Kolejny powrót do domu, trasę wybrałem ciut dłuższą, w końcu trzeba było zrobić jakieś inne foty, a nie tylko konie, i konie ;P
W Makoszowach odwiedziłem pewien staw, w zasadzie to chyba bardziej zalany las. Piękne miejsce, robiące dość dziwne wrażenie. Fotki poniżej.
Na uszach początkowo Accept - Blood Of The Nations (link na dole wpisu), a później Piotr Rogucki Loki - dawno tego nie słuchałem, płyta jest rewelacyjna. W Zasadzie obie dzisiejsze popołudniowe płyty są genialne, każda na swój inny magiczny sposób.
Wiatr niestety dał mi się mocno we znaki, dmuchało paskudnie, całe 30 km pod górę. Ech. ;P
Kolejny dopracowy wyjazd, Pogoda idealna, nie za gorąco, ale i nie za chłodno, wieje północno-wschodni wiatr, niebyt mocny, więc ani specjalnie nie przeszkadza, ani nie pomaga w jeździe. Na uszach słuchawki, odpalony Sabaton - Carolus Rex. Kręci się rewelacyjnie przyjemnie, nie jestem zmęczony, wybieram nawet nieco dłuższą trasę. Zabija mnie ostatni utwór na płycie "In the army now", obłęd jak można to zagrać. Słucham tego kilka razy ;). Na dole wpisu link do tego utworu, oraz koncert live Sabatonu z 2010 roku(niestety ma średnią jakość, ale da się posłuchać). Dzisiaj chyba trzeba uzupełnić mp3-kę ;P
Powrót z pracy praktyczne standardowo, może z nieco większym objazdem przez Makoszowy, ale bezpieczniejszym, fajniejszym. Pogoda dopisuje, na ścieżkach, drogach, w lesie setki bikerów, każdy chce skorzystać z fantastycznej aury. Na drogę zapodałem sobie płytę Złe Psy - Polska i po 20 min nie wytrzymałem, niby hardrock, ale te psy jakieś takie bezzębne, sponiewierane, źle się tego słucha. Ostatnio nawrzucałem trochę muzyki na komórę i rzucił mi się w oczy Sabaton - Metalus Hammerus Rex - jeszcze świeżynka (Monika ostatnio pisała, że dobrze się z tym jeździ), odpaliłem i to jest to, jakoś raźniej się jechało, power bije od tej płyty niesamowity, znowu się zasłuchałem i zapomniałem o foceniu, ale standardowo w Panewnikach pasły się konie, więc trzeba było się zatrzymać. Zbliżyłem się do ogrodzenia, a w zasadzie białej tasiemki opasającej cały teren, chciałem złapać inny kadr i zahaczyłem o ową tasiemkę. Jak mnie p....o @#$!!!, to nie była tasiemka to pastuch elektryczny, już wiem czemu konie nie opuszczają łąki. A podobno elektryka prąd nie tyka ;P
Ps. Na dole wpisu link do koncertu Sabaton - Live at Wacken 2008. Miłego słuchania.
Kolejny piękny poranek, jest ciepło, wieje północno-zachodni wiatr, wiem, że czeka mnie 30km pod górę, ale co tam, nie pierwszy i nie ostatni raz będę się zmagał z nim. Wyjeżdżam ok 7:00, zakładam słuchawki i włączam ponownie Die Toten Hosen - Ballast der Republik - coś w niej jest urzekającego, pięknego, energetycznego. Zabiło mnie wykonanie utworu Das Modell - Kraftwerku (muzykę, którą pamiętam z dzieciństwa), w takim nowym innym wykonaniu, wykonaniu które bardzo mi pasuje.
Na dole wpisu oryginał Kraftwerku, a wersja Die Totten Hosen jest w wczorajszej wersji live ok 46 minuty, a aby się nie powtarzać z koncertami/albumami wrzucam linka do konertu Die Toten Hosen - Rock am Ring 2008
Cały dzień był genialny, wyjeżdżam z pracy ok 16:30, wcześniej obżerając się Camembertem ;). Wiatr wieje ze wschodu, momentami podmuchy są silne, wymuszając na mnie zmniejszenie tempa, lecz w lesie jest już prawie idealnie, mogę pędzić, mogę jechać, czuję się wyśmienicie, na drogę powrotną zapodałem sobie Die Toten Hosen - Ballast der Republik, kolejna energetyczna płyta (na dole wpisu link do wersji live na youtube). Zatrzymuję się na chwilę dopiero w Panewnikach, gdy uświadamiam, sobie, że wypada strzelić jakąś fotkę, a w okolicy mam rzekę i... koniki :) więc fota wyjdzie ;P
Wyjazd do pracy ciut wcześniej niż zwykle, rano rozpiera mnie energia, jest pięknie, chce mi się jechać. Zastanawiałem się co będzie dalej z nastrojem, ale po uświadomieniu sobie kilku spraw, kilku "drobiazgów" w zasadzie nie wiem czym się przejmuję. Zastrzyk energii jaki do mnie dotarł jest tak wielki, tak silny, że najchętniej dzieliłbym się nią z każdym który tego potrzebuje. Na uszach Cradle of Filth - Midnight in the labyrinth - niesamowicie energetyczna muzyka, dzięki temu, dzięki tym wszystkim zbiegom okoliczności dotarłem dzisiaj do pracy w prawie ekspresowym tempie. Jest jeszcze jedna sprawa do załatwienia, jest osoba do której MUSZĘ zadzwonić dzisiaj i ją przeprosić, ale to wieczorem. Na dole wpisu nieco wcześniejsza płyta tego zespołu, dawno ich nie słyszałem, a warto wrócić do tego ;)
Powrót z pracy dość późno, wyjeżdżam po 17:00. Znowu mam 1,5 godziny czasu na rozmyślania, jednak od rana coś zaczyna się zmieniać, analizuję ostatnie kilka miesięcy i uświadamiam sobie, że to nie ostatnie wydarzenia doprowadziły do doła, tylko dół ciągnął się od zimy, apogeum trafiło na wiosnę. W ostatnim czasie miałem okazję poznać niesamowicie sympatyczną, wesołą i nastawioną pozytywnie do świata osobę, jednak nie byłem w stanie tego zauważyć, dół mógł wiązać się z próbą zachowania status quo, a przy tej osobie jest to niemożliwe, promieniuje energią, zaraża nią innych, zaczął wpływać również na mnie pozytywnie. Uświadomienie sobie tego zajęło mi trochę czasu, czemu aż tyle, nie mam pojęcia, może oporny ze mnie uczeń? W każdym bądź razie wracają mi siły, chce mi się żyć ;) Pewnie za wcześnie aby odtrąbić sukces i ogłosić światu, że pacjent przeżył, ale jeżeli wszystko będzie rozwijało się tak jak dzisiaj, to Demony zostały pokonane, raz na zawsze. Przy okazji trafiłem na genialną płytę Accept - Stalingrad. Na dole wpisu lik do Youtube. Polecam, muzyka zabija ;) w pozytywnym sensie.
Po wczorajszym dole dzisiaj jest już zdecydowanie lepiej, wychodzę późno 7:20. Jest ciepło, ale początkowo nie chce mi się kręcić. Mam 1:30 jazdy przed sobą, mam czas na przemyślenia, pora się otrząsnąć, pora szukać pozytywów, są rzeczy których nikt mi nie odbierze, których nikt nie zniszczy, to moje pasje, moja wiedza, moje raczej pozytywne podejście do świata, moi przyjaciele, którzy dali mi ostatnio to co było najcenniejsze dla mnie w tej chwili, szczerą rozmowę, w sobotę, w niedzielę. Dzięki.
Po ostatnim ciężkim dla mnie tygodniu weekend minął dość przyjemnie, komunijnie, w gronie przyjaciół w pięknym miejscu - Wilkowicach położonych w niesamowicie malowniczej okolicy. Dzięki kilku rozmowom udało mi się oderwać od moich demonów. Wieczorna rozmowa z Darkiem, zadziałała oczyszczająco i już myślałem, że wszystko będzie ok. Po pożegnaniu się wsiadam do autobusu, zakładam słuchawki, odpalam PROJEKT GRECHUTA - Plateau i wszystko diabli wzięli, całą walkę o odzyskanie spokoju i powrotu do rzeczywistości. Wyłączam ją po kilku taktach, ale jest już za późno. Demony wróciły z całą mocą, czuję się jak narkoman na odwyku, czegoś mi niesamowicie brakuje, czuję pustkę, dziurę gdzieś w sobie. Wysiadam w centrum Zabrza, idę na dworzec PKP, mijam kolejne bezkształtne cienie, nie patrzę na nie, staram się skupić na kostkach chodnikowych, ile ich jest, trzeba policzyć, trzeba czymś zająć umysł, nie mogę myśleć..., nie mogę myśleć..., boli... . Siadam na końcu pociągu, dobrze, że przy oknie, dobrze, że nikt na mnie nie zwraca uwagi, k...a. Za oknem przelatują kolejne obrazy, nic dla mnie nie znaczą, nie interesują mnie, zatapiam się w swoich myślach, na uszach płyta Evanescence - próbuję się skupić na słowach, nie mogę, po prostu nie mogę. Jestem w Katowicach, idę pieszo, mam dość, może trochę ruchu mi pomoże, nie spieszę się, znowu liczę kostki, jedna, druga,... pięćdziesiąta... . Masakra. W parku Kościuszki spotykam gościa focącego lustrzanką Canona okolice kościółka, nawiązuję z nim rozmowę, w końcu fotografia też mnie pociąga. Trafiłem na turystę z Rosji, świetnie mówiącego po polsku. Chwila rozmowy, tak mi w tej chwili potrzebna, udaje się na chwilę oderwać od moich cieni. Jednak nie trwa to długo, muszę iść dalej, MUSZĘ. Docieram do domu, nic mi się nie chce, a jest tyle do zrobienia, trudno, musi poczekać, nie dzisiaj. Chcę się zmęczyć, chcę bólu fizycznego, może to na chwilę zabije moje Demony, może to rozładuje złe emocje. Pi...ę idę na rower.
Nie dorosłem do swych lat - Kult
Evanescence - Live show 2007
Część II
Nie wiem gdzie jadę, mam mgłę przed oczami, myślę o Goczałkowicach, lecz trasa jest zbyt prosta, chcę bólu, chcę się zmęczyć. Jadę w kierunku Kostuchny, jest pod górkę to dobrze tętno skacze na 170, zostawiam ciężkie przełożenia, boli, myśli zaczynają krążyć wokół ognia w nogach, tak ma być. Skręcam na Murcki, na hałdę, też będzie podjazd, odrywam się od problemów, wolę cierpieć fizycznie, w końcu po to wyjechałem. Trochę odpoczynku przy zjeździe w kierunku Lędzin, ale tam pcham się na górę św. Klemensa i później na Klimont. Czuję zmęczenie, jest dobrze, na horyzoncie dostrzegam góry, tęsknię do nich, dawno tam nie byłem. Wraca ochota na focenie, coś co jeszcze godzinę temu miałem w głębokim poważaniu. Widzę w oddali maszt w Kosztowach, wiem, że jest tam sporo podjazdów, dosiadam "Dziadunia" i w drogę, trochę klucząc po Lędzinach docieram do Mysłowic, kolejne podjazdy, tętno znowu w okolicy 170, tak ma być, mijam maszt, jadę na Wesołą, mijam zalew, dalej na Giszowiec, kolejny podjazd, nie odpuszczam, czuję, że to pomaga, jeszcze trochę i mogę wrócić do domu. Pewnie potrwa zanim się uwolnię od swoich cieni lecz udało się przegnać demony, przynajmniej na chwilę.
Budzik drze się w niebogłosy, jest piąta rano, wstaję, powoli, mam trochę czasu. Śniadanie, szybkie skompletowanie potrzebnych drobiazgów i ok 6:40 ruszam w kierunku Dworca PKP Katowice. Wsiadam do pociągu Kolei Śląskich, jest całkiem spory tłok, przyglądając się podróżnym widzę, że spora część to turyści i rowerzyści, pewnie wybierają się podobnie jak ja na jurę ew. do medalikorzy. Wysiadam w Ząbkowicach i jadę ślimaczym tempem w kierunku Łośnia, coś miałem problem, żeby z rana się rozjeździć/rozkręcić. Na miejscu spotkanie z Kosmą i ruszamy pozbierać punkty z zeszłotygodniowego rajdu na orientację OrientING. Część trasy prowadzę ja, część Monika, to dziwne, ale zapamiętałem rozmieszczenie wszystkich punktów i drogę do nich, mogłem jechać spokojnie nie patrząc na mapę ;). Na Pustyni Błędowskiej robimy dłuższą przerwę, w końcu mam okazję z kimś szczerze i otwarcie porozmawiać, liczę, że po ostatnim dole taka rozmowa zadziała na mnie oczyszczająco, odstresowująco i... częściowo się to udaje. Dzięki Monika za wsparcie, za to, że mnie wysłuchałaś, że mogłem się z kimś "podzielić" moimi problemami. Reszta trasy już raczej standardowa, zaliczamy wszystkie punkty i w końcu trafiam do tej przeklętej jaskini ;), pomimo sesji z googlemaps i określeniu gdzie należy jej szukać, ponownie ładuję się nie tam gdzie powinienem, na szczęście przewodnik mnie w porę zawraca ;). Ok 12:00 jesteśmy z powrotem w Łośniu, niestety czas mnie dzisiaj mocno goni, nie mogę siedzieć, muszę zrealizować jeszcze kilka punktów dzisiejszego planu. Główny to wizyta w markecie i przygotowanie się do dnia jutrzejszego, zupełnie nierowerowego, za to w gronie przyjaciół. Może uda mi się oderwać zupełnie od ponurej rzeczywistości. Po powrocie do domu (wysiadłem na Zawodziu i wróciłem przez 3 stawy i Muchowiec), szybki obiad i jadę na 3 stawy (autobusem), wiem, że załatwię tam wszystko, ale standardowo wrócić nie mogłem normalnie,… wracam z buta. Dawno tędy nie szedłem, jeżeli już to rowerem, jest bliżej ;P.Mam ochotę się przejść, zmęczyć i słuchać dalej genialnej dyskografii Within Temptation, zaliczyłem dzisiaj w sumie chyba wszystkie płyty ;P. Jadąc samotnie do Łośnia, w pociągu, w autobusie i pieszo. Genialne granie.