Closterkeller - Władza Po 17:00 zbieram się i jadę do kuzynki, jestem i tak spóźniony..., za to jadę pomarańczką, muszę ją mieć przetestowaną przed przyszłotygodniową przepierduchą. Czuję, że przednie klocki z jakiegoś powodu zbyt mocno przylegają do tarczy, przez większość trasy szumią, jutro muszę sprawdzić co jest nie tak... może jakieś resztki piachu gdzieniegdzie zostały... Zobaczymy
Niedziela popołudniu. Szybka ustawka z siostrą i mamą, jedziemy do pobliskiego lasu sprawdzić czy pojawiły się już grzyby. Jak zwał tak zwał, niemniej ja i szukanie grzybów to 2 różne sprawy, może inaczej, szukać to mogę, ale nie znajduję, za to chcę się przekonać czy po wczorajszej glebie jeszcze jestem w stanie prowadzić rower. Stłuczenie boli jak diabli, ale w końcu to dzień po, można się tego było spodziewać.
Kilka razy stajemy, w końcu przyjechaliśmy "rozkoszować się" lasem, przyrodą, a nie gnać po lesie. Dość miło upływa nam czas, powstaje dość spora kolekcja zdjęć :) Kilka z nich poniżej.
Jako, że wczorajszy wieczór upłynął dość przyjemnie na Helence, to... dzisiejszy przejazd do pracy również w wariancie XS..., jadę identyczną drogą, prawie identyczną, zależy mi na czasie i błąkanie się po Ostoi Miechowickiej średnio mi leży....
Pod koniec trasy za to mija mnie kilka samochodów prowadzonych przez kumpli z firmy :)
Co prawda jest piątek... ale wybieram się jeszcze raz na Helenkę..., wariant identyczny jak ten poranny, zależy mi na czasie. Już na miejscu zaskakuje mnie czas dojazdu, coś za szybko poszło, jednak wszystko wyjaśnia się gdy spoglądam na new.meteo.pl, wiatr dzisiaj wspomagał ..., A mogłem pojechać po szosach, byłoby jeszcze szybciej ;P..., chociaż raczej nie powinienem na to liczyć, bo po drodze miałbym przynajmniej kilka postojów na czerwonym.
Miał być dłuższy wyjazd z siostrą po okolicznych lasach, ale... coś poszło nie tak. To pewnie złośliwość rzeczy martwych..., gdy podjechałem po nią, okazało się, że mają awarię, upalił się kabel za tablicą, godzina czekana na elektryka z uprawnieniami i niby wszystko zrobione, ale... chęć do jazdy dalej jakoś zniknęła. Skończyło się na krótkiej wizycie w SSC. i tyle... Samej jazdy w zasadzie niewiele... :(
Budzę się rano..., gdzie jestem... już wiem... zostałem na Helence..., próbuję się ruszyć, czuję się jakbym coś targał przez pól nocny ;P
Jednak trzeba ruszyć 4 litery...., praca czeka... zbieram się i wychodzę, jest mgliście.., prognozy nie sprawdzam, po co się stresować. Ruszam w drogę do firmy, staram się jechać dokładnie tą samą trasą którą podążałem wczoraj, tyle, że w przeciwnym kierunku, Już w okolicach Rokitnicy zaczyna padać i nie zapowiada się aby miało być lepiej. Mgła zaczyna się chyba rozrzedzać... Wizyta na Leśnej skutkuje dzisiaj totalnym ubłoceniem roweru i siebie... Stan drogi jest zupełnie inny niż to co pamiętam z wczoraj. Sam chciałem..., Dobrze, że ten odcinek nie jest zbyt długi...
W butach chlupie..., jestem przemoknięty, bo... oczywiście po co zakładać przeciwdeszczówkę..., ale szczęśliwy dojeżdżam do celu..., mam nadzieję, że ubranie doschnie - przynajmniej częściowo.
Wyjeżdżam coś po 14:00, wcześnie, ale też trochę nietypowo, ok 15:00 muszę dotrzeć do wolnego miasta Helenka... Widzę, że nadciągają ciemne chmury, prognozy też twierdzą, że powinno popadać..., opady mają być krótkie, ale intensywne... Chwilę waham się którędy jechać..., czy szosy i zaliczyć czerwoną falę, czy jednak ryzykować przejazd przez leśną na której prawie na 100% będzie błotniście. Ryzykuję...
Mimo wszystko wolę obskoczyć bokami..., Kawałek fajnego terenu, fajnego przejazdu..., i docieram do mojej ulubionej ścieżki/drogi...
Stan trochę mnie zaskakuje, tym bardziej, że ostatnio popadywało..., droga jest przejezdna, błota stosunkowo niewiele. w kilku miejscach tylko pozalewane dziury... jest nieźle..., widzę, że nie tylko ja korzystam z tej drogi, z naprzeciwka mijam przynajmniej kilka grup bikerów... :)
Dojeżdżam do asfaltu i mogę nieco przyspieszyć, chwilę później dopadam rowerówki prowadzącej w kierunku na Rokitnicę i dalej na Helenkę... Zabawa z podjazdem... i jestem na miejscu... czas na pracę...
Wyjazd w wersji skróconej, lecę z Zabrza zamiast z Katowic, lekko przeciągnęła mi się Odyseja :), kombinuję, którędy jechać? Chyba najlepiej by było gdyby to były lasy..., szosy są dzisiaj niewskazane. W firmie powinienem być w ok 40 min..., tyle, że w Zabrzu można nieźle się naciąć w poniedziałki, zobaczymy, będę uciekał od głównych dróg, pojadę tyłami i leśną, nawet jeżeli miałoby to oznaczać brnięcie po kolana w błocie.
Początkowo po ścieżce rowerowej więc jest nieźle, rower świetnie daje sobie radę, ja chyba też, jednak czuję te wczorajsze 90km po górkach.., to nie zakwasy, ale jakaś odmiana zmęczenia..., wkrótce wjeżdżam w leśną i jestem w szoku, droga może nie jest sucha, ale błota jest niewiele, zwalniając do ok 14-15 można przejechać nawet specjalnie się nie brudząc. Teraz pozostał odcinek Gliwicki, 90% po ocznych szosach, nie napotykam na żadne problemy, za to przy forum skracam sobie trasę, przez parking po nieudanej inwestycji - Fokusie... Jestem w firmie, szybka gorąca kąpiel i można zabrać się za pracę.
Dzisiejszy dzień nietypowy..., do pracy nie pojechałem, czekała mnie dzisiaj wizyta u lekarza a później prześwietlenie, wstępny werdykt - zapalenie zatok :( , przynajmniej wiem na co się leczyć... Worek prochów i powrót do domu. Zabieram szaraka i wiozę go do znajomego serwisu, zostanie tam na kilka dni..., szprychy muszą być wymienione. Nie mam ochoty na kolejne niespodzianki w drodze. Problem polega na tym, że docieram zbyt wcześnie i wszystko zamknięte w diabły, więc kręcę się chwilę po okolicy. Spotykam kilku znajomych i mija dobre 20 min. W końcu jako pierwszy wchodzę do serwisu..., rower zostaje, przy okazji będzie miał przegląd. Jestem pewien że zrobią go dobrze. Do domu już z buta.
Poranek..., poniedziałek..., jestem w Zabrzu... mam bliżej do pracy, ale czuję się tak sobie... W sumie dobrze że zaliczyliśmy "Złoto dla zuchwałych" jednak coś mi się zdaje, że obydwoje to odpokutujemy. Darek rano jedzie do lekarza, a ja się umawiam na jutro... Mam już dość kaszlu, zmęczenia, temperatury. Co nie oznacza przerwy w jeździe na rowerze :), przynajmniej nie w moim, przypadku...
Z helenki wyjeżdżam około 7:30..., jeszcze chwila na smarowanie łańcucha, mała korekta magnesów na kole... i ruszam... Przez chwilę chodzi mi po głowie opcja jazdy przez ul. Leśną, ale szybko nachodzi mnie refleksja, nie mam założonych błotników, nie ma mrozu, a tam na bank leży masa błota. Nie dzisiaj....
Jedyną opcją jest przejazd przez centrum Zabrza i zaliczenie ul Chorzowskiej w Gliwicach za którą nie przepadam, tyle że ok 8:00 przebijam się z centrum Zabrza do centrum Gliwic... rucha jak diabli. Co chwilę coś, światła, skrzyżowanie, korek, autobus... itd...
Po dojeździe cieszy mnie, że to koniec na tą chwilę, może wieczór będzie lepszy?