Po BikeOriencie dzisiaj zupełnie nic mi się nie che... czuję niesamowite zmęczenie..., to nie zakwasy..., to nie ten rodzaj zmęczenia. To coś co od dłuższego czasu mnie trawi... to kolejna fala przeziębienia, tym razem nie jest to wielki problem, ale męczy. w końcu udaje się pozbierać, tym bardziej, że dzwoni siostra której obiecałem, że w sobotę gdzieś pojedziemy na rowerach... Cieszy mnie tylko to, że nie będzie pędzenia, gnania, po prostu luźny objazd okolicznych lasów.
Kierujemy się na Starganiec, tak w sumie bez większego planu..., tam na miejscu spędzamy dobre 30 min... Z tego co widzę, to coś się dzieje... Zresztą pod koniec poprzedniego sezonu pojawiły się nowe ławki, stoliki..., czysty piasek, a teraz widzę, że niecka mniejszego stawu została rozkopana.. już nie straszy paskudny beton... pytanie tylko czy tek już zostanie, czy w tym miejscu jednak powstanie coś... W zasadzie nawet po zlikwidowaniu tego "basenu" i tak jest lepiej niż było :)
Dość sporo ludzi..., są ogniska, grille, wędkarze... a nawet miłośnicy kąpieli... w zimnej jeszcze wodzie....
W końcu opuszczamy to miejsce i jedziemy dalej..., bokiem zahaczamy o Retę... i kierujemy się na Helembę. Teren jest niezbyt wymagający, większość trasy z górki. Kolejny postój przy elektrowni w parku..., mija kolejne 20-30 min :) i chyba pora zawracać..., nieco skracam drogę,,, bo fajnie by było dotrzeć do domu jeszcze przed zmrokiem. Tyle, że zatrzymujemy się przy jednym z bunkrów w lesie Panewnickim... kolejna sesja zdjęciowa :)
W końcu wyjeżdżamy z lasu i już szosami jedziemy na parka Zadole i dalej Piotrowice... w sumie wyszedł niezły kawałek drogi..., na dokładkę przez cały czas towarzyszyło nam słońce...
Wyjątkowo wykreślamy wariant na tyle szybko iż odjeżdżamy dość
wcześnie, możemy wybrać 2 warianty, pierwszy to rozpocząć od PK 8 i jechać od
południa i drugi wariant to zacząć od 6-ki i walkę rozpocząć na północnej części
trasy. Chwila zastanowienia i wybieramy 6-kę. Powód… prozaiczny, uwzględniamy
kierunek silnego wiatru wiejącego ze wschodu. Więc powrót będzie w obu
przypadkach pod wiatr, ale… południe jest prawie wyłącznie po lesie więc siła
jego oddziaływania będzie mniejsza i nie powinien aż tak bardzo przeszkadzać,
za to na otwartych przestrzeniach północy jazda cały czas pod wiatr przez ok 2-3
godziny pewnie by nas zabiła…, a przynajmniej mocno spowolniła.
Zaczynamy od
PK 6 - rozlewisko
strumienia przy drodze
Dojazd dość banalny jednak przy zjeździe z asfaltu coś nie
zgadzają nam się kierunki, krótka konsultacja i zawracamy tym razem wybierając
właściwą przecinkę w lesie. Jedziemy wraz z powiększającą się grupą bikerów… W
końcu w pobliżu miejsca gdzie zgromadziło się kilkadziesiąt osób spotykamy „Zdezorientowanych”
którzy informują nas, że t nie to miejsce. Pewnie było jak zawsze pojechał
pierwszy, a reszta za nim… taki efekt stadny, gdzie wyłącza się myślenie i
każdy pcha się za przewodnikiem stada… Szybko naprawiamy błąd i docieramy na
miejsce, tyle, że perforatora nie ma, komuś był bardzo potrzebny, dobrze, że
został lampion. Próba kontaktu z organizatorami się nie powiodła… może
przeciążenie? W każdym bądź razie ruszamy dalej na
Punkt w pobliżu.., docieramy dość szybko, tyle, że tym razem
ignorujemy grupę bikerów tłoczących się nieco za blisko. My objeżdżamy boisko i
bez problemu docieramy na Punkt. Podbijamy karty i kierujemy się na
PK 5 - ambona
myśliwska
Trochę pokręcony dojazd, początkowo dość wygodny po szosie
którą biegnie czerwony szlak rowerowy, jednak później trzeba zjechać na żółty
źle oznaczony szlak koński. Nie przepadam za tego typu szlakami, kojarzą mi się
z tonami piachu rozdeptanego przez kopyta tych przesympatycznych zwierząt, a to
nigdy nie wróży nic dobrego. Jednak wyjątkowo mamy do czynienia z drogami
gruntowymi, leśnymi, tyle, że chwilami mocno podmokłymi usianymi różnego rodzaju
przeszkodami ciężkimi do sforsowania rowerem. W końcu wyjeżdżamy z lasu na
łąkę, może pole… tyle, że ambony nie ma…, coś jest nie tak? Spoglądamy na mapę…
Niby wszystko się zgadza, wkrótce z kniei wyłaniają się kolejni bikerzy.
Jedziemy nieco dalej brzegiem lasu i… jest, i skrzyżowanie zaznaczone na mapie
i ambona i… masa błota ;P (to akurat nie było zaznaczone). Dziurkujemy karty i
czas na
PK 12 - skrzyżowanie
dróg
ale w zamian prowadzi po
mniej uczęszczanych drogach. Wkrótce docieramy nad zalew Jankowice do ośrodka
WOPR i…. musimy zostawić rowery, lampion jest na środku zbiornika wodnego ok
100m od brzegu :). Przesiadamy się do kajaka i… ruszamy. Muszę przyznać, że
idzie nam to dość sprawnie biorąc pod uwagę fakt iż nie pamiętam kiedy ostatni
raz siedziałem w kajaku… Podpływamy i chwila konsternacji? Jaki numer ma ten PK
:)? Na szczęście Darek pamiętał, możemy zawrócić do brzegu. Mając twardy grunt
pod nogami czujemy się pewniej… wsiadamy na rowery i ruszamy na
Zdjęcie z galerii Pawła Banaszaka
Na miejsce ma nas doprowadzić leśna ścieżka, a w zasadzie
kilka różnych łączących się…, udaje się nie zagubić na wąskich ścieżynkach i osiągamy
cel. Kolejne dziurki znajdują swoje miejsce na naszych kartach. Ruszamy w
kierunku bufetu na
PK 20 - dawny młyn
(bufet)
Od poprzedniego lampionu jedziemy cienką przerywaną ścieżka…,
niby wszystko jest ok, ale tuż przed drogą ścieżka urywa się w rzece… tylko czy
chcemy zawracać? Oczywiście, że nie… już nawet pogodziliśmy się z zamoczeniem w
lodowatej wodzie… Jednak skacząc z kamienia na kamień udaje się jakimś cudem nie
zamoczyć. Uff
Od tego miejsca już nie ma żadnych problemów z dojazdem do
bufetu, docieramy na miejsce i dowiadujemy się, że ktoś złamał ramę, czemuś
wszyscy się na nas patrzą? Jakbyśmy mieli jakąś wyłączność na łamanie ram… :P
Nasyciwszy się bananami, pomarańczami, ciastem… i po
uzupełnieniu baków ruszamy dalej…, tyle, że już w tej chwili wiem jedno…, ta
trasa mnie dzisiaj wykończy, potrzebuję czegoś co da mi kopa… Spoglądam na mapę i proszę Darka by zatrzymał
się przy jakimś sklepie, pewnie dopiero w Starym Broniszewie…, muszę zażyć „energetyka”.
Pora ruszać na
PK 16 - wieża
przeciwpożarowa
Dojazd do samego punktu nie jest jakiś szalenie trudny, tym
bardziej, że spora część po asfalcie, dopiero końcówka ścieżkami leśnymi, a
fragment tuż przy strumieniu zaliczony z buta. Zawracamy i jedziemy na
PK 4 - lewy brzeg
odnogi Warty
PK 1 - skrzyżowanie
dróg (zadanie specjalne, bufet)
Jadąc drogą popełniamy kolejny mały błąd, tyle, że kosztuje
nas on kilka dodatkowych cennych minut. Niepotrzebnie wracamy tą samą trasą do
asfaltu, można było pojechać sporo krótszym wariantem. Cóż zdarza się… Bufet
odnajdujemy bez większych problemów, za to czeka na nas niespodzianka. Lampionu
nie ma tutaj… jest gdzieś w… terenie ;) Na drzewach wiszą kartki z nadrukowanymi
mapkami w bliżej nieokreślonej skali. Z grubsza ustalamy kierunek jako północno-wschodni
i ruszamy w las… Lampionu nie ma…, mija dobre 15 min. Zawracamy. Po raz kolejny
analizujemy mapkę i nasze mapy. Masakra… Punkt jest nieco dalej, wsiadamy na
rowery i jedziemy naprawić nasz błąd. Tym razem jest idealnie. Jest i lampion i
perforator, podbijamy karty i pora na
PK 11 - koniec drogi
Ze względu na to że PK 1 był w innym miejscu niż pierwotne
oznaczenie na mapie korygujemy plan, nieco inaczej jedziemy na 11-kę, sporo
lasów, sporo szlaków, a ja czuję się coraz bardziej fatalnie. Powoli przestaję
kontrolować cokolwiek… Ech… Dobrze, że punkt odnaleziony dość szybko…
Spoglądamy na zegarki, niedobrze, mało czasu… Jedziemy dalej na
PK 13 – dół
Czeka nas wyjątkowo długi przelot po szosach i przez centrum
Kruszyny, w tej chwili Darek kontroluje trasę, ja nie jestem w stanie myśleć,
skupić się na mapie… Staram się tylko nie zgubić z widoku koła rowera Darka. Po
kilkunastu minutach docieramy na miejsce…, szubko podbijamy karty i ruszamy …
no właśnie… czasu jest naprawdę niewiele, Do odnalezienie pozostały już tylko 2
lampiony. Ale nie ma szans wyroić się w ciągu pół godziny. Musimy je odpuścić i
gnać na
Metę
Tutaj już nie ma zmiłuj się, musimy jechać szosami, tak szybko
jak się da, ale wschodni wiatr specjalnie nam tego nie upraszcza. Mijamy Lgotę
małą, Pieńki Szczepocickie, Szczepocice Prywatne i kilka minut przed deadline-m
wpadamy na metę.
Muszę przyznać, że trasa była wymagająca, co zresztą było
widać po wynikach, tylko 8-miu zawodnikom udało się zdobyć komplet punktów. Pogoda
może nie rozpieszczała, ale i tak była niezła, a chwilami było naprawdę gorąco J, szczególnie na
ostatnim asfaltowym odcinku od PK9 do mety J
Tym, razem nieco inaczej, zamiast samotnego powrotu do domu, zapakowałem rower do Darkowego samochodu. Dzisiejszy plan to trochę terenu.... Przy wyciąganiu rowera i składaniu zauważam że wygiął się hak... Masakra nie wróży to dobrze.., Kilka min spędzam próbując go przynajmniej częściowo wyprostować...., znaleziona cegła i jakiś kamień pomagają, ale nie ułatwiają zadania... Po ok 15 min... składam wszystko do kupy. lekko chyba nie będzie... Przerzutka na tyle robi co chce... może przesadzam, nie mam najmniejszego i najwyższego przełożenia. Trudno, będę musiał się z tym przemęczyć, gorzej ,że jutro lecimy w okolice Radomska... jest za późno na cokolwiek. na kopno haka, wrzucenie rowera do serwisu... Ech...
Jeździmy trochę bez większego celu po Miechowickiej Ostoi Leśnej tyle, że zaliczamy kolejne single tracki..., lekko nie ma... cały czas boję się jednak jednego... jak dzisiaj przegnę, to jutro się to na mnie odbije... Zresztą było już podobnie przed poprzednimi RNO. Niby wszystko jest ok, ale przeziębienie dalej gdzieś mnie męczy... Cóż zrobić... wizyta u lekarza kończy się zawsze podobnie... czyli niczym...
Niedzielny poranek... jest słonecznie, grzechem było by tego nie wykorzystać. Tyle, że zbieranie idzie nam wyjątkowo powoli..., z drugiej strony chyba lepiej będzie jak wyjedziemy nieco później, marzy nam się teren. Wczoraj jeszcze rozważaliśmy opcję wyjazdu do Rybnika, tyle, że z rana plany się mocno zmieniły. Pada hasło Bibiela..., grunt jest podatny..., Darek nie oponuje... :). Z drugiej strony chyba obydwoje potrzebujemy tak po prostu się przejechać..., nie pędzić na rajdzie, maratonie..., ścigać się... po prostu chcemy coś odwiedzić, zobaczyć co się zmieniło... Osobiście w Bibieli byłem chyba rok temu. Jako że to teren Darka to... i on prowadzi. Sam początek wyprawy nie wyszedł nam specjalnie terenowo..., wymusiła to wizyta w bankomacie... :) Więc pierwsze kilka km po szosach, za to później było kilka miejsc gdzie można było się spocić... Dość ciekawym miejscem okazał się zespół przyrodniczo-krajobrazowy "Doły Piekarskie". Może je jest jakieś super fotogeniczne, jednak "rowerowo" wymagające. Szkoa tylko, że nie zostały usunięte wiatrołomy. Kilka razy musimy zsiadać z rowerów i przenosić je ponad powalonymi drzewami.
Pierwsza przerwa na focenie w Nakle Śląskim przy tamtejszym pałacu.
Spoglądamy na zegarki... masakra... jest 15:30... Późno... pora ruszać... pora skierować się na Helenkę i to najkrótszą drogą... Pędzimy chwilami ile sił w nogach... Tempo słuszne... Po mniej więcej godzinie jesteśmy na miejscu. Wstępuję jeszcze na godzinę i zbieram się do domu... Przede mną jeszcze trochę ponad 30km. Z drugiej strony dzień jest w tej chwili i tak stosunkowo długi :) W zasadzie zachód słońca jest godzinę później niż jeszcze wczoraj... więc powinienem zdążyć przed zapadnięciem zmroku. W dość przyzwoitym czasie docieram do domu... Pora zrobić jeszcze kilka zaległych rzeczy, wpis na bloga i pora spać... Jutro do pracy.
Na dzień dobry wjeżdżamy na żółty szlak prowadzący w kierunku
miejsca gdzie spodziewamy się pierwszego punktu. Problemów z odnalezieniem
specjalnie nie ma bo… jedziemy ze sporą grupą bikerów. W zasadzie to nic
dziwnego, bo większość pętli wydaje się oczywista, różnice mogą być może w 2-3
przypadkach. Lampion odnaleziony, mostek…, może nieco inny niż się spodziewałem,
ale i tak trzeba go pokonać, nasz kolejny punkt jest po drugiej stronie Białej Przemszy.
PK 1 - wieża widokowa
Znamy to miejsce z poprzednich rajdów, wiemy którędy nie
jechać, bo szkoda czasu i energii, lepiej nadrobić nawet kilka km ale podarować
sobie przebijanie się przez piachy, las… , co nie oznacza że będzie lekko,
pierwsze kilka km pod linią wysokiego napięcia w zasadzie głównie po piachu,
ale innej opcji nie ma. Zaliczam glebę i wypada mi tylne koło… shit… musiałem zahaczyć
klamką o coś. Chwilę później siedzę ponownie na rowerze, gonię Darka… , wyjeżdżamy w końcu na szlak , na coś
bardziej utwardzonego. Do PK pozostało max kilka minut jazdy. Słupek z
perforatorem jest tam gdzie był poprzednim razem…, ciężko aby go przenosić za
każdym razem… tym bardziej, że to fragment gry terenowej. Podbijamy karty i
lecimy dalej. Patrząc na mapę kolejny Pk to identyczny słupek również znajomy.
PK 8 - wyrobisko
piasku
Do wyboru mamy przynajmniej 2-3 warianty. Na pytanie Darka którędy
nie zastanawiam się: Asfalt. I nieco
dookoła przez Kuźniczkę Nową, Krzykawę i Laski. Po raz pierwszy na podjeździe
czuję osłabienie, niemiłosiernie się pocę, jestem zmęczony, tyle, że nie powinienem
tak reagować… Na szczęście podjazd jest stosunkowo krótki, a później w Kierunku
Lasek jest długi zjazd. Słupek odnaleziony, w zasadzie nawet nie musieliśmy go
szukać.. Spoglądamy na mamę, na drogi, mapy i najkrótsza droga
PK 9 - podaj trzecią
z kolei miejscowość, która widnieje na pasku u góry tablicy informacyjnej
szlaków konnych
prowadzi przez las po terenie, z grubsza znam tą ścieżkę i
nie spodziewam się jakiś wielkich problemów. Okazuje się jednak, że sporo kałuż
wielkości małych jezior skutecznie nas spowalnia, kilka razy zmuszenie jesteśmy
zejść z rowerów i przedrzeć się przez krzaki. Dojeżdżamy w pobliże miejscowości
Hutki i odnajdujemy tablicę. Tyle, że spotkany biker informuje nas, że to nie
ta tablica, chyba, że właściwa jest kawałek dalej tyle, że z identyczną
informacją… Spoglądamy na mapę, faktycznie jesteśmy ciut nie w tym miejscu. Cóż…
Przepisujemy na karty Miejscowość i ruszamy na poszukiwanie
PK 10 – skałki
Za zakładem Opiekuńczo-Leczniczym wjeżdżamy w ścieżkę i
podążamy wraz z nią. Tyle, że ścieżka w którymś momencie zaczyna być coraz
węższa…, i węższa… w końcu próbujemy przebić się do drogi na azymut… Tracimy
całkiem sporo czasu prowadząc tuż za zabudowaniami rowery i przedzierając się
przez łąki, haszcza i zagajniki. Udaje się pokonać ominąć budynki i dotrzeć do
drogi prowadzącej na Olkusz. Czuję, że opuszczają mnie po raz n-ty dzisiaj siły…
Męczę się.. to nie jest mój dzień, to nie jest mój rajd. Ostatni podjazd w
kierunku skałek pomorzańskich i nie daję rady… W każdym bądź razie skałki są…, tylko przy
której jest lampion? Obchodzimy wszystkie i jest… kolejne dziurki znajdują się
na kartach i ruszamy dalej. Tym razem czeka nas jaskinia, powinno być łatwo…
Następny punkt to Chechło, też nie ma się nad czym
zastanawiać, miejsce znane, jedziemy na pamięć.
PK 4 - bunkier
Docieramy w pobliże PK i korzystamy z informacji przekazanej
na odprawie…, lampion jest ok. 100m od PK :). Bardzo dokładna informacja, ale
na szczęście jest widoczny z daleka. Cieszy mnie to, że nie musze lecieć do
perforatora. ;P
Zawracamy musimy pojechać na Golczowice, nawigacja banalna,
prosto, prosto, prosto…, tyle, że na ostatniej prostej wbijamy się jakiemuś
gospodarzowi na podwórko. Chwila rozmowy i jedziemy dalej, punkt jest tuż obok.
Kolejny znany z wcześniejszych rajdów punkt… Wyjeżdżamy na asfalt
i przez chwilę zastanawiamy się gdzie jesteśmy, Na szczęście tabliczki informują
nas, że to Kolbark. Pytamy się gospodarza gdzie jest najbliższy Sklep, mówi, że
niedaleko, na samym szczycie… Muszę uzupełnić płyny, muszę chwilę odpocząć,
muszę zaliczyć sklep. Jadąc pod górkę, znowu czuję że opuszczają mnie siły, na
dokładkę dopada mnie skurcz… masakra…, schodzę z rowera i go prowadzę…., zaczynam
się poważnie zastanawiać, czy dzisiaj nie dać już sobie spokoju z jazdą… 2
litry soku pomarańczowego później i po 2 kolejnych Apapach wsiadam na rower i
jedziemy w dół… bo Bydlin jest
oczywiście w innym kierunku, ale Sklep był potrzebny i to bardzo. Zamek
osiągamy dość szybko, lampion odnaleziony , pora na kolejne miejsce:
Długi przelot po asfaltach, przez Krzywopłoty i dalej w
kierunku Złożeńca…, płasko jak stół a mnie łapie po raz kolejny skurcz…,
zwalniam…, w tym miejscu powinienem lecieć przynajmniej trzy dychy, a nie
jestem w stanie wykręcić nawet 16-17… Widzę tylko oddalający się punkt zwany
Darkiem… Na miejscu proponuję mu by jechał dalej sam. Ja mam dość… dość,
roweru, przeziębienia, drogi, rajdu i wszystkiego po kolei… tym bardziej, że od
jakiegoś czasu jadę hobbystycznie. Przy czym do kolejnego PK i tak będziemy
jechać dalej gdyż i tak mam go po drodze na Błędów, a zobaczymy co będzie się
działo.
PK 16 - Skała Firkowa
Dość prosta nawigacja…, dojazd banalny, skała widoczna z
daleka, zaskoczyła mnie jej wielkość, myślałem, że będzie to mniejsze. Cóż… ;)
Za to chyba jest mi ciut lepiej…, zaczęły działać środki przeciwbólowe.
PK 15 - Jaki napis
widnieje na niebieskiej oponie oraz jaka litera widnieje w środku opony
Początek przez Żelazko i kierujemy się na Śrubarnię,
teoretycznie najkrótsza wersja prowadzi przez górę Chełm, ale ja tam nie pojadę…,
szkoda na nią czasu. Stracimy cenne minuty, lepiej mimo wszystko objechać to
dookoła… Przejeżdżamy w zamian w pobliżu dość ciekawego miejsca – ruin prochowni.
Tyle, że nie mamy już czasu na podziwianie i zwiedzanie okolicy, zostawimy to
nie kiedyś, a może i tutaj pojawi się PK?
Dojeżdżając do drogi 790 pierwotnie chcemy jechać nią aż do
Mitręgi i tam odbić na nasz PK, Jednak 2-3 minuty później nie zastanawiam się,
jedziemy przez Rokitno Szlacheckie, będzie ciut dłużej, ale przynajmniej nie
będzie takiego ruchu. Opona widoczna z daleka, nie na się jej pominąć. Darek spisuje
potrzebne dane i ruszamy na
PK 18 - skrzyżowanie
Mamy ok. 45 minut… Analizuję mapę…, wydaje mi się, że mamy
szanse zdążyć.. i zaliczyć komplet Pk, jednak Podjaz pod skałki Niegowonickie zmienia
nasze plany, odpuszczamy 18-kę, pomimo tego, że wiemy gdzie to jest. Tyle, że
możemy do mety dotrzeć już po czasie… Może to będzie tylko kilka min, ale
stracimy punkty (w zasadzie Darek straci, ja i tak już ich nie mam ;). W Niegowonicach
odbijamy w najkrótszą drogę na Błędów… Na metę wpadamy 10 min przed czasem.
Trochę szkoda tej 18-ki, ale cóż zdarza się.
Chwila odpoczynku, szybki posiłek i trochę rozmów ze
znajomymi umila nam czas do rozdania nagród i dyplomów. W sumie wyszła ciałkiem
fajna wycieczka. Gdyby jeszcze nie to męczące przeziębienie, skurcze i zgubiona
karta…
Wieczór zapowiadał się od jakiegoś czasu inny niż myślałem, chwila rozmowy z Darkiem i idziemy gdzieś pojeździć, początkowo zupełnie bez planu, w zasadzie plan był... ze względu na późną porę odpuszczamy teren. Jedziemy przyjrzeć się nowemu sklepowi rowerowemu w Rokitnicy.
Zaglądając przez okno, nie widać nic szczególnego, wygląda jak jeden z wielu sklepów gdzie wyziera z każdego kąta taniość... 94.9% rowerów to warianty miejskie, w cenach ok kilkuset złotych, najdroższy kosztuje 1250... Nie prezentują się jakoś specjalnie, po prostu są, spoglądając na części porozmieszczane w sklepie widzę, że właściciel stawia raczej na mało wymagającą klientelę... W Katowicach znam 2 takie sklepu, zresztą do jednego mam może 700m i staram się z niego nie korzystać... Bo szkoda kasy na to co tam można kupić, niby tanie ale przy okazji podłej jakości. To w Rokitnicy nie wygląda lepiej, cóż, trzeba poczekać na cywilizację jeszcze chwilę.
Pod sklepem kombinujemy co dalej, Darek rzuca hasło "Tarnowskie Góry"...., czemu by nie... W dość mocnym tempie jedziemy przez Wieszową i Zbrosławice, Po około kilkudziesięciu minutach osiągamy nasz cel... Chwila na focenie i trzeba wracać, jutro czeka nas wyjazd na maraton do Błędowa.
Exodus - A Good Day to Die
Niedziela... dzisiaj podobnie jak wczoraj dzień miał być poświęcony na podkurowanie się..., kolejny tydzień na prochach... pogoda obije mnie w tym roku... dobije bo chyba nie miałem przypadku gdy przeziębienie utrzymywało się przez tak długi okres. Z drugiej strony gdy za oknem +12 to ciężko usiedzieć...
Efekt dość nietypowy, gzy dzwoni siostra, że chce gdzieś pojechać to... zgadzam się bez większych oporów. Krótko przed wyjazdem przyjmuję kolejną porcję prochów i w drogę. Z założenia nie ma to być nic wymagającego..., nic szalonego... Padło na krótki objazd okolicznych lasów... ograniczony Ochojcem, Murckami i Giszowcem. Kilka postoi..., przerw przy kolejnych stawach i na rybaczówce w okolicach Giszowca skutkuje kilkoma sesjami fotograficznymi.
Wyszło więc tak jak miało być. Żadnego gnania, spinania się... taki krótki wiosenny wyjazd....
Baza
Piątkowy poranek, nietypowy. Zamiast do pracy jedziemy z
Darkiem przez Poznań do Lubostronia w pobliżu Bydgoszczy na pierwszy Rowerowy
Rajd; "Złoto dla zuchwałych". Poznań jest jedynie krótkim
przystankiem u klienta.
W drodze przypominamy sobie czego zapomnieliśmy...
Kilkadziesiąt km przed bazą, zatrzymujemy się w Żninie. Wizyta w Biedronce i
Pizzeri. Dość dziwne miasto..., miasto kebabów. Chwilę nam zajęło zanim
znaleźliśmy jakąś otwartą "restaurację". Wystrój i klientela
wskazywała raczej na niezbyt wyszukaną kuchnię z mrożonek. Jednak kucharz
zaskoczył, nie dość że smaczne to na dokładkę dużo...
Z pełnymi brzuchami ruszamy dalej. Do bazy docieramy ok
18:40, organizatorów nie ma. Ktoś w samochodzie obok potwierdza nam, że dobrze
trafiliśmy, a Piotrek jest już w drodze. Ok czekamy.
Dochodzi 19:15, pojawiają się organizatorzy. Melinujemy się
na sali gimnastycznej, staramy się wybrać dobre miejsca, tuż przy gniazdkach i
kaloryferze. Mamy sporo czasu na przygotowanie rowerów.
Powoli pojawiają się kolejni znajomi i... nieznajomi, a w
między czasie organizatorzy proponują nam posiłek - fasolkę po bretońsku,
gorącą herbatę..., rewelacja, na dokładkę możemy się zrelaksować grając w
bilard przy kilku stołach. :)
Około 22:00 sala jest już częściowo wypełniona. Spotkanie z
Barkiem owocuje niesamowitymi gdyńskimi pączkami z wiśniami :). Na spotkaniach
i pogaduchach mijają kolejne godziny. W końcu zmęczeni poddajemy się, pora
spać.
Start
Poranek, sobota, ciężko się wstaje, ciężko się dobudzić,
przeziębienie z którym walczę nasiliło się dość mocno, na dokładkę Darek
wygląda mocno nieszczególnie, ale jeżeli już tutaj jesteśmy to głupio byłoby
nie pojechać.
Dochodzi 7:45 pora na odprawę, wyjątkowo krótką. Dostajemy
mapy możemy zająć się wykreśleniem szlaku. Z grubsza zaznaczamy ścieżki, od
razu zakładając w kilku miejscach 2-3 warianty w zależności od tego co może nas
spotkać w terenie. Niestety jakość mapy pozostawia wiele do życzenia, już na
pierwszy rzut oka widać, ze to robota drukarki atramentowej o nieszczególnych
możliwościach. Wyraźnie brakuje rozdzielczości..., w efekcie część ścieżek jest
prawie niewidoczna, trudno je rozróżnić w gąszczu innych oznaczeń. Tak na dobrą
sprawę wystarczyłoby gdyby zostały usunięte poziomice, są za gęste i niewiele
wnoszą w całości. W końcu to nie Karkonosze, gdzie takie szczegóły mają istotne
znaczenie (chociaż na Rudawskiej Wyrypie poziomice też były usunięte ;P jeżeli
dobrze pamiętam). Koniec narzekania. Kilka minut po 8:00 ruszamy na
poszukiwanie pierwszego PK.
PK 5 - Ruiny wieży
drzewo 20m na N
Ruszamy dalej, trochę podjazdu, ale ruiny wierzy widoczne są
z daleka, krótki postój na odnalezienie lampionu i możemy jechać dalej.
PK 6 - drzewo na SE
skraju skarpy
Dojazd do PK szybki, od poprzedniego przejechaliśmy max
1.5km ,a pewnie mniej. Tym razem poszło nieźle.
PK 11 - Skraj lasu
słupek wysokości
Kolejny bliski punkt, w sumie chyba nawet dobrze, że
pojechaliśmy w tą stronę, gorzej, że wcześniej straciliśmy niepotrzebnie sporo
czasu. Lampion odnaleziony, kierujemy się na wschód, tam czekają na nas 2 PK 10
i 14 umieszczone po 2 stronach drogi którą jedziemy.
PK 10 - Początek
strumienia
Mijamy wjazd na 14 i nieco dalej odbijamy na zachód kierując
się na 10-kę. Natykamy się na grupkę bikerów jadących z, i na PK więc z samym
odnalezieniem lampionu nie ma większych problemów.
PK 12 - Szczyt górki
Pora zawrócić i skierować się na Bukszewo, tyle, że źle
skręcamy i jedziemy na Kaliska..., z pomyłki zdajemy sobie sprawę dopiero w chwili
gdy próbujemy odbić na Obielewo... niby wszystko się zgadzało, ale coś jest nie
tak. Dobrze, że Darek czuwa.
Błąd nie jest może wielki, bo zaledwie kilka km, ale strata
w czasie jest. Zastanawiamy się, czy nie zawrócić do miejsca gdzie mieliśmy
skręcić, decydujemy się jednak na drogę przez pola po utwardzonej drodze.
Przynajmniej tak wynika z mapy. Początek jest niezły, o droga jest niezła.
Tyle, że w którym momencie odbija na północ zamiast prowadzić dalej na zachód.
Może inaczej, droga na zachód była, ale wyglądała tak paskudnie iż
zdecydowaliśmy się na wariant północy ;)
Wkrótce dojeżdżamy do szosy którą mieliśmy jechać wracając z
14-ki. Dojeżdżamy do Jabłówka, wjeżdżamy w drogę prowadząca w pobliże 12-ki.
Jest las, jest zakręt, jest górka..., tylko gdzie lampion?
Po kilku min poszukiwania decydujemy pojechać dalej, objechać górkę i
zaatakować z drugiej strony. Wyjeżdżamy z lasu i brzegiem pola objeżdżamy górkę
odnajdując ścieżkę, chwilę później jesteśmy już na PK wraz z kilkoma pieszymi.
Pomyłka kosztowała nas kolejne kilkadziesiąt minut... Jednego jesteśmy już
pewni - nie zaliczymy wszystkich punktów. Pod nóż idą PK 20, 22, 13, a dalej
się zobaczy.
PK 9 - Granica kultur
Kolejny z PK z moim ulubionym opisem.... ;P
Początkowo mieliśmy na niego jechać przez Gąbin, jednak
droga prowadząca w pobliżu PK 15 jest na tyle dobra iż decydujemy się na kontynuowanie
jazdy nią. Troszkę nie w tym miejscu
wyjeżdżamy na szosę więc musimy szybko skorygować plan jednak do samej 9-ki
dojeżdżamy w dość niezłym czasie. Nawet opis punktu nam nie przeszkodził
:)
PK 2 - Skraj rowu
Ponownie dłuższy przelot przez lasy, aż do drogi prowadzącej
na Łabiszyn, Chwilę później namierzamy rów i kierujemy się wzdłuż niego, natykamy
się na grupę bikerów, wspólnymi siłami odnajdujemy lampion. Można ruszać dalej.
Spoglądamy na zegarek i... chyba pora po raz drugi skorygować nasze plany.
Odpuszczamy 17, 21, 4, 1, a decyzję co do 19 zostawiamy sobie na później.
PK 7 - Brzeg
strumienia
Przejazd przez miasto i długi odcinek szosami, po koniec
wjazd w teren i jesteśmy na PK. poszło nieźle.
PK 23 - Wielki pień
na skarpie
Okolica punktu nie wygląda najlepiej, mocno „nadziubane” na
mapie, sporo ścieżek, może być bardzo różnie. Podjeżdżamy pod górkę zsiadamy z
rowerów i szukamy pnia. Minutę później mamy podbite karty, pamiątkowa fota i
jedziemy dalej.
PK 24 - Skrzyżowanie
drzewo 10m na SE
To PK położony najbliżej bazy, mieliśmy zaliczać go jako
ostatni, ale plany zostały jakiś czas temu zmienione. Przy 23 jeszcze się zastanawiamy
czy aby nie pojechać przez 19-kę... jednak liczba odpuszczonych PK jest zbyt
wielka. Jeden więcej, jeden mniej już niewiele zmieni. Sam punkt odnaleziony
dość szybko, pozostało skierowanie się na 16 i 18.
PK 16 - Zagłębienie
złamane drzewo
początkowo szosą, później trochę terenu i zbliżamy się na
PK. Z daleka widać jakieś zagłębienie, wypełnione wodą, zsiadamy z rowrów i
zagłębiamy się...
Mija dobre 10-15 min. Po drzewie i lampionie nie widać
śladu. Darek postanawia się wrócić... do rowerów i przestudiować mapę jeszcze
raz. Słyszę przekleństwa..., coś się stało...? Wracam.... spoglądam na Darka,
na rowery i... na lampion dokładnie na wprost :)
Zawracamy, po głowie chodzi jeszcze myśl, aby zebrać
19-kę..., mamy ok godzinę czasu. Jednak nie. Wracamy do mety, zatrzymujemy się przy
pałacu w Lubostroniu i wracamy do szkoły gdzie czeka na nas kolejny ciepły
posiłek.
Godzinę później wsiadamy o samochodu i wracamy na Śląsk.
Republika - Śmierć na pięć
Krótki wypad, do znajomych..., ustawić TV, w drodze mam tajny plan, podjechać na myjnię przy ul. Koników Polnych. Podjeżdżam i... masakra kolejka samochodów. Trudno, podjadę jeszcze raz gdy będę wracał.
Mniej więcej po godzinie wracam... jadę podobną drogą, podjeżdżam na myjnię, a tam kolejka większa niż była :(
W zasadzie niewiele do pisania, myślałem, że w sobotę uda się gdzieś wyjechać, niemniej przeziębienie daje znać o sobie, kaszel jak u palacza z 50-cio letnim stażem. W ciągu dnia rozmowa z kuzynką, padł komp..., chwila tłumaczenia, że jestem przeziębiony..., nie chcę się tym dzielić i... dowiaduję się, że raczej nikogo nie zarażę..., tam wszyscy chorzy :), więc problem nie istnieje.
Wsiadam an rower, będzie szybciej, do przejechania ok 4 km..., więcej niż 15 min. nie powinno mi to zająć...