Wstaję rano, jakoś tak wcześniej, nie jestem zmęczony, w końcu udało się nieco odespać po weekendzie. Szybkie śniadanko, małe przygotowanie i wychodzę... standardowo o 7:10 :), gdzieś mi jednak ten czas uciekł... . Na zewnątrz chłodno, niby jeszcze mamy lato ale wyjazd przy +8. Długie wdzianko, długie rękawiczki (wygrane swego czasu na Śnieżce) i ruszam.
Na drogach obłęd, dawno już nie widziałem takiego sajgonu, takiego zaciskania, w zasadzie wszędzie, jechało się paskudnie, nie lubię czegoś takiego, nie lubię kierowców z przypadku.
Zatrzymuję się na chwilę w Kończycach, trzeba zrobić jakieś fotki, a... dawno tu nie byłem:)
W zasadzie to mam wrażenie, że dopadł mnie jakiś kryzys, noga totalnie nie podawała, coś nie mogłem się zmusić do naciśnięcia na pedały. To nie była kwestia tego że bolały mięście, po prostu nie zaskoczyła jakaś klapka w mózgu. Mam nadzieję, że to szybko przejdzie.
Ps. Rękawiczki genialne, nie było mi zimno, ale też się nie przegrzewałem :)
Paskudny dzień, przez większość czasu leje, powrót szykuje się ciężki, jednak... coś się zmienia i trochę przed wyjazdem deszcz gdzieś znika. Jadę szosami, w Rudze Śląskiej modyfikuję nieco trasę, dzisiaj patrząc na googlemaps wyszło mi, że może być to ciekawa alternatywa po szosach, trzeba było to sprawdzić, może źle że w taki dzień.
Jakoś nie mam melodii do kręcenia, chyba dopadł mnie kryzys. Jedzie mi się bardzo średnio, może te długie wdzianko na mnie tak działa?
Kolejny dzień, kolejny wypad do pracy, rano +13, ciepło, ale coś jest nie tak, jakoś tak ciemno, niebo zasnyte grubą warstwą chmur. Oj będzie dzisiaj ciężko, sprawdzam prognozę, powrót będę miał w ulewie i to solidnej. Nie pierwszy i nie ostatni raz :), tyle, że ma być zimno. Zabieram do plecaka wdzianko przeciwdeszczowe, przyda się. Na drogach tak jak się spodziewałem sporo niedzielnych kretynów za kierownicą, trzeba uważać, jakoś docieram w jednym kawałku do Gliwic. Szykuje się nieźle pokręcony dzień w firmie.
Powrót z pracy w całkiem niezłych warunkach, jest ciepło, można jechać na krótko, można lekko przycisnąć, chociaż miejscami na ulicach zaciska, ale co mi tam... Na dokładkę spieszy mi się troszeczkę, w domu jeden komp do zrobienia (w zasadzie do dokończena), a jeszcze czeka mnie jeden wypad do innego "chorego". Czasu jak zawsze brakuje na wszystko...
Za to dzisiaj zapadła decyzja o wyjeździe na Odyseję Jurajską :). Zespół już się uformował, chwila problemu z nazwą i... wyszło DarkRiders. :) Niby od imion 2 zawodników, ale... istnieje gra o tej samej nazwie... hmmm... czytając jej opis: "Fabuła gry nawiązuje do Apokalipsy św. Jana, gdyż wcielamy się w jednego z Czterech Jeźdźców Apokalipsy - Wojnę" - a stąd do Kazika już niedaleko :) Więc nazwa jest jak najbardziej na miejscu :)
Poranek wtorek, w końcu dochodzę do siebie po weekendzie, jeszcze chwila i odrobię zaległośći we wpisach. Dzisiaj już prawie na bieżąco.
Wyjazd ok 7:10 - względnie ciepło 12 stopni, jadę szosami, nie ma czasu na wydziwianie, na szaleństwa po lesie, po prostu trzeba dojechać do Gliwic. Szczęśliwie mały ruch na ulicach, jedynie pomiędzy Panewnikami, a Kochłowicami bawię się z autobusem, raz ja jego, raz on mnie i tak przed dobre kilka km, w końcu każdy jedzie w swoją stronę.
Suchy Chleb Dla Konia - Prawdziwa ballada o kobietach
Wyjeżdżam dość późno, nawał pracy - taki jest ten poniedziałek. Na dokładkę w domu czeka mnie dodatkowa praca przy reanimacji kolejnego kompa. Średnio mam dzisiaj na to ochotę, ale jak trzeba, to trzeba, z drugiej strony zawsze to dodatkowa kasa do zdefraudowania :), może na rower, a może na coś innego?
Poniedziałek, budzę się wcześnie, jestem zmęczony, wczoraj dość długo zajęło mi pozbieranie się po wyjeździe na BSOrient. Pranie, lekki serwis roweru, w końcu do pracy trzeba dojechać. Uzupełnianie wpisów na BS zajęło trochę czasu, zresztą nie wszystko na raz... Dłubanie przy fotach jest czasochłonne, szczególnie jak jest ich natrzaskane ponad 600szt. Ech...
Sama droga do pracy standardowym szlakiem, mały incydent w Zabrzu gdzie jakiś kretyn wyprzedzał mnie na skrzyżowaniu gdy skręcałem w lewo. Dawno już nie miałem tak ciepło, na szczęście pewne nawyki zostały wyrobione i udało mi się uniknąć większych problemów. Q..a w zasadzie powinienem gonić g...a i obić mu ryja, tak dla zasady
Niedziela 7:30, nadszedł czas, aby powoli kończyć przygodę z BSOrientem, na dzisiaj zaplanowana jest jeszcze wycieczka po okolicy, jednak, nie mogę towarzyszyć do końca, mam na dzisiaj coś innego w planach, ale... jest ranek, wszyscy śpią (prawie wszyscy). Do wyjazdy mam prawie 90 min. więc z buta wybrałem się do lasu, może znajdę tam coś godnego uwagi, uwiecznienia, obfocenia. Pogoda jest średnia, chociaż wg prognoz ma się poprawić, ale może dlatego w lesie panowała cisza, prawie absolutna cisza, jedynie z daleka dobiegały odgłosy ulicy.
Spoglądam w pewnej chwili na zegarek i... masakra gdzieś mi czas uciekł, specjalnie nie wiem jak daleko się oddaliłem, teoretycznie w ciągu godziny mogłem przejść ok 6-8km, jednak focenie skutecznie spowalnia marsz, więc pewnie do bazy nie mam więcej niż 3km. Czasu na powrót mam niewiele, pozostaje jedno - bieg...., w zasadzie to nie pierwszyzna, już zdarzało mi się ganiać po kilkanaście km, jednak tym razem w jednej ręce mam 1.5kg aparatu a w drugiej 0.7kg obiektyw, dziwnie się biega z takim sprzętem, ale jest to możliwe. Przy okazji okazało się, że kontuzja biodra jest już historią, a ja w ciągu 20 min dotarłem do bazy ufff... Po powrocie okazuje się, że część uczestników jeszcze śpi :), więc wyjazd nieco się opóźnia (o ponad godzinę). Żegnamy się z częścią uczestników, a my w składzie Kosma100, T0mas82, Kajman, Niradhara, Kiri, Tymoteuszka i oczywiście Ja.
W Łęce trafiamy na imprezkę z okazji 75-lecia miejscowej Straży Pożarnej, tubylcy chodzą odświętnie ubrani, całość wygląda ciekawie...
i... niestety muszę opuścić tak zacne towarzystwo, mój plan obejmuje wizytę u qmpla na Zagórzu, czasu mam mało, więc żegnam się i jadę dalej sam. W Dąbrowie Górniczej natykam się na Maraton MTB Skandia, który dość skutecznie mnie opóźnia, zamknięte całe centrum, muszę jechać opłotkami, trochę focę, ale znowu czas, czas...., niby niedaleko, ale...
W końcu udaje się dotrzeć do Sosnowca i względnie bez błądzenia docieram na spotkanie. Trochę czasu zajmują nam pogaduchy z całą rodzinką, w efekcie wyjeżdżam w dalszą trasę po 18:00, późno, ale... warto było. Jadę przez Mysłowice, Giszowiec i w końcu docieram do moich lasów, jakoś nie mogę sobie odpuścić lekkiego objazdu po nich :),lubię ten las ten klimat, ten teren, pięknie tu... Wieczorem jeszcze trochę prac przygotowawczych, w końcu jutro do pracy.
Jest sobota, wcześnie rano, budzę się ok 6:00, ale nie jeszcze chwila, ucinam komara i budzę się grubo po 7:30, lekkie śniadanie, uzupełnienie płynów i marynarskim krokiem (lekko chwiejnym) udaję sie powoli na miejsce zbiórki BSOrientu. Jest jeszcze chwila czasu, można pogadać, Kiri proponuje mi wspólną jazdę, w parze będzie się lepiej jechało, będzie mniej błędów nawigacyjnych, poza tym jest się do kogo odezwać, jazda samotnie na tak długim dystansie może być ciężka..., chociaż, już to też przerabiałem :).
Dochodzi 9:00, dostajemy mapy, opisy punktów, wskazówki i... pora się zastanowić w jaki sposób będziemy zaliczać punkty, w sumie jest ich 21 (oczko).
Na pierwszy ogień leci PK9(Mostek AniK – zdejmujemy buty!), jest najbliżej i jest okazja zanurzyć się w zimnej wodzie :), punkt znajduje się pod mostkiem..., daje nam to do myślenia, zaczynamy czego się spodziewać na trasie, oj będzie ciężko, zaczęły mi się przypominać relacje z Grassora...
Nie ma czasu na dłuższą kąpiel, trzeba wsiadać i ruszać dalej, kolejny punkt PK5(Kryjówka Wudza), dobrze, że kręcą się tam duchy, inaczej mógłby być problem z jego znalezieniem, punkt znajduje się 50m od traktu w szuwarach na drzewie (gratuluję pomysłowości),
zawracamy i pędzimy w większej grupie na PK8 (Wielbłąd Mariatrucka) w Chechle, tym razem nie ma większych problemów z odszukaniem perforatora, garbatego ciężko pominąć, nie zauważyć, jest wielki i wyraźnie chce nam pomóc przy podbijaniu kart.
Kończymy zabawę z przemiłym, ale mało rozmownym zwierzakiem i jedziemy na Pustynię Błędowską PK4(Tablica informacyjna przy Pustynii Mavika) już czeka, kolejny punkt odnaleziony bez większych problemów, chwila rozmowy z GhostBikerami i rozdzielamy się.
Wraz z Kirim jedziemy na Klucze, tam są 2 punkty do zdobycia, przejazd szosą nie nastręcza nam większych problemów i zaczynamy od PK15(Powalone drzewo przy mostku Ola), hmmm... jedziemy przez las i... tu są same powalone drzewa, niby wszystko się zgadza, ale... tych drzew jest trochę dużo, szczęśliwym trafem zauważamy bikera, który wychodzi zza krzaczka i podbitą kartą :).
PK14 (Wieża widokowa a'la żyrafa Morsa), niby wszystko pięknie, ale gdzieś po drodze wypadła nam karta Piotrka, masakra, musimy się wrócić, kilkaset metrów dalej znajdujemy leżąca kartę, ehh..., a czas leci... .
W mieście stajemy jeszcze na chwilę przy sklepie, uzupełniamy płyny, pochłaniam 2 tabletki przeciwbólowe (czemuś mnie głowa boli o rana) i sprawdzamy rozmieszczenie pozostałych punktów, daleko nie ma ale po raz pierwszy lekko mylimy drogę i przejeżdżamy skrzyżowanie, na szczęście w porę orientujemy się, że coś jest nie tak, że należało skręcić i zawracamy, trzeba jechać dalej docieramy PK17 (Mostek Glebożercy), przynajmniej tak nam się wydaje, po dłuższym poszukiwaniu coś nam nie pasuje, tel. do przyjaciela i dostajemy podpowiedź, w końcu odnajdujemy perforator ukryty pod mostkiem, kolejny raz trzeba wejść do zimnej wody.... ZNOWU!!!!
Chwilę później jedziemy na PK21 (Ruiny zamku Asiczki), odnalezienie zamku nie stanowi większych problemów, za to perforator jest ukryty, tracimy kilkanaście minut obchodząc zamek z zewnątrz i wewnątrz, ale jest, jest za krzakami wewnątrz zamku. Trochę czasu straciliśmy ale mamy jeszcze spory zapas, jest szansa na zaliczenie wszystkich punktów... Chwila zastanowienia i kolejny punkt w pobliżu PK19 (Pomnik Niewe'go), dojazd tym razem po terenie, całkiem spory kawałek pod górę, po drodze sesja z konikami i jedziemy dalej...
Docieramy do Smolenia na PK20 (Pniak wewnątrz ruin zamku CheEvary), hmmm, z każdej strony znaki ostrzegawcze o zakazie wstępu, kręcą się pracownicy, chyba coś jest nie tak? Okazuje się, że da się wejść do środka, jednak pracownicy jakoś krzywo na nas patrzą, nie zostajemy tutaj długo, po co ryzykować ;P, a kolejny punkt tuż za miedzą :)
PK18 (Przy świętym obrazie Agenciary (uwaga! krzyżaki atakują!)) - kolejna ruinka, dość szybko zlokalizowana, praktycznie zero problemów, nie ma na co czekać, duży zapas czasu może być złudny, ruszamy dalej. Obieramy kierunek na PK16 (Skrzyżowanie ścieżek Niradhary i Kajmana) - natykamy się na gromadkę uczestników przeczesujących wszystkie okoliczne drzewa, 10-15 minut mamy z głowy.
Trzeba pędzić dalej, PK12 (Latarnia od północnej strony zamku Amigi), ten punkt musiałem obowiązkowo zaliczyć, niby powinno być bez problemu, w końcu to mój zamek i moja latarnia, ale, popełniam poważny błąd, oglądam tylko 70% latarni i stwierdzam, że tam nic nie ma, obszukujemy wszystkie okoliczne i tam też nic nie ma, masakra, tracimy sporo czasu, w końcu w desperacji jeszcze raz zaglądam za pierwszą latarnię i jest, jest, jest.... Masakra taki błąd (mam nauczkę na przyszłość).
Tutaj zostajemy chwilę na popas, w końcu trzeba uzupełnić zapasy, organizm wyraźnie zaczął domagać się paszy, wiem, że nie można ignorować takich sygnałów, bo zemści się to później, a kolejne minuty uciekają... Po "obiadku" ruszamy dalej na Żelazko PK13 (Skrzyżowanie szlaków Edytki i Tadzika1963) tutaj natykamy się na szukającego punktu Blase-a, na szczęście idzie łatwo i już 2 min. później możemy lecieć na kolejny punkt... PK11 (Skrzyżowanie ścieżek AniBani i Jurka) - po drodze popełniam duży błąd w nawigacji gratis nadkładamy kilkanaście km po terenie, po piachu, po końskim szlaku... W końcu bokami docieramy do góry Chełm do skrzyżowania szlaków, tylko... tego skrzyżowania nie ma, tracimy dobre 30 min. (Już w domu na spokojnie analizując ślad GPS i zawartość dostarczonej mapy, map Compass-a oraz zdjęć satelitarnych tego miejsca wynika, że na nich jest błąd, różnica to kilkaset metrów), po prosty szlak widokowy jest zaznaczony w złym miejscu.
Straciliśmy zbyt dużo czasu, do zamknięcia bramek została już tylko godzina, odpuszczamy 2 punkty w okolicy, może uda się jeszcze zaliczyć te 4 znajdujące się w pobliżu bazy. Jednak czas płynie nieubłaganie, do mety docieramy 15 min. przed zamknięciem. Ech..., a tak dobrze żarło..., i zdechło.
Nic to mam nauczkę na przyszłość, aby zaliczać wpierw to co jest oczywiste, a nie pędzić do najdalej oddalonych punktów. Ale... człowiek uczy się na błędach, "następną razą" będzie lepiej (chyba).
Do mety docierają kolejni uczestnicy, w końcu jesteśmy wszyscy, chwila na odpoczynek, posilenie się i zaczyna się koronacja....
Na zakończenie świetnego dnia i rewelacyjnej zabawy czeka nas ognisko integracyjne, zabrała się całkiem liczna grupa znajomych i nieznajomych (już też znajomych), można było porozmawiać, wymienić się doświadczeniami, dowiedzieć się czegoś nowego, a nade wszystko miło spędzić czas.
Jest piątek, pogoda średnia, wstaję ok. 6:00 i zaczynam przygotowania…, przygotowania do wyjazdu na BSOrient. Dzisiaj jednak zamiast do pracy, wybieram się nieco okrężną drogą do Błędowa. Pierwotny plan był prosty – zaliczyć Ojców, jednak po drodze zmieniam plany, od dawna leży mi wyjazd od zamku Tenczyńskiego i przejazd przez Puszczę Dulowską. Byłem tam ostatnio chyba 3 lata temu na dokładkę z buta, tym razem wybieram się tam rowerowo. Wyjazd dość późno, ok. 10:00 naciskam na pedały i jadę, początkowo wybieram drogę na Lędziny, później zaczynam kierować się na Chełm Śląski, po drodze jak przystało na mnie kilka razy źle skręcam i jadę mocnymi zakosami, później jest już zdecydowanie lepiej, W końcu przez Chrzanów i Trzebinię docieram do puszczy. Coś jest niesamowitego w tym miejscy, jest taki inne, takie spokojne, dzisiaj na dokładkę nie słychać nawet ptaków, ale to pewnie związane jest z pogodą, która jest nijaka, w zasadzie zero słońca, a niebo zasnute jest dość grubą warstwą chmur…, pora na pierwszy krótki odpoczynek przy Ośrodku hodowli zwierzyny w Dulowej.
Ruszam dalej, zamek w Rudnie czeka, czeka na mnie stromy, ale krótki podjazd, kiedyś mnie wykończył, teraz czuję niedosyt, trochę tego jakby mało było…, ale cieszę się, że to już zaliczyłem. Kawałek dalej podjeżdżam pod zamek i… szok, nie Estem pewny czy zabezpieczają ruiny czy próbują odbudować zamek, ale na terenie jest kilkudziesięciu pracowników, o wejściu do środka nie ma mowy, więc kilka fot z zewnątrz muszę odszukać szlak za zamkiem, jest to o tyle trudne, że ścieżka jest przysypana gruzem usuniętym z murów… .
Obchodzę to bokiem i mogę zjechać w dół, teraz pora kierować się na Krzeszowice, po drodze odwiedzam bramę zwierzyniecką, też wygląda jakoś inaczej niż ją zapamiętałem ;).
W Krzeszowicach miały być lody w pobliżu dworca PKP (jedna z najwspanialszych lodziarni jaką znam), jednak z jakiegoś powodu lokal jest zamknięty, trudno, będę musiał się zadowolić czymś innym… . Jest jednak jeszcze jedno miejsce które chcę tu odwiedzić to pałac Potockich, liczyłem na to, że coś się tu zmieniło, jednak nie, wszystko wygląda tak jak było, ruina, tyle, że zakonserwowana…, może nie zostanie zdewastowana bardziej, może w końcu coś się zacznie tutaj dziać, może za kolejne 3 lata…, może, może, może…
Kieruję się na Olkusz i dalej przez Klucze docieram do Chechła, tutaj standardowa chwila odpoczynku na pustyni Błędowskiej, czuję sentyment do tego miejsca i jakoś nie wyobrażam sobie, aby się tutaj chociaż na chwilę nie zatrzymać.
W końcu docieram do Eurokempingu w Błędowie i okazuje się, że jestem jednym z pierwszych…, Na miejscu jest Kosma100, T0mas82, Kajman, Niradhara i Piotr Kiri (jeszcze niezrzeszony na BS). Mamy nieco czasu na krótkie pogaduchy w tym czasie zaczynają docierać kolejni Bikestatsowicze, jest nas coraz więcej, w końcu odpalamy Grilla, zajadamy się karbonowymi kiełbaskami, zapijamy izobronikami i gadamy, gadamy, gadamy… W końcu przed pierwszą w nocy zbieramy się do domków, pora odpocząć, juro czeka nas rajd, rajd na orientację ;)