Arch Enemy - Burning Angel Wyjeżdżam z pracy, dzisiaj specjalnie mi się nie spieszy, chcę się gdzieś ciut dalej przejechać, sprawdzić jak mi pójdzie na podjazdach. Wiem, że w okolicy nie poszaleję, bo nie ma mowy o długich stromych podjazdach które mnie czekają już w sobotę. Wybór pada na opcje Mikołów.... Gdy jednak dojeżdżam do Zabrza, zaczyna lać, spoglądam na niebo, to raczej krótka wiosenna burza, chmura nie jest zbyt wielka. Zatrzymuję się na 10 min pod wiaduktem, by przeczekać największą nawałnicę.... Przestaje padać, więc ruszam dalej, kieruję się początkowo na Przyszowice, Paniówki, Chudów, jednak tym razem nie zatrzymuję się przy zamku, zobaczymy co będzie dalej. Przed Mikołowem robię sobie przerwę wjeździe w Śląskim Ogrodzie Botanicznym. Wiele razy tędy jechałem i nie skorzystałem z okazji, dzisiaj jest jednak inaczej, widok podjazdu i informacje ze znajomych blogów wskazuję, że można się tutaj nieco spocić. Wjeżdżam na sam szczyt po drodze podziwiając rzeźby, kwitnące rośliny... Wchodzę na szczyt wieży by porobić trochę zdjęć... Zaczyna padać, burza wraca, w sumie spędzam w ogrodzie dobre 30-40 minut przemieszczając się w chwilach pomiędzy kolejnymi falami deszczu. W końcu gdy nieco się przejaśnia decyduję się na wyjazd... Na niebie w oddali dalej widać ciemne chmury, pozostało mi jechać jak najkrótszą drogą do domu... Mijam centrum Mikołowa, na rynek też muszę w końcu zawitać, i dalej przez Zarzecze, Podlesie, Piotrowice...
Gdzieś koło południa dzwoni siostra..., może na rower? Weekend miał być bezrowerowy, ale czego nie robi się dla rodziny. Ma być względnie prosto i jak najwięcej po lesie. W sumie to mi nawet pasuje, przejadę się na bikeu, a przy okazji nie przegnę. Trochę przed 16:00 spotykamy się i jedziemy tyłami na Podlesie, Tychy-Mąkołowiec, później lasem na Żwaków i dalej nad jezioro Paprocańskie, po drodze zaliczamy kilka przerw, przy sklepach, ma murkach i w lesie. W zasadzie za każdym razem jest chwila na focenie.
W końcu docieramy do Promnic i i jeziora Paprocańskiego, w sumie objazd zbiornika zajmuje nam ponad godzinę... gdy wybija 18:30 opuszczamy to miejsce i tylko z jedną przerwą dojeżdżamy do domu...
W sumie fajnie wyszło, nie był to męczący przejazd... na to przyjdzie czas jutro :)
W ciągu dnia kilka razy padało i to dość mocno, wyjeżdżam dość późno, ale kieruję się na Zabrze, na Helenkę, wieje zachodni wiatr, tylko cóż z tego skoro jadę na północ, nie pomoże, za to będzie mną chwiało. Zrobiło się chłodno.
Pomimo takich sobie warunków wolę jechać tyłami przez Leśną, może nie będzie źle? Szosy prowadzące przez centra miast zupełnie mi nie leżą, szczególnie gdy weźmie się pod uwagę wymuszone postoje na kolejnych skrzyżowaniach ze światłami.
Docieram na miejsce... jest trochę czasu by zająć się ważnymi sprawami.
Gdy wszystko zostało załatwione pora wracać do domu.., jutro z rana czeka mnie wizyta u lekarza, nie mogę tego zawalić. Opuszczam Helenkę gdzieś przed 23:00, drogi puste, panuje cisza..., to idealna pora na przejazd rowerem, lubię takie klimaty, korci by zatrzymać się w centrum Zabrza, pofocić, tyle, że stracę kilkadziesiąt minut.., nie ma czasu...
W domu jestem tuż po północy, nie mam siły walczyć z czymkolwiek, szybka kąpiel i spać, zaległości zrobię z rana... chyba...
Rufus Wainwright - Hallelujah Dzień po wyrypie, większość ciuchów jeszcze schnie, na szczęście mam zapas. temperatura wyraźnie wyższa, a że jestem w Zabrzu to... z Wiktorem, Igorem i Darkiem postanawiamy się pokręcić po okolicy, z grubsza plan to DSD, co wyjdzie... to już inna sprawa. Prowadzi Darek, zna ten teren jak własną kieszeń :), Po drodze mała przerwa przy sklepie a dalej po raz pierwszy zjeżdżamy do wyrobiska kamieniołomu "Bobrowniki". Miejsce niesamowite, na dokładkę idealne do ćwiczenia podjazdów, wracając pod górę jest kilka miejsc gdzie nie ma mowy o jeździe, trzeba pchać... Po powrocie na Helenkę, mina trochę czasu na pogaduchach i pora wracać do Katowic, trzeba się przygotować do pracy :), w sumie fajnie spędzony dzień :)
Piątkowe popołudnie, minęła 16:00,
zbieramy się z Darkiem i powoli opuszczamy Górny Śląsk, kierunek Łomnica.
Jeszcze przed wyjazdem analizujemy prognozy pogody i z niepokojem spoglądamy w
niebo, nic nie zapowiada tego co ma się zdarzyć co nas będzie czekać, z
czym będziemy musieli się zmierzyć. Jednak im bliżej jesteśmy Jeleniej Góry,
tym temperatura niższa. Niby nie powinno nas to dziwić, jednak mimo wszystko
mieliśmy nadzieję, że tym razem pogodynki i pogodyni się mylą…, że nie mają
racji. Mam jeszcze nadzieję, że środek na poparzenia słonecznie i fenistil na coś się przydadzą.
W chwili osiągnięcia bazy…, zaczyna padać
deszcz, początkowo nieśmiało, jednak im więcej mija czasu tym bardziej robi się
nieprzyjemny, niektórym zupełnie to nie przeszkadza, w bazie atmosfera
piknikowa, przed szkołą ktoś rozpalił grilla, wszyscy są pełni zapału i
nadziei... - jakoś to będzie :)
W biurze witają nas uśmiechnięci
organizatorzy, proponujący specjalny wariant Wyrypy do Złotoryi. :) To efekt
naszych poczynań na Kaczawskiej Wyrypie, chyba zostaliśmy zapamiętani…, wtedy
pomimo błędu nieźle się bawiliśmy, tym razem mamy nadzieję powalczyć,
zmierzyć się z chyba najbardziej wymagającym wyzwaniem dla rowerzystów. W końcu
200km po górach przy prawie 7km przewyższeń to nie przelewki. Boimy się tylko
jednego, ja dalej walczę z zapaleniem zatok, Darek jest krótko po anginie…., oby
nie skończyło się to dla nas kolejnym tygodniem spędzonym na leczeniu. Cóż w
końcu wiemy na co się porywamy, przynajmniej mam taką nadzieję.
Dochodzi godzina 22:30, pora na naszą
odprawę i opóźnioną odprawę 100 kilometrowych biegaczy. Dostajemy cenne
wskazówki, mogące się przydać w drodze, mapy na pierwszą pętlę i rozświetlenia
okolic PK. Trochę szkoda, że opisy tym razem w wersji tekstowej, piktogramy z
którymi zetknęliśmy się rok temu dodawały kolorytu, wyróżniały tą imprezę,
zresztą jak wspominałem byłem zachwycony dokładnością oznaczenia punktów w
terenie. Wtedy spotkaliśmy się z tym pierwszy raz i początkowo sprawiało nam
problem rozszyfrowanie co może oznaczać wężyk krzyżujący się z kreską, jednak już po kilku
punktach „hieroglify” stały się oczywiste. To jednak już historia, przed
nami nowe wyzwanie…, mapy zostały pozbawione niepotrzebnie rozpraszających
elementów, w końcu po co komu nazwy miejscowości ;p
Rozrysowujemy nasz wariant, (w zasadzie
wiele kombinacji nie będzie, gdyż kolejność zaliczania PK jest z góry
narzucona, co jest również odmianą w stosunku do zeszłego roku), tyle, że do
kolejnych PK można podjechać na kilka sposobów, z różnych stron, zmagając się z
różnymi podjazdami czy zjazdami.
Dojazd do
pierwszych dwóch PK jest oczywisty, przynajmniej dla nas, za to 3 PK to wstęp do
odcinka specjalnego, który rok wcześniej był ciężki… wtedy pokonanie 10km
odcinka zajęło nam ok 3 godzin, jak będzie tym razem? Nie wiem…, OS będzie w
nocy, do pokonania ok 13km, po zupełnie nam nieznanym terenie. Nie podejrzewam aby było za prosto. Po kilkunastu minutach mamy rozrysowaną
całą drogę, ew. korekty będziemy nanosić już w trakcie (jak zwykle zresztą).
Dość
niespiesznie wsiadamy na rowery, odpalamy lampki i ruszamy.
PK1 - u podstawy skały od strony E
Kierujemy
się z grubsza na wschód od bazy, staramy się wybrać wariant względnie
najkrótszy, już z wstępnej analizy warstwic wygląda na to, że lekko nie
będzie…, Początek po szosach, jest jeszcze przyjemnie, pojawia
się teren, a nachylenie z każdym km robi się większe, w końcu nie ma możliwości
jazdy. Wąwozy wypłukane przez wodę, kamienie wielkości TV Rubin uniemożliwiają podjazd,
trzeba wpychać rower, odmierzamy odległości… i docieramy do miejsca
gdzie powinniśmy spodziewać się lampionu, w ruch idzie rozświetlenie, z którego
wynika, że to okolice góry Sokolik, a PK powinien znajdować się gdzieś u
podstawy skały, tyle, że opis doczytujemy nieco za późno wspinając się już po
stalowych schodach na szczyt skały… szybki odwrót… i próbujemy okrążyć skałę tak by
odnaleźć lampion, po chwili robi się tłoczno, sporo piechurów oraz rowerzystów,
wspólnymi siłami odnajdujemy perforator i pierwsze dziurki lądują na kartach.
Może nie będzie tak źle….
PK2 - u podstawy skały od strony S
Chwila
rozmowy ze znajomymi ze Szkoły Fechtunku ARAMIS i okazuje się, że spędzili w
okolicy kilka dni jeżdżąc i zwiedzając Rudawy…, znają teren…. Spoglądając na
mapę wiedzą co to za skałki, co to za górka, pomimo braku opisu na mapie
głównej, w grupie będzie raźniej więc jedziemy wspólnie. Kolejny lampion
powinien być kawałek dalej, końcówka to podejście, o
jeździe nie ma mowy, ponownie pojawiają się skałki, kamienne schody… i gdzieś
tam na końcu w krzakach pod skałą jest lampion :), drugi sukces… Pojawia się
jednak coś na co średnio mamy dzisiaj ochotę…, zaczyna prószyć drobny śnieg…, a
przed nami droga do kolejnego
PK 3 - droga przy granicy kultur
Jak ja nie
lubię takiego opisu, może oznaczać wszystko i nic…, niemniej w tym miejscu
czeka na nas wjazd na odcinek specjalny, jeszcze się łudzę, że nie będzie źle… Na trójeczkę docieramy w ekspresowym czasie…,
odbieramy mapy… Nie ma po co rysować wariantu przejazdu,
odległości są zbyt małe, mapa w skali 1:15000. 10cm to jedynie 1.5km…więc
powinniśmy sobie z tym poradzić… już po chwili wsiadamy na rowery i kierujemy
się na
S01
Na odcinku
specjalnym okolice PK nie posiadają rozświetlenia, bo w sumie po co przy takiej
skali, nie ma też opisów, słowa gdzie jest umieszczony lampion, niemniej gdy
nawigacja będzie poprawna to nie powinno być większych problemów z
odnalezieniem kolejnych dziurkaczy przytroczonych do lampionów. Z dość dużą
grupą docieramy w miejsce gdzie spodziewamy się lampionu, tyle, że grupa skręca
nie tam, a my zgodnie z zachowaniem stada podążamy na kierownikiem wycieczki,
wkrótce odkrywamy błąd, ścieżka którą jechaliśmy ma się nijak do tego co wynika
z mapy, korygujemy błąd i przedzierając się przez mokrą polanę przysypaną już
delikatnie świeżym puchem. Docieramy do lampionu, każdy krok po przesiąkniętej
łące powoduje wlewanie się do wnętrza butów kolejnej porcji zmrożonej wody.
Brrr…, jeżdżąc w zimie po szosach, po lesie nie przypominam sobie sytuacji bym
miał tyle wody w butach…. Masakra…
Wracamy do
rowerów, dobrze, że lampki są odpalone, ale pamiętając poprzednie wpadki z
założenia zostawiamy zapalone światełka, to pomaga i to bardzo, szczególnie w
nocy, w lesie, gdzie chwila nieuwagi może skończyć się błądzeniem po okolicy w
poszukiwaniu rumaków.
Brniemy z powrotem na główną ścieżkę, by w końcu można wsiąść na rowery… i ruszyć na S07
Kolejny
punkt jest niedaleko, w końcu to OS na stosunkowo niewielkim terenie…, Jedziemy
w silnej 5 osobowej ekipie. Pod koniec klasycznie porzucamy rowery i idziemy
pieszo na azymut…
Jakieś
skałki…, jest lampion, podbijamy karty i wracamy, tyle, że nie w tym kierunku,
coś spieprzyliśmy, jednak…. śnieg wyjątkowo pomaga…, wyraźnie odcisnęły się
ślady w świeżym puchu…, wracamy po nich… Rowery odnalezione…, zjeżdżamy i… pora
na
S11
Dojazd dość
prosty, po drodze po raz kolejny porzucamy rowery, w zasadzie nie wszyscy, ja z
Darkiem ciągniemy je ze sobą…, Docieramy do czeluści, to… chyba jeziorko,
odpalamy lampki na 100% wydajności…, WOW… miejsce musi zabijać w dzień…, tutaj
musi być naprawdę pięknie… kilkadziesiąt metrów dalej jest lampion… podbijamy
karty i zawracamy
W końcu pora
wsiąść na rowery i zaczynamy zjeżdżać do „głównej” ścieżki, okazuje się iż
Basia zgubiła licznik, podejrzenie pada na jedną z choinek, to pewnie ona
przywłaszczyła go sobie. Z żalem rozstajemy się, chociaż być może uda się spotkać
później. Szermierze zawracają…, odszukać zgubę, a my kierujemy się na
S12
Punkt
banalny, odnalezienie go nie sprawia nam najmniejszych kłopotów, w zasadzie
wpadamy na niego…, oby było tak dalej… Pierwotnie planowaliśmy poczekać na
Basię i Grześka jednak…, pogoda i przenikliwe zimno zmienia naszą decyzję (im szybciej skończymy OS-a tym będzie dla nas lepiej)…
postanawiamy jechać na
S09
Do punktu
powinna nas doprowadzić dość szeroka droga…, problem jednak pojawia się dość
szybko…, droga co prawda jest szeroka, jednak w wielu miejscach pojawiają się
głębokie kałuże, koleiny i masa błota. Kilkukrotnie rower się zapada, o jeździe
nie ma mowy, trzeba prowadzić maszynę… Na szczęście
„dziewiątka” na swoim miejscu…, kawałek dalej jest
S10
Ruszamy…, o
jeździe w dalszym ciągu nie ma mowy…, po odnalezieniu lampiony kombinujemy jak
dojechać do S04 i S02… szkoda, że nie zaliczyliśmy ich wcześniej, teraz nie
specjalnie mamy je po drodze…, chyba je odpuścimy… za to skierujemy się na
S08
Z mapy
wynika, że droga nie powinna być specjalnie skomplikowana…, co prawda odległość
całkiem spora…, jak na OS-a, ale ścieżka przynajmniej na mapie robi wrażenie
niezłej… oczywiście mylimy się…. Nasza pomyłka dotyczy oczywiście
„przejezdności” ścieżki… w którymś momencie nie ma mowy nawet o pchaniu,
wycinka drzew dołożyła swoje, próbujemy wyminąć przeszkodę, jednak im bardziej
próbujemy, tym bardziej jest nie do ominięcia… w końcu po krótkim postoju i
rozważeniu alternatyw podsnawiamy odszukać jakąkolwiek ścieżkę, ścieżynkę,
cokolwiek prowadzącego nas z grubsza we właściwym kierunku... i… odnajdujemy, tyle, że za diabła nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy, docieramy do czegoś szerszego i gdzieś tam w lesie majaczy w świetle
lampi odblask… to lampion, w odległości max 100m….
Podchodzimy…
to S08…, nieważne jak, ale wstępują w nas nowe siły, wiemy gdzie jesteśmy…,
wiemy gdzie chcemy dotrzeć…, jest droga…. Damy radę…
S03
Dotarcie do
PK nieco inaczej niż zwykle… jako że stan ścieżek na OSie pozostawia wiele do
życzenia, to spacer na azymut po najkrótszej linii nie robi nam specjalnie
różnicy… (zaczyna świtać), chwilę później jesteśmy na miejscu, na szczycie,
przy kolejnych skałkach z lampionem… Chwila rozmowy z Darkiem i ruszamy odszukać
Jedziemy dookoła, i
teoretycznie nadkładamy sporo drogi… jednak przy tej skali mapy to nie ma znaczenia…, kiedy w końcu dojdziemy do tego, że na OS-ach warto nadłożyć drogi, a nie pchać
się przez wszystkie przeszkody…, skały, rzeki, bagna… W końcu powinniśmy o tym
wiedzieć, to w końcu nie nasz pierwszy OS w życiu… Takie podejście zemściło się
na nas m.inn. na Funexie. Za to sama szósteczka pękła dość składnie, nawet
chwilami dało się jechać…,
To punkt
kończący OSa… pokonanie tych kilkunastu km zajęło nam 4 godziny…, w tym czasie
zlało nas i przymroziło… za to ruina do której dojeżdżamy robi wrażenie… jest
niesamowita…. Chwilę później z kolejnym zaliczonym PK ruszamy dalej na
PK 17 - narożnik wklęsły budynku od
SE – BUFET
W końcu
cywilizacja, w końcu jakieś miasto…., w końcu market Dino… zamknięty w tym
roku, jednak odżywają wspomnienia, gdy rok temu wycieńczeni wysoką temperaturą
siedliśmy w pobliżu zaopatrzeni w pączki z czekoladą…, ech... Dzisiaj jest zamknięty… za to niedaleko czeka
na nas BUFET…, wchodzimy do środka, oddajemy kartę sędziom i… jest banan, jest
gorąca kawa…, chwila odpoczynku, wstępują we mnie nowe siły… (solidna porcja
malej czarnej czyni cuda). Wychodzimy na zewnątrz… dalej zimno.. .a tak było
przyjemnie na punkcie….
Tym razem
możemy cieszyć się jazdą rowerem, nie ma zsiadania.., nie ma przepychania…, w
końcu jest to maraton rowerowy…, Dojeżdżamy w okolice PK i za diabła nie mogę
dopasować rozświetlenia do mapy i okolicy… sporo później przy analizie mapy,
wiem gdzie zrobiłem błąd… za to sama górka nie do pomylenia… na szczycie czeka
na nas perforator…
Tym razem
czeka na nas długi przelot na
PK19 – granica kultur od strony N
Jest dobre
kilkanaście km dalej… pomimo kilku pagórków da się jechać szybko, w wielu
miejscach przekraczamy magiczne 30km/h, tyle, że przemoczone ciuchy zaczynają
dawać znać o sobie. O ile jeszcze korpus i nogi są nieźle zabezpieczone, nawet
przemoczone buty jakoś przeszkadzają…, to największym problemem są mokre
rękawiczki… W Maciejowej Darek sygnalizuje, że ma dość, że zgrabiałe z zimna
dłonie nie są w stanie zmieniać przerzutek…, naciskać na klamki hamulcy…
Próbuje mnie przekonać do jazdy dalej… jednak po chwili obydwoje kierujemy się
do bazy…, jazda w mokrych ubraniach nie sprawia mi specjalnie radości i chęcią
przebiorę się…, zrzucę mokre przesiąknięte łachy…, wbiję się w suche ciepłe
zapasowe, i ruszymy dalej…
Meta
Dojeżdżamy
do bazy, odstawiamy na chwilę rowery… idziemy się przebrać…, trafiamy na
odprawę trasy Pieszej 50km… by nie przeszkadzać idziemy do swojego kąta…,
chwila rozmowy, zdejmujemy rękawiczki…, buty, kurtki… jest lepiej… Darek
zauważa, że podłoga jest podgrzewana… sam jestem w szoku…, szkoła musiała wydać
niezły kawał grosza na to rozwiązanie... tylko po co jeszcze kaloryfery?
Postanawiamy
nieco bardziej się rozgrzać lądując na kilka min w śpiworach…, tyle, że zamiast
być coraz lepiej jest dokładnie odwrotnie… pojawiają się dreszcze…, nie
potrafimy się rozgrzać… może coś ciepłego, kawa, herbata nam pomoże…
Mija 1.5
godziny i nic… dalej jest nam zimno, na samą myśl o wyjściu na zewnątrz robi
nam się niedobrze… w końcu trzeba podjąć decyzję… rezygnujemy… pogoda nas
pokonała… bardzo powoli zbieramy się, coś co rzuca mi się w oczy… to to..., że do
chwili naszego wyjazdu nikt nie skończył pierwszej pętli…, wynika z tego jasno iż warunki
są naprawdę ciężkie… w bazie jest tylko jeden rowerzysta… który odpuścił tuż po
OSie…. Z podobnego powodu jak my…
W końcu
wszystko zostało spakowane, rowery zamocowane na dachu samochodu…, możemy
wracać, jeszcze tylko pora pożegnać się z organizatorami… i powrót na Górny
Śląsk.
Powrót lekko się dłuży, jest męczący…, i pomimo tego, że wewnątrz pojazdu jest ciepło,
dalej dopadają nas dreszcze…., kiedy to przejdzie?
Już w
Zabrzu, po pysznym posiłku…, raczymy się grzanym winem i… dopiero ono rozgrzewa
nas na tyle, że znikają bezpowrotnie targające nami drgawki…
O ile na
początku tuż, po skończeniu występu na RW…, wydawało mi się, że to porażka,
pomyłka…, że nie warto było się męczyć to, w chwili gdy emocje
opadły…, mam wrażenie, że w warunkach z którymi przyszło nam walczyć nie ma co
narzekać na OSa… Przecież można było go odpuścić, tyle, że nie myśleliśmy o
tym, bo … na krótkim odcinku było wiele PK do zdobycia. Pewnie gdyby nie
przedzieranie się przez łąkę…, nie przemoczone buty, rękawiczki, które zamiast
chronić potęgowały odczucie zimna…, i ten niepotrzebny półmataron z buta… w
błocie, wodzie… Tym razem trzeba było po
prostu ominąć przeszkodę, ew. zaliczyć kilka PK znajdujących się pomiędzy 03 i 15,
a zmierzyć się z podjazdami na reszcie trasy… Cóż… zdobyliśmy kolejne
doświadczenia, wiemy, że w maju w Jeleniej Górze, może padać śnieg, może być
chłodniej niż w lutym w Katowicach… Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to
mimo wszystko OS-a wolałbym w tym miejscu zaliczać w dzień… i to nie ze względu
na problemy z nawigacją w nocy, a raczej na piękno tego miejsca (zeszłoroczny OS nie był taki malowniczy), którego w
zasadzie nie udało nam się zobaczyć…, mogę się jedynie domyślać jak niesamowity
musi być widok jeziorka w pobliżu S11, co może być widać ze skałek na które
prowadziły stalowe schody na PK01….
Zastanawiam
się czy… za rok będę miał na tyle odwagi by zmierzyć się po raz kolejny z
Rudawską Wyrypą, tym bardziej, że wiem (mam taką nadzieję) czego po niej oczekiwać i wiem, że jest
to najcięższy maraton z jakim przyszło mi się zmagać…, pod tym względem dorównuje
mu chyba tylko Transjura, tyle, że tam zabijają piachy…
Może km dalej Darek pokazuje mi zabudowania po obozie jenieckim, stan niestety również nie jest zadowalający, zero zainteresowania, informacji, pewnie za jakiś czas zawali się to do końca i tyle...
wybiła 16:30, siedzę na rowerze..., tyle, że dzisiaj powrót mam delikatnie dookoła, trzeba odwiedzić chorego Darka..., zmogło go tuż przed różą wiatrów :(
Jednak częściowo po terenie, przez ul. Leśną, trochę błota, ale jest to akceptowalne, jak na tą drogę to można powidzieć, że jest prawie sucho ;)
Kilkadziesiąt min później jestem już na miejscu, Darek wygląda bardzo źle, mam tylko nadzieję, że nie sprzeda choroby dalej. Za to możemy chwilę porozmawiać o wyjeździe formowym, kombinujemy z planami..., z wyborem optymalnej drogi dojazdu, W tej chwili to tylko plany..., ale powoli trzeba zacząć się do tego przygotowywać...
Gdzieś po 20:00 zbieram się i jadę do domu, już nie mam mowy o terenie, wolę pojechać tą sprawdzoną i najszybszą trasą, może nie jest najkrótsza, ale już wcześniej testowałem kilka wariantów, niby krótszych, ale przejazd zawsze zajmował więcej czasu, więc chyba lepiej nadłożyć te 2-3 km, a nie walczyć z przeciwnościami, z terenem, górkami..., światłami.
Późna pora ma jednak swoją zaletę, drogi prawie puste, jedyne co tak naprawdę przeszkadza to piątkowe grupy zataczających się pijaczków... Chyba największe problemy stwarzali w Pawłowie i w Bielszowicach przy otwartych sklepach. W obu przypadkach tak ni z gruchy nie z pietruchy wpakowali mi się na drogę tuż przed koła...
Mokro..., nieprzyjemnie..., a trasę mam dzisiaj nieco dłuższą, muszę zahaczyć o Helenkę..., tyle, że przy takich warunkach wolę pojechać szosami przez centrum Zabrza, wbicie się w teren nie wchodzi w rachubę, nie mam ochoty dzisiaj na wożenie dodatkowo kilku kg błota więcej... Za to czerwone światła skutecznie uprzykrzają dojazd... Tuż przed Helenką zauważam, że wyburzyli domek przy drodze..., ciekawe kiedy..., bo zdążyła już wyrosnąć trawa w jego miejscu... ostatnie zdjęcia tego miejsca mam z jesienie 2013.
Minęło kilka godzin, pora wracać..., jest już dość późno, jednak ponownie wjazd w teren raczej nie wchodzi w rachubę Droga raczej standardowa.., do centrum Zabrza i później w kierunku Pawłowa gdzie odbijam na Bielszowice i Wirek.
W końcu dopadam drzwi domu..., pierwsze o czym marzę to... kola... na szczęście w promieniu 50m mam 2 nocne sklepy ;)
Dość nietypowy wypad tym razem, jednak ze względu na to że nasze koleżanki z pracy – Olga i Dorota zapisały się na czwartą edycję rajdu miejskiego postanowiliśmy im potowarzyszyć jako wsparcie na trasie. Baza rajdu mieści się w budynku Instytutu Fizyki Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Dziewczyny do pokonania będą miały ok 20km pieszo, 50km rowerami a na punktach zadania czasami sprawnościowe, czasami umysłowe. Poranek jest chłodny, ale dzień zapowiada się ciepły i słoneczny. Kilkanaście minut przed Starrem dziewczyny idą na odprawę do auli. Około 9:30 już przed budynkiem następuje rozdanie kart z opisami punktów, map dla części pieszej. Chwila zastanowienia i pora ruszyć.
Pierwsze zadanie to przedostać się na drugą stronę ul. Rozdzieńskiego, punkt jest umieszczony niedaleko na placu zabaw. Problem polega na tym, że kładka nad ulicą jest obwarowana zasiekami, przejścia oficjalnie brak. Idąc w ślady współzawodników forsują przeszkodę i docierają na miejsce. Na punkcie zadanie do wykonania - 10 pompek.
Olga bierze to zadanie na siebie i chwilę później mogą udać się na poszukiwanie drugiego punktu umieszczonego dla odmiany w kinie Kosmos.
Sama droga nie jest jakaś skomplikowana i wkrótce docierają na miejsce, po wejściu do wewnątrz czeka na nie zadanie logiczne, dotyczące m.in. Agnieszki Holland i rodziny Simpsonów :). Po raz kolejny pokazują klasę i chwilę później mogą udać się dalej do jaskini ludzi gór – „Knajpy Podróżników Namaste” na ul Sobieskiego. Kolejny długi pieszy odcinek, a na miejscu po raz kolejny dzisiaj zadanie logiczne. Umiejscowienie w europie masywów górskich. Okazuje się, że rozwiązują najlepiej ze wszystkich dotychczasowych drużyn. Brawo.
Parę minut później już pędzą dalej tym razem do parku Kościuszki gdzie czeka na nie „grzybek”, w ruch idą mięśnie i bez żadnych problemów Olga razie sobie z tym trudnym zadaniem.
Zadowolone ruszają dalej - kierunek… „Biały Domek” – Górnośląskie Centrum Kultury im. Krystyny Bochenek, już samo umiejscowienie punktu wskazuje, że muszą liczyć się z zadaniem logicznym. Na miejscu dostają do rozwiązania rebusy, pytanie tylko czy warto tracić zbyt dużo czasu na ich rozwiązanie…, za brak jest tylko 10 min kary. W takich przypadkach zawsze warto rozważyć czy nie lepiej poświęcić zadanie w zamian za więcej czasu na dotarcie do kolejnych punktów.
Po kilku min. ruszamy dalej - kierunek Biblioteka Śląska, jak można się spodziewać, będzie kolejne zadanie logiczne… Spoglądam na licznik, w nogach mają już 13km… sporo… Na miejscu po zaliczeniu zadania możemy wracać do ścisłego centrum, po drodze jeszcze tylko przejście podziemne na ul. Wojewódzkiej i spisanie informacji o Henryku Sławiku i pozostały do zaliczenia już tylko 2 punkty, pierwszy w Muzeum Śląskim i kawałek dalej w Altusie, tym razem czeka je wspinaczka na szczyt Katowickiego drapacza chmur…
W między czasie dojeżdża Darek i wspólnie czekamy pod budynkiem na powrót dziewczyn.
Teraz powrót do bazy i odebranie map na trasę rowerową. Organizatorzy wspominali coś o 50km na rowerze, jednak patrząc na mapę na pierwszy rzut oka mam wrażenie, że jest tego sporo więcej, oceniam iż będzie to około 70km… najkrótsza droga to prowadzi do głównych drogach, zupełnie bez sensu… Spodziewałbym się raczej poprowadzenia trasy po południowej części miasta. A tutaj punkty umieszczone w okolicznych miastach…, Czeladzi, Bytomiu, Chorzowie.
Chwila rozmowy i od razu kasujemy punkty wysunięte najdalej…, pozostaje Wełnowiec, Park Śląski, Nikiszowiec, Giszowiec i Muchowiec. Całość powinna zamknąć się w ok. 30km. Czasu powinno starczyć.
Pierwszy punkt jest umieszczony na hałdzie na granicy Katowic i Siemianowic Śląskich, trochę zakosami ale docieramy na miejsce, w zasadzie cieszy mnie to, że to nie ja muszę się wspinać na górę. Dorota i Darek pędzą na szczyt, a my z Olgą obmyślamy trasę dojazdu do Parku Śląskiego.
Po chwili jesteśmy znowu w komplecie, przez Koszutkę docieramy do stacji Elki i… dziewczyny mają chwilę odpoczynku, jadą wygodnie na krzesełku do stacji Stadion Śląski. A my gnamy na rowerach, po drugiej stronie czekają na nie do wykonania 3 zadania, pierwsze to rowerki wodne i zaliczenie 2 PK na stawie, drugi punkt w pobliżu, trzeba zapamiętać nazwę firmy ochroniarskiej jednego z budynków i trzecie to siłownia. W między czasie dojeżdża do nas Agnieszka, pokibicować naszym gwiazdom :).
Chwila rozmowy i ruszamy rowerami w drogę powrotną, niestety do stacji Elki Olga i Dorota muszą dotrzeć pieszo, dopiero tam dosiadają rowerki i pora udać się na Muchowiec, przedostanie się przez place budów sponsorowane przez Boba Budowniczego chwilę zajmują, wkrótce jednak jesteśmy na miejscu, tutaj nie ma zadania, jest tylko punkt, spoglądamy na zegarki… i mało czasu… jest coś około 15:00. Nikiszowiec odpuszczamy, ale… Giszowiec jest jak najbardziej w zasięgu. Jedziemy w pobliżu źródeł Kłodnicy i… nieco dalej muszę się pożegnać, dzisiaj niestety mój limit czasowy się wyczerpał. Dalej jadą w eskorcie Darka i Agnieszki.
Do punktu pozostało im ok. 10 minut jazdy po dość prostym terenie i asfaltowej ścieżce rowerowej, nie powinno być problemów.
Na punkcie kolejne zadanie logiczne, tyle, że czasu mało…, decyzja… punkt zaliczony pora wracać jak najkrótszą drogą. Do zamknięcia mety pozostało 40 min.
Do pokonania jest torowisko w pobliżu ul.73 Pułku Piechoty i dalej wąska ścieżka usiana korzeniami. To nie za dobrze dla roweru Doroty, z wąskimi oponami przystosowanymi do szos. Na metę wpadają 10 minut przed końcem czasu… Zmęczone, zziajane i szczęśliwe.
W sumie fajnie było trochę potowarzyszyć… i przyglądać się nieco z boku zmaganiom… W klasyfikacji znajdują się na 15 miejscu na 22 drużyny mix. Jak na pierwszy spontaniczny występ to rewelacyjne osiągnięcie. Już zapowiadają udział w kolejnych tego typu imprezach. :)