Wyjeżdżam z pracy z lekkim poślizgiem, dzisiaj jest mi to zupełnie nie na rękę, spieszę się, Musze być w domu najszybciej jak się da, a jeszcze czeka mnie szybka wizyta u kuzynki.
Wiatr... masakra. z zachodu i dość silny, wysysa wszystkie siły. najchętniej wjechałbym w las, ale jak wspomniałem goni mnie czas.
Wyjeżdżam około 7:13. jest chłodno, ale słonecznie, niebo błękitne, podobno wiatr ma mnie wspomagać. Tyle, że w Panewnikach pakuję się w las. więc ze wspomagania niewiele wyjdzie. W cieniu jest jakby chłodniej, ale gdy tylko wynurzam się z cienia i docierają do mnie promienie słoneczne, od razu czuję przyjemne ciepło :)
Wszędzie na każdym odcinku natykam się na grzybiarzy, tylko po diabła część z nich pakuje się samochodami do lasu, na dukty na których nie powinno ich być. Na krótkich odcinkach asfaltowych całkiem spory ruch, tak jest na Halembie i na Chudowskiej w Zabrzu. Zresztą Katowice dzisiaj nie były lepsze...
Wyjeżdżam za kwadrans 17. Jest niesamowicie ciepło, przyjemnie, wiatr nieco się zmienia, ale zupełnie nie przeszkadza.
Obiecałem sobie, że w tym tygodniu będę pakował się w teren przy każdej możliwej okazji, nie inaczej jest na powrocie, NA Sośnicy odbijam tyłami na hałdę w wariancie bez przenoszenia przez rowy, trasa w zamian jest nieco dłuższa.
Dawno mnie nie było w tym miejscu, w między czasie zdarzyło się kilak solidnych ulew, kilka wichur, przyglądam się jak to wszystko wygląda, ścieżki niestety wypłukane, trzeba bardzo uważać, całkiem sporo kałuż, trochę błota. Staw w pobliży hałdy wypełniony do granic możliwości.
Przed zjazdem uświadamiam sobie, że po opadach część hałdy spływa właśnie pod koniec zjazdu, więc nie rozpędzam się. Końcówka jednak zaskakuje, jest dość łagodna, zwykle istniejące w tym miejscu koleiny zostały wygładzone, więc nie ma tak źle. Na starej hałdzie w Makoszowach podobne zjawisko. Czemu? Nie mam pojęcia, przecież ciężarówki dalej tędy muszą jeździć. Chyba, że coś się jednak zmieniło... i nie wiem o tym.
Pakuję się na wały wzdłuż Kłodnicy, i dalej bokami na Halembę, dopiero tutaj trafiam na spore rozlewiska i błoto na ścieżkach leśnych, trzeba bardzo uważać. Za Halembą już jest lepiej, może nieco bardziej piaszczyście. Piasek jest jednak ubity więc jazda jest szybka i bezproblemowa.
Wyjeżdżam z domu o czasie Limit + 1h Niby nieco później niż wczoraj jednak dzień zapowiada się przyjemny. Jest sporo cieplej, już na starcie termometr pokazuje 16 stopni...
to o 6 więcej niż wczoraj. Wiatr delikatny od północy, nie ma mgieł, chyba nie padało w nocy pomimo zapowiedzi. Postanawiam znów pojechać lasem, tyle, że wjeżdżam w innym miejscu przy stawach księżycowych i jadę w kierunku Halemby by tam też pokluczyć nieco w terenie.
W lesie natykam się kilka razy, a to na biegacza, a to na grzybiarza, ale ani razu dzisiaj nie widziałem rowerzysty leśnego oczywiście. Bo na szosach jeszcze ktoś się zdarzył na początku w Katowicach i później już w Gliwicach.
W kilku miejscach muszę zwolnić, bo ktoś próbuje wyjechać ciężarówką z przyczepą i za diabła nie potrafi się poprawnie złożyć, gdzieniegdzie pojawia się błoto, czy ekipy wycinające drzewa w lesie.
W Gliwicach za to mam wrażenie, że otworzony został sezon remontów, wczoraj widziałem 2 miejsca, dzisiaj są bardziej rozkopane, ratuję się przejeżdżając przez parking Lidla. Ale tuż przed firmą zaczęli czegoś szukać na Zabrskiej... jak wezmą się za remont tego odcinka to... hmmm... Ta część Gliwic stanie.
Wyjeżdżam w okolicach 16:30, może ciut po... jest przyjemnie ciepło, wiatr w plecy... czego chcieć więcej? Chyba tylko terenu, lasu... po raz drugi dzisiaj pakuję się więc w teren... sporo ludzi, spacerowiczów, kijkarzy, rowerzystów, biegaczy... fajne :)
Trasa to lasek Makoszowski, Makoszowy, stawy Makoszowskie ;), i dalej już kierunek Halemba, Panewniki... Rozglądam się za grzybami, ale z roweru przy >20km/h widać tylko muchomory sromotnikowe i kanie, Tych drugich nie udało mi się dzisiaj namierzyć, może jutro? Jak oczywiście pogoda pozwoli, bo prognozy coś mówią o burzach... niby przelotnych ale jednak..
Wyjeżdżam chwilę po 7. Jest chłodno, lekkie zamglenia, wiatr w twarz... po kilku dniowej absencji rowerowej w końcu jadę do pracy. Urlop na tą chwilę skończony... chociaż być może uda się coś jeszcze wykręcić... ;)
Na drogach niewiele samochodów, ale co ciekawe całkiem sporo rowerzystów, pierwszych kilku spotkałem już w Piotrowicach.
Od początku mam ochotę na jazdę lasem, czemu? Może dlatego, że wczorajszy wyjazd nie wyszedł, przez pogodę. Kto to wymyślił by lało... Niedziela też była paskudna... Plany trzeba było zmodyfikować... Za to udało się zamknąć cykl opisów z wyjazdu z Karoliną... Ciało chyba też odreagowało te kilkaset km z sakwami...
Już przy wjeździe do lasu... widzę, że mgła jest sporo bardziej gęsta, dolina Kłodnicy wygląda a raczej nie wygląda. Widoczność może 50m, w samym lesie jest jednak lepiej. dopiero na dolinie Jamny... widoczność znowu spada, ale na niebie pojawia się coś, to słońce próbuje ogrzać okolicę.
Po ponad tygodniowej przerwie, z małym wyjątkiem, rozglądam się w kilku miejscach, widać zmiany, a to pousuwali zwalone drzewa, a to rozpoczęto wymianę kanalizacji, asfaltu, lub czegoś innego... W każdym bądź razie coś czuję, że gdy tylko zacznie się rok szkolny to pojawią się korki w niektórych miejscach
Krótki wypad do Gliwic, bez kombinowania, bez sakw, bagaży, ale w ważnej sprawie, Jadę szosami, będzie szybciej, będzie lepiej, tym bardziej, że nie chcę stracić zbyt dużo czasu, w domu czeka mnie jeszcze sporo pracy, tym bardziej, że nie wiadomo jak będzie wyglądał weekend. Wyjeżdżam dopiero po 10:00, na drogach panuje spokój, jest niesamowicie ciepło :), ale po kilku dniach z sakwami czuję jeszcze lekki dyskomfort ;). Chwilę trwa zanim się rozkręcam.
w firmie spędzam około godziny, wracam, podobną trasą, ale pozwalam sobie na wjazd na ścieżkę przy potoku Bielszowickim, nieco wcześniej zaliczam dodatkowo myjnię, po wyjeździe sporo kurzu się osadziło tu i ówdzie, staram się jednak nie tracić zbyt wiele czasu. Po drodze odbieram telefon, kilka minut rozmowy i jadę dalej. Wiatr chyba znów się zmienia... ale dzisiaj krótka trasa... ;) w sumie 60 km w obie strony. Docieram do domu i odstawiam rower... jutro prawie na 100% zrobię sobie przerwę od niego... a co dalej? To się okaże...
Dzisiaj wstaję wyjątkowo późno patrząc na poprzednie kilka dni, w planie mam wyjazd w okolicach godziny 9:00, Karolina zostaje w pracy, to koniec naszego wspólnego krótkiego wyjazdu tegorocznego. Udało się kilka km przejechać, udało się zwiedzić kilka miejsc, do niektórych wrócić po latach...
Po długim pożegnaniu z Karoliną i jej rodzicami wsiadam na rower i ruszam, tym razem jednak mam w planie dojazd tylko do Częstochowy, w domu chciałbym być w okolicy 18. Dzień zapowiada się słoneczny, na niebie trochę chmur jest ciepło, przyjemnie i... wiatr od północy... nie mogło tak być gdy jechaliśmy 4 dni temu do Truskolasów?
No nic... Trasa którą chcę jechać pokrywa się w dużej części z wyjazdem do Truskolasów którą naszkicowała Karolina, po przejechaniu okazuje się, że omija z daleka jurę, jakiś nie leży mi Złoty Potok, Myszków i Siewierz, a raczej ruch jaki panuje tam na ulicach.
W domu jestem w okolicach 18:30... zmęczony, lekko wychłodzony, bo temperatura spadała już od Lgoty Wielkiej. W kolejnych dniach ma coś padać... a jak będzie? To się okaże.
Krótkie podsumowanie wyjazdu...
Dzień Pierwszy - dość szybki przelot z krótkimi przerwami, świetnym Pstrągiem :) na obiad i... spotkanie z pielgrzymami w kościółku w Truskolasach, dalej jestem pod wrażeniem :) - Dzięki Karolina sam tam bym nie trafił Dzień Drugi - Spotkanie z Aniwi i towarzystwem z KKTA, z miejsc Koszęcin - niesamowite miejsce, Pawełki i maleńki kościołek, oczywiście Krzepice z jedynym w swoim rodzaju Kirkitem. Dzień obfitował w atrakcję, chociaż zdarzały się miejsca które rozczarowały, m.inn.. fajczarnia czy rozpadające się zabudowania w Kochcicach. Dzień Trzeci - kolejny dzień spędzony a Iwoną, niesamowity Kirkut, Góra Przeprośna, Jaskinia w Zielonej Górze, czy góry Towarne, ale też piękna skałka Miłości. Przewodniczę mieliśmy pierwsza klasa. Dzięki Iwona :) Dzień Czwarty - powrót do Tomaszowa, 2 miejscowości zaskoczyły pozytywnie, to Garnek i Gidle... Przedbórz niestety stracił w moich oczach, przez dziadka kierowcę i restaurację... najchętniej nasłałbym tam Gesslerową by zrobiła nieco porządku ;) Dzień Piąty - to w zasadzie jedynie tylko powrót do domu, bez większych atrakcji, za to coraz dalej od Karoliny... :(
Największe podziękowania należą się oczywiście Karolinie za zaplanowanie lekko nieplanowanego wyjazdu :) Wielkie Dzięki. Może uda się jeszcze w tym roku gdzieś na chwilę wyrwać?
Dzisiaj ostatni dzień wspólnej wyprawy z Karoliną. Wstajemy dość wcześnie, ale zbieranie chwilę zajmuje, jeszcze trochę czasu zabiera nam pożegnanie z gospodarzem. W końcu ruszamy po 7:20, po Grześku i kawie ;) Częściowo wczoraj Anwi wskazała nami kilka miejsc gdzie możemy podjechać. Poranek jest dość pochmury, wiatr mamy początkowo z boku, pierwszy króciutki postój w Kołbukowicach przy tamtejszym pałacu i z opisu wynika, że budynku spichleża.
Cóż jedziemy dalej, nie podobają mi się chmury, jednak radary meteo nas pocieszają, w rzekach Wielkich mało nie minęliśmy dworku, jest zadbany :) w środku przedszkole. Wewnątrz jakieś spotkanie, a w ogrodzie ktoś się krząta.
Zastanawiamy się czy nie skorzystać z pobliskich sklepów, ale decydujemy się jednak pojechać do Gidle i tam czegoś poszukać. Po drodze zaskakuje drewniana kapliczka, wygląd psują tylko paskudne drzwi rodem z Ikei... aż prosiło by się o coś bardziej przezroczystego.
Gdy Zbliżamy się do Glidli trafiamy na pierwszy kościół, oczywiście obowiązkowo stajemy przy nim, jest co prawda zamknięty, ale kilka zdjęć udaje się zrobić :)
Nieco dalej jest sanktuarium, wjeżdżamy do środka, ktoś się krząta focimy na potęgę bo miejsce zadbane, piękne, gość do nas podchodzi i odnosimy wrażenie, że to ksiądz, po krótkiej rozmowie wygląda na to, że jeździ na rowerze i spodobały mu się nasze mapniki :). Zostawiam namiary na p. Stanisława Kruczka...
Gdy wychodzimy z kościoła naszym oczom ukazuje się sklepik z gorącymi napojami, jak się po chwili okazuje dostępne jest też pyszne ciasto śliwkowe domowej roboty. Raczymy się herbatą i ciastkiem...
Mapy z których korzystamy nie do końca na siebie zachodzą, korzystamy z map Compassu, północna część woj śląskiego i południowa łódzkiego, niestety drobna przerwa pomiędzy nimi powoduje, że nieco nie tak wyjeżdżamy, nie tak jak planowaliśmy, jesteśmy dobre 20 m na zachód od Wielgomłynów. Pozostaje wprowadzić drobną korektę, Wielgomłyny jednak chcemy odwiedzić. Przed nami dość długi odcinek gdzie nic nie ma... dopiero w Niedośpielinie jest drewniany kościółek przy którym stajemy, dzisiaj trafiamy na odpust i chyba próbę wewnątrz, sporo mieszkańców. Kilka fot... i ruszamy dalej.
Na mapie widnieje jeszcze oznaczenie kirkutu, odnajdujemy go bez większego problemy, jednak dojazd utrudniony, a wejścia broni wysoki betonowy płot bez bramy... pozostaje zdjęcie z odległości i pora udać się do centrum. Ze względu iż trwa remont, czy raczej wymiana nawierzchni w mieście tworzy się całkiem spory korek... nam udaje się objechać go po chodniku.
Odwiedzamy górujący nad miastem kościół i podjeżdżamy do restauracji Parkowej i całą stanowczością mogę powiedzieć, unikajcie w niej obiadów. Zamawiamy dość prostą i szybką do przygotowania potrawę. Wątróbki... Wpierw jednak raczymy się kawą, jest przyzwoita, po około 30 minutach dostajemy główne danie, zaskakuje mnie to, że wątróbka jest drobiowa, co prawda w karcie nie pisało jaka to jednak przyjąłem, że będzie wieprzowa. Ale... ziemniaki są zimne, a sama wątróbka przypalona z litrami tłuszczu w środku... masakra... upieczenie jej zajmuje zwykle kilka minut... wydawało by się, że tego nie da się spieprzyć, a jednak. Nieco poprawia nam humor deser - niezła szarlotka na gorąco z lodami :)
Prz wyjeździe z restauracji jakiś baran za kierownicą busa próbuje mnie rozjechać i to raz z jednej raz z drugiej strony, nie wytrzymuję podjeżdżam do kierowcy, za kierownicą dziadziuś, opieprzam go za nie korzystanie z lusterek, za dziwne ruchy, za brak kierunkowskazów... Gościa zatkało... odjeżdżam... wrrrrr Jednak po 60 badania powinny być obowiązkowe co rok, pewnie uniknęlibyśmy takich przypadków.
Dojeżdżamy do Tomaszowa w okolicach 18. Zmęczeni ale szczęśliwi, wszystko dobrze się skończyło, nie było w zasadzie żadnych paskudnych przygód, awarii nad którymi nie moglibyśmy zapanować, spotkaliśmy ciekawych ludzi, odwiedziliśmy ciekawe miejsca, i zrealizowaliśmy w większości pierwotne założenia, by zaliczyć jak najwięcej miejsc z obiektami architektury drewnianej. Było Pięknie. Dzięki Karola :)
Dzisiaj możemy nieco pospać, odespać poprzednie 2 wczesne pobudki, Zbieramy się około 7:00, o ósmej jesteśmy gotowi do wyjazdu z Truskolasów, jeszcze tylko krótki postój przy kościele, bo okazuje się, że nie mamy jego zdjęcia z zewnątrz :)
Dajemy znać Iwonie, że nieco się spóźnimy, pewnie ze 20 minut. i gnamy dalej na złamanie karku. Krótka przerwa przy znaku Częstochowa, i lecimy dalej do centrum. Ruch na drogach dojazdowych niewielki, za to w centrum dzieje się. Powoli zbierają się pielgrzymi, jakoś ich wymijamy i docieramy na miejsce spotkania... ufff
Dzisiaj jest nieco inaczej, brama robi wrażenie odnowionej, alejki są utrzymane, chociaż roślinność robi swoje, wprowadza niesamowity klimat, być może właśnie dlatego lubię takie stare cmentarze. Zwiedzamy go pieszo, jest wielki, natykamy się na ochronę, co szokuje mnie jeszcze bardziej. Chyba po raz pierwszy widzę coś takiego.
Po małym zamieszaniu przy wyjeździe z Częstochowy i okrążeniu honorowym w okolicy koloni Mirów jedziemy najkrótszą drogą do Mstowa, sakwy na bagażniku ciągną nas do tyły, podjazdy robią swoje, ale... zjazdy... rowery pędzą same, musimy je od czasu do czasu powstrzymywać ;)
W Mstowie sprawdzamy 2 miejsca gdzie wg danych z netu powinny być kwatery. Niestety nikt nie odpowiada, w końcu dodzwaniamy się gdzieś, dowiadujemy się, że i owszem będzie kwatera, ale po 14 jak właściciel wróci z wyjazdu. Rozglądamy się jeszcze po kilku okolicznych domach, rozpytujemy. I w końcu mamy informację - jedźcie na Wancerzów tam jest agroturystyka Amonit, dojeżdżamy ma miejsce, trafiamy na właścicieli. Chwila rozmowy i.... zostawiamy sakwy. Pokój czysty, łazienka w stanie prawie idealnym, właściciel proponuje nam miejsce na rowery. Zresztą gry później z nim ucinamy sobie rozmowę, okazuje się że mile widziani są rowerzyści wpadający na 1 dzień... Mało tego to chyba najtańsza kwatera z jaką się spotkałem... 25 zł. Czego chcieć więcej? Może obiadu...
W pobliżu jest restauracja a raczej smażalnia ryb i pizzeria, tam zatrzymujemy się, zamawiamy pizzę i coś do popicia, w miłym towarzystwie czas szybko mija, jeszcze tylko udało się spojrzeć na mapy. z grubsza określić to co możemy jeszcze zobaczyć, dzień niestety nie jest rozciągliwy jak guma. Chociaż bez sakw będzie prościej :)
Anwi prowadzi nas na Przeprośną Górę gdzie trochę zaskakuje mnie sanktuarium ojca Pio. okolica dość ciekawie zagospodarowane, sporo rzeźb, nie czuć przepychu, jest jakoś inaczej. Chwilę tra zanim objeżdżamy górkę. Oczywiście do sanktuarium i kaplicy też zajrzeliśmy.
W pobliży jest Rezerwat Zielona Góra i jaskinie które zachwala nam Iwona, nie można było odmówić, tym bardziej, że w okolicach w których mieszkamy raczej się ich nie spotyka. Jaskinia w Zielonej Górze okazuje się że jest dość niewielka, a raczej wejście do niej jest niewielkie, coś koło metra wysokości mam problem by się tam zmieścić, częściowo na kolanach docieram do środka, Komora jest nie za wielka, ale robi wrażenie, jak się okazuje są jeszcze dwie, ale o tym dowiaduję się już w domu.
Kwatera to ten "domek" po lewej na poniższym zdjęciu, jak udało mi się ustalić w rozmowie z właścicielem, kilka lat temu była do budka z lodami, teraz jest wyremontowana i przystosowana do potrzeb podróżnych. Rowery zostają wprowadzone do właściwego pomieszczenia, zamknięte na klucz, są bezpieczne.
Pokoik dość spory, czyściutki z pachnącą pościelą, do dyspozycji mamy kawę, kilka gatunków herbaty, talerze, szklanki, sztućce, po raz pierwszy mamy ręczniki na stanie :), nawet pierdoły jak mydło są na miejscu. To spora odmiana po kwaterze w Truskolasach... Jedynie brakuje małej kuchenki gdzie można by przygotować posiłek. Co prawda jest takie pomieszczenie, ale dzisiaj tego nie potrzebujemy, wystarczy czajnik z gorącą herbatą, na którą mamy dziką ochotę.
Trzeba jeszcze chwilę siąść nad mapami, nad planem na jutro, sprawdzić prognozy, zobaczyć co w RIO i spać, jutro wczesny wyjazd i przynajmniej 130 km drogi