Z rana kontrola spakowanych rzeczy, chyba mam wszystko...
Wyjeżdżam z domu około 11:20... mam 40 minut by dotrzeć na dworzec PKP w Katowicach, dziś zaczyna się moja wyprawa w nieznane...
Upał daje się we znaki... jadę więc powoli na dokładkę po cywilu, dzisiejszy dzień spędzę głównie w pociągu i samochodzie. Zdecydowałem się na nieco wolniejszą jazdę pociągami regionalnymi. O ile jazda TLK byłaby szybsza, to pakowanie się do ich składów gdzie nie ma przedziałów rowerowych nie ma większego sensu... a w końcu mam i sakwy i plecak... rower maksymalnie obciążony... Mam nadzieję, że wszystko zagra. Co prawda przygotowania trwały 2 miesiące, ale... jednak nagłe przyspieszenie terminów troszkę namieszało... miałem tydzień by wszystko dopiąć na ostatni guzik.... Jeszcze wczoraj na szybko atakowałem sklep rowerowy... :)
Na dworcu czka już na mnie pociąg Kolei Śląskich... w środku jest jeszcze pusto... Muszę zdemontować sakwy i powiesić go na haku... tutaj od razu pojawia się przypadłość sakw które posiadam... ich montaż i demontaż zajmuje za każdym razem kilka minut...
Za to komfort jazdy osobówką sporo większy niż stanie przy kibelku w TLK... a niby to Intercity jest tą bogatszą spółką...
W Częstochowie przesiadka do kolei regionalnych... tutaj również mam do dyspozycji odpowiednie miejsca na rower, trochę ponad godzinę później jestem już w moim "ulubionym" mieście kebabów... - Koluszkach....
Mam troszkę czasu... więc wsiadam na rower i kieruję się na Ujazd...
Gdzieś po drodze dopada mnie Karolina, chwila powitania, i instalujemy rower na samochodzie... ruszamy na Tomaszów..., a czas pokaże co będzie dalej, jak wypadnie wspólna wyprawa rowerowa... :)
Niedziela... 9.08.2015 roku... a my po raz kolejny stawiamy się w Karpaczu na kolejnym Uphillu na Śnieżkę, to chyba powoli już tradycja..., nie wiem,. co mnie zmusza do tego by się zapisywać na kolejne edycje... Może w marcu mam przymrożony mózg? ;P
W tym roku z firmy jest nas trzech... Darek, Krzysiek i ja...
Kilka dni przed było pewnie, że to nie będzie mój popisowy wjazd..., Kondycja po zeszłorocznych upadkach dalej nie taka, bark odzywa się co jakiś czas... ale plan to dotarcie na szczyt... nieważne jak...
Temperatura na starcie to trochę ponad 20 stopni... dość przyjemnie, słońce za chmurami... jest nieźle. Nie za gorąco, nie za chłodno... Na pocieszenie to tylko kilometr w górę... Gdy wszystkie formalności zostały już ogarnięte, - wizyta w biurze zawodów, odebranie pakietów, nadanie przesyłki na szczyt, jedziemy na krótką rozgrzewkę, zastanawiam się ile to daje... ? Pewnie coś i owszem... chociaż jestem przyzwyczajony raczej do tego że wsiadam na rower i jadę ;P
około 2km po górkę i wracamy... do startu już niewiele czasu...
Ustawiamy się i czekamy na rozpoczęcie Uphillu
Start...
Droga początkowo po asfalcie... niby jest pod górkę, ale tutaj zawsze da się jechać, nie wiem co będzie dalej pod Wangiem... boję się tego gdyż w tym roku jadę na rowerze crossowy, co prawda opony 1.75" ale... to dalej nie jest góral... mało tego sam rower jest stosunkowo ciężki....
Pod Wangiem pierwszy potwór... pierwsze solidne nachylenie... wjeżdżam mozolnie, pokonuję potwora... ale nieco później czuję, że muszę zejść... przechodzę kawałek... już jest lepiej, wsiadam na rower i dalej pod górkę...
Zaskakuje mnie spora ilość piasku na ścieżkach... jakieś solidne ulewy musiały go wypłukać z lasu i nanieść na ścieżkę... o dziwo jedzie się po tym dużo lepiej... nie rzuca tak na kamieniach, droga jest równiejsza... Co nie zmienia faktu, że lekko nie ma...
Na podjeździe jeszcze kilka razy decyduję się zejść z rowera i kawałek podprowadzić, to nie mój rok górskich podjazdów, tym bardziej, że w górach byłem w tym roku 2 razy... w czerwcu na wycieczce firmowej i trasa byłą dość krótka zupełnie niepodobna do tego co jest na śnieżce... Chociaż... chwilami przewyższenia wyglądały podobnie... ;P
Gdzieś za strzechą akademicką widzę gościa, rowerzystę na ziemi... na poboczu... chwila rozmowy, stracił przytomność na podjeździe... Już czuje się lepiej, pytam się czy czegoś nie potrzebuje... ale twierdzi że jest lepiej... zainteresowali się też nim jacyś turyści... więc nie zostawiam go samego...
Na mecie dowiaduję się, że został zabrany przez obsługę...
Mijam strzechę akademicką, drugi potwór na trasie... tutaj czeka bufet... biorę kubek z wodą i wylewam go na głowę... jest lepiej..., jadę dalej, nie staję, nie zatrzymuję się na dłużej...
Jeszcze trochę i jest siodło... rower się rozpędza, ale tutaj czuję, że rower crossowy nie domaga... nie nadaje się na szybkie zjazdy po kamienistym podłożu... za wąskie opony.... zbyt słaba amortyzacja... a może po prostu za bardzo dopompowałem koła?
Ostatnie 2 km... mozolna wspinaczka... na rowerze dojeżdżam wyżej niż w zeszłym roku... za to nieco deprymujące jest to, że z naprzeciwka jadą rowerzyści... zjeżdżający ze szczytu... cholernie to niebezpieczne... nieprzyjemnie... co z tego, że mają prędkość niewiele większą niż ja... tyle, że ścieżka nie jest zbyt szeroka...
Ostatnie 300m z buta... na szczyle ledwo żyję... spoglądam na czas.... prawie identyczny z tym zeszłorocznym... Jak ? Nie wiem...
Kilka minut później dojeżdża Darek... zmęczony jak diabli... w tym roku bez przygotowania z kilkumiesięczną przerwą do rowera, ale i tak chwała że nie nie poddał i dotarł na szczyt. Najlepiej poszło Krzyśkowi pomimo tego, że był to jego debiut...
Za to szokujące jest to, że padł rekord wszech czasów wjazdu na Śnieżkę... 47 minut... jakaś kosmiczna wartość... ja w tym czasie nie byłem nawet pod Strzechą...
Chwila odpoczynku i pora na trudniejszą cześć imprezy zjazd na dół... Początkowo krótki podjazd, później długi zjazd... ale piasek robi mimo wszystko swoje... nie rzuca tak rowerem... jak zawsze... jednak jak wspomniałem wcześniej rower crossowy średnio nadaje się do zjazdów w górach...
W Karpaczu...pora na odpoczynek... dekorację zwycięzców... i zastanowienie się co dalej... Wrażenie jest jedno, impreza podupada... jest coraz gorzej zorganizowana, pamiątkowe koszulki byle jakiej jakości... 2 lata temu były rowerowe, w zeszłym roku sportowe... a w tym wycieruchy... Zjazd do Domu Śląskiego zaraz po wjeździe to chory pomysł... pytanie kto na to wpadł? Organizatorzy czy władze Parku? Obstawiam tych drugich....
Z zalet... dopisała aura :)... pogoda wymarzona na takie wyczyny, piasek na ścieżce pomagał... tylko ta kondycja...
Wyjeżdża o 15:11... na zewnątrz jest piekło... jednego jestem pewien... nie chcę dzisiaj przesadzać forsować się... będę unikał otwartej przestrzeni, będę uciekał gdzieś pod drzewa, jeżeli się da... Pewnie nie wszędzie... ale będę się starał.... Już po kilku minutach rozpuszczam się... Wyjeżdżam z Katowic i wjeżdżam na leśne szlaki prowadzące wzdłuż stawów księżycowych... Co chwilę robię kilka łyków...
Sporo lasu, sporo cienia, ale to i tak niewiele pomaga, powietrze stoi, żadnego podmuchu.... w trakcie jazdy jest jeszcze ok, ale.. gdy tylko muszę stanąć, bo skrzyżowanie, bo światła... oblewam się potem...
Na Pawłowie odbijam na niebieski szlak... chyba to najlepszy wariant... korzystam z niego aż do os. Młodego Górnka... tyle, że po drodze mylę ścieżki, dzięki czemu chyba nieco go skracam, ale tak zarośnięta jest okolica, że łatwo je pomylić, niemniej i tak ląduję w Biskupicach a do os Młodego Górnika jest niedaleko...
Niedziela, późny świt... Pora wstawać..., zbierać się i powoli w drogę... w drogę do Koluszek... Początek do dotarcie do stacji PKP w Katowicach... jest chłodno... niektóre termometry podobno wskazywały cale 7 stopni, mój w liczniku pokazał na szczęście 12... nie jest źle...
Na dworcu... muszę odszukać konduktora, którym okazuje się pani :)... chwila rozmowy i mogę wprowadzić rower... okazało się, że TLK nie przewiduje przewozu rowerów... pomimo tego, że na necie jest jak byk informacja o takiej możliwości... to chore... w zeszłym roku jakoś się dało podstawić wagon z wieszakami na rowery... w tym roku ani razu nie widziałem go w wagonach tej spółki... a inne nie kwapią się by zatrzymywać się w Koluszkach, ew... z kilkoma przesiadkami i czasem jazdy > 4 godzin... ech... Polska...
No nic... przynajmniej obsługa miła... i też nie ich wina... cieszę, się, że jadę...
Podróż przebiegła tak sobie, musiałem co jakiś czas kontrolować rower... 2 razy się wywalił... gdy pociąg przejeżdżał przez progi zwalniające ;P
Lekko poobijani docieramy do Koluszek... miasta nawet nie zamierzam zwiedzać... już wcześniej dało się zauważyć, że tutaj jest mniej "atrakcji" niż na pustyni Błędowskiej... chyba że ktoś jest wielbicielem kebabów ;P
Odszykowałem rower i mogę ruszać... na wyjeździe kilka niespodzianek w postaci objazdów, rozkopanych dróg... mała zmyłka i pojechałbym nie tam... ale zauważam problem... odbijam i wracam na główną 715kę... i jadę na Redzeń, Regny. W Budziszewicach słyszę że trwa msza... sporo ludzi na zewnątrz, masa samochodów... pierwotnie miałem odbić na rezerwat Małecz i przejechać znowu lasem do Skrzynek... ale dostałem informację o nowym DDR-e w Zaosiu. Na rogatkach z Daleka widzę kogoś... to.. chyba Karolina....
Zatrzymuję się... chwilę się witamy... po długim niewidzeniu...
Tuż obok jest pomnik, na chwilę podjeżdżamy zrobić fotkę... i ruszamy do... najbliższego sklepu... ;P
Muszę się czegoś napić... gdy wchodzę gaśnie światło... właścicielka rzuca przekleństwem... dowiaduję się że takie wyłączenia to ostatnio norma... na dokładkę raz nie ma wody, raz prądu... na szczęście udaje się kupić Nestea... opróżniam butelkę i możemy jechać dalej na Skrzynki gdzie mieliśmy się spotkać :)....
Mijamy kilka znajomych mi miejsc w Ujeździe i Skrzynkach. W tym pierwszym zatrzymujemy się przy młynie... Co prawda budynek jest w dobrym stanie, chyba ktoś w nim nawet mieszka, ale po kole wodnym, a podejrzewam że takie było... nie ma już śladu... reszta drewnianej konstrukcji się rozpada... :(
Jedziemy w kierunku Lubochni... w zasadzie nie do końca mamy sprecyzowany plan, ale co wyjdzie to wyjdzie... Już z daleka widać 2 wieże kościelne, gdy dojeżdżamy w pobliże już wiemy, że do środka nie wejdziemy... Trwa msza... no tak... w końcu mamy niedzielę, tuż obok stoi kramik z zabawkami, pierwsza moja myśl to odpust... ale zostaję uświadomiony, że jednak nie.. to tutaj normalne...
Jedziemy wzdłuż S8 do Czerniewic... myślałem że tam odbijemy na zielony szlak,ale dowiedziałem się od mojej przeuroczej przewodniczki, że zielony oznacza piasek... a w Czerniewicach... czeka na nas starusieńki i zniszczony drewniany kościółek... aż żal patrzeć jak podupada... z daleka jest jeszcze ok. ale gdy podejdzie się bliżej... to już widać, że niektóre deski spróchniały... tu coś się rozpada, tam wyleciało... Aż prosi się by wyciągnąć na niego kasę z UE... Za parę lat może już go nie być... :(
Zawracamy, nieco... znów przy S8... ale może kilometr dalej, może nawet 2... wjeżdżamy w las... na Gierkówkę, asfalcik prowadzący kiedyś do rezydencji Gierka... szkoda, że została zrównana z ziemią..., za to pozostały malownicze stawy na Gaci...
Jest coraz cieplej... dochodzi południe... kierujemy się na Spałę, tam niemiła niespodzianka, trwa jarmark.. ludzi jak "mrówków", zresztą samochodów też. Jazda rowerem jest prawie niemożliwa... przeciskamy się pomiędzy tłumami... kilka razy musimy się zatrzymać... wjeżdżamy na 48.... trochę gnających blaszaków... ale o dziwo nie jest źle... zresztą szybko odbijamy w las... odszukać sosnę na szczudłach... ostatnia próba 2 lata temu zakończyła się brnięciem w pół metrowym śniegu. Tym razem po śniegu nie ma śladu... sosna namierzona... za to odpuszczamy Grotę św. Huberta, chociaż jest na wyciągnięcie ręki...
Podjeżdżamy do Ośrodka sportowego w Spale... z myślą o obiedzie... obiady zaczynają się o 13... trzeba poczekać na recepcjonistkę, ale jest otwarta kawiarnia... korzystamy z tego i zamawiamy sobie po kawie... :)... Możemy siąść pod parasolami, jest nieco chłodniej... zbliża się 13... więc jeszcze raz atakujemy recepcję.. i... dowiadujemy się, że dzisiaj nie będzie możliwości wykupienia obiadu... mają komplet..... wszystko wyliczone dopięte do ostatniego kotleta ;P
Cóż... jest jeszcze młoda godzina... Karolina wspomina coś o pysznym jedzeniu w Ośrodku Chrześcijańskim w Zakościelu... Więc ruszamy, zawracamy do Spały... 48 to droga dla samobójców... lepszą opcją jest droga przez Królową Wolę... W Inowłodziu odbijamy na Zakościele przejeżdżając tuż pod kościołem św. Idziego, zauważam podjazd... ale nie dzisiaj... niedaleko jest ośrodek i bujany most :)
Na terenie ośrodka dowiadujemy się, że obiad już jest... płacimy za niego w recepcji (chyba nie przyzwyczaję się do tego)... i gnamy na stołówkę... w ciągu minuty dostajemy wazę z ogórkowa..., 3-4 minuty później podane zostaje drugie danie... dzban z kompotem i mizeria są na stole... gdy zbliża się 14:00 pojawiają się głodni i spragnieni uczestnicy trwającego (a w zasadzie ledwo co zaczętego) turnusu, śłuchać kilka języków... możemy się tylko domyślać skąd są...
Po sytym jedzeniu pora przejść się po ośrodku... W oczy rzuca cię piękny drewniany budynek... szkoda tylko, że jest lekko zaniedbany, być może starczyło by go tylko odmalować, bo łaty łuszczącej się starej farby straszą...
kilka kroków dalej jest mostek linowy... bujany... huśtany..., niewiele takich konstrukcji jest w Polsce... w zasadzie to kolejny kojarzę w Wiśle... a tutaj niespodzianka... bujana przeprawa na wyspę :)
Tutaj też kończą się plany Posterunkowej... co do wycieczki... pytanie tylko gdzie dalej... docelowo muszę zaleźć się w Opocznie... ale to dopiero przed 20... (o 19:50 ma mnie odebrać pociąg do Katowic)... Więc... cokolwiek byśmy nie wymyślili to trzeba się kierować na południe... Droga 726 jest zamknięta dla ciężarówek i tirów... więc ładujemy się na nią... po drodze mały skok w bok do źródełka przy Pilicy...
Gdy wracamy na 726 na Opoczno... zaskakuje nas DDR-ka... zaskakuje to, ze w Polsce jednak się da zrobić drogę rowerową na której jest asfalt, nie ma dołów, kostki, zasieków... nie przekracza głównej drogi wijąc się raz z lewej, raz z prawej strony....
Na wysokości Dęby Opoczyńskiej czeka nas objazd, wiadukt jest zamknięty... trwa remont... ale mamy okazję przejechać tunelem pod torami :)... Tam Karolinie wypada mapa z mapnika, tylko jak ona to zrobiła (mapa oczywiście), musimy się zatrzymać i wrócić po zgubę... Kierujemy się dalej na Sławno przez Kraśnicę gdzie czeka nas krótki postój przy kościele... przy okazji dowiadujemy się o Zawodach MTB... Chyba nie zazdroszczę zawodnikom tych piasków... ;P
Kościół z zewnątrz wygląda ciekawie, za to prawdziwe skarby znajdują się w środku..., szkoda tylko, że jedynie przez szybę mogliśmy zrobić foty... bo kazalnca jest w kształcie łodzi...
Gdy dojeżdżamy do Sławna robimy małą przerwę w pobliżu centrum (przyznam się, że zaskoczyła mnie ta miejscowość, na mapie wyglądała na zdecydowanie większą), ważne że było zaopatrzenie, potrzebowaliśmy już napojów, potrzebowaliśmy coś zjeść, usiąść na zwykłej ławce... nie na siodełku... które już pewnie nam się odbiło...
Dopiero teraz czuję jak bardzo mnie spaliło słońce, po raz chyba 4-ty w tym roku...
Spoglądamy na zegarki... jest jeszcze trochę czasu... więc... możemy podjechać do Zajączkowa, w pobliże pałacu... przy okazji okazało się, że na mapie jest błąd... i droga prowadzi zupełnie inaczej niż było zaznaczone... dzięki temu zamiast do Zajączkowa na wprost docieramy do Sysek z których odbijamy na Zajączków...
Wyjeżdżamy dokładnie przy Pałacu... jest wielki, zadbany...i... niedostępny... Całość należy do prywatnych właścicieli... nie ma opcji by wejść na jego teren... trudno, ważne że nie niszczeje, nie popada w ruinę...
Tuż obok jest kościół, przy którym również przystajemy, ktoś dowcipny pokrył go ohydną blachą pomalowaną na równie paskudny kolor... Chyba tylko na zdjęciach poddanych obróbce wygląda to w miarę dobrze...
Po kilku minutach przerwy... i analizy mapy postanawiamy pojechać na Grudzień-Kolonię, gdzie i ja i Karolina mamy w miarę prostą drogę... ona do Domu a ja do Opoczna... Gdy stajemy w cieniu przystanku autobusowego... odpalam dla zasady nawigację, wiem, że będę musiał nieco mocniej nacisnąć na pedały by mieć zapas czasu... by mieć pewność, że zdążę na pociąg... dowiaduję się, że do Opoczna, a właściwie do stacji mam około 13.5km :) nie powinno mi to zająć więcej niż 40 minut, ale... po drodze może się wydarzyć wszystko...
Po kilkunastu minutach trzeba się rozstać, każdy jedzie w swoją stronę... to już koniec wycieczki.... może uda się zorganizować kolejną i odwiedzić miejsca gdzie jeszcze nie dotarliśmy?
Ruszam i gnam na Sławno... w którym odbijam w ul Piłsudskiego która ma się zmienić w szuter..., zmienia się... w piaskownicę, myślałem ,że to będzie kawałek więc brnę dalej... O jeździe na cienkich kołach nie ma mowy... tutaj poradziłby sobie jedynie góral na oponach 2.1 cala... Dookoła mnie latają wielki muchy... chyba się cieszą z darmowej wyżerki... Co chwilę któraś na mnie ląduje... gryząc niemiłosiernie... nie zostaję dłużny, ubijam kilkanaście... o jeździe nie ma dalej mowy... więc biegnę... z rowerem u boku... dopiero po 2 km... podłoże jest na tyle ubite że mogę wsiąść na rower i uciec przed morderczym latającym muszym szwadronem.... Dopiero gdy przekraczam 16km/h muchy zostają w tyle.... żyję... umknąłem... Gdy dojeżdżam do asfaltowej drogi... prowadzącej na Prymusową Wolę natykam się na miejscowego rowerzystę który widział mnie w Sławnie.... i dopędził jadąc dookoła... Wiedział, że droga którą jadę to piaskownica... Miałem jechać dalej na wprost... ale nie mam ochoty na kolejną walkę z piaskiem, muchami... po krótkiej konsultacji odbijam na 12kę... i nią docieram w pobliże obwodnicy Opoczna gdzie zjeżdżam na stację Opoczno Południe...
Tam... ludzi co niemiara.... wszyscy czekają na mój pociąg... ruch... jak w Warszawie... ;P
Podjeżdża pociąg... odszukuje mój wagon... szukam przedziału na rowery... nie ma...
Gdy w trakcie jazdy podchodzi konduktor pytam się... czy jest takowy w pociągu... pokazuje mi miejsce gdzie jestem... z informacją że tutaj jest przedział na rowery a tam... moje miejsce na drugim końcu wagonu... TLK... Chyba sobie jaja robią...
No cóż..
Po podróży spędzonej na korytarzu wysiadam w Katowicach... na radarach meteo widziałem, że otaczają miasto deszczowe chmury... wsiadam czym prędzej na rower i gnam do domu... mam max 20 minut...
300m przed domem zaczyna padać... udało się... Teraz potrzebuję kąpieli i idę spać... jutro do pracy... oczywiście na rowerze...
To był kolejny z udanych weekendów spędzonych z Karoliną... było świetnie, znowu odkryłem kilka ciekawych miejsc...w Raju nad Pilicą.... a gdy zobaczyłem ile natłukliśmy km... szok...
Dziękuje Ci Karolu za kolejny wypad... jesteś świetną przewodniczką...i niesamowitą gawędziarą... :) Liczę na kolejne wspólne wypady...
Do końca nie byłem pewien jak dotrę na zawody..., czy będzie to pociąg, czy przyjadę z Darkiem, czy może skorzystam z innej opcji...
Dopiero wczoraj się to skrystalizowało... zostało potwierdzone na 100%.
około 5:30 wyjeżdżamy z Darkiem z Zabrza... Google twierdzi że mamy ok 3 godzin jazdy, odpalone 2 różne nawigacje - Janosik i OSMAnd...
Do Radomska prowadziły podobnie jednak później każda z nich ma inny plan... zawierzamy jednak Janosikowi, może ma rację, w końcu ma dodatkowo aktualne dane o ruchu....
Na miejsce docieramy około 30 minut przed planowanym przez nawigacje czasem...
Dzięki temu zyskujemy kilka chwil więcej na przygotowanie się i rowerów do wyjazdu... spotykamy kilku znajomych... witamy się...
Jest i Karolina z którą umawiam się na wspólną jazdę...
Wcześniejsze komunikaty wskazywały na to, że będzie to jedna z najcięższych edycji BikeOrientu... jak będzie to się dopiero okaże na trasie....
Spoglądając na mapę spodziewałem się, że zaliczymy leśny zakątek... bez cywilizacji... tylko trochę szutrów, szlaków i tyle... zapowiada się, że przez cały ten czas nie będzie sklepów... Do jedzenia i picia będziemy mieli tylko to co w plecakach... więc trzeba tą trasę zaliczyć jak najszybciej... Do pokonania mamy około 50km....
Po wstępnym rozrysowaniu wygląda na to, że zaliczymy punkty w kolejności: 9, 20, 3, 17, 1, 8, 13, 19, 16, 4, 2, meta...
Brakuje nam tylko jednego... opisu punktów... zawsze była osobna kartka, bądź znajdowały się w rogu mapy... a tutaj nic... dopiero po chwili... śmiech... przecież są naniesione obok numeru PK
Ruszamy na wschód, chociaż bardziej na południowy-wschód...
9 - punkt widokowy
Ciekawe ile osób wybrało ten kierunek... początkowo jedziemy sami, droga prawie płaska, asfaltowa, oby było tak przez cały czas, jednak coś mi podpowiada, że to tylko wersja DEMO która szybko się skończy.... Tuż przed Borkowicami odbijamy na szuter mający nas doprowadzić w pobliże PK...., mam to trochę inaczej zaznaczone, ale Karolina wie co robi :) Chwilę później zaczyna się podjazd, te chyba ten ze 100 metrami przewyższenia, tydzień temu w górach, teraz góry, niby niższe, niby nachylenie mniejsze, ale jest co robić... Po kilku minutach jest mi gorąco... dobrze, że przed wyjazdem zdjąłem wiatrówkę, chyba bym się ugotował :) Natykamy się przy PK na na kilku, może nawet kilkunastu bikerów...., podbijamy karty, wsiadamy na rowery i jedziemy szukać kolejnego PK....
20 - dół Kocham takie opisy, a znając Piotrka to dól będzie na górce :).... Długi szuter... mijamy Dąb i krzyż/kapliczkę św Huberta... przy nim widać lampion, kilka osób pognało do niego licząc na to, że to ten właściwy... Mapa mówi jednak, coś zupełnie innego... To prawdopodobnie lampion dla trasy pieszej... Nasz znajduje się nieco dalej i jest nieco bardziej ukryty... przynajmniej tak wynika z mapy... Dojeżdżamy do właściwej przecinki... skręcamy... natykamy się na całe stado bikerów czeszących las... trochę na czuja odbijamy... w lewo... wg tego co wskazuje mapa.. Tutaj gdzieś powinien być PK, jest nawet drzewo z zamalowanym znakiem... wiec lampion musi być blisko... oczywiście jest w sąsiednim dołku :)
Wyjeżdżamy spod dołka..., przed nami kawał szutra... z którego chcemy odbić trochę za rowem zaznaczonym na mapie... Swoją drogą jest dziwnie sucho... Patrząc na mapę spodziewam się niezłej przepieduchy... czesania lasu... liczba ścieżek w miejscu gdzie ma być PK jest iście imponująca... Część osób odbija we wcześniejszą przecinkę... My nie.. realizujemy plan po swojemu, staramy się nie ulegać instynktowi stadnemu... który jest zdradziecki... co niejednokrotnie miałem okazję sprawdzić... Skręcam w przecinkę, tuż za rowem, a raczej rowikiem...czy bardziej głębszą bruzdą bo ten dołek nazwać rowem to lekkie nadużycie... Dojeżdżamy do skrzyżowania ścieżek i... chyba najlepszą opcją jest podążać wzdłuż "brudzy"... PK namierzony... możemy wracaćdo rowerów...
Pierwotnie planowaliśmy zaliczyć 17kę... jednak zmieniamy decyzję
1 - parking leśny - bufet Dojazd wydaje się banalny... taki też jest... wyjeżdżamy na asfalt... na 749.... jedziemy przez Kuźnicę, Januchtę i Ruski Bród... tuż za tą miejscowością odbijamy na Parking... a tam.... pustki.... nie ma nikogo... podobno 12 osób było przed nami...
Chyba pierwszy raz jestem na bufecie tylko z "bufetowym ".... Dostępne jest wszystko... nawet domowe ciasto :)
5 minut przerwy, uzupełnienie bidonów i pora ruszać na ...
8 - brzeg strumienia
Wielkich problemów z nawigacją nie ma... szeroki prostu szuter.... lekko pod górkę... później odbijamy na północny zachód, tym samym szuterkiem... Po drodze spotykamy grupę bikerów/zawodników pytających czy ta droga gdzieś prowadzi...
za strumieniem wbijamy się w przecinkę... lampion namierzony w ekspresowym tempie.... zawracamy....
Nie powiem zaintrygował mnie ten punkt, ciekawe co będzie. jaka to kopalnia, jak długi chodzik, czy będzie woda? Z ósemki dość prosty dojazd do ścieżki prowadzącej na PK odbijamy z szutra na wschód, ścieżka trochę się wije ale doprowadza nas na miejsce... jest kilku bikerów czeszących sztolnię, twierdzą, że PK nie ma... tyle, że kilkanaście metrów dalej jest druga sztolnia... i tam już lampion widać... podbijamy karty
Wyjazd z 17 wydaje się banalny... ale źle popatrzeliśmy na mapę i źle wybraliśmy kierunek... zamiast na zachód jedziemy na północny wschód... Dopiero szuter prowadzący na północny zachód uzmysławia nam, że jesteśmy nie tam gdzie chcieliśmy... jednak nie ma twego złego... Może to nawet lepszy wariant.. ? Przy czym czeka nas teraz dość stromy podjazd po luźnych kamykach... praktycznie nie da się jechać... tylne koło traci przyczepność... Ciężko... ale docieramy do asfaltu który mamy przekroczyć... spotykamy kilku bikerów jadących w przeciwnym kierunku. Twierdzą, że 13 to najłatwiejszy PK jaki był do tej pory w ich wariancie... Hmmm....
Dość długi zjazd, odbijamy w ścieżkę w lewo i już po chwili jesteśmy przy tablicy... Faktycznie banalny PK... Może to było by dobre miejsce na drugi bufet ;)
Wyjeżdżając z punktu wypowiedziałem nie w porę kilka słów, których szybko pożałowałem "idzie nam nieźle, za max 2 godziny jesteśmy w bazie z kompletem PK"... Nie zauważyłem jednak symptomów zmęczenia, pogodą, podjazdami... a to jest wstęp do załatwienia się na cacy...
Do przecinki prowadzącej na PK prowadzi długi szuter.... z nim nie mamy żadnych problemów.. skręcamy we właściwą przecinkę i odmierzamy... liczymy przecinki... ścieżka kilka razy zakręca... natykamy się na bikerów... i najczęściej zadawane przez nich pytanie to "wiecie gdzie jesteśmy".... ;P wkrótce i my tracimy orientację... kilka razy sprawdzamy przecinki... nie zauważając jednak, że na rozwidleniu 500m wcześniej odbiliśmy nie w tym kierunku, pojechaliśmy zgodnie z tym co podpowiadał nam instynkt.... tą ładniejszą ścieżką... ignorując tą bardziej zarośniętą... zakrzaczoną.... zemściło to się okrutnie... W końcu postanawiamy wrócić do szutra i zaatakować PK z drugiej strony... od północy, wydaje się, że powinno być prościej... Początkowo owszem tak jest do miejsca gdzie skręcamy w przecinkę... na niej pojawiają się rozlewiska, błoto... musimy kilka razy schodzić z rowerów... przenosić rowery.... W którymś momencie zauważam, że ścieżka zmieniła niespodziewanie kierunek..... coś jest nie tak... zmęczenie coraz większe.... mózg chyba też mi nie pracował poprawnie... gdybym przeanalizował na chłodno mapę... to zauważyłbym, że ścieżka tak zakręca... Po drodze przy któryś przenosinach rowera Karolina informuje mnie, że zgubiła po raz kolejny w tym roku licznik... Masakra... myślałem że tylko ja tak mam... zawracamy... szukamy... i jest... ufff... leżał na trawie obok wielkiego rozlewiska... Masakra... Krążymy po ścieżkach leśnych coraz mniej rozumiejąc i chyba coraz bardziej się gubiąc... w końcu po 2.5 godzinie dochodzimy do wniosku, że to nie ma sensu... jeszcze trochę i stracimy cały czas... pora odpuścić ten punkt... trudno.... Z marsowymi minami wracamy do szutra, widać, że obydwu nas dobił ten punkt, że mamy trochę dość... nawet rozmowy cichną.... To kolejny dowód na przemęczenie, na odwodnienie.... itd...
16 - skrzyżowanie ścieżki z przecinką
Patrząc na mapę spodziewam się kolejnego PK wokół którego będziemy krążyli.... multum ścieżek na mapie nie ułatwi nawigacji... Na początek mamy jednak długi szutr... kilka km po pagórkach... By dotrzeć w okolice 16-ki musimy wjechać na inny szuterek prowadzący bardziej na zachód.. z jego odnalezieniem nie mamy problemów... odnajdujemy też strumień/ciek wodny... za którym wjeżdżamy w ścieżkę... okazuje się że namierzenie lampionu nie stanowi problemu... po prostu wpadamy na niego :)
W nieco lepszych humorach wracamy do główniejszego szutra... tam zatrzymujemy się na chwilę, siadamy... jemy banany, grześki, pijemy... to co jeszcze mamy w bidonach...
jest nieco lepiej... odzyskujemy nieco energię... może nie będzie tak źle... do końca zostały tylko 2 PK...
4 - źródło
Jadąc dalej zastanawiamy się głośno czy nie skręcić w przecinkę przed centrum radiowo-telewizyjnym, jednak przecinka wygląda nijak... jedziemy niżej... wjedziemy w "normalny" szutr... to już nie czas, nie pora na zabawy w lesie... Szybko namierzamy właściwą przecinkę, wjeżdżamy w nią... i jest PK... podbijamy karty i jedziemy na ostatni dzisiaj PK
2 - świątynia solarna Słowian VIIw
do świątyni wygląda na to, że prowadzi kilka przecinek... kilka szlaków... więc nie powinniśmy mieć problemów z dojazdem... jednak się mylę... Przecinki w które wjeżdżamy... dość szybko się kończą... przed nami przepaść... zawracamy... po 2 próbach decydujemy się na zjazd i podjazd os strony parkingu... niestety tam też w zasadzie nie ma opcji... z mapy wynika, że obok nadleśnictwa jest nieco lepsza droga... Może i jest... ale... za płotem, nie ma przejazdu... masakra... Chwilę później rozmawiamy z "tubylcem" wskazuje nam możliwość podejścia, co o podjechaniu raczej nie będzie mowy... Jednak po krótkiej wymianie zdań... i konsultacjach z zegarkiem... decydujemy się odpuścić ten PK i pojechać już na metę... lepiej przyjechać przed czasem niż nawet minutę po...
meta
dojazd do mety możliwy jest w kilku wariantach, mamy jednak dość lasu, dość szutrów, szlaków w większości źle oznakowanych lub wcale bez oznaczeń... wybieramy asfalty... 10 minut później wpadamy na metę, oddajemy karty...
witamy się z Darkiem, spotykamy kilku znajomych, wszyscy twierdzą, że było ciężko..... 19-ka dała w kość nie tylko nam... wiele osób krążyło w okolicy.... część namierzyła lampion... część nie...
Pakujemy rowery, zaliczam szybką kąpiel w kultowej "łazience" i możemy czegoś się napić, coś zjeść... Do rozdania zostało może 30 minut....
Dotrwaliśmy do zakończenia, koronacji... rozsiadamy się wygodnie na murawie... możemy chwilę porozmawiać... Karolina zdobywa w losowaniu torbę na laptopa :) - jest upominek z zawodów...
Po 19... pora się pożegnać, opuścić miejsce zawodów... było ciężko... ale nie każde zawody są łatwe, a te były pucharowe i Piotrek stanął na wysokości zadania... najważniejsze że lampiony były na miejscu... Pewien niesmak pozostał przy liczeniu punktów... gdzie na chwilę została przerwana ceremonia... i w pamięci pozostaną kibelki... za zasłonami kołyszącymi się we wszystkich kierunkach :) Oczywiście sam teren... też na długo zapamiętamy...
Dziękuje Karolina za wspólną jazdę, za cierpliwość do mojej dezorientacji... ale w sumie fajnie było... i w trakcie jazdy i po.. Dziękuję Ci za to... i za wszystko inne :)
Niedziela... jest jeszcze ciemno gdy wstaję... Czuję zmęczenie po wczorajszej wycieczce firmowej, czuję efekt odwodnienia. Ale o 6:23 muszę być na dworcu PKP... Coś czuję, że to będzie zwariowany dzień.... Termometr pokazuje coś powyżej 10 stopni... jak na tą porę nieźle, jednak później będzie niewiele więcej do 15 może 16 stopni... Niewiele przygotowane, wczoraj nie było jak i kiedy... dopiero teraz uświadamiam sobie, że mapnik jest w firmie, odkopuję stary... trudno... musze dodatkowo zmienić mocowanie liczników... Wyjeżdżam z domu około 5:40... mam ponad 40 minut, nie muszę się spieszyć... W Katowicach pociąg jest dopiero podstawiany, i jak to w reklamie nie wszystkie pociągi to InterCity.... to chyba wolałbym by podstawili stary skład Regio... Może bardziej śmierdzący, ale tam przynajmniej jest miejsce na rower... Po raz kolejny przekonuję się gdzie IC ma rowerzystów... Rower musi stać w korytarzu... co stację muszę kontrolować czy da się przejść, czy nie blokuje drzwi... czy się nie przewrócił... masakra... Na szczęście nie każdy pociąg to IC.... W między czasie dosiadają się kolejnu bikerzy, problem z rowerami narasta...
Docieram do Piotrkowa Trybunalskiego, pociąg ma 20 minut opóźnienia... krótka wizyta w przydworcowym, kupuję drożdżówki... pewnie wczorajsze, ale mogą się dzisiaj przydać... Opóźnienie pociągu jest spore..., w Smardzewicach na tamie mam być o 10:00..., nie ma czasu na zwiedzanie, focenie... wsiadam na rower i jadę przez Koło, Lubaszów..., miałem jechać przez Bronisławów, jednak... w ostatniej chwili rezygnuję z tego pomysłu... Mogę tam trafić na teren a to mnie spowolni, lepiej nieco nadłożyć jednak gnać asfaltem... Golesze Duże, Dębsko, Swolszewiece Duże, Swolszewice Małe.... Osiągam tamę jest 10:15... Okazuje się, że jesteśmy po 2 różnych stronach tamy... wsiadam więc na rower i jadę.... minutę później już się witam z Karoliną..., Omawiamy w skrócie dzisiejszy plan wycieczki... już wstępnie wydaje się nie do zrealizowania w całości... zbyt mało czasu... mam jedynie 7 godzin... Główny cel podróży to Poświętne i tamtejsze sanktuarium, którze urzekło mnie wnętrzami które miałem okazję już sporo wcześniej widzieć na zdjęciach... Szkoda tylko, że przez poranny pośpiech nie wziąłem mapy okolic Spały... mam tylko mapę o skali 1:75000 tej części woj. Łódzkiego...
Karolina zaczyna mnie oprowadzać po okolicy, w dziwnym miejscu pokazuje mi źródełko... Sam chyba w tym miejscu nie szukałbym go... a jednak... wypływa spod małej skarpy.
Kierunek Tomaszówek, Wincentów... i zaskoczenie, gdy dojeżdżamy do krawędzi lasu wyłaniają się wielkie około 3 metrowe rzeźby... To Panteon patronów i Opiekunów Łowiectwa... Obowiązkowa sesja fotograficzna...
Po dobrych kilkunastu minutach w końcu ruszamy... niedaleko jest kolejny PK, tuż przy skansenie Niebowo... dojeżdżamy w kilka minut... Na miejscu okazuje się, że to teren prywatny, właściciele sami prowadzą ten skansen... może jest niewielki ale piękny... Chwila rozmowy z nimi... i to miejsce warte jest kolejnych odwiedzin może przy okazji wiejskiej potańcówki :) na którą zapraszali... :)
I trochę dalej zaliczamy PK przy leśnej kapliczce Giełzów. Teren trochę dał się we znaki, sporo piasku, na końcu podjazd terenowy... wszystko co każdy biker "lubi"... Ale warto było się pomęczyć...
Opuszczamy kapliczkę i kierujemy się szlakiem Hubala na Poświętne, gdzieś małe przegapienie skrętu i... lądujemy jakieś 1.5 km dalej... na wiadukcie nad Centralną magistralą kolejową... Na mapie Karoliny zaznaczony jest jakiś pomnik z początku XXw... to jakieś 150-200m za wiaduktem... Jak już tutaj jesteśmy to warto go odszukać... Stajemy... i kolejne miejsce które zaskakuje, to 3 krzyże... bez jakiejkolwiek inskrypcji... tablicy informacyjnej czy czegokolwiek...
Wracamy na szlak Hubala, tym razem skręcamy we właściwą przecinkę, a raczej leśną autostradę :) i już po chwili odnajdujemy miejsce postojowe przy którym umieszczony jest kolejny punkt...
Czas leci... nie możemy tutaj zabawić zbyt długo... a szkoda... można by rozpalić ognisko :)... Do Poświętnego już niedaleko... gdy dojeżdżamy z daleka widać sanktuarium...
W pobliżu jest kilka starych drewnianych młynów... tyle, że czas strasznie goni, dzisiaj damy radę podjechać tylko do tego najbliższego... jednak warto było... tylko czemu jest taki zaniedbany... taki zniszczony, to w końcu atrakcja tego miejsca.. , zdaje się jednak, że właściciele wolą postawić kolejną knajpę niż remontować stary młyn...
Spoglądamy na zegarki... czasu jest niewiele... niecałe 3 godziny pozostało do odjazdu pociągu... Kolejne atrakcje zostawiamy na kiedy indziej... a teraz gnamy dalej szlakiem Hubala w kierunku szańca... przy którym ciut dłuższy postój... Zastanawiamy się czy po drodze będzie można cokolwiek zjeść... Jednak knajpki odpadają, bo za długo trzeba by czekać na jedzenie... konsumujemy drożdżówki zakupione w Piotrkowie Trybunalskim... Dodają nam trochę energii...
Teraz, musimy już gonić... Wracamy na DK48 , nie przepadam za takimi drogami, jednak dzisiaj zaskakuje... nie ma ciężarówek... ruch samochodów osobowych jest też jakby mniejszy... Gdyby jeszcze nie ten wiatr w twarz... W 2 miejscach zatrzymuję się... Pierwsze to Synagoga w Inowłodziu,
Gdy dojeżdżamy do spały... okazuje się, że mamy ponad godzinę czasu, więc pozwalany sobie na wizytę w drewnianym kościółku, podobno nie za często można zajrzeć do środka... :)
I pozostaje już tylko dojazd do Tomaszowa, w którym jak się okazuje mamy na tyle czasu by podjechać do Maka... w zasadzie do McDrive :)... Dzięki temu jesteśmy obsłużeni w kilka chwil... więc konsumujemy to co udało się zakupić...
Tuż obok jest plac Kościuszki, W końcu działa fontanna... szkoda tylko, że jest tak jasno... Wieczorem wygląda zabójczo...
Jednak nie możemy tutaj spędzić zbyt dużo czasu... Gnamy na dworzec PKP... dojeżdżamy kilka minut przed czasem... I niestety musimy się pożegnać... W tym momencie zaświeciło słońce... zrobiło się ciepło, przyjemnie... Pomimo aury... dzień niesamowicie udany, bardzo rowerowy..., szkoda, może nawet zbyt intensywny, ale sam chciałem odwiedzić Poświętne... Dzięki Karola, że mnie tam zaprowadziłaś, że po raz kolejny oprowadziłaś mnie po swojej ziemi, za mile spędzone chwile... Dzięki za wszystko... :-D KKK
Pociąg dość szybko dotarł do Koluszek, mam godzinę, ruszam gdzieś.. może znajdę jakąś "atrakcję", portale "polska niezwykła" i "polskie szlaki" poddały się w Koluszkach... więcej atrakcji jest na pustyni Błędowskiej... Ruszam jednak na Stare Koluszki, na mapie jest zalew... Podjeżdżam fota i wracam, rozczarowało mnie to miasto... jest... nijakie... bez historii i bez przyszłości... Na chwilę obecną kojarzy mi się z wszechobecnymi Kababami... Czyżby Turcy opanowali tą miejscowość? Sobieski się w grobie przewraca... Ech...
Wracam na dworzec, zaczyna padać, robi się nieprzyjemnie... Przyjeżdża mój pociąg, niestety znowu jest to IC... i znowu brakuje miejsca na rowery... Cóż... rower zostaje na korytarzu... W Piotrkowie pojawia się drugi rower... przejścia już nie ma...
Piątek dość łaskawy jeżeli chodzi o pogodę, jeszcze się zastanawiałem czy nie sprawdzić jakiegoś fragmentu trasy jednak przypomniałem sobie że dzisiaj nie jadę do Katowic tylko na Zabrze :) Jutro startujemy z Darkiem w Helenki... trasa będzie spora, chyba najdłuższa jaką zaliczę w tym roku... ale to inny temat... Z firmy wychodzę około 16:20... wsiadam an rower i gnam... muszę jeszcze zaliczyć po drodze 2 sklepy... zajmuje to chwilę, za to w Rokitnicy zauważam znak, nie wiem czy to nowy, czy po prostu go nie widziałem... nie zwracałem na niego uwagi... Chwilę się mu przyglądam... Fajnie, że jest... jednak nie przekonuje mnie... Mam swoje szlaki trasy...
Sobota skoro świt, a nawet wcześniej... pobudka... o 5:30... nie chce się ale trzeba się zwlec... i zbierać, za godzinę wyjazd z Zabrza, a mają do nas dotrzeć jeszcze Andrzej i Krzysiek... Punkt 6:30... jesteśmy przy aucie i pakujemy rowery.... wkrótce wszystko gotowe i możemy ruszać. Na miejsce docieramy w okolicy 8:30.. niby sporo czasu... ale...
Na starcie masa znajomych... już samo dotarcie do biura zawodów stanowi wyzwanie... Dzisiaj startuję w parze z Karoliną na trasie maga... to mój pierwszy start w tym roku... pewnie nie dałbym rady dzisiaj zmierzyć się z setką... pewnie bym przejechał, ale... nie wiem czy w limicie czasu... W zamian za to będę miał wspaniałą towarzyszkę :)
Krótko przed odprawą przy starcie zbierają się zawodnicy...
Odprawa trochę się ciągnie... 10 minut przed startem dostajemy mapy... jest sporo czasu by nakreślić wariant... Plan obejmuje punkty... 5, 20, 4, 1, 10, 16, 8, 3, 7, 2
5. Skraj lasu Jedziemy z dość sporym pociągiem uczestników, czyżby dzisiaj na trasie mały taki kursować? Trochę się tego obawiam, w końcu na stracie stawiło się ponad 300 osób... Początek szosami..., końcówka to delikatny podjazd w terenie... na PK... kolejka... :) do perforatora..., swoje musieliśmy odstać...
20. Skrzyżowanie ścieżki z rowem Ruszamy dalej... jedziemy na północ, ścieżka jednak jest słabo widoczna, sporo mokradeł, jakiś dziur, pieńków... dojeżdżamy do traktu konnego... chwila wahania.. nie... 200m dalej jest szosa, przebijamy się łąką... do Włodzimierza... by tam wjechać na asfalt... Ile się da będziemy dzisiaj korzystać z asfaltów... nie ma co ryzykować... przynajmniej taki mamy plan... W Pawłowie Górnym odbijamy w teren, byle tylko nie pokręcić czegoś ze ścieżkami, na mapie jest delikatna plątanina... jak źle wybierzemy to będziemy się kręcić dookoła... Jednak punkt jest banalny :) Podbijamy karty i ruszamy dalej....
17. Szczyt góry W planie mamy 4-kę..., więc kierujemy się za zachód przez Zawał... leśnymi ścieżkami na Zawadów. Gdzieś po drodze jednak ścieżka skręca na północ... niedobrze... szukamy czegoś odbijającego na zachód... spotykamy 2 rowerzystów jadących w podobnym kierunku... jeden z nich złapał panę, pompka odmówiła mu posłuszeństwa.... Użyczam swojej, a my mamy chwilę wytchnienia, możemy się napić i zastanowić co dalej... Wbijamy na nieco bardziej zarośniętą ścieżynkę ale prowadzącą na zachód przynajmniej na początku tak jest później zmienia kierunek na północno-zachodni... Dojeżdżamy do szosy. Na "oko" jesteśmy w pobliżu Bukowna... do 17.. jest niedaleko, więc nie ma sensu jechać na 4-kę w tej chwili... Misternie wyrysowany pan wziął w łeb :) Dojazd szosami bezproblemowy.... Pomnika nie da się pomylić czy nie zauważyć...teraz czeka nas mały podjazd na Borowską Górę... Wydaje się, że do szczytu niedaleko... więc po co męczyć się z rowerami... idziemy pieszo... tyle, że wchodząc na "szczyt" okazuje się, że dalej też jest szczyt, tylko jakby wyżej... idziemy dalej, i dalej... takich szczytów było po drodze chyba 4... zanim pojawił się ten właściwy, ponad 200 metrów spaceru.Ale nie my jedyni zafundowaliśmy sobie piszą wycieczkę... :) Na szczycie korzystamy z przytroczonego perforatora i możemy wracać...
12. Przy drodze. Po powrocie na asfalt, chwila zastanowienia, 4-ka jeszcze poczeka, do 12-ki dojazd wydaje się dość prosty, więc jedziemy go poszukać.. Szosy kończą się za Bukową, trochę obawiam się co będzie na trakcie leśnym, Karolina mnie pociesza, że piasków nie ma zbyt wiele jak do tej pory..., Samo odnalezienie punku banalne... a w końcu przekonałem się do odmierzania odległości linijką, a nie na oko... pomaga to niesamowicie...
4. Brzeg jeziorka. Wyjazd z punktu na Wolę Łękowską... nie powinno być problemu, przynajmniej tak wynika z mapy... Niestety tym razem to walka z pustynią... cały kilku km odcinek to piachy, piachy, piachy... pod koniec skręcamy bardziej na północ tak jak prowadzi główny szlak... i dokładamy sobie kilkaset metrów po piasku... Próbujemy wbić się po drodze w jakąś ścieżkę która wygląda lepiej... jednak szybko kończy się na bagnie i rzeczce, zawracamy... Docieramy do drogi... Uff Możemy w końcu przyspieszyć, chociaż wiatr w południa daje o sobie znać. próbuję robić tunel... czy mi wyszło... nie wiem? w końcu po kilku km asfaltem musimy wjechać w teren, o dziwo piasku tutaj jest niewiele... od czasu do czasu jakaś łata.. Na samym końcu wydaje nam się, że powinniśmy pojechać dalej na wschód... jednak szybko okazuje się, że to nie tutaj, a właściwa ścieżka prowadzi na północny wschód... Docieramy na miejsce... Kilku bikerów uzupełnia elektrolity... my jednak ruszamy dalej....
1. Wiata (Bufet) Wracamy na szosę, później odbijamy na czerwoną rowerówkę która prowadzi nas przez fajny mostek na bufet... Po drodze minął nad Krzysiek... z którym rano przyjechałem... zgubił gdzieś Darka... Na bufecie zabawiamy dobre 10 minut... - jest rewelacyjnie zaopatrzony są pomarańcze, ciasto, batony, woda, banany....
9. Szczyt wzniesienia Wracamy na czerwoną rowerówkę, Chciałem z niej zjechać sporo wcześniej, w plątaninie ścieżek i linii energetycznych nie zauważyłem małej ścieżki tuż za drugimi liniami energetycznymi..., na szczęście mam ze sobą Karolinę z sokolim wzrokiem która nie pomija takich szczegółów :) Dzięki temu wjeżdżamy we właściwym miejscu, a samo odnalezienie jest banalne... Na szczycie spotykamy bikerów, którzy mówią, że za 2 słupy energetyczne jest przejezdna ścieżka :)...
Walka trwała chwilę..., w docieramy do cd... czerwonej rowerówki, domku prowadzi dość przyjemna droga prawie po płaskim, wzniesienia w granicach 1-3% raz w górę raz w dół... docieramy na miejsce... Obowiązkowa sesja fotograficzna :) i podbicie kart.
7. Szczyt góry Więc zastanawiamy się co teraz... z mapy wynika, że mamy kilka alternatyw... bądź cofnąć się i pojechać dalej asfaltem, bądź pojechać mocno terenowo, ale nie wiemy jakiej jakości będą ścieżki, bądź możemy trzymać się ścieżki rowerowej - tej czerwonej... sposób poprowadzenia wskazuje, że nachylenie nie będzie zbyt wielkie..., za to droga będzie dłuższa... Wybieramy ten ostatni wariant... Początkowo jest praktycznie płasko, bardzo niewielkie nachylenie... Gany jak wariaci... wkrótce jednak droga zakręca w lewo i pod górę.... Licznik pokazuje mi około 8-9% szutrem. Zaczynam mieć wątpliwości czy to był dobry pomysł... Dobrze, że co kilkaset metrów jest płaska półka... na niej oddech się uspokaja... W sumie zaliczyliśmy 9 takich podjazdów...
Na szczycie już zdecydowanie prościej, tyle, że szczyt górki dopiero przed nami... zostawiamy rowery i piechotę idziemy na szczyt.. Ilość piachu wskazuje, że to był dobry wybór... szkoda by było wnosić pojazdy tylko po to by za chwilę je znosić... Trochę za duża ta piaskownica... Przy lampionie chwila przerwy.. na mały odpoczynek i kilka fot :)
2. Skraj stoku narciarskiego Do zaliczenia został już tylko jeden punkt..., a 2-ka jest położona idealnie... Zastanawiam się co potem, trochę obawiam się stoków narciarskich... na nich nachylenie jest solidne... ale cóż... zobaczymy. Na miejsce docieramy szybko dość przyzwoitą drogą szutrową, czasami asfaltową... już od wjazdu panowie z obsługi wyciągu krzyczą, że punkt jest tam, wskazując prawą stronę stoku... :) Lampion więc podbity i pozostało dostać się do mety
Meta. Prawą stroną w lesie prowadzi jakaś ścieżka MTB... nie wygląda to najlepiej, Karolina jednak uważa, że po stoku będzie najszybciej... Tak też robimy i wkrótce dojeżdżamy na metę... zostawiamy karty... wszystkie 10PK zdobyte... :) Karolina ląduje na 8 miejscu ja na 55... Teraz mamy sporo czasu... do zamknięcia mety... ponad 2 godziny... co tu robić... Pozostaje chyba uzupełnienie płynów, poczęstunek w restauracji... i... Leżenie Bykiem...
Postanawiamy jednak odwiedzić pobliski Młyn, rano gdy go mijaliśmy, tylko, zwróciłem uwagę, że coś takiego jest... Podjechaliśmy na miejsce, mała sesja foto... i wracamy, poczekać na resztę znajomych.
Po raz kolejny impreza okazał się świetnie zorganizowana, Każdy kolejny BikeOrient zaskakuje tym, że da się lepiej, że można poprawić jeszcze ideał... Okolica dawała w kość... nie zmienia to faktu, że punkty rozmieszczone tak, że można coś zobaczyć... coś może zaskoczyć, piękne widoki... czego brakuje na niejednym rajdzie...
Piszę się na kolejny BO
Dziękuję Ci Karolina... za wspaniałe towarzystwo :), bez Ciebie rajd nie byłby taki sam..., a przy okazji okazało się, że jechałem z najbardziej popularną blogowiczką na BS. Kilku uczestników zatrzymywało się i pytało czy to ty jesteś "Tymoteuszką" ?
Niedziela... rano, wcześnie rano...
W nocy była zmiana czasu, bałem się, że będę miał
straszne problemy z pobudką, że pojadę nie na tą godzinę...
profilaktycznie budziki ustawione na wszystkie możliwe
opcje, gdyby coś nie zadziałało...
Udaje się wstać...jest coś po 4:00 wg nowego czasu...
ciemno... nic nie widać...
Rower przygotowany, tylko jeszcze mapa, ona może być
przydatna... Co prawda mam nawigację w tel., ale to nie załatwia wszystkich
problemów...
Wyjeżdżam z domu w okolicach 5:40... gnam przez tonące we
mgle ulice miasta. Pustki..., na całej trasie minęły mnie może 3 samochody.
Trafiam na dworzec PKP.. mam ponad 30 minut do odjazdu pociągu, jeszcze małe
zakupy w sklepie, muszę mieć jakąś wodę na drogę. Coś na drugie śniadanie wziąłem
z domu.
Podjeżdża pociąg do Warszawy, w zasadzie podjeżdżają 3
pociągi do Warszawy, w tym jeden opóźniony przez zmianę czasu... Ten mnie nie
interesuje...
Stojące na peronie obok Pedolino również mam w
poważaniu...
Wsiadam do TLK... odjazd na kilka minut. Pomimo zakupu
biletu z opcją rower, miejsca na rowery brak... Biedny stoi w przejściu. Muszę
co jakiś czas sprawdzać, czy coś się nie stało, czy się nie przewrócił, czy nie
przeszkadza. Ogólnie o opcji spanie nie ma mowy...
Pociąg rusza, na kolejnych stacjach dosiadają się kolejni
właściciele 1-śladów. Przejścia zablokowane... masakra...
Mijam kolejne stacje, jakieś Gorolowiec, Zawiercie,
Częstochowa, Radomsko, Piotrków Trybunalski i w końcu Koluszki. Wysiadam,
niestety przez opóźnienie pociąg w kierunku Tomaszowa zwiał...
Cóż... wysyłam tylko esa o zmianie planów, wsiadam na
rower i gnam na Skrzynki... Całą drogę mam jakiś paskudny wiatr w twarz...
spoglądam na mapę, by jak najszybciej odbić w las. Mapa niestety kończy mi się
jakieś 5km przed Koluszkami... Z odpaloną nawigacją nie jest jednak źle,
kierunek mam nadany, po drodze nie planuję zwiedzania, po prostu chcę jak
najszybciej dotrzeć na miejsce.
Nowy Redzeń, Stary Redzeń... przy kościołach coś dużo
ludzi...
Wjeżdżam do Budziszewic, przy kościele obłęd, w chwili
gdy dojeżdżam zaczynają ludzie wychodzić z mszy, wyjątkowo jest ich dużo,
przypominam sobie co jest grane... Niedziela Palmowa.
Spoglądam na mapę... średnio mam ochotę jechać na Ujazd.
Za to na mapie jest zaznaczona alternatywna droga na Skrzynki, kolor żółty,
więc powinien być asfalt... I owszem
jest, mocno zniszczony, jednak przejezdny… a drobne braki.. cóż…
Kieruję się na rezerwat Małecz, za którym skręcam na
Skrzynki i przejazd Kolejowy na którym oczekuje na mnie Karolina :)
W pobliżu powinna być stara stacja... mała analiza zdjęć
satelitarnych googlea i już wiemy gdzie można się jej spodziewać... W lewo
później w prawo... w sumie chyba nie ujechaliśmy 100m i jest... Oczywiście
obowiązkowa sesja...
skrzek również widać, we wszystkich oczkach wodnych...
Miejsce to musi magicznie wglądać gdy wszystko się zazieleni... :)
Niby chwila, a czas szybko zleciał... jedziemy do
Tomaszowa, na tamtejszy Kirkut...
wejście jest dość dobrze ukryte, wiedzą o nim tylko
wtajemniczeni. Rowery przenosimy na teren cmentarza i.... szok... zza bramy nie
widać nawet części ukrytych tutaj macew...
W końcu wydostajemy się z cmentarza... i udajemy się na
ul Kępa, udokumentować zamknięte przejście piesze nad Wolbórką, aż dziw bierze,
że kładka nie została wyremontowana, pewnie koszt byłby niewielki...
Po pierwsze plac Kościuszki - już po remoncie... miejsce
aż się prosi o organizację imprez... :) pomimo ciągnącego się wiele lat
remontu, warto było czekać.
Mam coraz mniej czasu, a jeszcze tyle do zobaczenia...
Gnamy w kierunku Białobrzegów, by zobaczyć wyremontowany
drewniany kościółek św. Marcina i ruszamy w kierunku Spały,
Zegar pokazuje, że jest po 16:00... pora powili kierować
się na dworzec PKP...
Głównym szlakiem rowerowym wracamy do Tomaszowa, krótki
postój w sklepie spożywczym, muszę zaopatrzyć się na drogę powrotną i wkrótce
lądujemy na dworcu...
10 minut do odjazdu... rozmawiamy jeszcze chwilę, żegnamy
się, a wkrótce pewnie będzie okazja spotkać się na BikeOriencie...
jak na złość szynobus przyjechał o czasie..., dziękuję
Karolinie za Wspaniały dzień i pakuję się wraz z szarakiem co pojazdu...
30 minut później jestem już w Koluszkach...
Kombinuję czy w okolicy jest co zwidzieć, ale miasto jest
jakieś nijakie..., ulice opustoszałe, trochę podróżnych i tyle... Spędzam
kilkadziesiąt minut w poczekalni. Reklamowana darmowa sieć WiFi nie działa... nie
ma połączenia z internetem...
W dworcowym barze kupuję zapiekankę, to chyba ostatni
posiłek dzisiaj... o dziwo jest
przyzwoita... :) Połowa zakupionej jeszcze w Tomaszowie koli znika..., chyba
się delikatnie odwodniłem.
Kilka minut przed przyjazdem mojego pociągu zaczyna
kropić deszcz, a i wiatr robi się bardziej nieprzyjemny.
W końcu podjeżdża pociąg, wagon 10-ty... miejsc na rowery
brak.. ;P Znowu rower kwitnie na korytarzu, znowu muszę doglądać co stację czy
nie przeszkadza. Mam za to trochę czasu by zajrzeć do prezentu od Karoliny -
przewodnika po Tomaszowskich Trasach Rowerowych...
Coś mam wrażenie, że warto w te okolice przyjechać
jeszcze nie jeden raz...
Pociąg zatrzymuje się na kolejnych stacjach, od Radomska
do Częstochowy jedzie jako osobowy... dzięki temu droga jest prawie o godzinę
dłuższa.
22:24 - jestem na stacji w Katowicach, leje jak z cebra,
ubieram dodatkowego Softshella który jeździł ze mną przez cały dzień w plecaku...
Kierunek dom...
20 minut później solidnie zlany... idę pod prysznic... i
chwilę później spać...
Na początek małe wytłumaczenie, od kilku miesięcy w zasadzie żadnego wpisu nic... na blogu. Może to zmęczenie..., może kryzys..., może po prostu brak czasu, wiosenne postanowienie jest jednak takie by uzupełnić bloga. Zajmie to pewnie trochę czasu...
Ważne by w tej chwili nie generować kolejnych zaległości, więc... będę się starał bieżące wycieczki opisywać w miarę bez opóźnień, a resztę uzupełnić w "wolnej" chwili.