Ruszam z małym poślizgiem... gdy schodzę na dół.... mam wrażenie, że o czymś zapomniałem... nie mam rękawiczek... w tył zwrot... i powrót... Drugie zejście bardziej szczęśliwe... Mogę ruszyć jest 7:13 Jadę szosami... termometr pokazuje 10 stopni... może nie jest to mój ideał... ale lepsze to niż jeszcze niedawno 0 :)... Mały upgrade roweru... założyłem błotniki, na wieczór zapowiedziane są opady... może jednak prognozy się mylą... i jednak będzie świeciło słońce, może uda się pojechać lasem... tak jak chce rower? Zobaczymy...
Za to na drogach z rana dość luźnawo... jedzie się szybko i przyjemnie... W Zabrzu pakuję się do parku na małą sesję zdjęciową... i ruszam dalej... pamiętam by ominąć jedną ze ścieżek, gdzie po ostatnich wichurach jest trochę połamanych drzewa leżących w poprzek ścieżki... W chwili gdy wchodzę do firmy termometr pokazuje już 14 stopni :)
16:16 :) - ruszam i gnam do domu... dzisiaj muszę szosami.. znowu... spieszy mi się bardzo... o 19:00 muszę być na Koszutce już bez roweru, przebrany... :) na nierowerowo... Lasy odpadają, muszę jednak walczyć z rowerem by nie skręcił... udaje mi się go poskromić..., chociaż lekko nie było... to pewnie wina tej temperatury... 22 stopnie w chwili wyjścia... Zapomniałem jak się fantastycznie jeździ w takich warunkach... :)
Na drogach masa rowerzystów, są wszędzie... jednak godzina wyjazdu powoduje, że i samochodów jest więcej... co prawda jadę w większości bokami... jednak w Panewnikach nie ma specjalnie innej opcji... muszę zaliczyć rondo... na owsianej... wjeżdżam na nie... i niewiele brakowało a skończył bym pod kołami... jakiś kretyn wpakował się prawie na mnie... wjeżdżając na rondo pomimo tego, że to ja miałem pierwszeństwo... brakło kilku centymetrów... Nie pamiętam kiedy tak siarczyście zakląłem... ale też przeżyłem chwilę grozy... a jak byk stoi znak przed rondem... ustąp pierwszeństwa (A-7)... Rondo na Panewnickiej/Owsianej Cóż pomimo tego, że kierowca zwolnił to wpakował się prawie na mnie... na szczęście odbiłem w kierunku wysepki... i chyba tylko to mnie uratowało... To kolejny przypadek gdzie widzę, że wielu kierowców przerastają ronda... nie wiedzą jak na nich jechać... nie włączanie migacza przy zjeździe to norma... do której się przyzwyczaiłem...
Dzisiaj bardzo wczesna pobudka... 5:00... zbieram się powoli... jednak im bliżej 6:00 tym wchodzę na większe obroty :) Na rowerze siedzę o 6:10... i gonię go Gliwic, muszę być w firmie max o 7:30.... Wybór, a w zasadzie jego brak pada na szosy :)... Wschód słońca był podobno o 5:40... tylko co z tego skoro świat jest przykryty chmurami i jest szaro... Za to ruch na drogach jak w wakacje... :) od czasu do czasu coś mnie mija, nawet w miejscach gdzie tradycyjne jest korek..., chyba najfajniejsza opcja wycieczki, czy raczej wyjazdu do pracy... W 2 miejscach skracam przez lasy i parki... dzisiaj to się przyda... W okolicach Maciejowa mijam rowerzystę... którego z reguły widuję na drodze w Panewnikach... kolejny "wariat" jeżdżący tyle km :) codziennie...
Wieczorem powrót będzie raczej też w wersji szybko/szybko.... punkt 19:00 jestem umówiony na Koszutce... a jeszcze trzeba się przebrać... :)
17:15... dopiero jestem na rowerze... Kolejny raz nie pojadę przez Mikołów..., jadę szosami... Do czasu... W Makoszowach rower sam odbija w las :)... cóż... nie będę się z nim kłócił... Jadę obok stawów makoszowskich i dalej na Halembę :) W lesie cisza spokój, nawet silny wiatr nie przeszkadza... W lesie dziesiątki biegaczy i rowerzystów... Są miejsca gdzie wszystkie krzaczki i drzewa już się zazieleniły... jest pięknie...jednak nie mam czasu by podziwiać przyrodę... do 19:00 muszę być w domu... Trasa mimo wszystko przyjemna i szybka... w lesie sucho... :) W końcu... może trzeba będzie sprawdzić starą hałdę w Makoszowach... może już podeschła, chociaż na... tam robi się sucho dopiero po miesiącu upałów ;) W domu szybka kąpiel... i wizyta siostry :)
Dzisiaj wychodzę ciut później.. 7:10... start... wyboru nie ma... jadę szosami... po raz kolejny pod wiatr.... Jednak w porównaniu do wczoraj jakoś nie mam parcia by dotrzeć na 8:00.... więc kulam się takim sobie tempem, ważne, że nie łapię pany :) Początkowo spory ruch na drogach, w 2 miejscach mam problemy... w zasadzie ich nie mam tylko dlatego, że coś mi nie pasowało w zachowaniu kierowców, więc zwolniłem, w Rudzie Śląskiej, w Kochłowicach jakiś geniusz otworzył drzwi z osobówki, i zaczął wysiadać stał tak idiotycznie i otworzył to w takiej chwili, że niewiele brakowało bym urwałem mu wrót... Może trzeba było ;P - żartuję... Drugi przypadek już w Zabrzu gdzie kierowca ciężarówki nie mógł się zdecydować co chce zrobić czy jechać do przodu czy do tyłu jechał do przodu po czym nagle się zatrzymał i ruszył do tyłu... odskoczyłem na lewy pas... obyło się bez kolizji... ale zrobiło mi się ciepło... Poranek dość chłodny- 5 stopni nie jest komfortową temperaturą...
W ciągu dnia nad Gliwicami przechodziły jakieś nawałnice, okna dzwoniły, lało okropnie, ale gdy wychodzę przed 17:00 po deszczu nie ma śladu... nawet kałuż... gdzieś to wszystko się ulotniło... Został jedynie silny zachodni wiatr, przynajmniej tak twierdziło meteo.pl. Jadąc czułem jednak, że wiatr zmienia kierunki.. świadczyły o tym przesuwające się liście, worki, papierki... raz leciały z zachodu na wschód, raz odwrotnie, a nie brakowało też kierunków północ-południe i południe-północ... Pierwotnie myślałem by pojechać przez Mikołów i sprawdzić jeszcze jedną ścieżkę za Chudowem, ale telefon tuż przed wyjazdem uświadamia mi, że nie będzie lekko... muszę jechać jak najszybciej do domu, pozostała jazda szosami... Dobrze, że ruch był nieco mniejszy niż zwykle :)
7:05... jestem na rowerze, plan to jak najszybciej dotrzeć do firmy... spieszy mi się jak diabli, chcę być na miejscu w okolicy 8:00... mało czasu... Ruszam... Przejechałem 200m i czuję, że przednie koło robi co chce... zatrzymuję się.. i... zeszło powietrze..... masakra... przedwczoraj maraton, masa kolczastych krzewów, ostrych manieni i innego dziadostwa i nic... Wczoraj powrót terenem, po potłuczonym szkle...i nic... Dzisiaj kawałek asfaltu... dokładnie 200m... i pana... w chwili gdy zależy mi na czasie... Zastanawiam się czy nie wrócić do domu... tylko po co... jedyne co uzyskam to "szybszą" pompkę... Wymieniam dętkę jednak tam gdzie stanąłem... 8 minut później ruszam dalej... Wiatr wieje niemiłosiernie od zachodu... 30km pod górę... już wiem, że za późno wyjechałem, w Rudzie dzwonię do Darka... z informacją, że się spóźnię, dowiaduję się, że i on ma małą obsuwę.... W firmie ląduję około 8:30... chwilę później przyjeżdża Darek :)
Wyjeżdżam od Darka dość późno, jest po 11:00... Początkowo myślę, by jak najszybciej dotrzeć do domu, jednak z drugiej strony jakoś nie mam ochoty jechać przez centrum Zabrza.. W Rokitnicy odbijam w las :) w kierunku Szybu Zachodniego w Bytomiu. wjeżdżam na Zabską niebieską rowerówkę MTB :).. Zatrzymuję się na chwilę przy zabudowaniach szybu... po wielu latach widać, że coś się dzieje, że budynki będą uratowane...
po głowie chodzi mi jeszcze jedna myśl.... może by poszukać pozostałości huty "Ida"?... wiem na 100% gdzie była... została zlikwidowana 150 lat temu, ale ślady po bocznicy dalej zostały, szkoda tylko, że na miejscu pozostały tylko zalane sztolnie, pewnie też niedostępne... ale niby jest też budynek, co prawda nie wygląda na taki stary, niby mieści się tam nadleśnictwo Katowice... Niestety informacje o hucie są bardzo skąpe.. Patrzę jednak na zegarek... odpuszczam dzisiaj... muszę dostać się jak najszybciej do domu... Staję jeszcze na moment przy mlekomacie... 2 litry mleka później ruszam do domu...
Sobota skoro świt, a nawet wcześniej... pobudka... o 5:30... nie chce się ale trzeba się zwlec... i zbierać, za godzinę wyjazd z Zabrza, a mają do nas dotrzeć jeszcze Andrzej i Krzysiek... Punkt 6:30... jesteśmy przy aucie i pakujemy rowery.... wkrótce wszystko gotowe i możemy ruszać. Na miejsce docieramy w okolicy 8:30.. niby sporo czasu... ale...
Na starcie masa znajomych... już samo dotarcie do biura zawodów stanowi wyzwanie... Dzisiaj startuję w parze z Karoliną na trasie maga... to mój pierwszy start w tym roku... pewnie nie dałbym rady dzisiaj zmierzyć się z setką... pewnie bym przejechał, ale... nie wiem czy w limicie czasu... W zamian za to będę miał wspaniałą towarzyszkę :)
Krótko przed odprawą przy starcie zbierają się zawodnicy...
Odprawa trochę się ciągnie... 10 minut przed startem dostajemy mapy... jest sporo czasu by nakreślić wariant... Plan obejmuje punkty... 5, 20, 4, 1, 10, 16, 8, 3, 7, 2
5. Skraj lasu Jedziemy z dość sporym pociągiem uczestników, czyżby dzisiaj na trasie mały taki kursować? Trochę się tego obawiam, w końcu na stracie stawiło się ponad 300 osób... Początek szosami..., końcówka to delikatny podjazd w terenie... na PK... kolejka... :) do perforatora..., swoje musieliśmy odstać...
20. Skrzyżowanie ścieżki z rowem Ruszamy dalej... jedziemy na północ, ścieżka jednak jest słabo widoczna, sporo mokradeł, jakiś dziur, pieńków... dojeżdżamy do traktu konnego... chwila wahania.. nie... 200m dalej jest szosa, przebijamy się łąką... do Włodzimierza... by tam wjechać na asfalt... Ile się da będziemy dzisiaj korzystać z asfaltów... nie ma co ryzykować... przynajmniej taki mamy plan... W Pawłowie Górnym odbijamy w teren, byle tylko nie pokręcić czegoś ze ścieżkami, na mapie jest delikatna plątanina... jak źle wybierzemy to będziemy się kręcić dookoła... Jednak punkt jest banalny :) Podbijamy karty i ruszamy dalej....
17. Szczyt góry W planie mamy 4-kę..., więc kierujemy się za zachód przez Zawał... leśnymi ścieżkami na Zawadów. Gdzieś po drodze jednak ścieżka skręca na północ... niedobrze... szukamy czegoś odbijającego na zachód... spotykamy 2 rowerzystów jadących w podobnym kierunku... jeden z nich złapał panę, pompka odmówiła mu posłuszeństwa.... Użyczam swojej, a my mamy chwilę wytchnienia, możemy się napić i zastanowić co dalej... Wbijamy na nieco bardziej zarośniętą ścieżynkę ale prowadzącą na zachód przynajmniej na początku tak jest później zmienia kierunek na północno-zachodni... Dojeżdżamy do szosy. Na "oko" jesteśmy w pobliżu Bukowna... do 17.. jest niedaleko, więc nie ma sensu jechać na 4-kę w tej chwili... Misternie wyrysowany pan wziął w łeb :) Dojazd szosami bezproblemowy.... Pomnika nie da się pomylić czy nie zauważyć...teraz czeka nas mały podjazd na Borowską Górę... Wydaje się, że do szczytu niedaleko... więc po co męczyć się z rowerami... idziemy pieszo... tyle, że wchodząc na "szczyt" okazuje się, że dalej też jest szczyt, tylko jakby wyżej... idziemy dalej, i dalej... takich szczytów było po drodze chyba 4... zanim pojawił się ten właściwy, ponad 200 metrów spaceru.Ale nie my jedyni zafundowaliśmy sobie piszą wycieczkę... :) Na szczycie korzystamy z przytroczonego perforatora i możemy wracać...
12. Przy drodze. Po powrocie na asfalt, chwila zastanowienia, 4-ka jeszcze poczeka, do 12-ki dojazd wydaje się dość prosty, więc jedziemy go poszukać.. Szosy kończą się za Bukową, trochę obawiam się co będzie na trakcie leśnym, Karolina mnie pociesza, że piasków nie ma zbyt wiele jak do tej pory..., Samo odnalezienie punku banalne... a w końcu przekonałem się do odmierzania odległości linijką, a nie na oko... pomaga to niesamowicie...
4. Brzeg jeziorka. Wyjazd z punktu na Wolę Łękowską... nie powinno być problemu, przynajmniej tak wynika z mapy... Niestety tym razem to walka z pustynią... cały kilku km odcinek to piachy, piachy, piachy... pod koniec skręcamy bardziej na północ tak jak prowadzi główny szlak... i dokładamy sobie kilkaset metrów po piasku... Próbujemy wbić się po drodze w jakąś ścieżkę która wygląda lepiej... jednak szybko kończy się na bagnie i rzeczce, zawracamy... Docieramy do drogi... Uff Możemy w końcu przyspieszyć, chociaż wiatr w południa daje o sobie znać. próbuję robić tunel... czy mi wyszło... nie wiem? w końcu po kilku km asfaltem musimy wjechać w teren, o dziwo piasku tutaj jest niewiele... od czasu do czasu jakaś łata.. Na samym końcu wydaje nam się, że powinniśmy pojechać dalej na wschód... jednak szybko okazuje się, że to nie tutaj, a właściwa ścieżka prowadzi na północny wschód... Docieramy na miejsce... Kilku bikerów uzupełnia elektrolity... my jednak ruszamy dalej....
1. Wiata (Bufet) Wracamy na szosę, później odbijamy na czerwoną rowerówkę która prowadzi nas przez fajny mostek na bufet... Po drodze minął nad Krzysiek... z którym rano przyjechałem... zgubił gdzieś Darka... Na bufecie zabawiamy dobre 10 minut... - jest rewelacyjnie zaopatrzony są pomarańcze, ciasto, batony, woda, banany....
9. Szczyt wzniesienia Wracamy na czerwoną rowerówkę, Chciałem z niej zjechać sporo wcześniej, w plątaninie ścieżek i linii energetycznych nie zauważyłem małej ścieżki tuż za drugimi liniami energetycznymi..., na szczęście mam ze sobą Karolinę z sokolim wzrokiem która nie pomija takich szczegółów :) Dzięki temu wjeżdżamy we właściwym miejscu, a samo odnalezienie jest banalne... Na szczycie spotykamy bikerów, którzy mówią, że za 2 słupy energetyczne jest przejezdna ścieżka :)...
Walka trwała chwilę..., w docieramy do cd... czerwonej rowerówki, domku prowadzi dość przyjemna droga prawie po płaskim, wzniesienia w granicach 1-3% raz w górę raz w dół... docieramy na miejsce... Obowiązkowa sesja fotograficzna :) i podbicie kart.
7. Szczyt góry Więc zastanawiamy się co teraz... z mapy wynika, że mamy kilka alternatyw... bądź cofnąć się i pojechać dalej asfaltem, bądź pojechać mocno terenowo, ale nie wiemy jakiej jakości będą ścieżki, bądź możemy trzymać się ścieżki rowerowej - tej czerwonej... sposób poprowadzenia wskazuje, że nachylenie nie będzie zbyt wielkie..., za to droga będzie dłuższa... Wybieramy ten ostatni wariant... Początkowo jest praktycznie płasko, bardzo niewielkie nachylenie... Gany jak wariaci... wkrótce jednak droga zakręca w lewo i pod górę.... Licznik pokazuje mi około 8-9% szutrem. Zaczynam mieć wątpliwości czy to był dobry pomysł... Dobrze, że co kilkaset metrów jest płaska półka... na niej oddech się uspokaja... W sumie zaliczyliśmy 9 takich podjazdów...
Na szczycie już zdecydowanie prościej, tyle, że szczyt górki dopiero przed nami... zostawiamy rowery i piechotę idziemy na szczyt.. Ilość piachu wskazuje, że to był dobry wybór... szkoda by było wnosić pojazdy tylko po to by za chwilę je znosić... Trochę za duża ta piaskownica... Przy lampionie chwila przerwy.. na mały odpoczynek i kilka fot :)
2. Skraj stoku narciarskiego Do zaliczenia został już tylko jeden punkt..., a 2-ka jest położona idealnie... Zastanawiam się co potem, trochę obawiam się stoków narciarskich... na nich nachylenie jest solidne... ale cóż... zobaczymy. Na miejsce docieramy szybko dość przyzwoitą drogą szutrową, czasami asfaltową... już od wjazdu panowie z obsługi wyciągu krzyczą, że punkt jest tam, wskazując prawą stronę stoku... :) Lampion więc podbity i pozostało dostać się do mety
Meta. Prawą stroną w lesie prowadzi jakaś ścieżka MTB... nie wygląda to najlepiej, Karolina jednak uważa, że po stoku będzie najszybciej... Tak też robimy i wkrótce dojeżdżamy na metę... zostawiamy karty... wszystkie 10PK zdobyte... :) Karolina ląduje na 8 miejscu ja na 55... Teraz mamy sporo czasu... do zamknięcia mety... ponad 2 godziny... co tu robić... Pozostaje chyba uzupełnienie płynów, poczęstunek w restauracji... i... Leżenie Bykiem...
Postanawiamy jednak odwiedzić pobliski Młyn, rano gdy go mijaliśmy, tylko, zwróciłem uwagę, że coś takiego jest... Podjechaliśmy na miejsce, mała sesja foto... i wracamy, poczekać na resztę znajomych.
Po raz kolejny impreza okazał się świetnie zorganizowana, Każdy kolejny BikeOrient zaskakuje tym, że da się lepiej, że można poprawić jeszcze ideał... Okolica dawała w kość... nie zmienia to faktu, że punkty rozmieszczone tak, że można coś zobaczyć... coś może zaskoczyć, piękne widoki... czego brakuje na niejednym rajdzie...
Piszę się na kolejny BO
Dziękuję Ci Karolina... za wspaniałe towarzystwo :), bez Ciebie rajd nie byłby taki sam..., a przy okazji okazało się, że jechałem z najbardziej popularną blogowiczką na BS. Kilku uczestników zatrzymywało się i pytało czy to ty jesteś "Tymoteuszką" ?
Piątkowy poranek zapowiada się pięknie, od rana świeci słońce,... gdyby jeszcze nie ta temperatura... 3 stopnie... Na rower wsiadam około 7:15... ruch na drogach jak w ulu... Wyjazd z Katowic to mały obłęd..., Dopiero na drodze do Kochłowic robi się luźniej, ale odbijam tam czerwoną rowerówką... by wyjechać na główną drogę na Wirek. Robi się powoli coraz cieplej... na szczęście nie przesadziłem z ubiorem, Kombinuję po drodze czego mi brakuje jeszcze na jutrzejszy wyjazd... Po rachunku sumienia wiem... nie mam linijki... nie wiem gdzie posiałem, powinienem mieć ich przynajmniej kilka... cóż trzeba będzie kupić, przydała by się tak na wszelki wypadek jeszcze taśma klejąca :)... już nie raz uratowała mi 4 litery... Oby nie musiała się jednak przydać :)
W firmie niespodzianka... remont pryszniców... dobrze, że chociaż jeden działa...