Dziwny był dzisiejszy dzień, mam wrażenie że pogoda na mnie dzisiaj mocno wpłynęła, niby wszystko ok, ale coś się skupić nie mogłem. Wracając po prostu wsiadłem na rower i tyle, gdzieś prysła radość z jazdy. Zapuściłem Sabatona, ale nie pomógł, dopiero gdy odpaliłem "Poparzonych Kawą Trzy" coś zaskoczyło, wróciłem do rzeczywistości i pojechałem nieco bardziej terenowo zahaczając o ul. Piaskową w Zabrzu i staw księżycowy w Rudzie Śląskiej. Patrzę na prognozę pogody i ciśnienie leci powoli w dół, ma jeszcze dzisiaj lać. Ciekawe czy jutro pojadę w takich warunkach. Swoją drogą "Musculus Cremaster" jest świetna, jakiś rok temu słuchałem jej na okrągło przez kilka dni. Warto czasami odkurzyć niezłe kawałki. Do wpisu dołączam pierwszy utwór z tej płyty. Miłego słuchania :)
Powrót raczej standardowy przy dźwiękach kolejnych płyt Huntera, świetne rewelacyjne granie, jako że koncert był dołączony do poprzedniego wpisu to na dole będzie tylko link do pojedynczego utworu. Myślę, że się spodoba - Easy Rider w wykonaniu Krzysztofa Daukszewicza i zespołu Hunter. Obłęd.
Zdjęcia zostały zrobione na hałdzie pomiędzy Zabrzem Kończycami a Rudą Śląską Halembą.
Powrót z pracy w całkiem niezłych warunkach, miało padać nie padało, miało być zimno, było ciepło. Prognozy się nie sprawdziły, jakoś ostatnio mnie to nie dziwi ;P.
W drodze powrotnej na uszach Enej - Folkorabel, poranny Akurat coś mnie dołował, a to jest przyjemne dla ucha, szybkie, inne, zajebiste. Na dole wpisu jedna z piosenek: Radio Hello.
Po powrocie wypad do marketu, po składniki do naleśników (prawie tydzień się przygotowywałem do tej wizyty), później szybki przejazd do siostry w sprawie i powrót do domu w stanie wskazującym (szwagier nie odpuścił). ;P
Po wczorajszym wyjeździe po Helenkowej okolicy i nocy filmowej, dzisiejsze plany są bardziej klarowne. Rano wyjazd do Rydułtowów na zawody z cyklu Grand Prix Euroregionu Silesia 2012, w których udział bierze Igorek. Objeżdżamy w trójkę trasę (Igorek, Darek i ja). Przyznam się, że dawno już nie miałem takiego stracha na niektórych zjazdach, całość mocno techniczna i wymagająca, ale w końcu jak Igorek zjechał, to ja też dam radę ;), zdaje się, że nie było to tylko moje wrażenie :). Grupa Igorka rusza na trasę chwilę po 11:00, kilkanaście min. później już wiadomo, jest czwarty, lecz PIERWSZY wśród Polaków. Rewelacyjny przejazd. W końcu to pierwszy raz na nowym rowerze. Teraz może być już tylko lepiej.
Po powrocie chwila na rozmowy, obiad (był fantastyczny, dzięki) i musze powoli wracać do domu, odprowadza mnie Darek i Olek, jedziemy nieco okrężnie, niebieską rowerówką prowadzącą dookoła Zabrza, jest świetna, większość to teren, las, łąki, pola, obłęd. Później na jakiś czas przejmuję prowadzenie, w końcu ta część trasy to moja codzienna ścieżka do domu, znam tam każdy kawałek drogi, każdą dziurę, wertep, podjazd itd. W Kończycach odbijamy na Chudów zaliczając aktualnie remontowaną ul. Piaskową. Jedynie 29er daje radę po niej przejechać nie zakopując się. Na miejscu natykamy sie na zlot starych samochodów, motocykli.
Niestety pora powoli się zbierać, wracamy ul.Piaskową, gdzie następuje pożegnanie i ruszam w swoją drogę do Katowic. Już bez szaleństw, pędzę na umówione spotkanie o 16:00 (zegarek wskazuje coś po 18:00).
Było świetnie, było ciekawie, poznałem kolejne rewelacyjny przejazd przez Zabrze, niebieską rowerówka jest genialna, ale wymagająca, podoba mi się, a z takimi wariatami jak Darek i Olek to czysta przyjemność. :)
Po dłuższym okresie w końcu udało umówić się z Darkiem na wspólny wypad po okolicy, głównym celem była jednak potrzeba porozmawiania, wygadania się. Z domu wyjeżdżam dość późno, wcześniej kilka spraw do załatwienia, spotkanie z Siostrą, znowu i lekka modyfikacja planów. Na Helenę docieram w okolicach 17:00, dalej jedziemy już wspólnie, w lesie Miechowickim odkrywamy kilka ciekawych ścieżek. Dziwię się, że Darek wcześniej ich nie zauważył, nie jeździł., czekało nas sporo niespodzianek, zjazdów, podjazdów, prawie jak na maratonie MTB ;P. Można się było zmęczyć :). Po drodze dojeżdżamy do "MURU" w lesie (wcześniej wspominali o tym Daniel oraz Darek na swoich blogach), jest to mur niezwykły, ciężko nazwać to co tam jest, swoiste graffiti ? Ktoś przelał tam masę swojej wiedzy, przemyśleń, porad dla ludzi, sprawia wrażenie księgi mądrości, w wersji XXL, nie mamy specjalnie dużo czasu, robię foty, później zagłębię się w te sentencje, opisy, wiedzę, przemyślenia.
Jedziemy dalej, wybieramy kolejne ścieżki, czasami prowadzące donikąd, pozostaje tylko pchać rowery przez pola pokrzyw (przynajmniej nie będziemy mieć problemów z reumatyzmem), na szczęście nie ma tego dużo, może kilkaset metrów ;)
Trafiamy w końcu do celu naszej podróży, do leśniczówki w Reptach, mamy trochę czasu, żeby siąść, żeby pogadać, porozmawiać. Zajmuje nam to w sumie kilkadziesiąt minut, nie wiem czy rozmowa w jakikolwiek sposób pomoże, czy coś z tego będzie, czasami wystarczy się wygadać, otworzyć przed kimś i gdzieś już zaczyna kiełkować nadzieja, ta jedna myśl której trzeba się mocno chwycić i nie puszczać, problemy są tylko chwilą w wieczności i prędzej czy później miną.
Dzięki za wycieczkę po okolicy, dzięki za rozmowę, chyba ostatnio oboje tego potrzebowaliśmy w takiej czy innej formie. Wieczorem za to świetna zabawa, przy przeglądaniu materiałów źródłowych do filmu Wika o szkole. Co jakiś czas wybuchamy śmiechem, bawimy się coraz lepiej. Ok 2:00 powstała całkiem nieźle sklecona historia, coś z tego będzie.
Ps. Chwilowo bez koncertu, ale odrobię to wkrótce, niestety czas goni.
Po ostatnim ciężkim dla mnie tygodniu weekend minął dość przyjemnie, komunijnie, w gronie przyjaciół w pięknym miejscu - Wilkowicach położonych w niesamowicie malowniczej okolicy. Dzięki kilku rozmowom udało mi się oderwać od moich demonów. Wieczorna rozmowa z Darkiem, zadziałała oczyszczająco i już myślałem, że wszystko będzie ok. Po pożegnaniu się wsiadam do autobusu, zakładam słuchawki, odpalam PROJEKT GRECHUTA - Plateau i wszystko diabli wzięli, całą walkę o odzyskanie spokoju i powrotu do rzeczywistości. Wyłączam ją po kilku taktach, ale jest już za późno. Demony wróciły z całą mocą, czuję się jak narkoman na odwyku, czegoś mi niesamowicie brakuje, czuję pustkę, dziurę gdzieś w sobie. Wysiadam w centrum Zabrza, idę na dworzec PKP, mijam kolejne bezkształtne cienie, nie patrzę na nie, staram się skupić na kostkach chodnikowych, ile ich jest, trzeba policzyć, trzeba czymś zająć umysł, nie mogę myśleć..., nie mogę myśleć..., boli... . Siadam na końcu pociągu, dobrze, że przy oknie, dobrze, że nikt na mnie nie zwraca uwagi, k...a. Za oknem przelatują kolejne obrazy, nic dla mnie nie znaczą, nie interesują mnie, zatapiam się w swoich myślach, na uszach płyta Evanescence - próbuję się skupić na słowach, nie mogę, po prostu nie mogę. Jestem w Katowicach, idę pieszo, mam dość, może trochę ruchu mi pomoże, nie spieszę się, znowu liczę kostki, jedna, druga,... pięćdziesiąta... . Masakra. W parku Kościuszki spotykam gościa focącego lustrzanką Canona okolice kościółka, nawiązuję z nim rozmowę, w końcu fotografia też mnie pociąga. Trafiłem na turystę z Rosji, świetnie mówiącego po polsku. Chwila rozmowy, tak mi w tej chwili potrzebna, udaje się na chwilę oderwać od moich cieni. Jednak nie trwa to długo, muszę iść dalej, MUSZĘ. Docieram do domu, nic mi się nie chce, a jest tyle do zrobienia, trudno, musi poczekać, nie dzisiaj. Chcę się zmęczyć, chcę bólu fizycznego, może to na chwilę zabije moje Demony, może to rozładuje złe emocje. Pi...ę idę na rower.
Nie dorosłem do swych lat - Kult
Evanescence - Live show 2007
Część II
Nie wiem gdzie jadę, mam mgłę przed oczami, myślę o Goczałkowicach, lecz trasa jest zbyt prosta, chcę bólu, chcę się zmęczyć. Jadę w kierunku Kostuchny, jest pod górkę to dobrze tętno skacze na 170, zostawiam ciężkie przełożenia, boli, myśli zaczynają krążyć wokół ognia w nogach, tak ma być. Skręcam na Murcki, na hałdę, też będzie podjazd, odrywam się od problemów, wolę cierpieć fizycznie, w końcu po to wyjechałem. Trochę odpoczynku przy zjeździe w kierunku Lędzin, ale tam pcham się na górę św. Klemensa i później na Klimont. Czuję zmęczenie, jest dobrze, na horyzoncie dostrzegam góry, tęsknię do nich, dawno tam nie byłem. Wraca ochota na focenie, coś co jeszcze godzinę temu miałem w głębokim poważaniu. Widzę w oddali maszt w Kosztowach, wiem, że jest tam sporo podjazdów, dosiadam "Dziadunia" i w drogę, trochę klucząc po Lędzinach docieram do Mysłowic, kolejne podjazdy, tętno znowu w okolicy 170, tak ma być, mijam maszt, jadę na Wesołą, mijam zalew, dalej na Giszowiec, kolejny podjazd, nie odpuszczam, czuję, że to pomaga, jeszcze trochę i mogę wrócić do domu. Pewnie potrwa zanim się uwolnię od swoich cieni lecz udało się przegnać demony, przynajmniej na chwilę.
Dzisiejszy dzień ponownie nietypowy, inny. Zdecydowanie w lepszym nastroju (ostatnio zachowuję się jakbym miał PMS, tylko jeszcze nie krwawię, ktoś musi mi przyp..ć chyba), jest już prawie dobrze, na dokładkę po przesłuchaniu kolejnych koncertów w trakcie pańszczyzny na pchełkach od których bolą mnie uszy (tak niestety mam, w domu i w środkach komunikacji używam słuchawek na pałąku), wybrałem się na szybki rekonesans do pobliskiego sklepu Panasonica kupić... słuchawki dokanałowe. Wybór padł na Philipsa SHH8000 - miały najlepsze parametry z dostępnych w sklepie, a przy okazji cena do przyjęcia. Powrót do domu ze słuchawkami na uszach, pierwszy raz, lecz nie ostatni. Z informacji od Tomka i Moniki wynikało, że tak da się jeździć. Odpaliłem sobie Nightwish Oceanborn i zap...em, mało tego zachciało mi się nieco „dojechać”, więc w Rudzie zacząłem odbijać na Śmiłowice, później Mikołów Retę, dalej Starganiec i dopiero do domu. Myślę, że to kolejny etap(jazda z muzyką na uszach) w mojej karierze bikera. Na dole wpisu utwór The Devil & The Deep Dark Ocean z płyty Oceanborn, a niżej koncert, który towarzyszył mi dzisiaj podczas pracy: Pink Floyd - PULSE.
Dizisiejszy dzień miał być inny, miła wycieczka do Dąbrowy Górniczej. Wyjazd zaplanowałem na 15:00, pomimo, że byłem umówiony dopiero na 19:00. Miał być objazd i focenie wszystkich Pogorii, może pustynia Błędowska. Wyjechałem o czasie, jednak w Dąbrowie Górniczej zadzwoniłą do mnie Monika z informacją, że Tomek miał wypadek niedaleko mojego domu. Q..a ... gdybym wyjechał godzinę później, gdybym nie pojechał, gdybym pojechał później pociągiem byłbym mu w stanie pomóc, a tak wszystko ch..j. Zmieniłem trasę i jadę pędem w kierunku Łośnia, spotykamy się z Moniką, zamianiamy kilka zdań. Monika jedzie z odsieczą po Tomka, a ja,... ja mam chwilowo dość, zaglądam do pobliskiego sklepu, uzupełniam zapasy i jadę. Jadę nad zalew Łosień. Siedzę ponad godzinę, ochota do jazdy gdzieś prysnęła, chce mi się WYĆ.
Kolejny tel. i dowiaduję się, że Tomek ma "tylko" złamaną rękę. I tak się dzisiaj upiję.
Q...a m.ć
Jak ochłonę to wrzucę foty z zalewu. pewnie jutro
Jest już jutro więc uzupełniam wpis o obiecane foty
Prognozy pogody na sobotę na szczęście specjalnie się nie sprawdziły, pogoda dopisała, jednak brak czasu nie pozwolił mi na wielkie szaleństwa na rowerze. Plan obejmował wyjazd max dwu, może trzy godzinny. Wybrałem kierunek Lędziny, trasa jest stosunkowo prosta, malownicza i przyjemna. Na dokładkę bardzo rzadko mam okazję jechać w tym kierunku, od początku roku może trzy, cztery razy. Przejazd przez Murcki, Hamerlę, Lędziny, Mysłowice Wesołą i powrót przez Giszowiec do domu. Jadę sam, chętnych specjalnie nie było, może dlatego, że start ok 13:00, z drugiej strony, chyba miałem ochotę na samotną podróż po okolicy. Przy okazji dzisiaj Zygfrydowi stuknęło 10000km ;), więc trzeba było uczcić to kolą ;)
Jutro też pewnie specjalnie nie poszaleję, poranek i później popołudnie mam już zajęte.
Dzień zaczął się zupełnie inaczej niż wczorajsze plany, miało być tak pięknie, wypad z ekipą na jurę Krakowsko-Częstochowską. Niestety plany mają często to do siebie, że lubią się zmieniać, nieco nieprzespana noc, zakończyła się modyfikacją planu. Z całej masy atrakcji został tylko wypad na Masę Krytyczną do Sosnowca. Po drodze zdzwaniam się z DJK71 i umawiamy się na stawikach w Szopienicach. Wyruszam z domu nieco przed 13:00 i jadę przez Giszowiec, Nikiszowiec, Szopienice, dojeżdżam do stawików, kolejny tel. i okazuje się, że Darek jest już w Sosnowcu. Na miejscu zastaję Wiktora, Coco75 i Dariusza79. Jako, że jesteśmy sporo przed czasem, to rozsiadamy się w pobliskiej knajpce, popijając napoje bezalkoholowe :) Dojechać ma jeszcze ekipa Kosmy100, t0masa82 i limita, niestety masa rozpoczyna się 5 min przed czasem i spotykamy się pod koniec masy na Pogorii w Dąbrowie Górniczej, dopiero tam mamy chwilę by zamienić kilka słów. Na horyzoncie pojawiły się błyski, wzmógł się wiatr więc najwyższa pora na powrót. Tomek proponuje wypad do Siewierza, ale po dzisiejszej nocy jakoś nie mam siły na kolejne x-dziesiąt km. Kieruję się w stronę burzy, tzn. na Katowice, po drodze okazuje się, że w Sosnowcu tuż przy granicy z Mysłowicami solidnie lało, co jakiś czas rozlewiska skutecznie utrudniają jazdę, kilka razy wjeżdżam na chodnik, jazda po czymś takim mija się z celem. Po 3 może 4 km w takich warunkach wyjeżdżam w końcu na suchą jezdnię, okazuje się, że w Katowicach nie spadała ani jedna kropla deszczu :). Będąc już w domu uzmysławiam sobie, że całą trasę przejechałem w kamizelce zagłębiowskiej masy, ale jeszcze dziwniejsze jest to, że nikt mnie nie zaczepił, gdy przekraczałem Przemszę. Może za szybko jechałem ?
Organizatorom należą się duże brawa za organizację masy, obstawa policji, ambulans, tak na wszelki wypadek, sporo osób pilnujących na całej trasie przejazdu. Jestem zachwycony, na kolejną przyjadę na 100%, w końcu to już za rok ;)
Kilka dzisiejszych fotek: Pierwsza z nich – Nikiszowiec jest obrobiona w 4 różne sposoby i każdy z tych wariantów podoba mi się, więc wrzuciłem wszystkie :)