Wpisy archiwalne w kategorii

tam i z powrotem

Dystans całkowity:23118.73 km (w terenie 6486.68 km; 28.06%)
Czas w ruchu:1325:59
Średnia prędkość:17.44 km/h
Maksymalna prędkość:67.50 km/h
Suma podjazdów:128130 m
Maks. tętno maksymalne:240 (130 %)
Maks. tętno średnie:147 (79 %)
Suma kalorii:971214 kcal
Liczba aktywności:427
Średnio na aktywność:54.14 km i 3h 06m
Więcej statystyk

Jak uczcić 15kkm?

Piątek, 28 grudnia 2012 · Komentarze(13)
Pijmy wino za kolegów - Piotr Fronczewski


Piątek.... mam wolne... ;), jednak nie jest tak różowo, czasu w sumie i tak mam niewiele... zastanawiam się co dalej, niby nikt nie zwraca uwagi na statystyki, na te cyferki zmieniające się po każdej wycieczce, ale.... no właśnie, pozostało tylko 25km do 15kkm :), niby tak niewiele, w zasadzie TO JEST NIEWIELE, „ale jak jest zima, to musi być zimno” i nie chce się wychodzić..., tylko co to za zima, na zewnątrz 3 stopnie, tylko chęci jakoś cały czas brak..., w końcu się przełamuję i ok 11:00 wychodzę, w zasadzie wyjeżdżam..., plan opracowany – Paprocany.

Początkowo szosy, mijam kolejne dzielnice, Ochojec, Kostuchna, Podlesie i... i las :), pamiętając ostatnie przygody i glebę, z ograniczonym zaufaniem wjeżdżam na leśne dukty. O dziwo tutaj jest nieźle, sporo błota, wody, ale lodu prawie nie ma, jedzie się przyjemnie, jestem już w Tychach, znowu kawałek szosami i kolejny wjazd do lasu, początkowo powtórka z rozrywki, błoto, woda, błoto woda, o k..... gleba ;) na podjeździe, na odcinku ok 100m leży solidna warstwa lodu, a na niej ja :)

Za takimi lodami nie przepadam.... © amiga



Pampers mokry, spodnie mokre, trzeba to obfocić, ku przestrodze, wyciągam „podręcznego nikona”, i słyszę, że coś grzechocze..., ups... pierwsze straty, widzę, że stłukłem filtr UV, uff dobrze że to on, w zasadzie po to był założony, bardziej jako ochrona dla obiektywu niż, żeby miał wpływać na zdjęcia. W tej roli spisał się rewelacyjnie, podobnie jak jego 3 poprzedników :)... dołączył do nich w fotograficznym niebie ;P

Pierwsze straty.... © amiga


Pora ruszać dalej, zastanawiam się jak będzie dalej....., jednak dalej jest całkiem ok, znowu tylko błoto, woda, nie ma śniegu, nie ma lodu.... Wjeżdżam na ścieżkę prowadząca bezpośrednio do interesującego mnie jeziora..., już niedaleko... jeszcze kilka km.

W końcu jestem na miejscu, czuję, że paskudny zimny wiatr się wzmaga, za to pięknie świeci słońce, jest dziwnie przyjemnie...., spędzam tutaj dobre kilkadziesiąt minut, zmieniając miejsca i focąc z różnych stron...., zawsze było tutaj sporo ludu, dzisiaj tylko niedobitki..., jest fajnie, tzn mi to pasuje...

Pierwszy raz nie ma tutaj ludzi :) © amiga


Pogoda ideala, wieje zimny wiatr, ale świeci słońce, jest pięknie © amiga


Szukam swojego odbica w lodzie, ale widzę tylko słońce... © amiga



Pora wracać, postanawiam nieco skrócić wycieczkę przejeżdżając centralnie przez Tychy po ścieżkach rowerowych. Mijam kolejne osiedla i w końcu jestem z drugiej strony miasta, skręcam do lasu... słoneczko przygrzewa, wiatr dalej wieje, ale zawsze taka kombinacja jest zapowiedzią czasu na fajne zdjęcia, więc nie narzekam...

Fantastyczna pogoda na wycieczki rowerowe.... © amiga


Znowu podjazd na wiadukt,

Podjazd, ściezka rowerowa prowadzi 100m z prawej strony, ale nie ma tam nic ciekawego, za to tyta jest fajny podjazd, wiadukt.... to lubię © amiga



i już jestem na Podlesiu, myślę o Tunelowej, ale mam jeszcze ochotę na teren..... podoba mi się to, odbijam na Kostuchnę, chcę pojechać obok wyciągu Sopelek ukrytego w lesie..., ciekawe co tam się dzieje, czy jest przygotowany....

w zasadzie jest wszystko poza śniegiem, i rozwrzeszczaną gawiedzią...., pewnie już niedługo nadejdzie jego czas..., to miejsce jest jeszcze uspane, jeszcze czas płynie tutaj wolniej....

Oczekiwanie na zimę.... - Kostychna © amiga


Brakuje tylko 2 elementów układanki, śniegu i ludzi.... © amiga



Nie ma na co czekać, pora ruszać w kierunku domu, czeka mnie fajny podjazd, dawno minęły czasy gdy sprawiał mi problem, gdy wchodziłem tu z buta, gdy wypluwałem płuca.... . Tym razem jakoś zbyt szybko mi mija... na szczycie zastawiam się czy jeszcze gdzieś nie skręcić... i oczywiście to robię :), niewielkie kółeczko i wyjazdem na Kryniczną, tyle, że przede mną kolejna lodowa łacha (a może łach:). 15m tańca na lodzie i gleba, druga dzisiaj, widzę, że porysowałem nawierzchnię, rower w jednym kawałku, mnie trochę boli kolano, ale chyba nic się nie stało...

No i pięknie... znowu lód, znowu gleba... przynajmniej zarysowałem powierzchnię ;) © amiga


Ruszam do domu, starczy na dzisiaj wrażeń, starczy gleb, dostatecznie dobrze uczciłem tegoroczne 15kkm :).
Już w domu przebieram się i widzę, że z kolano dość solidnie przeszlifowałem, lekko przetarłem spodnie, chyba delikatnie przyłożyłem kostką, bo też widzę, że jest opuchnięta ;), ale w końcu jazda na rowerze nie należy do super bezpiecznych, z drugiej strony chyba lepiej przyglebić w terenie, niż spotkać jakiegoś barana za kierownicą na szosie....

Miłego wieczora i weekendu :)

Miał być teren, wyszło inaczej....

Środa, 26 grudnia 2012 · Komentarze(8)
Jelonek - ViolMachine


2 dzień świąt..., mam dość jedzenia, picia i świąt... pora wsiąść na rower (pogoda sprzyja +8) i gdzieś pojechać. Pierwotny plan to Lędziny - mam ok 2 godzin czasu, a to trasa dostosowana mniej więcej do takiej normy... Przed wyruszeniem jeszcze chwila nasmarowanie sprzętu, delikatny facelifting i ruszam...

Wbijam się w najbliższy las..., ups... widzę, że nie będzie lekko, niby od kilku dni jest ciepło, ale w mesie sporo lodu pokrytego cieniutką warstewką wody, jest ciężko, tym bardziej, że w zeszłym tygodniu zmieniłem opony na bardziej lajtowe..., w końcu przyszła odwilż, ale jak widać nie wszędzie..., kilka razy jakimś cudem ratuję się przed upadkiem...., jednak w końcu jest o ten jeden raz za dużo, na oblodzonym zjeździe zaliczam glebę..., bluza mokra, spodnie mokre, pampers przesiąknięty, zastanawiam się cz nie wrócić do domu i się przebrać..., ale nie, łudzę się, być może to nie ostatnia dzisiaj gleba...
Profilaktycznie zmieniam plany, będzie więcej szos...., postanawiam pojeździć trochę po Katowicach , dawno tam nie byłem, zresztą nie ciągnie mnie do centrum, a dzisiaj jest okazja, święta, ruch pewnie minimalny... odbijam w lesie na dolinę 3 stawów.... jeszcze kilka km imam asfalt..., zatrzymuję się na chwilę przy stadninie....

Koń wie co dobre :) © amiga


Portret konia.... © amiga


trochę fot i jadę dalej, kawałek dalej widzę, że i tutaj na asfalcie jest trochę lodu, trzeba uważać, na szczęście nie jest to zbyt długi odcinek...., kawałek dalej odbijam na Bulwary Rawy, nic ciekawego, kolejny plac budowy w centrum. Jadę w kierunku Parku Ślaskiego, obok SSC...
Przerwę robię dopiero obok Planetarium, jak dla mnie jest to jedno z bardziej magicznych miejsc, szczególnie w nocy, niestety mamy dzień :),

Planetrium © amiga


Kawałek dalej jeszcze kilka drobnych przerwa, sporo tutaj pomników różnej maści, zastanawia mnie jeden, tak ta oko to jacyś kolarze...., ale może moja wyobraźnia jest już zbyt mocno ukierunkowana….

Pomnik "Tour de Pologne"? © amiga


Kawałek dalej pasą się jelonki

czyżby to jelonek ? © amiga


Pora spadać z parku, powoli wyczerpuje mi się dzisiejszy limit czasowy, objeżdżam dookoła budowę Stadiony Śląskiego, dalej nic tutaj się nie dzieje, a miało być tak pięknie, nie chce mi się nawet zatrzymywać, wbijam się w os. tysiąclecia i mam wrażenie, że znalazłem się w jakimś raju rowerzystów, wszędzie praktycznie ścieżki rowerowe, dobrze oznaczone, poprowadzone jakoś tak z sensem, ktoś wiedział co robi i chyba miał do czynienia z rowerem.... . Kawałek dalej zatrzymuję się przy skateparku, nie było go tutaj gdy jechałem ostatni raz..., toż to nowe...

Tegu to nie było pół roku temu.... © amiga


robi wrażenie. Dobra trzeba pędzić, koniec zabawy, na szybko zaliczam Załęską Hałdę, Ligotę, Piotrowice i ląduję w domu. Tego mi było trzeba....

śląski spontan :)

Sobota, 22 grudnia 2012 · Komentarze(7)
Tina Dico - Sacre Coeur

Wpisz szybki, bo i czasu niewiele dzisiaj, zaczyna się młyn przedświąteczny, nieważne…

Wczoraj zgadaliśmy się wstępnie z Mariana na mały objazd okolicy, przy okazji udało się wyciągnąć Darka na rower jeszcze w tym roku, jeszcze w grudniu…
Z domu wyjeżdżam chwilę przed 11:00, wstępnie umówiliśmy się z Marianem gdzieś w okolicy targańca, chce tam być wcześniej, może pofocić chwilę, może posiedzieć, ot tak…, zastanowić się…. .
Te trochę ponad 6km jakoś tam mi szybko minęło, nawet nie zauważyłem kiedy znalazłem się na miejscu, okazało się, że Marian już jest, pomyślał podobnie jak ja :). Chwila rozmowy, ustalamy wstępnie dalszą drogę i ruszamy, pierwszy cel na dzisiaj to świąteczna choinka w środku lasu przystrojona dla dzików, saren i zbłąkanych bikerów….
Bożonarodzeniowa choinka w lesie :) © amiga


Amiga zabawia się bombką.... © amiga


Szkoda, że nie ma śniegu, wyglądałaby dużo lepiej, a tak jest szaro buro, z drugiej strony gdyby leżał śnieg pewnie na niego byśmy narzekali, jak przystało na prawdziwych polaków ;P
Krótki Tel i wiemy że Darek jest już w drodze, wiemy gdzie mamy się spotkać, więc pora ruszać dalej, nie ma sensu się ociągać…., tym bardziej, że każde zatrzymanie wychładza organizm, czuję to dość wyraźnie, więc wolę kręcić…. Lasami docieramy do Halemby, tutaj kawałek szosami aby trochę podgonić i kolejny las ,tym razem niebieski szlak turystyczny, prowadzący aż do Zabrza Makoszowy…, po drodze w końcu udaje się spotkać z Darkiem i już w trójkę jedziemy dalej… Obieramy kierunek Chudów…, dawno tam nie byłem, z drugiej strony jest to na tyle blisko, że nie powinniśmy mieć problemów z powrotem. W końcu dzień jest krotki, a każdy z nas ma plany na dzisiejszy wieczór…
Przy moście w Zabrzu Makoszowach © amiga

Jedziemy szosami, jest szybciej, trochę się tego dzisiaj bałem zważywszy na moje przygodny 2 dni temu… . Jednak ruch jest w zasadzie symboliczny i nawet na ruchliwych drogach jedzie się nieźle, samochody z reguły wymijają nas z odpowiednim odstępem, pewnie jest to spowodowane oczojebną kamizelką która Marian ma na sobie :). Bez przygód docieramy do Chudowa, chwila postoju, jakoś nie mogę się przyzwyczaić do tak wyludnionej okolicy…. dziwnie to wygląda…
Trzeba się napić czegoś ciepłego.... © amiga


Strasznie pusto tutaj.... © amiga


może chociaż tutaj będzie otwarte © amiga

Ruszamy dalej, kierujemy się na Borową Wieś, jeszcze małe odbicie aby pofoić biały domek…
przy małym białym domku.... © amiga

Kierujemy się na Kończyce, tam będziemy musieli się rozstać z Darkiem, on spieszy się na Helenkę, my mamy swoje plany…. Chwila pożegnania…
Życzenia z zaskoczenia..... © amiga

I już w dwójkę lecimy dalej, początkowo Bielszowice, Pawłow, jednak później odbijamy i zakosami docieramy w okolice lasów Panewnickich
jak pana to tylko w panewnikach.... © amiga

Tutaj dostaję od Mariana kartkę z życzeniami świątecznymi i worek łakoci :), jestem nieco zaskoczony, oszołomiony…. Ech Ci bajkerzy :)
wesołych świąt.... © amiga


Fajnie się było spotkać, fajnie było kawałek przejechać pogoda dopisała, chociaż mogłoby być dzisiaj nieco cieplej.
Jeszcze raz dzięki za spontaniczny wyjazd :)

Testowanie opon, piasty itp...

Niedziela, 9 grudnia 2012 · Komentarze(11)
STRACHY NA LACHY - Twoje oczy lubią mnie


Niedziela... rano dłubanina przy rowerze, opisana w poprzednim wpisie. Jednak muszę sprawdzić co zrobiłem, czy da się jechać, czy nie będzie problemów, czy znowu bębenek nie zamarznie..

Jadę w teren, nie odważę się po wczorajszej małej imprezce jeździć po szosach, za to mała przepierducha po terenie dobrze mi zrobi. Wyjeżdżam dość późno, ok 15:00. Kręcę się po lesie to tu to tam, warunek jeden, minimum 30-40 min, chcę mieć pewność, że jutro nic mnie nie zaskoczy, że rower dojedzie do Gliwic..., a nie że będę go niósł lub prowadził. Nie chcę specjalnie odjeżdżać zbyt daleko, tak na wszelki wypadek, max 5km w linii prostej tak aby dało się względnie szybko wrócić w razie awarii..., w razie gdyby problem bębenka wystąpił ponownie.

W samym lesie mało ludzi, kilka osób wybrało się na kijki, inni z dziećmi na sankach, ale rowerzystów zero. Niektórzy patrzą się na mnie jak na Aliena, ale już do tego przywykłem. Objeżdżam staw Janina i wracam do domu, dzisiaj nie mam melodii do kręcenia. Jeszcze tylko mała sesja przy wieży wodnej i już prosto do domu... ogrzać się...

Bębenek uratowany, wszystko działa, jutro pewnie i tak odwiedzę serwis, zobaczyć czy dostanę resztę brakujących kluczy... Ważne, że wszystko działa...

Na zimę - Maxxis Wet Scream 2.2 © amiga


Wieża wodana w lesie Ochojeckim © amiga


Miłego wieczoru

Na rowerze i ... z buta

Sobota, 8 grudnia 2012 · Komentarze(6)
Tom Waits - Misery is the River of the World


Sobota... trzeba w końcu wskoczyć na chwilę na rower, sprawdzić nowe laćki... Maxxis Wet Scream 2.2". Zbieram się i ruszam..., Koła mają rewelacyjną przyczepność i na asfalcie, śniegu i lodzie. Czuć jednak wyraźnie większe opory, ale coś za coś. Wbijam się szybko w las, chcę sprawdzić je w terenie, jadę szerszymi i węższymi ścieżkami w kierunku Murcek..., ale czuję że coś jest nie tak, od czasu do czasu robię obrót korbą w próżni, jadę jednak dalej. Ujechałem ok 4km i ... masakra, kręcę w powietrzu, nie mam żadnego oporu... coś się poszło paść... . Szybkie oględziny i wygląda na to, że to problem bębenka... . Coś za szybko bym go załatwił. Do domu mam ok 40 min najkrótsza drogą, pozostało zrobić to z buta pchając lub niosąc rower.
Zahaczam jeszcze do qmpla, chwila rozmowy i potwierdza moje obawy, problem jest z bębenkiem jednak przyczyny mogą być dwie. Zmielenie zapadek lub zamrożenie. Szczęśliwie okazało się to drugie...
Niemniej w sobotę nie udało mi się z tym wiele powalczyć, jedynie zaliczyłem 2 markety w poszukiwaniu potrzebnych mi kluczy, benzyny i smarów..., później jeszcze obchód kilkunastu knajpek w Katowicach i powrót do domu ok 3:00...
W niedzielę z rana trzeba było jednak zabrać się do pracy...
Po częściowym rozebraniu piasty okazało się, że w środku jest całkiem sporo błota, wody wymieszanej ze smarem. Szkoda, że nie miałem wszystkich kluczy, aby rozebrać ją do zera ale udało się wypłukać cały syf benzyną ekstrakcyjną. Całość została zaklejona 2 smarami, jeden z zawartością molibdenu - bardziej płynny, drugi stały tytanowy.

Tak na przekór pogodzie - Ustroń późna wiosna 2010 © amiga


Zdjęcie oryginalne
Oryginał zdjęcia... © amiga

Po lesie.... z okazji 1 grudnia...

Sobota, 1 grudnia 2012 · Komentarze(4)
Jezus MaRia Peszek - Pan nie jest moim pasterzem


Jest po 13:00, nosi mnie, muszę gdzieś wyjechać, muszę się odstresować, mam dość... . Nie wiem gdzie pojadę, jedyna wiadoma to las, teren... Kieruję się do najbliższego wjazdu na ul Krynicznej i... dalej nie wiem gdzie pojadę, snuję się trochę po lesie, w końcu ląduję w okolicach Murcek..., co dalej? Wpadam na pomysł Wesoła, zalew... . Czasu specjalnie nie mam, jestem umówiony wieczorem... a czas leci, nieubłaganie... . Błotnymi ścieżkami docieram nad zalew, zastanawiam się czy nie stanąć, nie odpocząć, czuję, że jestem maksymalnie spocony, jak stanę woda wyciągnie ze mnie ciepło i będzie źle, kręcę więc dalej, kolejny podjazd, kolejna górka i za chwilę docieram na Giszowiec. Teraz ścieżka rowerowa i ląduję przy stawie Janina, ale mam ochotę na jeszcze, skręcam w kolejne dróżki, ponownie ląduję w okolicach Murcek..., zaczyna zachodzić słońce, mój czas się również kończy, trzeba wracać.

Po drugiej stronie lustra.... © amiga


Zachód słońca nad wesołą © amiga


Miłego weekendu

Dla głodnych wrażeń dołączam ślad trasy

Tropiciel 9

Sobota, 24 listopada 2012 · Komentarze(7)

Rammstein ("Das Model")

Wraz z Darkiem i Wiktorem jedziemy na rajd przygodowy w Twardogórze – Tropiciel 9.
Jesteśmy kilka km przed punktem zbiórki - Twardogórą, ale już w lasach widzimy błądzące światełka, piesi ruszyli, trzeba uważać, Raz drogę przebiega nam lis, chwilę później sarna, biedne zwierzęta, nie wiedzą co się dzieje, ewakuują się z lasu, na drodze czują się bezpieczniej.

Brama bazy.. © amiga



Dojeżdżamy na do punktu T9 (Tropiciel 9). Mamy spooooro czasu…, możemy na spokojnie rozejrzeć się po okolicy, przynieść graty z samochodu i przygotować się i rowery do trasy… . Niewiemy czego się spodziewać, w lesie może być różnie. W bazie spotykamy jeszcze Marcina i Rafała rozmawiamy kilkadziesiąt minut, jest ciekawie, dowiadujemy się, że na trasie pieszej jest Błażej i Maratonka. Błażej spotykam w sobotę, tuż po jego powrocie z trasy pieszej, przy okazji wiem, że walczyli w grupie z Kaśką i jeszcze jednym znajomym. Maratonki nie udaje nam się zoczyć…, szkoda :).


Na mapie jakieś krzyżyki, pewnie miejsca zaginięć.... © amiga


Już prawie kompletny... © amiga


Ciekawe czy uda mi się coś zarejestrować.... © amiga


W końcu następuje odprawa, trwa całe 5 minut ;), w zasadzie powiedziane jest wszystko co jest nam potrzebne, kilka min przed startem dostajemy mapy i chwilę się zastanawiamy nad optymalną trasą i ruszamy….

Odprawa techniczna.... © amiga


Kierownik wycieczki z mapami... © amiga



Początkowo obieramy kurs na punkt Z, wygląda na banalny, kilka km po szosie, wjazd na ścieżkę polną i jesteśmy na miejscu. Niestety rzeczywistość jest zupełnie inna, jest noc, na dokładkę mgła redukuje widoczność do minimum, wjeżdżamy w polną drogę, ale nie tam gdzie chcieliśmy, w efekcie snujemy się po okolicy, zanim trafiamy na właściwą tracimy cenne minuty, w końcu obserwując światełka we mgle, docieramy na miejsce jadąc przez ściernisko, ale w końcu trafiamy na punkt.

Ufo wylądowalo.... © amiga



Odbijamy się i lecimy dalej, wybieramy oczywiście złą drogę, ale zamiast się wrócić brniemy dalej, bo… dobrze się jedzie, na mapie tej ścieżki nie ma, ale udem doprowadza nas do szosy do której mieliśmy dotrzeć, tyle, że kilometr dalej. Niewielka wpadka ale to już druga, na samym początku.

Punkt Y mieści się tuż za cmentarzem, spoglądamy na mapy i jedziemy, przed brama spotykamy tubylca który kieruje nas we właściwą ścieżkę, w zasadzie gdybyśmy spojrzeli na mapę to ścieżka jest wyraźnie narysowana tuż za cmentarzem, a nie przez cmentarz… ech… brak mojego doświadczenia daje się we znaki, ale to jedyna metoda aby się czegoś nauczyć…, na szczęście mam u boku Darka, który koryguje moje wpadki…

Światełka zdradzają pozycję.... © amiga


Punkt tym razem ma być prosty, spory kawałek po szosach, i niewielki fragment terenu, i w zasadzie ten punkt zdobywamy bez większych wpadek, na miejscu czeka nas zadanie do wykonania, dwójka z nas musi przeczołgać się przez tunel nie potrącając niczego po drodze, a mi przypada przyjemność oświetlania trasy światłem stroboskopowym. Nie zazdroszczę Darkowi i Wiktorowi tego przejścia, tym bardziej, że sędziowie i tak tego nie kontrolują, o czym dowiadujemy się na końcu, niemniej wysiłek nie poszedł na marne i zaliczamy próbę.
Punkt R – Pierwotnie planujemy trasę mocno po terenie, jednak jak to bywa w naszym przypadku obieramy zły kierunek i lądujemy w nieco innym miejscu niż mieliśmy. Nieco inną drogą udaje się dotrzeć do niego, może dobrze się stało, bo trasa którą wybraliśmy była zdecydowanie krótsza.

A przed nim bieży baranek... © amiga


Do tego miejsca mieliśmy drogę zaplanowaną, teraz przyszła kolej na zastanowienie się co dalej, tym bardziej że minęły 3 godziny zabawy. Uświadamiamy sobie, że o zdobyciu Tropiciela możemy zapomnieć, nie zdobędziemy wszystkich punktów, decydujemy się na skrócenie trasy, ignorujemy punkt Ci jedziemy na punkt X.

Ogniska już dogasa blask.... © amiga


Wyjeżdżamy z lasu, teraz już ma być banalnie, kilka km po szosach. Troszeczkę po terenie i już. Jednak rzeczywistość okazuje się zdecydowanie inna, trafiamy na szosę, która jest na mapie, ale z jakiegoś powodu nikt z nas jej wcześniej nie zauważył, przez kilka min nie wiemy gdzie jesteśmy i gdzie jedziemy, przypadkowo obieramy jednak właściwy azymut, a chwilę później uświadamiamy sobie nasz błąd. Przynajmniej wiemy gdzie jesteśmy. Czeka nas teraz dłuuugi 3 km odcinek po szosach, może nie jest idealnie bo trasa czły czas pod górę, ale tragedii nie ma. Sam punkt jest zlokalizowany przy drodze, światełka pieszych dodatkowo wskazują nam właściwe miejsce.

tylko psów jakoś mało © amiga


Przy punkcie czeka nas zadanie odgadniecie długości jednego z psich wyścigów, mylimy się, 1200km to nie ta wartość. Później w necie znajdujemy informacje o wyścigach po 1800km czy 3000km…, niemniej dajemy ciała, w ramach odkupienia win śpiewamy piosenkę z motywem psim. Trzech tenorów daje radę, dobrze, że tego nikt nie nagrywał, ale zadanie zaliczone.
Rzut oka na mapę i wybieramy następny punkt X, jest jakieś 2 km dalej przy linii kolejowej. Trasa po terenie. Jakby mogło być inaczej wybierając z 2 ścieżek w lesie obieramy tą złą, korygujemy to kilometr dalej na innej ścieżce, przecinającej nam drogę, z małymi błędami nawigacyjnymi docieramy we właściwe miejsce.
Spoglądamy na mapę, kompas i coś tu nie gra, kompas pokazuje południe, tam gdzie wg nas jest północ. Masakra…, na dokładkę na mapie ten fragment jest odwrócony o kilkadziesiąt stopni, łatwo nie będzie, planujemy objechać „anomalię” i zaliczyć wpierw punkt L później I, jednak problemy z kompasem i mapa wyprowadzają nas zupełnie gdzie indziej…, lądujemy w Moszycach.

Kościół w Twardogórze © amiga



Dalsza walka nie ma już sensu, wiele nie zdziałamy, chyba pora zjechać do bazy.
Już na miejscu szybki bigos, herbata i idziemy na salę, zastanawiamy się nad wyjazdem krajoznawczym po okolicy, przeglądając wcześniej strony internetowe wiemy, że jest co zwiedzać. Wiktor jednak patrzy na nas jak na alienów i stwierdza że chyba nas pogięło po czym odwraca się od nas i chwilę później wita się z Morfeuszem. Chwilę rozmawiamy z Darkiem, ale mi zasilanie również zaczyna padać, tam gdzie siedziałem zasypiam. Z relacji Darka wiem, że poszedł w nasze ślady. Można się wyspać, caaaałą godzinę. Po godzinie się budzę, Darek również o dalszym odpoczynku raczej nie ma mowy, wybieram się na poszukiwanie kawy, w punkcie rejestracji dowiaduję się, że o tej porze najbliższa kawa jest na Orlenie jakieś 3 km dalej. Masakra.

Wszyscy popadali... © amiga



Szwendam się po budynku i odkrywam automat z kawą, chyba nikt go nie zauważył, jedyny który działa, jedyny który jest chyba ignorowany przez wszystkich współuczestników. Teraz szybko do Darka, zanim wystygnie, kawa ma być gorąca… Pomimo paskudnego mocno plastikowego smaku jest nam dobrze, druga kolejka jest już zdecydowanie lepsza…, Moc wraca – przynajmniej na chwilę…

Małe przyjemności, co z tego, że plastkowe © amiga


Zbliża się 12:00, pora na ogłoszenie wyników i losowanie nagród. Jakimś cudem zostaje jednym z laureatów. Dziwnie mi z tym ale, cieszy mnie to ;),nowy szaliczek zawsze się przyda, a i różowy niezbędnik robi wrażenie – głównie kolorem ;P
Przed 13:00 zbieramy się i ruszamy w drogę powrotną. Nieprzespana noc daje się nam we znaki, mi zasilanie pada w okolicach Wrocławia, zjazd do McDonald-a ratuje sprawę. Dawno nic mi tak nie smakowało jak to co tu serwują i jeszcze ta Kawa. Pycha, chyba odwołam wszystko co kiedykolwiek o nich mówiłem, w takich sytuacjach są naprawdę potrzebni…
Drugie odcięcie prądu następuje tuż przed Zabrzem, ale jesteśmy przed domem Darka, więc walka ze snem nie jest długa.
Jak oceniam Tropiciela i wyjazd?
Organizatorzy to jacyś geniusze, którzy jakimś cudem zapanowali nad organizacją zabawy dla ponad 700 osób, wspomagani przez 120 wolontariuszy pokazali jak powinno organizować się takie spotkania, żadnej obsuwy, żadnych problemów… Po prostu wszystko działało jak w szwajcarskim zegarku. Chapeau bas…
Co do szwędania się po nocy to jest to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, zresztą jestem początkujący na takich rajdach i dopiero zapoznaję się z czytaniem map, z nawigacją, dobrze, że miałem Darka pod bokiem inaczej pewnie skończyłbym rajd dużo szybciej… . Tyle, że nikt mi nie mówił, że będzie prosto, lubię wyzwania, więc pewnie właduję się w kolejny rajd, mam nadzieję, że będzie coraz lepiej….
Ps. Dzięki za fantastyczne towarzystwo…

do qzynki

Wtorek, 20 listopada 2012 · Komentarze(2)
Andrzej Grabowski - Jest dobrze


Szybki wypad tam i z powrotem na Ligotę w celu małego przemeblowania u qzynki. Jak narazie to tylko w moim domu mam problem aby się zmusić do przepierduchy, chociaż plan jest już od dawna opracowany, wizja jest. Może uda się w kolejny weekend... może...

FotoSketcher - z sierpnia 2011 roku z okolic Zawiercia © amiga

We mgle do Goczałkowic... brakujące ogniwo...

Poniedziałek, 12 listopada 2012 · Komentarze(7)
Buldog Deszcz jesienny


Poranek nieco inny, rano objazd lekarzy, jakieś badania. Zastanawiałem się czy jechać na rowerze, ale nie, nie będę ryzykował, tam nie ma specjalnie gdzie go wstawić, a diabli wiedzą ile mi to zajmie czasu. Za to cała droga w obie strony z buta w sumie może 15km :). I było to dobre rozwiązanie, korki były wszędzie, pewnie autobusem zajęłoby mi to ze 40 min. Niewiele więcej zajął mi spacer, a przy okazji można było trochę pofocić :)
Później mała rozmowa z bankiem, na szczęście mamy 21 wiek i nie musiałem się stawiać osobiście w oddziale. Weekendowa aktualizacja systemu banku skutecznie wyczyściła mi konto :), odwrócenie zajęło na szczęście kilkadziesiąt min. rozmowy.
W domu jestem ok 13:00 i zastanawiam się co dalej. O 19:00 jestem już umówiony, czasu jest niespecjalnie dużo, a i dzień nie należy do zbyt pięknych. Siąpi delikatny deszczyk, utrzymuje się mgiełka. Postanawiam jednak wsiąść na rower, jednak nie wiem gdzie pojechać. Pełny spontan. Początkowo jadę w kierunku Kostuchny, później odbijam na podlesie,Tychy, myślę o Paprocanach, ale gdy już jestem za Tychami wpadam na genialny pomysł - Pszczyna i Goczałkowice - nie byłem tam dobre 2-3 miesiące. Trasa szybka, nieskomplikowana, można pocisnąć, zresztą czasu też niewiele, chciałbym być w domu jeszcze przed zachodem. Realnie mam ok 4, może 5 godzin. Do Goczałkowic jadę więc po drodze technicznej wzdłuż wodociągu. Chwilami droga jest moooocno techniczna, błoto, mokre liście, woda. Dwa razy ledwo złapałem równowagę.
Dojeżdżam do Goczałkowic Zdroju, chwila przy sklepie, uzupełnienie zapasów, płynów i ruszam nad jeziora. Piękne miejsca(e), a dodatkowo ta mgiełka dodaje tajemniczości. Zaskakuje mnie coś jeszcze, kompletna cisza, mimo, że ptaków jest wszędzie pełno, to…. panuje absolutna cisza, aż bolą uszy. Niemniej spędzam tutaj ok 30 min, obchodząc jezioro/a z kilku stron, w zasadzie kieruję się powoli na tamę.

Niesamowite wrażenie - było słychać ciszę... © amiga


Już na miejscu zabijają mnie widoki, a w zasadzie ich brak, mgła niby nie jest specjalnie gęsta, ale drugiego brzegu nie widać. Wygląda to wręcz zaskakująco.

Gdzie kończy się jezioro a zaczyna niebo..... © amiga


Dziwnie wygląda tama we mgle nad..., niespecjalnie widać... © amiga


Coś dziwnie niski stan wody po drugiej stronie © amiga


Spoglądam na zegarek i pora się zbierać, mam jakieś 2 godziny do zachodu słońca, którego i tak nie widać. Ruszam w kierunku centrum Pszczyny, w mieście panuje niesamowity bałagan, wszędzie korki, próbuję się przebijać, jadę jakimiś bocznymi drogami na czuja, chcę znaleźć się w pobliżu zamku. jednak coś odwraca moją uwagę, coś co mnie zaskakuje, ponownie dzisiaj - wieża Ciśnień, o której wspominał przewodnik na ostatniej wycieczce..., po prostu WOW, szczęka opadała, musiałem się zatrzymać by ją pozbierać. Chwilę trwało, zanim wyszedłem z osłupienia, wieża wodna roooobi niesamowite wrażenie. Wiedziałem, że jest tam knajpa, ale nie spodziewałem się czegoś takiego. Musze tu wrócić gdy pogoda będzie lepsza.

Brakujące ogniwo ostatniej wycieczki po wieżach ciśnień © amiga


Sam zamek nie jest dla mnie atrakcją, może dlatego, że widywałem go od zawsze na wycieczkach, rodzinnych, szkolnych itd., ale ta wieża... to co innego.

Zauważam, że zaczyna się ściemniać, trzeba lecieć do domu, mam godzinę na dojazd a przede mną tak na oko 30km. Jest co robić, jest co kręcić. Nie zatrzymuję się już nigdzie. W domu jestem ok 17:30, jest jeszcze chwila na ogarnięcie się i wypad na kolację do "El Po Po".
Kolejny wieczór w miłym towarzystwie, nie mniej wszyscy jacyś tacy wykończeni są po weekendzie. Spanie po 4-5 godzin to nie mój ulubiony sport..., ale od czasu do czasu trzeba :).