14:45, dzisiaj nieco wcześniejsze wyjście z pracy, mamy cichy plan najechania choćby na chwilę Beskidów. Jedziemy w trojkę: Andrzej, Darek i ja. Lądujemy w Szczyrku, szybka wizyta w najbliższym sklepie, uzupełnienie izotoników, bananów i ruszamy pod górkę, bez jakiegoś specjalnego rozruchy, początkowo łatwo, drogą prowadzącą na Salmopol. Nachylenie waha się od 0 do 4%..., jednak dość szybko wjeżdżamy na szuter prowadzący serpentynami na
Skrzyczne, tutaj już nie ma zmiłuj, wg bazy podjazdów normą nachylenia na tym odcinku jest co najmniej 10%, raczej je grubo przekracza, na dokładkę jest kilka fragmentów z nachyleniem w okolicach 30%. Końcówka podjazdu po stoku narciarskim (delikatnie pojechaliśmy nie tak :). Przyznam się, że jest to chyba jeden z najbardziej prze...ych podjazdów jakie zaliczyłem, w końcu też przypomniałem sobie do czego służy najmniejsza zębatka w korbie.
Szybko nabrałem pokory do gór, chwilami trochę brakowało jeszcze jednej koronki na tyle, ale cóż, tak to bywa, jeżeli wariat wjeżdża po szlakach na kasecie szosowej ;) Dalej już zdecydowanie prościej, Głównei szczytami Małe Skrzyczne, Malinowska Skała,
Przełęcz Salmopolska, Biały Krzyż, Grabowa, okolice Kotlarza i... słyszymy w oddali burzę. Średnio mamy ochotę na kolejny przejazd po lesie wśród błyskawic uderzających w okoliczne góry, drzewa,
decyzja mogła być tylko jedna, zjeżdżamy w dół, koniec wycieczki, trochę na przełaj, przez ścieżki piesze, na czuja, chwilami nachylenie, wystające korzenie, kamienie uniemożliwiają zjazd, więc fragmenty z buta. Jednak mimo wszystko dość szybko lądujemy na szosie, teraj już tylko kawałek zjazdu do Szczyrku..., drogi mokre, ale nam jakoś się udaje...
W drodze powrotnej od wschodu mamy okazję oglądać przedstawienie światło-dźwięk... dobrze, że nie zostaliśmy na szczytach dłużej, mogło by się zrobić nieciekawie.
Niedziela..., trzeba trochę się rozkręcić po Transjurze. O poranku tel. do rodziny, chwila rozmowy i umawiamy się na ok 14:00. Powoli, rekreacyjnie objeżdżamy stawiki na dolinie 3 stawów wraz z młodym. W sumie wychodzi tego ok 20km. Świetnie mu poszło, w między czasie kilka przerw, na ławeczce, w przystawowym barze i obok GoSportu :). Powrót już samotni - to ok 5km.... nogi jeszcze podają.... :) nie jest źle, Może jednak do pracy pojadę na rowerze :)
Ciężki poranek, długo nie mogę dojść do siebie... zmęczył mnie wieczór... po dłuższym czasie dopiero wsiadam na rower, na krótką wycieczkę po okolicy. Jedziemy z Darkiem dookoła jeziora Żywieckiego, na więcej nie ma specjalnie czasu dzisiaj, już za 2-3 godziny wraca reszta ekipy…, zaczyna się właściwa części spotkania integracyjnego. Wracając do przejazdu to kierujemy się na Tresną, Czernichów, zatrzymujemy się na tamie
i nieco dalej jeszcze raz przy sklepie, organizm w końcu zaczął się domagać jedzenia, koli… szybko stawia mnie to na nogi, teraz mogę jechać dalej. W Międzybrodziu Żywieckim przekraczamy Sołę jadąc na Oczków, przy drodze stoi pomnik, kolejna przerwa
Informacji niewiele, tyle, że zginęło 30 osób w wypadku autobusowym… Dopiero w domu szukam czegoś więcej na ten temat… Katastrofa autobusów pod Żywcem . W wypadku brały udział 2 autobusy jadące z 2 różnych stron po oblodzonej jezdni, mijając się (w zasadzie trafiając się) na moście runęły w 18 metrową przepaść. Po kilku minutach ruszamy dalej, od wschodu i południa widzimy ciemne chmury sunące majestatycznie w naszym kierunku, czyżbyśmy mieli zmoknąć? Przyspieszamy…, wracamy do bazy, nie ma sensu ryzykować.
Szczęśliwie docieramy do ośrodka, chmury popłynęły w inną stronę, ale przez większość dnia pojawiają się kolejne, jednak my możemy zająć się integracją…
Długo planowałem ten wyjazd, tą wycieczkę, tą górę…, coś mnie do niej przyciąga, coś magnetycznego… . Tyle, że przez ostatnie 2 lata jakoś nie złożyło się, coś zawsze wpadło, wypadło i plany zostawały odłożone. Prawdę powiedziawszy to od marca tego roku, cały czas szukałem terminu aby skierować rower na tą górkę… Kolejne wyjazdy, wycieczki, Rajdy na orientację i pogoda krzyżowały plany. Tym razem stało się coś innego, plan zakładał przejazd czerwonym rowerowym szlakiem z Częstochowy do Krakowa, jednak, piątek zmodyfikował moje zapędy, musiałbym bym ruszyć po 4-5 godzinach snu, po ciężkim tygodniu… O 0:09 w sobotę zmiana planów. Jedziemy (po drodze zahaczę o Helenkę i wraz z Darkiem pojedziemy dalej) na Górę św. Anny. Jest Sobota, 6:00, masakra, ciężko jest się zwlec z łóżka, tym bardziej że za oknem wiszą ciężkie chmury, boję się, że będzie padać, jednak szybki rzut okiem na prognozy i wiem, że to tylko przejściowe, o deszczu raczej nie ma mowy. W końcu nieco po 8:00 wsiadam na rower i gnam na Helenkę, o tej porze w sobotę jest jeszcze luz, docieram na miejsce i idę na górę przywitać się ze wszystkimi, chwilę gadamy (mija godzina) i w końcu możemy jechać dalej. Plan to zdobycie jednego PK – góry św. Anny. Jest tylko jeden mały szczegół, mapy kończą nam się w okolicach Ujazdu. Trzeba po drodze coś kupić, albo jechać na czuja ;P. Początkowo jest chłodno, jednam w ciągu kilkudziesięciu minut gęste chmurzyska gdzieś znikają, mamy błękitne niebo i palące słońce. Oj coś czuję, że spalę się po raz 3-ci w tym roku.
Od początku było wiadomo, że nie pojedziemy najkrótszą trasą, dzisiaj jest dzień na wycieczki, na zwiedzanie. Nigdzie nam się nie spieszy, mamy czas… Jedziemy przez Wieszowa, Ziemięcice, Pyskowice
Zatrzymujemy się przy skansenie kolejowym w tym mieście. Chociaż przyznam się, że ta nazwa jest nadużyciem dla tego miejsca, to raczej ruiny tego co pozostało po lokomotywowni, po sprzęcie, zabudowaniach, lokomotywach, wagonach… Szkoda takiego miejsca…, aż się prosi o wpisanie go na listę zabytków techniki…
Po raz kolejny żal patrzeć, jak coś takiego niszczeje… . Na nas jednak pora, kierujemy się na Dzierżno i dalej Pławniowice, tutaj na szczęście udało ocalić się kilka zabytków od zapomnienia, od zniszczenia :), czasami jednak coś się udaje…
Po chwili focenia ruszamy dalej i może 100m dalej zatrzymuję się, wołam Darka. Okazuje się, że trafiliśmy na jakąś wiejską imprezę, z okazji…?, bez okazji ? nie mam pojęcia. W każdym bądź razie stoi czołg, jakieś wodzy wojskowe…, może pobór ;P
Dojeżdżamy do zimnej wódki, tutaj kończą się nasze mapy, po drodze nie było nic gdzie można by kupić nowe obejmujące ten teren, te okolice… Na jednym z podjazdów wjeżdżam na wzniesienie z głośnym okrzykiem, Darek dziwnie się na mnie patrzy, a czuje, że coś mnie gryzie w głowę… zrzucam kask… widzę, że jakaś Maja mnie up…a. Będę zdrowszy. Ruszamy dalej. Poruszamy się trochę na czuja żółtym szlakiem rowerowym który ma nas doprowadzić na miejsce, jednak gdzieś znikają nam oznaczenia i chwilę trwa zanim się odnajdujemy, za to w zamiana mamy okazję zatrzymać się przy kolejnym drewnianym kościółku…
Odnajdujemy nasz zagubiony szlak i ruszamy dalej, górę już wydać, widać kościół :), oznaczenia wskazują że mamy 5.6km. Powinniśmy być na miejscu za jakieś 20-25 min. Szlak skręca w pola i łączy się z 2 szlakami pieszymi czerwonym i czarnym. Tyle, że zaczyna się dość nieprzyjemna jazda po kamieniach, po wybojach, zaczyna się nasza droga krzyżowa. Jakiś kilometr dalej ścieżka zamienia się w ścieżynkę, jest mocno zarośnięta, miejscami pokrzywy są większe od nas, o jeździe nie ma mowy…
Poparzeni, pokłuci w końcu docieramy do jakiejś szerszej ścieżki polnej możemy iść w lewo lub w prawo, ew. przedzierać się dalej przez pokrzywy idąc na wprost. Skręcamy w lewo. Później okazuje się, że był to najgorszy możliwy wybór, droga nam się kończy, oddalamy się nieco od góry św. Anny, na dokładkę przebijamy się przez kolejne pola - żyta, rzepaku, straszymy jakieś sarny. W końcu po 90 minutach docieramy w okolicę Leśnicy. Wykończeni, zmordowani zatrzymujemy się na poboczu, mamy dość słońca… Chwila odpoczynku, chwila na banana, wodę…, cokolwiek… Już niedaleko, jeszcze tylko podjazd pod górkę, napęd trochę szaleje, powkręcane żyto i rzepak ;P w końcu wydłubuję przy muzeum powstań śląskich, tuż przy Korfantym
Szybko jednak ewakuujemy się z tego miejsca, jest za gorąco, otwarty teren… ale już blisko, docieramy na szczyt, ale nie zatrzymujemy się. Potrzebujemy czegoś innego, potrzebujemy czegoś chłodnego, bursztynowego, orzeźwiającego, najlepiej w dużych ilościach ;P
Mijamy kościół i zatrzymujemy się przy pierwszej zacienionej knajpie, mają piwo ;P Jaka ulga :) Jakieś jedzenie, dobre, zresztą cokolwiek by nie podali musi smakować. Po tej drodze, po tym przebijaniu się przez ściany zieleni, walkę z odwodnieniem słońcem, pokrzywami ;P
Pora się zwijać, jest przed 18:00, czy coś koło tego, chcemy przed zmrokiem dotrzeć do domu, już wiem, że do Katowic nie dotrę, skończy się to pewnie jakimś małym after party. Mamy 3 godzny i jakieś 70km przed sobą.
Spoglądamy na mapy zakupione na miejscu, dziwnie wykonane, z dziwną skalą 1:93000 ale przynajmniej wiemy jakie mamy miejscowości po drodze. Ruszamy, z grubsza na krechę kierunek Helenka. Po drodze: Wysoka, Kadłubiec, Dolna – chwila na focenie kościoła
Wilkowiczki, Kopienice, Księzy Las, Wilkowice…. Już niedaleko Zbrosławice, Ptakowice, Stolarzowice i… jest…. sklep jest jeszcze otwarty…. :), zdążyliśmy :)
Poparzeni słońcem, pokłuci pokrzywami, ale zadowoleni docieramy na miejsce…. Piękny wypad, piękny dzień, już zaczynamy snuć kolejne plany, aby czas, pogoda i chęci pozwoliły na ich realizację.
Zgłaszamy się w biurze zawodów i mamy ponad godzinę..., całkiem sporo czasu, jednak trzeba przygotować rowery do drogi. Mieliśmy to zrobić wczoraj, ale.... oczywiście się nie udało. Pracy sporo jednak idzie to dziwnie sprawnie, już po chwili możemy ruszyć na mały rozjazd. W międzyczasie docierają znajomi Tymoteuszka, Sylanarowerze, Radek, Maciek i wielu innych, jest więc czas na krótkie rozmowy.
Wybija godzina S, dostajemy mapy i mamy 5 min do startu, ustalamy wstępnie trasę. Planowana kolejność to PK 2, 3, 4, 5, 6, 22, 11, 21, 20, 17, 16 a … później się zobaczy.
Ruszamy, początkowo kółeczko wokół rynku w Miechowie i w końcu można ruszyć na pierwszy PK, większość zawodników rusza na
PK 2 – skraj lasu kocham takie szczegółowe opisy, jednak nie mamy żadnych problemów z odnalezieniem tego PK, chmary uczestników wskazują jego umiejscowienie, kolejka do dziurkacza nieco nas spowalnia, ale mamy niezły czas, świetnie. Nie ma na co czekać, ruszamy dalej na
PK 3 – jar I tym razem trafiamy bezbłędnie, jednak dotarcie do PK nastręcza nieco problemów, wysoka skarpa za którą widać lampion, musimy się wspomagać, ale PK zaliczony, ruszamy i.... Darek zrywa łańcuch. Tracimy cenne minuty, jednak mamy trochę zapasu czasu, nie jest źle.... Kilka min później pędzimy na
PK 5 – Krzyż zamiast jak wstępnie planowaliśmy PK4, wydaje nam się, że będzie krótsza droga, zauważam też brak jednego z liczników, masakra, jednak wracać się nie mam ochoty. PK 5 to jeden z 3 PK które są przestawione w stosunku do umiejscowienia na mapie. Wszystko idzie idealnie, gdy... zjeżdżamy nieco za daleko, spoglądamy na mapę i chyba podjedziemy nieco dalej przecinką (nie chcemy się wracać), początkowo jest ok, jednak później obydwoje mamy wrażenie że idziemy jakimś wąwozem wypłukanym przez deszcze, połamane drzewa skutecznie nas opóźniają, jeszcze kawałek na przełaj prze pole i w końcu mamy ścieżkę, jeszcze 200m i w końcu zdobywamy PK... tyle, że czas zaczął dziwnie uciekać, już nie jest tak wesoło. Ruszamy na
PK 4 – jar to drugi PK tak opisany, może 500m dalej Darek łapie gumę..., zdejmuje oponę i widać tkwiący kolec akacji. Kolejne bezcenne minuty uciekają, wkrótce ruszamy. Zjeżdżamy w dół, mamy wrażenie, że przejechaliśmy za daleko, na szczęście kawałek dalej dostrzegamy lampion, uff, niemniej coś jest nie tak z oznaczeniem, zresztą już wcześniej zauważyliśmy, że dokładność map pozostawia wiele do życzenia. Niemniej możemy ruszyć dalej.
PK 6 – doły jedziemy skrajem lasu, niby wszystko ok, dość szybko docieramy w pobliże PK i czuję, że tylne kolo mi pływa, nie ma powietrza, lecz tylko na dole, pech nas nie opuszcza. Zdejmuję oponę i.... znajduję kolec akacjowy... tyle, że mniejszy niż ten Darka. Wymiana dętki i ruszamy dalej, po drodze uczestnicy nam doradzają jak dojechać/dojść do PK. Zdobywamy go względnie bezproblemowo i wracamy, pora na
PK 7 – leśna droga Po raz kolejny korygujemy plan trasy, ten PK będzie nam utrudniał późniejszy powrót, nie wpisywał nam się w drogę powrotną, lepiej zaliczyć go od razu. Wjeżdżamy w kolejny las i... mapa po raz kolejny okazuje się bezużyteczna, ścieżki są ale... jest ich sporo więcej i... nie w tych kierunkach, jednak nie tylko my mamy problem z tym punktem, spora ilość zawodników owocuje tym, że PK zostaje zaliczony, jednak jego umiejscowienie na mapie ma się nijak do tego co jet w terenie... ech.... Kombinujemy na leśnych ścieżkach i wybieramy te które prowadzą z grubsza na zachód, musimy dotrzeć do szosy, w końcu jest, ruszamy dalej na
PK 22 – leśna droga kolejna mało oryginalna nazwa, zaczynam się jednak bać takich nazw wspominając poprzedni PK i nie jest to bezpodstawne, bo docierając w miejsce gdzie powinien być PK nie widzimy go, nie możemy go odszukać... za to spotykamy Tymoteuszkę, pozdrawiamy się i Karolina leży..., upadek wygląda nieciekawie, na szczęście nic się nie stało. Szukamy w 3-kę PK i nic. W końcu z Darkiem wyjeżdżamy z lasu i zjeżdżamy jeszcze kilkadziesiąt metrów niżej, jest jeszcze jedna ścieżka, tej poprzedniej nie widać na mapie, tutaj PK jest widoczny... można zacząć szukać
PK 11 – młodnik olchowy Kierujemy się wskazaniami mapy, chociaż już od dłuższego czasu wiemy, że mapa jest.... mocno niedokładna. Inni zawodnicy też mają podobny problem. W sumie na miejscu jest nas ok 10 osób i wszyscy kombinują, w końcu wracamy się nieco, tam gdzie jest młodnik, tyle, że to nie miejsce na które wskazuje mapa i okazuje się, że PK jest kilkaset metrów wcześniej... kolejna wpadka budowniczych, a może to specjalny zabieg ? Tym razem ma być prosto i.... w zasadzie jest.... kierujemy się na
PK 21 – skałki po kamieniołomie wcześniej jest jeszcze bufet, można coś zjeść, uzupełnić płyny i chwila na korektę planów, wiemy już że czas nie pozwoli nam zaliczyć całości, na dzień dobry w odstawę idzie PK 20, jest za daleko od głównej trasy. Dojeżdżamy do PK 21 – odnalezienie nie nastręcza specjalnie problemów jednak.... Darek gdzieś zgubił kartę.... prawdopodobnie przy bufecie, to niedaleko, wraca się... ja podbijam swoją i... spotykam po raz kolejny Karolinę, znajduje jakiś bidon, stawia go i... odjeżdża, czasu trochę minęło, postanawiam wyjechać na spotkanie Darka, zabieram bidon ze sobą, oddam go na bufecie, jednak chwilę później nadjeżdża Darek i... okazuje się, że to jego... co nas jeszcze dzisiaj czeka? Zawracamy i pora na
PK 17 – opuszczone gospodarstwo Przed wyjazdem organizatorzy wspomnieli, że PK jest przesunięty, bo... gospodarstwo nie jest już opuszczone. Jedziemy przecinkami i dojeżdżamy do miejsca gdzie spodziewamy się PK... tyle, że go tu nie ma... Na szczęście inni zawodnicy naprowadzają nas na miejsce. PK jest niżej, tyle, że musimy przebić się centralnie przez podwórko, innej drogi nie ma... Gospodarz na szczęście jest przyjaźnie usposobiony..., krótka wymiana zdań, podbijamy karty. I namawiam Darka na
PK 16 – ślady grodziska Darek coś ma obiekcie dotyczące tego PK, hmmm.... Początkowo jedziemy czarnym szlakiem ( miejcami zaoranym) i docieramy do szlaku niebieskiego który ma nas doprowadzić na miejsce, aby było ciekawiej mylimy ścieżki i.... niepotrzebnie przejeżdżamy kolejny kilometr, spoglądamy na mapy.... ech.... chyba temperatura i odwodnienie daje nam się we znaki, coraz więcej błędów, wracamy i dojeżdżamy w okolice psiej skały, tylko gdzie to grodzisko? Rozmawiamy z kolejną miłą napotkaną osobą, bez problemu wskazuje nam pozycję grodziska. Jest... na górze za skałką.... wspinamy się bez rowerów, lampion jest, tyle, że ja tutaj nie widzę żadnego grodziska. Za to widoki rozciągające się z tego miejsca zapierają dech... Wracamy na dół, kolejny PK d zaliczenia to, 19 tyle, że czasu już nie ma, o 17:00 upływa czas, mamy godzinę, później przez kolejne 30 min naliczany jest czas karny, a po 17:30 jest będzie po ptokach.
Zaczynamy się spieszyć, gnamy ile sił w nogach, zatrzymujemy się na 2 min przed sklepem, musimy uzupełnić wodę, te 31 stopni daje nam się we znaki, czuję, że skóra na rękach jest już spalona. Średnia na powrocie utrzymuje się przez większość czasu > 25km/h, tylko co z tego. Droga okazuje się dłuższa niż się spodziewałem. W końcu docieramy 6 min przed definitywnym zamknięciem mety... Udało się. Uczucia mieszane, ale nie czas na to... teraz coś trzeba zjeść, tego akurat nie brakuje, można jeść do woli, wybierać co się chce, pierwsze idą hot-dogi, później zupa, pomarańcze... Zaczynamy stygnąć... Rozmawiamy ze znajomymi i okazuje się, że nikomu nie udało się zaliczyć wszystkich PK, więc nie tylko my mieliśmy problemy. Wszyscy narzekają na mapy, na oznaczenia..., już podczas koronacji organizatorzy przepraszają za to i obiecują poprawę..., na przyszłych edycjach ;)
Popaleni poparzeni słońcem wracamy do domu, gorąco wyssało z nas energię, przewyższenia też dały się we znaki, ale... okolica piękna, wręcz idealna na wycieczki rowerowe. Zastanawiam się tylko kiedy... czasu coś mało... na takie wojaże.. chociaż kto wie...
Piątek. Jest nieco po 14:00, zbieramy się z Darkiem wyszamy w długą powróż do Łochowa – bazy tegorocznego Dymna.
Od 3 godzin jesteśmy już w trasie i minęliśmy... Częstochowę, na wróży to dobrze..., odprawa jest o 22:30. Stajemy na chwilę przy stacji, kupujemy coś do picia, Darek zagaduje coś o piwie na wieczór, ale w końcu pewnie po drodze będzie milion sklepów, większy wybór, poza tym mamy do kupienia i tak nieco więcej drobiazgów, przy okazji muszę odwiedzić bankomat, na wioskach może być problem z płaceniem kartą. Ruszamy, szkoda czasu.
Jesteśmy już za Warszawą, jest późno, minęła 21:00, o sklepach nie ma już mowy, jedynie jakiś bankomat banku spółdzielczego udaje się odnaleźć. Może coś zwojujemy na miejscu, dla mnie to naturalne, że „wszędzie” są sklepy nocne..
W końcu na miejscu, mamy jeszcze kilkadziesiąt minut do odprawy, instalujemy się w bazie, chwila rozmowy ze znajomymi, przygotowanie rowerów i pora na odprawę.
Omawiane są kolejne trasy, piesze, rowerowe, ekstremalne. Nas interesuje z wiadomych powodów rowerowa. Prezentowane są nam 2 płachty – 2 wielkie mapy (1:50000 z 1985 roku) z zaznaczonymi 35 punktami gdzieś w terenie. Jako bonus dostajemy kolejne 4 kartki A4 z „szczegółowymi” mapkami okolicy punktów. Są 3 rodzaje takich mapek, w skali 1:15000. Mapy dostaniemy oczywiście dopiero przed startem, teraz to tylko informacja, czego możemy się spodziewać. Mimochodem zostaje rzucona informacja o insektach na mokradłach, podniesionych stanach rzek i... w zasadzie tyle. W międzyczasie dowiadujemy się, że człowiek odpowiedzialny za rozstawienie PK na trasie jeszcze nie wrócił (wyjechał o 3:00).
Trochę czasu zajmuje nam jeszcze przygotowanie plecaków do jutrzejszego dnia, we znaki daje się brak piwa, bo oczywiście o sklepie nocnym mogliśmy zapomnieć. To nie Katowice, to nie Zabrze, to nie Śląsk... Pora iść spać, ustawiamy budzenie na 4:30.
Sobota, 4:30 – odzywają się kolejne telefony, chwilę później zaczyna lać. Patrzymy po sobie i... jeszcze kilka min w śpiworze dobrze nam zrobi. 10 min później jest już po ulewie, pora zacząć się przygotowywać, czasu jest niewiele...
Wybija 6:00 – w końcu możemy zapoznać się z mapami – nie wygląda to dobrze, do zdobycia jest 30 PK + 5 PK dodatkowych (nieobowiązkowych) ustalamy wstępnie trasę na kilka najbliższych PK – rysowanie całości nie ma większego sensu, jest tego zbyt dużo. Wstępny plan to zaliczenie PK po wschodniej stronie Liwiec. Wyznaczona kolejność PK to 16, 27, 26, 24, 25, 29, 28, 32, 30, 34, 33, 35, 20 – a później się zobaczy.
Ruszamy na PK 16 – Granica kultur, zarastająca polana Punkt zaliczony dość szybko, spora liczba tłoczących się rowerzystów i piechurów wskazuje pozycję lampionu, dostęp do perforatora jest nieco utrudniony, trochę błota, każdy jeszcze stara się specjalnie nie zamoczyć. Na dokładkę dostępu do PK bronią eskadry komarów..., w ruch idzie spraj na komary, kleszcze i inne latające tałatajstwo
PK 27 – Jeziorko, zachodnia strona
Po raz pierwszy drobne problemy z mapami, przez 30 lat nieco się zmieniło, szkoły już nie ma, za to jest dom pomocy społecznej, zniknęły też niektóre ścieżki, na dokładkę coś nam się nie zgadza na mapach szczegółowych odległości są jakieś dziwne, miało być 1:15000, a wygląda na to, że jest inna skala 1:25000, szczęśliwie ten punkt też jest obsadzony i trafiamy na miejsce, jednak nazwanie tej kałuży jeziorkiem jest sporym nadużyciem, ruszamy dalej ścieżką, która kończy się... płotem, bokiem udaje się jakoś dostać do głównej drogi.
Kierunek PK 26 – granica łąki i lasu przy jeziorku Po drodze zatrzymujemy się przy sklepie na skrzyżowaniu dróg, wchodzę do sklepu, uzupełnić to czego wczoraj nie udało mi się kupić. Pakuję się i…. zaczepia nas tubylec informując że rowerzyści tam pojechali :). To też „tam” jedziemy, przy drodze stoi drogowskaz „3 laski”, jest nas 2 ale może damy radę, jedziemy. Wjeżdżamy w las, lasek co prawda nie ma, ale... jest ścięta gałąź brzozowa, leży w poprzek ścieżki, nie jest specjalnie duża, Darek najeżdża na nią i.... leży... wyglądało to nieciekawie. Ból, obtarcie, chyba to nic poważnego, na szczęście. Jedziemy dalej, próba posiłkowania się mapami szczegółowymi niewiele daje, problemów ze skalą ciąg dalszy, mimo tego udaje się odnaleźć PK. Wracamy.
PK 24 – wyspa, przejście przez odnogę Liwca od północy Wjazd przez polną ścieżkę, później gdzieś nam ginie, jedziemy na azymut przez łąkę, później mały lasek. Docieramy do brzegu rzeki. Da się przejść nie zamaczając butów :)
PK 25 – północny róg zagajnika sosnowego Dość szybko docieramy na miejsce i szukamy zagajnika sosnowego, tracimy sporo czasu, widzimy, że docierają kolejni uczestnicy i... mają ten sam problem, obchodzimy wszystkie okoliczne drzewa, ale.... zagajnik moim zdaniem wygląda inaczej, tym bardziej sosnowy zagajnik. Po 30 min odpuszczamy, nie warto. Nieco psuje nam to nastrój, ale jest jeszcze spory zapas czasu i PK, więc ruszamy na
Mała zmiana planów, nieco źle wyjechaliśmy, ale mamy blisko do tego PK 28 odwiedzimy chwilę później. Poważnie zaczynamy zastanawiać się nad oznaczeniami dróg na mapach, z mapy wynikało, że powinien być asfalt, a jest droga leśna, to nie pierwsze takie zaskoczenie, jednak doświadczenie Darka daje znać o sobie i bezbłędnie odnajdujemy ten PK., w tył zwrot, pora na
PK 29 – zakręt strumienia
nie mamy jakiś specjalnych problemów z tym PK, ruszam dalej na PK 32.
PK 32 – kępa drzew, mały lasek Ktoś miał poczucie humoru opisując punkty, na szczęście nie jest on problematyczny. Więc szybki zaliczenie i pora ruszyć dalej.
PK 34 – przecinka, u podnóża wydmy Troszkę błądzenia, kolejne miejsce gdzie coś się zmieniło od chwili wydania map którymi się posługujemy, jakby więcej budynków, więcej ścieżek, ale szczęśliwie docieramy na miejsce, lampion widać z daleka, wydmę już niespecjalnie, chociaż jest, tyle że mocno zarośnięta. Przy okazji mamy wrażenie, że komary odpuściły, tylko czemu? Podbijamy karty, w tył zwrot i na
PK 30 – lasek brzozowy 50m na NW od skrzyżowania Tym razem trochę trudniej, jakieś biegające burki powodują, że mylimy ścieżki i chwilę mija zanim naprawiamy błąd i leśnymi przecinkami z grubsza trafiamy w miejsce gdzie powinien być PK. Lampion jest mocno wypłowiały, słabo widoczny w gęstwinie młodych drzewek, odnalezienie go zajmuje nam chwilę. Przez łąkę ruszamy dalej, ścieżka gdzieś nam ginie, jednak z daleka widzimy drogą do której musimy dotrzeć, jedziemy na przełaj i niewiele by brakowało abym wpadł na elektrycznego pastucha, zatrzymuję się w ostatniej chwili kilka cm od niego...
PK 33 – skrzyżowanie przecinki z drogą Dotarcie w okolice PK zajmuje nam trochę, jednak to co tam zastajemy trochę przerasta moją wyobraźnie gdzie można postawić PK. Droga totalnie zalana, opłotkami, boczkiem udaje się przebyć z buta ok 200m przez rozlewiska, bagna, w końcu jest podbijam karty i... jak wrócić ;P, znowu na azymut , przez moczary.... komary znowu przypomniały sobie o nas.... Ewakuacja!!!
PK 35 – kępa drzew na polu W końcu coś przyjemniejszego sporo otwartego terenu, szybka jazda, PK mamy zaznaczony na zdjęciu satelitarnym, zero problemów z odnalezieniem, komarów nie ma ;), Podbijamy karty i w drogę.
PK 20 – róg wału Tym razem długa prosta wzdłuż wałów przeciwpowodziowych na Bugu, trochę piachu, ale już przywykliśmy, piorunem docieramy na PK, widać go z daleka... co prawda na zdjęciu Satelitarnym wgląda to inaczej, jednak podniesione poziomy rzek i zalany teren odmieniły nieco oblicze tej okolicy.
Skończyły nam się PK które zaznaczyliśmy na starcie, teraz to już improwizacja, najbliżej mamy PK 21 – skrzyżowanie przecinek przy rowie. Spoglądamy na mapy do PK prowadzą 2 przecinki, przy w połowie pierwszej jest na mapie zaznaczone bagno. Wybieramy tą drugą. Jedziemy przez las. Mamy do pokonania ok 1800m przez las. Pierwsze 600 jest bezproblemowe, jednak dalej ścieżka jest nieco bardziej zarośnięta, teren robi się podmokły, zwalniamy. Jadę przodem, przejeżdżam przez kilka kałuż, wjeżdżam w kolejną i.... cudem udaje mi się wylądować bezpiecznie na nogach, 2/3 koła wpadło do zalanej dziury. Wyciągam Manfreda i dalej już z buta przebijam się przez bagnisko. Nienażarte latające bestie tną nas z każdej strony. Przypomina mi się, że żaby jedzą komary, może jak zaczniemy kumkać lub rechotać to je odstraszymy, chociaż trochę? Ale nie jest nam do śmiechu rechotanie wychodzi nijak :) W końcu udaje się dotrzeć na miejsce, odbić karty i ruszamy dalej, jak się okazuje drogą która jest może trochę piaszczysta ale przejezdna i bez jakichkolwiek rozlewisk, kałuż.... ech.... Może będzie to nauczka na później? Na chwilę łączymy siły z Anią, Przemkiem poznanymi o drodze, jedziemy w tym samym kierunku na
PK17 – zachodni brzeg bagienka Początkowo idzie rewelacyjnie, dalej zaczynają się schody nie ma ścieżek tych które powinny być, strumienie też jakieś inne... przebijamy się nieco na azymut w końcu docieramy do miejsca gdzie spodziewamy się PK, spoglądamy na mapę szczegółową, odmierzamy wg skali 1:25000 i jedziemy, ścieżka coś szybko się skończyła, chyba źle wjechaliśmy, Ania i Przemek zawracają, Przemek odpuszcza i jedzie gdzie indziej, Ania odmierza jeszcze raz drogę. Za to ja zsiadam z rowera, idę na azymut, przechodzę przez jakiś strumień, zimny, w butach chlupie, obchodzę dobry kawał okolicy i wracam. Może 20m przed miejscem gdzie czekają rowery trafiam na PK. Hmmm. Coś jest nie tak... Spoglądamy na mapy i okazuje się, że wycinki pochodzą z 3 różnych źródeł i są w kilku różnych skalach, te bardziej zielone to prawdopodobnie skala 1:25000, te niebieskawe to 1:15000 a zdjęcia satelitarne nie mają skali. Ech.... Ruszamy dalej, chwilę później zauważam brak jednego licznika, shit.... jednak wiem, że stało się to na odcinku max 200, wracam się z buta. Odnajduję go, powrót biegiem, wsiadamy na rowery i jedziemy na
PK 15 – na tyłach cmentarza sióstr zakonnych
Kawałek przez ruchliwą 62, nie jest dobrze gdy samochody z dużą prędkością wymijają nas, na szczęście tuż za mostem na Liwcu skręcamy w prawo, jest spokojniej, bezbłędnie trafiamy na PK, wracamy na główną drogę i pora rozrysować plan obejmujący kilka dodatkowych punktów kontrolnych. Przeliczamy też czasy gdy nie zaliczymy czegoś. Okazuje się, że nie warto walczyć w tej chwili do końca, zysk ze zdobytych PK może nie zrównoważyć czasu ich poszukiwania, Chyba pora zmienić strategię, decydujemy się zaliczyć jeszcze kilka okolicznych miejsc i odpuszczamy resztę, błąkania po bagniskach mamy dość, podobnie jak latających żarłocznych bestii, tym bardziej że skończył nam się środek przeciwkomarowy. Pora na
PK 14 – kępa drzew nad Liwcem Większość po szosach, w Stachowie zatrzymujemy się w napotkanym sklepie, klimat dość dziwny, zresztą ogólnie okolica jest dość dziwna, miałem wrażenie, że ktoś cofnął czas o przynajmniej kilkadziesiąt lat. Miejscami nie widuje się murowanych domów, są tylko drewniane na dokładkę mocno już zniszczone, obok chałup znajdują się rozlewiska, mniejsze, większe, ale są praktycznie wszędzie, za to prawie nie widać pól uprawnych bo i gdzie? Na mokradłach? Może ryż by tutaj się przyjął, ale podłoże jest piaszczyste, więc pewnie też nie... Zwierząt hodowlanych praktycznie nie widać, może jakieś pojedyncze sztuki, ale to wszystko. Drogi asfaltowe należą do wyjątku. Za to sporo starych samochodów, motorów, skuterów, działających motorynek.... Jedyne z czego tu pewnie by się wyżyło to hodowla żab na rynek francuski. Pożywienia mają pod dostatniem, samo się mnoży na bagniskach.
Chwilę uzupełniamy braki energii w sklepie przysłuchując się lokalnej gwarze ;P knajpiarskiej i ruszamy dalej, szkoda czasu. Kawałek dalej wjeżdżamy w ścieżynkę by zdobyć PK, znajdującego się w krzakach tuż nad brzegiem rzeki. Wracając spotykamy kilku znajomych, wymieniamy kilka zdań i każdy rusza w swoją stronę. My jedziemy na kolejny
PK 13 – róg granicy kultur na brzozo-sośnie Odnalezienie właściwej ścieżki nie stanowi problemu, jednak im dalej w las tym bardziej otaczają nas chmary komarów, miejscami robi się ciemno od nich i te ciągłe bzzzzz.... dookoła,
Chwilę tam spędzamy, PK i uciekamy z lasu, pewnie straciliśmy po kilka litrów krwi... musimy dostać się jak najszybciej do drogi, tam nie ma tyle tego tałatajstwa. W koło wplątuje mi się jakiś patyk, jadę dalej, nie chcę się tutaj zatrzymywać, dopiero a szosie usuwam dziadostwo. Kawałek dalej czuję bicie na kole, chyba trzeba będzie je wycentrować, patyk pewnie narobił trochę szkód..., moja wina...
Wracamy do bazy, jednak po drodze zaliczymy jeszcze jeden
PK 31 – zakole rzeki od wschodu zaczynamy już popełniać błędy, początkowo źle skręcamy, szybko jednak korygujemy błąd, mijamy rzekę i wjeżdżamy w teren, tyle że PK nie ma, postanawiamy wrócić do szosy... i pojechać nieco w kolo przecinkami, jednak coś dalej jest nie tak przecinki są, jakie jakieś dziwne, kawałek dalej jest cmentarz, pewnie jakiś nowy bo na mapie go nie ma… kawałek dalej jest kolejny mostek, kolejna rzeka. Jeszcze raz spoglądamy na mapy i... w końcu zauważamy... na mapie też jest cmentarz i są 2 rzeki... już wiemy gdzie jesteśmy, pora do lasu pora odnaleźć PK podbić karty. Wracamy do bazy. Mamy dość.
Baza Uff. Wróciliśmy spoglądamy na siebie, na całym ciele mamy masę bąbli po ugryzieniach komarów. Chwila na mycie rowerów, pora na posiłek. Idziemy na stołówkę i.... szok. Proszę usiąść, już podajemy... dostajemy zupę, ciężko mi określić jaki miała smak, ale była dobra, była ciepła, a przede wszystkim była...., może 30s później podchodzi do nas kolejna osoba z obsługi kładąc na stole 2 hot-dogi. Patrzymy po sobie ale ok. Nie mija nawet10s i dostajemy kolejne 2 hot-dogi. Z opadniętymi szczękami patrzymy po sobie, po obsłudze.... wow.... Logistyka na najwyższym poziomie. W McDonald's mogą się od nich uczyć.
Było ciężko, sporo bagien, piachu, a przede wszystkim komarów dawał się we znaki. Jednak coś jest w tym maratonie, coś innego ,niepowtarzalnego, teren łaski jak stół, ale można się zmęczyć. Już za rok kolejna edycja :)
3 maja 2013 roku. Jak można uczcić takie święto? Tylko w górach na rowerze. Wraz z Darkiem około godziny 16:00 lądujemy w bazie „Rudawskiej Wyrypy” w Łomnicy. Dojeżdżając na miejsce mieliśmy mieszane uczucia, bo po pierwsze w tym roku gór jeszcze nie widzieliśmy, nie wspominając o jakiejkolwiek jeździe po nich. Na dokładkę przez całą drogę towarzyszy nam rzęsisty deszcz. Już na miejscu mamy okazję towarzyszyć organizatorom w otwarciu biura ;), chwila na powitanie i kierujemy się na stołówkę, mamy 2 godziny czasu do chwili gdy będziemy mogli się usadowić i być może chwilę pospać przed czekającym nas wysiłkiem. Wybija 18:00, w końcu chwila na przygotowanie posłań na jednym z korytarzy, przepakowanie się i pora chwilę zająć się rowerami. Przy okazji uświadamiam sobie, że chyba mnie po....o, jadę w góry w ciężki teren na szosowych oponach i kasecie. Nie wiem czy sobie poradzę, czy uda mi się wspiąć na jakąkolwiek górkę. Do startu niby sporo czasu, jednak gdzieś te minuty i godziny lecą, nie zauważamy a już minęła 22:00 za chwilę odprawa techniczna.
Dostajemy mapę, + kilka kartek z dokładnym usytuowaniem punktów w terenie, trochę tego dużo. Patrzymy to na mapy, to na siebie. Uczucia mieszane. Ubrać brązowe gacie, czy może od razu czerwoną koszulę? Wybija 23:00 – pora startu, pakujemy mapy do mapników i w tej chwili zauważam brak karty startowej, shit !!! Chwila zastanowienia i chyba domyślam się gdzie jest, gdzie ją zostawiłem. Biegiem do „rowerowego garażu” i powrót już z kartą. W końcu ruszamy, jako ostatni, jednak to nie maraton MTB gdzie liczy się każda sekunda i miejsce z którego się startuje. Początek prosty, niby delikatnie pod górkę, ale to szosa, nie czuć tych delikatnych podjazdów, można je śmiało zignorować, pędzimy ile sił w nogach, dość szybko doganiamy maruderów. Początkowo mamy delikatne problemy z nawigacją trzeba przywyknąć do map na których nie ma żadnych nazw miejscowości. Ta mała niedogodność specjalnie nie przeszkadza i po kilku spojrzeniach na mapie świetnie sobie z nimi radzimy, w zasadzie umieszczenie dodatkowych informacji mogłoby wręcz przeszkadzać.
Wjeżdżamy na żółty szlak w okolicach Janowic Wielkich (na mapie oczywiście nie ma żadnych oznaczeń szlaków, za to są na drzewach, słupach itd...), Wspinamy się kilometr za kilometrem żużlową doliną, mijając po drodze Mały Wołek i Wołek, lekko podmokłe podłoże daje się nam we znaki. Zbliżamy się do miejsca gdzie wg nas powinien być PK1, hm... punkt powinien być za wartkim potokiem płynącym wzdłuż ścieżki, jednak jakoś nie mamy ochoty na moczenie się w lodowatej wodzie. Po raz pierwszy spoglądamy na dodatkowe informacje umieszczone na osobnych kartkach n mapki bezpośredniej okolicy PK. Od razu widać, że coś jest nie tak, że nie jesteśmy w tym miejscu. Obok znajdują się jakieś magiczne piktogramy, ale cóż, trzeba będzie się przyjrzeć kiedyś co one oznaczają. Teraz możemy się jedynie domyślać. 50m dalej jest wjazd na interesującą nas ścieżkę i bez błąkania docieramy do PK1.
Pora skierować się na PK2. Z mapy wynika, że jest umieszczony w okolicy kamieniołomu w okolicach Przełęczy Rudawskiej. Nie udaje nam się znaleźć właściwej ścieżki jest ukryta za samochodami. W efekcie robimy kółko i lądujemy niedaleko punktu wjazdu w okolice kamieniołomu. Chwila zastanowienia, możemy nadrobić trochę drogi i podjechać po szosach, tyle, że stracimy kolejne cenne kilkadziesiąt minut. Od startu minęły już 3 godziny, a mamy zdobyty 1 pk. Odpuszczamy PK2, szkoda czasu, kierujemy się na PK 3.
Tym razem sporo zjazdów, tyle, że podłoże mocno niestabilne, usiane tu i ówdzie kamieniami, fragmentami drzew po ścince i poprzecinane podeszczowymi strumieniami, chwilami nie ma mowy o jeździe. Trzeba zejść z roweru i go przenieść, przeprowadzić. Ostatnie kilka km to szubki zjazd gdzieś po drodze wypada mi z mapnika mapa. Chwila zastanowienia czy się wracać, ale jak przypomnę sobie po czym jechaliśmy to... odpuszczam. Mamy jeszcze jedną. Po chwili wjazd w teren, ale... coś się nie zgadza, droga prowadzi nie w tym kierunku. Pora na analizę mapy i... nie jesteśmy na tej ścieżce na której powinniśmy. Wycofujemy się kawałek i tym razem już właściwą drogą docieramy w okolice PK. Chwila na odszukanie i jest. Podbijamy karty i ruszamy dalej, znowu podjazd, znowu sporo błota. później udaje się zdobyć PK :)
Pora na PK 4, tym razem zero problemów punkt odnajdujemy dość szybko, mało tego piktogramy umieszczone przy pozycjach poszczególnych PK coraz więcej nam mówią, zaczynamy się domyślać co one oznaczają :) Mała przerwa i pora ruszamy, zaczyna świtać, budzi się dzień, a my w drodze :). Zbliżamy się do kolejnego miejsca gdzie spodziewamy się PK5 i... nie ma punktu. Znowu próbujemy rozszyfrować piktogramy. Co może oznaczać, wężyk, krzyżyk i wężyk? Oczywiście skrzyżowanie że strumieni ;P. Dosłownie 5-6m od nas znajduje się coś takiego, podbijamy karty i ruszamy dalej.
Spoglądamy na mapę i... chyba odpuścimy PK6 i 7, są zlokalizowane gdzieś w okolicach Karpacza, długi ciężki podjazd. Wiemy, że i tak dzisiaj nie wygramy, więc czy będzie 1 PK więcej czy niej to już nie robi różnicy. Skracamy trasę kierujemy się na PK 8. Mały błąd nawigacyjny szukamy kolejnego PK 50m za wcześnie. Udaje się jednak dość łatwo skorygować błąd i odnajdujemy punkt.
W końcu przyszła pora na PK9, to baza, więc nie mamy żadnych problemów z odszukaniem tego miejsca, na dokładkę jest szansa na zmianę ubrań, jednak temp. nad ranem dość mocno spadła, jest ok 4 stopni, więc wielkich zmian w ubiorze nie ma. Za to uzupełniamy banki i żołądki, ruszamy na PK10 początek odcinka specjalnego. Z opisu wynika, że to tylko ok 10km a do zdobycia 12 punktów, powinno być prosto i szybko dodamy kilkanaście PK do naszego wyniku. Początkowo szacuję trasę na ok 90 min z buta. Jednak głębokie błoto, kałuże, ścianki, kamienie zmuszają nas do korekty planów, w wielu miejscach nie ma mowy o jakiejkolwiek jeździe.
Dojeżdżamy w końcu do mety Odcinka specjalnego. Uff – zajęło nam to 3 godziny. PK 23 zaliczony – meta OS-a :). Przerwa, na uzupełnienie baków, zjadamy po bananie i ruszamy dalej. Po drodze jeszcze PK 24 i PK 25 i możemy skierować się do bufetu na PK 26 sporo ruchliwych szos i jest...siadamy, raczymy się gorącym kubkiem, możemy też spłukać rowery, naoliwić napędy i chwilę odsapnąć.
Dostajemy też kolejną mapę, na drugą pętlę – tą.... bardziej terenową. Spoglądamy na mapę, na siebie i... krótka decyzja. Mamy na dzisiaj dość zaliczymy po drodze jeszcze ze 2 PK i do bazy. PK 38 i PK 39 mamy po drodze więc zaliczymy je i starczy. Na pierwszy ogień idzie PK 39, jest jednak coś co nas delikatnie niepokoi, poziomice jakoś tak gęstnieją na mapie, okazuje się, że podjazd jest męczący , kolejne kilka km pod górkę. Punkt znajduje się za skałką na polu ogrodzonym płotem, Więc skok przez plot i podbijamy karty. Powrót i... odpuszczamy PK38, wiele to już nie zmieni. Lecimy do bazy, jednak czuję dziwną potrzebę uzupełnienia elektrolitów, w wolnym tłumaczeniu muszę napić się koli. W sklepie jest tylko pepsi, jest mi wszystko jedno. Kupuję 1.5 wariant tego napoju + po 2 pączki w czekoladzie, siadamy na chwilę na trawie w pobliżu marketu. Jak fajnie gdy 4 litery mogą spocząć na czymś co nie podskakuje na wybojach. 20 min później dosiadamy rowerów i mkniemy do mety. Jest już pierwszy zawodnik z TR200 z zaliczonymi wszystkimi PK. Jak? Nie mam pojęcia, niemniej należą się gratulacje.
Jesteśmy już w bazie, zaliczone 25PK, 118km, 3600m przewyższeń. Jak na pierwszy taki „numer” to całkiem nieźle...., wiem jedno, podobało mi się ;) pewnie jeszcze tutaj wrócę na kolejne wyrypy, na kolejne edycje :)
Trochę po godzinie 9:00 dojeżdżamy do bazy RNO – BikeOrient :) znajdującego się w Ośrodku Edukacji Ekologicznej w Lesie Łagiewnickim. Mamy „sporo czasu” do odprawy jest grubo ponad godzina. Startuje nas trójka Darek, Andrzej i oczywiści „Mła”, jednak tym razem jest nieco inaczej, startujemy jako Etisoft Bike Team. Firma w której pracujemy zauważyła nasze poczynania i postanowiła nas wspomóc w zmaganiach. Całość krystalizowała się kilka miesięcy, ale w końcu możemy wystartować jako EBT :)
Na parkingu pierwsze zaskoczenie, kilku uczestników rozpoznaje logotyp, nazwę i wie czym się zajmujemy. Gdy minął pierwszy szok, wymieniamy kilka zdać i czujemy, że to co robimy, to, że reprezentujemy firmę ma sens :)
Wróćmy do rajdu Trwają przygotowania rowerów, schodzi nam na tym około godzina. Kilkanaście minut przed startem postanawiamy na chwilę wjechać w las, sprawdzić sprzęt, rozruszać się, rozgrzać... Pogoda dopisuje, nad nami błękitne niebo, gdzieniegdzie usiane białymi chmurkami, świeci słońce, jest ciepło. Jednak wszystkie prognozy wskazują iż za kilka godzin nie będzie tak ładnie, pogoda ma się załamać,
Pora zakończyć szybki rozjazd i dotrzeć do bazy. Za chwilę ma się rozpocząć „ceremionia” odprawy oraz rozdanie map. Wszystko przebiega dość sprawnie. Andrzej wyrusza samotnie na walkę z trasą, z nawigacją, a ja z Darkiem zabieramy się za wstępne rozrysowanie plany trasy, zaznaczamy kilka punktów zostawiając dalsze decyzje na później, zemści się to na nas później.
Ruszamy w teren, na pierwszy ogień idzie PK10 – ogrodzenie Mapa lasu Łagiewnickiego ma skalę 1:15000 ciężko się przyzwyczaić do takiej skali, gdzie 1,5km to aż 10 cm, „przejazd mapy” w poprzek zajmuje nie więcej niż 6-7 minut. Za to w samym lesie świetnie oznaczony zielony szlak, rowerówki itd, do punktu docieramy w kilka minut, nawet nieco go przejeżdżamy, na szczęście dość szybko naprawiamy błąd i możemy jechać dalej do
PK4 – róg ogrodzenia Całość pokonujemy szosami, najlepszy możliwy wybór, mijamy pałać Hainzla, kościół św. Antoniego i klasztor franciszkanów. Z daleka widać lampion i kręconcych się w pobliżu rowerzystów :), nie ma się specjalnie nad czym zastanawiać, zresztą czasu na zwiedzania okolicy też nie mamy, w końcu to zawody, a nie wycieczka krajoznawcza, na tą pewnie też przyjdzie kiedyś czas. Podbijamy karty i ruszamy na pobliski
PK1 - szczyt wzniesienia którym okazuje się Ruska Góra, w końcu musimy się zmierzyć z podjazdem w terenie, bez problemów docieramy na miejsce odbijamy się i ruszamy dalej leśnymi ścieżkami szukać
PK8 – skrzyżowanie dróg Większość trasy pokonujemy niebieskim szlakiem napoleońskim, a kawałek dalej kilkaset metrów leśną rowerówką, Nawigacja banalna, bezbłędnie zaliczamy kolejny punkt, a przy okazji jest szansa na uzupełnienie energii, miejsce okazuje się punktem żywieniowym. Posilamy się, uzupełniamy elektrolity i musimy dorysować kawałek trasy, nasze wcześniejsze malunki kończą się na tym punkcie. Rozrysowujemy kolejny fragment trasy, Jedziemy na
PK15 – zagajnik W ciągu kilku minut jesteśmy na miejscu, nie zastanawiamy się wiele, podbijamy karty i.... Darek zauważa, że zamiast na PK13 lepiej będzie zaliczyć wcześniej
PK7 – szczyt wzniesienia Późniejszy powrót do tego punktu kosztowałby mas zbyt wiele czasu, więc lepiej zaliczyć go od razu, kolejne miejsce szybko odnalezione, jednak wjeżdżając czuję że coś jest nie tak z rowerem, na zakrętach strasznie pływa, widzę że zeszło powietrze z dołu opony. Ech..., chwila postoju, zmieniam dętkę, Darek w tym czasie poprawia mapnik. Tracimy ok 10 minut. Gdy wszystko jest ok możemy ruszyć dalej, tym razem zabieramy się za resztę punktów na drugiej mapie. Pora pojechać na PK13. Jadąc jednak sosami zjeżdżamy popełniamy błąd w nawigacji, przejeżdżamy drogę w którą mieliśmy skręcić i zamiast na PK13 docieramy do drogi nr 14, z mapy wynika, że musimy skręcić w lewo i podjechać ok 3km. Co prawie czynimy i skręcamy w... te drugie lewo więc zamiast zbliżyć się do poszukiwanego punktu oddaliliśmy się jeszcze bardziej. Przyglądamy się mapie i.... najlepszym wyborem w tym przypadku będzie
PK16 – cmentarz bocznymi drogami docieramy w pobliże punktu, zagadujemy autochtona o położenie cmentarza, i.... zostajemy zdrowo zrugani za wcześniej przejeżdżających tędy bikerów, okazuje się, że wszyscy jeżdżą na przełaj prze prywatną łąkę, a później pole, nie chcemy podsycać agresji rozmawiamy z nimi krótko, właściciele uspokajają się i sami wskazują nam położenie cmentarza ewangielickiego,
w zasadzie tego co po nim zostało. Podbijamy karty i pora na
PK14 – szczyt wzniesienia Bardzo szybko odnajdujemy do i nie zastanawiając się wiele ruszamy dalej odszukać
PK17 – ruiny budynku to najdalej wysunięty na wschód PK, zaliczając go od tej chwili będziemy powoli wracać do bazy, w zasadzie to jesteśmy w połowie dystansu do pokonania :), jadąc po terenie prawie przegapiłem ten punkt, na szczęście pierwszy nawigator czuwa i zwraca moją uwagę na ruinę, chyba raczej resztki fundamentów budynku. Ponownie podbijamy karty i pora ruszyć do
PK20 -zagajnik na mapie zaznaczona jest ścieżka i obok widać, że będzie w pobliżu budowana droga, ruszamy i... trafiamy na plac budowy fragmentu A1, na szczycie wzniesienia widać pracująca koparkę, ale my nie damy rady? Wjeżdżamy na rozkopany teren i... obydwoje mamy dość dziwne wrażenie, w jednaj chwili czujemy jak zapadają się koła, rowerem jedzie się jakby opony kręciły się w kilkucentymetrowym budyniu, dziwne uczucie.... jedyne w swoim rodzaju, ciężki podjazd, ale... zjazd również nie należy do super szybkich. Chwilę później docieramy do drogi asfaltowej...., na której jest niewiele asfaltu,to nie pierwsze takie miejsca, ale też nie ostatnie na naszej trasie, mam wrażenie że to dość charakterystyczny motyw w tym regionie. Odbijamy w dróżkę polną i szybciutko zaliczamy kolejny PK :). Przyszła pora na
PK19 – skrzyżowanie dróg Mijamy dworek w Starych Skoszewach, kawałek dalej na wzniesieniu mijamy kościół Wniebowzięcia NMP i św Barbary po czym skręcamy na zielony szlaka po przecięciu szosy wjeżdżamy na łódzki szlak konny (pamiętam je z jury kr-cz), jednak ten jest całkiem przyjemy, prawie jak polna autostrada. Punkt znajduje się przy krzyżu. Chwila na podbicie kart i kolej na
PK18 – szczyt wzniesienia kolejny kawałek trasy nad którym nie ma się co specjalnie zastawiać, większość o szosach, do Pk docieramy w ekspresowym tempie., z jego odnalezieniem też nie ma większego problemu. Pora na kolejny
PK13 – mała żwirownia podchodzimy do tego PK po raz drugi. Pora naprawić wcześniejszy błąd w nawigacji. Droga prowadzi częściowo lasem z niesamowitym zjazdem na którym osiągamy chyba najwyższą prędkość :), tyle, że zniszczony asfalt, a później kamienie zmuszają nas do nieco ostrożniejszej jazdy. Ponownie docieramy do drogi 14, przejazd od szosą i kawałek dalej mamy skręcić w teren. Mama jest dość dokładna jednak udaje nam się, źle wjechać i... zamiast zjechać kilkaset metrów w dół i wbić się w kolejną ścieżkę która doprowadziła by nas na PK, postanawiamy kontynuować wspinaczkę i wjechać przecinkę najeżdżając punkt z drugiej strony. Oj... okazuje się to jedną z najgorszych decyzji, tracimy się w terenie, nie jesteśmy w stanie ustalić swojej pozycji, trochę kręcimy się w kółko... w końcu decyzja zjeżdżamy do pobliskiej drogi do przystanku PKS- który jest charakterystyczny i ponownie najedziemy na PK tym razem odmierzając drogę. Masakra, okazuje się że w zasadzie przejechaliśmy koło tego miejsca wcześniej może w odległości 100-150m. Straciliśmy niepotrzebnie ponad 40minut. Mamy nauczkę na przyszłość. Od jakiegoś czasu zaczął padać też deszcz, robi się nieprzyjemnie, jest chłodno.
Skoro Pk jest już zaliczony pora wrócić na pierwszą mapę do lasu Łagiewnickiego zaliczyć brakujące 8 PK. Kierujemy się na
PK3 – skraj lasu Zaczyna czuć zmęczenie, ale nie te fizyczne, zaczyna popełniać błędy w nawigacji, dobrze że mam bardziej doświadczonego kompana, w odpowiednim momencie zwraca mi uwagę, że pora na wjazd w teren aby odszukać punkt. Niebieski szlak jest rewelacyjnie oznaczony i nie mamy roblemu z dotarciem na miejsce. Karty podbite i jedziemy na
PK11 – nasyp umieszczony jest przy jednej z leśnych ścieżek, lampion jest widoczny z daleka, odnajdujemy go bardzo szybko. I kawałek dalej czeka na nas kolejny
PK9 – szczyt wzniesienia docieramy na miejsce w niespełna 2 może 3 minuty, punkty w lesie Łagiewnickim są rozłożone blisko siebie, w charakterystycznych miejscach widocznych z daleka, przynajmniej tak nam się jeszcze wydaje. Podbijamy karty i pora na
PK 16 – szczyt góry szczytem okazuje się „Rogowska Góra (śmieciowa)”, sam bym tego nie nazwał górą, ale jest kawałek podjazdu a w zasadzie podejścia, bo na szczyt prowadzą 3 ścieżki, w lewo, w prawo i centralnie środkiem, jako, że nie znamy tego miejsca wybieramy środkową, ścianka jest stroma i nie ma mowy o podjeździe, już na szczycie widać, że najlepszą opcją była ścieżka lewa, dość łagodna okalająca „górę”. Poszło szybko. Pozostały do zaliczenia już tylko 3 PK.
Ruszamy na ten wysunięty najdalej na południowy-wschód
PK2 – skraj lasu tym razem mamy do pokonania ok 3km rogi na wprost, na miejscu opis i oznaczenie okazuje się nieco mylące, 2 razy podchodzimy do tego PK. I w końcu z wykorzystaniem linijki udaje się je odnaleźć. Pozostał powrót do szosy niedaleko mety i odszukanie
PK5 – szczyt wzniesienia kolejny szczyt, znowu las, jednak tym razem jest jakoś inaczej, o ile wcześniej wszystkie ścieżku i drogi rowerowe było dobrze oznaczone to tym razem nie ma nic. Nie ma oznaczenia które powinno być – czerwona ścieżka rowerowa. Jeździmy w pobliżu miejsca gdzie spodziewamy się PK i nic, robimy kółeczko i wracamy do drogi, w ruch idzie ponownie linijka, odmierzmy dokładnie kolejne metry i … punktu nie ma, czas leci, do zamknięcia mety pozostało tylko kilkanaście minut, a my jesteśmy jeszcze w lesie, w końcu decyzja, punkt powinien być tam jedziemy offroad na azymut i... trafiamy na PK. Okazuje się, że była nawet ścieżka, tyle, że odchodziła nieco w innym miejscu niż się spodziewaliśmy, była wąska i przykryta grubą warstwą zeszłorocznych liści.... Do zaliczenia pozostał już tylko PK12 – paśnik – to punt którego nie zauważyliśmy wcześniej, a który właśnie się mści... mamy może 10 min. Odpuszczamy, lepiej jednak dotrzeć do mety przed czasem z jednym brakującym PK niż z kompletem o czasie. Jedziemy na metę – trudna, ale jedyna słuszna decyzja. Na miejscu spotykamy się z Andrzejem, czeka na nas ponad godzinę, ech... to efekt 2 błędów – Pk13 * 2 i PK5. Trudno.
Czekamy chwilę na ogłoszenie wyników, w międzyczasie jakaś kiełbaska, herbatka, kilka wymienionych z innymi zawodnikami zdań. Dekoracja przebiega dość sprawnie, pozostało się pożegnać i ruszyć w drogę powrotną. Zaczynamy tez odczuwać zmęczenie, chłód... Pakujemy rowery i pora wrócić do Zabrza...
Jak na pierwszy występ to wyszło nieźle, kolejne RNO pokaże na co nas stać, a to już w przyszły weekend. Nie będzie lekko.
Chwilę siedzę, odpoczywam i... zbieram się, obracam rower w kierunku Ochojca, jednak... zmieniam pierwotny plan, jadę przez Mikołów i Podlesie, wbijając się w kolejne lasy. Na Kostuchnie przystaję przy wyciągu narciarskim. Górka nie jest specjalnie wielka, ale taka akurat do podjazdu :) zjeżdżam na sam dół, chwila na focenie i... pora sobie przypomnieć do czego służy środkowa zębatka
muszę, przyznać, że w terenie jest przydatna :), boczkami zaliczam kolejne kilka podjazdów, kierunek Murcki, w Katowicach wyżej się nie da, no.... może jeszcze wzgórze Wandy, ale jest mi nie po drodze. Pora odbić do domu, na Ochojec..., jeszcze ten lasek...., ten staw... w zasadzie mój pierwszy po latach wyjazd rowerowy był właśnie nad ten stawik. Nic specjalnego, ale mam do niego sentyment.