Kolejne dość ciepłe popołudnie, pora ruszyć w drogę powrotną, po lesie :), a jak.
W ciągu dnia wstawiłem rower do serwisu i masakra, jedyną przerzutką jaka była dostępna w 3 najbliższych serwisach to Deore, Mam nadzieję, że nie będę miał z nią problemów... Pierwsza była taka sobie, XT-k działał rewelacyjnie do... czasu. Chwila rozmowy z jednym z serwisantów i podobno XT-ki tak mają, że leci im po jakimś czasie sprężyna, a ze mną nie miała lekko. Błoto, piasek, woda..., wszystko co było na drodze, na maratonach. Jej czas minął, ale zostawiam ją sobie na pamiątkę.
W drodze testuję nową konfigurację..., działają wszystkie przełożenia, nawet najmniejsza zębatka z przodu..., może się przydać w Miechowie w najbliższą niedzielę :)
Kraftwerk - Autobahn Nadzwyczaj ciepły poranek, tyle, że znowu wychodzę późno, trudno, pojadę szosami. Przy 9 stopniach na starcie ubieram się nieco lżej..., idealnie i jeszcze to słońce, za to na drogach sporo samochodów, dam radę, w końcu to nie pierwszy raz ;P Za to pomarańczka idzie dzisiaj do serwisu..., do wymiany przednia przerzutka + linki i kilka innych drobiazgów. Przy okazji czeka mnie prostowanie ostatnio skręconego haka... mam nadzieję, że chłopaki sobie z tym poradzą. Chyba pora rozejrzeć się też za jakimś zapasowym, bo... licho nie śpi. Do Gliwic dojeżdżam w całkiem niezłym czasie jak na samopoczucie..., jutro już jest pewne, że idę odwiedzić lekarza..., bo tak nie może być...., bym na płaskim terenie umierał... Muszę też w końcu dać Gianta na wymianę szprych. Zrobię to jednak gdzieś w pobliżu domu..., bo w tej chwili pewnie większość serwisów będzie miało pełne obłożenie, a to nie zajmuje 5 minut.
Kraftwerk - Trans Europe Express Wychodzę z firmy ok 17:00, wsiadam na rower i jadę, chyba po raz pierwszy od dawna zupełnie na krótko, pobożnym życzeniem jest aby pogoda się utrzymała na podobnym poziome w kolejnych dniach, tyle, że prognozy wspominają coś o ochłodzeniu. Zgrzeszyłbym gdybym pojechał szosami, wolę wbić się w teren, więc na Sośnicy wjeżdżam na hałdę :), a dalej już lasami, tyle ile się da. Na chwilę wyjeżdżam na szosy w Rudzie Śląskiej, po drodze mijam sporo bikerów, w sumie to mnie zupełnie nie dziwi, trzeba korzystać skoro jest okazja, a dzień dość długi... Nie spieszy mi się zupełnie...., tyle, że ciąży plecak, w środku są poranne długie ciuchy rowerowe, pewnie jutro się przydadzą :)
Poranek chłodny, świeci za to słońce, jest szansa, powinno się szybko ocieplić. Wyjeżdżam za to dość późno, za karę muszę jechać szosami, w zasadzie niewiele by to zmieniło gdybym pojechał lasem, ale... tak naprawdę to czuję jeszcze zmęczenie ostatnim maratonem i tą zarazą która mnie dobija od kilku miesięcy. Obiecałem sobie, że w tym tygodniu ponownie odwiedzę lekarza..., tak nie może być, tyle, że co z tego skoro chcą mnie leczyć na alergię, której nie mam... nieważne...
Za to na drogach spory ruch, szczególnie widać to w Kochłowicach, przy dojeździe do rynku spora kolejka..., wszyscy czekają, nie ja..., później już jest zdecydowanie lepiej... W Gliwicach w zasadzie luz. Dojeżdżam w takim sobie czasie..., ech, gdzie te czasu gdy dojeżdżałem w godzinę...
Po BikeOriencie dzisiaj zupełnie nic mi się nie che... czuję niesamowite zmęczenie..., to nie zakwasy..., to nie ten rodzaj zmęczenia. To coś co od dłuższego czasu mnie trawi... to kolejna fala przeziębienia, tym razem nie jest to wielki problem, ale męczy. w końcu udaje się pozbierać, tym bardziej, że dzwoni siostra której obiecałem, że w sobotę gdzieś pojedziemy na rowerach... Cieszy mnie tylko to, że nie będzie pędzenia, gnania, po prostu luźny objazd okolicznych lasów.
Kierujemy się na Starganiec, tak w sumie bez większego planu..., tam na miejscu spędzamy dobre 30 min... Z tego co widzę, to coś się dzieje... Zresztą pod koniec poprzedniego sezonu pojawiły się nowe ławki, stoliki..., czysty piasek, a teraz widzę, że niecka mniejszego stawu została rozkopana.. już nie straszy paskudny beton... pytanie tylko czy tek już zostanie, czy w tym miejscu jednak powstanie coś... W zasadzie nawet po zlikwidowaniu tego "basenu" i tak jest lepiej niż było :)
Dość sporo ludzi..., są ogniska, grille, wędkarze... a nawet miłośnicy kąpieli... w zimnej jeszcze wodzie....
W końcu opuszczamy to miejsce i jedziemy dalej..., bokiem zahaczamy o Retę... i kierujemy się na Helembę. Teren jest niezbyt wymagający, większość trasy z górki. Kolejny postój przy elektrowni w parku..., mija kolejne 20-30 min :) i chyba pora zawracać..., nieco skracam drogę,,, bo fajnie by było dotrzeć do domu jeszcze przed zmrokiem. Tyle, że zatrzymujemy się przy jednym z bunkrów w lesie Panewnickim... kolejna sesja zdjęciowa :)
W końcu wyjeżdżamy z lasu i już szosami jedziemy na parka Zadole i dalej Piotrowice... w sumie wyszedł niezły kawałek drogi..., na dokładkę przez cały czas towarzyszyło nam słońce...
Wyjątkowo wykreślamy wariant na tyle szybko iż odjeżdżamy dość
wcześnie, możemy wybrać 2 warianty, pierwszy to rozpocząć od PK 8 i jechać od
południa i drugi wariant to zacząć od 6-ki i walkę rozpocząć na północnej części
trasy. Chwila zastanowienia i wybieramy 6-kę. Powód… prozaiczny, uwzględniamy
kierunek silnego wiatru wiejącego ze wschodu. Więc powrót będzie w obu
przypadkach pod wiatr, ale… południe jest prawie wyłącznie po lesie więc siła
jego oddziaływania będzie mniejsza i nie powinien aż tak bardzo przeszkadzać,
za to na otwartych przestrzeniach północy jazda cały czas pod wiatr przez ok 2-3
godziny pewnie by nas zabiła…, a przynajmniej mocno spowolniła.
Zaczynamy od
PK 6 - rozlewisko
strumienia przy drodze
Dojazd dość banalny jednak przy zjeździe z asfaltu coś nie
zgadzają nam się kierunki, krótka konsultacja i zawracamy tym razem wybierając
właściwą przecinkę w lesie. Jedziemy wraz z powiększającą się grupą bikerów… W
końcu w pobliżu miejsca gdzie zgromadziło się kilkadziesiąt osób spotykamy „Zdezorientowanych”
którzy informują nas, że t nie to miejsce. Pewnie było jak zawsze pojechał
pierwszy, a reszta za nim… taki efekt stadny, gdzie wyłącza się myślenie i
każdy pcha się za przewodnikiem stada… Szybko naprawiamy błąd i docieramy na
miejsce, tyle, że perforatora nie ma, komuś był bardzo potrzebny, dobrze, że
został lampion. Próba kontaktu z organizatorami się nie powiodła… może
przeciążenie? W każdym bądź razie ruszamy dalej na
Punkt w pobliżu.., docieramy dość szybko, tyle, że tym razem
ignorujemy grupę bikerów tłoczących się nieco za blisko. My objeżdżamy boisko i
bez problemu docieramy na Punkt. Podbijamy karty i kierujemy się na
PK 5 - ambona
myśliwska
Trochę pokręcony dojazd, początkowo dość wygodny po szosie
którą biegnie czerwony szlak rowerowy, jednak później trzeba zjechać na żółty
źle oznaczony szlak koński. Nie przepadam za tego typu szlakami, kojarzą mi się
z tonami piachu rozdeptanego przez kopyta tych przesympatycznych zwierząt, a to
nigdy nie wróży nic dobrego. Jednak wyjątkowo mamy do czynienia z drogami
gruntowymi, leśnymi, tyle, że chwilami mocno podmokłymi usianymi różnego rodzaju
przeszkodami ciężkimi do sforsowania rowerem. W końcu wyjeżdżamy z lasu na
łąkę, może pole… tyle, że ambony nie ma…, coś jest nie tak? Spoglądamy na mapę…
Niby wszystko się zgadza, wkrótce z kniei wyłaniają się kolejni bikerzy.
Jedziemy nieco dalej brzegiem lasu i… jest, i skrzyżowanie zaznaczone na mapie
i ambona i… masa błota ;P (to akurat nie było zaznaczone). Dziurkujemy karty i
czas na
PK 12 - skrzyżowanie
dróg
ale w zamian prowadzi po
mniej uczęszczanych drogach. Wkrótce docieramy nad zalew Jankowice do ośrodka
WOPR i…. musimy zostawić rowery, lampion jest na środku zbiornika wodnego ok
100m od brzegu :). Przesiadamy się do kajaka i… ruszamy. Muszę przyznać, że
idzie nam to dość sprawnie biorąc pod uwagę fakt iż nie pamiętam kiedy ostatni
raz siedziałem w kajaku… Podpływamy i chwila konsternacji? Jaki numer ma ten PK
:)? Na szczęście Darek pamiętał, możemy zawrócić do brzegu. Mając twardy grunt
pod nogami czujemy się pewniej… wsiadamy na rowery i ruszamy na
Zdjęcie z galerii Pawła Banaszaka
Na miejsce ma nas doprowadzić leśna ścieżka, a w zasadzie
kilka różnych łączących się…, udaje się nie zagubić na wąskich ścieżynkach i osiągamy
cel. Kolejne dziurki znajdują swoje miejsce na naszych kartach. Ruszamy w
kierunku bufetu na
PK 20 - dawny młyn
(bufet)
Od poprzedniego lampionu jedziemy cienką przerywaną ścieżka…,
niby wszystko jest ok, ale tuż przed drogą ścieżka urywa się w rzece… tylko czy
chcemy zawracać? Oczywiście, że nie… już nawet pogodziliśmy się z zamoczeniem w
lodowatej wodzie… Jednak skacząc z kamienia na kamień udaje się jakimś cudem nie
zamoczyć. Uff
Od tego miejsca już nie ma żadnych problemów z dojazdem do
bufetu, docieramy na miejsce i dowiadujemy się, że ktoś złamał ramę, czemuś
wszyscy się na nas patrzą? Jakbyśmy mieli jakąś wyłączność na łamanie ram… :P
Nasyciwszy się bananami, pomarańczami, ciastem… i po
uzupełnieniu baków ruszamy dalej…, tyle, że już w tej chwili wiem jedno…, ta
trasa mnie dzisiaj wykończy, potrzebuję czegoś co da mi kopa… Spoglądam na mapę i proszę Darka by zatrzymał
się przy jakimś sklepie, pewnie dopiero w Starym Broniszewie…, muszę zażyć „energetyka”.
Pora ruszać na
PK 16 - wieża
przeciwpożarowa
Dojazd do samego punktu nie jest jakiś szalenie trudny, tym
bardziej, że spora część po asfalcie, dopiero końcówka ścieżkami leśnymi, a
fragment tuż przy strumieniu zaliczony z buta. Zawracamy i jedziemy na
PK 4 - lewy brzeg
odnogi Warty
PK 1 - skrzyżowanie
dróg (zadanie specjalne, bufet)
Jadąc drogą popełniamy kolejny mały błąd, tyle, że kosztuje
nas on kilka dodatkowych cennych minut. Niepotrzebnie wracamy tą samą trasą do
asfaltu, można było pojechać sporo krótszym wariantem. Cóż zdarza się… Bufet
odnajdujemy bez większych problemów, za to czeka na nas niespodzianka. Lampionu
nie ma tutaj… jest gdzieś w… terenie ;) Na drzewach wiszą kartki z nadrukowanymi
mapkami w bliżej nieokreślonej skali. Z grubsza ustalamy kierunek jako północno-wschodni
i ruszamy w las… Lampionu nie ma…, mija dobre 15 min. Zawracamy. Po raz kolejny
analizujemy mapkę i nasze mapy. Masakra… Punkt jest nieco dalej, wsiadamy na
rowery i jedziemy naprawić nasz błąd. Tym razem jest idealnie. Jest i lampion i
perforator, podbijamy karty i pora na
PK 11 - koniec drogi
Ze względu na to że PK 1 był w innym miejscu niż pierwotne
oznaczenie na mapie korygujemy plan, nieco inaczej jedziemy na 11-kę, sporo
lasów, sporo szlaków, a ja czuję się coraz bardziej fatalnie. Powoli przestaję
kontrolować cokolwiek… Ech… Dobrze, że punkt odnaleziony dość szybko…
Spoglądamy na zegarki, niedobrze, mało czasu… Jedziemy dalej na
PK 13 – dół
Czeka nas wyjątkowo długi przelot po szosach i przez centrum
Kruszyny, w tej chwili Darek kontroluje trasę, ja nie jestem w stanie myśleć,
skupić się na mapie… Staram się tylko nie zgubić z widoku koła rowera Darka. Po
kilkunastu minutach docieramy na miejsce…, szubko podbijamy karty i ruszamy …
no właśnie… czasu jest naprawdę niewiele, Do odnalezienie pozostały już tylko 2
lampiony. Ale nie ma szans wyroić się w ciągu pół godziny. Musimy je odpuścić i
gnać na
Metę
Tutaj już nie ma zmiłuj się, musimy jechać szosami, tak szybko
jak się da, ale wschodni wiatr specjalnie nam tego nie upraszcza. Mijamy Lgotę
małą, Pieńki Szczepocickie, Szczepocice Prywatne i kilka minut przed deadline-m
wpadamy na metę.
Muszę przyznać, że trasa była wymagająca, co zresztą było
widać po wynikach, tylko 8-miu zawodnikom udało się zdobyć komplet punktów. Pogoda
może nie rozpieszczała, ale i tak była niezła, a chwilami było naprawdę gorąco J, szczególnie na
ostatnim asfaltowym odcinku od PK9 do mety J
Tym, razem nieco inaczej, zamiast samotnego powrotu do domu, zapakowałem rower do Darkowego samochodu. Dzisiejszy plan to trochę terenu.... Przy wyciąganiu rowera i składaniu zauważam że wygiął się hak... Masakra nie wróży to dobrze.., Kilka min spędzam próbując go przynajmniej częściowo wyprostować...., znaleziona cegła i jakiś kamień pomagają, ale nie ułatwiają zadania... Po ok 15 min... składam wszystko do kupy. lekko chyba nie będzie... Przerzutka na tyle robi co chce... może przesadzam, nie mam najmniejszego i najwyższego przełożenia. Trudno, będę musiał się z tym przemęczyć, gorzej ,że jutro lecimy w okolice Radomska... jest za późno na cokolwiek. na kopno haka, wrzucenie rowera do serwisu... Ech...
Jeździmy trochę bez większego celu po Miechowickiej Ostoi Leśnej tyle, że zaliczamy kolejne single tracki..., lekko nie ma... cały czas boję się jednak jednego... jak dzisiaj przegnę, to jutro się to na mnie odbije... Zresztą było już podobnie przed poprzednimi RNO. Niby wszystko jest ok, ale przeziębienie dalej gdzieś mnie męczy... Cóż zrobić... wizyta u lekarza kończy się zawsze podobnie... czyli niczym...
Jest jakieś 15 minut po siódmej..., chłodno, ledwie 4 stopnie. Nie powinienem narzekać bo t i tak spora różnica w stosunku do jeszcze nie tak dawnych ujemnych świtów. Wsiadam na rower i jadę, jako że w lesie, jest sucho, chcę pojechać alternatywną trasą po zielonych płucach Śląska. W Panewnikach wbijam się w las, w zasadzie jeszcze nie zdarzyłem, na ostatnich kilkudziesięciu metrach rowerówki... słyszę świst uciekającego powietrza, przednie koło toczy się niemrawo. Uświadamiam sobie, że miałem połatać dętki.., cóż będę miał okazję to zrobić teraz. Rozkładam majdan..., przeglądam oponę... hm... trochę to duże co się wiło w oponę - całkiem spory kawał metalowego "opiła".