Opóźnienie przy wyjeździe podobne jak wczoraj, zresztą warunki pogodowe również podobne. Pakuję się i ruszam... Na popołudnie zapowiedziane są opady... oby jednak nie. Mam w razie czego przeciwdeszczówkę.
Piotrowice jak zwykle zawalone, niestety remonty w okolicy robią swoje, a ma być jeszcze gorzej. Mam wrażenie, że na drogach jest gorzej niż wczoraj... W Kochłowicach lekko zaciska, dobrze, że piesi trochę kierują ruchem... Na Wirku mam problem ze skrętem w lewo, swoje muszę odstać. W Zabrzu korek, jestem w okolicach ósmej... cóż począć...
Dopiero Gliwice witają mnie pustymi drogami...
W firmie jestem w takim sobie czasie... ech... mogę pomarzyć o czasach gdy dojeżdżałem w czasie poniżej godziny, mam nadzieję, że forma kiedyś wróci...
Wracam do domu nieco wcześniej niż zwykle, jest 16:40 gdy ruszam... Jadę drogami, po zapowiadanych opadach nie ma śladu... Drogi puste, tyle, że w Gliwicach, w Zabrzu już tak dobrze nie ma, kilka lekkich zacisków... Spoglądam na centy paliwa na stacjach, jakiś horror... każdy polityk obiecuje, że obniży akcyzę, podatki, a jak dorwie się do władzy to słychać, że trzeba je podnieść. Szkoda gadać. Niby rower jest ekologiczny, nie pali, ale jednak nie dowozi się części rowerowych rowerami tylko samochodami... a to wpływa na cenę końcową...
Poranek 7:11... ruszam, nie jest za ciepło, mam wiatrówkę, ale i tak czuję chłód. W słońcu za to przyjemnie :), jadę drogami, nie mam czasu ani ochoty na jazdę po szlakach. W Piotrowicach standardowo zaciska, podobnie zresztą jest i w Panewnikach. Dopiero gdy wyjeżdżam z Katowic jest lepiej...
Samochodów jakby mniej, niż zwykle, ale może to efekt późniejszego wyjazdu, mam wrażenie, że wiatr mnie wspomaga, gdy widzę łopoczące fragi przy jednej ze stacji mam już pewność... Wiatr jest ze mną...
Wkrótce osiągam Zabrze i Gliwice... Zaczyna być gorąco... choć prognozy trochę straszą, ale to dopiero za kilka godzin...
Poranek zaskoczył mgłami i brakiem deszczu. Wstępnie prognozy nie były tak dobre. Cóż... zakładam błotniki i w drogę. Samochodów w Piotrowicach jak mrówków. Spore korki. Jest nieprzyjemnie, podobnie jest w Panewnikach. Za to po minięciu znaku Ruda Śląska zaczyna się luzować.
Jako że wyjechałem w końcu z nieco mniejszym opóźnieniem, mogę jechać spokojnie, nie spinać się :) W Zabrzu melduję się około 8:00. Nie lubię tej godziny, z reguły pojawiają się tutaj korki. Dzisiaj jest spokojnie. Jedynie na światłach krótki postój.
Gliwice jak zawsze puste. Zastanawiam się skąd wieje wiatr, mam wrażenie że wcale go nie ma. Za to mgły miejscami umilają jazdę.
W firmie jestem w przyzwoitym czasie, powoli mijają bóle powyprawowe. Myślę, że do weekendu będę nówka sztuka ;)
Wyjazd później niż myślałem, jest 17:20 gdy ruszam. Drogi puste, sucho. lekki wiatr w twarz. Nic wielkiego ale odczuwalne. Jazda przyjemna, jednak na nic wielkiego nie ma szans. Jeszcze czuję, zmęczenie powyprawowe. W Zabrzu leciutkie korki, rowerem jednak mogę je szybko wyminąć. Praktycznie nie stoję nigdzie.
Gdzieś od Wirku drogi są coraz bardziej mokre, musiało lać i to solidnie jeszcze kilkadziesiąt minut temu. Chyba mi się udało.
Dojeżdżając do Katowic przypominam sobie o paczkomacie, trzeba tam podjechać. Zamówiony nowy czujnik prędkości i kadencji czeka. Wieczorem może go założę :)
Przy markecie urywa mi się tylny błotnik, zahaczyłem go nogą, nie mogę znaleźć klamry, musiała odpaść wcześniej. Trudno pora go wywalić w domu mam jeszcze 2 ;)
Wyjazd o poranku znów z opóźnieniem. Jest chłodniej niż wczoraj, wiatr słabszy, ale dalej ze wschodu.
Spore korki w Piotrowicach, dobrze, że tylko tutaj. Po wyjeździe z Katowic jest już nieźle...
Jazda idzie ciężko, 4 litery dalej dają znać o sobie. Siadanie i wstawanie z siodełka stwarza problemy. Jeszcze pewnie kilka dni i będzie dobrze. Pora planować kolejne wyjazdy. Choć planowanie średnio mi wychodzi. Najlepiej wychodzą wyjazdy ad hoc... bez planu.
Boję się trochę Zabrza, jest po ósmej, ale jest pusto, mimo tego kieruję się przez lasek Makoszowski. Lubię to miejsce. Po drugiej stronie są już Gliwice, ostatnie kilka km staram się mocniej naciskać.
Z firmy ruszam po 17, wieje, leje, słońca nie ma. Jest chłodno. Na drogach jakby więcej samochodów, do domu daleko. Trzeba jednak się postarać i wrócić do domu.
Nie mam ochoty na jazdę dookoła, sprawdzanie czegoś więcej. Praca dzisiaj wykończyła. Może odreaguję w drodze?
Po minięciu Zabrza jest spokojniej, niestety deszcz mocniejszy, buty przemoknięte. robi mi się nieprzyjemnie. Mogłem zabrać te zimowe, są odporne ta takie hece ;)
Od Kochłowic odliczam km do końca. Za to na Ligocie coś dziwnie strzela i słyszę, że coś się dzieje w tylnym hamulcu. Na chwilę się zatrzymuję i widzę zgiętą sprężynkę. Spiłowałem już okładziny? Kiedy? Sprawdzę w domu, za kilkanaście minut.
Po powrocie pierwsza myśl to gorąca kąpiel... Dopiero później zaglądam do hamulców. Okładziny jeszcze powinny wystarczyć. czemu sprężynka się zgięła? Nie mam pojęcia, ale zapas klocków jest w domu. Szybka wymiana, mała regulacja i na jutro rower gotowy :)
Minęło dobre 5 tygodni gdy ostatni raz jechałem do pracy by.... pracować... z drobną przerwą w trakcie majówki. ;) Teraz to już powrót na całego :)
Ostatni tydzień był dość intensywny rowerowo, był czas na odreagowanie choroby, na spotkanie z Karoliną... Jest dobrze po 7 gdy w końcu ruszam. Z rana okazało się, że wypadła mi podczas ostatniego dnia wyprawy śruba z przedniego hamulca... kiedy? jak? Nie mam pojęcia. Była też pora na zdjęcie bagażnika i zmianę łańcucha. Teraz trzeba dojechać do pracy. Wiatr w plecy, ale zaskakuje chłód... tego nie było w planie.