Wpisy archiwalne w kategorii

tam i z powrotem

Dystans całkowity:23118.73 km (w terenie 6486.68 km; 28.06%)
Czas w ruchu:1325:59
Średnia prędkość:17.44 km/h
Maksymalna prędkość:67.50 km/h
Suma podjazdów:128130 m
Maks. tętno maksymalne:240 (130 %)
Maks. tętno średnie:147 (79 %)
Suma kalorii:971214 kcal
Liczba aktywności:427
Średnio na aktywność:54.14 km i 3h 06m
Więcej statystyk

Szukając dworca PKP w Czeladzi

Niedziela, 29 grudnia 2013 · Komentarze(9)
Uczestnicy

Imagine Dragons - Radioactive

W sobotę dostaję informację od Marcina, jedziemy do Czeladzi, jedziesz z nami? W sumie gdy dowiedziałem się jaki cel, to zbyt długo się nie namyślałem.

Sobota rano..., za oknem widzę, że wieje..., lekko nie będzie..., wydaje mi się że to zachodni watr..., więc przynajmniej część drogi będziemy mieli z "górki". Wyjeżdżam godzinę przed spotkaniem... Do pokonania mam ok 6km.., ale nie jadę najkrótszym wariantem..., zataczam delikatne koło przez Dolinę 3 stawów. Na miejscu (pod kościołem Mariackim) i tak jestem kilkadziesiąt min przed czasem.

Kilka minut później nadjeżdża Irek..., chwilę rozmawiamy i... dociera reszta ekipy, Marcin i Filip... Plan jeden, jedziemy szosami..., teren to jedno wielki błoto, a rowery umyte ;P


Jako, że bardzo rzadko zapuszczam się w tym kierunku pozostawiam prowadzenie Marcinowi i Filipowi..., częściej tutaj bywają...


Dość szybko docieramy na miejsce..., do opuszczonego technikum w Czeladzi, tyle, że okazuje się iż to nie ta szkoła..., 10 min później odnajdujemy jednak cel naszej wyprawy i pakujemy się przez jedno z okien do środka i krótka sesja...

Tak na dobrą sprawę to największy problem stanowią rowery..., które zostały na zewnątrz pod opieką Irka, który wspaniałomyślnie zrezygnował z eksploracji...


Poniżej kilka fot z tego miejsca...

Tuż po wejściu na teren szkoły
Tuż po wejściu na teren szkoły © amiga

Resztki farby na ścianie
Resztki farby na ścianie © amiga

Opuszczone korytarze
Opuszczone korytarze © amiga

Schody na piętro
Schody na piętro © amiga

Jedna z sal
Jedna z sal © amiga

Instrukcja jeszcze wisi
Instrukcja jeszcze wisi © amiga

Brakuje tylko zombiaków
Brakuje tylko zombiaków © amiga

Ledwie wiszą
Ledwie wiszą © amiga

A tutaj stan prawie idealny.... tylko gdzie uczniowie?
A tutaj stan prawie idealny.... tylko gdzie uczniowie? © amiga

Polonez 1500? Zaporożec? cała historia
Polonez 1500? Zaporożec? cała historia © amiga

Filip znalazł coś interesującego ;P
Filip znalazł coś interesującego ;P © amiga

Dawno nie widziałem dyskietek 8
Dawno nie widziałem dyskietek 8" © amiga

Ciekawe kiedy spadnie?
Ciekawe kiedy spadnie? © amiga

Tak na oko 95-96 rok... ciekawe ceny :)
Tak na oko 95-96 rok... ciekawe ceny :) © amiga

Na strychu
Na strychu © amiga


Tak na dobrą sprawę to nie wiem czemu ten budynek nie został zagospodarowany na cokolwiek innego. Jego stan nawet dzisiaj nie jest tragiczny... Czemu nie został sprzedany. Zupełnie bez sensu.

A z drugiej strony brakowało trochę czasu aby poszperać po wszystkich zakamarkach..., rozstawić statyw..., pobawić się fotami. Chociaż jak na pierwszy raz to i tak nieźle...


Po kilkudziesięciu minutach wydostajemy się na zewnątrz i jedziemy w okolicę zamku w Będzinie, jeszcze tylko mała przerwa w pobliskiej Biedronce :).

W parku za Zamkiem stajemy i... jest chwila czasu na rozmowę, przy okazji Marcin zabiera się za lekki serwis roweru Irka :) Trochę to trwa, w końcu jednak chyba pora zacząć się zbierać..., czas ucieka nieubłaganie a my dalej za Przemszą... na rowerach..., trzeba wrócić przejechać tą rzekę cudów i dojechać do Katowic już normalnie na Kole :)


Zadowolony Irek
Zadowolony Irek © amiga

Zamyślony Marcin
Zamyślony Marcin © amiga

Kombinujący Filip
Kombinujący Filip © amiga

I zaczęło się dziać... - gdy tylko dorwali rower
I zaczęło się dziać... - gdy tylko dorwali rower © amiga


W okolicach stawików jeszcze jedna mała przerwa, w knajpce..., Jest po 15:00, mamy jakąś godzinę do zachodu słońca.

Wracamy, ale oczywiście nie najkrótszą drogą, tylko nieco przez Sosnowiec...., i znowu na rowerach.

Dopiero w okolicach centrum zaczynamy się rozjeżdżać, najdłużej jadę z Irkiem... bo w końcu mieszka na Podlesiu. Żegnamy się w okolicach Tyskiej, ja mam 20m do domu, on kilka km więcej...

W sumie wyszło ciekawie, może kilometrowo niedużo, ale przynajmniej nietypowo..., mam nadzieję, że jeszcze kilak takich wypadów uda się zaliczyć :), chociaż już raczej nie w tym roku.

Nocna Masakra(cja) 2013, czyli błoto, melioranty, policja i senne omamy.

Sobota, 14 grudnia 2013 · Komentarze(4)
Uczestnicy

Marek Piekarczyk - Taka Noc

Jest sobota wcześnie rano, telefony drzą się w niebogłosy, jakoś nie mam ochoty wstać…, na zewnątrz mgła jak diabli, chłodno, ciemno, nieprzyjemnie. Jednak Darek wstaje…, trudno, to w końcu ostatni RNO w tym roku, tylko czemu tak daleko? Na dokładkę nasłuchałem się legend o Śmiejowych PK. Komunikaty startowe też nie brzmią zachęcająco, trasy mokre, sporo błota i 200km do pokonania.
Rowery już spakowane teraz czeka nas długa podróż na północ kraju do Ińska, całość trwa ok 8 godzin, zmęczenie docieramy na miejsce, jest niby jeszcze trochę czasu, teoretycznie można by się przespać…., ale kolejno spotykani znajomi… skracają czas do startu, a trzeba jeszcze przygotować rowery. Po wczorajszej rozmowie z Darkiem coś mnie tknęło, sprawdzam rower i widzę, że mam pękniętą ramę, dokładnie w tym samym miejscu co poprzednią…, shit… Mam to w zasadzie gdzieś, sezon zbliża się powoli do końca, teraz jeszcze trochę pojeżdżę, uszkodzenie nie jest niebezpieczne, ale mam świadomość że jest i z każdym km będzie gorzej, pojawią się zgrzyty… ech…. Znowu dowiem się w serwisie, że używam roweru w sposób niestandardowy.

Jeszcze odpoczywamy © amiga


Trzeba jednak pozakładać na rower kilka drobiazgów, montuję mapnik i… nie ma 2 śrub? Co się z nimi stało, gdy brałem go z domu wszystko było na miejscu…, chwila zastanowienia, mogą być w 2 miejscach albo wypadły w firmie, albo w bagażniku. Mam nadzieję, że to jednak to drugie miejsce, idę poszukać, mija kilka min i odnajduję je… cudem wypadły w samochodzie, mogło być gorzej….

Kolka spotkań przed © amiga


Zakładam resztę osprzętu liczniki, błotniki…, smaruję łańcuch jest nieźle. Pozostaje tylko jakoś się ubrać…, tylko w co? Temperatura ma być na plusie, ale wilgoć i mgła nie będzie przyjemna, na dokładkę coś było o błocie… W końcu idę na kompromis… w razie czego dodatkową bluzę, kurtkę i rękawiczki pakuję do plecaka.

Budynek bazy © amiga

Nad jeziorem, zanim zapadł zmrok © amiga

Dochodzi czas startu, krótka spóźniona odprawa, dostajemy mapy i opisy punktów. Zaczynamy kreślić plan jazdy, od razu zakładając możliwą alternatywę, obydwoje mamy wrażenie, że jeżeli coś ma pójść nie tak to pójdzie…

Na odprawie © amiga


Ruszamy, ciemna w którą się kierujemy nie napawa optymizmem, gęsta zawiesista mgła ogranicza widoczność do kilkudziesięciu metrów. Rzut oka na mapę i kierujemy się na zachód, mam jednak dziwne wrażenie, że wiatr jest sporo mocniejszy niż wspominały prognozy, wydawało mi się, że miał być na poziomie ok. 8km/h, a wieje przynajmniej trzy dychy…, jest zimny, przenikliwy…
Jak do tej pory jest nieźle, cały czas asfalt, przejazd jest szybki jednak po kilku km musimy skręcić w leśną ścieżkę, szybko okazuje się iż informacje o błocie to nie było czcze gadanie, rowery tańczą, utrzymanie kierunku jest problematyczne, chwilami nie ma mowy o jeździe, trzeba zejść z roweru, a to dopiero początek…, odmierzamy odległości i skręcamy w przecinkę, wszytko się zgadza, zatrzymujemy się, tu gdzieś musi być paśnik… i nasz PK 2 - Paśnik, po drabince do góry, tylko co może oznaczać że po drabince do góry? Przy ambonie jeszcze bym zrozumiał, ale paśnik i drabina jakoś nie idą mi w parze. Chwila rozglądania się i jest…, na kilku palach osadzony jest „domek” na drzewach…, to raczej jakieś miejsce do przechowania siana dla zwierząt a nie paśnik ;P, wchodzę na górę, kolejne szczeble drabiny są cholernie śliskie, wejście i przedziurkowanie karty to jedno, ale pozostaje jeszcze zejście, lekko nie ma ale jakoś daję radę. Możemy wrócić na jakiś bardziej cywilizowany dukt, kierujemy się z grubsza na południowy-zachód, by w Długich odbić na południowy-wschód. PK 6 - Skrzyżowanie przecinek – czemu nie lubię takich opisów punktów? To często oznacza szukanie nie wiadomo czego, tym bardziej, że już wcześniej okazało się jak niedokładana jest mapa, jak stare są dane na niej umieszczone, zresztą informacja o tym była w komunikacie startowym…, 30 lat temu może to tak wyglądało. Przejechaliśmy ok. 1.7km od wyjazdy z Białej Ińskiej, jest przecinka, ale ciut za wcześnie, brakuje ok. 300m, postanawiamy jechać dalej…, 2km jest przecinka, niewyraźna, ale jest, wjeżdżamy w nią, szybko okazuje się zupełnie nieprzejezdna, są ślady po wycince…, zresztą gdzie ich nie było… Docieramy do krawędzi lasu i to chyba nie może być to miejsce? Nikt normalny nie postawiłby punktu w takim miejscu. Zawracamy, jedziemy jeszcze 100-200m do przodu, tym razem jesteśmy za daleko, zawracamy do naszej ścieżki na 1700m. Wchodzimy, czasami jedziemy, droga szybko zakręca, zaczyna prowadzić równolegle do „głównej” drogi. To prawie na bank nie to miejsce, obydwoje mamy tego świadomość, ale… punkt gdzieś tu musi być…, przeszukujemy okoliczne drzewa…, nie ma bo… i być nie może. To nie ta ścieżka… Spoglądamy na zegarki, gdzieś nam uciekło sporo czasu, a przecież jeszcze kilka minut temu była 19:00… teraz jest 20 z hakiem….…
Chyba odpuścimy ten punkt, jadąc „główną” ścieżką jeszcze raz spoglądamy w przecinkę na 2000m, nie Daniel chyba nie postawiłby w takim miejscu lampionu, bez przesady…
Trochę szkoda czasu który gdzieś nam przeciekł, gdzieś nam uciekł…, jedziemy z gdybasz na wschód…, po raz pierwszy trafiamy na „kocie łebki”, wrednie się po tym jedzie, te kilka km jest męczące…, w końcu jest cywilizacja – Ciemnik, to tutaj musimy odbić w las, kierując się delikatnie na południowy-zachód, jakiś kilometr ścieżką i później na azymut w las szukać PK 7 - Drewniana wieża, południowo-wschodnia podpora. Trochę przed miejscem gdzie planujemy wejść w las jest ścieżka, z grubsza odbijająca w kierunku wieży, wbijamy się w nią i jedziemy, odmierzamy kolejne metry. W końcu zatrzymujemy się…, w tej mgle g… widać… Powinniśmy już być na miejscu, próbujemy przeszukać okolicę… Pytanie tylko co to jest za wieża.., bo może mieć zarówno 20m jak i 2-3m. Kręcimy się gdzieś na granicy lasu i pola. Mam wrażenie, że coś jest nie tak, wieża wg mapy powinna być jeszcze w lesie, jednak pamiętać trzeba że to co mamy przed sobą to dane sprzed 3 dekad. Mogło się wiele zmienić, w końcu nawet tej ścieżki którą jechaliśmy nie było na niej. Tracimy kolejne dziesiątki minut i nic… po wieży nie ma śladu, widoczność max na 10-15m. Decydujemy się odpuścić…, spoglądam na kierownicę i… masakra... zgubiłem licznik, to już drugi może trzeci w tym roku…, szkoda go, próbuję wrócić po śladach, ale szanse na odnalezienie w nocy, w takich warunkach są zerowe. Źle się zaczyna, to chyba nie będzie nasz najlepszy występ… 2 punkt i drugi raz nie możemy odnaleźć lampionu, powoli ociera do nas, że z czasem też nie będzie lekko i wariant lite który zakładaliśmy na początku też będzie nie do zrealizowania… Może faktycznie odpuścić i zawrócić do mety?
Jednak nie, nie tym razem…., w pobliżu jest PK 1 - Urwany nasyp, na dole w strumieniu, przejście możliwe, strumień chyba powinniśmy zauważyć, na mapie wygląda to jak środek jakiegoś szerokiego przepustu, więc chyba trafimy. Spoglądam na zegarek i chwila rozmowy z Darkiem, przy jakimkolwiek sklepie musimy stanąć, musimy w razie czego uzupełnić zapasy…, Dojeżdżamy do Bytowa, ciut przestrzeliliśmy zjazd, ale wiemy o tym, mało tego, nie zmierzyliśmy odległości od poprzedniego skrzyżowania, decydujemy się na wjazd do „centrum” Bytowa i powrót drogą z odliczonymi metrami… to w sumie może 300-400m, więc nie ma problemu. Dojeżdżamy do skrzyżowania i jest jakiś dzik, jakieś wielkie bydle… we mgle… może koń… Nie to piesek… jakaś pasterska kolumbryna…, na szczęście nie jest nami zainteresowana… reset licznika i zawracamy.
Po drodze Sklep, chyba otwarty…, w każdym bądź razie kręcą się przy nim ludzie… zatrzymujemy się… wchodzę do środka i chwila rozmowy, całe towarzystwo roześmiane, zadowolone, procenty wylewają się z każdego zakątka twarzy…., nie wiem czemu ale od razy pada pytanie czy jesteśmy ze Śląska…, czyżby aż tak było to widać, jakiś śląski zaśpiew w wymowie? Nie wiem…
Kupuję zapasowe energetyki, w końcu przed nami długa noc, jakieś 2 rogale nadziewane chyba czekoladą… Wychodzę na zewnątrz, jeden z biesiadników analizuje z Darkiem mapę, twierdzi, że jest do bani, że nic się nie zgadza, dopiero drugi wyprowadza go z błędu. Bo faktycznie może coś się nie zgadzać gdy czyta się mapę do góry nogami ;P
Dowiadujemy się, że musimy jechać do ostatniego budynku i tam odbić w lewo na „Malioranty”, po kilkunastu minutach rozmowy, żegnamy się, chyba starczy tego dobrego…
Ścieżkę odnajdujemy bez większych problemów i zaczynamy mierzyć…, dojeżdżamy do jakiegoś przepustu, szerokie to…, przeszukujemy okolicę, nie podoba mi się fragment opisu „na dole w strumieniu”, mam nadzieję, że do tego czegoś nie będę musiał wchodzić, „strumień” na dobre kilka metrów na dokładkę miejscami mam wrażenie, że jest kilkadziesiąt cm wody… Średnio mam ochotę na kąpiel. Coś się jednak nie zgadza, Darek zauważa, że kierunki drogi coś się nie zgadzają z mapą, pyzatym ten „urwany nasyp” ma się nijak do tego co tutaj mamy. Ruszamy dalej…, jest przecinka, tym razem kierunki jakby lepsze, odbijamy w prawo i chwilę później jedziemy nasypem…., docieramy do jego końca i jest lampion… Masakra… trzeba bardzo dokładnie czytać opisy punktów, tym razem mają one spore znaczenie i mogą być naprawdę pomocne…., bo skala mapy 1:100000 nie pomaga…

Przymusowa przerwa © amiga


Zawracamy na Bytowo odbijamy początkowo za południowy-zachód, później tak jak prowadzi droga, zmieniamy kierunki by w końcu dotrzeć do Rybaków. Zatrzymujemy się na przystanku, pora coś zjeść…, przy okazji słychać ssyk…, powietrze uchodzi…. Tylko z którego roweru, którego koła, rozstawiamy rowery…, tym razem Darek złapał snejka…, kolejne kilkanaście minut upływa nam na zmianie dętki, posilaniu się…. W końcu jednak ruszamy dalej… w pobliżu, tuż za rzeką powinien być czerwony szlak odbijający w kierunku PK 10 - Most kolejowy, możliwe przejście dołem wzdłuż rzeki, drzewo ok 20m na zachód, sprawdzamy kilka razy, nie ma, przynajmniej nie zauważamy nic co mogło by być ścieżką, dróżką, przecinką…, postanawiamy zaliczyć PK od strony Recza, a jeżeli również nie znajdziemy ścieżki to po nasypie kolejowym musimy tam trafić… Z Rybak do Recza nie ma daleko…, dojeżdżamy do „centrum” i wjeżdżamy w ul Srebrną, która wydaje nam się najbardziej oczywistą, przynajmniej tak wynika z mapy. Dojeżdżamy do końca i… drogę zagradzają nam zasieki a za nimi kilka białych i czarny baran ;P. Obok jest ścieżka, jednak szybko zmienia kierunek, zawracamy, spróbujemy inaczej….

Rybaki nocą © amiga


Kawałek dalej zatrzymuje nas Policja…, „Gdzie to panowie jedziecie”… krótka konwersacja, spoglądają na nasze mapy i dowiadujemy się, że punkt jest tam gdzie oni się załatwiają…, nie brzmi to zachęcająco, jednak wracamy na ul. Srebrną, testujemy jeszcze jeden wjazd, który okazuje się dojazdem do posesji i wracamy do naszych baranów…, gdzieś sobie poszły…, idziemy ścieżką tą którą wcześniej wykluczyliśmy, okazuje się, że po 20 metrach zmienia kierunek na właściwy… Początkowo próbujemy jechać, pojawia się kilka niewyraźnych oznaczeń czerwonego szlaku, jednak szybko giną…, a ścieżka jest mocno niewyraźna i …. nieprzejezdna…, po raz kolejny są ślady po wycince…. Prowadzimy rowery, po lewej stronie mamy nasyp kolejowy, gdzieś w oddali szumi rzeka…, więc chyba dobrze się kierujemy… W końcu porzucamy rowery…, nawet prowadzenie jest uciążliwe…
Docieramy w pobliże rzeki i do wiaduktu…, robi wrażenie, tuż przy budowli jest przerzucona drabinka i kilka belek… decyduję się przejść na czworaka po drabince, belki są śliskie…, obawiam się kąpieli w zimnej rzece, na którą nie mam ochoty… Drabinka jest nie lepsza, czuję jak się ugina… tyle, że ciężar mam rozłożony na 4 punkty…, udaje się przejść na drugą stronę…, odnajduję właściwe drzewo i lampion. Dziurkuję kartę i możemy wracać… Ponowna walka z drabinką, jestem na drugiej stronie…, chwila rozmowy z Darkiem i wiemy że gdy tylko wrócimy do cywilizacji musimy skorygować trasę, dzisiaj już nie powalczymy, czas gdzieś uciekł…, korci zaliczenie punktów 5, 17, H i może coś jeszcze…
Trochę jest do bani bo czeka nas długi, bardzo długi przelot po ruchliwej drodze – 10. Tak też czynimy odpuszczając punkty na południowym skraju mapy. Czeka nas kilkadziesiąt km monotonnego kręcenia. Szosa jest niby prosta jednak, czekają nas kolejne wzniesienia i zjazdy, zresztą w tej okolicy nie przypominam sobie miejsc płaskich, bo albo się jedzie pod górkę, albo z… Chyba najbardziej przypomina to jurę k-cz, tyle, że błota w terenie jest więcej…
Mijamy Wapnicę i tuż przed Nosowem zauważam, że zginął mi Darek, a przecież kilkanaście sekund temu był za mną… coś się musiało stać, zawracam… i widzę, że jest cały… tylko czemu prowadzi rower? Pewnie pana…
Okazuje się, że zaczął śnić na jawie…, masakra.. miałem coś podobnego gdy wracałem z Żywca jakieś pół roku temu, chwilę prowadzimy rowery i decydujemy się na dojazd do Suchania i postój gdziekolwiek, najlepiej gdyby była jakaś stacja benzynowa…
Mijamy kolejne skrzyżowania, na szczęście jest coraz bliżej…, w końcu wjeżdżamy do miasta, pierwsza stacja… a obok jest restauracja…., planujemy wypić jakąś kawę zastanowić się jak najkrócej dojechać do mety…, atmosfera jest na tyle dobra a chęci do dalszej jazdy zerowe, że zostajemy tutaj chyba godzinę, przy okazji posilając się… Darek dostaje kotlet z Brontozaura (nie chodzi o to, że taki stary, ale raczej o wielkość), a ja zostaję przy placku (chociaż wypadało by go nazwać raczej Placem) po węgiersku.
Jest ciepło, jest przyjemnie, spoglądamy na rowery, trzeba jednak wyjść i jechać dalej. Postanawiamy odpuścić 5-kę – opis „dołek” nie brzmi zachęcająco. Za to PK 17 - Mostek, drzewo ok 40m na SW już zdecydowanie lepiej. Względnie szybko docieramy na punkt, nie mamy większych problemów z lampionem…, zawracamy do Sulinowa i poprzez Szadzko gdzie jest punkt żywieniowy „H”, kierujemy się na Dobrzany, byle dotrzeć do Ińska, może uda się chwilę przespać…, w końcu czeka nas jeszcze powrót na Śląsk. Z Dobrzan kierujemy się na Okole i Ciemnik. Tą drogą już jechaliśmy, jej stan był niezły, więc tym razem nie będzie loterii, nie będzie już terenu… Za to diabelnie długi przelot… Gdzieś za Ciemnikiem Darek zwalnia, coś jest nie tak… znowu tylne koło… jesteśmy na tyle blisko, że dopompowujemy je i lecimy do bazy…, została ostatnia prosta, jesteśmy kilka metrów przed wjazdem do szkoły, zahaczam jakoś dziwnie rowerem co chyba powietrze, jakimś cudem nie padam…, za to łamie się przedni błotnik… na dzisiaj to chyba wszystkie straty… Starczy jak na jeden wyjazd…

Zdaje się, że nie mieliśmy najgorzej © amiga

Ciekawe czy klocki jeszcze istnieją? © amiga


Oddajemy karty, okazuje się, że dzisiaj to nawet liderzy klasyfikacji odpuścili część punktów, warunki dały wszystkim popalić… Zwycięzcą zostaje Krzysiek W. z 14-punktami. Gratulacje…

Krótka przerwa na stacji © amiga

Tylko trochę ubrudzone © amiga

Ukręcona korba ;P

Piątek, 29 listopada 2013 · Komentarze(11)

If I were a rich man / Gdybym był bogaty - Piosenka z musicalu "Skrzypek na dachu" ("Fiddler on the Roof" 1971)

Poranek..., za oknem całkiem nieźle, drogi mokre, ale nie wygląda na to aby były zmrożone. Spoglądam na termometr jest na plusie. W końcu wychodzę i ruszam.
Jako że wyjeżdżam nieco wcześniej to ruch stosunkowo niewielki..., przemieszczam się dość sprawnie, dopiero na Panewnickiej blokuje mnie autobus, którego ani specjalnie nie ma jak wyprzedzić, a jechać za nim też nie jest przyjemnością.
Na szczęście na wysokości Kuźnickiej mogę jechać tak jak lubię, docieram do skrzyżowania w Kochłowicach, czekam na "okienko", naciskam na pedały i... czuję, że coś się urwało..., rower nie jedzie, a ja na środku skrzyżowania, szybka wysiadka, przerzucenie rowera przez barierki i... widzę, że z rowera zrobiła mi się hulajnoga. Oba ramiona korby są na dole..., rozkręcam na szybko lewe ramię, i widzę, że po zębatkach w zasadzie nie ma już śladu... Próbuję coś z tym zrobić..., ale 2-3 machnięcia korbą i efekt jest dokładnie taki sam....
Wysyłam wstępnie sms-a do firmy z informacją, co się stało i chyba nie dotrę do Gliwic..., spoglądam na zegarek... za wcześnie, wszystkie sklepy i serwisy rowerowe pozamykane... nic z tym w tej chwili nie zrobię...
Pozostała wycieczka z buta do domu..., można było bawić się z autobusami, ale jakoś nie miałem na to chęci...
Wybrałem nieco inną drogę przez Radoszowy, nie jest zbyt optymalna, za to po drodze mam okazję nieco dokładniej zbadać ten teren. Dość rzadko tutaj zaglądam, a chyba szkoda, po drodze odkryłem jaką dziwną omszałą mogiłę, ale zostawiam ją sobie na kiedyś, gdy będzie pewnie cieplej..., teraz mam jeden plan dotrzeć do domu i zastanowić się co dalej...
Najbardziej optymalne byłoby kupno lewego ramienia, jednak szanse aby zrobić to dzisiaj są praktycznie zerowe. "Spacerując" z rowerem pod rękę, pogodziłem się z wydatkiem kilkuset zł na korbę. Zastanawiam się jeszcze nad Octalinkiem, jednak w domu mam i zapasowy suport, ten w rowerze to też nówka...
W końcu docieram do domu. Szybko się przebieram i do rowerowych..., trafiam d pierwszego, niby dobrze zaopatrzony, jest właściciel, ale 2 min rozmowy i dowiaduję się, że gość się na tym nie zna i mam przyjść za 3 godziny jak będzie serwisant... Chyba och pop...o. Idę do sklepu kupić pudełko z korbą, a gość mi mówi, że on nie wie co ma w sklepie...
Idę dalej na Jankego 32 do znajomego... i ma 2 korby które mnie interesują. Obie to 10 rzędówki i obie współpracują z 9-kami. Jedna to XT-k za trochę ponad 600zł i ta druga Deore M610 za ok 350zł. Biorę tą tańszą..., dla mnie waga nie ma tak wielkiego znaczenia, a zębatki i tak będą do wymiany max do polowy przyszłego roku. Może nie będzie generowała takich kosztów... Zastanawia mnie jeszcze jak będą się do niej miały zębatki z M660 które mam założone w starej korbie. Blat i średnia są w zasadzie nowe. Nie chce mi się tego sprawdzać, ale odnoszę wrażenie, że zmieniła się nieco konstrukcja zębatek, pomimo tego, że rozstaw śrub jest chyba taki sam...
Kilkanaście min później jestem w domu..., wymiana korby zajmuje mi ok 15-20 min... Pozostaje jeszcze zabawa z przednią przerzutką..., bo w starej korbie zębatka miała 44 zęby a ta ma 42 zęby... Wymusiło to na mnie jeszcze wymianę linki, po obniżeniu przerzutki linka była za krótka, a poza tym była okazja na wyczyszczenie pancerzy.
Wieczorem planowałem jazdę testową, ale... się nie udało, plany zostały zmienione..., może jutro?

Prawie jak hulajnoga :) © amiga

FunexOrient 2013

Sobota, 23 listopada 2013 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Marek Dyjak - Piosenka w samą porę


Sobota – jest przed ósmą, z Darkiem jesteśmy już w bazie rajdu, WKS Wawel w Krakowie. Trochę niewyspani, trochę zmęczeni, próbujemy się chwile zdrzemnąć w ciepłym samochodzie. Po kilkunastu minutach przyszła jednak pora na opuszczenie ciepłego pomieszczenia miejsca i przygotowania rowerów do wyjazdu. Pogoda nie jest idealna, ale 8 stopni to i tak nieźle jak na późny listopad, prognozy wspominają coś o opadach w drugiej części dnia.

W bazie - zbieramy się © amiga

W bazie rajdu odbieramy numerki, zipy, chipy i… musimy zapamiętać dojazd do startu, trochę to bez sensu, szczególnie dla kogoś kto nie zna Krakowa. Wiadomo że musimy jechać jakieś 2-3 km na zachód óźniej skręcić w drogę obok Euro Cars Center czy czymś takim…, w tej chwili nas to jeszcze nie absorbuje. Musimy zająć się rowerami i mądrze się ubrać na dzisiaj. Przygotowania zajmują dobre 30-40 minut… w między czasie witamy się z kilkoma znajomymi.

Budynek pamięta jeszcze głęboki PRL © amiga

W końcu musimy pojechać na start, trochę na czuja kierujemy się na zachód, szukając jakiejś giełdy ,czy czegoś takiego nie będzie widać… widzimy bikerów kierujących się gdzieś… i widzimy samochód organizatorów stojący jak to ktoś nazwał w „in middle of nothing”. Bardziej trafnie nie da się określić tego miejsca. Osobiście wolałbym abyśmy dostali chociaż namiastkę mapki (jak na Izerskiej Wyrypie), która wskazałaby to miejsca, a z drugiej strony to myślę, że można by wybrać jakieś bardziej charakterystyczne miejsce w Krakowie.
Brakuje tylko piłkarzy © amiga

Dostajemy 3 mapy. Cześć „główną” obejmującą jakieś 60% obszaru, część północną i zachodnią obejmujące po ok 20% obszaru. Trzeba to dopasować do siebie i rozrysować plan. Każda mapa umieszczona jest w woreczku foliowym, ale papier na którym została wydrukowana również pozostawia wiele do życzenia. Chociaż to drobiazgi. (może poza szczegółem, gdy dla jednego z zawodników brakło mapy części północnej, ma być mu dostarczona w bazie przy Os-ie)
Zgodnie z regulaminem pierwszym punktem jest obowiązkowa jedynka… , prawdę powiedziawszy gdyby nie to to można by było rozrysować trasę na wiele sposobów…, a tak liczba kombinacji jest mocno ograniczona.
Rozrysowujemy plan tylko częściowo obejmujący pierwsze kilkanaście punktów do powrotu do Krakowa, później się zobaczy jak wyglądamy z czasem.
Ruszamy poszukać obowiązkowego „1– Siedzernia P.249 – krzaki w miedzy”. Początkowo jedziemy na zachód kierując się na Mydlniki (przejeżdżamy może km od PK13 który, aż by się prosiło o zaliczenie… ech). Początkowo planujemy najazd na PK od strony Podzamcza, jednak, przejeżdżamy zjazd i decydujemy się na podjazd od strony Szczyglic. Wiele to nie zmieni, już przy kolejnym zjeździe zmiana planów jedziemy jeszcze kawałek i podjeżdżamy wzdłuż A4-ki, początkowo zastanawiam się nad sensem umieszczenia takiego punktu w takim miejscu w krzakach, ale… wystarczy spojrzeć za siebie… i już wiem o co chodziło organizatorom. Niesamowita panorama na lotnisko w Balicach…, widok zapiera dech, chociaż mgła ogranicza widoczność….ale miejsce jest niesamowite. Na podziwianie nie ma zbyt wiele czasu, trzeba się zarejestrować na PK i jechać na kolejny punkcik.
Tym razem kierujemy się na północ…, przejeżdżamy przez całą długość Balic i kierujemy się na Burów, podjazd na tyle nas zajmuje, że przegapiamy skrzyżowanie na który mieliśmy skręcić…, musimy wrócić, dobrze, że to niedaleko. Wjeżdżamy w odpowiednią drogę i… szybko redukujemy przełożenia, dobre kilkunastoprocentowe nachylenie… Licznik pokazuje mi ok 18%... Jest co robić, ale jesteśmy rozgrzani, po wcześniejszym podjeździe na Burów. Prędkość spada do ok 6-7km/h. Dobrze, że to tylko kilkaset metrów… Przed Grzybowem skręcamy na ścieżkę i wjeżdżamy na znany nam czerwony szlak Orlich Gniazd, jak się później okaże nie będzie to jedyne miejsce gdzie będziemy podążać tym szlakiem. W każdym bądź razie może kilkaset metrów dalej zaliczamy punkt - „12 – Dolina Grzybowska” – drzewo obok rowu i spotykamy znajomych. Ponownie zamieniamy kilka zdać i wracamy, my postanawiamy zjechać wąwozem zgodnie z czerwonym szlakiem w kierunku Szczyglic. Nie zazdroszczę tym którzy chcieli podjeżdżać od tej strony, to musi się skończyć spacerem farmera z rowerem pod pachą. Przynajmniej w takich warunkach w jakich przyszło nam dzisiaj rywalizować. Jest mokro, a błoto przykrywają diabelsko śliskie liście. Nawet na zjeździe są chwile gdzie wolę zejść i poprowadzić przez rower… Łudzę się, że takich fragmentów nie będzie zbyt wiele dzisiaj…, jak się później okaże to były tylko mrzonki.

Jaskinia niby jest © amiga

Ze Szczyglic jedziemy drogą 774 na południe, do Krysinowa, bardzo długi przelot, co nas nie dziwi tym bardziej, że na dzisiaj zaplanowane mamy 200km i tylko 16 punktów + odcinek specjalny na którym nie wiemy co będzie. Na Skrzyżowaniu w Kryspinowie odbijamy na wschód i szukamy kolejnego punktu – „2 – jaskinia Kryspinowska – w środku”. Widzimy jakieś skałki za zabudowaniami więc pewnie to gdzieś tam, słyszymy też jakiegoś zawodnika krzyczącego, że tutaj jest. Musimy tylko jakoś wyminąć zabudowania. Jaskinia dość mocno schowana…, na miejscu okazuje się, że jest zupełnie niepozorna z zewnątrz… po prostu 2 metrowej średnicy dziura w ziemi. Tylko gdzie ten lamion?

Ta dziura to niby jaskinia o długości 250m © amiga

Z opisu wynika że w środku, Darek zagląda do środka ale nic nie widzi, sklepienie jest na tyle nisko, że nie decyduje się na dłuższą eksplorację. Szukamy jeszcze raz po okolicy i nie ma…., ponawiam rób1), wchodzę do środka i widzę, że głębiej niż ok 3 metry nie przejdę, na wprost jest jakieś zapadlisko a po lewej niewielka dziura…. Więc ktoś ukradł PK. Decydujemy się na tel. do organizatorów z pytaniem co z PK. Robimy zdjęcia i dojeżdżają kolejni bikerzy, w końcu najmniejsza z nas decyduje się na wejście przez ten niewielki otwór z prawej strony, punkt jest głęboko schowany, dobre kilkanaście metrów dalej niż myśleliśmy… Organizatorzy poszaleli, ale… pozytywnie, już wiemy, że w takich miejscach będzie trzeba dogłębnie zaliczać kolejne tunele, tym bardziej, że na mapie zaznaczone jest jeszcze kilka jaskiń porozrzucane gdzieś po jurze.
Pora jednak ruszyć dalej, tym razem na zachód, większość szosami, przez Cholerzyn i Mników do doliny Mnikowskiej by zaliczyć – „2 – jaskinia na Łopiankach – w środku”. Tym razem jest szeroko, wielkie wejście… i przestrony korytarz… Wchodzimy do środka oboje, kilka metrów do przejścia i jest lampion. Kolejna rejestracja i możemy wracać. Zaczynają mi się podobać jaskinie…, czasami niepozorne, a czasami wielkie…. Zawsze jednak robią wrażenie, chyba nawet nie zdawałem sobie sprawy, że jest tego, aż tyle w okolicy. Może uda się zorganizować jakąś wycieczkę po tych jaskiniach w przyszłym roku, byłoby to ciekawe doświadczenie :).
Jest i punkt, na końcu jaskini © amiga

Piękna miejscówka © amiga

Spoglądamy na mapę, teraz czeka nas odcinek specjalny w okolicach Nawojowej Góry, droga Przez Baczyn, przejeżdżamy od A4-ka i skręcamy na drogę w kierunku „Bazy wysuniętej”, dawno nie jechałem to tak zniszczonym asfalcie, tu już nie było mowy o tym aby omijać dziury, tutaj człowiek modlił się o to aby zaliczać tylko te mniejsze… Dobre 2 km czegoś takiego i w końcu lądujemy w „BW-x – Dom Weselny ul Nawojowa 67” gdzie można się posilić (drożdżówki), czy napić się ciepłej herbaty, obsługa to jakaś młodzież zdradzająca objawy Alzheimera, kilka razy nas się pytali o numery, o to czy to my wychodziliśmy przed chwilą…, massssaakra…

Dostajemy kolejną mapę – OS-a – jest zaznaczone na miej sześć punktów które muszą być zaliczone w kolejności – od 1-6. Nie cieszy to specjalnie, a z drugiej strony obszar jest na tyle niewielki, że nie powinno mieć to większego znaczenia.
Zbieramy się i zjeżdżamy księżycową drogą (tą usianą kraterami) i wjeżdżamy w jedną z przecinek, aby skrócić sobie drogę, do punktu „1 – zejście jarów”, tylko kto zwraca uwagę na jakieś poziome niebieskie kreseczki… ma mapie i w efekcie krótki odcinek łączący bazę z tym punktem pokonujemy dobre kilkanaście minut, a można by było nadłożyć może kilometr kraterami, ale jednak byłoby szybciej. Pod koniec wbijamy się nie w tą przecinkę i zamiast w dół pakujemy się na jakąś górkę… bez możliwości podjazdu…Widzimy, że kierunek coś się nie zgadza, wiec decyzja, albo wracamy ścieżką, albo przebijamy się na azymut…, w końcu zejście jarów musi być w dole..., więc jeżeli zejdziemy kierując się na południowy zachód to powinniśmy trafić na lampion.
Podejścia dają popalić... niby nachylenie nie jest wielkie, ale jest zdradliwie ślisko © amiga

Tak też się dzieje, zejście paskudne, ale lampion widoczny…, punkt zaliczony. Teraz trzeba się przebić na południowy wschód do kolejnego punktu – „2 – szczycik obok strumienia”. Nazwa niebyt zachęcająca, po raz kolejny lądujemy też na czerwonym szlaku jurajskim :), po raz n-ty dzisiaj nie ma mowy chwilami o jeździe, targanie rowerów jest męczące. W końcu docieramy do jakiegoś szuterka i kierujemy się na południe, przejeżdżamy pod A4-ka(po raz kolejny), znajdujemy właściwe przecinki. Widzimy majaczące sylwetki piechurów mających na swoim OS-ie ten sam punkt… z odnalezieniem
Jak ktoś się dopatrzył tutaj ambony © amiga

lampionu nie ma problemu. Zaliczony. Kierujemy się na trójeczkę – „3 – resztki ambony”, przejazd przez Baczyn i lądujemy w dolinie Sanki, kawałek dalej podjazd w terenie, znowu liście, błoto, ale o ile podjazd jeszcze może być i punkt zdobyty (chociaż nazwanie tych kilku patyków amboną), to na zjeździe zaliczam glebę… jest niebezpiecznie, jednak chyba lepiej będzie przynajmniej kawałek zejść. Oględziny rowera i już wiem, że przedni błotnik jest ze mną dzisiaj po raz ostatni, nie wiem czy dojedzie do końca dzisiejszej trasy… Chwila na jakieś poskładanie go do kupy… i możemy ruszać
W zasadzie do każdego punktu trzeba podejść © amiga

dalej na „4 - źródełko”, nie brzmi to zachęcająco po tym co do tej pory mieliśmy na OS-ie (coraz bardziej przypomina mi on OS z Rudawskiej wyrypy gdzie 13 km to brnięcie w błocie po kostki, wtedy zajęło nam to 3 godziny). Jednak tym razem zaskoczenie, dojazd do 4-ki prawie w całości po asfalcie, dopiero końcówka to dość szeroka ścieżka leśna, rejestrujemy się na nim i do zaliczenia pozostały nam już tylko dwa punkty OS-u. „5 – paśnik” – Po raz kolejny czeka nas długi szuter, później asfalt i w końcu wjazd w teren, tym razem banalny punkt, możemy jechać na „6 – skrzyżowanie drogi i strumienia”. Od chwili opuszczenia „Bazy wysuniętej” minęły ponad dwie i pół godziny. Nie spodziewałem się, że to nam tyle zajmie, cieszy, że robimy go w dzień, nie wyobrażam sobie błądzenia po terenie w nocy…., nie zazdroszczę komuś jeżeli zostawił sobie OS-a na koniec…Czujemy zmęczenie… ale szósteczka jest nieopodal, początek to szuterek, a od koniec mamy w warianty, albo dalej szuterek, albo przecinka równoległa do niego. Dzisiaj mamy już obydwaj dość terenu…, podejść, błota…, wybieramy ten pierwszy wariant, szybko docieramy w pobliże PK, rejestrujemy się i… zawracamy do „Bazy Wysuniętej” w Nawojowej Górze. Staramy się wybrać najmniej hardcorowy podjazd i … chyba się udaje, paskudne nachylenie jest na krótkim odcinku. Wkrótce osiągamy bazę i możemy zjeść mało pożywną zupę pomidorową z ryżem i napić się herbary… Niewiele do daje, pomimo tego, że jest to ciepłe to nie pomaga. W sumie w bazie spędzamy dobre 30 minut korygując planowaną trasę, skracamy ją dość mocno. Ignorujemy wszystkie punkty będące na zachodniej i północnej mapie. Postanawiamy wracać do Krakowa zaliczając jeszcze lika PK po drodze.
Zaczynamy od „6 - moczydła kępa drzew / krzyż”. Przez Pisary i Siedlec dojeżdżamy do Radwanowic, gdzie szukamy drogi na Moczydła i dalej na Brzezinkę. Za pierwszym razem wjeżdżamy w zamkniętą drogę. Zbyt wcześnie, ale trafiamy na tubylca, chwila rozmowy i wskazuje nam drogę, mówiąc ze stąd nie ma wyjazdu, że to jedna z tych wsi gdzie diabeł mówi dobranoc… W między czasie Darek pyta się o pobliski pomnik i most kolejowy. Mina „mieszkańca” bezcenna, zdziwił się, że coś takiego jest w okolicy, w końcu on nie pamięta, żeby kiedykolwiek była tu linia kolejowa…, więc i mostu nie powinno być, ale… to może byś stary nieużywany wiadukt…
W końcu żegnamy się i ruszamy dalej, droga początkowo asfaltowa, zmienia się w polną, pojawiają się kamienie, koleiny, błoto, dojeżdżamy do skrzyżowania ścieżek, czytam opis punktu i się śmiejemy, już widzimy jak nazajutrz tubylcy krążą po okolicy szukając wiaduktu kolejowego…. :), jakimś cudem Darek przeczytał opis 5-ki, a nie 6-ki ;P.
Podjeżdża ktoś autem terenowym, pewnie właściciel pola, chwila rozmowy, pytamy się o krzyż, mówi że kiedyś była tam droga, ale została zaorana. Na mapie nie ma jednak drogi, od początku było wiadome, że czeka nas marsz na azymut przez pole – ok 250m..
Ruszam, przechodzę może 5-6 metrów i… jest lampion. Uuuu to chyba pomyłka organizatorów… krzaki co prawda są, ale krzyża nie ma, bo jest głęboko w polu. Niby dla nas dobrze, ale jeżeli ktoś szedł/jechał z drugiej strony to może mieć poważny problem ze znalezieniem tego miejsca. Za to należy się duży minus organizacyjny. Ciekawi mnie ile osób mogło na nim utknąć… Pod warunkiem, że faktycznie zaliczało go z drugiej strony od Doliny Będkowskiej.
Zarejestrowani i szczęśliwi, że nie musieliśmy się przedzierać przez zaorane pole kierujemy się na Moczydła i asfalt w Brzezince. Znowu jest nieźle, znowu da się normalnie jechać, Kierujemy się na Kobylany i dalej Karniowice, w których mieliśmy skręcić na Bolechowice, jednak zmęczenie dało o sobie znać i skręciliśmy na południe, w zasadzie po kilkuset metrach zdaję sobie sprawę, z pomyłki, ale Darek pędzi z górki…, nie mam ochoty go zawracać, olejemy 9-kę i tyle, wiele to już nam nie zmieni, a przynajmniej szybciej będziemy na mecie w cieple… Lądujemy w Zielonej Małej i jedziemy na Brzezie by zaliczyć jeszcze 11-kę którą mamy po drodze. Tym razem prosta nawigacja, chociaż końcówka również pod górkę. Na podjeździe spotykamy zawodników na trasie „Adventure 180” – muszę przyznać, że dopiero oni są „zboczeni” w sumie mają ok 140 km na rowerze, maraton z buta i kilkanaście km kajakiem. Na trasie są od 22:00 w piątek… Na całość mają 40 godzin…, szacun.
Odnajdujemy nasz punkt „11- Brzezie Szlacheckie – krzaki za kapliczką” na lampionie piękny numerek 69 :). Rejestrujemy się i w drogę, do trzynastki w okolicach Bronowic. Wracamy do asfaltu i kierujemy się na Rząskę, Mydlniki by odbić na Bronowice i zaczynamy poszukiwania „13 – Kraków – Fort 41a – w środku”. Mapa w tym miejscu jest mało czytelna, zbyt dużo informacji, zresztą to nie jedyne takie miejsce dzisiaj. Tak po prawdzie to przydały my się rozświetlenia punktów, przy czymś takim. W końcu dojeżdżamy do skrzyżowania 3 przecinek, sprawdzamy pierwszą, kończy się zbyt szybko…, wracamy, sprawdzamy druga i dojeżdżamy na szczyt wzniesienia…, chwilę później jesteśmy na szczycie betonowej budowli, to chyba to, teraz trzeba jakoś zejść i poszperać w środku.
Fort okazuje się niesamowicie rozległy, wielkie przestronne pomieszczenia i korytarze robią wrażenie. Depczemy za to przez cały czas po stertach potłuczonych butelek, szkoda, że to miejsce nie zostało w jakiś sposób zagospodarowane, myślę, że mogło by się stać jedną z atrakcji Krakowa, tym bardziej, że rozciąga się stąd piękny widok na Kraków. Odnajdujemy lampion, rejestracja i wychodzimy… Przed wyjściem Darek słyszy jakiś dziwny dźwięk, zatrzymujemy się, słychać delikatne ssssss… wąż?
Nie…, na tej ilości szkła nie ciężko złapać panę… ;), ale pierwszy raz zdarzyło mi się to podczas prowadzenia roweru . Kawałek dalej gdy wyszliśmy już na ścieżkę wymieniam dętkę. Przed nami jeszcze przynajmniej kilkanaście km. Ubłocone koło jakoś nie pomaga podczas wymiany, trochę czasu schodzi, a już na asfalcie czuję bicie na tylnym kole, na bank opona źle siedzi. Tyle, że teraz już tego nie będę poprawiał, nie dzisiaj.

Noc w mieście © amiga

Wracamy do Mydlnik i odbijamy na Bielany, długi naprawdę długi podjazd…, szkoda że jest tak ciemno, z mapy wynika, że miniemy kolejny Fort - 38 Skała, a szkoda, bo wygląda przynajmniej na mapie na wielki. Tyle, że w tej ciemnicy widzimy max 30-40 metrów przed sobą… Zastanawiamy się nad miejcem wjazdu w kierunku naszego punktu „16 – Kraków – Lasek Wolski – dołek”, początkowo chcemy zrobić to od strony Bielan, jednak zjechać tylko po to aby za chwilę podjeżdżać pod Klasztor Kamedułów wydaje się niezbyt trafionym pomysłem, zostają jeszcze dwie alternatywne ścieżki, pierwsza to zielony szlak pieszy, na którym trzeba będzie odbić w przecinkę łączącą go z niebieskim szlakiem pieszym, albo nieco dalej za Gumańczym Dołem przez stadninę, powinniśmy dotrzeć w okolicę Srebrnej Góry gdzie trzeba będzie poszukać naszego punktu, jako jedynego posiadającego rozświetlenie. Dobrze, że jest bo na mapie jest tak nawalone iż nic nie widać, szlaki o oznaczenia nakładają się na siebie zasłaniając to co jest istotne dla nas. Początkowo jedziemy więc czarnym szlakiem który wyprowadza nas w okolice ogrodzenia klasztoru, z rozświetlenia wynika, że powinniśmy jechać jednak innym szlakiem, prawdopodobnie niebieskim (oczywiście na rozświetleniu nie ma oznaczeń szlaków), który powinien nas poprowadzić nieco bardziej z północnej strony „jaru?”. Na szczęście jest to stosunkowo nieduży teren więc zawrócenie i ponowny najazd to nie problem, jedziemy dalej, prowadzą w sumie 3 szlaki, żółty który szybko odbija na północ, a dalej lecą 2 pozostałe, czyli niebieski i czerwony. Dojeżdżamy do rozwidlenia czerwonego i niebieskiego. Ten pierwszy prowadzi na wschód, a niebieski to ten którym prawdopodobnie odbija na południowy wschód i tym idziemy. Lampion powinien być gdzieś niedaleko…. Trafiamy, jest nawet dołek. ;P
Analiza mapy i najlepszym wariantem będzie zawrócenie na czarny szlak i zjazd do szosy 780. Zjazd to zbyt dużo powiedziane, robi się cholernie stromo, masa błota, liści i śliskich kamieni/skałek. W którymś momencie czuję jak rower tańczy na tym czymś, hamowanie niewiele daje. Cudem udaje mi się zatrzymać na jakimś krótkim wypłaszczeniu. Psycha nie pozwala mi na kontynuację jazdy, krzyczę tylko do Darka aby uważał, bo jest niebezpiecznie. Sprowadzamy rowery…
Jak miło zobaczyć stację © amiga

Szosa…, chwila na odreagowanie i ruszamy, jest nawet ścieżka rowerowa wzdłuż, korzystamy z niej, kilka km dalej wołam do Darka, zauważam po prawej stację Orlenu to… obietnica uzupełnienia elektrolitów, cukru… itp… Decyzja… Hot-Dogi :) największe jakie są…, jakiś energetyk, kola….
Już w centrum © amiga

Szybko odzyskujemy wigor, siły… rodzi się refleksja, czemu nie zajechaliśmy na stację tuż po OS-ie? Ech… Kończymy bułę z parówą i jedziemy nieopodal do „15 – jaskinia jasna – w środku”.
Jaskinia jasna © amiga

Jaskinia a w zasadzie dwie jaskinie są ukryte za drzewami… Ale mapa w tym miejscu wyraźnie wskazuje, że gdzie powinny być skręcamy i jest :), szybko rejestrujemy się przy lampionie i pozostał nam ostatni punkt do zaliczenia w centrum Krakowa – „14 – Kraków - Stare miasto – parkomat P244 Plac Św. Ducha”.

Widać już parkomat © amiga

Jedziemy przez całą długość starego miasta, nie spieszy nam się, jest pięknie…, ten klimat, Ci ludzie, porównać mogę to jedynie chyba z Wrocławiem… Stajemy na chwilę na rynku i szybko zaczepia nas jakiś student, który też miałby ochotę na przygodę :), wymieniamy kila zdań i lecimy szukać placu Św. Ducha… Powinien być wysunięty na północ od rynku.
Specjalnie długi nie błądzimy, już po kilku minutach odnajdujemy plac i parkomat, za to miny taksówkarzy gdy płacimy w parkomacie, aby mieć bilety… bezcenne :). Jestem ciekaw co sobie myśleli…, pewnie nie my pierwsi i nie ostatni byliśmy w tym miejscu.

Na Rynku w Krakowie © amiga

W dość dobrych nastrojach kierujemy się na północny-zachód do bazy, do WKS Wawel. Znowu trochę odzywa się zbyt duża skala miasta… niewiele na niej widać, jednak trafiamy prawie bezbłędnie na miejsce, prawie bo na samym końcu próbujemy podjechać od drugiej strony i natykamy się na zasieki :). Dojeżdżamy na stadion i do budynku, jest meta…, oddajemy chipy i zastanawiamy się co dalej? Idę do kibelka i…. czuję swojskie klimaty jak w pociągach Regio… można kierować się po zapachu. Warunki pozostawiają tutaj sporo do życzenia, chociaż na Transjurze (meta była w tym samym miejsu) nie zauważyłem takiego problemu, może dlatego, że peleton mocno się rozciągnął i nie było zatorów. Ośrodek najlepsze lata ma już dawno za sobą…, ale można by pomyśleć o tym, że przy takiej ilości ludzi będzie potrzebne więcej prysznicy i kibelków…?
Decydujemy się na powrót na Śląsk, pakujemy rowery na samochód i drogę… 80 minut później już w Zabrzu… Możemy w końcu przemyśleć ten występ… tą jazdę… Zabił nas OS… Na kolejnym musimy inaczej zaplanować przejazd, nawet dokładając 100% dystansu, to przy 1:12500 to nie ma wielkiego znaczenia. Przypuszczam, że zwycięzca dokładnie tak zrobił… Z chęcią poznałbym jego relację… i trasę zaliczenia os-a.

Mistrzostwa i Puchar Polski Dryland 2013 - Mikołów Kamionka 2013

Niedziela, 17 listopada 2013 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Jacek Kaczmarski - "Obława"


Niedziela... wcześnie rano... zdzwaniamy się z Darkiem, chwila rozmowy i chyba odwiedzimy Mikołów, wczoraj i dzisiaj trwają tam zawody Psich zaprzęgów. Wstępnie umawiamy się na Halembie niedaleko stacji BP. Wyjeżdżam trochę po 10..., zawody już

Piękny jest © amiga


trwają, ale nigdzie nam się nie spieszy. Pogoda też specjalnie nie rozpieszcza, jest mgliście i chłodno. Sporo wilgoci w powietrzu nie wróży zbyt dobrze.
Początkowo jadę szosami do Panewnik, tam skręcam w las, w znajomy las, bo w końcu jeżdżę tędy dość często do pracy, ostatnio może trochę odpuściłem gdyż lubi się tutaj zbierać błoto i woda. Przy okazji chcę sprawdzić stan duktów leśnych, może jeszcze da się nimi jeździć, tak aby nie tracić zbyt dużo czasu na brodzenie w błotnistej mazi.
Spodziewałem się praktycznie wszystkiego poza... przejezdną drogą leśną. Stan jest niezły, myślę, że jeszcze kilka razy w tym roku skorzystam z tego odcinka.
Dość szybko jestem w Starej Kuźni, jeszcze tylko ul. Piotra Skargi i widzę z oddali Darka czekającego w pobliżu stacji.
Krótka wymiana zdań i lecimy na Mikołów, zawracamy na Starą Kuźnię i tam odbijamy na drogę prowadzącą na Mikołowską Retę. Trasa może nawigacyjnie nie jest skomplikowana, jednak cały czas pod delikatną górkę. Jakiś kilometr, może dwa przed miejscem gdzie spodziewam się startu/mety drogę przecina nam trasa biegowa... Stajemy, trochę focimy, rozmawiamy z obsługą i podziwiamy biegające zdezorientowane stado saren...

Chyba trzeba będzie jechać pod prąd © amiga


Unosząc się w powietrzu © amiga


Kolejny lotnik :) © amiga


Przynajmniej widać kto prowadzi :) © amiga


Niektórym chyba jest ciepło :) © amiga


Jeszcze tylko kilka km © amiga


Może pora na kolejnego psa? © amiga


W końcu postanawiamy się przebić na miejsce startu, korzystamy z chwili przerwy między kolejnymi zawodnikami..., zaskakuje mnie nieco położenie startu/mety. Myślałem, że będzie nieco dalej, ale dzięki temu nie musimy walczyć z zawodnikami jadąc pod prąd. Za to jest chwila aby pobuszować pomiędzy psami, rowerami, wózkami i innymi wynalazkami napędzanymi psami.

Rower napędzany psami © amiga


Patrz mi w oczy © amiga


Chwila przed startem © amiga


Gdzieś już ich widziałem © amiga


Rozgrzewka? © amiga


Rower mam..., tylko psa u mnie chwilowo nie ma © amiga


Nasza dzielna straż © amiga


Pies popędził gdzieś przodem © amiga


Pogoń za zawodnikami? © amiga


Spotykamy znajomych, chwila na rozmowę i po ok 60 minutach decydujemy się na powrót..., temperatura niestety nie nastraja do długiej nasiadówy, przesiąknięte potem ubrania wyciągają z nas ciepło. Pora na odwrót, jedziemy delikatnie dookoła, przez Starganiec, aby nie zakłócać zawodów. W Panewnikach odbijamy i prowadzę Darka na początek nowej czerwonej Rudzkiej rowerówki. Jedziemy wspólnie kawałek i rozstajemy się za Halembą, ja zawracam w kierunku miejsca naszego porannego spotkania, a Darek jedzie dalej na Zabrze...
Staram się nieco rozgrzać, ale to w tej chwili pewnie już niewiele zmieni... po drodze robię sobie krótką przerwę jakieś 6km przed domem..., kilka łyków Oshee, jakiś baton... i jadę dalej.
W końcu dom... jak ciepło... :)
Wymieniony rano suport działa bezbłędnie, na później zostawiłem sobie wyregulowanie zacisków hamulców po wymianie klocków, ten na tyle jest ścierany głównie z jednej strony. Tylko kiedy znajdę na to czas?

Pora na Goczałkowice

Poniedziałek, 11 listopada 2013 · Komentarze(2)
AYREON - Computer Reign (Game Over)


Święto niepodległości..., mam chwilę czasu, dzisiaj jednak plan obejmuje wyjazd do Pszczyny, chociaż jak siebie znam to wyląduję na tamie w Goczałkowicach..., to niewiele dalej...
Sms... to MonsteR, dowiaduję się, że Devil, podjedzie do mnie po olej mineralny do hamulców, mi już niepotrzebny, bo w Avidach jest DOT. Około 11:00 chwila rozmowy, przekazuję pudełko i żegnamy się. Może 10 min. później jestem już na rowerze, jest chłodno, ale co mi tam. Jeżeli nie będzie lalo to zupełnie mi to nie będzie przeszkadzać. Początkowo omijam teren, jednak już w Tychach wjeżdżam w pierwszy napotkany las :). nawieźli tutaj jakiegoś białego paskudztwa, na ubraniu i rowerze pojawiają się początkowo małe później coraz większe białe plamy..., może km dalej mam dla odmiany czarne bajora, przez które muszę się przeprawić. Zaczynam żałować, że nie wziąłem błotników...
Za Żwakowem odbijam na Paprocany, ponownie las, ponownie trochę błota, za to ktoś miejscami nawiózł kamieni..., źle się po czymś takim jedzie... dobrze, że to nie cała droga...chyba jednak wolę błoto ;P
Wjeżdżam na drogę techniczną wzdłuż wodociągu...., teraz prosto, proso, prosto i jestem na wysokości Pszczyny, odbijam w polną drogę prowadząca wzdłuż „1-ki” i chwilę później dojeżdżam do Goczałkowic Zdroju, tyłami obok stawów kieruję się na tamę, ale coś mnie zaskakuje, bardzo niski poziom wód w nich..., w zasadzie mam wrażenie, że zostały spuszczone..., czemu? Coś się stało... gapię się i jadę i... przednie koło wpada mi to jakiejś dziury zalanej wodą, to nie mogło skończyć się inaczej niż lotem nad kierownicą, na szczęście, rower tym razem mnie nie goni....
Krótkie sprawdzenie czy rower cały, jest dobrze, teraz pora sprawdzić czy mi nic się nie stało..., wygląda na to że obtłukłem sobie tylko kolano :) Ruszam dalej, jestem już na zaporze, 10 min przerwy na banana, energetyka, batona i pora wracać... tyle, że tym razem już centralnie przez Pszczynę, przez park, pałac, Odbijam na Jankowice, a tam wracam na drogę techniczną, kilka km dalej zatrzymuje mnie jakiś samochód kierowca się piekli bo nawigacja prowadzi go do Studzienic po tej drodze, gdzie ledwo mieści się osobówka... Pewnie miał włączone drogi gruntowe..., jak ktoś jest idiotą... to nawigacja mu nie pomoże... miałem trochę zabawy ale dałem m 2 opcje... ale jechać już dalej i przemęczyć jeszcze 3-4km albo się wrócić i odbić na Pszczynę i dopiero dalej skręcić na Studzienice..., wybrał opcję pierwszą, w sumie wyboru nie miał specjalnie, bo zawrócić się nie dało ;P...
Mam nadzieję że dojechał :), a ja ruszyłem dalej..., Kobiór osiągnięty, wkrótce Tychy, i dojeżdżam do rogatek Katowic, skręcam na Piotrowice i kieruję się do Ochojca... Jestem w domu :)
Rower nadaje się do gruntownego czyszczenia a ja do prania :)

Udany wypad :) i fajny dzień na rower...

Na zaporze w Goczałkowicach © amiga


Po co czyśiłem rower ? © amiga


Jakiś bikeboy? © amiga

w odwiedziny do rodziny :)

Niedziela, 10 listopada 2013 · Komentarze(3)
Hey - Podobno


Poranek spędzony na czyszczeniu i serwisie roweru, denerwuje mnie przeskakiwanie łańcucha od czasu do czasu, zastanawiam się co może być przyczyną, wstępnie mam podejrzanego, ale muszę to jednak sprawdzić...
Wszystko wyczyszczone poskładane, na sucho testuję przełożenia i widzę co się dzieje..., to spinka Connex-a..., za diabla nie wiem czemu ale przechodząc przez kasetę widzę jak źle się układa... Tylko czemu...? Zmieniam spinkę na SRAMA jest mniejsza, ale ostatnio walczyłem z nią i w końcu się poddałem, nie chciała współpracować z tym łańcuchem..., ale... została przyłożona sporo większa siła i wlazła (ciekawe jak będzie przy zdejmowaniu łańcucha ;P). Sprawdzam ponownie i jest dobrze, tym razem wszystkie przełożenia chodzą bezbłędnie...
Czas na mały test, jestem umówiony u rodzinki na Ligocie, jadę rowerem..., sprawdzam jak zachowuje się napęd... jest nieźle..., tak jak ma być..., więc problem rozwiązany :)

Paciorki jednego łańcucha © amiga

Tropiciel 11

Sobota, 26 października 2013 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Waglewski, Fisz, Emade - Dziób Pingwina


Jest już ciemno..., docieramy do bazy w Jelczu-Laskowicach, mamy całkiem sporo czasu, to dobrze, po ostatnich kilku dniach przerzutka tylna odmówiła ponownie współpracy. Po raz n-ty w tym roku zapycha się linka w ostatnim odcinku pancerza. 15 minut później rower już gotowy do wyjazdu.

Rowery już przygotowane © amiga


Jest jednak na tyle czasu, że mamy możemy porozmawiać chwilę ze znajomymi, uzupełnić elektrolity i chwilę się przespać :)

W bazie, tuż po przyjeździe © amiga



W końcu wybija godzina T11 – 1:30. Mamy już mapy, kartę, i błogosławieństwo. Na skróconym wariancie odprawy dowiadujemy się, że punkt G musimy zdobyć z buta, rowerem się nie da, nie ma takiej możliwości..., a już się łudziłem, że chociaż raz będzie prosto.

Chwilę przed startem © amiga


Rozrysowujemy plan, trasę..., skala 1:50000, punkty dość mocno porozrzucane o mapie, coś nie wydaje mi się, aby to miało być 40km jak zapowiadano... ale może się mylę?

Część zawodników już w drodze, inni jeszcze się przygotowują © amiga


Po kilku minutach w końcu ruszamy, jedziemy na punkt znajdujący się najbliżej bazy - „C” - Przy polnej drodze. Znajdujący się na północy. Kluczymy nieco po mieście i w końcu wyjeżdżamy z miasta kierując się na zachód ;P. Nie wiem o co chodzi to kolejny raz gdy wyjazd z miasta sprawia nam spore problemu, za to szwędanie się po bagnach zaczyna być naszą specjalnością..., może to dobra prognoza na kolejne Dymno? ;P

Pędzimy ciemnymi szosami, w pewnej chwili Darek ostro hamuje, robię to samo, niewiele brakuje a wbilibyśmy się w jakieś krzaki oddzielające nas od parkingu przyzakładowego... , coś się nie zgadza, droga miała prowadzić dalej, nie widzę na mapie nic co mogłoby sugerować taką końcówkę... Małe przeszukanie okolicy i kilka metrów z lewej jest cd naszej drogi..., uff... jednak to nie kolejna pomyłka... Docieramy do Miłoszowic. Na PK mamy 2 warianty dojazdu, od południowego wschodu i od północy. Zaznaczyliśmy przecinkę od północy, ale też zakładaliśmy do tego PK będziemy jechać z „C” a nie bezpośredni z bazy... więc pora na pierwszą korektę..., tym bardziej, że natykamy się na grupę bikerów jadących w tym samym kierunku... cóż, jedziemy za nimi, sprawdzając tylko z grubsza odległości i kierunki..., w lesie krążymy trochę to tu to tam..., przecinek w realu jest sporo więcej niż na mapie..., na dokładkę z mapy wynika że ten PK powinien być w zagłębieniu... Tracimy dobre kilkanaście minut..., ale w końcu trafiamy na właściwą przecinkę i zdobywamy nasz pierwszy punkt - „T” - Mogiła. W nagrodę dostajemy po Lionie, ruszamy dalej, kierujemy się na północ, później na wschód by ponownie skręcić na północ w okolice Dziupliny gdzie znajduje się nasz kolejny punkcik - „Z” - Skrzyżowanie dróg leśnych.

Mkniemy po szosach © amiga


Tym razem poszło bezbłędnie, gorzej bo zadanie które dostaliśmy przerosło nas..., wylosowaliśmy 3 zdjęcia psów..., tylko co to za bestie? Jedne nieco przypominał Lessi tylko kolor się nie zgadzał, drugi kudłaty, a trzeci nijaki ;P Jamnika, czy brodacza Zbrosławickiego jeszcze bym rozpoznał, ale to... Dwie nazwy się utrwaliły już po – border collie (ten podobny do Lessi) i nowofunland (duży czarny i kudłaty, trudno rozpoznać gdzie ma początek, a gdzie koniec), trzeciego za diabła sobie nie mogę przypomnieć..., nazwa się nie utrwaliła... cóż... noże na wiosnę będzie kolejna okazja...
Możemy ruszać, batona co prawda nie było, dodatkowych punktów też, trzeba będzie z tym żyć..., jedziemy na nasz zapomniany punkt „C” - Przy polnej drodze. Wybieramy szosy, wbijamy się centralnie na Dziuplinę i kierujemy się na Laskowice aby odbić w przecinkę, trafiamy bezbłędnie.
Klimat przy dojeździe rodem z lat 40, XX wieku..., żołnierze, widać, że zmęczeni wielodniowymi walkami, usmarowani, ubrudzeni, ale witają nas serdecznie i zapraszają do bunkra... Należy się bać, czy jednak będą przyjaźni?

Zejście do podziemi © amiga


Już po quizie © amiga


Na dole Rosjanie, dostajemy broń do rozpoznania, oczywiście taki pacyfista jak ja wie z grubsza którędy kula wylatuje i gdzie należy przycisnąć, ale z delikatnym wspomaganiem elektroniki poszło nieźle. Pierwsze zadanie zaliczone, pozostało rozpoznanie 2 historycznych postaci i to również wychodzi nam dobrze... nie mamy problemów, wychodzimy na zewnątrz, na świeże rześkie powietrze.

Niektórych zmogło © amiga


Kto to jest na fotach © amiga


Możemy sobie pogratulować, możemy wsiąść na rowery i gnać na najdalej wysunięty na północ punkt „W” - Leśna ścieżka.
Spoglądam na licznik..., na bank to nie będzie kółko 40km, ze wstępnych szacunków zrobimy ok 60km. Może za dużo wspomagamy się szosami? Tyle, że do „W” w zasadzie jedyna możliwość dojazdu to szosy, gnamy ile sił w nogach, mijamy Mościsko, skręcamy na Brzezinki i kierujemy się na Chrząstkową Wielką, kilka km przed PK awaria, Darkowi pękła oprawka w okularach... zatrzymujemy się na przystanku i na szybko reperujemy je taśmą klejącą..., ruszamy dalej..., szkoda czasu. Kilka min później spotykamy grupę bikerów wracających z PK, krzyczą do nas, że „W” jes tylko dla trasy pieszej... 60km. Masakra...

Ciągle w drodze © amiga


Faktycznie w legendzie mapy jest taka informacja, ale rysując trasę zakładaliśmy, że wszystkie zaznaczone na mapie PK nas dotyczą..., chyba czasami warto zerknąć na opisy PK, a nie tuż przed dojazdem... ech... Gratis dokręciliśmy kilkanaście km... Zawracamy.
Pędzimy ile sił w nogach, średnia na tym odcinku utrzymuje się powyżej 30km/h, jest jeszcze sporo czasu, dalej jest szansa na zaliczenie wszystkich punktów. Docieramy do „Y” - Przy polnej drodze (ognisko), aż chce się tutaj zostać dłużej, klimat rodem z obozów harcerskich...
Nie możemy zostać, przed nami jeszcze długie kilka godzin jazdy, najbliżej nas jest punkt „D” - Przy strumieniu – polna droga, dojazd względnie prosty, tym bardziej, że od czasu do czasu migają nam czołówki pieszych, docieramy na miejsce, tam dwójka znudzonych gości w namiocie,

Gdzieś na punkcie © amiga


rejestrujemy się, oznaczają nam karty i jedziemy na poszukiwanie punktu „G” - rzeka graniczna (wydawało mi się, że G to skrót od czegoś innego, ale może się mylę?).
Mijamy Dębinę, kierujemy się na północny wschód, by odbić na zachód..., zmieniamy jednak delikatnie plany, po drodze wjeżdżamy w jedną z przecinkę prowadzących na północ, które powinny nas doprowadzić w pobliże punktu, sumiennie odmierzamy odległości, z grusza wszystko się zgadza, teraz pozostało odbić na zachód i odszukać nasz PK..., ścieżka, szubko zmienia się w tor przeszkód, usiana jest gałęziami, miejscami podmokła, brniemy na azymut starając się trzymać kierunek. W końcu z daleka widać błyskające światełka... kierujemy się na nie... jeszcze chwila i punkt osiągnięty, ale..., czeka na nas zadanie do wykonania, musimy przeprawić się na drugą stronę rowu czy może rzeki... po linach rozwieszonych tuż nad... na dokładkę musimy tam przepchnąć również rowery.

Przeprawa na drugą stronę © amiga


Idę pierwszy i chwilę później brnę do pół łydki w bagnie..., na szczęście to tylko kilka kroków, ale buty przemoczone..., teraz droga powrotna, zastanawiam się czy po prostu nie przejść ponownie przez rzekę w końcu gorzej nie będzie, mokry już jestem... Jednak nie, zmieniam linę i ta jest jakby mocniej napięta, bardziej stabilna, tym razem przechodzę bez większego problemu, ściągam rower i czekam na Darka, który chwilę później również zaliczył to zadanie..., możemy wracać, tylko którędy, ścieżka ledwie widoczna, ponownie próbujemy przebijać się na azymut, tyle, że tym razem nie ma błyskających światełek, zostawiliśmy je z tyłu. Jednak trochę szczęścia, trochę samozaparcia i docieramy do jakiejś przecinku z grubsza prowadzącej w kierunku cywilizacji.
Kierujemy się na Łaźno, tam mały błąd nawigacyjny, małe nieporozumienie, ale szybko uzgadniamy wspólny wariant dojazdu i kierujemy się na „P” - leśna droga. Nie mamy problemów z dojazdem i odnalezieniem, ale po raz kolejny czeka na nas zadanie, tym razem jest to tor przeszkód, trzeba się czołgać, skakać jak kozica..., itp... ale poszło nieźle.., możemy jechać dalej, na punkt „R” - Ambona przy strumieniu. Kierujemy się na Kopalinę, odbijamy w kierunku dworca PKP. Tam skręcamy na wschód i później wraz z grupą bikerów kierujemy się na południe, by pod koniec odbić ponownie na wschód jadąc przez ścieżkę usianą pieńkami po wyciętych drzewach... Zdobywamy PK, więc możemy wyjeżdżać, wiemy jedno... czasu jest mniej niż zakładaliśmy, przez niepotrzebną wycieczkę na „W” teraz zaczyna nam go brakować. Chyba odpuścimy „X” - Ruiny i pojedziemy od razu na „A” - Przy strumieniu.
Na mapie mamy wyrysowaną drogę na zachód z początkowym lekkim odbiciem na północ więc.... jedziemy na południe, zastanawia mnie czemu, ale zakładam, że jest w tym jakiś plan, że za chwilę odbijemy na zachód..., Tak sobie jedziemy, jedziemy..., jedziemy, tylko czemu tak długo? W końcu decyzja, musimy w końcu skręcić na zachód, wjeżdżamy w przecinkę i pakujemy się w błotne koleiny, zawracany, szukamy innej przecinki, nieco dalej, niby jest lepiej, da się jechać, ale dość niespodziewanie się kończy, musimy znowu odbić na południe. Docieramy do jakiegoś mostku..., przechodzimy na drugą stronę, robimy kilka kroków i słyszę Darka, wyciągnij mnie.... zdradliwie tutaj, próbujemy się ostrożnie przebijać, jednak w końcu drogę zagradza nam woda, jakieś rowy,

Do mety już niedaleko © amiga


tym razem ja czuję, że ziemia usuwa mi się spod nóg..., chyba pora wrócić się po własnych śladach, ponownie przekraczamy mostek..., wracamy do miejsca gdzie urwała nam się wcześniej przecinka i już na azymut przebijamy się przez las później przez zaorane pole..., ale w oddali widać światła..., byle po drodze nie trafiła nam się kolejna rzeka, bagno itp... Zbliżamy się do jakiejś szosy, widzimy światełka, to nasi.... Próbuję analizować mapę, kombinować gdzie jesteśmy. Na 90% na drodze prowadzącej z punktu „X” - Ruiny do Nowego Dworu. Tyle, że czas nam się skończył, na brodzeniu przez błota, bagna straciliśmy sporo czasu, teraz już tylko chcemy wrócić do bazy.
Odbijamy na Piekary, później Laskowice i przez osiedle Metalowców kierujemy się na metę.

Już w bazie © amiga


Mamy za sobą prawie 70km, zaliczone bagna, rzeki, i inne niespodzianki, na mecie szukamy znajomych, jednak coś ich nie widać..., kierujemy się do jadłodajni, grochówa, chleb... i...

Jakiś sentyment do przeszłości? © amiga


zastanawiamy się co dalej..., możemy się przespać kilka godzin i poczekać na wyniki, albo zwinąć się by o 2 godzinach osiągnąć dom...
Wybieramy to drugie rozwiązanie...., niby niedaleko, ale dawno nie mieliśmy tam męczącego powrotu..., już w domu padam na łóżko i wiem że nie pośpię, dzisiaj jeszcze mała imprezka, na której prawie odpadam...

Podsumowując, 2 błędy, pierwszy to niepotrzebna wycieczka na „W”, dobre kilkadziesiąt minut stracone i powrót z „R”-ki... kosztujący nas ponad godzinę...

Śladu GPS wyjątkowo nie ma, zastrajkowało endomondo :(

Harpagan 46

Sobota, 19 października 2013 · Komentarze(14)
Uczestnicy
Zacier - Kebab w cienkim cieście


Poranek dnia 6-go…
Wieczorem w bazie © amiga

Jeszcze nieświadomi co nas czeka © amiga


Uzupełniamy elektrolity © amiga


Sobota…, zbieramy się, ostatnie przygotowania, śniadanie, odbieramy rowery z przechowalni… i jedziemy na pobliski stadion odebrać mapy. Trawa wyraźnie oszroniona, temperatura przy ziemi w okolicach -1. Później się dowiadujemy, że o 5:00 było -3. Dziwna sytuacja, w zasadzie nie ma odprawy, po prostu dostajemy mapy i w drogę.

Trochę przesadziłem, spoglądamy na mapę i… nie ma punktów, chwila…, odpalam czołówkę, zdecydowanie lepiej…, coś jednak widać… punkty rozsiane po sporym obszarze, tylko jak z tego zrobić pętlę? Jedno jest pewnie, nie przejedziemy całości, planujemy tylko pierwsze kilkanaście punktów, początkowo chcemy zaliczyć trzy PK po lewej stronie Wisły, kolejność 10, 9, 17, spoglądamy na ich wagi, warto tam jechać, później 6, 8, 14, 4, 20, 12, 16, 3, 15, 11 i tyle na początek, później będziemy korygować w miarę potrzeb…. Na mapie dodatkowo znajduje się informacja o czasach zamykania poszczególnych punktów i oczywiście ich wagi, od 1 do 5. Pojawia się jeszcze kilka problemy, po pierwsze skala 1:100000 z założenia będzie mało szczegółowa, po drugie już w trasie wiadomo, że mapy nie opierają się na najnowszych danych…

Pierwsze wyzwanie to wyjazd z miasta mamy się kierować z grubsza na północ i później odbić na zachód by dotrzeć do jedynego mostu na Wiśle. Ruszamy i jedziemy na południe, dobrze że niewiele przejechaliśmy…, zawracamy.

Jeszcze widać księżyc © amiga

Jednak poranne mgły już się podnoszą © amiga


Mała ilość szczegółów i jakieś inne oznaczenia dróg niż w rzeczywistości sprawiają początkowo problemy, jednak przy wyjeździe w końcu zwracamy większą uwagę na przydrożne tablice informacyjne. Droga dłuży się niesamowicie, ale czego możemy oczekiwać gdy dwadzieścia punktów jest do zaliczenia na 200km, średnio wychodzi PK co 10km.

Trafiamy na most na Wiśle, a przynajmniej tak się domyślamy, po poza pobliskimi pylonami i linami biegnącymi do i z nich nic więcej nie widać, mgła jest tak gęsta, że nawet rower ma problem aby przebić się przez nią… Czemu ten most jest tak długi?

Już w innym świecie © amiga

Jednak jest pięknie © amiga

Chociaż nie jest to takie oczywiste © amiga


W końcu jest drugi koniec, chyba trafiliśmy do innego świata, mgła gdzieś zniknęła, zza chmury wychyla się tarcza słoneczna…, pięknie to wygląda, odbijamy na Tymową,… chyba jedziemy dobrze przynajmniej tak wskazują znaki no i nie ma Jeleniej Góry :).

Ptaki już odleciały © amiga


W Jaźwiskach z jakiegoś gospodarstwa wyjeżdża 2 jeźdźców na koniach ubranych w kontusze.., faktycznie trafiliśmy do innego świata…

Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu © amiga


Jakiś km dalej drogowskazy pokazują nam drogę na Rzym 1km? Znowu się zagalopowaliśmy? To już nie pomyłka o 18km tylko o kilka tysięcy, tylko kiedy? Jakaś Rowerowa teleportacja? ;P

Jedziemy dalej jest jakiś znak na Tymową więc chyba nie ma tragedii, tylko nikt nam nie powiedział, że Tymowa jest za Rzymem… Długi podjazd, bardzo długi, prawie jak w górach…
Może kilometr dalej jeszcze większe zaskoczenie, wjeżdżamy do Betlejem, sprawdzam czy dalej jadę na rowerze, czy może to już osiołek…

Dzisiaj w Betlejem © amiga


Uff… jednak rower. Wpierw Włochy teraz Palestyna, podróż dookoła świata się szykuje. Może to nie był o 200km tylko 40000?

W końcu jest tymowo © amiga


Docieramy jednak do Tymowej… długa podróż za nami, pozostaje odszukać „PK 10 – TYMOWA - rozwidlenie dróg” wjeżdżamy w pierwszą przecinkę za kościołem i… błąd kierunek się nie do końca zgadza… zawracamy, wjeżdżamy w inną odchodząca bardziej na północ, też coś się nie zgadza, zawracamy.

Ekspozja jakaś? © amiga

Jednak to wstające słońce © amiga


Jedziemy nieco dalej… i jest właściwa ścieżka…, wyjeżdżają z niej bikerzy, więc powinna być to ta właściwa. Zjazd po terenie, po piachu, jest PK – „10 – TYMAWA – rozwidlenie dróg” i namiot z osobami pilnującymi lampionu… :)

Lekko przymglony krajobraz © amiga


Widać coraz mniej © amiga


Rejestrujemy się i zawracamy, znowu długi przelot, ponownie mijamy Betlejem, Rzym, na zjeździe słońce mnie oślepia, nic nie widzę, jadę na czuja, jak nietoperz kieruję się odgłosem jadącego przedmą Darka…. Zjeżdżamy w dół w mgłę…, jest ciężka zawiesista, widoczność zaledwie na kilka metrów… Skręcamy na drogę prowadzącą do Pólka… podjazd w terenie…, ale mgła po raz kolejny znika… świeci słońce jest pięknie :).

Docieramy do PK © amiga

Na górze..., nie ma mgieł :) © amiga


Rejestrujemy się na „9 – PÓLKO – izba leśna” i wracamy odszukać ostatni PK po tej stronie rzeki. Zjazd w dół i otacza nas gęste mleko… jeszcze kilka km i zbliżamy się, plątanina przecinek w terenie i nawalone wszystkim w okolicach punktu, z mapy niewiele wynika. Trochę kluczymy i trafiamy na namiot i lampion „17 – WIOSŁO – skrzyżowanie dróg”.

Jesienne klimaty © amiga

Znowu mgliście © amiga

Pod mostem © amiga


Niewiele widać i na dokładkę jest zimno © amiga


Pora wrócić na most, mgła nieco rzednie, widać nieco więcej, da się nawet zauważyć majaczące w dole koryto rzeki.

A jednak coś urzeka © amiga

W tych jesiennych klimatach © amiga


Wbijamy się na drogę prowadzącą do Janowa, szybki przelot asfaltami i docieramy do miejsca gdzie powinien być prom… Lampion i namiot widoczny z daleka, „6 – JANOWO – miejsce widokowe” zaliczony. Tyle, że tym razem zatrzymujemy się na chwilę, jakaś bułka, kola, chwila na focenie, nadjeżdża jakaś para zamieniamy z nimi kilka zdań… wspominają, że jadą na 18…

Znowu w lesie © amiga

Nareszcie widać Wisłę © amiga

Jeszcze trochę i mgła może zniknie? © amiga

Zakola rzeki © amiga


Ruszamy, tylko co oni z tą 18-ką, może się pomylili, bo my jedziemy na „8 – BRACHLEWO – stajnia leśna”. Wieje dość silny boczny wiatr…, w drodze korygujemy nieco trasę, jest krótszy wariant, a w tych warunkach i tej odległości, każdy km mniej ma znaczenie, mijamy wiadukt i skręcamy w prawo, odmierzamy ok 700m tyle, że przecinka jest nie pod tym kątem… coś się nie zgadza, sprawdzamy te wcześniejsze, późniejsze… wracamy do wiaduktu i jedziemy kawałek drogą której nie ma na mapie musiała powstać później, ale jest szeroka może tędy przebijamy się na PK, kluczymy, błądzimy, i d..a.

Zastanawiamy się czy nie odpuścić go…, ale jak znalazła go bierka wyjeżdżająca ze ścieżki którą wczesnej jechaliśmy to nie może to być trudne… ponownie odmierzamy 700m, jesteśmy przy tej samej przecince, kąt wjazdu się nie zgadza, ale jest szeroka… jedziemy nią… i trafiamy na PK. Masakra… straciliśmy sporo czasu…
Zawracamy, jedziemy przez Ryjewo, Borowy Młyn, szukamy przecinki, jest jedziemy, tylko czemu droga zmieniła kierunek z zachodniego na północny? Pora zawrócić, pora skorygować trasę, co jest nie tak? Po raz kolejny nie tak pojechaliśmy… tylko czemu? Odległości z grubsza się zgadzały…

Zawracamy docieramy do wcześniejszej przecinki którą pominęliśmy bo.. była za wcześnie i pod niewłaściwym kątem. Wjeżdżamy w nią… i docieramy do kolejnej przecinki prowadzącej w okolice zabudowań zaznaczonych na mapie, przynajmniej wiemy gdzie jesteśmy, tym razem już nie ma problemów… „14 – BOROWY MŁYN – droga leśna” zaliczony.

Darek zauważa jednak jeden szczegół…, na mapie jest punkt którego nie zauważyliśmy rano, to „18 – BIAŁA GÓRA – parking leśny”, to efekt tego, że kolory użyte do oznaczenia Pk są jakieś mocno nijakie i pewnie ta wczesna pora wyjazdu dały znać o sobie. Jest w pobliżu więc głupio byłoby go nie zaliczyć. Całość po szosach. Wiatr się wzmaga…, początkowo mamy go z tyłu, później już z boku, nie lubię czegoś takiego… , chwieje rowerem, chwieje mną… dojeżdżamy do wałów, chronią nas nieco przed wiatrem, tyle, że co z tego skoro teraz mielibyśmy go w plecy?

W końcu się rozpogodziło © amiga

Niesamowite miejsce © amiga

Śluza pomiędzy Wisłą, a Nogatem © amiga


Jesteśmy na miejscu, jest urokliwe, ciekawe z kanałem łączącym Nogat i Wisłę… chwila na focenie i zjeżdżamy do namiotu przylampionowego… :)
Czuję, że siły mnie opuszczają, potrzebuję cukru, namawiam Darka na mały postój przy pierwszym napotkanym sklepie, no może nie pierwszym, w Sztumie, przez który pojedziemy. Coś jem, w zasadzie w tej chwili nie jestem w stanie przypomnieć sobie co to było… Resztki koli i jestem gotów do jazdy…
Kilka km przez las i jesteśmy w Sztumie, zamiast sklepu Darek zatrzymuje się przy jakimś lokalnym Fast Food-zie. Zamawiam Kebaba…, muszę coś zjeść, Darek zamawia jakąś kanapkę, ale wygląda podobnie do tego co sam jem… Muszę przyznać, że jest to dobre… Chwila rozmowy i… zaczepia nas jakiś przechodzień, pyta się o Harpagana o rajdy na orientację… Fajne :)

...kebab w cienkim cieście po nocach mi się śni © amiga

Chwila odpoczynku © amiga

Pomnik przykebabowy © amiga


Pora jednak ruszyć 4 litery…, jedziemy zdobyć „4 – POSTOLIN – rozwidlenie dróg”, po raz kolejny po szosach, z odnalezieniem lampionu i namiotu nie mamy problemów, mijamy Postolin i kierujemy się na Mikołajki Pomorskie. Za nimi czeka na nas kolejny lampion „20 – MIKOŁAJKI – rozwidlenie dróg”. Jakieś mało oryginalne nazewnictwo, chociaż nie powinno mnie to dziwić po „drzewach” na Jesiennych Trudach :).

W Mikołajkach kolejny postój, tym razem przy sklepie, zakup Pepsi, Vervy i ciepłych Lionów… Możemy jechać dalej, nie mamy problemów z tym PK… jest nieźle… wjeżdżamy na główną drogę i jedziemy na „12 – ORKUSZ – rozwidlenie dróg” Spoglądając na okolice tego PK to nie będzie lekko. Dojeżdżamy do granicy lasu, są ścieżki, tyle, że jest ich całkiem sporo… kluczymy po bocznych dróżkach.. robimy rundę honorową, widzimy jak ktoś wyciąga samochód z jeziora czy innego bagna…

Za dużo tych ścieżek… , wracamy do punktu wyjścia, odmierzamy ponownie, i jesteśmy przy tej samej przecince w którą wcześniej wjechaliśmy…., więc to musi być ta.. wjeżdżamy w nią, spotykamy piechurów… zamieniamy 2 zdania i kierują nas we właściwe miejsce… tam gdzie topił się samochód, mamy odbić prawo… :).
Okazuje się, że przejechaliśmy obok PK w odległości może kilkunastu metrów…, był za pagórkiem. Ech…

Przynajmniej wiemy jak szybko wyjechać z tego miejsca i skierować się na Laskowice… i dalej na „16 - SZADOWSKI MŁYN – parking leśny”. Szybki fragment trasy, dojeżdżamy do rzeki, jest parking, jest młyn…, tylko punktu nie ma… Sprawdzamy mapę, sprawdzamy parking… i nie ma śladu po namiocie, po lampionie, na dokładkę Darkowi urwał się mapnik, w zasadzie to się postawił. Sprawdzamy czas zamknięcia tego PK, powinien tu być jeszcze przynajmniej 20 min… rozglądamy się, w końcu dzwonimy do bazy…, dostajemy informację, że punkt jest…. Czas upływa, postanawiamy odpuścić ten PK, jest już zbyt późno.., może po drodze zaliczymy jeszcze coś…, jak będzie chwila czasu.

Dzwoni telefon, to organizatorzy, oddzwaniają, okazuje się, że punkt został zamknięty 30 minut przed czasem. Ech…, niemniej mamy mieć go zaliczony. Straciliśmy tutaj sporo czasu, wyznaczamy najkrótszą drogę do Kwidzynia. Mamy przynajmniej 10km do mety. Niby niedużo…, ale musimy to zrobić w około 30-35 minut. Zaczyna się ściemniać, po drodze jeszcze na chwilę się zatrzymujemy, trzeba wyciągnąć czołówki… Chwilę później zapada zmrok… Wjeżdżamy na szosę… pędzimy, mijamy ścieżkę prowadzącą na PK1. Nawet nie myślimy aby go zdobywać…, tik, tak, tik, tak… zegar tyka… a my gdzieś w lesie…

Docieramy do rogatek Kwidzynia, teraz już tylko dotrzeć do mety, spoglądam na zegarek… 4 minuty…, masakra…, za dużo straciliśmy czasu na 16. Pędzimy przez miasto…, mijamy kolejne ronda, skrzyżowania… wpadamy na metę… są 3 minuty po czasie… Tracimy w sumie 4 punkty przeliczeniowe… ech… szkoda, ta 16-ka nie daje jednak spokoju…

Statuetki? już czekają © amiga

Wygrałem coś... hurra © amiga


Dotarliśmy do bazy, teraz oddać identyfikatory, wykąpać się, coś zjeść, porozmawiać ze znajomymi i odczekać na rozdanie statuetek. Po raz kolejny nikt nie zdobył wszystkich PK na trasie rowerowej 200km…, to znaczy że było ciężko… Może na wiosnę się uda? Na pocieszenie tombola okazuje się dla nas łaskawa… z nowymi gadgetami możemy wracać na Śląsk ;)
Trochę zabijamy te długie przeloty i ta mapa…, ale w końcu to Harpagan….

Droga powrotna © amiga

po okolicy

Sobota, 12 października 2013 · Komentarze(2)
Elektryczne Gitary - Nie pij Piotrek


Miała być przerwa od rowera na wykurowanie się. Nie wyszło, nie dość że piękna pogoda, to jeszcze zadzwonił qmpel... Cóż bylo robić... 30 minut później siedzę na rowerze i jade na spotkanie do Piotrowic...
Okazuje się, że to jego.. początek sezonu roweroweo, pierwszy wyjazd...,
Jedzimy maksimum po terenie... wbijamy się w las... poczatkowo myślę o małym spokojnym kółeczku na Wesołą, jednak idzie nadspodziewanie dobrze... więc delikatnie wydłużam wycieczkę o drugie tyle co początkowo zakłądałem. Jedziemy na Lędziny, tam zawracamy i bokiem odbijamy na Mysłowice, zatrzymujemy się na kilkadziesiąt minut przy kopalni Wesoła na piwo... Szok... lany żubr za 2.90 na dokładkę jest rewelacyny, żadne Gronie i inne Lechy, po prostu pół litra dobrego piwa. Jeszcze kawałek i przez zalew Wesoła odbijamy na Giszowiec, przy stawie Janina mały postój, trzeba coś zjeść..., wypić ;P i wrócić do domu. W sumie jak na pierwszy raz i spontan bylo nieźle...

Grzybki w lesie ;) © amiga