga jest świetnie rozpoznawalna. Nie zdaję sobie jednak sprawy że przestrzeliłem. Ignoruje pozostałe przesłanki ciesząc się, że jest rzeczka, kapliczka… więc muszę być we właściwym miejscu. Skręcam w drogę prowadzącą z grusza na północny-wschód i podjeżdżam… droga gdzieś mi ginie… tzn robi się mniej przejezdna, jeszcze raz analizuję mapę, przecież dobrze wjechałem… Postanawiam dotrzeć do ściany lasu… a tam odnajdę właściwą drogę… Tracę sporo czasu… w końcu jestem… odnajduję ścieżkę, tyle, że rozgałęzienia mi się nie zgadzają, jeszcze raz spoglądam na mapę i rozważam przypadek gdy skręciłbym za drugą remizą. Dopiero teraz zauważam, że przy obu jest rzeczka, przy obu jest kapliczka… No to sobie pojeździłem….
Wbijam się na jakąś bardziej przejezdną drogę, niż to czym przyjechałem. Zjeżdżam do miejscowości i tym razem trafiam bezbłędnie… Podbijam kartę i zawracam.

PK19 – stadnina (bufet)

Nawigacja banalna, za to podjazd w upale mnie męczy… czuję go… końcówka to zjazd, w budynku przy stadninie jakaś impreza, może się wbić? Dowiaduję się, że nasz bufet jest ciut dalej. :) Nie ma w nim piwa w zamian woda, coś na ząb… i 10 min przerwy. Spotykam też kilka osób jadących od południa, chwila rozmowy, dzielimy się wskazówkami i ruszamy w swoich kierunkach

PK16 – przepust

Początek to podjazd…, a tak fajnie się zjeżdżało…, na szczycie odbijam na niebieski szlak i szukam miejsca odbicia na zielony rowerowy, pomimo braku oznaczeń trafiam bezbłędnie, za to dalej pojawia się mały kolejny błąd nawigacyjny, gdzieś przegapiam zjazd w kierunku Sidziny… za to trafiam na żółty szlak… trudno, pojadę trochę dookoła. Gdybym widział co mnie czeka to pewnie bym zawrócił… ale… pcham się dalej… początkowo da się jechać, kilka razy przekraczam wijący się strumień, w końcu żółty zaczyna prowadzić korytem…, kamieniste podłoże uniemożliwia jakąkolwiek jazdę, za to zima woda…. dodaje sił… przy tym ukropie to zbawienne… Kilka km dość paskudnego podłoża, łąk, grzęzawisk…, spotykam jakiegoś autochtona…, zagaduję o drogę na Sidznę…, niepokoi mnie tylko ta siekiera w ręce. Zaciąga dziwnie z rosyjskiego… hm…. Szkoda czasu, ruszam dalej….
Jeszcze mnie cieszyły takie widoki
Jeszcze mnie cieszyły takie widoki © amiga

Może kilometr dalej natykam się na Darka, który zaplanował przebicie się żółtym szlakiem w kierunku PK 8, odradzam mu ten spacer. Zmienia plan i kawałek powinniśmy jechać razem, zieloną rowerówką, ja trafię na 16-kę o on odbije na 8-kę. Tyle, że droga gdzieś nam ginie na szczycie i robimy wielkie koło… próbując się przebić przez las. Lądujemy w okolicy miejsca gdzie skręciłem na żółty szlak… Masakra…
Gdzieniegdzie trochę błota
Gdzieniegdzie trochę błota © amiga

Decyduję że 16-ka będzie moim ostatnim PK, mam dość upału. Rozstajemy się ponownie z Darkiem…, jadę jeszcze 3km i powinienem dotrzeć na PK. Jako, że kręci się tak kilku znajomych to z lampionem nie mam problemu. Wracam na szosy i nimi mam zamiar pociągnąć do mety.

Meta

Przejazd przez Sidzinę rozpoczynam od wizyty w sklepie. Litr pepsi znika w ciągu chwili, ale mam drugi :) na później.
Dojeżdżam do rozjazdu na Toporzysko, już raz tędzy jechałem jadąc na PK15, wiem, że czeka mnie kilka km podjazdu. Męczy nie, czuję, że to końcówka sił, jednak po ok 20 minutach Pepsi zaczyna działać. Krótki postój na szczycie i zjeżdżam, zjeżdżam, zjeżdżam… Dopiero tuż przed Jordanowem lekki podjazd, w okolicach przejazdu kolejowego spotykam Adama jadącego na drugą pętlę.
Kościół w Jordanowie
Kościół w Jordanowie © amiga
Ciekawa architektura
Ciekawa architektura © amiga

Wjeżdżam do Jordanowa, zdając sobie jednak sprawę, że wiele dzisiaj nie powalczyłem, to staję w centrum na małą sesję foto. Kilka min później melduję się w bazie. Jest prawie pusto. Co ciekawe dopiero 2 osoby pojechały na drugą petlę, a jest coś koło 20:00. Idę się ochłodzić, kąpiel przywraca mnie do życia, mam czas by porozmawiać z organizatorami, jestem zachwycony terenem, okolica zupełnie mi nieznaną. Wkrótce dojeżdża Darek z kilkoma PK więcej. Widzę, że trasa i pogoda odcisnęły na nim swoje piętno.
Darek na mecie
Darek na mecie © amiga

mały rozjazd w Jordanowie

Piątek, 6 czerwca 2014 · Komentarze(1)
Rammstein - Rosenrot
Dojeżdżamy do Jordanowa, jest sporo czasu, organizatorzy też dopiero się rozpakowują, w bazie jedynie 2 znajome osoby..., zamieniamy kilka zdań i idziemy przygotować rowery do jutrzejszego wyjazdu. Dość sprawnie to idzie, zastanawiam się co teraz? Może mała przejażdżka po okolicy? Będziemy wiedzieli z czym jutro przyjdzie nam się zmierzyć... 
30 minut to może nie jakoś specjalnie dużo, ale jedno jest dla nas oczywiste, lekko to jutro nie będzie :)
Przy okazji zauważam, że zapomniałem pasa do pulsometru, ech... chyba za szybko się zbierałem w firmie...

Samotny rycerz na swym koniu
Samotny rycerz na swym koniu © amiga

do domu przez Helenkę

Poniedziałek, 2 czerwca 2014 · Komentarze(0)
Anathema - Lost control
Powrót z pracy nieco wcześniej niż planowałem pierwotnie, jednak w domu nie będę zbyt szybko, wracając jadę na skróty przez Helenkę, przy okazji sprawdzając stan Leśnej i kilku innych miejsc będących na trasie planowanego wyjazdu do Siewierza. W ciągu ok 40 minut dojeżdżam na miejsce, pomimo wcześniejszych prognoz nie pada... 
Po 20 pora wracać, zauważam że nie mam lampki, biorę jedną z lampek Darka, jutro oddam. Gdy schodzę na dół okazuje się, że całkiem nieźle leje :) Za to nieco wspomaga mnie wiatr wiejący od zachodu (delikatnie zmienił kierunek, od chwili wyjazdu z Gliwic). Do pozytywów przejazdu muszę zaliczyć pustki na całej trasie, samochodów jak na lekarstwo, przez kolejne skrzyżowania mogę przelatywać, jedynie 2-3 razy muszę stanąć na światłach..., gdy dojeżdżam do domu... deszcze jakby stał się mniejszy..., drobniejszy... tylko co z tego... i tak wszystko ląduje w pralce... Byty pewnie będą się suszyły ze  2-3 dni :)
Gdzieś na trasie
Gdzieś na trasie © amiga

Częściowy objazd trasy z Dorotą...

Sobota, 31 maja 2014 · Komentarze(3)
Uczestnicy
KSU - Dziwne Drzewa
Sobotni poranek, świeci słońce, ale jest jeszcze chłodno.., Zbieram się i coś po 8:30 jadę w kierunku Gliwic, mam spory zapas czasu, umówiony jestem na ok 10:30. Początkowo gonię, jednak w Zabrzu zwalniam i wjeżdżam w lasek Makoszowski, szybka wizyta na cmentarzu żołnierzy radzieckich, później sprawdzenie stanu budowy DTŚki i zaczynam jechać w kierunku firmy.
Cmentarz żołnierzy radzieckich
Cmentarz żołnierzy radzieckich © amiga
Kwiaty na gromach
Kwiaty na gromach © amiga

"podejście" na DTŚkę © amiga
Wygląda naprawdę nieźle, tylko czemu kosztem połowy parku :(
Wygląda naprawdę nieźle, tylko czemu kosztem połowy parku :( © amiga
Po drodze jeszcze krótka wizyta w bankomacie i pobliskiej cukierni. Mam dobre 20 minut czasu, mogę coś zjeść, napić się kawy.

Przyjeżdża Dorota, i ruszamy na objazd fragmentu trasy do Siewierza, części od Gliwic do DSD. Początek po drogach, później nieco terenu i oczywiście ul.leśna na której jest sporo błota, prędkość wyraźnie spada, ale jakoś trzeba ominąć kałuże. Pocieszające jest to, że to tylko ok 300-400m. Za to kawałek dalej czeka nas dość ruchliwy fragment zabrzańskich dróg i idiotyczny wjazd na rowerówkę gdzie w zasadzie nie da się nie złamać przepisów, o albo trzeba przejechać po pasach, albo przelecieć przez podwójną ciągłą na zakręcie. 
Wkrótce osiągamy Rokitnicę i chwila przerwy, dzwonię do Darka, umawiamy się gdzieś w Ostoi Miechowickiej, ruszamy dalej, krótki, ale intensywny podjazd i jesteśmy w lesie. Trzeba przyznać, że Ostoja jest chyba najtrudniejszym fragmentem naszej wycieczki, w wielu miejscach mamy do czynienia z podjazdami, zjazdami i delikatnym śliskim błotem. 
Stajemy pod Tulipanowcami, czekamy na Darka, 5 min później zdzwaniamy się, zmieniamy miejsce spotkania, bliżej cywilizacji, jedzie razem z Igorkiem z zawodów w Radzionkowie i mieli problemy z dojazdem. 
Tulipanowiec zaczął kwitnąć
Tulipanowiec zaczął kwitnąć © amiga
Mija kolejne 10 minut i w końcu jesteśmy w komplecie. Chwila rozmowy i... jedziemy na DSD, tym razem jest głównie z górki, dopiero pod koniec mały podjazd pod dolinę, paskudnie jedzie się po betonowych płytach, ale późniejsze widoki wynagradzają wysiłek.
Pora jednak zawrócić, nadciągają powoli ciemne chmury, 30 min później jesteśmy w pobliżu Helenki, żegnamy się Darkiem i gnamy do Gliwic. W sumie jest o tyle dobrze, że większość drogi będzie z górki. Zaczyna kropić, nie jest to oberwanie chmury, ale źle wróży, oby nas nie zlało, nie jesteśmy przygotowani na taką ewentualność. W końcu osiągamy centrum, krótkie pożegnanie i każdy jedzie w swoją stronę.
Nadciągają ciemne chmury
Nadciągają ciemne chmury © amiga

Gnam standardowym szosowym szlakiem na Katowice. po trochę ponad godzinie jestem w domu. Mam godzinę by przygotować się do wyjścia ;)

ZaDymno - ZaMokro

Sobota, 17 maja 2014 · Komentarze(0)
Martin Kesici feat. Tarja Turunen - Leaving You For Me


W Piątkowy wieczór docieramy do Starej Wsi pod Otwockiem, w bazie natykamy się na kilkadziesiąt osób przygotowujących siebie i rowery do maratonu. My mamy trochę czasu, startujemy rano. Jest za to chwila by porozmawiać z kilkoma znajomymi, a jest ich całkiem sporo. Czas mija dość szybko, udało się w między czasie przygotować rowery. Gdzieś w okolicach północy próbujemy zasnąć…, o ile Darek z tym nie ma większych problemów to ja walczę ze sobą…, walczę do 2:00, do chwili gdy piesi wychodzą na trasę i ruch w bazie zamiera.


Punkty jeszcze w bazie
Punkty jeszcze w bazie © amiga
Biuro pracuje pełną parą
Biuro pracuje pełną parą © amiga

Poranek
Wstajemy z dużym zapasem czasu, za oknem szaro, ale nie pada. Jemy śniadanie, rozmawiamy i powoli przygotowujemy się do wyjazdu. W między czasie dojeżdżają kolejni znajomi, chwila na powitania. Odprawa wyraźnie się opóźnia…, ale te kilkadziesiąt minut niewiele zmieni, miała być godzinę przed startem, a jest może za dwadzieścia ósma, gdy dostajemy wskazówki i mapy… To dość zaskakujące, na wszystkich maratonach mapy otrzymywaliśmy tuż przed startem, teraz mamy sporo czasu by zastanowić się nad trasą. Jest to o tyle trudne, że przed nami leży 5 płacht, 2 mapy główne 1:50000 – część północna i południowa oraz 3 mapy OS-ów. W skalach 1:15000 i 1:10000. Drugim zaskoczeniem jest rak jakiegokolwiek opisu punktów, czyżby aż tak perfekcyjnie zostały rozstawione?
Zobaczymy.


Rowery już gotowe
Rowery już gotowe © amiga
Chwila na odprawię
Chwila na odprawię © amiga

8:00-9:00
Kilkanaście minut po 8:00 w końcu wsiadamy na rowery, żegnani przez osoby jadące na TR75 i startujące dopiero za 2 godziny. My będziemy musieli stawić czoła lejącemu się z nieba deszczowi.
Ruszamy i już po chwili wjeżdżamy na teren pierwszego OS-a dla który został rozrysowany na 2 mapach. Najbliżej nas jest PK 2, początkowo po szosach, jednak już po chwili spotykamy się z pierwszym terenem, sporo kałuż i gdzieś po drodze odpada mi tylny błotnik, kilka sekund później czuję jego brak, spodenki są mokre… Podbijamy karty j zawracamy, na szczęście tą samą trasą i odnajduję zgubę, zapinam go, tym razem sprawdzam, czy wszystko jest poprawnie zapięte. Jedziemy w kierunku północnej części mapy, wjeżdżając w kolejne przecinki, Do jedynki skręciliśmy nie tak, ale zdajemy sobie z tego sprawę i możemy to skorygować ciut później, nadłożymy może 300metrówm jednak punkt jest tuż po skręcie, na dokładkę spotykamy jednego z organizatorów który nas informuje, że źle rozstawili ten PK i właśnie zabierają go na właściwe miejsce. Cóż… mała wtopa… za to my mamy podbitą kartę…i możemy jechać dalej szukać PK 5 i 3. Zawracamy do szosy, i wbijamy się w kolejną przecinkę, PK 5 pękła bez większych problemów, chociaż w butach już wyraźnie mokro, cały teren upstrzony jest kałużami i tonami piachu który powoli oblepia nasze rowery, słyszę jak rzęzi napęd, jak męczą się hamulce… PK 3 jest nieopodal i z jego namierzeniem nie mamy najmniejszych problemów.

Nie za dużo tych map?
Nie za dużo tych map? © amiga
Mała awaria
Mała awaria © amiga
Bunkier.... tutaj?
Bunkier.... tutaj? © amiga

9:01-10:00
Najbliżej nas jest wysunięty najbardziej na północ punkt OS-a- PK4, Droga dość prosta i po raz kolejny w zasadzie wjeżdżamy na miejsce, wyjeżdżamy nieco inaczej niż planowaliśmy, ale za to będzie bliżej do kolejnego lampionu przy PK6. Przy dojeździe natykamy się na spore łachy piachu, które stwarzają nam problemy przy próbie jazdy, las jakby się przerzedza, tyle, że ścieżki, przecinki jakby są mniej wyraźne, trudniejsze do namierzenia, kompas musi być w użyciu, z grubsza kierujemy się na azymut, piesi dobitnie nam wskazują miejsce umieszczenia lampionu, nie mamy z nim problemu. Za to przy wyjeździe z punktu coś Darkowi strzela w tylnym kole. Zatrzymujemy się i sprawdzamy co to może być, Chwila oględzin i wygięła się sprężynka, przy klockach, to ona haczy o tarczę, prostujemy ją i ruszamy dalej, w tej chwili więcej nie zrobimy, może gdy będziemy przejeżdżać w pobliżu cywilizacji i będzie otwarty jakiś sklep rowerowy… - pomarzyć można :)
Ósemkę odnajdujemy dość szybko. Wygląda na to, że zaliczamy ok 3 punktu na godzinę, jako, że na OS-ie jest ich 18 to utkniemy tutaj na jeszcze kilak godzin…, to już nie cieszy, tym bardziej, że czeka nas jeszcze jeden nieco mniejszy OS nieco później


Trzeba się zastanowić gdzie dalej
Trzeba się zastanowić gdzie dalej © amiga

10:01-11:00
Kierujemy się z grubsza na południowy-zachód. Docieramy do mostku i musimy odszukać właściwą ścieżkę, prowadzącą do PK 10, Lampion podobnie jak wcześniejsze jest na swoim miejscu. Zawracamy do mostku i chwila zastanowienia, czas na 11-kę (już na mecie zauważyliśmy, że w pobliżu w lewym górnym rogu był jeszcze jeden punkt, po prostu go nie zauważyliśmy, oznaczenie zlało nam się z pobliskim boiskiem, trochę szkoda). PK11 – banalny, nie mamy problemów z jego namierzeniem, 12-ka nie wygląda na specjalnie trudniejszą. Licząc kolejne przecinki wjeżdżamy na właściwe miejsce, podbijamy karty i lecimy na PK7, dojazd również wydaje się banalny, tyle, że tym razem wjechaliśmy o jedną przecinkę za wcześnie, dopiero po analizie oznaczeń na mapie zdajemy sobie sprawę z tego, gdzie jesteśmy, straciliśmy tutaj dobre kilkanaście minut… Za karę czeka nas dość wredny podjazd po piachu, hamulce i napęd coraz głośniej dają znać o sobie, wkrótce odnajdujemy lampion. Podbijamy karty.
Powoli przestaje padać.


Masa piachu na rowerze
Masa piachu na rowerze © amiga

11:01-12:00
Za to do Pk13 prowadzi dość prosta droga, nieco przed mijamy leśników, którzy dość dziwnie się nam przyglądają, zaliczamy PK i ruszamy na 14-kę i późniejszą 17-kę odnajdujemy bez problemów. Za to przejazd przez łąkę po wyrębie lasu jest niebyt przyjemny ale to drobny fragment całości, tyle, że tam czekał na nas lampion z 18-ką ;). Przez chwilę gubię się na mapie, ale jak wkrótce się wyjaśniło, darek miał zaznaczony nieco inny wariant na mapie i ciągnął nim, dlatego nie zgadzał mi się kierunek przy dojeździe do PK18. Ja miałem zaznaczony najazd od zachodu, a Darek od wschodu ;), nie pierwszy i nie ostatni to taki przypadek. Do zaliczenia na OS-ie zostały już tylko 2 punkty, Pobliska 16-ka i nieco dalej 15-ka. Zaliczamy je bez problemu i chyba schodzi z nas napięcie, w końcu mamy OS-a za sobą. Mam wrażenie, że o klockach hamulcowych mogę tylko pomarzyć. Odgłosy wydobywające się z napędu świadczą o tym, że dostał popalić…
12:01 – 13:00
Wyjeżdżamy z Mazowieckiego Parku Krajobrazowego i z grubsza kierujemy się na Reguty, na kolejny OS, ma być nieco mniejszy i tylko 9 punktów do zaliczenia. Na dzień dobry spotykamy się z dość wredną drogą – 50ką, sporo Tirów, ale musimy nią pojechać, to najkrótszy i najszybszy wariant by dojechać do krańca OS-a i naszego pierwszego PK. Do PK 27 podjeżdżamy od wschodu zamiast jak planowaliśmy od północy, ale może to i lepiej… chwilę później zawracamy na szosę i jeszcze kawałek ciągniemy na wschód by wjechać w przecinkę prowadząca na PK 28, towarzyszy nam kilku innych zawodników, gdzieś na całym odcinku wielokrotnie się mijamy :) Tutaj odległości pomiędzy punktami są niewielkie, za to spore znaczenie ma poprawna nawigacja. Las dość ładny, jednak nie ma specjalnie jakiś wielu charakterystycznych punktów, PK 25 znajduje się w pobliżu zabudowań Regut. Kierujemy się z niego dalej na wschód by odnaleźć PK 24.
13:01-14:00
Tuż obok znajduje się PK 23, nie podoba mi się jednak plątanina ścieżek na mapie, tutaj łatwo o błąd. Tuż przed punktem skręcamy nie w tą ścieżkę, na szczęście szybko się orientujemy, że coś poszło nie tak i zawracamy, tym razem bez problemu docieramy na PK23. Podbijamy karty i lecimy na PK22 – dość mocno wysunięty na południe. Kolejne punkty odszukujemy w dość ekspresowym tempie, więc zaliczamy 22, 21, 19 i 26, Dwa ostatnie zaliczyliśmy w odwrotnej kolejności niż było to zaznaczone na mapie, Przyczyna prozaiczna, skręciliśmy nie tak i w efekcie wylądowaliśmy w pobliży 19ki.
Koniec OS-a, już więcej nie będzie, sporo punktów za nami i tylko 50km przejechane. Chyba obydwoje czujemy ten odcinek, gdzie cały czas trzeba było walczyć z piachem wodą i błotem…
Jednak to już historia ;)


Nad Wisłą
Nad Wisłą © amiga
Lekko podniesiony poziom wody
Lekko podniesiony poziom wody © amiga

14:01-15:00
W końcu możemy zacząć posługiwać się mapami 1:50000, w końcu czekają nas dłuższe przeloty, kierujemy się na PK29. Robi się ciepło, termometr wskazuje ponad 20 stopni. Może się wysuszymy?
Końcówka dojazdu do lampionu dość paskudna, ścieżka prowadząca przez podmokły teren, przez bagna, w wielu miejscach zalana. Za to namierzenie lampionu banalne, zawracamy do szosy. Chwila rozmowy z Darkiem i odpuszczamy PK 47, jest zupełnie nie po drodze, a pewne jest jedno, nie zdobędziemy kompletu.
Do 32-ki obieramy inną drogę niż pierwotnie planowaliśmy, ścieżka prawdopodobnie będzie przypominała to z czym mieliśmy do czynienia przy dojeździe do 29ki. Pojedziemy naszą ulubioną szosą – 50ką ;). W okolicach Taboru widzę jakąś małą lokalną stację benzynową i… toytoykę. Dano coś mnie tak nie ucieszyło. Zatrzymujemy się na chwilę, kupujemy kolę i proszę właściciela/pracownika o udostępnienie klucza, po prostu muszę. Słyszę, że to dla pracowników, ale dla przyjaciół rowerzystów… nie ma problemu.
Do Całowania (taka miejscowość) dojeżdżamy dość szybko, chyba warto było nadłożyć te kilka km po szosach, niż przepychać się przez bagna. Punkt w pobliżu miejscowości, kolejne dziurki pojawiają się na naszych kartach.
Zawracamy, kierujemy się na Sobiekursk i Ostrówiec.
15:01-16:00
Większość drogi banalna po szosach, po raz ostatni dzisiaj przekraczamy 50-kę. Dopiero za Ostrówcem wjeżdżamy w pola, jest tego niewiele, a Lampion przy PK30 po raz kolejny widoczny z daleka.
Teraz przyszło pora na decyzję, co z PK 31, spotkany wcześniej na OSie Adam wspominał, że dojazd do PK w zasadzie jest niemożliwy, tyle, ze on próbował podjechać na niego od wschodu czy może północnego wschodu. My będziemy jechać z drugiej strony, powinno być chyba lepiej…
Większość po raz kolejny szosami, można się rozpędzić i poczuć wiatr we włosach…, za to kilkaset metrów przed Pk niespodzianka, pozalewane dość głębokie rowy, w 2 miejscach przed kołami przepełzają nam węże (później próbowałem odszukać co to było i najprawdopodobniej były to padalce, czemu ich od razu nie rozpoznałem? W końcu w lasach Ochojeckich też tego pełno, ale może to adrenalina, zmęczenie, zaskoczenie?). Próbujemy dostać się do PK z 2- stron. W końcu decyzja, to… nie ma sensu i tak straciliśmy już sporo cennego czasu. Odpuszczamy i zawracamy.

Co tam widać po drugiej stronie?
Co tam widać po drugiej stronie? © amiga

16:01-17:00
Bardzo długi przelot mijamy Wygodę, Otwock Wielki, Nabrzeż by skręcić w pobliżu ośrodka WOPY w ścieżkę i płytówką dotrzeć do brzegu Wisły i naszego PK. Chwila odpoczynku, chwila na banana i ruszamy dalej. Zawracamy do Nabrzeża i odbijamy w kierunku na Karczew wzdłuż kanału Ulgi. Czeka nas dość długi i wredny odcinek po drodze 801. Początkowo uciekamy na pobocze, ale tak się nie da jechać, w końcu namawiam Darka na pociągnięcie asfaltem, będzie szybciej i może nie będzie tak męczące. Wkrótce docieramy do skrzyżowania z 721i skręcamy na zachód, szukając ścieżki prowadzącej nas na punkt, tyle, że ścieżki nie ma a my skręciliśmy na południe, jak? Kiedy? Chwila nieuwagi i zaliczam glebę, próbując odsunąć zwisającą gałąź nie zauważam piaskownicy pod spodem… Róg uderza mnie kilka cm od splotu słonecznego. Mija dobre kilka minut zanim dochodzę do siebie…, Darwek coś wspomina o powrocie do bazy, ale jeszcze nie teraz…. Sprawdzam uszkodzenia, siebie, zdjęty skalp z klaty, trochę krwi, będzie siniak, sprawdzam żebra – wydaje się, że są całe… Rower w zasadzie wyszedł z tego bez większego szwanku, złamany mapnik… będę go trzymał w ręce. Chyba, że nie dam rady… ale to się okaże.
W końcu zawracamy by nieco dalej odnaleźć właściwą przecinkę i nasz punkt.


I po mapniku
I po mapniku © amiga

17:01-18:00
W Józefowie gdzieś przy drodze zatrzymujemy się przy sklepie, Darek wchodzi, ja pilnuję rowerów, chwila z energetykami powinna mi pomóc, jedno jest pewne, musimy powoli zawracać do bazy. Kilka minut przerwy dodało mi nieco sił, obicie boli ale mogę jechać. Niedaleko jest PK 35 w okolicy ośrodka wychowawczego, gdzieś na niebieskim szlaku. Do ośrodka dojeżdżamy dość szybko, jednak chwilę zajmuje nam namierzenie lampionu, zbyt dużo ścieżek na miejscu… Niemniej lampion jak to na całej trasie znajduje się we właściwym miejscu :)

Ostatni PK na trasie
Ostatni PK na trasie © amiga

18:01-19:00
Dzisiaj zaliczymy już tylko dwa punkty, 38 i 37, na więcej nie mamy specjalnie czasu.
Kierujemy się szosami na Młądz, z mapy nie wynika, że będziemy mieli jakieś problemy, jednak na miejscu krążymy w koło, na dokładkę zaczyna padać, kilka razy odmierzamy odległości sprawdzamy mapy i… nic…W końcu ostatnie próba, i lampion jest… na płocie obok kontenera, w którym jest mini salon gier. Lampion powinniśmy od razu zauważyć…, Po raz pierwszy chyba żałuję, że nie było opisu PK… rozświetleń czy czegokolwiek. Zawracamy, kierujemy się na Teklin i dalej na Jabłonną, gdzieś pomiędzy tymi miejscowościami powinien być kolejny lampion – 37. Tym razem trafiamy na niego w zasadzie bezbłędnie. Podbijamy karty.

Dalej mokro
Dalej mokro © amiga

19:01-meta
Teraz pozostało nam już tylko dojechać do mety przed 20:00, jest jeszcze trochę czasu, ciągniemy szosami, i w końcu dopadamy bram szkoły, oddajemy karty i dopiero teraz zauważamy brak PK9 (o czym pisałem wcześniej).
Jeden prysznic na kilkadziesiąt osób to trochę za mało, ale dzięki temu mamy sporo czasu na rozmowy ze znajomymi, mija chyba dobra godzina do chwili gdy udaje nam się spłukać błoto, piasek i pot. Na dokładkę nasze rowery będą pozbawione tej przyjemności, muszą cierpieć jeszcze trochę, organizatorzy nie przewidzieli miejsca na spłukanie tego syfu…
W sumie impreza całkiem udana, gdyby nie drobne niedociągnięcia: prysznic, brak możliwości opłukania rowerów, reszta to pogoda, która mocno dała się we znaki. W chwili gdy pisze te słowa wiem o jeszcze jednym szczególe, gleba była na tyle paskudna, że na siniaku się nie skończyło, żebra całe, ale jest krwiak i obite płuco… Na chwilę muszę odpuścić maratony a dojazdy dopracowe powinny być bardziej lajtowe. Ideałem było by gdybym odpuścił zupełnie jazdę na rowerze i wziął wolne.

Objazd trasy, trening i powrót....

Sobota, 10 maja 2014 · Komentarze(3)
Uczestnicy
KAZIK - Idę tam gdzie idę


Dzień nietypowy..., z rana pobudka i... muszę siąść i zaplanować trasę, wprowadzić interesujące mnie punkty do endomondo...
W końcu gdzieś kolo 9:00 wyjeżdżam z domu. Kierunek.... Dworzec PKP Katowice. 
Pakuję się do pociągu i... spotykam Yoasię :) jadącą na Jurę... W pociągu na miłej rozmowie moja godzina.
W Łazach muszę wysiąść, Yoasia jedzie dalej, muszę dotrzeć do Siewierza i sprawdzić przejezdność wstępnie wyznaczonego szlaku przejazdu uczestników spotkania integracyjnego..., przynajmniej taki jest plan. 
Początek drogi to zielony szlak z Łaz do Siewierza, tyle, że na chwilę odbijam pofocić odnowiony dworzec PKP w Łazach...

Dworzec PKP w Łazach
Dworzec PKP w Łazach © amiga

By po kilku minutach ruszyć na zachód, kierunek jest o tyle prosty do ustalenie, że dzisiaj wiatr wieje z tamtego kierunku..., niby pomaga, ale jak będą górki...
Początkowo nie ma nigdzie oznaczeń "zielonego", jadę trochę na czuja, wspomagając się mapami i gps-em... Na szczęście już po kilku km zaczynają się gdzieniegdzie pojawiać jakiekolwiek znaki. Niestety część szlaku tonie w jakiś bagnach... Przepycham rower..., za to im bliżej Siewierza tym ścieżka lepsza, lepiej oznaczona...., robi się szeroka...
w mieście obowiązkowy postój przy zamku i na ryku, jednak to nie cel mojej wycieczki, na dokładkę, nie mam zbyt wiele czasu, za... kilka godzin muszę być  w kaletach, a kilka miejsc wymaga sprawdzenia.

Zamek w Siewierzu
Zamek w Siewierzu © amiga
Fontanna na rynku
Fontanna na rynku © amiga

Za Siewierzem kluczę po lasach szukając pozostałości składu bomb i resztek jednostki wojskowej..., niestety wiele nie zostało..., myślę, że to miejsce nikogo nie zainteresuje, w zasadzie jedyny ślad do wybetonowane place 5x5m. szkoda. Za to las po którym jechałem robi wrażenie, jest niesamowity.

Piękne lasy
Piękne lasy © amiga

W Zadzieniu w oko wpada mi dla odmiany miejsce postojowe, przy okazji sprawdzam godziny otwarcia wszystkich napotkanych sklepów, to może być bardzo cenna informacja za miesiąc.

Miejsce postojowe w Zadzieniu
Miejsce postojowe w Zadzieniu © amiga
Sklepy też są ważne na trasie
Sklepy też są ważne na trasie © amiga

W Zendku pakuję się w teren, interesują mnie tutaj 2 miejsca, stare poniemieckie lotnisko, tyle, że w tej chwili całość terenu pochłonął już AirPort Katowice w związku z rozbudową, trochę szkoda.... jednak nieco dalej natykam się na drugi i punkt... zbiorniki na paliwo (niestety nie są zbyt ciekawe) i ciekawy bunkier kamienno-betonowy, jest małym, ale o dość niespotykanej budowie.

Bunkier kamienno-betonowy
Bunkier kamienno-betonowy © amiga
Panorama z bunkra
Panorama z bunkra © amiga

Kilkadziesiąt minut później mijam Brynicę i zdzwaniam się z Darkiem, już nie mam czasu na podziwianie, na błądzenie, na szukanie... teraz muszę pędzić na Kalety. 

Granica - Brynica
Granica - Brynica © amiga

Udaje mi się dotrzeć na miejsce ciut przed czasem, pakujemy rowery na samochód i jedziemy do Zabrza gdzie dowiaduję się o treningu Darka..., jestem trochę zmęczony, ale cóż..., jak trzeba to trzeba, dobrze, że mam szybszy rower ze sobą, przynajmniej mam szansę na dotrzymanie koła Darkowi ;P

Po dość intensywnych 90 minutach wracamy do Zabrza, mam jeszcze godzinę, w zasadzie upłyneło nieco więcej czasu, jednak muszę się zebrać i wrócić do Katowic.


W sumie dzień wypadł dużo lepiej niż się spodziewałem ;)

Tarnowski góry i powrót do Katowic

Niedziela, 4 maja 2014 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Rufus Wainwright - Hallelujah
Dzień po wyrypie, większość ciuchów jeszcze schnie, na szczęście mam zapas. temperatura wyraźnie wyższa, a że jestem w Zabrzu to... z Wiktorem, Igorem i Darkiem postanawiamy się pokręcić po okolicy, z grubsza plan to DSD, co wyjdzie... to już inna sprawa.
Prowadzi Darek, zna ten teren jak własną kieszeń :), Po drodze mała przerwa przy sklepie a dalej po raz pierwszy zjeżdżamy do wyrobiska kamieniołomu "Bobrowniki". Miejsce niesamowite, na dokładkę idealne do ćwiczenia podjazdów, wracając pod górę jest kilka miejsc gdzie nie ma mowy o jeździe, trzeba pchać...
Po powrocie na Helenkę, mina trochę czasu na pogaduchach i pora wracać do Katowic, trzeba się przygotować do pracy :), w sumie fajnie spędzony dzień :) 


Chwila odpoczynku
Chwila odpoczynku © amiga

Pogoda dopisuje
Pogoda dopisuje © amiga

Tu mnie jeszcze nie było
Tu mnie jeszcze nie było © amiga

Wyrobisko
Wyrobisko © amiga

Rudawska Wyrypa - Wina, wina, wina dajcie…

Sobota, 3 maja 2014 · Komentarze(5)
Uczestnicy
…A jak umrę pochowajcie

Hetman Hej Sokoły

Piątkowe popołudnie, minęła 16:00, zbieramy się z Darkiem i powoli opuszczamy Górny Śląsk, kierunek Łomnica. Jeszcze przed wyjazdem analizujemy prognozy pogody i z niepokojem spoglądamy w niebo, nic nie zapowiada tego co ma się zdarzyć co nas będzie czekać, z czym będziemy musieli się zmierzyć. Jednak im bliżej jesteśmy Jeleniej Góry, tym temperatura niższa. Niby nie powinno nas to dziwić, jednak mimo wszystko mieliśmy nadzieję, że tym razem pogodynki i pogodyni się mylą…, że nie mają racji. Mam jeszcze nadzieję, że środek na poparzenia słonecznie i fenistil na coś się przydadzą.

W chwili osiągnięcia bazy…, zaczyna padać deszcz, początkowo nieśmiało, jednak im więcej mija czasu tym bardziej robi się nieprzyjemny, niektórym zupełnie to nie przeszkadza, w bazie atmosfera piknikowa, przed szkołą ktoś rozpalił grilla, wszyscy są pełni zapału i nadziei... - jakoś to będzie :)

W biurze witają nas uśmiechnięci organizatorzy, proponujący specjalny wariant Wyrypy do Złotoryi. :) To efekt naszych poczynań na Kaczawskiej Wyrypie, chyba zostaliśmy zapamiętani…, wtedy pomimo błędu nieźle się bawiliśmy, tym razem mamy nadzieję powalczyć, zmierzyć się z chyba najbardziej wymagającym wyzwaniem dla rowerzystów. W końcu 200km po górach przy prawie 7km przewyższeń to nie przelewki. Boimy się tylko jednego, ja dalej walczę z zapaleniem zatok, Darek jest krótko po anginie…., oby nie skończyło się to dla nas kolejnym tygodniem spędzonym na leczeniu.
Cóż w końcu wiemy na co się porywamy, przynajmniej mam taką nadzieję.

W oczekiwaniu na odprawę
W oczekiwaniu na odprawę © amiga

Jest coś około 21:00, w teren miała wyjść pierwsza grupa miłośników pieszych 100km wycieczek, coś jednak poszło nie tak…, start został przesunięty o 2 godziny.
Krótkie spotkania ze znajomymi
Krótkie spotkania ze znajomymi © amiga

Dochodzi godzina 22:30, pora na naszą odprawę i opóźnioną odprawę 100 kilometrowych biegaczy. Dostajemy cenne wskazówki, mogące się przydać w drodze, mapy na pierwszą pętlę i rozświetlenia okolic PK. Trochę szkoda, że opisy tym razem w wersji tekstowej, piktogramy z którymi zetknęliśmy się rok temu dodawały kolorytu, wyróżniały tą imprezę, zresztą jak wspominałem byłem zachwycony dokładnością oznaczenia punktów w terenie. Wtedy spotkaliśmy się z tym pierwszy raz i początkowo sprawiało nam problem rozszyfrowanie co może oznaczać wężyk krzyżujący się z kreską, jednak już po kilku punktach „hieroglify” stały się oczywiste. To jednak już historia, przed nami nowe wyzwanie…, mapy zostały pozbawione niepotrzebnie rozpraszających elementów, w końcu po co komu nazwy miejscowości ;p

Rozdanie map
Rozdanie map © amiga

Rozrysowujemy nasz wariant, (w zasadzie wiele kombinacji nie będzie, gdyż kolejność zaliczania PK jest z góry narzucona, co jest również odmianą w stosunku do zeszłego roku), tyle, że do kolejnych PK można podjechać na kilka sposobów, z różnych stron, zmagając się z różnymi podjazdami czy zjazdami.

Dużo tego
Dużo tego © amiga

Dojazd do pierwszych dwóch PK jest oczywisty, przynajmniej dla nas, za to 3 PK to wstęp do odcinka specjalnego, który rok wcześniej był ciężki… wtedy pokonanie 10km odcinka zajęło nam ok 3 godzin, jak będzie tym razem? Nie wiem…, OS będzie w nocy, do pokonania ok 13km, po zupełnie nam nieznanym terenie. Nie podejrzewam aby było za prosto. Po kilkunastu minutach mamy rozrysowaną całą drogę, ew. korekty będziemy nanosić już w trakcie (jak zwykle zresztą).

Dość niespiesznie wsiadamy na rowery, odpalamy lampki i ruszamy.

PK1 - u podstawy skały od strony E

Kierujemy się z grubsza na wschód od bazy, staramy się wybrać wariant względnie najkrótszy, już z wstępnej analizy warstwic wygląda na to, że lekko nie będzie…, Początek po szosach, jest jeszcze przyjemnie, pojawia się teren, a nachylenie z każdym km robi się większe, w końcu nie ma możliwości jazdy.  Wąwozy wypłukane przez wodę, kamienie wielkości TV Rubin uniemożliwiają podjazd, trzeba wpychać rower, odmierzamy odległości… i docieramy do miejsca gdzie powinniśmy spodziewać się lampionu, w ruch idzie rozświetlenie, z którego wynika, że to okolice góry Sokolik, a PK powinien znajdować się gdzieś u podstawy skały, tyle, że opis doczytujemy nieco za późno wspinając się już po stalowych schodach na szczyt skały… szybki odwrót… i próbujemy okrążyć skałę tak by odnaleźć lampion, po chwili robi się tłoczno, sporo piechurów oraz rowerzystów, wspólnymi siłami odnajdujemy perforator i pierwsze dziurki lądują na kartach. Może nie będzie tak źle….

PK2 - u podstawy skały od strony S


Chwila rozmowy ze znajomymi ze Szkoły Fechtunku ARAMIS i okazuje się, że spędzili w okolicy kilka dni jeżdżąc i zwiedzając Rudawy…, znają teren…. Spoglądając na mapę wiedzą co to za skałki, co to za górka, pomimo braku opisu na mapie głównej, w grupie będzie raźniej więc jedziemy wspólnie. Kolejny lampion powinien być kawałek dalej, końcówka to podejście, o jeździe nie ma mowy, ponownie pojawiają się skałki, kamienne schody… i gdzieś tam na końcu w krzakach pod skałą jest lampion :), drugi sukces… Pojawia się jednak coś na co średnio mamy dzisiaj ochotę…, zaczyna prószyć drobny śnieg…, a przed nami droga do kolejnego

PK 3 - droga przy granicy kultur


Jak ja nie lubię takiego opisu, może oznaczać wszystko i nic…, niemniej w tym miejscu czeka na nas wjazd na odcinek specjalny, jeszcze się łudzę, że nie będzie źle… Na trójeczkę docieramy w ekspresowym czasie…, odbieramy mapy… Nie ma po co rysować wariantu przejazdu, odległości są zbyt małe, mapa w skali 1:15000. 10cm to jedynie 1.5km…więc powinniśmy sobie z tym poradzić… już po chwili wsiadamy na rowery i kierujemy się na

S01


Na odcinku specjalnym okolice PK nie posiadają rozświetlenia, bo w sumie po co przy takiej skali, nie ma też opisów, słowa gdzie jest umieszczony lampion, niemniej gdy nawigacja będzie poprawna to nie powinno być większych problemów z odnalezieniem kolejnych dziurkaczy przytroczonych do lampionów. Z dość dużą grupą docieramy w miejsce gdzie spodziewamy się lampionu, tyle, że grupa skręca nie tam, a my zgodnie z zachowaniem stada podążamy na kierownikiem wycieczki, wkrótce odkrywamy błąd, ścieżka którą jechaliśmy ma się nijak do tego co wynika z mapy, korygujemy błąd i przedzierając się przez mokrą polanę przysypaną już delikatnie świeżym puchem. Docieramy do lampionu, każdy krok po przesiąkniętej łące powoduje wlewanie się do wnętrza butów kolejnej porcji zmrożonej wody. Brrr…, jeżdżąc w zimie po szosach, po lesie nie przypominam sobie sytuacji bym miał tyle wody w butach…. Masakra…

Wracamy do rowerów, dobrze, że lampki są odpalone, ale pamiętając poprzednie wpadki z założenia zostawiamy zapalone światełka, to pomaga i to bardzo, szczególnie w nocy, w lesie, gdzie chwila nieuwagi może skończyć się błądzeniem po okolicy w poszukiwaniu rumaków.
Brniemy z powrotem na główną ścieżkę, by w końcu można wsiąść na rowery… i ruszyć na

S07


Kolejny punkt jest niedaleko, w końcu to OS na stosunkowo niewielkim terenie…, Jedziemy w silnej 5 osobowej ekipie. Pod koniec klasycznie porzucamy rowery i idziemy pieszo na azymut…
Jakieś skałki…, jest lampion, podbijamy karty i wracamy, tyle, że nie w tym kierunku, coś spieprzyliśmy, jednak…. śnieg wyjątkowo pomaga…, wyraźnie odcisnęły się ślady w świeżym puchu…, wracamy po nich… Rowery odnalezione…, zjeżdżamy i… pora na

S11


Dojazd dość prosty, po drodze po raz kolejny porzucamy rowery, w zasadzie nie wszyscy, ja z Darkiem ciągniemy je ze sobą…, Docieramy do czeluści, to… chyba jeziorko, odpalamy lampki na 100% wydajności…, WOW… miejsce musi zabijać w dzień…, tutaj musi być naprawdę pięknie… kilkadziesiąt metrów dalej jest lampion… podbijamy karty i zawracamy
W końcu pora wsiąść na rowery i zaczynamy zjeżdżać do „głównej” ścieżki, okazuje się iż Basia zgubiła licznik, podejrzenie pada na jedną z choinek, to pewnie ona przywłaszczyła go sobie. Z żalem rozstajemy się, chociaż być może uda się spotkać później. Szermierze zawracają…, odszukać zgubę, a my kierujemy się na

S12


Punkt banalny, odnalezienie go nie sprawia nam najmniejszych kłopotów, w zasadzie wpadamy na niego…, oby było tak dalej… Pierwotnie planowaliśmy poczekać na Basię i Grześka jednak…, pogoda i przenikliwe zimno zmienia naszą decyzję (im szybciej skończymy OS-a tym będzie dla nas lepiej)… postanawiamy jechać na

S09


Do punktu powinna nas doprowadzić dość szeroka droga…, problem jednak pojawia się dość szybko…, droga co prawda jest szeroka, jednak w wielu miejscach pojawiają się głębokie kałuże, koleiny i masa błota. Kilkukrotnie rower się zapada, o jeździe nie ma mowy, trzeba prowadzić maszynę… 
Na szczęście „dziewiątka” na swoim miejscu…, kawałek dalej jest

S10


Ruszamy…, o jeździe w dalszym ciągu nie ma mowy…, po odnalezieniu lampiony kombinujemy jak dojechać do S04 i S02… szkoda, że nie zaliczyliśmy ich wcześniej, teraz nie specjalnie mamy je po drodze…, chyba je odpuścimy… za to skierujemy się na

S08


Z mapy wynika, że droga nie powinna być specjalnie skomplikowana…, co prawda odległość całkiem spora…, jak na OS-a, ale ścieżka przynajmniej na mapie robi wrażenie niezłej… oczywiście mylimy się…. Nasza pomyłka dotyczy oczywiście „przejezdności” ścieżki… w którymś momencie nie ma mowy nawet o pchaniu, wycinka drzew dołożyła swoje, próbujemy wyminąć przeszkodę, jednak im bardziej próbujemy, tym bardziej jest nie do ominięcia… w końcu po krótkim postoju i rozważeniu alternatyw podsnawiamy odszukać jakąkolwiek ścieżkę, ścieżynkę, cokolwiek prowadzącego nas z grubsza we właściwym kierunku... i… odnajdujemy, tyle, że za diabła nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy, docieramy do czegoś szerszego i gdzieś tam w lesie majaczy w świetle lampi odblask… to lampion, w odległości max 100m….
Podchodzimy… to S08…, nieważne jak, ale wstępują w nas nowe siły, wiemy gdzie jesteśmy…, wiemy gdzie chcemy dotrzeć…, jest droga…. Damy radę…

S03


Dotarcie do PK nieco inaczej niż zwykle… jako że stan ścieżek na OSie pozostawia wiele do życzenia, to spacer na azymut po najkrótszej linii nie robi nam specjalnie różnicy… (zaczyna świtać), chwilę później jesteśmy na miejscu, na szczycie, przy kolejnych skałkach z lampionem… Chwila rozmowy z Darkiem i ruszamy odszukać 

Poranek w górach
Poranek w górach © amiga

S05


Chcemy zdobyć w podobny sposób, no może niezupełnie.. z mapy wynika, że las przed nami jest raczej mało przyjemny…, trochę za gęsty, trzeba obejść go by dostać się do polanki…, powoli też pojawiają się poranne mgły… i przestaje padać… w końcu coś pozytywnego, jednak 1 stopień na plusie to nie za dużo, szczególnie gry wędruje się w mokrych ciuchach…
Drobny błąd i idziemy początkowo nie w tym kierunku, zawracamy i chwilę później docieramy do ścieżki…, dotarcie w pobliże skałek przy S05 to kwestia kilku minut…, końcówka to ostra wspinaczka, pierwotnie planujemy przepchnąć rowery przez skałki i przedostać się do kolejnego PK znajdującego się tuż za górką… Wpychanie rowerów okazuje się sporym błędem, w którymś momencie okazuje się iż nie mam mowy by zrobić krok z dodatkowym ciężarem… nawet podpierając się rowerem nie ma mowy o dalszej wędrówce…, porzucamy myśl o przedzieraniu się górą i porzucamy rowery…, odszukujemy lampion S05 i…. możemy sprowadzić rowery tą samą drogą którą je wepchnęliśmy… ech…
Mgiełki dodają uroku
Mgiełki dodają uroku © amiga

S06

Jedziemy dookoła, i teoretycznie nadkładamy sporo drogi… jednak przy tej skali mapy to nie ma znaczenia…, kiedy w końcu dojdziemy do tego, że na OS-ach warto nadłożyć drogi, a nie pchać się przez wszystkie przeszkody…, skały, rzeki, bagna… W końcu powinniśmy o tym wiedzieć, to w końcu nie nasz pierwszy OS w życiu… Takie podejście zemściło się na nas m.inn. na Funexie. Za to sama szósteczka pękła dość składnie, nawet chwilami dało się jechać…,

Lekko nie ma
Lekko nie ma © amiga

PK16 - narożnik ruin od strony SW


To punkt kończący OSa… pokonanie tych kilkunastu km zajęło nam 4 godziny…, w tym czasie zlało nas i przymroziło… za to ruina do której dojeżdżamy robi wrażenie… jest niesamowita…. Chwilę później z kolejnym zaliczonym PK ruszamy dalej na

PK 17 - narożnik wklęsły budynku od SE – BUFET


W końcu cywilizacja, w końcu jakieś miasto…., w końcu market Dino… zamknięty w tym roku, jednak odżywają wspomnienia, gdy rok temu wycieńczeni wysoką temperaturą siedliśmy w pobliżu zaopatrzeni w pączki z czekoladą…, ech... Dzisiaj jest zamknięty… za to niedaleko czeka na nas BUFET…, wchodzimy do środka, oddajemy kartę sędziom i… jest banan, jest gorąca kawa…, chwila odpoczynku, wstępują we mnie nowe siły… (solidna porcja malej czarnej czyni cuda). Wychodzimy na zewnątrz… dalej zimno.. .a tak było przyjemnie na punkcie….

Na punkcie
Na punkcie © amiga

Nieopodal jest …

PK 18 - wierzchołek wzniesienia

Tym razem możemy cieszyć się jazdą rowerem, nie ma zsiadania.., nie ma przepychania…, w końcu jest to maraton rowerowy…, Dojeżdżamy w okolice PK i za diabła nie mogę dopasować rozświetlenia do mapy i okolicy… sporo później przy analizie mapy, wiem gdzie zrobiłem błąd… za to sama górka nie do pomylenia… na szczycie czeka na nas perforator…

Tym razem czeka na nas długi przelot na

PK19 – granica kultur od strony N


Jest dobre kilkanaście km dalej… pomimo kilku pagórków da się jechać szybko, w wielu miejscach przekraczamy magiczne 30km/h, tyle, że przemoczone ciuchy zaczynają dawać znać o sobie. O ile jeszcze korpus i nogi są nieźle zabezpieczone, nawet przemoczone buty jakoś przeszkadzają…, to największym problemem są mokre rękawiczki… W Maciejowej Darek sygnalizuje, że ma dość, że zgrabiałe z zimna dłonie nie są w stanie zmieniać przerzutek…, naciskać na klamki hamulcy… Próbuje mnie przekonać do jazdy dalej… jednak po chwili obydwoje kierujemy się do bazy…, jazda w mokrych ubraniach nie sprawia mi specjalnie radości i chęcią przebiorę się…, zrzucę mokre przesiąknięte łachy…, wbiję się w suche ciepłe zapasowe, i ruszymy dalej…

Meta


Dojeżdżamy do bazy, odstawiamy na chwilę rowery… idziemy się przebrać…, trafiamy na odprawę trasy Pieszej 50km… by nie przeszkadzać idziemy do swojego kąta…, chwila rozmowy, zdejmujemy rękawiczki…, buty, kurtki… jest lepiej… Darek zauważa, że podłoga jest podgrzewana… sam jestem w szoku…, szkoła musiała wydać niezły kawał grosza na to rozwiązanie... tylko po co jeszcze kaloryfery?
Postanawiamy nieco bardziej się rozgrzać lądując na kilka min w śpiworach…, tyle, że zamiast być coraz lepiej jest dokładnie odwrotnie… pojawiają się dreszcze…, nie potrafimy się rozgrzać… może coś ciepłego, kawa, herbata nam pomoże…
Mija 1.5 godziny i nic… dalej jest nam zimno, na samą myśl o wyjściu na zewnątrz robi nam się niedobrze… w końcu trzeba podjąć decyzję… rezygnujemy… pogoda nas pokonała… bardzo powoli zbieramy się, coś co rzuca mi się w oczy… to to..., że do chwili naszego wyjazdu nikt nie skończył pierwszej pętli…, wynika z tego jasno iż warunki są naprawdę ciężkie… w bazie jest tylko jeden rowerzysta… który odpuścił tuż po OSie…. Z podobnego powodu jak my…

W końcu wszystko zostało spakowane, rowery zamocowane na dachu samochodu…, możemy wracać, jeszcze tylko pora pożegnać się z organizatorami… i powrót na Górny Śląsk.

Powrót lekko się dłuży, jest męczący…, i pomimo tego, że wewnątrz pojazdu jest ciepło, dalej dopadają nas dreszcze…., kiedy to przejdzie?

Już w Zabrzu, po pysznym posiłku…, raczymy się grzanym winem i… dopiero ono rozgrzewa nas na tyle, że znikają bezpowrotnie targające nami drgawki…

O ile na początku tuż, po skończeniu występu na RW…, wydawało mi się, że to porażka, pomyłka…, że nie warto było się męczyć to, w chwili gdy emocje opadły…, mam wrażenie, że w warunkach z którymi przyszło nam walczyć nie ma co narzekać na OSa… Przecież można było go odpuścić, tyle, że nie myśleliśmy o tym, bo … na krótkim odcinku było wiele PK do zdobycia. Pewnie gdyby nie przedzieranie się przez łąkę…, nie przemoczone buty, rękawiczki, które zamiast chronić potęgowały odczucie zimna…, i ten niepotrzebny półmataron z buta… w błocie, wodzie… Tym razem trzeba było po prostu ominąć przeszkodę, ew. zaliczyć kilka PK znajdujących się pomiędzy 03 i 15, a zmierzyć się z podjazdami na reszcie trasy…
Cóż… zdobyliśmy kolejne doświadczenia, wiemy, że w maju w Jeleniej Górze, może padać śnieg, może być chłodniej niż w lutym w Katowicach… Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to mimo wszystko OS-a wolałbym w tym miejscu zaliczać w dzień… i to nie ze względu na problemy z nawigacją w nocy, a raczej na piękno tego miejsca (zeszłoroczny OS nie był taki malowniczy), którego w zasadzie nie udało nam się zobaczyć…, mogę się jedynie domyślać jak niesamowity musi być widok jeziorka w pobliżu S11, co może być widać ze skałek na które prowadziły stalowe schody na PK01….

Zastanawiam się czy… za rok będę miał na tyle odwagi by zmierzyć się po raz kolejny z Rudawską Wyrypą, tym bardziej, że wiem
(mam taką nadzieję) czego po niej oczekiwać i wiem, że jest to najcięższy maraton z jakim przyszło mi się zmagać…, pod tym względem dorównuje mu chyba tylko Transjura, tyle, że tam zabijają piachy…


przed wyrypą...

Piątek, 2 maja 2014 · Komentarze(0)
Lady Pank - Strach się bać

Dzisiaj nietypowo... z okazji 2 maja... jadę rowerkiem na Helenkę... to mały rozjazd przed tym co czeka nas jeszcze dzisiaj wieczorem... w zasadzie w nocy - start na Rudawskiej Wyrypie. Nie chcę przegiąć..., staram się jechać wolniej niż mógłbym, staram się nie cisnąć... jeżeli teraz przegnę to w nocy umrę... ;P
Prawie całość po szosach, niewielkie fragmenty terenowe w zasadzie nic nie zmieniają..., W chwili wyjazdu jest coś około 18 stopni..., niemniej wieje dość chłodny wiatr i w zasadzie tylko on trochę przeszkadza. Za to im bliżej Zabrza, tym jest chłodniej, fakt... że prognozy wskazują spore ochłodzenie, ale jakoś nie chce się wierzyć, że jutro... będzie jedynie 8 stopni... w Katowicach...
Pakuję się przez centrum Zabrza, to... sprawdzona droga..., dalej kierunek Rokitnica i Helenka, po niecałych 90 minutach melduję się na miejscu. Chwila odpoczynku i trzeba będzie zbierać się do wyjazdu do Łomnicy.

Na szczycie hałdy w Sośnicy
Na szczycie hałdy w Sośnicy © amiga