W sobotę dostaję informację od Marcina, jedziemy do Czeladzi, jedziesz z nami? W sumie gdy dowiedziałem się jaki cel, to zbyt długo się nie namyślałem.
Sobota rano..., za oknem widzę, że wieje..., lekko nie będzie..., wydaje mi się że to zachodni watr..., więc przynajmniej część drogi będziemy mieli z "górki". Wyjeżdżam godzinę przed spotkaniem... Do pokonania mam ok 6km.., ale nie jadę najkrótszym wariantem..., zataczam delikatne koło przez Dolinę 3 stawów. Na miejscu (pod kościołem Mariackim) i tak jestem kilkadziesiąt min przed czasem.
Kilka minut później nadjeżdża Irek..., chwilę rozmawiamy i... dociera reszta ekipy, Marcin i Filip... Plan jeden, jedziemy szosami..., teren to jedno wielki błoto, a rowery umyte ;P
Jako, że bardzo rzadko zapuszczam się w tym kierunku pozostawiam prowadzenie Marcinowi i Filipowi..., częściej tutaj bywają...
Dość szybko docieramy na miejsce..., do opuszczonego technikum w Czeladzi, tyle, że okazuje się iż to nie ta szkoła..., 10 min później odnajdujemy jednak cel naszej wyprawy i pakujemy się przez jedno z okien do środka i krótka sesja...
Tak na dobrą sprawę to największy problem stanowią rowery..., które zostały na zewnątrz pod opieką Irka, który wspaniałomyślnie zrezygnował z eksploracji...
Tak na dobrą sprawę to nie wiem czemu ten budynek nie został zagospodarowany na cokolwiek innego. Jego stan nawet dzisiaj nie jest tragiczny... Czemu nie został sprzedany. Zupełnie bez sensu.
A z drugiej strony brakowało trochę czasu aby poszperać po wszystkich zakamarkach..., rozstawić statyw..., pobawić się fotami. Chociaż jak na pierwszy raz to i tak nieźle...
Po kilkudziesięciu minutach wydostajemy się na zewnątrz i jedziemy w okolicę zamku w Będzinie, jeszcze tylko mała przerwa w pobliskiej Biedronce :).
W parku za Zamkiem stajemy i... jest chwila czasu na rozmowę, przy okazji Marcin zabiera się za lekki serwis roweru Irka :) Trochę to trwa, w końcu jednak chyba pora zacząć się zbierać..., czas ucieka nieubłaganie a my dalej za Przemszą... na rowerach..., trzeba wrócić przejechać tą rzekę cudów i dojechać do Katowic już normalnie na Kole :)
W okolicach stawików jeszcze jedna mała przerwa, w knajpce..., Jest po 15:00, mamy jakąś godzinę do zachodu słońca.
Wracamy, ale oczywiście nie najkrótszą drogą, tylko nieco przez Sosnowiec...., i znowu na rowerach.
Dopiero w okolicach centrum zaczynamy się rozjeżdżać, najdłużej jadę z Irkiem... bo w końcu mieszka na Podlesiu. Żegnamy się w okolicach Tyskiej, ja mam 20m do domu, on kilka km więcej...
W sumie wyszło ciekawie, może kilometrowo niedużo, ale przynajmniej nietypowo..., mam nadzieję, że jeszcze kilak takich wypadów uda się zaliczyć :), chociaż już raczej nie w tym roku.
Masakra... jest późno, grupo po 17:00, dawno już się ściemniło...., mało tego czeka mnie droga lekko dookoła. Muszę odwiedzić znajomych w Miechowicach... Chcę skrócić trasę i pozwalam na przygotowanie jej przez endomondo. Z grubsza wygląda, że wszystko jest ok..., co jakiś czas muszę tylko spojrzeć na komórkę i w zasadzie tyle... Ruszam, początek do centrum Zabrza później odbijam w jakieś boczne drogi i zaczyna się robić mocno nieciekawie, jadę między jakimiś stawami, przez pola, ścieżka gdzieś mi ginie... znika w, gąszczu krzaków.. Na czuja przebijam się w okolice najbliższych latarni, licząc na to, że będzie tam jakaś droga. Na szczęście jest..., zastanawiam się czy kontynuować jazdę po wyznaczonym szlaku, w końcu to max 3-4 km w mini prostej, sprawdzam drogę, próbuję jechać dalej, ścieżka gdzieś ginie, jadę po ściernisku.... dojeżdżam do torów, nie widać żadnej możliwości kontynuacji jazdy, chyba, że z buta. Decyduję się zawrócić, to nie ma sensu. Zyskam na odległości ale stracę masę czasu. Wracam na asfalt i próbuję dojechać do jakiejś głównej trasy. W końcu jest, rozpoznaję nawet te okolice... Jestem w pobliżu drogi na na Rokitnicę..., wiem, że nadłożę kilka km ale przynajmniej nie będę się błąkał po nocy... Docieram do Miechowic, chwila odpoczynku, no może nie odpoczynku, tylko dodatkowego zajęcia i... zbieram się. Pozostało dojechać do Katowic, przede mną ok 25km..., głównymi szlakami, nie mam zamiaru gdzieś krążyć..., przynajmniej widzę gdzie jadę :) W domu ląduję po 22:00..., miałem dzisiaj tyle, rzeczy zrobić, a wyszło jak zawsze. Nic może jutro będzie lepiej.
Niedziela... wcześnie rano... zdzwaniamy się z Darkiem, chwila rozmowy i chyba odwiedzimy Mikołów, wczoraj i dzisiaj trwają tam zawody Psich zaprzęgów. Wstępnie umawiamy się na Halembie niedaleko stacji BP. Wyjeżdżam trochę po 10..., zawody już
trwają, ale nigdzie nam się nie spieszy. Pogoda też specjalnie nie rozpieszcza, jest mgliście i chłodno. Sporo wilgoci w powietrzu nie wróży zbyt dobrze. Początkowo jadę szosami do Panewnik, tam skręcam w las, w znajomy las, bo w końcu jeżdżę tędy dość często do pracy, ostatnio może trochę odpuściłem gdyż lubi się tutaj zbierać błoto i woda. Przy okazji chcę sprawdzić stan duktów leśnych, może jeszcze da się nimi jeździć, tak aby nie tracić zbyt dużo czasu na brodzenie w błotnistej mazi. Spodziewałem się praktycznie wszystkiego poza... przejezdną drogą leśną. Stan jest niezły, myślę, że jeszcze kilka razy w tym roku skorzystam z tego odcinka. Dość szybko jestem w Starej Kuźni, jeszcze tylko ul. Piotra Skargi i widzę z oddali Darka czekającego w pobliżu stacji. Krótka wymiana zdań i lecimy na Mikołów, zawracamy na Starą Kuźnię i tam odbijamy na drogę prowadzącą na Mikołowską Retę. Trasa może nawigacyjnie nie jest skomplikowana, jednak cały czas pod delikatną górkę. Jakiś kilometr, może dwa przed miejscem gdzie spodziewam się startu/mety drogę przecina nam trasa biegowa... Stajemy, trochę focimy, rozmawiamy z obsługą i podziwiamy biegające zdezorientowane stado saren...
W końcu postanawiamy się przebić na miejsce startu, korzystamy z chwili przerwy między kolejnymi zawodnikami..., zaskakuje mnie nieco położenie startu/mety. Myślałem, że będzie nieco dalej, ale dzięki temu nie musimy walczyć z zawodnikami jadąc pod prąd. Za to jest chwila aby pobuszować pomiędzy psami, rowerami, wózkami i innymi wynalazkami napędzanymi psami.
Spotykamy znajomych, chwila na rozmowę i po ok 60 minutach decydujemy się na powrót..., temperatura niestety nie nastraja do długiej nasiadówy, przesiąknięte potem ubrania wyciągają z nas ciepło. Pora na odwrót, jedziemy delikatnie dookoła, przez Starganiec, aby nie zakłócać zawodów. W Panewnikach odbijamy i prowadzę Darka na początek nowej czerwonej Rudzkiej rowerówki. Jedziemy wspólnie kawałek i rozstajemy się za Halembą, ja zawracam w kierunku miejsca naszego porannego spotkania, a Darek jedzie dalej na Zabrze... Staram się nieco rozgrzać, ale to w tej chwili pewnie już niewiele zmieni... po drodze robię sobie krótką przerwę jakieś 6km przed domem..., kilka łyków Oshee, jakiś baton... i jadę dalej. W końcu dom... jak ciepło... :) Wymieniony rano suport działa bezbłędnie, na później zostawiłem sobie wyregulowanie zacisków hamulców po wymianie klocków, ten na tyle jest ścierany głównie z jednej strony. Tylko kiedy znajdę na to czas?
Jest po 16:00, zbieram się, chcę wyjechać nieco wcześniej..., muszę..., dzisiaj jeszcze krótka wizyta w Miechowicach... dłubanina przy kompie. A przy okazji chcę zahaczyć o rowerowy na Chorzowskiej 44b w Gliwicach. Mają kilka drobiazgów które bym chciał :) jakieś klucze, klocki do hamulcy itp... Podjeżdżam w to miejsce i... widzę, że to biurowiec, kto umieszcza sklep rowerowy w takim miejscu? Chyba ich powaliło, nie mam ochoty na szukanie ich w budynku, mam to gdzieś... Każę sobie przysłać to pocztą :) Ruszam dalej jest już ciemno, tzn źle nie ma bo w końcu są latarnie uliczne, wystaczy tylko stroboskop z przodu i z tyłu. Trochę na czuja jadę na Miechowice, później analizując ślad widzę, że mogłem skrócić o kilka km... przynajmniej będzie to dobrze wyglądało w statystykach... ;P Na miejscu jakieś 90 min i mogę jechać dalej, wybieram trasę po centrach miast, więc na dzień dobry Bytom tam mała przerwa przy dworcu, przypomniało mi się, że dawno już nic nie jadłem... Do domu mam ok 25km - ok godzina jazdy, trochę energii przyda się. Dalej kieruję się wzdłuż torowiska tramwajowego przez Świętochłowice do Katowic tam w okolicach ul. Wiśniowej skręcam by przejechać przez Załęską hałdę i tyłami dotrzeć do domu :)
Jest już ciemno..., docieramy do bazy w Jelczu-Laskowicach, mamy całkiem sporo czasu, to dobrze, po ostatnich kilku dniach przerzutka tylna odmówiła ponownie współpracy. Po raz n-ty w tym roku zapycha się linka w ostatnim odcinku pancerza. 15 minut później rower już gotowy do wyjazdu.
W końcu wybija godzina T11 – 1:30. Mamy już mapy, kartę, i błogosławieństwo. Na skróconym wariancie odprawy dowiadujemy się, że punkt G musimy zdobyć z buta, rowerem się nie da, nie ma takiej możliwości..., a już się łudziłem, że chociaż raz będzie prosto.
Rozrysowujemy plan, trasę..., skala 1:50000, punkty dość mocno porozrzucane o mapie, coś nie wydaje mi się, aby to miało być 40km jak zapowiadano... ale może się mylę?
Po kilku minutach w końcu ruszamy, jedziemy na punkt znajdujący się najbliżej bazy - „C” - Przy polnej drodze. Znajdujący się na północy. Kluczymy nieco po mieście i w końcu wyjeżdżamy z miasta kierując się na zachód ;P. Nie wiem o co chodzi to kolejny raz gdy wyjazd z miasta sprawia nam spore problemu, za to szwędanie się po bagnach zaczyna być naszą specjalnością..., może to dobra prognoza na kolejne Dymno? ;P
Pędzimy ciemnymi szosami, w pewnej chwili Darek ostro hamuje, robię to samo, niewiele brakuje a wbilibyśmy się w jakieś krzaki oddzielające nas od parkingu przyzakładowego... , coś się nie zgadza, droga miała prowadzić dalej, nie widzę na mapie nic co mogłoby sugerować taką końcówkę... Małe przeszukanie okolicy i kilka metrów z lewej jest cd naszej drogi..., uff... jednak to nie kolejna pomyłka... Docieramy do Miłoszowic. Na PK mamy 2 warianty dojazdu, od południowego wschodu i od północy. Zaznaczyliśmy przecinkę od północy, ale też zakładaliśmy do tego PK będziemy jechać z „C” a nie bezpośredni z bazy... więc pora na pierwszą korektę..., tym bardziej, że natykamy się na grupę bikerów jadących w tym samym kierunku... cóż, jedziemy za nimi, sprawdzając tylko z grubsza odległości i kierunki..., w lesie krążymy trochę to tu to tam..., przecinek w realu jest sporo więcej niż na mapie..., na dokładkę z mapy wynika że ten PK powinien być w zagłębieniu... Tracimy dobre kilkanaście minut..., ale w końcu trafiamy na właściwą przecinkę i zdobywamy nasz pierwszy punkt - „T” - Mogiła. W nagrodę dostajemy po Lionie, ruszamy dalej, kierujemy się na północ, później na wschód by ponownie skręcić na północ w okolice Dziupliny gdzie znajduje się nasz kolejny punkcik - „Z” - Skrzyżowanie dróg leśnych.
Tym razem poszło bezbłędnie, gorzej bo zadanie które dostaliśmy przerosło nas..., wylosowaliśmy 3 zdjęcia psów..., tylko co to za bestie? Jedne nieco przypominał Lessi tylko kolor się nie zgadzał, drugi kudłaty, a trzeci nijaki ;P Jamnika, czy brodacza Zbrosławickiego jeszcze bym rozpoznał, ale to... Dwie nazwy się utrwaliły już po – border collie (ten podobny do Lessi) i nowofunland (duży czarny i kudłaty, trudno rozpoznać gdzie ma początek, a gdzie koniec), trzeciego za diabła sobie nie mogę przypomnieć..., nazwa się nie utrwaliła... cóż... noże na wiosnę będzie kolejna okazja... Możemy ruszać, batona co prawda nie było, dodatkowych punktów też, trzeba będzie z tym żyć..., jedziemy na nasz zapomniany punkt „C” - Przy polnej drodze. Wybieramy szosy, wbijamy się centralnie na Dziuplinę i kierujemy się na Laskowice aby odbić w przecinkę, trafiamy bezbłędnie. Klimat przy dojeździe rodem z lat 40, XX wieku..., żołnierze, widać, że zmęczeni wielodniowymi walkami, usmarowani, ubrudzeni, ale witają nas serdecznie i zapraszają do bunkra... Należy się bać, czy jednak będą przyjaźni?
Na dole Rosjanie, dostajemy broń do rozpoznania, oczywiście taki pacyfista jak ja wie z grubsza którędy kula wylatuje i gdzie należy przycisnąć, ale z delikatnym wspomaganiem elektroniki poszło nieźle. Pierwsze zadanie zaliczone, pozostało rozpoznanie 2 historycznych postaci i to również wychodzi nam dobrze... nie mamy problemów, wychodzimy na zewnątrz, na świeże rześkie powietrze.
Możemy sobie pogratulować, możemy wsiąść na rowery i gnać na najdalej wysunięty na północ punkt „W” - Leśna ścieżka. Spoglądam na licznik..., na bank to nie będzie kółko 40km, ze wstępnych szacunków zrobimy ok 60km. Może za dużo wspomagamy się szosami? Tyle, że do „W” w zasadzie jedyna możliwość dojazdu to szosy, gnamy ile sił w nogach, mijamy Mościsko, skręcamy na Brzezinki i kierujemy się na Chrząstkową Wielką, kilka km przed PK awaria, Darkowi pękła oprawka w okularach... zatrzymujemy się na przystanku i na szybko reperujemy je taśmą klejącą..., ruszamy dalej..., szkoda czasu. Kilka min później spotykamy grupę bikerów wracających z PK, krzyczą do nas, że „W” jes tylko dla trasy pieszej... 60km. Masakra...
Faktycznie w legendzie mapy jest taka informacja, ale rysując trasę zakładaliśmy, że wszystkie zaznaczone na mapie PK nas dotyczą..., chyba czasami warto zerknąć na opisy PK, a nie tuż przed dojazdem... ech... Gratis dokręciliśmy kilkanaście km... Zawracamy. Pędzimy ile sił w nogach, średnia na tym odcinku utrzymuje się powyżej 30km/h, jest jeszcze sporo czasu, dalej jest szansa na zaliczenie wszystkich punktów. Docieramy do „Y” - Przy polnej drodze (ognisko), aż chce się tutaj zostać dłużej, klimat rodem z obozów harcerskich... Nie możemy zostać, przed nami jeszcze długie kilka godzin jazdy, najbliżej nas jest punkt „D” - Przy strumieniu – polna droga, dojazd względnie prosty, tym bardziej, że od czasu do czasu migają nam czołówki pieszych, docieramy na miejsce, tam dwójka znudzonych gości w namiocie,
rejestrujemy się, oznaczają nam karty i jedziemy na poszukiwanie punktu „G” - rzeka graniczna (wydawało mi się, że G to skrót od czegoś innego, ale może się mylę?). Mijamy Dębinę, kierujemy się na północny wschód, by odbić na zachód..., zmieniamy jednak delikatnie plany, po drodze wjeżdżamy w jedną z przecinkę prowadzących na północ, które powinny nas doprowadzić w pobliże punktu, sumiennie odmierzamy odległości, z grusza wszystko się zgadza, teraz pozostało odbić na zachód i odszukać nasz PK..., ścieżka, szubko zmienia się w tor przeszkód, usiana jest gałęziami, miejscami podmokła, brniemy na azymut starając się trzymać kierunek. W końcu z daleka widać błyskające światełka... kierujemy się na nie... jeszcze chwila i punkt osiągnięty, ale..., czeka na nas zadanie do wykonania, musimy przeprawić się na drugą stronę rowu czy może rzeki... po linach rozwieszonych tuż nad... na dokładkę musimy tam przepchnąć również rowery.
Idę pierwszy i chwilę później brnę do pół łydki w bagnie..., na szczęście to tylko kilka kroków, ale buty przemoczone..., teraz droga powrotna, zastanawiam się czy po prostu nie przejść ponownie przez rzekę w końcu gorzej nie będzie, mokry już jestem... Jednak nie, zmieniam linę i ta jest jakby mocniej napięta, bardziej stabilna, tym razem przechodzę bez większego problemu, ściągam rower i czekam na Darka, który chwilę później również zaliczył to zadanie..., możemy wracać, tylko którędy, ścieżka ledwie widoczna, ponownie próbujemy przebijać się na azymut, tyle, że tym razem nie ma błyskających światełek, zostawiliśmy je z tyłu. Jednak trochę szczęścia, trochę samozaparcia i docieramy do jakiejś przecinku z grubsza prowadzącej w kierunku cywilizacji. Kierujemy się na Łaźno, tam mały błąd nawigacyjny, małe nieporozumienie, ale szybko uzgadniamy wspólny wariant dojazdu i kierujemy się na „P” - leśna droga. Nie mamy problemów z dojazdem i odnalezieniem, ale po raz kolejny czeka na nas zadanie, tym razem jest to tor przeszkód, trzeba się czołgać, skakać jak kozica..., itp... ale poszło nieźle.., możemy jechać dalej, na punkt „R” - Ambona przy strumieniu. Kierujemy się na Kopalinę, odbijamy w kierunku dworca PKP. Tam skręcamy na wschód i później wraz z grupą bikerów kierujemy się na południe, by pod koniec odbić ponownie na wschód jadąc przez ścieżkę usianą pieńkami po wyciętych drzewach... Zdobywamy PK, więc możemy wyjeżdżać, wiemy jedno... czasu jest mniej niż zakładaliśmy, przez niepotrzebną wycieczkę na „W” teraz zaczyna nam go brakować. Chyba odpuścimy „X” - Ruiny i pojedziemy od razu na „A” - Przy strumieniu. Na mapie mamy wyrysowaną drogę na zachód z początkowym lekkim odbiciem na północ więc.... jedziemy na południe, zastanawia mnie czemu, ale zakładam, że jest w tym jakiś plan, że za chwilę odbijemy na zachód..., Tak sobie jedziemy, jedziemy..., jedziemy, tylko czemu tak długo? W końcu decyzja, musimy w końcu skręcić na zachód, wjeżdżamy w przecinkę i pakujemy się w błotne koleiny, zawracany, szukamy innej przecinki, nieco dalej, niby jest lepiej, da się jechać, ale dość niespodziewanie się kończy, musimy znowu odbić na południe. Docieramy do jakiegoś mostku..., przechodzimy na drugą stronę, robimy kilka kroków i słyszę Darka, wyciągnij mnie.... zdradliwie tutaj, próbujemy się ostrożnie przebijać, jednak w końcu drogę zagradza nam woda, jakieś rowy,
tym razem ja czuję, że ziemia usuwa mi się spod nóg..., chyba pora wrócić się po własnych śladach, ponownie przekraczamy mostek..., wracamy do miejsca gdzie urwała nam się wcześniej przecinka i już na azymut przebijamy się przez las później przez zaorane pole..., ale w oddali widać światła..., byle po drodze nie trafiła nam się kolejna rzeka, bagno itp... Zbliżamy się do jakiejś szosy, widzimy światełka, to nasi.... Próbuję analizować mapę, kombinować gdzie jesteśmy. Na 90% na drodze prowadzącej z punktu „X” - Ruiny do Nowego Dworu. Tyle, że czas nam się skończył, na brodzeniu przez błota, bagna straciliśmy sporo czasu, teraz już tylko chcemy wrócić do bazy. Odbijamy na Piekary, później Laskowice i przez osiedle Metalowców kierujemy się na metę.
Mamy za sobą prawie 70km, zaliczone bagna, rzeki, i inne niespodzianki, na mecie szukamy znajomych, jednak coś ich nie widać..., kierujemy się do jadłodajni, grochówa, chleb... i...
zastanawiamy się co dalej..., możemy się przespać kilka godzin i poczekać na wyniki, albo zwinąć się by o 2 godzinach osiągnąć dom... Wybieramy to drugie rozwiązanie...., niby niedaleko, ale dawno nie mieliśmy tam męczącego powrotu..., już w domu padam na łóżko i wiem że nie pośpię, dzisiaj jeszcze mała imprezka, na której prawie odpadam...
Podsumowując, 2 błędy, pierwszy to niepotrzebna wycieczka na „W”, dobre kilkadziesiąt minut stracone i powrót z „R”-ki... kosztujący nas ponad godzinę...
Śladu GPS wyjątkowo nie ma, zastrajkowało endomondo :(
Miała być przerwa od rowera na wykurowanie się. Nie wyszło, nie dość że piękna pogoda, to jeszcze zadzwonił qmpel... Cóż bylo robić... 30 minut później siedzę na rowerze i jade na spotkanie do Piotrowic... Okazuje się, że to jego.. początek sezonu roweroweo, pierwszy wyjazd..., Jedzimy maksimum po terenie... wbijamy się w las... poczatkowo myślę o małym spokojnym kółeczku na Wesołą, jednak idzie nadspodziewanie dobrze... więc delikatnie wydłużam wycieczkę o drugie tyle co początkowo zakłądałem. Jedziemy na Lędziny, tam zawracamy i bokiem odbijamy na Mysłowice, zatrzymujemy się na kilkadziesiąt minut przy kopalni Wesoła na piwo... Szok... lany żubr za 2.90 na dokładkę jest rewelacyny, żadne Gronie i inne Lechy, po prostu pół litra dobrego piwa. Jeszcze kawałek i przez zalew Wesoła odbijamy na Giszowiec, przy stawie Janina mały postój, trzeba coś zjeść..., wypić ;P i wrócić do domu. W sumie jak na pierwszy raz i spontan bylo nieźle...
CHŁOPCY Z PLACU BRONI - kiedy już będę dobrym człowiekiem
Ponownie po terenie, ostatnio spodobał mi się przedłużony mocno terenowy wariant, dzisiaj powtórka z małą korektą, jeszcze więcej terenu ;0, ale kto mi zabroni... Muszę odreagować, a to najlepsza opcja... Na dokładkę całość nagrywam kamerką, przyda się na długie zimowe wieczory :)
Powrót po kilku szosowych przejazdach musiałbyć po terenie..., wybieram trasę nieco dłuższą, za to jak wjeżdżam w Sośnicy w teren tak dopiero 3 km przed domem witam się z cywilizacją... Genialny wariant, szkoda, że mało nim jeździłem, ale jest jeszcze szansa na kilka przejazdow nim w tym roku... :)
Powrót z pracy również nie terenowo, w trakcie dnia tel. muszę lecieć szsami a wieczorem jeszcze krótki wypad do znajomych ustawić i dekoder TV... w suei szybki szpil, ale wymusilo to na mnie zniamę wcześniejszych planów... cóż... :) i tak było miło
Drugi dzień zmagań w Bochni. Dzisiaj ma być bardziej „lajtowo” do przejechania ok 60km, 10 punktów kontrolnych. Po wczorajszej walce ze swoimi słabościami, dzisiaj z założenia odpuszczamy część PK. Z planu trasy skreślamy te najbardziej wysunięte na południowy wschód i zachód.... Wykreślamy PK 40/x, 38 i 35.
Nasza trasa jest skrócona do ok 40-45km -
31 – Rozwidlenie dróżek 33 – Kapliczka 39 – Róg łąki 37 – Mała polanka 36 – Pod skałą, Pn skraj kamieniołomu 34 – Przepust 32 – Szczyt grodziska
Początek jak zwykle w Bochni, pod górkę :), zresztą jakby mogło być inaczej w Beskidzie Wyspowym ;). Jednak nie jest tak ciężko jak dzień wcześniej, ciężko opisać dlaczego. Pogoda?, Kondycja? A może coś innego? Pierwszy PK zaliczamy w tramwaju... w kilak osób, tyle, że każdy jechał nieco inną drogą i spotykamy się kilkaset metrów przed PK :), szukania nie było bo i jak... :)
Z kolejnym PK – kapliczka również nie ma problemów, docieramy tam w dość licznym gronie, podbijamy karty i możemy jechać dalej. Dopiero teraz peleton zaczyna się rozrywać, większość chce zaliczyć wszystkie PK, my jedziemy wariantem skróconym...
Odnajdujemy krzyż, ścieżkę i... wpychamy rowery, o jeździe nie ma mowy, sporo połamanych drzew, gałęzi... a im dalej tym ścieżka jest bardziej zarośnięta...
Pod koniec wychodzimy na lepszą ścieżkę po której da się jechać..., jeszcze kawałek i jest Pk widoczny z daleka..., kolejne dziurki na karcie są możemy jechać na poszukiwanie kolejnego punktu. Dojazd początkowo po szosach, jednak później źle skręcamy i zamiast jechać szosach jedziemy polną łąką, która coraz bardziej przypomina tą z poprzedniego PK... w końcu ginie gdzieś w krzakach i w efekcie ostatnie kilkadziesiąt metrów to przedzieranie się przez jeżyny, pokrzywy... Kierujemy się na jakiś budynek którego kształt widzimy za krzakami... Ech... a obok była piękna szosa... Masakra.. straciliśmy sporo czasu. Jednak trzeba było się cofnąć kawałek.
Polanka w końcu odnaleziona...., lampion również, tym razem czeka nas punkt z bufetem, większość dojazdu to szosy, dobrze się jedzie, jednak w okolicach PK liczba informacji umieszczona w tym miejscu powoduje, że wjeżdżamy nie w tą ścieżkę i objeżdżamy kamieniołom dookoła, jednak nie jest źle, bo mamy okazję zobaczyć piękny cmentarz (We wpisie Darka jest więcej informacji na jego temat). A po obok cmentarza mieliśmy jechać do kolejnego PK, już wiemy, że lepiej nadłożyć kilka km i polecieć po szosach niż pchać się po takiej paskudnej drodze...
Za to szosa genialna, chyba po raz pierwszy w tej okolic tak długi zjazd... ponad 6km w dół... pnad 60kmh na liczniku... Takie rzeczy tylko w górach... :) Przed samym PK trafiamy na pociąg bikerów wracających z tego punktu.... więc z samym namierzeniem nie mamy problemu. Szybko zaliczony... Pozostał ostatni, niedaleko Bochni... tuż za dłuuugim podjazdem. Końcówka to wspinaczka do PK z kilkoma współzawodnikami...
W końcu lecimy do mety, ostatni zjazd w kierunku centrum, liczniki szaleją....
Teraz już tylko kąpiel i oczekiwanie na dekorację zwycięzców..., chwila rozmowy z organizatorami... Przyznam się, że był to jeden z najlepiej zorganizowanych maratonów... klimat genialny.... :) Zresztą jak zawsze... Liczę na kolejną edycję w przyszłym roku ;)