Wpisy archiwalne w kategorii

do 136km

Dystans całkowity:17562.19 km (w terenie 3900.00 km; 22.21%)
Czas w ruchu:1001:47
Średnia prędkość:17.53 km/h
Maksymalna prędkość:63.92 km/h
Suma podjazdów:99129 m
Maks. tętno maksymalne:236 (128 %)
Maks. tętno średnie:152 (82 %)
Suma kalorii:716912 kcal
Liczba aktywności:181
Średnio na aktywność:97.03 km i 5h 32m
Więcej statystyk

Wyprawa wzdłuż zachodniej granicy z Karoliną - dzień 2

Czwartek, 20 czerwca 2019 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Drugi dzień wyprawy, tak naprawdę to po raz pierwszy wjedziemy na Oder-Neiße-Radweg, szlak po Czeskiej i Niemieciej stronie prowadzący od źródeł Nysy Łużyckiej poprzez miejsce gdzie łączy się z Odrą dalej Wartą, aż do ujścia do morza. Odpuściliśmy sobie początkowy odcinek, wiele by to nie zmieniło, jednak naszym celem jest morze. Szlak ma nas w tym wspomóc. Przy okazji planujemy zwiedzać ile się da po obu stronach rzek... Z Bogatyni wyjeżdżamy około 5:30... Planujemy odcinki po około 80-90 dziennie tak by po 15 uciekać przed słońcem. Pogoda na dzisiaj także zapowiada się upalna. Przedsmak upału mieliśmy wczoraj, kilak godzin w pełnym słońcu i obydwoje mocno się odwodniliśmy. 

Dzisiaj dalej czuję tego konsekwencje, na szczęście zabieramy ze sobą spory zapas picia, a po drodze powinno być sporo sklepów, tak więc damy radę. Montując sakwy na rowerze zauważyłem przyczynę tego, że jedna z nich wczoraj spadła. Poluzował się pasek ;) 20 sekund starczyło by to poprawić ;)

Zabudowania Bogatyni
Zabudowania Bogatyni © amiga
Budynek w którym nocowaliśmy
Budynek w którym nocowaliśmy © amiga
Dom zegarmistrza
Dom zegarmistrza © amiga
Miedzianka w Bogatynii
Miedzianka w Bogatynii © amiga

Dobre kilka minut fotografujemy Bogatynię, w zasadzie jedno z jej obliczy. To ładniejsze. Wiele budynków w mieście wymaga renowacji, kompletnego remontu, czy jakiejkolwiek inwestycji. To efekty powodzi z 1997 roku i 2010... choć pewnie też wielu lat zaniedbań. W końcu wyjeżdżamy w kierunku granicy, po drodze mijamy kopalnię węgla, a w oddali widać elektrownię. O świcie wygląda to niesamowicie. Choć po wizycie w Bełchatowie chyba w jakiś sposób byłem przygotowany do widoku tak olbrzymiej dziury w ziemi. 

W drodze na trójstyk
W drodze na trójstyk © amiga

Widok na kopalnię i ekeltrownię
Widok na kopalnię i ekeltrownię © amiga
Wielka dziura w ziemi
Wielka dziura w ziemi © amiga
Kopalnia jeszcze raz
Kopalnia jeszcze raz © amiga

Co jakiś czas zerkamy na mapy, kombinujemy nad wariantami jazdy. W którymś momencie przejeżdżamy tuż przy granicy z Czechami, po polskiej stronie droga taka, że szkoda gadać, po czeskiej idealny równiutki asfalt, długo się nie zastanawialiśmy.. Z sakwami lepszym wariantem będzie coś mniej dziurawego :) Na dokładkę znak informuje nas, że do droga rowerowa ;) Chce się jechać. Po kilku km jednak musimy wrócić na polską stronę. Pojawiają się gdzieniegdzie stragany z papierosami, krasnalami i innymi śmieciami które chętnie kupują Niemcy. Sporo jest też stacji benzynowych, jak się później okazało paliwo jest nieco tańsze po naszej stronie... Co trochę mnie zaskakuje. 

Granica między Polską, a Czechami
Granica między Polską, a Czechami © amiga
Takie szlaki rowerowe to ja lubię
Takie szlaki rowerowe to ja lubię © amiga
Wracamy do Polski
Wracamy do Polski © amiga
W drodze
W drodze © amiga
Uśmiechnięta Karolina
Uśmiechnięta Karolina © amiga

Lądujemy przy trójstyku, miejscu gdzie spotykają się granice Polski, Czech i Niemiec. Punkt jest dobrze zaznaczony, wygląda nieźle. Musimy zrobić kilka zdjęć... Powolutku odbijamy w kierunku Zittau, nieco wcześniej przejeżdżamy przez most na Niemiecą stronę, trochę się kręcimy po uśpionym jeszcze mieście. Odszukujemy szlak wzdłuż Nysy. Jest dobrze oznaczony i robi wrażenie, to asfaltowa ścieżka :) Coś pięknego... 

Na trójstyku
Na trójstyku © amiga
W centrum Zittau
W centrum Zittau © amiga
Centrum Żytawy
Centrum Żytawy © amiga
Kostel sv. Petra a Pavla
Kostel sv. Petra a Pavla © amiga
Zabudowania w Niemieckich miasteczkach
Zabudowania w Niemieckich miasteczkach © amiga
Kolejny szachulec
Kolejny szachulec © amiga
Można by jechać takimi szlakami w nieszkończoność
Można by jechać takimi szlakami w nieszkończoność © amiga
Most nad Nysą
Most nad Nysą © amiga
Jakiś zamek?
Jakiś zamek? © amiga
Kolejne małe miasteczko
Kolejne małe miasteczko © amiga

Ludzi na drogach nie ma zbyt wielu, zresztą rowerzystów też widzieliśmy może 2-3 i to raczej w mieście w wariancie "jadę po mleko i bułki" a nie tych podróżujących. Dopiero po chwili dociera do mnie, że to nie jest dzień wolny, jeszcze nie ma wakacji. To my nieco przed czasem wystartowaliśmy. W sumie jakoś nie sprawia mi to większego problemu, zresztą osobiście wolę gdy jest cisza i spokój, niż gwar i setki ludzi. Z tego powodu nie lubię Wisły, Ustronia, Zakopanego... Z niewiadomych dla mnie powodów ludzie z dużych miast jadą do Zakopanego na Krupówki... Tylko po co jak i w Warszawie i w Krakowie i w Katowicach jest dokładnie to samo. Nie lepiej pojechać w las, w zakątki zapomniane przez ludzi i boga... Gdzie można faktycznie wypocząć.  


Niemieckie szlaki rowerowe
Niemieckie szlaki rowerowe © amiga
Pięknie tutaj
Pięknie tutaj © amiga
Sam szlak przynajmniej na tym odcinku robi na mnie niesamowite wrażenie, projektanci pomyśleli przy  projektowaniu, że czasami warto odbić nieco od rzeki, by coś pokazać. Przejeżdżamy przez Ostriz, stajemy nieco dalej na śniadanie za klasztorem St. Marienthal. Najwyższa pora na nieco dłuższy odpoczynek. Przed nami jeszcze spory kawał drogi. Patrząc na mapę już wiem, że źle oszacowałem odległość do przejechania na dzisiaj. Zapomniałem do dystansu dołożyć dojazd z Bogatynii do granicy. W sumie zamiast początkowo planowanych 90 km będzie tego o około 20 km więcej... Przy wieczornym zmęczeniu, będzie walka o przetrwanie. Na tą chwilę cieszmy się z przerwy :)

Centrum Ostriz
Centrum Ostriz © amiga
Klasztor St. Marienthal
Klasztor St. Marienthal © amiga
Klasztor St. Marienthal
Klasztor St. Marienthal © amiga
Wyjątkowo pojawił się szuter
Wyjątkowo pojawił się szuter © amiga
Zadowolona Karolina
Zadowolona Karolina © amiga
Po przerwie ruszamy dalej, szlaku trzymamy się do Ostriz, gdzie zaskakuje nas kładka na Polską stronę, na mapie jej nie ma... Długo się nie zastanawiamy, przejeżdżamy, a to pozwoli nam odwiedzić zaporę w Niedowie. Tam też się udajemy, szlak trochę się wije, tracę orientację, na mapie coś mi nie pasuje, to miejsce wygląda zupełnie inaczej na 2 różnych mapach. Pytamy się o drogę mieszkańców... Ufff... wiemy gdzie jesteśmy i gdzie jechać Chyba słońce wypaliło mi już dziurę w mózgu ;) 
Docieramy nad tamę, wiele tutaj nie ma, szkoda, że nie da się wjechać na samą tamę. Droga jest zagrodzona. Trudno. Zawracamy i kierujemy się na Radomierzyce i przejazd przez rzekę na niemiecką stronę. 
 
Zapora Wodna Niedów
Zapora Wodna Niedów © amiga
Okolice Radomierzyc
Okolice Radomierzyc © amiga
Strumień w okolicach Radomierzyc
Strumień w okolicach Radomierzyc © amiga
To gdzie jedziemy?
To gdzie jedziemy? © amiga
Wiadukt kolejowy przed Zgorzelcem
Wiadukt kolejowy przed Zgorzelcem © amiga

Powoli odczuwamy skutki podróży, to i tamto zaczyna nas boleć, a do mety jest jeszcze kawał drogi. Zbliżamy się do Görlitz, miasto zachwyca, jest niesamowicie odnowione, w centrum sporo turystów. W większości chyba niemieckich. Trochę kręcimy się tu i tam, by przejechać na Polską stronę. Ta część podzielonego miasta wygląda inaczej...  brak jakiegoś sensownego centrum, czegoś w rodzaju rynku, sporo remontów wymusza na nas skrócenie zwiedzania. Za to szukamy jakiejś otwartej knajpki. Problemem jest to, że dzisiaj w Polsce mamy Boże Ciało... W sumie jedyne co udało się znaleźć to chińską restaurację. Namawiam Karolinę byśmy tutaj zjedli. Ja nie mam problemów z takimi miejscami. Karolina obawia się, że nie będzie wiedziała co kucharz ugotował, czy będzie to wieprzowina czy lokalny mruczek, który nawiną się akurat w chwili gdy trzeba było przygotować dla nas danie ;)

Jak się okazało, samo jedzenie jest smaczne, pożywne i dość szybko podane. Obawy, że będzie to danie z kota czy szczura szybko się rozwiały. :) Z pełnymi brzuchami wracamy na niemiecką stronę i wyjeżdżamy z miasta czy raczej z miast... ;)
Görlitz - centrum
Görlitz - centrum © amiga
Mimo wczesnej pory jest już sporo turystów
Mimo wczesnej pory jest już sporo turystów © amiga
Görlitz - centrum
Görlitz - centrum © amiga
Uliczki w Görlitz
Uliczki w Görlitz © amiga

Obiad u Chińczyka ;)
Obiad u Chińczyka ;) © amiga
Dwa miasta - jedna rzeka
Dwa miasta - jedna rzeka © amiga
Görlitz przy Nysie
Görlitz przy Nysie © amiga
Szeroka Nyska w Görlitz
Szeroka Nyska w Görlitz © amiga
Widok na Zgorzelec
Widok na Zgorzelec © amiga
Droga łącząca 2 miasta - Zgorzelec i Görlitz
Droga łącząca 2 miasta - Zgorzelec i Görlitz © amiga
Karolina wraca z Polski ;)
Karolina wraca z Polski ;) © amiga
Wybrukowana uliczna na szlaku
Wybrukowana uliczna na szlaku © amiga
Takich niespodzianek nie lubię - chodzi o nawierzchnię
Takich niespodzianek nie lubię - chodzi o nawierzchnię © amiga
Punkt widokowy na Görlitz
Punkt widokowy na Görlitz © amiga
Pędząca przez pola :)
Pędząca przez pola :) © amiga
Okolica robi się coraz bardziej płaska, gór już nie widać, od czasu do czasu jedynie wiatraki umilają jazdę :) Jednak słońce i dystans daje się nam we znaki, co jakieś 30 minut robimy chwilę przerwy... To pomaga i to bardzo :) Ostatni odcinek przed Przewozem prowadzi lasem gdzie cień drzew bardzo nas wspomaga. Szkoda, że nie było tego więcej, otwarta przestrzeń zabija. W słońcu jest grubo ponad 30 stopni... Myślę, że nawet jest blisko 40... 
Wiatraki po niemieckiej stronie granicy
Wiatraki po niemieckiej stronie granicy © amiga
Punkt postojowy
Punkt postojowy © amiga
Domki na drzewach
Domki na drzewach © amiga
Kolejny domek :)
Kolejny domek :) © amiga
Chwila postoju
Chwila postoju © amiga
Centrum Rothenburga
Centrum Rothenburga © amiga
W Rothenburgu
W Rothenburgu © amiga
Chwila ulgi od skwaru
Chwila ulgi od skwaru © amiga
Pusto i płasko
Pusto i płasko © amiga
Gdyby jeszcze słońce tak nie paliło...
Gdyby jeszcze słońce tak nie paliło... © amiga

W końcu osiągamy przewóz, odszukanie noclegu nie nastręcza nam problemów. Jednak na miejscu okazuje się, że za sporą kasę dostajemy budki dla ptaków... Krew się we mnie trochę gotuje. W środku jest ciasno i gorąco... Rozmawiamy z właścicielem, dopłacam chyba 20 zł i przemeldowujemy się do Hotelu... Ściany blokują słońce, w środku jest zdecydowanie chłodniej... Jeszcze tylko wyprawa do sklepu i zwiedzić okolicę ;) I pora przyjrzeć się mapą, poszukać kolejnego miejsca postojowego. Kolejnego noclegu. Jak się później okazało dzisiaj był najdłuższy nasz odcinek. prawie 120 km... Było co robić ;)

Wieża Głodowa w Przewozie
Wieża Głodowa w Przewozie © amiga
Tablica przy wieży
Tablica przy wieży © amiga
Wieża Głodowa z innej strony
Wieża Głodowa z innej strony © amiga
Nasz dzisiejszy nocleg
Nasz dzisiejszy nocleg © amiga


Dla przypomnienia, część relacji jest na stronie PodPrad.info, opisany trochę innej perspektywy niż na blogach BS... 

Wyprawa wzdłuż zachodniej granicy z Karoliną - dzień 1

Środa, 19 czerwca 2019 · Komentarze(2)
Uczestnicy


Długo wyczekiwany dzień, coś od około 2 tygodni z grubsza mieliśmy ustalony termin, to nie byliśmy pewni kierunku w którym się udamy... Wariacji było kilka i wszystkie zawierały opcję morze, Polskie morze. Decyzja zapadała kilka dni temu... m.in. po konsultacjach z pogodynką ;) Pojedziemy wzdłuż zachodniej granicy Polski, korzystając ze szlaku po niemieckiej stronie. 

O poranku pakujemy się do pociągu w Koluszkach, ten ma nas zawieźć do Wrocławia... Jazdę w pociągu wykorzystujemy m.in. na zaplanowanie trasy na dzisiaj. Czasu będzie mniej niż zwykle. W pociągach spędzimy czas do około 16... 

Na chwilę wysiadamy we Wrocławiu, pędzimy na rowerach co centrum do księgarni by odebrać zamówione mapy... te na nas czekają i po 20 minutach jesteśmy z powrotem na dworcu... Mamy jeszcze trochę czasu więc wykorzystujemy go na posiłek w barze dworcowym. Reklamy mają się nijak do tego co serwują... Potrawy... hm... niesmaczne to mało powiedziane. Lokal nadaje się do zamknięcia... 

Wychodzimy z baru i kierujemy się na peron. Pociąg zapchany... ledwo się mieścimy. To prawdopodobnie efekt zakończenia roku szkolnego.. i jeszcze ta godzina... gdy część pracowników wraca do domów... 

Rowerki w pociągu
Rowerki w pociągu © amiga

Wysiadamy w Węglińcu... Stacja może i czysta, ale straszy... wygląda jakby ktoś w połowie renowacji po prostu stwierdził, że dalej nie robi... Wyjście ze stacji... katastrofa. Nikt nie przewidział rowerzystów z sakwami, nikt nie przewidział opcji inwalidów, wózków... Wpierw kilka pięter po schodach w górę, później nieco mniej dół...  

Na dworcu w Węglińcu
Na dworcu w Węglińcu © amiga
Stan dworca w Węglińcu pozostawia wiele do życzenia...
Stan dworca w Węglińcu pozostawia wiele do życzenia... © amiga

Miasteczko, czy raczej miejscowość jest kompletnie nijaka... trochę domów, senna atmosfera... bez perspektyw i pomysłu na siebie... , a podpowiem lasy i okolica naprawdę jest piękna... szkoda tylko, że gospodarze tego nie zauważają. 
My wsiadamy na rowery i czym prędzej uciekamy z tego miejsca, przed nami kilku km odcinek leśny, na co cieszę się w środku, mimo, że droga leśna, mimo, że kurzy będzie trochę, to jednak wolę lasem jechać, niż główną drogą. Po około kilometrze jazdy po wertepach spada mi jedna sakwa... pewnie ją źle założyłem? Jedziemy dalej... Wyjeżdżamy w końcu na drogi asfaltowe, ruch znikomy, jedzie się też szybciej, namawiam Karolinę na zahaczenie o Henryków i podjechanie pod najstarsze drzewo w Polsce... 

Piękny asfalcik :)
Piękny asfalcik :) © amiga

Na miejscu mały szok... gdzie to drzewo? Kilka lat temu wracając z jakiejś Wyrpy z Darkiem podjechaliśmy w to samo miejsce, wyglądało to nieco inaczej... Teraz drzewo jest osłonięte, prawie niewidoczne, trwają próby jego ratowania, zastanawiam się czy nie można tego robić nieco inaczej? Te rusztowania tylko przeszkadzają... Przecież można by zrobić dostęp w pobliże drzewa, tak by zrobić mu choć zdjęcie... Tutaj wygląda to jak plac budowy... Na tą chwilę szkoda było się fatygować. Karą za moje przemyślenia jest rozcięcie opony na prawdopodobnie jakimś szkle... Powietrze schodzi dość wolno, jednak przy remizie muszę stanąć i sprawdzić co się stało. Widzę około 5mm rozcięcie... nie powinno być z nim problemu, a raczej ignoruję problem... Zakładam nową dętkę i jedziemy dalej... 

Cis w Henrykowie....
Cis w Henrykowie.... © amiga
Trochę jak hasła za komuny
Trochę jak hasła za komuny © amiga
Tablica informacyjna
Tablica informacyjna © amiga

W Lubaniu w centrum jest za to ciekawie, miasteczko zadbane, jak nie w Polsce, robimy trochę zdjęć i jedziemy dalej, czas nas goni, tym bardziej iż zdajemy sobie sprawę z czekającego nas 10 km podjazdu przed Czeską granicą... 

W centrum Lubania
W centrum Lubania © amiga
Ratusz w Lubaniu
Ratusz w Lubaniu © amiga
Zabudowania w centrum Lubania
Zabudowania w centrum Lubania © amiga

Trochę za Lubaniem można jechać bardziej boczną drogą, równoległą to głównej, ruchu tutaj nie ma, zresztą ta "główna" też specjalnie ruchliwa nie jest. Może jedziemy trochę wolniej, ale widoku są bardzo przyjemnie, O oddali podziwiamy krajobraz, zabytki... zaglądamy na przydrożne podwórka... Jest niesamowicie... W Leśnej szukamy jakiegoś otwartego sklepu... i... dowiadujemy się, że w Polsce o tej porze... to możemy zapomnieć, najbliższy otwarty sklep jest w Czechach ;)  Kończy nam się picie, a to niedobry znak... 

Widoki w drodze do Czech
Widoki w drodze do Czech © amiga
Obecnie przedszkole w Leśnej
Obecnie przedszkole w Leśnej © amiga
Drzewo przy drodze
Drzewo przy drodze © amiga
Karolina na swoim Czarnym Bocianie
Karolina na swoim Czarnym Bocianie © amiga
Górki widać dookoła
Górki widać dookoła © amiga
Uwielbiam takie widoki
Uwielbiam takie widoki © amiga

Podjazd robi swoje, pierwsze kilka km nie straszy to 1 może 2 procent, ale dalej 8-9 a nawet 10... Z sakwami to mordercze nachylenie... chwilami jedziemy 5-6 km/h później zaczyna się wypłaszczać, gorzej bo skończyło nam się picie... słońce coraz niżej a w perspektywie jeszcze jakieś 20 km. Mijane miejscowości w Czechach charakteryzują się tym, że nie ma tutaj nic prócz domów... Dopiero gdy docieramy do Frydlandu pojawiają się sklepy, tyle, że o tej porze już zamknięte... Rezygnujemy z podjazdu pod zamek, trochę szkoda, jednak już jest późno... Na kwaterę fajnie by było podjechać o jakiejś cywilizowanej godzinie... 

Zamek we Frydlandzie
Zamek we Frydlandzie © amiga
Słońce już zachodzi
Słońce już zachodzi © amiga

Do Bogatyni docieramy około 21, na zwiedzanie nie ma czasu, gnamy na kwaterę mając nadzieję, że właściciele jeszcze nie śpią... Na szczęście wita nas uśmiechnięta pani... Rowerki na noc będą w środku w pobliżu pokoju czy raczej apartamentu... który mamy do dyspozycji na dzisiejszą noc... Całość mieści się w zabytkowym domu szachulcowym w samym centrum starego miasta. Wnętrze wygląda jak za najlepszych czasów. Wszystko odnowione, zadbane... 
Na szybko lecimy do pobliskiego Tesco, zakupy trwają może 10 minut, a przed sklepem opróżniamy napoje... Pić się strasznie chce, czuję, że jestem odwodniony, zresztą Karolina także... 

Wracamy na kwaterę, na szybko omawiamy plan na jutro... prysznic i spać. Pobudka szykuje się bardzo wcześnie. Chcemy uniknąć jazdy w skwarze. Czy to się uda? 

Przy okazji wraz z Karoliną odpaliliśmy stronę PodPrad.info gdzie już teraz jest opisany szlak, którym jechaliśmy. Z trochę innej perspektywy niż na blogach BS... ale taki też był nasz zamiar gdy zakładaliśmy stronę ;)

Impreza integracyjna Etisoft 2019 - powrót

Niedziela, 9 czerwca 2019 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Dzień zapowiada się leniwie, przynajmniej jego pierwsza część. Wczoraj dotarliśmy do Morska po 19, integracja trwała do północy, a w niektórych przypadkach do świtu :) Od rana masa atrakcji: joga, skałki, wycieczki piesze, jaskinia, leżing, obiad itp... 

Ekipa rowerowa zbiera się po 13, Wraca 8 osób. Dziś prowadzi Andrzej... mamy wolne ;) 
Średnio się czuję, coś  mnie męczy, coś przewraca mi się w żołądku, jakieś echa wczorajszej kolacji?  
Do wyjazdu jesteśmy gotowi dopiero po 14... Trasa względnie krótka, ile się da po terenie, z daleka od palącego słońca. 

Już od początku zaczynają się podjazdy, ciężko mi się kręci... ale jakoś trzeba wyjechać z jury, a tutaj wszędzie są górki... Kierujemy się na południową część Zawiercia... dalej do Łaz... Ledwo żyję, nie jestem w stanie nadążyć za peletonem... Na szczęście Andrzej ogłasza przerwę przy sklepie... Kola, baton i banan stawiają mnie do pionu... Poprawia mi się humor, kondycja... Mogę jechać... W żołądku też się uspokoiło... Gnamy dalej w wariackim tempie, ścieżkami, ścieżynkami, asfaltem. Podjazdy idą mi średnio, cóż mało w tym roku jeździłem i to są skutki... ale im dłużej jedziemy tym jest mi lepiej, tym mocniej mogę nacisnąć na pedały :) 

W okolicach Pogori IV robimy przerwę, jeszcze w Wojkowicach Kościelnych. Pora coś zjeść, pora uzupełnić elektrolity... Godzina mija :) 

Pojazd dostawcy pierogów :)
Pojazd dostawcy pierogów :) © amiga

Ruszamy dalej, to połowa przejazdu, a czas ucieka. Andrzej łapie panę, zostaje z Marcinem, dogoni nas na trasie ;). Reszta jedzie dalej. Szlaki są totalnie nieoczywiste, sporą ich część widzę pierwszy raz... Jest pięknie :) Mijamy kolejne miasta gdzieś bardzo z boku... z grubsza orientuję się gdzie jestem... A to po kominach elektrowni, a to po znajomych kształtach górek... 
W końcu zbliżamy się do Miechowic, tam krótki postój w knajpie, kolejne uzupełnienie elektrolitów i...żegnamy się z Darkiem i Marcinem... Darek jest prawie pod domem, Marcin skraca drogę do domu przez Helenkę, a my gnamy dalej. 
Mała zmyłka w Ostoi Miechowickiej i zaliczamy szlaki MTB ;) Dobrze, że tego nie ma dużo... Wracamy na asfalt, ściemnia się, a do firmy zostało kilkanaście km... 

Ostatnie odcinki to leśna w Zabrzu, i fragmenty terenowe w Żernikach. W końcu po 21 docieramy pod firmę. Szybko się pakujemy i każdy rusza w swoją stronę... 

Powrót hardcorowy, ale na swój sposób piękny, podobało mi się :) Zdjęć zrobiłem praktycznie zero... Jedno w Wojkowicach... i tyle. Nie było czasu na focenia, a jak już stawaliśmy to ważniejsze było by się napić, coś zjeść ;) 

Drugi dzień... łatwiejszy od pierwszego... ale też zupełnie inny. 

Dzięki za towarzystwo, dzięki za trasę. Pięknie było :)

Wyjazd integracyjny Etisoft 2019 - Morsko

Sobota, 8 czerwca 2019 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Nadszedł długo wyczekiwany termin wyjazdu integracyjnego. Spotykamy się na parkingu w Gliwicach, pakujemy rowery i jedziemy autokarem do Krakowa. Na miejscu jesteśmy około godziny 8:30.... Chwilę zajmuje nam przygotowanie rowerów, krótka odprawa, podział na grupy itp.

Tym razem grupa rowerzystów jest nieco mniejsza niż w poprzednich latach, to ze względu na podział na 3 równoległe imprezy, w Tresnej, w Wiśle i w Morsku (to ta nasza).

Po dobrych 15 może 20 minutach udaje się ruszyć... Na dzień dobry małe zaskoczenie, obok toru kajakowego nie ma możliwości przejazdu, trwają zawody. Zostajemy skierowani na wały, na trasę "terenową" i muszę przyznać, że nie jest to zła opcja ;) Tor jest widoczny, a my mamy o jeden podjazd mniej ;)

Pierwszy nieco większy postój planujemy w dolinie Mnikowskiej, tyle, że trzeba wydostać się z miasta :). Początek drogami, jedne nieco bardziej ruchliwe inne mniej...

Przed wjazdem do dolinki, mylę trasę, jedno pytanie Krzyśka... i wprowadzam ekipę w błąd... Dobrze, że po 20 metrach nie brnę dalej... zawracamy i już wjeżdżamy w odpowiednią odnogę.

Docieramy do mostku, do błotnistej ścieżki, tuż przy potoku i... robi się nieciekawie... jeden z uczestników prawie ląduje w strumieniu... drugi na skarpie... Na szczęście nic wielkiego się nie stało, choć wyglądało to groźnie. Nieco dalej zatrzymujemy się przy Matce Boskiej. To nasz pierwszy postój... Chwila na napicie się, chwila na batonik, chwila na odpoczynek...

Sama dolinka chyba wszystkim się podoba... Zresztą gdy jechałem z Darkiem na pierwszy objazd to mieliśmy podobne odczucia :) Cokolwiek by nie mówić, to dolinki Krakowskie mają swój urok...

W dolinie Mnikowskiej
W dolinie Mnikowskiej © amiga
Matka Boska Mnikowska ;)
Matka Boska Mnikowska ;) © amiga
Nas strumieniem po trudach jazdy ;)
Nas strumieniem po trudach jazdy ;) © amiga

Po kilkunastu minutach przerwy ruszamy dalej... w większości asfaltem, choć to nie oznacza, że będzie łatwo. W informacjach przed wycieczkowych pisaliśmy o tym, że trasa jest wymagająca, a suma przewyższeń nawet nas trochę zaskoczyła...
Chyba najgorzej jest na odcinkach pozbawionych cienia, gdy jednak wjeżdżamy do lasu jest przyjemnie, są miejsca gdzie rower sam jedzie, prędkość na liczniku 50 czy nawet 60 km/h nie jest wyjątkiem. Coś co odróżnia jurę od zeszłorocznego wyjazdu do Zakopanego to podjazdy. Te z którym się teraz mierzymy są krótkie, najczęściej 2 do 3 km... po czym zawsze jest zjazd... po którym znowu jest podjazd i zjazd itd.... w nieskończoność.

Trzymamy się jednak twardo wersji, że jest płasko ;) Tylko nachylenie jest lekko zmienne ;) Gdzieś na zjeździe przed Rudawą mała awaria, zerwany łańcuch. Skucie chwilę zajmuje Krzyśkowi... mamy nieplanowaną przerwę.

Chwilę później docieramy do Rudawy i zarządzam przerwę marketową. Sklep jest, w środku całkiem przyzwoite zaopatrzenie :)


Centrum Rudawy
Centrum Rudawy © amiga

Kierujemy się do doliny Będkowskiej, podziwiamy skałki, malownicze odcinki zmieniają się co chwilę. Lekkie nachylenie na poziomie 1-2 procent chyba nie robi wielkiego wrażenia na uczestnikach wyprawy :) Przed wjazdem do dolinki ustalam z Krzyśkiem, że zatrzymamy się w Brandysówce. Który to już raz w tym roku będę tam gościł ;) Co do jedzenia tam mam mieszane uczucia. Wszelkie próby kupienia tam czegoś kończyły się tym, że to co jest gotowane na ma wiele wspólnego z jedzeniem. Nawet kawa potrafi zaskoczyć niemiło... Na miejscu okazuje się, że jest uruchomiona wiata, jest coś więcej niż zwykle... Zamawiamy piwo bezalkoholowe Miłosław... I szok... To ma nawet smak, jest pijalne...

W między czasie przekazuję informację, że tuż po wyjeździe czeka nas ścianka z nachyleniem 15%... Trzeba się do tego przygotować mentalnie...
Gdy ruszamy, boję się, że za chwilę w moją stronę polecą jakieś niecenzuralne słowa, typu "nie lubię was" itp... Jednak nie... mimo, że jedziemy w różnym tempie to nie widzę by ktoś miał problem z podjazdem. Świetnie poszło... chapeau bas!!!

W Brandysówce
W Brandysówce © amiga
Pięknie tutaj
Pięknie tutaj © amiga
Jeszcze chwila postoju
Jeszcze chwila postoju © amiga

To w zasadzie jedyny tak stromy podjazd na zaplanowanej przez nas trasie, i jedyny którego tak się obawialiśmy z Darkiem. Nie taki diabeł straszny jak go zmalowaliśmy ;) Dalej jeszcze kilka zjazdów i podjazdów i jesteśmy w okolicach Białego Kościoła.
Mamy kolejną, drugą awarię, tym razem rozleciał się wolnobieg w rowerze Michała... Nie ma opcji by to naprawić na trasie, tutaj potrzebne były by części. Nikt nie wozi ze sobą zapasowego wolnobiegu.
Próbuję się zastanowić kiedy miałem podobną awarię... Przypomina sobie, że był to styczeń, może luty 6 może 7 lat temu, gdy woda dostała się do zapadek i unieruchomiła mnie... Skończyło się wtedy spacerem do domu... Tym razem dzwonimy do naszych Aniołów Stróży... Samochód już jedzie. Zostawiamy Michała mając nadzieję, że szybko pomoc dotrze i jedziemy dalej. Przed nami dość fajny odcinek - wpierw długi zjazd do doliny Prądnika, a później Ojców, Pieskowa Skała...


Krótka przerwa
Krótka przerwa © amiga
Przy Bramie Krakowskiej
Przy Bramie Krakowskiej © amiga
Rękawica
Rękawica © amiga
Figura Matki Bożej Niepokalanej w skale Prałatki
Figura Matki Bożej Niepokalanej w skale Prałatki © amiga
Kaplica
Kaplica "Na wodzie" pw. Św. Józefa Robotnika © amiga
Pieskowa Skała
Zamek w Ojcowie © amiga
Maczuga Herkulesa
Maczuga Herkulesa © amiga

Muszę przyznać, że dawno nie słyszałem tyle Ochów i Achów... Niektórzy nie znali tych okolic, inny byli tutaj na wycieczkach szkolnych... Mimo, że tylko przejeżdżamy to na wszystkich robi to wrażenie. W Ojcowie przegapimy wóz z żywnością ;), ten na szczęście dogania nas nieco dalej pod maczugą Herkulesa. Woda, batoniki i banany stawiają nas do pionu. Za to opuszcza nas Jacek, źle się czuje :(, dodatkowo jeszcze trzy osoby z peletonu które miały nam towarzyszyć przez część trasy zawracają, to mnie więcej połowa trasy, taki miały plan i tego się trzymają...


Pieskowa Skała
Pieskowa Skała © amiga
A może się powspinamy?
A może się powspinamy? © amiga
Okolice Młynów
Okolice Młynów © amiga

Po szybkim pożegnaniu i uzupełnieniu zapasów jedziemy dalej. Teraz czeka nas niewdzięczny odcinek przez Sułoszowę, cały czas lekko pod górkę, główną drogą, bez żadnego miejsca gdzie można się zatrzymać w jakimś celu, czy to zabytek, czy jakieś wyjątkowo ładne skałki, czy może piękna dolinka... Tutaj nie na po prostu nic... Pod koniec odcinka jeszcze szybkie pytanie, czy potrzebny jest sklep... ale mamy zapasy, dotrzemy do Rabsztyna :)
Wjeżdżamy na leśny odcinek, mimo, tego, że jest trochę piachu to jednak jest to jakieś wytchnienie, jakaś odmiana po jeździe na patelni w nieciekawej okolicy. Do obiadu coraz bliżej, widzę, że niektórzy mocniej naciskają na pedały :) Głodni czy jak?

Skałki w Sułoszowie
Skałki w Sułoszowie © amiga

Wkrótce docieramy do karczmy w Rabsztynie, godzinna przerwa pomaga, a w grupach drobne przetasowania. Wraca Michał na rowerze Jacka :). Za to Olga i Marek mówią pass, co trochę zaskakuje bo nieźle dobie radzili do tej pory, ale należy uszanować ich decyzję :)

Obiad mija na wymianie spostrzeżeń, atmosfera jest przyjemna. Może dlatego, że jedzenie jest bardzo smaczne. Zaskakuje nas ciasto. Co prawda ja już nie mogą patrzeć na słodkie, ale niektórzy się tym zajadają ;) Osobiście skłaniam się na lany kwas chlebowy... Jest niezły :)

Zamek w Rabsztynie
Zamek w Rabsztynie © amiga

Po godzinnej przerwie, ruszamy dalej, w planach jeszcze kilka atrakcji, kilka podjazdów, kilka zjazdów. Kierunek Klucze... Tutaj interesuje nas punkt widokowy na pustynię Błędowską. Pamiętam podjazd pod ten punkt, trochę się obawiam co będzie, tym bardziej, że jeszcze trawimy ;) I o ile jeszcze przed górką słyszę, nie lubię was, to już na punkcie zostaliśmy rozgrzeszeni :) Od początku wydawało nam się, że to jest jedno z takich miejsc, które po prostu trzeba odwiedzić...


Teraz długi zjazd
Teraz długi zjazd © amiga
Punkt widokowy na Pustynię Błędowską
Punkt widokowy na Pustynię Błędowską © amiga
Lans ;)
Lans ;) © amiga
Pustynia Błędowska
Pustynia Błędowska © amiga

Po pobycie w pobliżu pustyni musimy jakoś wyjechać z Kluczy, tutaj jest w zasadzie jedna opcja, główna droga, brakuje przy niej jakiegoś pasa dla rowerzystów. Te 2 km na szczęście szybko mijają, odbijamy na Kwaśniów Dolny, później Górny. Ciągnący się podjazd trochę męczy, ale zjazd dla odmiany poprawia humory :) pojawia się też nieco więcej tereny, szczególnie od Ryczowa. Zastanawiałem się jeszcze czy nie podjechać pod strażnice, bo to ledwie 300m, ale na tym etapie jazdy chyba nie byłbym zrozumiany ;) Ta więc wyznaczonym szlakiem jedziemy do Podzamcza podziwiając widoki :)


Lubię takie miejsca
Lubię takie miejsca © amiga
Ale pięknie :)
Ale pięknie :) © amiga

Samo podzamcze trochę nas denerwuje, przypomina Krupówki, robimy szybkie zakupy w sklepie, i ruszamy na ostatni odcinek zaplanowanej trasy. Do Morska zostało ledwie 15 km:) Robi się też coraz później, ale nie jesteśmy na wyścigach, jedziemy spokojnym dość równym tempem. Podjazdy i zjazdy robią się krótsze, jest też więcej tereny. Na jednym z odcinków leśnych jakieś 7-8 km przed metą trafiamy na Michała w samochodzie wypchanym wodą, kolą, batonami i bananami... I wszystko byłoby pięknie gdyby nie komary... Te chcą nas zeżreć żywcem.... Szybko więc oddalamy się od punktu żywieniowego ;)


Miejsce postojowe
Miejsce postojowe © amiga
Wielki okiennik
Wielki okiennik © amiga

Odliczamy powoli kilometry do mety.. Mijamy Wielki Okiennik i wkrótce jesteśmy w Morsku. Witani oklaskami możemy zejść z rowerów...

Trasa była wymagająca, była piękna, widokowa... kto jechał ten wie :)


W tym roku trochę nas zaskoczył podział imprezy na 3 równoległe. Trudno powiedzieć czy to dobrze, czy źle... Wiedzieliśmy, że nie będzie lekko, dodatkowo mocno ograniczyła nas termin i czas. Bo jak w tak krótkim czasie pokazać piękno jury? Wszystkiego nie da się pokazać. O czerwonym szlaku możemy zapomnieć... przynajmniej o większości tego szlaku, a trochę szkoda.

W trakcie spotkania, czy jazdy kilak osób pytało się mnie i pewnie Darka także jak udało nam się znaleźć, czy wyznaczyć taką trasę?
Niby proste, bo trochę po jurze już jeździliśmy. Zdarzyła się też Transjura, którą do tej pory wspominamy. Pierwsze pomysły pojawiły się okolicach marca. Nastawialiśmy się na wyjazd z Gliwic, później zmiana planów, trochę na nas wpływano, pojawiła się opcja podwózki do Krakowa i ruszenia stamtąd. O ile ja byłem zachwycony tym pomysłem, bo wiem jak piękna jest ta okolica, to Darek miał w pamięci podjazdy... Pierwsze wyznaczenie szlaku i... ponad 1500 metrów przewyższeń.... Grubo... Do Zakopanego w zeszłym roku w drugi dzień było 1100m... kilkadziesiąt godzin nad mapami, kilkadziesiąt punktów na mapie, kilka różnych pomysłów na trasę. Kilka wyjazdów na jurę by zobaczyć to i tamto... W końcu po wielu próbach... udało się wyznaczyć szlak końcowy. Nasz szlak... W ostatniej chwili i tam musieliśmy zrobić kilka drobnych korekt, bo okazało się, że jeden z wyjazdów z dolinki Będkowskiej jest zamknięty, wymiana kanalizacji... Inny terenowy jest nieprzejezdny po opadach... Za Pieskową skałą pierwotnie był podjazd na punkt widokowy, ale był tam stromy podjazd... Na tym odcinku lepiej było to już sobie odpuścić. W sumie... godzinowo pewnie siedzieliśmy tydzień nad mapami analogowymi, cyfrowymi, część dróg przejechaliśmy na google street ;) W końcu pojawiliśmy się tam w realu. Udało mi się wykorzystać do tego prywatne wyjazdy by poznać okolicę, dodatkowo z Darkiem spędziliśmy kilka dni na objeździe trasy...
I mogę powiedzieć jedno...

Warto było... każda godzina, minuta spędzona na nudnym planowaniu, na objeżdżaniu trasy gdy padało, gdy prażyło... warte było tej ceny. By zobaczyć uśmiechy i zadowolenie ludzi w trakcie, na mecie...

Morsko okazało się strzałem w dziesiątkę. Wiele osób starszych stażem przypomniało sobie jak to było jeszcze 10-15 lat temu gdy firma była mniejsza, gdy wszyscy wspólnie się integrowali. Temu wszystkiemu pomogły rowery, wspólny przejazd, wspomaganie się nawzajem... Coś czego zwykle nie ma. Gdzie osoby często są anonimowe, kryjące się za nickami, za mailami...

Dla mnie wszyscy biorący udział w wyjeździe, czy raczej wyprawie rowerowej to bohaterowie.
Są także osoby poza nami, których nie widać specjalnie, a bardzo nas wspomogli, czy to w trakcie planowania, czy już na trasie.
Cały serwis, dziewczyny we wsparciu grupy rowerowej...
Podziękowania należą się kierownictwu Wojtkowi i Michałowi, którzy wspierali nas moralnie i finansowo.
Jak zawsze dobrym duchem okazała się Agnieszka... Czasami potrzebowaliśmy od niej kopa... by ruszyć dalej z pomysłami :)

Dzięki :)

Dolinki Krakowskie z Karoliną - część 2

Niedziela, 2 czerwca 2019 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Dzień drugi za spontanicznego wyjazdu do dolinek zaczyna się wcześnie, gotowi spakowani ponownie udajemy się w okolice Wielmoży... Podjazd daje nam popalić. W samochodzie zostawiamy sakwy, jemy pyszne śniadanie i ... opracowujemy plan. Spoglądając na mapę, top nie byliśmy jeszcze na północy. Mapa pokazuje nam coś jeszcze, wzdłuż rzeki Dłubni jest trochę "atrakcji", czy raczej zabytków, tam też się udajemy :), wcześniej odwiedzając jeszcze zamek na Pieskowej Skale, tym razem podziwiamy go z poziomu dziedzińca :) 

Piękny ogród
Piękny ogród © amiga
Widok z zamku
Widok z zamku © amiga
Na dziedzińcu zamku w Pieskowej Skale
Na dziedzińcu zamku w Pieskowej Skale © amiga
Wersja mini ;)
Wersja mini ;) © amiga
Fajnie tutaj
Fajnie tutaj © amiga
W oddali lekkie pagórki ;)
W oddali lekkie pagórki ;) © amiga
Do rzeki w zasadzie cały czas mamy zjazdy, jeżeli pojawiają się podjazdy nie są długie. Przy rzece tak jak pokazywała mapa, mamy co robić, średnio co kilometr jest powód by się zatrzymać, by zrobić zdjęcie. Przypomina nam się, że jest niedziela... z wejściem do kościołów o tej porze będzie różnie.... a raczej będzie to problematyczne. Do południa będą odbywały się msze... Cóż... choć w pierwszym kościele mamy szczęście... Dosłownie przed chwilą skończyło się nabożeństwo. W środku pusto... jest szansa na fotę :)
Przeprawa przez Dłubnie
Przeprawa przez Dłubnie © amiga
Kościół pw. św. Benedykta Opata
Kościół pw. św. Benedykta Opata © amiga
Wnętrze kościoła
Wnętrze kościoła © amiga
Klasztor Sióstr Norbertanek Sanktuarium Męki Pańskiej
Klasztor Sióstr Norbertanek Sanktuarium Męki Pańskiej © amiga
Dalej jednak już nie jest tak różowo, sporo samochodów, sporo ludzi. O kolejnych zdjęciach z wnętrz nie ma mowy... Ale w okolicy jest więcej ciekawych miejsc. A to pałacyk, a to dworek, stary młyn.  
Stary młyn
Stary młyn © amiga
Pałac w Ściborzycach
Pałac w Ściborzycach © amiga
Tam na polu stoi krowa...
Tam na polu stoi krowa... © amiga
Przy kościele w Wysocicach
Przy kościele w Wysocicach © amiga
Okolice Wysocic
Okolice Wysocic © amiga
Zespół Pałacowo - Parkowy w Minodze
Zespół Pałacowo - Parkowy w Minodze © amiga
Pora jednak odbić na Skałę, droga pnie się przez prawie cały czas... Trochę jest to męczące, ale nie narzekamy. W skale postój na rynku. Rozglądamy się za jakąś restauracją, ale otwarte są tylko lodziarnie i cukiernie. Bez sensu. Po dobrych 15 minutach dajemy sobie spokój z poszukiwaniami,. w końcu zjedziemy w dół w okolice Ojcowa... Tam coś będzie.
Ciekawa rzeźba na rynku w Skale
Ciekawa rzeźba na rynku w Skale © amiga
Fontanna w Skale
Fontanna w Skale © amiga
Ciekawa rzeźba
Ciekawa rzeźba © amiga
Jest i czaszka :)
Jest i czaszka :) © amiga
Kościół w Skale
Kościół w Skale © amiga
Dokarmianie zwierząt :)
Dokarmianie zwierząt :) © amiga
A może się powspinamy?
A może się powspinamy? © amiga
Te coś okazuje się "Chlebem praojców", stajemy, ludzi jest trochę, więc  chyba nie trują. Zamawiamy po kwaśnicy na jagnięcinie i kawie... 
Kwaśnica się wyróżnia... tak niedobrej jeszcze nie jadłem... Z jagnięciny są jakieś ścięgna, tłuszcze... fuj.... Liczę na to, że choć kawa będzie przyzwoita. Ta niestety jest po turecku... ale jakaś rozwodniona. Firmowy automat robi rewelacyjną przy tym czymś... 
Z jednej strony brzuchy pełne, a z drugiej silne postanowienie, że więcej tutaj nie wrócimy. Szkoda kasy i żołądków. A tzw Chleb Praojców który dostaliśmy do Kwaśnicy... też niczym się nie wyróżnia. Każda mała piekarnia ma coś lepszego... Nawet to co sprzedaje Kłos bije na głowę to co dostaliśmy. Czyżby nasi praojcowie, aż tak źle jedli? 
Chleb Praojców - może nazwa chwytliwa, ale jedzenie takie sobie
Chleb Praojców - może nazwa chwytliwa, ale jedzenie takie sobie © amiga
W trakcie obiadu doszliśmy do wniosku, że pojedziemy w kierunku Olkusza, po fragmencie drogi którą z Darkiem planujemy na wyjazd firmowy... ale z modyfikacjami . Na mapie udaje się znaleźć "atrakcję" tuż za Sułoszową czy może Sułoszowem? To słup milowy :) Zanim jednak tam docieramy po drodze wpadamy na myjnię ręczną... Rowery od razu nabierają blasku :)
Skałki w Sułoszowie
Skałki w Sułoszowie © amiga
Słup milowy w Kosmołowie
Słup milowy w Kosmołowie © amiga
A nam zostało ledwie kilkanaście km do Rabsztyna i dalej Olkusza a którym planujemy postój na rynku... Mijamy Rabsztyn, po głowie chodziły mi pierogi ruskie - tutaj są dobre...  ale jesteśmy jeszcze pełni... tak więc odbijamy się i obieramy kierunek Olkusz... 
Piękna okolica
Piękna okolica © amiga
Na szczycie górki
Na szczycie górki © amiga
Zamek w Rabsztynie
Zamek w Rabsztynie © amiga
Telefon odebrany przez Karolinę zmienia nam plany, do Olkusza, a raczej jego centrum już nie zjedziemy... Gnamy do Bolesława... gdzie czeka na nas samochód... Na szczęście nie ruszamy od razu... Przez dobrą godzinę możemy ostygnąć i czegoś się napić. To koniec wycieczki, wypadu w te piękne okolice, ale już układany plan na kolejny wypad :)

Dzięki Karolina za kolejną wspaniałą, spontaniczną wyprawę :)

Objazd trasy - część druga

Niedziela, 26 maja 2019 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Po wtorkowej ucieczce przed ulewami ponawiamy z Darkiem atak na Morsko. W zasadzie to pozostała część trasy, ta którą musieliśmy odpuścić. Wyjeżdżamy o świcie pociągiem z Katowic. Wysiadamy w Olkuszu. Pogoda lepsza. Minęło kilka godzin od śniadania, rozglądamy się za jakąś cukiernią, może piekarnią, ostatnio wszystko było otwarte, dzisiaj czemuś pozamykane. Chwila zastanowienia... Przecież jest wolna niedziela... I wszystko jasne ;)

Rowerki jeszcze odpoczywają
Rowerki jeszcze odpoczywają © amiga
Jedziemy do Rabsztyna, odbijamy na czerwony szlak i kierujemy się na pobliskie Klucze. Może to ta pogoda, może chodzi o to, że jednak jestem bardziej wypoczęty, ale jedzie mi się nadspodziewanie dobrze, mimo, że kilka górek daje popalić ;)
Zamek w Rabsztynie
Zamek w Rabsztynie © amiga
Jednak po każdym podjeździe jest zjazd i to całkiem konkretny. Tak kręcąc sobie na spokojnie jedziemy w kierunku Kluczy gdzie chcemy podjechać pod punkt widokowy przy pustyni Błędkowskiej. Trochę szkoda, że nie będzie okazji podjechać od strony Chechła, dotknąć piasku.... ale zmiana planu przejazdowego na wariant Krakowski pozbawiła nas tej przyjemności. Może na kolejnym wyjeździe? 
Górki też są ;)
Górki też są ;) © amiga
Wieża widokowa w Kluczach
Wieża widokowa w Kluczach © amiga
Pustynia Błędowska
Pustynia Błędowska © amiga
Pora się zbierać, plan pierwotny zakładał jazdę główną drogą aż w okolice Podzamcza, szybko jednak dochodzimy do wniosku, że to zły pomysł. Droga jest ruchliwa. Jeden czy dwóch rowerzystów to nie problem, ale 50? Zmieniamy wariant, kierunek Kwaśniów, Ryczów... lekki ale kilku km podjazd, sporo lasów. A dalej super fragment szlaku czerwonego z rewelacyjnymi widokami na jurę... 
Kapliczka na Borach (1864) i pomnik partyzantów AK (2000)
Kapliczka na Borach (1864) i pomnik partyzantów AK (2000) © amiga
W cieniu jest lepiej
W cieniu jest lepiej © amiga
Lubię takie miejsca
Lubię takie miejsca © amiga
Ale pięknie :)
Ale pięknie :) © amiga
Docieramy do podzamcza, pora na obiad... tyle, że tutaj niewiele jest. Wszystko to odpust, cepelia, pakujemy się do jakiejś knajpy z ogródkiem, zamawiamy jedzenie i... szkoda gadać. Aż dziwne, że coś takiego istnieje... Zaletą jedzenia było to, że było... Trudno mówić, że było smacznie, zdrowo czy cokolwiek innego. Na szczęście podjedliśmy i możemy jechać dalej. Do Morska już niedaleko, ale na mapie widzę, że będziemy przejeżdżać tuż obok źródeł Czarnej Przemszy... Tam nas jeszcze nie było. Tak więc odbijamy do Bzowa. Źródła trochę zaskakują, choć nie wiem czego oczekiwałem... 
Kiermasz chińszczyzną na Podzamczu
Kiermasz chińszczyzną na Podzamczu © amiga
Źródła Czarnej Przemszy
Źródła Czarnej Przemszy © amiga
Źródła Czarnej Przemszy
Źródła Czarnej Przemszy © amiga
Źródła Czarnej Przemszy
Źródła Czarnej Przemszy © amiga
Miejsce postojowe
Miejsce postojowe © amiga
Kilka fot i wracamy na trasę, Kilkanaście km w większości asfaltem, trochę szutrami, niektóre miejsca widzę pierwszy raz, może dlatego, że gdy kilka lat temu pokonywałem czerwony szlak na tym odcinku było kompletnie ciemno... Start Transjury był o 21.. Tutaj pewnie byliśmy gdzieś koło 1 może 2 w nocy... ;)
Wielki okiennik
Wielki okiennik © amiga
Kościół MB Skarżyckiej
Kościół MB Skarżyckiej © amiga
Na spokojnie docieramy do Morska. Chwila odpoczynku w restauracji i uciekamy do Zawiercia na pociąg. Przed nami jakieś 12 może 13 km dość łatwej drogi. Choć początek nie jest różowy ;) Kilka stromych podjazdów... Widoki z górek zapierają dech... Ostatni 6-7 km to długi zjazd. Kupujemy bilety, i szukamy jakiejś cukierni... Ta chodzi za nami od rana ;)
Zadowolony Darek
Zadowolony Darek © amiga
Przed Zawierciem
Przed Zawierciem © amiga
Przy dworcu polecają nam Marlenkę z lodami i bitą śmietaną. W komplecie kawa... Pycha.... 
Chyba zasłużyliśmy na Marlenkę
Chyba zasłużyliśmy na Marlenkę © amiga
Pociąg przyjeżdża po kilkudziesięciu minutach, wsiadamy do środka i wracamy do domów. Plan wykonany, ale fragment trasy jeszcze do korekty. 

Objazd trasy - część pierwsza

Wtorek, 21 maja 2019 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Wyjazd, czy raczej objazd planowany od kilku dni, meteo i inne prognozy pokazywały, że będzie ciepło..., nie będzie padać. Umawiamy się z Darkiem na objazd całej trasy od Krakowa do Morska. Wyjazd pociągiem, powrót również, tyle że z Zawiercia. 

Pociąg z Katowic rusza o 5:30, jedzie przez Piotrowice, więc mi to pasuje, mam bliżej. Za to Darek musi wpierw dojechać do Zabrza, dotrzeć pociągiem do Katowic i tam wsiąść do "mojego" pociągu.

W Piotrowicach na stacji PKP
W Piotrowicach na stacji PKP © amiga
Przejazd koleją koszmarny, wszytko przez remonty torowisk, prawie na całym odcinku. Ciężko to nazwać jazdą. Z lekkim poślizgiem, ale docieramy do Krakowa, ten o tak wczesnej porze jest piękny. Niewielu turystów, trochę mieszkańców i tyle. 

A w pociągu sprawdziliśmy przez przypadek to co pokazuje meteo. Prognozy zmieniły się bardzo mocno. Gdzieś  po 14 zapowiedziane są opady. Nie wygląda to dobrze. Zresztą niebo jest mocno zaciągnięte chmurami. 
Kościół Mariacki w Krakowie
Kościół Mariacki w Krakowie © amiga
Sukiennice
Sukiennice © amiga
Tylu samochodów na rynku w Krakowie na raz chyba nigdy nie widziałem
Tylu samochodów na rynku w Krakowie na raz chyba nigdy nie widziałem © amiga
Pod zamkiem w Krakowie
Pod zamkiem w Krakowie © amiga
Zaskakujący pomnik
Zaskakujący pomnik © amiga
Zamek w tle
Zamek w tle © amiga
Po krótkim objeździe centrum wyjeżdżamy z miasta, kierunek okolice Tyńca, do miejsca gdzie planujemy za kilka tygodni rozpocząć wycieczkę firmową. Z jednej strony cieszy mnie jura, z drugiej coś czuję, że nie będzie lekko... Suma podjazdów trochę nas zaskoczyła ;) 
Wzdłuż Wisły
Wzdłuż Wisły © amiga
Miejsce startowe ;)
Miejsce startowe ;) © amiga
Tor kajakowy
Tor kajakowy © amiga
Darek korzysta z nawigacji, ja mam mapę z narysowanym śladem, wziąłem to głównie po to by widzieć coś więcej niż tylko najbliższe 100m. Zakładam, że możemy mieć potrzebę skorygowania trasy. Na mapie od razy widać możliwe warianty... Mimo, że te okolice mam trochę zjeżdżone, to jednak są miejsca które zaskakują. Zupełnie nieoczywiste szlaki rowerowe, w tym jeden trochę za miejscem startowym, gdy asfaltowa ddrka prowadzi nas wzdłuż drogi, tyle, że opada i kończy się wałem ;) Bez sensu, już wiemy, że trzeba będzie wybrać wariant terenowy... 
Fajna kładka :)
Fajna kładka :) © amiga
Wisła
Wisła © amiga
Niespodzianka...
Niespodzianka... © amiga
Lubię takie drogi
Lubię takie drogi © amiga
Kierujemy się na dolinę Mnikowską, wjazd nie jest oczywisty, a pierwsze 100 metrów za mostkiem błotniste. Psychika lekko szwankuje ;) Wolę ten fragment przejść. Za to dalej... jest pięknie, ścieżka rozszerza się, pojawia się Matka Boska ;) na skale. Prowadzą do niej schody... Wygląda to nieziemsko ;) ale my jedziemy dalej. To przecież dopiero początek. 
W dolinie Mnikowskiej
W dolinie Mnikowskiej © amiga
Zadowolony Darek :)
Zadowolony Darek :) © amiga
Ciekawy odcinek...
Ciekawy odcinek... © amiga
Matka Boska Mnikowska ;)
Matka Boska Mnikowska ;) © amiga
Lubię takie skałki
Lubię takie skałki © amiga
Uwielbiam lasy
Uwielbiam lasy © amiga
Widoki niesamowite
Widoki niesamowite © amiga
Spore fragmenty szosami, czuję, że droga cały czas lekko się pnie... To niewielkie nachylenie, ale odczuwalne. Na spokojnie dojeżdżamy do Rudawy i kierujemy się do doliny Będkowskiej. Pamiętam ją z wojaży z Karoliną sprzed miesiąca. Zastanawia mnie ten wyjazd terenowy z dolinki. Nie mam pojęcia jak wygląda. Za to warto było sobie przypomnieć jak wygląda dolinka. Niby nie zapomniałem, ale te skałki... szczególnie Sokolica i Dupa Słonia ;)
Dom w którym podobno mieszkał Sienkiewicz
Dom w którym podobno mieszkał Sienkiewicz © amiga
W dolinie Będkowskiej
W dolinie Będkowskiej © amiga
Sokolica
Sokolica © amiga
Mały wodospad w dolinie Będkowskiej
Mały wodospad w dolinie Będkowskiej © amiga
Wyjazd z dolinki ten terenowy początkowo jest lekko błotnisty, ale nie jest to nic szczególnego, więc jedziemy dalej. Jednak gdy wjeżdżamy między drzewa, zaczyna być średnio... Głębokie koleiny wypełnione wodą, wszędzie pełno błota. Na dokładkę pojawiają się uskoki... Te 2 km... zajmują nam prawie 30 minut. Ta opcja musi wylecieć z planu przejazdu. Tylko się zmęczymy, a część osób po nim zrezygnuje. Są jeszcze 2 opcje wyjazdu asfaltem, obie strome, ale chyba lepiej po asfalcie podprowadzić kawałek rower niż tarzać się w błocie. 
Wariant terenowy w dolince Będkowskiej...
Wariant terenowy w dolince Będkowskiej... © amiga
Znowu asfalt ;)
Znowu asfalt ;) © amiga
Nie jest źle
Nie jest źle © amiga
Z chmur od czasu do czasu kapie
Z chmur od czasu do czasu kapie © amiga
Dalej jest trochę szutrów, jakiś krótki odcinek po trawie i mamy zjazd do doliny Prądnika, na wysokości bramy Krakowskiej  :) 
Zaskoczył mnie bruk i nachylenie, choć wolę po tym zjeżdżać niż podjeżdżać ;) W dolince sporo wycieczek, trzeba uważać, ale i tak stajemy co chwilę robiąc zdjęcia.  
Szkoda, że nie ma słońca
Szkoda, że nie ma słońca © amiga
Zjazd do Ojcowa
Zjazd do Ojcowa © amiga
Brama Krakowska
Brama Krakowska © amiga
Skałki :)
Skałki :) © amiga
Zamek w Ojcowie
Zamek w Ojcowie © amiga
Kapliczka pw. Św. Józefa Robotnika
Kapliczka pw. Św. Józefa Robotnika © amiga
Wnętrze kapliczki
Wnętrze kapliczki © amiga
Maczuga Herkulesa
Maczuga Herkulesa © amiga
Pieskowa Skała
Pieskowa Skała © amiga
Za Pieskową skałą, jest długi "nudny" odcinek, Darek postanawia go nam urozmaicić w chwili gdy nawigacja proponuje mu zjechanie na kilka km z głównego szlaku. Podjazd może i fajny, nie za długi, widoki piękne, ale to nachylenie ;) Chwilę trwa walka z samym sobą by nie zejść.....  
Po stromym podjeździe ;)
Po stromym podjeździe ;) © amiga
Żółte pola
Żółte pola © amiga
Co jakiś czas delikatnie kropi, zbliżamy się do Rabsztyna, robimy tam postój w restauracji. Szybki obiad i gdy chcemy ruszyć zaczyna padać...  Na szybko zaglądamy na radary meteo. Idzie na nas jakiś Armageddon. Niby do Morska 45 km, ale w deszczu będzie się średnio jechać. Zmiana planów. Jedziemy do Olkusza, pociąg będzie na jakiś czas... trzeba będzie to przeczekać. Może na miejscu znajdziemy coś cichego, spokojnego. Gdy docieramy do dworca leje już okrutnie. Sprawdzamy rozkłady pociągów, mamy ponad godzinę. Jedziemy na poszukiwanie kawiarni z ogródkiem, zamawiamy deser i pani kelnerka prawie się nie zabiła o nasze rowery... Kawa rozlana, piwo uciekło... Jedynie ciasto nie ucierpiało ;)
Chmury zaczynają straszyć
Chmury zaczynają straszyć © amiga
W oczekiwaniu na pociąg w Olkuszu - coś poszło nie tak ;)
W oczekiwaniu na pociąg w Olkuszu - coś poszło nie tak ;) © amiga

Po pyszny deserze wracamy na dworzec PKP. Wsiadamy do pociągu i wracamy do domów. Szkoda, że pogoda pokrzyżowała nam plany. Tak niewiele brakło. Wiemy za to, ze musimy tutaj wrócić i przejechać pozostały odcinek. 
Na dworcu w Olkuszu
Na dworcu w Olkuszu © amiga

Do Małeckich Różaneczników z Karoliną

Piątek, 3 maja 2019 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Trzeci maja trzeba jakoś uczcić, pogoda... niepewna, choć nie powinno padać. Ruszamy dopiero przed 11, gdy zrobiło się nieco cieplej... Plan... w zasadzie jedziemy bez planu i bez map ;) Trochę to ewenement... ale co tam.. Karolina proponuje odwiedzenie różaneczników, bo mniej więcej w tym terminie kwitną. Jest to oczywiście uzależnione od pogody, od tego czy jest ciepło, czy padało itd... 
Będziemy jechali trochę na azymut, spoglądając na oznaczenia na drogach, myślę że trafimy :) 
Po wczorajszych testach nieco odmienionego Bociana zastanawiam się, czy będzie Karolinie wygodnie... Co jakiś czas spoglądam na jej pozycję, jest dużo lepiej niż było, ale jednak jeszcze troszkę można by podnieść kierownicę. Fakt to nie będzie pozycja MTB... tak źle będzie się jechało pod górę... ale najważniejsze jest by w tej chwili kręgosłup odpoczywał... 
Ruch jak w ulu
Ruch jak w ulu © amiga
Uśmiechnięta Karolina
Uśmiechnięta Karolina © amiga
Aleja drzew ;)
Aleja drzew ;) © amiga
Kierujemy się na Lubochnię, tam małe zaskoczenie, trwają jakieś uroczystości 3 majowe... mamy za to dostępny zupełnie pusty kościół. Korzystamy z tego skrzętnie. Dzięki temu Karolina odnajduje czaszkę :) Mnie zaskakuje okolica. Wybudowana wielka drewniana wiata i po przeciwnej stronie park... Tego nie było w zeszłym roku :)
W kościele w Lubochni
W kościele w Lubochni © amiga
To coś zupełnie nowego
To coś zupełnie nowego © amiga
Tego parku też sobie nie przypominam
Tego parku też sobie nie przypominam © amiga
Bocian już w gnieździe
Bocian już w gnieździe © amiga
Kierujemy się na Małecz, tam zagłębiamy się w las i teraz mamy nieco większe wyzwanie, trzeba odnaleźć niewielki rezerwat, i jeszcze mniejsze stanowisko różaneczników. Trochę błądzimy, kręcimy się po okolicy, ale jest... Jesteśmy jakiś tydzień za wcześnie. Kwiaty dopiero zaczynają się otwierać, choć i tak wyglądają pięknie. 
W lasach w okolicach Małecza
W lasach w okolicach Małecza © amiga
Pięknie ścieżki leśne
Pięknie ścieżki leśne © amiga
Trochę spacerkiem
Trochę spacerkiem © amiga
Już widać różaneczniki
Już widać różaneczniki © amiga
Zaczynają kwitnąć
Zaczynają kwitnąć © amiga
Pewnie za tydzień cały krzew będzie żółty
Pewnie za tydzień cały krzew będzie żółty © amiga
Jest i co zjeść ;)
Jest i co zjeść ;) © amiga
Różaneczniki
Różaneczniki © amiga
Jesteśmy kilka dni za wcześnie
Jesteśmy kilka dni za wcześnie © amiga
Inne kwiaty już w pełni rozwinięte
Inne kwiaty już w pełni rozwinięte © amiga
Leśnie ścieżki
Leśnie ścieżki © amiga
Bocian po modyfikacjach
Bocian po modyfikacjach © amiga
Po sesji zdjęciowej, zawracamy, pokonujemy początkowo tą samą drogę, tyle, że w przeciwnym kierunku. Rozmawiamy, gadamy... Karolina ma podobne spostrzeżenia jak jak, kierownica musi być jeszcze kilka cm wyżej... Sposoby naprawy są jeszcze 2... Krótszy mostek, bądź kierownica gięta z 3-4 cm ugięciem :) Poszukamy... A teraz cieszymy się drogą i ukwieconymi polanami :)
Można się dosiąść?
Można się dosiąść? © amiga
Kwitnąca łąka
Kwitnąca łąka © amiga
Stokrotka
Stokrotka © amiga
Maki
Maki © amiga
W Tomaszowie szybka decyzja, może obiad? Trafiamy do restauracji na Barlickiego 30, może nie do końca pasujemy do tego miejsca w gaciach rowerowych, ale... obsługa nie ma z tym problemu. Rozsiadamy się, zamawiamy kawę, coś do zjedzenia i... obiad zaskakuje. Początkowo nie przekonują mnie kluski, ale... dopiero z sosem urzekają smakiem :) Porcja solidna... Chwila odpoczynku i ruszamy dalej. Czasu mamy jeszcze sporo...Kierunek Biała góra, podjeżdżamy też pod zagrodę żubrów :)
Może coś na ząb?
Może coś na ząb? © amiga
Kopalnia Biała Góra
Kopalnia Biała Góra © amiga
Nawet molo jest ;)
Nawet molo jest ;) © amiga
Szczęśliwa Karolina
Szczęśliwa Karolina © amiga
Po tym szlaku nie jedziemy....
Po tym szlaku nie jedziemy.... © amiga
Biała góra z drugiej strony
Biała góra z drugiej strony © amiga
Takie szutry są OK
Takie szutry są OK © amiga
Tylko żubrów nie ma :(
Tylko żubrów nie ma :( © amiga
Niestety w niej żubrów nie ma, zachorowały kilka lat temu na gruźlicę i nie przeżyły kuracji ołowiem :(,cóż zawracamy i kierujemy się nad zalew, na tamę... Strasznie wieje... Uciekamy stąd w kierunku grot Nagórzyckich . Dzisiaj ruch jest spory. Tam przynajmniej nie wieje... ;), temperatura też jest stała. 
Słonko od czasu do czasu wygląda zza chmurki
Słonko od czasu do czasu wygląda zza chmurki © amiga
Na tamie zalewu Sulejowskiego
Na tamie zalewu Sulejowskiego © amiga
Pod grotami Nagórzyckimi
Pod grotami Nagórzyckimi © amiga
Chyba dzisiaj jest sporo zwiedzających
Chyba dzisiaj jest sporo zwiedzających © amiga
Powolutku zaczyna się robić późno, do Tomaszowa wracamy gdy słońce już zachodzi... Wycieczka udana, Karolina jeszcze ma kilka uwag odnośnie pozycji na Bocianie, ale to można jeszcze skorygować :)

Dzięki Karolina za te 3 dni... cd już za dnia parę :)

Dolinki Krakowskie - Poniedziałek Wielkanocny z Karoliną

Poniedziałek, 22 kwietnia 2019 · Komentarze(0)
Poniedziałek Wielkanocny zapowiada się słonecznie i wietrznie. Wiatr jest od wschodu, co wyjątkowo nas ciszy. Za to informacja o możliwych przelotnych opadach już niekoniecznie. Wiemy, że im bliżej będziemy Sławkowa, tym mniejsza możliwość, że coś nas pokropi. Chociaż w lany poniedziałek.... hmmmm może jednak?

Na rowery wsiadamy kilka minut po 8, słońce troszkę już rozgrzało powietrze. Jednak kurtki wskazane, przynajmniej na najbliższą godzinę. Później będzie to uzależnione od tego co będzie się działo. Tuż za centrum Będkowa zaskakuje nas informacja o kopcu. Z daleka go widzimy jednak nie mamy w tej chwili ochoty na terenowe wygibasy. Tak więc szybkie zdjęcie z daleka i.... jedziemy dalej. Część trasy pokrywa nam się z tą z soboty, tak więc nie mamy potrzeby postojów zwiedzania, a sam przejazd jest szybki.. 

W Rudawie odbijamy na Pisary i tam wstępnie planujemy przejechać przez Nawojową Górę, choć ruch na głównej drodze jest tak niewielki, że plan zostaje uproszczony ;) Zresztą w Nawojowej Górze nic ciekawego nie ma... chyba, że góra ;) Za to tuż przed Tęczynkiem trafiamy na dworek, a chwilę później wjeżdżamy do Tęczynka. Dzięki pomysłowi o przejeździe główną drogą zaoszczędziliśmy sporo czasu :)
W oddali widać Kopiec Bzowskich
W oddali widać Kopiec Bzowskich © amiga
Dworek przed Krzeszowicami
Dworek przed Krzeszowicami © amiga
Uśmiechnięta jak zawsze :)
Uśmiechnięta jak zawsze :) © amiga
Nowy dywanik wylali :)
Nowy dywanik wylali :) © amiga
Ciekawostka, ale po tym moście odbywa się ruch pieszy....
Ciekawostka, ale po tym moście odbywa się ruch pieszy.... © amiga

W samym Tęczynku do odwiedzenia mamy bramę Zwierzyniecką, którą odpuściliśmy w Środę ze względu na remonty i nieprzejezdność dróg w  Krzeszowicach. Po samym Tęczynku jeszcze trochę się kręcimy. Na mapie zaznaczona jest drewniana dzwonnica. Oczywiście kilak zakrętów i jedziemy nie w tym kierunku ;) Szybka refleksja, zajrzenie na mapę, gps-a i... naprawiamy nasz błąd. Wyjeżdżając z Tęczynka zatrzymujemy się przy stawach, pamiętam je jeszcze gdy były prawie dzikie. Teraz wyglądają rewelacyjnie z wiatami z ławeczkami :) A my postanawiamy się posilić... 
Brama Zwierzyniecka
Brama Zwierzyniecka © amiga
Kościół św Katarzyny w Tenczynku
Kościół św Katarzyny w Tenczynku © amiga
Krótki postój przy stawach Tęczyńskich
Krótki postój przy stawach Tęczyńskich © amiga
PIęknie meijsce
PIęknie meijsce © amiga

Ruszamy po dobrych kilkunastu minutach, zaczyna się podjazd, długi, męczący, szczególnie jego ostatni odcinek. Z sakwami mamy tempo żółwia... Za to ze szczytu wzniesienia widoki są niesamowite :) Rozglądamy się w każdym kierunku, stajemy jeszcze 2 może 3 razy. Pod sam zamek jednak nie podjeżdżamy i tak pocałowalibyśmy klamkę. Zjeżdżając z górki kierujemy się na ścieżki które mają nas wyprowadzić do Puszczy Dulowskiej. Jednak w między czasie powstała droga która skutecznie odcięła nad od planowanego przejazdu. Musimy się nieco wrócić i podjechać z innej strony. W lesie cisza spokój. Nie czuć już wiatru, za to słychać uginające się drzewa. O ile szum liści jest dość przyjemny, przypomina nam morze, to skrzypiące konary przypominają nam o tym gdzie jesteśmy. 
Na ścieżce masa rowerzystów, pieszych, biegaczy... Karolina mówi, że przypomina jej to rodzinne strony :) I coś w tym jest... Okolice Tomaszowa wyglądają równie pięknie :) o czym nie raz już się przekonałem :)
Wiele razy już przy nim byłem, dzisiaj nieco inna trasa...
Wiele razy już przy nim byłem, dzisiaj nieco inna trasa... © amiga
Jeszcze tutaj wrócimy :)
Jeszcze tutaj wrócimy :) © amiga
Panorama okolic Rudna
Panorama okolic Rudna © amiga
Górki za nami
Górki za nami © amiga
Troszkę z górki
Troszkę z górki © amiga
W Puszczy Dulowskiej
W Puszczy Dulowskiej © amiga
Gdzieś przed Młoszową jeszcze w puszczy stajemy na kolejny popas, zrywa się dość nieprzyjemny silny wiatr... Jest to zgodne z prognozami na meteo.pl. Pamiętam jeszcze, że była informacja o możliwych opadach mniej więcej w tym samym czasie. Ale te na szczęście nas omijają. Po krótkej przerwie podjeżdżamy do pobliskiego Pałacu, a dalej kierujemy się na Trzebinię. Po raz drugi korzystamy z nieco bardziej ruchliwej drogi... Dzisiaj na niej jest spokojnie... tak więc nie ma problemu. 
Pałac Florkiewiczów w Młoszowej
Pałac Florkiewiczów w Młoszowej © amiga
Młoszowa - przy pałacu
Młoszowa - przy pałacu © amiga

Sama Trzebinia... cóż... uśpiona jeszcze, w centrum nie ma ludzi. Za to jest otwarta Żabka i to w najlepszym momencie. Pora kupić jakieś zapasy napojów :) Ruszamy dalej kierując się na Sierszę, sama droga tym razem średnio przyjemna, o dziwo ruch na niej jest większy niż na 79. Trochę to zaskakuje, ciekawe gdzie ludzie tak gnają w święta... Wydawało by się, że powinni zostać w domach, ew wybrać się na jakieś spacery. Gdy skręcamy na Sierszę znowu jest spokojnie :)
Centrum Trzebinii
Centrum Trzebinii © amiga
Trzebiński rynek
Trzebiński rynek © amiga
Dwór Zieleniewskich w Trzebini
Dwór Zieleniewskich w Trzebini © amiga
Dworek w Sierszy?
Dworek w Sierszy? © amiga
Na miejsce docieramy dość szybko, teraz tylko trafić w dobry zjazd do lasu... i nie pokręcić szlaków... Z tym nie mamy problemów. Las jest przepiękny. Hahamy się prawie cały czas. Za to zaskakuje nas krzyż przydrożny. Myśleliśmy, że to jeden z tych stawianych ot tak przy drogach, na rozstajach... a ten jest jednak inny. Jest poświęcony ofiarom cholery. Zawsze myślałem, że raczej robi się cmentarze, mogiły choleryczne, a tutaj mamy krzyż. Nie wyklucza to, oczywiście tego, że pod nim może być jakaś mogiła, ale takiej informacji tam nie ma. Dopiero w domu sprawdziłem z ciekawości to miejsce i okazało się, że w tym miejscu był cmentarz choleryczny. W tej chwili został tylko krzyż pamiątkowy poświęcony ofiarom cholery z lat 1853-1855. 
Na leśnym szlaku przed Jaworznem
Na leśnym szlaku przed Jaworznem © amiga
Krzyż Choleryczny
Krzyż Choleryczny © amiga
Z lasu wyjeżdżamy w Ciężkowicach i trochę się zagadaliśmy, w efekcie zrobiliśmy wielkie koło po dzielnicy ;), na szczęście szybko ustalamy właściwy kierunek dzięki uprzejmości mieszkanki. Naprawiamy błąd i jedziemy do naszego PK którym jest stare wyrobisko a obecnie zalany kamieniołom Koparki i zbiornik Wydra. Krystalicznie czysta woda szokuje, Wszędzie dookoła jest co oglądać, jest na czym zawiesić oko. Na chwilę nawet porzucamy roweru i idziemy pospacerować :) Gdyby jeszcze tak nie wiało ;)
Kamieniołom Koparki
Kamieniołom Koparki © amiga
Widok na Kamieniołom
Widok na Kamieniołom © amiga
Zbiornik Wydra
Zbiornik Wydra © amiga
Nad Zbiornikiem Wydra
Nad Zbiornikiem Wydra © amiga
Uśmiechnięta Karolina :)
Uśmiechnięta Karolina :) © amiga
Piękne miejsce
Piękne miejsce © amiga
Widok na Kamieniołom
Widok na Kamieniołom © amiga
Jest idealna pora by coś zjeść, w pobliżu jest zalew Sosina, liczymy na to, że na miejscu będzie coś otwarte. Tyle, że trzeba tam dojechać, a część trasy mamy pod wiatr... Chwilami nie ma lekko ;). Na miejscu stajemy przy otwartym Hotelu Wodnik. Restauracja jest otwarta :) Zamawiamy po kawie i czymś do jedzenia. Rozsiadamy się na zewnątrz. Gdy podają nam dania okazuje się że nie był to najlepszy wybór. Zimny wiatr szybko studzi nasze posiłki... Może też nasza ocena dań jest taka sobie... Mimo, że niby mamy różne dania, do wkład jest naszym zdaniem identyczny. Różnica jest na makaronie i tym, że mam dodatkowo zapieczony ser... reszta wygląda identycznie. Byliśmy głodni, mimo pewnych niedoskonałości wszystko zniknęło z talerzy ;) Pora ruszać dalej. Tyle, że na horyzoncie widać jakąś ciemną chmur. Zerwał się też nieco silniejszy wiatr.... Kierujemy się do Sławkowa korzystając z niebieskiego pieszego szlaku... Pierwsze kilkaset metrów to piach... Na szczęście dalej jest trochę asfaltu i szutrów... Zaczyna kropić. 
Znajdź 5 pochylone drzewo po lewej stronie ;) - idealny punkt na rajdy
Znajdź 5 pochylone drzewo po lewej stronie ;) - idealny punkt na rajdy © amiga
Docieramy do granicy województw, pada deszcz. Jest nieprzyjemnie, a trzeba pokonać dość paskudny mostek. Z jednej strony jest lekko podmyty, ale dajemy radę... Naciskamy mocniej na pedały by jak najszybciej dojechać do cywilizacji. Gdy trafiamy na pierwszą wiatę przystankową chowamy się do środka i.... w tym momencie przestaje padać ;) Cóż... ruszamy dalej po mokrych drogach. Zaczyna być duszno, woda paruje. Wkrótce docieramy do centrum Sławkowa :). Na rynku  chwila odpoczynku i szybki objazd miasteczka. 
Mostek na Białej Przemszy pomiędzy śląskim, a małopolskim
Mostek na Białej Przemszy pomiędzy śląskim, a małopolskim © amiga
Restauracja czy raczej Karczma w Sławkowie
Restauracja czy raczej Karczma w Sławkowie © amiga
Rynek w Sławkowie
Rynek w Sławkowie © amiga
Sławkowska Sukiennice :) - Urząd Miasta
Sławkowska Sukiennice :) - Urząd Miasta © amiga
Kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego
Kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego © amiga
Wnętrze kościoła w Sławkowie
Wnętrze kościoła w Sławkowie © amiga
Po około 15 minutach podjeżdżamy do punktu końcowego trasy. Żegnam się z Karoliną, licząc na szybkie kolejne spotkanie i jadę na dworzec kolejowy, gdzie wsiadam do pociągu. W Katowicach szybka przesiadka do kolejnego pociągu i jestem w Piotrowicach. Stąd mam 1.5 km do domu. 
Kapliczka w Sławkowie
Kapliczka w Sławkowie © amiga
Jest i czaszka
Jest i czaszka © amiga
Święta minęły szybko, były zaskakujące, niesamowite... Mam nadzieję, że kolejne będą równie ciekawe. A to wszystko dzięki Karolinie. Dziękuję :-*

Dolinki Krakowskie - Niedziela Wielkanocna z Karoliną

Niedziela, 21 kwietnia 2019 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Święta dopadły nas w Dolinkach Krakowskich, poranek chłodny, zbieramy się przed 7 by zjeść jeszcze śniadanie świąteczne :). Ruszamy w krótką drogę do pobliskiej Brandysówki. Przejazd trwa może 10 minut. Tym razem mamy cały czas z górki. Dolina jeszcze tonie w cieniu. Jest chłodno, coś około 3 stopni, a ja w krótkich gaciach ;). 

Na miejscu zjadamy szybkie śniadanie i ruszamy. Główny plan to dojazd do Krakowa gdzie liczymy, że w centrum będą pootwierane restauracje, może jakieś sklepy... Oczywiście przejazd nie będzie po linii prostej, chcemy coś zwiedzić, coś zobaczyć. Kierujemy się z grubsza na Krzeszowice zatrzymując się to tu, to tam, fotografujemy budzący się dzień, fotografujemy krajobrazy, budynki i wszystko co wpadnie nam w oko. 
Słońce jest gdzieś za skałą
Słońce jest gdzieś za skałą © amiga
Poranek w dolinie Będkowskiej
Poranek w dolinie Będkowskiej © amiga
Kobylany- dworek
Kobylany- dworek © amiga
Rzeźby w Więckowicach
Rzeźby w Więckowicach © amiga
Część tych okolic znam, czy to z wcześniejszych wycieczek, czy to z maratonów. W zasadzie do samego Zabierzowa mamy z górki :), na miejscu mała niespodzianka od kolei, po raz kolejny w trakcie całej wyprawy okazuje, się, że kolej naniosła zmiany w sieci dróg. Pojawiły się nowe przejazdy pod, bądź nad torowiskiem. Inne przejazdy zniknęły. Nie ma po nich śladu. A to oznacza, że mamy tych okolic mocno się zdezaktualizowały. 
Mural na placu zabaw
Mural na placu zabaw © amiga
Centrum Zabierzowa
Centrum Zabierzowa © amiga
Kierujemy się na Morawicę, po drodze jest jednak dość solidny podjazd do Burowic, jestem prawie na 100% przekonany, że już tędy jechałem, na jakimś rajdzie, tylko kiedy? Pewnie dawno temu..., ale wspomnienia odżywają. Na szczycie górki trafiamy na radar Dopplerowski. Ciekawe czy ma coś wspólnego z pobliskim lotniskiem w Balicach, choć wydaje mi się, że przy samym lotnisku też jest taki radar.... a może się mylę? Punkt widokowy z okolic radaru jest niesamowity, na dokładkę pojawia się całkiem fajny leśny odcinek. Nie ma samochodów, nie ma cywilizacji, od czasu do czasu trafiamy jedynie na rowerzystów i biegaczy. Pewnie święta i wczesna pora też swoje dołożyły. Zaczyna być nam gorąco... 
Kilka minut temu byliśmy gdzieś tam w dole
Kilka minut temu byliśmy gdzieś tam w dole © amiga
Po podjeździe w Zabierzowie
Po podjeździe w Zabierzowie © amiga
Pomnik Euro 2012 ;)
Pomnik Euro 2012 ;) © amiga
Kurzawa - radar Dopplerowski
Kurzawa - radar Dopplerowski © amiga
Ale widoki
Ale widoki © amiga
Chyba będzie pod górkę
Chyba będzie pod górkę © amiga
Leśne drogi
Leśne drogi © amiga
Okolice Grzybowa
Okolice Grzybowa © amiga
Po drugiej stronie górki mamy widok na Balice, z daleka widać lądujące bądź startujące samoloty. Kilka razy musimy się zatrzymać, zrobić zdjęcia. Co jakiś czas spoglądamy na mapy i... czasami musimy się wycofać. Okazuje się, że droga prowadzi obecnie przez prywatny teren, a wjazdu i wyjazdu bronią bramy. Cóż, musimy wycofać się rakiem i znaleźć inną drogę. W efekcie całego zamieszania nie podjeżdżamy do pałacu w Balicach. Przypominamy sobie o tym gdy już jesteśmy dość daleko, a wracać nam się nie chce. Mamy go w pamięci, być może za jakiś czas gdy wrócimy w te okolice odwiedzimy ten PK. Teraz jedziemy dalej na Kraków. Zaczyna się pora mszy... tak więc o odwiedzinach wnętrz kościoła z aparatami raczej nie ma mowy. Pozostanie nam jedynie opcja szybkiej foty z zewnątrz. 
W Mydlnikach
W Mydlnikach © amiga
Kościół pw. NMP Królowej Polski
Kościół pw. NMP Królowej Polski © amiga
Willa Decjusza
Willa Decjusza © amiga
Kierujemy się na kopiec Kościuszki, dalej przez Zwierzyniec do centrum. Tak jak się z rana spodziewaliśmy sporo punktów jest otwarte :)... Pierwsza jest więc wizyta w aptece. Potrzebujemy jakiś krem na opalanie, bo słońce pali bardziej niż mogliśmy się spodziewać. 
Krakowski wąwóz
Krakowski wąwóz © amiga
Kopiec Kościuszki
Kopiec Kościuszki © amiga
Grób Andrzeja Wajdy
Grób Andrzeja Wajdy © amiga
Kaplica św. Małgorzaty i św. Judyty
Kaplica św. Małgorzaty i św. Judyty © amiga
Kościół Najświętszego Salwatora w Krakowie
Kościół Najświętszego Salwatora w Krakowie © amiga
ul Kościuszki w Krakowie
ul Kościuszki w Krakowie © amiga
Klucząc pomiędzy drogami docieramy w okolice parku Jordana. W oczy rzuca nam się otwarta kawiarnia :), stajemy, pora na gorącą pyszną kawę i chwilę odpoczynku. W parku mamy do odwiedzenia jeden z naszych PK, to Miś Wojtek :) dopiero teraz możemy pojechać na rynek i dalej na Kazimierz, który z jakiegoś powodu do tej pory nas omijał. Mimo tego, że są święta liczyliśmy na nieco mniejsze tłumy... ale nic z tego. Przedzieranie się pomiędzy pieszymi nie należy do przyjemności i zajmuje nam całkiem sporo czasu. Być może dlatego nie przepadam ani za centrum Krakowa, ani za centrum Warszawy. Zdecydowanie bardziej wolę otwarte przestrzenie z daleka od miasta. 
Odcisk misia z Iraku
Odcisk misia z Iraku © amiga
Niedźwiedź Wojtek w parku Jordana
Niedźwiedź Wojtek w parku Jordana © amiga
Sukiennice i rynek Krakowski
Sukiennice i rynek Krakowski © amiga
Pod Wawelem w Krakowie
Pod Wawelem w Krakowie © amiga
na placu Wolnica
na placu Wolnica © amiga
Plac Wolnica
Plac Wolnica © amiga
Dziś jednak chcemy odwiedzić Kazimierz, remonty torowisk trochę nam mieszają szyki, na miejsce docieramy lekko dookoła. Za to na miejscu... szok. Gdyby jeszcze nie było tutaj samochodów. Dzielnica wygląda prawie jak 100 lat temu. Te małe sklepiki, uliczki, nazwy. Wszędzie widać ślady kultury Żydowskiej. Tylko mieszkańcu już nie ci... jednak wyobraźnia działa. Muszę przyznać, że dawno coś mnie tak nie oczarowało jak to miejsce. Ciężko tutaj trafić na polaków, są chyba wszystkie narodowości, wszystkie nacje poza polską. Trafiamy na Niemców, Rosjan, Hiszpanów, Portugalczyków... mało tego gdy w końcu zatrzymujemy się z restauracji kelnerka przemawia do nas po angielsku :) Zamawiamy na już lemoniady robione na miejscu i coś do zjedzenia - gęsie pipki. Sam znam to danie, wiem, że jest dobre, ale co powie na nie Karolina? Trochę obawiam się, że może jej to nie smakować. Nie każdy lubi podroby, a część osób unika żołądków, serc, czy wątróbki. Z tym daniu są żołądki. Genialnie ugotowane, genialnie zrobione, choć jedyne do czego mógłbym się przyczepić to grzanki. Za którymi średnio przepadam. Dania szybko znikają z talerzy, być może dlatego, że kucharz kazał nam na nie długo, za długo czekać. Przepraszali, że zaskoczyła ich liczba gości, a może opóźnienie było spowodowane tym, że jako jedni z nielicznych zamówiliśmy takie danie. Patrząc po sali to 90% ludzi brała hamburgery... cóż... W tym miejscu, aż prosi się o jakieś bardziej żydowskie danie. Szkoda, że miejscowe restauracje zapominają o historii tego miejsca. I potrawy kuchni żydowskiej stanowią tylko niewielki margines ich działalności. Ale... cóż... Niektórzy jadą w Tatry by jeść kotlety schabowe ;)  i pewnie też dlatego kuchnia regionalna znika z menu.  

Przypominam sobie gdy kilka, a może już kilkanaście lat temu jakaś strasz para turystów zapytała się mnie gdzie jest jakaś restauracja w Katowicach gdzie można zjeść coś z śląskiej kuchni... Spotkaliśmy się na ul Wawelskiej i... mimo, że są tam same restauracje, to miałem problem by na to odpowiedzieć. Były hamburgery, kebaby, kuchnia włoska, francuska, ale... polska? Przypomniało mi się, że na Stawowej jest mała knajpka przed którą stoi kucharz i tam można dobrze zjeść, jest i kuchnia polska i śląska. I przyznam się, że dzisiaj stojąc w centrum Katowic miałbym dokładnie ten sam problem by wskazać dobrą restaurację śląską. Nie wiem czy jeszcze istnieje ta z kucharzem... mam nadzieję, że tak... 
ul Józefa na Kazimierzu
ul Józefa na Kazimierzu © amiga
Synagoga Wysoka
Synagoga Wysoka © amiga
Stara Synagoga
Stara Synagoga © amiga
Mural na Kazimierzu
Mural na Kazimierzu © amiga
Synagoga Izaaka
Synagoga Izaaka © amiga
Synagoga Kupa
Synagoga Kupa © amiga
Kirkut na starym Kazimierzu
Kirkut na starym Kazimierzu © amiga
W sumie na Kazimierzu, a właściwie w Krakowie spędzamy dobre 4 godziny. Gdy opuszczamy miasto jest coś koło 16, kilometrów w nogach niewiele. Kierujemy się na Modlniczkę, Modlnicę i Tomaszewice, we wszystkich tych miejscach na mapie jest zaznaczone coś co może nas zainteresować. Powoli też wracamy do dolinek, pojawiają się podjazdy, krótsze, dłuższe, ale jednak podjazdy.. z ich szczytów podziwiamy panoramę okolicy. Słońce grzeje niesamowicie... a policja czyha na małych uliczkach na których została zmieniona organizacja ruchu... Sami mało nie wpadliśmy przez to, gdy nagle wyrósł nam zakaz jazdy, mimo, że droga jest oznaczona jako 2 kierunkowa. Na szczęście radiowóz zauważyliśmy z daleka i grzecznie przeprowadziliśmy rowery przez zakazany odcinek... 
Patent wyjazdowy z posesji, pierwszy raz coś takiego widzę
Patent wyjazdowy z posesji, pierwszy raz coś takiego widzę © amiga
Bronowice Małe - pod Rydlówką
Bronowice Małe - pod Rydlówką © amiga
Panoramy z Mydlniczki
Panoramy z Mydlniczki © amiga
W oddali widać Beskidy
W oddali widać Beskidy © amiga
Dworek w Tomaszewicach
Dworek w Tomaszewicach © amiga
Zabudowania przy dworku w Tomaszewicach
Zabudowania przy dworku w Tomaszewicach © amiga
Widoczek z Tomaszowic
Widoczek z Tomaszowic © amiga
W oddali dolinka Bolechowska
W oddali dolinka Bolechowska © amiga
Czas upływa, do doliny Będkowskiej na kolację docieramy po 19, zaczyna być chłodno, ubieramy się cieplej. Po około 30 minutach ruszamy na kwaterę. Droga podobnie jak wczoraj cały czas pod górkę, ale bez sakw jedzie się zdecydowanie lepiej. Gdy docieramy do agroturystyki zaczyna się ściemniać, na ulicach włączają się latarnie. 
Skałki w dolinie Bolechowskiej
Skałki w dolinie Bolechowskiej © amiga
Pięknie tutaj
Pięknie tutaj © amiga
Skałki w dolinie Będkowskiej
Skałki w dolinie Będkowskiej © amiga
Słońce zachodzi w dolinie Będkowskiej coraz chłodniej
Słońce zachodzi w dolinie Będkowskiej coraz chłodniej © amiga

Na miejscu ustalamy jeszcze szybki plan na jutro. Chcemy z sakwami przejechać odcinek do Sławkowa...

Dzień był bardzo intensywny, ciepły, przyjemny... daliśmy radę. Dzięki Karolina za kolejną wyprawę w nieznane :)