Wczoraj nie udało się wsiąść na rower, po 7 tygodniach nieprzerwanego kręcenia w końcu wpadł jeden dzień bezrowerowy, jakoś tak dziwnie. Plany na weekend były inne, jednak życie je zweryfikowało i zamiast jechać do Zabrza wylądowałem zupełnie gdzie indziej i bez roweru. W niedzielę wyglądało na to, że również obędzie się bez roweru. Udało się jednak wygospodarować 2 godzinki na szybki wyjad. Chwila zastanowienia gdzie jechać mając tak mało czasu i... wypadło na Paprocany, nie byłem tam chyba ze 2-3 miesiące.
Mając ograniczony czas nie mogłem bawić się w zwiedzanie okolicy, focenie, po prostu wsiadłem na rower i względnie szybko trzeba było dotrzeć na miejsce docelowe.
Już zapomniałem jak tutaj jest pięknie, jakie to fantastyczne miejsce na odpoczynek, na dokładkę nie było jakoś specjalnie dużo ludzi co jest ewenementem przy takiej pogodzie, chyba większość ludzi została w domach przed TV :)
Kolejny dzień Odysei Jurajskiej, pogoda jest jednak różna od tej wczorajszej. W nocy lało, w chwili gdy otrzymujemy mapy i karty startowe deszcz znowu zaczyna padać. Kilka różnych prognoz i każda mówi co innego, jednak wszystkie twierdzą, że opady mają się skończyć w okolicach południa.
Ubieram się w wariancie mocno przeciwdeszczowym, kurtka + spodnie + 2 warstwy pod spodem, temperatura ma spadać. O 9:00 jest nieprzyjemnie, a ma być gorzej. Organizatorzy w trosce o nas skracają dzisiejszą trasę o 4 punkty i godzinę jeżeli chodzi o czas całego przejazdu. Niby dobrze bo będzie prościej, z drugiej strony patrząc na opisu i rozmieszczenie tych punktów to troszkę ich szkoda. Myślę, że przy jakiejś nadarzającej się okazji pojadę tam mimo to rekreacyjnie :). Przed wyjazdem analizujemy z Darkiem rozmieszczenie PK i nasz wybór pada na PK 2 – skrzyżowanie dróg leśnych, położony jest za kamieniołomem, a z mapy wynika, że prowadzą do niego co najmniej 3 drogi, wybieramy najkrótszą i jedziemy, tyle, że jakoś nikt z nas nie zastanowił się, że przejazd przez kamieniołom może być mocno utrudniony, a jedna z bocznych dróg jest jakaś taka niekompletna na mapie. Po dojeździe na wysokości wjazdu do okazuje się, że zasieki uniemożliwiają nam przejazd, odzywa się jednak ułańska fantazja i zastanawiamy się czy nie przeprawić się na przełaj przez chaszcze, bo tam gdzieś musi być droga. Na szczęście wczorajsza rozmowa z Bartkiem dała nam do myślenia i odpuszczamy, w końcu nie jesteśmy leśnymi skrzatami. Wycofujemy się i jedziemy asfaltem szerokim łukiem omijającym kamieniołom, robimy kilka km więcej, ale z dojazdem nie ma większego problemu. PK odnajdujemy szybko i sprawnie, więc lecimy dalej na PK 1 – Skrzyżowanie ścieżek – z tym punktem również nie mamy problemów, więc zadowoleni z osiągnięć, pchamy się na PK 4 – rów, i napotykamy pierwszy poważniejszy podjazd, niby asfalt ale rower toczy się po nim dość niemrawo. Sam punkt widoczny jest z kilkunastu metrów, więc odbijamy karty i pora na PK5. Na mapie nie wygląda to groźnie, jednak od zjazdu z szosy czeka na nas paskudny błotnisty podjazd, koła się ślizgają, tracą przyczepność, jest ciężko.
Chwila zastanowienia i już wiemy, że wszystkich PK nie zaliczymy, czas leci, odpuszczamy PK8 – Mostek i kierujemy się na PK 6 – Róg lasu ścieżka. Z PK 5 zjeżdżamy polną ścieżką i lądujemy na drodze prowadzącej do Głuchówki jednak na mapie nie ma pewnych oznaczeń i nie do końca wiemy gdzie wylądowaliśmy, ale kręcić trzeba więc jedziemy, po 2-3 km odnajdujemy się i możemy skierować rowery na właściwy szlak do PK6. Tam czekają na nas organizatorzy z poczęstunkiem.
Kilka ciastek i ruszamy dalej PK9 – drzewa na miedzy, lecimy po szosach, najkrótsza i najszybsza trasa, w ciągu kilku min jesteśmy na miejscu, podbijamy karty i kierujemy się na PK 7 – Pod skałą, wschodnia ściana. Podjeżdżamy od północy – inaczej niż większość uczestników, ale mamy podobne problemy jak reszta, na odszukanie PK tracimy dobre kilkadziesiąt min, po prosty za dużo skałem w okolicy, ale opis jest właściwy, to jest ściana wschodnia :).
Powoli kierujemy się w kierunku mety do zaliczenia pozostał już tylko jeden punkt – PK3 – Południowo wschodni róg polany. Jadąc drogą popełniamy dość poważny błąd nawigacyjny i gratis nadkładamy kilka km. Dojeżdżając na miejsce mści się to na nas niesamowicie, nie mamy czasu na szukanie PK. Wiemy, że jest w okolicy jednak metę zamykają za ok. 40 min, a przed nami jeszcze kilka ładnych km po terenie i szosach, z przewagą tych pierwszych. Olewamy PK, trudno, ale lepiej być klasyfikowanym, niż mieć zaliczone wszystkie PK i spóźnić się.
Na metę wpadamy w ostatniej chwili z kilkoma innymi spóźnialskimi bikerami, Ostatni kilometr to horror począwszy od tego, że przeciskaliśmy się pod szlabanami przejazdu kolejowego w Krzeszowicach pomiędzy jednym a drugim pociągiem. Obłęd. Chyba pierwszy raz coś takiego robiłem, ale maraton rządzi się swoimi prawami ;P.
W efekcie kończymy imprezę na 7 miejscu, nie jest źle, ale… Pogoda dała nam się dzisiaj mocno we znaki, nie miałem na sobie nic suchego, nawet plecak zaczął przesiąkać. Przeciwdeszczowe ubranie dało głównie tyle, że byłem chroniony od wiatru i błota.
W sumie niezła imprezka, świetne tereny, następnym razem będzie lepiej, przynajmniej miałem okazję zobaczyć jak to powinno działać, jak jeżdżą „zawodowcy”.
Z drugiej strony jechałem tam dla zabawy i ten cel został zrealizowany w 100%. Fantastyczny weekend, niezłe towarzystwo. Liczę na kolejne. Za 2 tyg. Harpahan :).
Minęła pierwsza noc na Sali, powoli wstajemy, do bazy w między czasie nadciągają kolejne hordy bikerów. W sumie zbiera się nas ponad 100, mało, ale i całkiem sporo, to już nie jest kameralne spotkanie, zapowiada się niezła przepierducha. Prognoza na Sobotę jest rewelacyjna temperatura pomiędzy 18-22 stopniami, bez opadów i innych niespodzianek. Jedziemy na krótko :). Wraz z Darkiem jedziemy w parze jako DarkRiders. Chwilę przed startem na odprawie technicznej dostajemy mapy (zdjęcie zrobiłem już po powrocie), analizujemy punkty i …
postanawiamy jako pierwszy zaliczyć PK 25 – Krzyż, dojazd jest w większości po szosie, więc nie powinno być problemu z dojazdem, dopiero w Miękini odbijamy w teren, kolejne poziomice dają się we znaki, ale jeszcze się nie rozgrzaliśmy, później pewnie będzie lepiej. Na dzień dobry zaliczamy drobnego Zonka, szukamy PK nie tam gdzie jest zaznaczony, wydaje nam się, że powinien być 100m wcześniej, na szczęście po chwili inni bikerzy naprowadzają nas na odpowiednie miejsce.
Nie tracąc zbyt dużo czasu lecimy na kolejny punkt 21 – Skrzyżowanie dróg (ktoś się nieźle wysilał przy nazywaniu tych punktów, 60% jest pisana jako skrzyżowanie dróg), z tym punktem nie ma specjalnego problemu, lampion pomimo, że poza ścieżką, jest widoczny z daleka.
Nie namyślając się wiele ruszamy w kierunku miejscowości Płotki gdzie czeka na nas kolejny punkty – PK 20 – Skrzyżowanie dróg :), chwila nieuwagi i skręcilibyśmy nie tam gdzie powinniśmy, na szczęście jest nas dwóch i możemy korygować nawzajem swoje błędy.
Odbijamy perforatory na kartach i ruszamy w dalszą drogę, nie ma co się rozczulać, czas jest mocno limitowany, a punktów jeszcze sporo przed nami. Jedziemy terenem na PK 19 – źródło, miejsce jest dość ciekawe, urokliwe, robi wrażenie, jednak skrzyżowanie i oznaczenia chwilami Są mylące. Zabija tzw. ścieżka rowerowa, gdzie końcówka to ścianka z korzeniami. Pamiętając moje doświadczenia sprzed tygodnia wolę zejść z rowera i zwyczajnie zejść.
Kolejny PK 18 – Skrzyżowanie dróg na dawnej pustyni Starczynowskiej, dość dziwne miejsce, jednak ścieżka jest idealna, płaska jak stół, w obie strony jedzie się szybko przyjemnie i bez zbędnego marudzenia.
Do tego PK mieliśmy z grubsza rozrysowaną trasę, teraz musimy zdecydować co dalej…, czas ucieka, mamy świadomość, że nie zaliczymy wszystkich PK, najbliżej jest PK 17 – więc tam się kierujemy, w między czasie odwiedzamy jeszcze jeden PK, wodopój powoli mi wysycha, muszę uzupełnić baki i wizyta w sklepie jest jak najbardziej wskazana.
Wchodząc do sklepu, sprzedawczyni rozbraja mnie pytaniem – „Czy pana kolega jest z bractwa rycerskiego?” Nie wiem o co jej chodziło? O to, że przyjechał na białym koniu, czy chciała zasugerować coś zupełnie innego? Hmmm.
10 min odpoczynku na przysklepowej ławeczce daje nam pozbierać myśli, ustalić kolejne PK do zaliczenia, ale też posilić się. Banany, jabłka + kola robią swoje, odzyskujemy energię i możemy gnać dalej.
PK 17 – Skrzyżowanie drogi i przecinki - nie sprawił nam żadnego problemu, szubko odbijamy się i ruszamy na PK16 – skrzyżowanie ścieżek. Niby wszystko idzie ok, ale…
Jedziemy drogą, której nie ma na mapie, widać, że jest nowa, oj… chyba chwilę zajmie nam odnalezienie tego PK. Pochylamy się nad mapą i wygląda na to, że „ta” droga odbija za bardzo na południe, więc wjeżdżamy w najbliższą ścieżkę odbijającą na północ i wjeżdżamy w las, tam już ścieżkami docieramy do poszukiwanego przez nas PK. Szczęśliwie jest dobrze widoczny, więc nie tracimy czasu i kierujemy się na PK15 – róg młodnika. Panorama rozpościerająca się z tego miejsca rozbraja nas, wygląda to fantastycznie, brakuje tylko piwa…, ale w końcu prowadzimy rowery i wydmuchanie czegoś na alkomacie mogłoby się skończyć wizyta w więzieniu. Lepiej nie ryzykować ;P
Nie możemy zostać zbyt długo, jedziemy dalej na PK23 – Skałka południowe podnóże – na miejscu mamy drobny problem, podjeżdżamy od strony północnej i skałek jest zdecydowanie więcej, na odszukanie PK tracimy dobre 30 min.
Spoglądamy na zegarki, czasu zostało niewiele, nie zaliczymy wszystkich PK, olewamy PK 22 – Skraj lasu i pędzimy na nasz ostatni PK 24 – Droga Leśnia – znajdująca się w pobliżu wielkiego kamieniołomu. Na miejsce prowadzi żółty szlak, miejscami z buta jest trudny doprze bycia, koleiny „głazy”, błoto, woda mocno ograniczają naszą prędkość. Jednak widoki rekompensują naszą męczarnię…., jest po prostu pięknie.
Ścieżkami leśnymi docieramy do Dębnika, byliśmy tu wczoraj, więc obieramy właściwy kierunek i lecimy na metę. Na więcej PK nie ma czasu, a szkoda, żal mi jest Doliny Szklarki i Będkowskiej, byłem tam jakieś lata temu i wiem, że trasa jak i widoki są genialne…. . W czasie gdy organizatorzy analizują wyniki, możemy zająć się małym after party, jednak wszyscy jesteśmy mocno zmęczeni i nieco po północy kończymy zabawę i każdy ląduje w swoim śpiworze.
Jutro czeka nas ciężki dzień, prognozy na niedzielę nie są zachęcające.
Jest piątek, dzisiaj nietypowo, mam wolne, musze się przygotować do wyjazdu na Odyseję Jurajską do Krzeszowic, po kilku rajdach których brałem udział, apetyt na kolejne wyzwania rośnie. Tyle, że wcześniej brakowało mi kondycji doświadczenia i w zasadzie wszystkiego. Teraz część zaległości odrobiłem więc, świadomie mogę podjąć się takiego wyzwania.
Około południa umawiam się z Darkiem, jestem już spakowany, rower przesmarowany, wyregulowany. W końcu ruszamy, trasa paskudna bo jedziemy opłotkami, wąskimi dróżkami przez Jaworzno, Chrzanów, Trzebinię, dziwna ta trasa, ale Hołowczyc chyba wie co mówi ;P i nie mamy mu powodu nie wierzyć :)
W drodze czytam jeszcze raz regulamin, bo może coś pominęliśmy, czytam na głos i wszystko jest ok. do chwili gdy dochodzę do punktu odnośnie zalecanego sprzętu, rower, karimata, śpiwór – i tu rozniosło się po okolicy gromkie słowo określające krzywą po łacinie. Zapomniałem śpiwora i karimaty. Co robić, warianty są 2 – albo wrócić, albo podjechać do marketu i kupić nowe. Jesteśmy w połowie trasy więc wybieramy wariant powrotu (do marketu jest dalej najbliższy w Krakowie). Masakra, w sumie niepotrzebnie tracimy godzinę.
W końcu z w/w małymi przygodami docieramy do gimnazjum im. A. Mickiewicza w Krzeszowicach, jest ok. 15:00 – biuro otwierają o 18:00 więc nie dziwi brak organizatorów i uczestników. Mamy sporo czasu więc jedziemy do centrum, coś zjeść. W miejscie wybór jest żaden, 2 restauracji, kebab i hamburger. Na 2 ostatnie nie mamy ochoty więc trafiamy do jednej z restauracji w która okazuje się całkiem niezłą Pizzerią.
Maksymalnie wypchani wracamy do gimnazjum, jest po 16:00 ale nic się nie zmieniło, więc przebieramy się na przyszkolnym parkingu i ruszamy na mały objazd okolicy, chcemy zobaczyć jak wygląda teren, czego się spodziewać . Pierwotnie próbujemy wyjechać na azymut, ale jakoś nam to specjalnie nie wychodzi więc sięgamy po mapę i już wiemy gdzie jedziemy. Pierwotnie na Czatkowice, później po terenie na Dębnik, w lesie na kamienistych ścieżkach jest delikatna warstwa błota, zdradliwego błota, chwilami nie wiemy co się dzieje z rowerami, co z tego, że hamujemy, rower ślizgiem zjeżdża dalej, niesamowity hardcore. Spodziewamy się Sajgonu na Odysei. Na jednym ze zjazdów Darek zalicza delikatną glebę, szczęśliwie przy niewielkiej prędkości i miękkim podłożu. W Dubiach przejeżdżamy obok kamieniołomu i wkrótce wyjeżdżamy na szosę. Już jest bezpieczniej, teraz długi zjazd do Krzeszowic i lądujemy ponownie przy szkole.
Jest już grubo po 18:00, a organizatorów coś nie widać,…. zaczynamy się niepokoić, może coś jest nie tak, może coś przeoczyliśmy, kilka tel. I dalej nic nie wiemy. Na szczęście wkrótce ktoś się pojawia, uff, to Maciek jeden z organizatorów. Napięcie ustępuje, chwilę gadamy, zajmujemy jedną z sal w szkole i czekamy na kolejnych uczestników. W między czasie odwiedzamy pobliski sklep z izobrontami. Siadamy w pobliżu wejścia i zaczynamy witać kolejnych bikerów dojeżdżających na miejsce. Integracja postępuje, dzieje się… Spać udajemy się po opróżnieniu ostatniej butelki, jest grubo po północy.
Niedziela, 9:00, po wczorajszym after&before; party, budzimy się ok. 9:00, w zasadzie to dużo powiedziane, zwlekamy się powoli i zaczynamy powoli się przygotowywać do wyjazdu na rajd szosowy w Zabrzu. Idzie nam to wyjątkowo niespiesznie i niesprawnie, większość z nas ma drobne problemy z błędnikiem ;P, ale jakoś dajemy radę. Na szczęście zawody rozpoczynają się o 13:00 więc jest troche czasu aby doprowadzić się do stanu używalności. Jest grubo po 11:00 gdy wraz z Tomkiem i Moniką jedziemy na start.
Na miejscu dokonujemy zapisów i czekamy na resztę ekipy, przy okazji rozmawiając ze spotkanymi znajomymi. Chwilę później dojeżdżają Darek, Aneta, Wiktor, Igorek, Olek i Ania. Jako pierwsi na starcie stają najmłodsi, wygląda to niesamowicie, gdy takie małe szkraby dają z siebie wszystko, gdy pędzą, gdy widać na ich twarzach malujący się uśmiech i zadowolenie z osiągnięcia, z tego, że pokonali całą trasę. Jako pierwszy z naszej grupy startuje Igorek,
daje z siebie wszystko, pokazuje większości dzieci jak się powinno jeździć, wyprzedzają go w zasadzie tylko szosowcy. Góral niestety średnio nadaje się na wyścigi szosowe, chociaż, czasami można się nieźle zdziwić patrząc, co ludzie potrafią zrobić z tym sprzętem (np. Igorek).
Chwila przerwy i startuje Wiku z Aniutą, już na starcie, już czekają na sygnał…
Znowu przerwa i w końcu na starcie staje spora część naszej ekipy – Monika, Tomek, Olek i Ja. Monia ma przed sobą jedno kółko, reszta po 3. Masakra. Niby trasa jest prosta jednak „drobna” górka na półmetku daje siwe znaki, może jeszcze nie na pierwszym nawrocie, jednak już za 2 i 3 razem wyraźnie ją czuję.
Już na mecie czuję, że płuca nie palą, to być może efekt przeziębienia, mam nadzieję, że nie będę musiał z nim walczyć w kolejnym tygodniu. Średnio mam ochotę na jazdę z temperaturą (a wszystkie 7 kamyków zużyłem już na leczenie).
Numerki startowe zdajemy, a w zamian dostępujemy zaszczytu losowania „prezentów”, mnie się trafia plecak, inni dostają książki, breloki, zawieszki, długopisy itd… Świetny pomysł, genialne przygotowanie, jest to przykład jak zachęcić ludzi do uczestnictwa w takich imprezach rowerowych, jak przyciągnąć całe rodziny, duże brawa. Pozostało już tylko odczekać na koronację Ani i Moniki, ta pierwsza nie mogła jednak odebrać osobiście nagród – „drobne problemy” ze zdrowiem.
W końcu pora się pożegnać, Monika i Tomek pędzą w swoją stronę, a my powoli i lekko okrężnie ruszamy na Helenkę, zgarniając po drodze Aniutę. Rowerowo jedziemy jednak tylko w trójkę: Wiktor, Olek i ja, reszta postanawia odpocząć w samochodzie ;P Wiku prowadzi nas swoim singletrackiem, częściowo jechałem nim już tydzień temu jednak dzisiaj coś poszło nie tak, na łagodnym zjeździe na którym jest paskudny korzeń z uskokiem ok. 15-20cm zaliczam solidne OTB, chyba po raz pierwszy w życiu tak gwizdnąłem. Najazd na przeszkodę z prędkością ok. 25-30km/h, później krótki lot trzmiela zakończony efektownym przyziemieniem amortyzowanym lewą częścią twarzy.
Uderzenie czegoś w splot słoneczny pozbawia mnie oddechu na kilka długich chwil, ciągnących się w nieskończoność. Pierwszy raz nie sprawdzam na wejściu stanu roweru, tylko testuję moje uszkodzenia, gęba obita i lekko napuchnięta, szczeka boli, lewy nadgarstek też boli przy nacisku, a dokładkę odbił się na nim pulsometr :). Podrapane łokcie, kolana, ramię, klata, przerysowana twarz, ale żyję, nic nie złamałem. Kilka min później znów siedzę na rowerze i jadę dalej, najgorzej jest z nadgarstkiem, nawet trzymanie kierownicy sprawia mi ból. W końcu dojeżdżamy na Helenkę i jest okazja znowu chwilę porozmawiać, pośmiać się. Jednak dzień się kończy trzeba do domu. Czeka mnie jednak wyjątkowo nierowerowy powrót, Darek odwozi Anię, a w drodze powrotnej odstawia mnie do domu. Dzięki, za wspaniały weekend, dzięki za pokazanie mi ciekawego wariantu single tracka, zapamiętam go na zawsze :).
Męskie Granie 2012 - Ognia! ( Katarzyna Nosowska & Marek Dyjak)
Ląduję u Darka w Zabrzu, kolejne spotkanie z jego wspaniałą rodziną, czekamy jeszcze na kolejnych uczestników, mają dojechać z dworca PKP w Rudzie Śląskiej, Postanawiamy wyjechać im naprzeciw (jest 20:00), wsiadamy więc na rowerki i jedziemym przez Helenkę, Rokitnicę i skręcamy w kierunku os. Młodego Górnika 9wszystko ścieżkami rowerowymi) i w krótkim czasie spotykamy ich Monikę i Tomka, krótkie powitanie i... postanawiamy pojeździć troszkę po lesie, Wszyscy mamy lampki więc to nie problem, prowadzi oczywiście Darek, a od czasu do czasu Ja. Część ścieżek jest mi znana, jednak w nocy wyglądają nieco inaczej i udaje mi się kilka razy pojechać nie tak jak bym chciał, nie tak jak powinienem. Odwiedzamy m.inn. Dolomity, RedRocka, Segiet, na chwilę zatrzymujemy się w knajpce celem uzupełnienia elektrolitów i powoli trzeba wracać do bazy. Jest 22:00 namiejscu możemy spokojnie siąść, porozmawiać, posłuchać dobrej muzyki, z każdym łykiem jest nam coraz milej, kończymy ok 3:00, najwyższa pora w końcu jutro czeka nas rajd rowerowy w Zabrzu. :)
Szybki wypad do qzynki, zawieźć kamerkę - będzie wykorzystana na dniu przedszkolaka ;). Bez kombinowania po szosach, po prostu szybko załatwić sprawę, chwilę pogadać i do domu :)
Jest piątek, koniec pracy w tym tygodniu, chyba mam dość, chwilowo, totalne przemęczenie. Dzisiaj rześki poranek i chłodne popołudnie, lecz cóż zrobić, w końcu to przedostatni dzień lata, od niedzieli mamy kalendarzową jesień. Jeszcze miesiąc może półtora i drzewa będą gołe, przymrozki będą na porządku dziennym i czeka nas zima. Cykl w przyrodzie się zamknie. Droga do domu pokręcona, ile się dało tyle w terenie :). Coś jednak jest nie tak, czuję się źle, może dopada mnie przeziębienie ale wracałem z podwyższoną temperatutą. W domu marzę już tylko o jednym, władować się do ciepłego łóżka.
Prognozy na weekend są takie sobie, sobota w deszczu, niedziela nieco lepiej, a ja znowu na rowerze, znowu w drodze, znowu będę się poruszał na jednośladzie po Śląsku. Mam jednak jeszcze ochotę na wypad rowerowy w Beskidy, zobaczymy jak się ułoży najbliższe kilka tygodni, może się uda coś wykręcić. W najgorszym wypadku część trasy pokona pociągiem, ale jakieś takie to niepodobne do mnie :). Starczy tego narzekania, w końcu zaczyna się w weekend, jutro rano lekkie odgruzowania mieszkania, trzeba się zająć akwarium (strasznie je zaniedbałem), później wypad z siostrą do qzynki, a wieczorem…, a wieczorem czas na rower i do Zabrza, będzie okazja znowu pogadać, znowu oderwać się od wszystkich problemów, zapomnieć o świecie, spędzić miło czas. Chyba znowu potrzebuję lekkiej odskoczni. Cały czas wracam do mojego wypadu do Francji, już ileś razy oglądałem zdjęcia, dalej jestem zachwycony tym krajem, tym klimatem, tymi ludźmi. To jest niesamowite jak można być dumnym z miejsca gdzie mieszkamy. Jak spotykam się z ludźmi w Polsce to mam wrażenie, że gdzieś w nas dalej siedzą kompleksy, że kraj jest g…o warty, że jesteśmy zaściankiem europy, że jest szaro, buro i nijako. Na dokładkę dalej z jakiegoś powodu nienawidzimy wszystkich sąsiadów wokoło, Niemców, „Ruskich”, czy nawet Czechów. Jakieś dalej to takie dziwne, jakieś jest mi to obce, ale może jestem inny? Z „Ruskimi” przeprosiłem się dawno temu, myślę, że oni mają większe kompleksy w stosunku do nas ;), z Niemcofobii wyleczyłem się na koncercie „Die Toten Hosen”, nawet język wydaje mi się od tego czasu jakiś taki bardziej ludzki, a do Czechów nic nie mam, mają świetne filmy i bajki :). Będąc we Francji pozbyłem się więc resztek kompleksów, spokojnie mogę podjąć się dowolnego zadania, czynności, wiem że to zrobię, potrafię, a jak nie potrafię to jestem w stanie się tego szybko nauczyć. Niby duperela, ale dotyczy to większości Polaków, jesteśmy jakoś w stanie dostosować się do wszystkiego, jesteśmy jacyś tacy elastyczni, jeszcze. Widać już objawy tego iż stajemy się wygodni, że zamiast zrobić coś samemu, coś co potrafimy, to szukamy gotowego rozwiązania, bądź kogoś kto nas wyręczy.
Tak z ciekawostek w tekście wiersza tuwima w wykonaniu przezacnych aktorów brakuje przedostatniej strofy, więc pozwolę sobie ją zacytować
... Item ględziarze i bajdury, Ciągnący z nieba grubą rętę, O, łapiduchy z Jasnej Góry, Z Góry Kalwarii parchy święte, I ty, księżuniu, co kutasa Zawiązanego masz na supeł, Żeby ci czasem nie pohasał, Całujcie mnie wszyscy w dupę. ...
Dzisiaj czytając na blogu Kosmy, właścicielka przyznała się, że nie do końca wie co to jest HDR, więc postanowiłem to trochę przybliżyć. Nie czepiam się, ale warto czasami czegoś się dowiedzieć.
HDR – na początek trochę teorii (za wikipedią)
High dynamic range imaging – technika w fotografii polegająca na wykonaniu kilku ekspozycji tego samego kadru, z których część jest niedoświetlona, a pozostała część prześwietlona. Pozwala ona otrzymać obraz sceny charakteryzujący się dużą rozpiętością tonalną. Używając tej techniki najczęściej robi się trzy do pięciu fotografii (czasami więcej – w zależności od rozpiętości tonalnej kadru oraz dynamiki aparatu) z poprawnie naświetlonymi cieniami, elementami pośrednimi oraz światłami, z różnicą np. 2 EV (może być 1 albo nawet 3), a następnie łączy się obrazy w jeden plik. W celu pozyskania źródłowych fotografii stosuje się metodę bracketingu lub wywołuje plik RAW z różnymi parametrami.
Starczy teorii teraz ja :)
W skrócie chodzi o to, że nasze oko/mózg inaczej postrzega otaczającą nas rzeczywistość niż matryca czy film w aparacie. Będąc w np. w budynku z oknami widzimy dobrze zarówno to co jest wewnątrz jak i to co jest za oknem pomimo tego, że w środku panuje półmrok a na zewnątrz jest piękny słoneczny dzień. Robiąc zdjęcie aparatem nie da się ustawić parametrów tak aby na jednym zdjęciu zobaczyć to co widzieliśmy, bo… albo okno jest prześwietlone (biała plama), albo wnętrze to jedna czarna plama.
Istnieją aparaty/kamery które sobie z tym radzą, ale robią to na 2 sposoby. Pierwszy polega na zrobieniu od 2-3 (czasami do 7) zdjęć i poskładaniu wszystkiego w aparacie. Druga lepsza metoda wykorzystywana jest też w kamerach. Wewnątrz znajduje się kilka matryc (najczęściej 2) które rejestrują obraz jeden prześwietlony, drugi niedoświetlony, a wewnętrzne oprogramowanie składa to do kupy. Wadą pierwszego rozwiązania jest to, że w zasadzie powinno się robić zdjęcia ze statywu i unikać obiektów które się nie przemieszczają, inaczej powstanie efekt tzw. duchów, czy rozmyć, nieostrych fragmentów obrazu, inna problem polega na tym, że wewnętrzne oprogramowanie z reguły średnio sobie radzi z przetwarzaniem tak dużych ilości danych i najczęściej upraszcza ją.
Druga z tych metod wiąże się z kosztami, aparaty czy kamery korzystające z kilku matryc są najczęściej koszmarnie drogie.
Jest jeszcze jedna metoda z której sam korzystam czasami (najczęściej nie robię HDRów, ostatni raz chyba rok temu, może jeszcze wcześniej…, najczęściej korzystam z samego mapowania tonów na 14 bitowych plikach RAW(surowa kopia danych z matrycy bez żadnej ingerencji przez oprogramowanie aparatu)), robię 3 zdjęcia korzystając z opcji Braketingu w aparacie, a następnie obrabiam je na komputerze w programie Machinery HDR (takich programów jest na rynku przynajmniej kilkanaście, najbardziej znany jest chyba Photomatix).
Takie 3 zdjęcia ładuję do programu który je łączy w jedno zawierające pełną informację o obrazie w miejscach niedoświetlonych i prześwietlonych, jednak przestrzeń kolorów (liczba kolorów na pojedynczą składową) jest zbyt duża aby wyświetlić to na czymkolwiek, nie istnieją takie monitory, drukarki. One operują najczęściej na 8-bitowej przestrzeni kolorów (256 odcieni na składową (czerwoną, zieloną i niebieską)), a HDR często opiera się na przestrzeniach 16 i 32 bitowych (odpowiednie 65536 i 16777216 odcieni na pojedynczą składową koloru).
Dlatego też robi się mapowanie (rzutowanie) tonów przestrzeni 14, 16, 32 bitowej na 8 bitową, dzięki temu można uzyskać bardzo naturalny efekt zbliżony do tego co widzieliśmy.
Dwa przykłady zdjęć, być może to pokaże lepiej o co mi chodzi (foty dzisiejsze)
1. Starganiec Zdjęcie normalne, takie jak robi się zwykle
Poskładany HDR z rzytowaniem na przestrzeń 8 bitową – w zasadzie nic ciekawego, ale jak pisałem nie istnieje sprzęt który jest w stanie wyświetlić HDR-a
Zdjęcie posiada jeszcze 2 wady, po pierwsze jest krzywe, po drugie jest źle wykadrowane, więc pozwoliłem sobie skorygować te 2 błędy w programie Picasa.