Closterkeller - Władza Po 17:00 zbieram się i jadę do kuzynki, jestem i tak spóźniony..., za to jadę pomarańczką, muszę ją mieć przetestowaną przed przyszłotygodniową przepierduchą. Czuję, że przednie klocki z jakiegoś powodu zbyt mocno przylegają do tarczy, przez większość trasy szumią, jutro muszę sprawdzić co jest nie tak... może jakieś resztki piachu gdzieniegdzie zostały... Zobaczymy
Gdzieś koło południa dzwoni siostra..., może na rower? Weekend miał być bezrowerowy, ale czego nie robi się dla rodziny. Ma być względnie prosto i jak najwięcej po lesie. W sumie to mi nawet pasuje, przejadę się na bikeu, a przy okazji nie przegnę. Trochę przed 16:00 spotykamy się i jedziemy tyłami na Podlesie, Tychy-Mąkołowiec, później lasem na Żwaków i dalej nad jezioro Paprocańskie, po drodze zaliczamy kilka przerw, przy sklepach, ma murkach i w lesie. W zasadzie za każdym razem jest chwila na focenie.
W końcu docieramy do Promnic i i jeziora Paprocańskiego, w sumie objazd zbiornika zajmuje nam ponad godzinę... gdy wybija 18:30 opuszczamy to miejsce i tylko z jedną przerwą dojeżdżamy do domu...
W sumie fajnie wyszło, nie był to męczący przejazd... na to przyjdzie czas jutro :)
Niedziela popołudniu. Szybka ustawka z siostrą i mamą, jedziemy do pobliskiego lasu sprawdzić czy pojawiły się już grzyby. Jak zwał tak zwał, niemniej ja i szukanie grzybów to 2 różne sprawy, może inaczej, szukać to mogę, ale nie znajduję, za to chcę się przekonać czy po wczorajszej glebie jeszcze jestem w stanie prowadzić rower. Stłuczenie boli jak diabli, ale w końcu to dzień po, można się tego było spodziewać.
Kilka razy stajemy, w końcu przyjechaliśmy "rozkoszować się" lasem, przyrodą, a nie gnać po lesie. Dość miło upływa nam czas, powstaje dość spora kolekcja zdjęć :) Kilka z nich poniżej.
Martin Kesici feat. Tarja Turunen - Leaving You For Me
W Piątkowy wieczór docieramy do Starej Wsi pod Otwockiem, w
bazie natykamy się na kilkadziesiąt osób przygotowujących siebie i rowery do
maratonu. My mamy trochę czasu, startujemy rano. Jest za to chwila by
porozmawiać z kilkoma znajomymi, a jest ich całkiem sporo. Czas mija dość
szybko, udało się w między czasie przygotować rowery. Gdzieś w okolicach
północy próbujemy zasnąć…, o ile Darek z tym nie ma większych problemów to ja
walczę ze sobą…, walczę do 2:00, do chwili gdy piesi wychodzą na trasę i ruch w
bazie zamiera.
Poranek
Wstajemy z dużym zapasem czasu, za oknem szaro, ale nie
pada. Jemy śniadanie, rozmawiamy i powoli przygotowujemy się do wyjazdu. W
między czasie dojeżdżają kolejni znajomi, chwila na powitania. Odprawa wyraźnie
się opóźnia…, ale te kilkadziesiąt minut niewiele zmieni, miała być godzinę
przed startem, a jest może za dwadzieścia ósma, gdy dostajemy wskazówki i mapy…
To dość zaskakujące, na wszystkich maratonach mapy otrzymywaliśmy tuż przed
startem, teraz mamy sporo czasu by zastanowić się nad trasą. Jest to o tyle
trudne, że przed nami leży 5 płacht, 2 mapy główne 1:50000 – część północna i
południowa oraz 3 mapy OS-ów. W skalach 1:15000 i 1:10000. Drugim zaskoczeniem jest rak jakiegokolwiek
opisu punktów, czyżby aż tak perfekcyjnie zostały rozstawione?
Zobaczymy.
8:00-9:00
Kilkanaście minut po 8:00 w końcu wsiadamy na rowery,
żegnani przez osoby jadące na TR75 i startujące dopiero za 2 godziny. My
będziemy musieli stawić czoła lejącemu się z nieba deszczowi.
Ruszamy i już po chwili wjeżdżamy na teren pierwszego OS-a
dla który został rozrysowany na 2 mapach. Najbliżej nas jest PK 2, początkowo
po szosach, jednak już po chwili spotykamy się z pierwszym terenem, sporo kałuż
i gdzieś po drodze odpada mi tylny błotnik, kilka sekund później czuję jego
brak, spodenki są mokre… Podbijamy karty j zawracamy, na szczęście tą samą
trasą i odnajduję zgubę, zapinam go, tym razem sprawdzam, czy wszystko jest
poprawnie zapięte. Jedziemy w kierunku północnej części mapy, wjeżdżając w
kolejne przecinki, Do jedynki
skręciliśmy nie tak, ale zdajemy sobie z tego sprawę i możemy to skorygować
ciut później, nadłożymy może 300metrówm jednak punkt jest tuż po skręcie, na
dokładkę spotykamy jednego z organizatorów który nas informuje, że źle
rozstawili ten PK i właśnie zabierają go na właściwe miejsce. Cóż… mała wtopa…
za to my mamy podbitą kartę…i możemy jechać dalej szukać PK 5 i 3. Zawracamy do
szosy, i wbijamy się w kolejną przecinkę, PK 5 pękła bez większych problemów,
chociaż w butach już wyraźnie mokro, cały teren upstrzony jest kałużami i
tonami piachu który powoli oblepia nasze rowery, słyszę jak rzęzi napęd, jak
męczą się hamulce… PK 3 jest nieopodal i z jego namierzeniem nie mamy
najmniejszych problemów.
9:01-10:00
Najbliżej nas jest wysunięty najbardziej na północ punkt
OS-a- PK4, Droga dość prosta i po raz kolejny w zasadzie wjeżdżamy na miejsce,
wyjeżdżamy nieco inaczej niż planowaliśmy, ale za to będzie bliżej do kolejnego
lampionu przy PK6. Przy dojeździe natykamy się na spore łachy piachu, które stwarzają
nam problemy przy próbie jazdy, las jakby się przerzedza, tyle, że ścieżki,
przecinki jakby są mniej wyraźne, trudniejsze do namierzenia, kompas musi być w
użyciu, z grubsza kierujemy się na azymut, piesi dobitnie nam wskazują miejsce
umieszczenia lampionu, nie mamy z nim problemu. Za to przy wyjeździe z punktu
coś Darkowi strzela w tylnym kole. Zatrzymujemy się i sprawdzamy co to może
być, Chwila oględzin i wygięła się sprężynka, przy klockach, to ona haczy o
tarczę, prostujemy ją i ruszamy dalej, w tej chwili więcej nie zrobimy, może
gdy będziemy przejeżdżać w pobliżu cywilizacji i będzie otwarty jakiś sklep
rowerowy… - pomarzyć można :)
Ósemkę odnajdujemy dość szybko. Wygląda na to, że zaliczamy
ok 3 punktu na godzinę, jako, że na OS-ie jest ich 18 to utkniemy tutaj na
jeszcze kilak godzin…, to już nie cieszy, tym bardziej, że czeka nas jeszcze
jeden nieco mniejszy OS nieco później
10:01-11:00
Kierujemy się z grubsza na południowy-zachód. Docieramy do
mostku i musimy odszukać właściwą ścieżkę, prowadzącą do PK 10, Lampion
podobnie jak wcześniejsze jest na swoim miejscu. Zawracamy do mostku i chwila
zastanowienia, czas na 11-kę (już na mecie zauważyliśmy, że w pobliżu w lewym
górnym rogu był jeszcze jeden punkt, po prostu go nie zauważyliśmy, oznaczenie
zlało nam się z pobliskim boiskiem, trochę szkoda). PK11 – banalny, nie mamy
problemów z jego namierzeniem, 12-ka nie wygląda na specjalnie trudniejszą.
Licząc kolejne przecinki wjeżdżamy na właściwe miejsce, podbijamy karty i
lecimy na PK7, dojazd również wydaje się banalny, tyle, że tym razem
wjechaliśmy o jedną przecinkę za wcześnie, dopiero po analizie oznaczeń na
mapie zdajemy sobie sprawę z tego, gdzie jesteśmy, straciliśmy tutaj dobre
kilkanaście minut… Za karę czeka nas dość wredny podjazd po piachu, hamulce i
napęd coraz głośniej dają znać o sobie, wkrótce odnajdujemy lampion. Podbijamy
karty.
Powoli przestaje padać.
11:01-12:00
Za to do Pk13 prowadzi dość prosta droga, nieco przed mijamy
leśników, którzy dość dziwnie się nam przyglądają, zaliczamy PK i ruszamy na
14-kę i późniejszą 17-kę odnajdujemy bez problemów. Za to przejazd przez łąkę
po wyrębie lasu jest niebyt przyjemny ale to drobny fragment całości, tyle, że
tam czekał na nas lampion z 18-ką ;). Przez chwilę gubię się na mapie, ale jak
wkrótce się wyjaśniło, darek miał zaznaczony nieco inny wariant na mapie i
ciągnął nim, dlatego nie zgadzał mi się kierunek przy dojeździe do PK18. Ja
miałem zaznaczony najazd od zachodu, a Darek od wschodu ;), nie pierwszy i nie
ostatni to taki przypadek. Do zaliczenia na OS-ie zostały już tylko 2 punkty,
Pobliska 16-ka i nieco dalej 15-ka. Zaliczamy je bez problemu i chyba schodzi z
nas napięcie, w końcu mamy OS-a za sobą. Mam wrażenie, że o klockach
hamulcowych mogę tylko pomarzyć. Odgłosy wydobywające się z napędu świadczą o
tym, że dostał popalić… 12:01 – 13:00
Wyjeżdżamy z Mazowieckiego Parku Krajobrazowego i z grubsza
kierujemy się na Reguty, na kolejny OS, ma być nieco mniejszy i tylko 9 punktów
do zaliczenia. Na dzień dobry spotykamy się z dość wredną drogą – 50ką, sporo
Tirów, ale musimy nią pojechać, to najkrótszy i najszybszy wariant by dojechać
do krańca OS-a i naszego pierwszego PK. Do PK 27 podjeżdżamy od wschodu zamiast
jak planowaliśmy od północy, ale może to i lepiej… chwilę później zawracamy na szosę i jeszcze
kawałek ciągniemy na wschód by wjechać w przecinkę prowadząca na PK 28,
towarzyszy nam kilku innych zawodników, gdzieś na całym odcinku wielokrotnie
się mijamy :) Tutaj odległości pomiędzy punktami są niewielkie, za to spore
znaczenie ma poprawna nawigacja. Las dość ładny, jednak nie ma specjalnie jakiś
wielu charakterystycznych punktów, PK 25 znajduje się w pobliżu zabudowań
Regut. Kierujemy się z niego dalej na wschód by odnaleźć PK 24. 13:01-14:00
Tuż obok znajduje się PK 23, nie podoba mi się jednak
plątanina ścieżek na mapie, tutaj łatwo o błąd. Tuż przed punktem skręcamy nie
w tą ścieżkę, na szczęście szybko się orientujemy, że coś poszło nie tak i
zawracamy, tym razem bez problemu docieramy na PK23. Podbijamy karty i lecimy
na PK22 – dość mocno wysunięty na południe. Kolejne punkty odszukujemy w dość
ekspresowym tempie, więc zaliczamy 22, 21, 19 i 26, Dwa ostatnie zaliczyliśmy w
odwrotnej kolejności niż było to zaznaczone na mapie, Przyczyna prozaiczna,
skręciliśmy nie tak i w efekcie wylądowaliśmy w pobliży 19ki.
Koniec OS-a, już więcej nie będzie, sporo punktów za nami i
tylko 50km przejechane. Chyba obydwoje czujemy ten odcinek, gdzie cały czas
trzeba było walczyć z piachem wodą i błotem…
Jednak to już historia ;)
14:01-15:00
W końcu możemy zacząć posługiwać się mapami 1:50000, w końcu
czekają nas dłuższe przeloty, kierujemy się na PK29. Robi się ciepło, termometr
wskazuje ponad 20 stopni. Może się wysuszymy?
Końcówka dojazdu do lampionu dość paskudna, ścieżka
prowadząca przez podmokły teren, przez bagna, w wielu miejscach zalana. Za to
namierzenie lampionu banalne, zawracamy do szosy. Chwila rozmowy z Darkiem i
odpuszczamy PK 47, jest zupełnie nie po drodze, a pewne jest jedno, nie
zdobędziemy kompletu.
Do 32-ki obieramy inną drogę niż pierwotnie planowaliśmy,
ścieżka prawdopodobnie będzie przypominała to z czym mieliśmy do czynienia przy
dojeździe do 29ki. Pojedziemy naszą ulubioną szosą – 50ką ;). W okolicach
Taboru widzę jakąś małą lokalną stację benzynową i… toytoykę. Dano coś mnie tak
nie ucieszyło. Zatrzymujemy się na chwilę, kupujemy kolę i proszę
właściciela/pracownika o udostępnienie klucza, po prostu muszę. Słyszę, że to
dla pracowników, ale dla przyjaciół rowerzystów… nie ma problemu.
Do Całowania (taka miejscowość) dojeżdżamy dość szybko,
chyba warto było nadłożyć te kilka km po szosach, niż przepychać się przez
bagna. Punkt w pobliżu miejscowości, kolejne dziurki pojawiają się na naszych
kartach.
Zawracamy, kierujemy się na Sobiekursk i Ostrówiec. 15:01-16:00
Większość drogi banalna po szosach, po raz ostatni dzisiaj
przekraczamy 50-kę. Dopiero za Ostrówcem wjeżdżamy w pola, jest tego niewiele,
a Lampion przy PK30 po raz kolejny widoczny z daleka.
Teraz przyszło pora na decyzję, co z PK 31, spotkany
wcześniej na OSie Adam wspominał, że dojazd do PK w zasadzie jest niemożliwy,
tyle, ze on próbował podjechać na niego od wschodu czy może północnego wschodu.
My będziemy jechać z drugiej strony, powinno być chyba lepiej…
Większość po raz kolejny szosami, można się rozpędzić i
poczuć wiatr we włosach…, za to kilkaset metrów przed Pk niespodzianka,
pozalewane dość głębokie rowy, w 2 miejscach przed kołami przepełzają nam węże
(później próbowałem odszukać co to było i najprawdopodobniej były to padalce,
czemu ich od razu nie rozpoznałem? W końcu w lasach Ochojeckich też tego pełno,
ale może to adrenalina, zmęczenie, zaskoczenie?). Próbujemy dostać się do PK z
2- stron. W końcu decyzja, to… nie ma sensu i tak straciliśmy już sporo cennego
czasu. Odpuszczamy i zawracamy.
16:01-17:00
Bardzo długi przelot mijamy Wygodę, Otwock Wielki, Nabrzeż
by skręcić w pobliżu ośrodka WOPY w ścieżkę i płytówką dotrzeć do brzegu Wisły
i naszego PK. Chwila odpoczynku, chwila na banana i ruszamy dalej. Zawracamy do
Nabrzeża i odbijamy w kierunku na Karczew wzdłuż kanału Ulgi. Czeka nas dość
długi i wredny odcinek po drodze 801. Początkowo uciekamy na pobocze, ale tak
się nie da jechać, w końcu namawiam Darka na pociągnięcie asfaltem, będzie
szybciej i może nie będzie tak męczące. Wkrótce docieramy do skrzyżowania z
721i skręcamy na zachód, szukając ścieżki prowadzącej nas na punkt, tyle, że
ścieżki nie ma a my skręciliśmy na południe, jak? Kiedy? Chwila nieuwagi i
zaliczam glebę, próbując odsunąć zwisającą gałąź nie zauważam piaskownicy pod
spodem… Róg uderza mnie kilka cm od splotu słonecznego. Mija dobre kilka minut
zanim dochodzę do siebie…, Darwek coś wspomina o powrocie do bazy, ale jeszcze
nie teraz…. Sprawdzam uszkodzenia, siebie, zdjęty skalp z klaty, trochę krwi,
będzie siniak, sprawdzam żebra – wydaje się, że są całe… Rower w zasadzie
wyszedł z tego bez większego szwanku, złamany mapnik… będę go trzymał w ręce.
Chyba, że nie dam rady… ale to się okaże.
W końcu zawracamy by nieco dalej odnaleźć właściwą przecinkę
i nasz punkt.
17:01-18:00
W Józefowie gdzieś przy drodze zatrzymujemy się przy
sklepie, Darek wchodzi, ja pilnuję rowerów, chwila z energetykami powinna mi
pomóc, jedno jest pewne, musimy powoli zawracać do bazy. Kilka minut przerwy
dodało mi nieco sił, obicie boli ale mogę jechać. Niedaleko jest PK 35 w
okolicy ośrodka wychowawczego, gdzieś na niebieskim szlaku. Do ośrodka
dojeżdżamy dość szybko, jednak chwilę zajmuje nam namierzenie lampionu, zbyt
dużo ścieżek na miejscu… Niemniej lampion jak to na całej trasie znajduje się
we właściwym miejscu :)
18:01-19:00
Dzisiaj zaliczymy już tylko dwa punkty, 38 i 37, na więcej
nie mamy specjalnie czasu.
Kierujemy się szosami na Młądz, z mapy nie wynika, że
będziemy mieli jakieś problemy, jednak na miejscu krążymy w koło, na dokładkę
zaczyna padać, kilka razy odmierzamy odległości sprawdzamy mapy i… nic…W końcu
ostatnie próba, i lampion jest… na płocie obok kontenera, w którym jest mini
salon gier. Lampion powinniśmy od razu zauważyć…, Po raz pierwszy chyba żałuję,
że nie było opisu PK… rozświetleń czy czegokolwiek. Zawracamy, kierujemy się na
Teklin i dalej na Jabłonną, gdzieś pomiędzy tymi miejscowościami powinien być
kolejny lampion – 37. Tym razem trafiamy na niego w zasadzie bezbłędnie.
Podbijamy karty.
19:01-meta
Teraz pozostało nam już tylko dojechać do mety przed 20:00,
jest jeszcze trochę czasu, ciągniemy szosami, i w końcu dopadamy bram szkoły,
oddajemy karty i dopiero teraz zauważamy brak PK9 (o czym pisałem wcześniej).
Jeden prysznic na kilkadziesiąt osób to trochę za mało, ale
dzięki temu mamy sporo czasu na rozmowy ze znajomymi, mija chyba dobra godzina
do chwili gdy udaje nam się spłukać błoto, piasek i pot. Na dokładkę nasze
rowery będą pozbawione tej przyjemności, muszą cierpieć jeszcze trochę,
organizatorzy nie przewidzieli miejsca na spłukanie tego syfu…
W sumie impreza całkiem udana, gdyby nie drobne
niedociągnięcia: prysznic, brak możliwości opłukania rowerów, reszta to pogoda,
która mocno dała się we znaki. W chwili gdy pisze te słowa wiem o jeszcze
jednym szczególe, gleba była na tyle paskudna, że na siniaku się nie skończyło,
żebra całe, ale jest krwiak i obite płuco… Na chwilę muszę odpuścić maratony a
dojazdy dopracowe powinny być bardziej lajtowe. Ideałem było by gdybym odpuścił
zupełnie jazdę na rowerze i wziął wolne.
Dzień nietypowy..., z rana pobudka i... muszę siąść i zaplanować trasę, wprowadzić interesujące mnie punkty do endomondo... W końcu gdzieś kolo 9:00 wyjeżdżam z domu. Kierunek.... Dworzec PKP Katowice. Pakuję się do pociągu i... spotykam Yoasię :) jadącą na Jurę... W pociągu na miłej rozmowie moja godzina. W Łazach muszę wysiąść, Yoasia jedzie dalej, muszę dotrzeć do Siewierza i sprawdzić przejezdność wstępnie wyznaczonego szlaku przejazdu uczestników spotkania integracyjnego..., przynajmniej taki jest plan. Początek drogi to zielony szlak z Łaz do Siewierza, tyle, że na chwilę odbijam pofocić odnowiony dworzec PKP w Łazach...
By po kilku minutach ruszyć na zachód, kierunek jest o tyle prosty do ustalenie, że dzisiaj wiatr wieje z tamtego kierunku..., niby pomaga, ale jak będą górki... Początkowo nie ma nigdzie oznaczeń "zielonego", jadę trochę na czuja, wspomagając się mapami i gps-em... Na szczęście już po kilku km zaczynają się gdzieniegdzie pojawiać jakiekolwiek znaki. Niestety część szlaku tonie w jakiś bagnach... Przepycham rower..., za to im bliżej Siewierza tym ścieżka lepsza, lepiej oznaczona...., robi się szeroka... w mieście obowiązkowy postój przy zamku i na ryku, jednak to nie cel mojej wycieczki, na dokładkę, nie mam zbyt wiele czasu, za... kilka godzin muszę być w kaletach, a kilka miejsc wymaga sprawdzenia.
Za Siewierzem kluczę po lasach szukając pozostałości składu bomb i resztek jednostki wojskowej..., niestety wiele nie zostało..., myślę, że to miejsce nikogo nie zainteresuje, w zasadzie jedyny ślad do wybetonowane place 5x5m. szkoda. Za to las po którym jechałem robi wrażenie, jest niesamowity.
W Zadzieniu w oko wpada mi dla odmiany miejsce postojowe, przy okazji sprawdzam godziny otwarcia wszystkich napotkanych sklepów, to może być bardzo cenna informacja za miesiąc.
W Zendku pakuję się w teren, interesują mnie tutaj 2 miejsca, stare poniemieckie lotnisko, tyle, że w tej chwili całość terenu pochłonął już AirPort Katowice w związku z rozbudową, trochę szkoda.... jednak nieco dalej natykam się na drugi i punkt... zbiorniki na paliwo (niestety nie są zbyt ciekawe) i ciekawy bunkier kamienno-betonowy, jest małym, ale o dość niespotykanej budowie.
Kilkadziesiąt minut później mijam Brynicę i zdzwaniam się z Darkiem, już nie mam czasu na podziwianie, na błądzenie, na szukanie... teraz muszę pędzić na Kalety.
Udaje mi się dotrzeć na miejsce ciut przed czasem, pakujemy rowery na samochód i jedziemy do Zabrza gdzie dowiaduję się o treningu Darka..., jestem trochę zmęczony, ale cóż..., jak trzeba to trzeba, dobrze, że mam szybszy rower ze sobą, przynajmniej mam szansę na dotrzymanie koła Darkowi ;P
Po dość intensywnych 90 minutach wracamy do Zabrza, mam jeszcze godzinę, w zasadzie upłyneło nieco więcej czasu, jednak muszę się zebrać i wrócić do Katowic.
W sumie dzień wypadł dużo lepiej niż się spodziewałem ;)
Piątkowe popołudnie, minęła 16:00,
zbieramy się z Darkiem i powoli opuszczamy Górny Śląsk, kierunek Łomnica.
Jeszcze przed wyjazdem analizujemy prognozy pogody i z niepokojem spoglądamy w
niebo, nic nie zapowiada tego co ma się zdarzyć co nas będzie czekać, z
czym będziemy musieli się zmierzyć. Jednak im bliżej jesteśmy Jeleniej Góry,
tym temperatura niższa. Niby nie powinno nas to dziwić, jednak mimo wszystko
mieliśmy nadzieję, że tym razem pogodynki i pogodyni się mylą…, że nie mają
racji. Mam jeszcze nadzieję, że środek na poparzenia słonecznie i fenistil na coś się przydadzą.
W chwili osiągnięcia bazy…, zaczyna padać
deszcz, początkowo nieśmiało, jednak im więcej mija czasu tym bardziej robi się
nieprzyjemny, niektórym zupełnie to nie przeszkadza, w bazie atmosfera
piknikowa, przed szkołą ktoś rozpalił grilla, wszyscy są pełni zapału i
nadziei... - jakoś to będzie :)
W biurze witają nas uśmiechnięci
organizatorzy, proponujący specjalny wariant Wyrypy do Złotoryi. :) To efekt
naszych poczynań na Kaczawskiej Wyrypie, chyba zostaliśmy zapamiętani…, wtedy
pomimo błędu nieźle się bawiliśmy, tym razem mamy nadzieję powalczyć,
zmierzyć się z chyba najbardziej wymagającym wyzwaniem dla rowerzystów. W końcu
200km po górach przy prawie 7km przewyższeń to nie przelewki. Boimy się tylko
jednego, ja dalej walczę z zapaleniem zatok, Darek jest krótko po anginie…., oby
nie skończyło się to dla nas kolejnym tygodniem spędzonym na leczeniu. Cóż w
końcu wiemy na co się porywamy, przynajmniej mam taką nadzieję.
Dochodzi godzina 22:30, pora na naszą
odprawę i opóźnioną odprawę 100 kilometrowych biegaczy. Dostajemy cenne
wskazówki, mogące się przydać w drodze, mapy na pierwszą pętlę i rozświetlenia
okolic PK. Trochę szkoda, że opisy tym razem w wersji tekstowej, piktogramy z
którymi zetknęliśmy się rok temu dodawały kolorytu, wyróżniały tą imprezę,
zresztą jak wspominałem byłem zachwycony dokładnością oznaczenia punktów w
terenie. Wtedy spotkaliśmy się z tym pierwszy raz i początkowo sprawiało nam
problem rozszyfrowanie co może oznaczać wężyk krzyżujący się z kreską, jednak już po kilku
punktach „hieroglify” stały się oczywiste. To jednak już historia, przed
nami nowe wyzwanie…, mapy zostały pozbawione niepotrzebnie rozpraszających
elementów, w końcu po co komu nazwy miejscowości ;p
Rozrysowujemy nasz wariant, (w zasadzie
wiele kombinacji nie będzie, gdyż kolejność zaliczania PK jest z góry
narzucona, co jest również odmianą w stosunku do zeszłego roku), tyle, że do
kolejnych PK można podjechać na kilka sposobów, z różnych stron, zmagając się z
różnymi podjazdami czy zjazdami.
Dojazd do
pierwszych dwóch PK jest oczywisty, przynajmniej dla nas, za to 3 PK to wstęp do
odcinka specjalnego, który rok wcześniej był ciężki… wtedy pokonanie 10km
odcinka zajęło nam ok 3 godzin, jak będzie tym razem? Nie wiem…, OS będzie w
nocy, do pokonania ok 13km, po zupełnie nam nieznanym terenie. Nie podejrzewam aby było za prosto. Po kilkunastu minutach mamy rozrysowaną
całą drogę, ew. korekty będziemy nanosić już w trakcie (jak zwykle zresztą).
Dość
niespiesznie wsiadamy na rowery, odpalamy lampki i ruszamy.
PK1 - u podstawy skały od strony E
Kierujemy
się z grubsza na wschód od bazy, staramy się wybrać wariant względnie
najkrótszy, już z wstępnej analizy warstwic wygląda na to, że lekko nie
będzie…, Początek po szosach, jest jeszcze przyjemnie, pojawia
się teren, a nachylenie z każdym km robi się większe, w końcu nie ma możliwości
jazdy. Wąwozy wypłukane przez wodę, kamienie wielkości TV Rubin uniemożliwiają podjazd,
trzeba wpychać rower, odmierzamy odległości… i docieramy do miejsca
gdzie powinniśmy spodziewać się lampionu, w ruch idzie rozświetlenie, z którego
wynika, że to okolice góry Sokolik, a PK powinien znajdować się gdzieś u
podstawy skały, tyle, że opis doczytujemy nieco za późno wspinając się już po
stalowych schodach na szczyt skały… szybki odwrót… i próbujemy okrążyć skałę tak by
odnaleźć lampion, po chwili robi się tłoczno, sporo piechurów oraz rowerzystów,
wspólnymi siłami odnajdujemy perforator i pierwsze dziurki lądują na kartach.
Może nie będzie tak źle….
PK2 - u podstawy skały od strony S
Chwila
rozmowy ze znajomymi ze Szkoły Fechtunku ARAMIS i okazuje się, że spędzili w
okolicy kilka dni jeżdżąc i zwiedzając Rudawy…, znają teren…. Spoglądając na
mapę wiedzą co to za skałki, co to za górka, pomimo braku opisu na mapie
głównej, w grupie będzie raźniej więc jedziemy wspólnie. Kolejny lampion
powinien być kawałek dalej, końcówka to podejście, o
jeździe nie ma mowy, ponownie pojawiają się skałki, kamienne schody… i gdzieś
tam na końcu w krzakach pod skałą jest lampion :), drugi sukces… Pojawia się
jednak coś na co średnio mamy dzisiaj ochotę…, zaczyna prószyć drobny śnieg…, a
przed nami droga do kolejnego
PK 3 - droga przy granicy kultur
Jak ja nie
lubię takiego opisu, może oznaczać wszystko i nic…, niemniej w tym miejscu
czeka na nas wjazd na odcinek specjalny, jeszcze się łudzę, że nie będzie źle… Na trójeczkę docieramy w ekspresowym czasie…,
odbieramy mapy… Nie ma po co rysować wariantu przejazdu,
odległości są zbyt małe, mapa w skali 1:15000. 10cm to jedynie 1.5km…więc
powinniśmy sobie z tym poradzić… już po chwili wsiadamy na rowery i kierujemy
się na
S01
Na odcinku
specjalnym okolice PK nie posiadają rozświetlenia, bo w sumie po co przy takiej
skali, nie ma też opisów, słowa gdzie jest umieszczony lampion, niemniej gdy
nawigacja będzie poprawna to nie powinno być większych problemów z
odnalezieniem kolejnych dziurkaczy przytroczonych do lampionów. Z dość dużą
grupą docieramy w miejsce gdzie spodziewamy się lampionu, tyle, że grupa skręca
nie tam, a my zgodnie z zachowaniem stada podążamy na kierownikiem wycieczki,
wkrótce odkrywamy błąd, ścieżka którą jechaliśmy ma się nijak do tego co wynika
z mapy, korygujemy błąd i przedzierając się przez mokrą polanę przysypaną już
delikatnie świeżym puchem. Docieramy do lampionu, każdy krok po przesiąkniętej
łące powoduje wlewanie się do wnętrza butów kolejnej porcji zmrożonej wody.
Brrr…, jeżdżąc w zimie po szosach, po lesie nie przypominam sobie sytuacji bym
miał tyle wody w butach…. Masakra…
Wracamy do
rowerów, dobrze, że lampki są odpalone, ale pamiętając poprzednie wpadki z
założenia zostawiamy zapalone światełka, to pomaga i to bardzo, szczególnie w
nocy, w lesie, gdzie chwila nieuwagi może skończyć się błądzeniem po okolicy w
poszukiwaniu rumaków.
Brniemy z powrotem na główną ścieżkę, by w końcu można wsiąść na rowery… i ruszyć na S07
Kolejny
punkt jest niedaleko, w końcu to OS na stosunkowo niewielkim terenie…, Jedziemy
w silnej 5 osobowej ekipie. Pod koniec klasycznie porzucamy rowery i idziemy
pieszo na azymut…
Jakieś
skałki…, jest lampion, podbijamy karty i wracamy, tyle, że nie w tym kierunku,
coś spieprzyliśmy, jednak…. śnieg wyjątkowo pomaga…, wyraźnie odcisnęły się
ślady w świeżym puchu…, wracamy po nich… Rowery odnalezione…, zjeżdżamy i… pora
na
S11
Dojazd dość
prosty, po drodze po raz kolejny porzucamy rowery, w zasadzie nie wszyscy, ja z
Darkiem ciągniemy je ze sobą…, Docieramy do czeluści, to… chyba jeziorko,
odpalamy lampki na 100% wydajności…, WOW… miejsce musi zabijać w dzień…, tutaj
musi być naprawdę pięknie… kilkadziesiąt metrów dalej jest lampion… podbijamy
karty i zawracamy
W końcu pora
wsiąść na rowery i zaczynamy zjeżdżać do „głównej” ścieżki, okazuje się iż
Basia zgubiła licznik, podejrzenie pada na jedną z choinek, to pewnie ona
przywłaszczyła go sobie. Z żalem rozstajemy się, chociaż być może uda się spotkać
później. Szermierze zawracają…, odszukać zgubę, a my kierujemy się na
S12
Punkt
banalny, odnalezienie go nie sprawia nam najmniejszych kłopotów, w zasadzie
wpadamy na niego…, oby było tak dalej… Pierwotnie planowaliśmy poczekać na
Basię i Grześka jednak…, pogoda i przenikliwe zimno zmienia naszą decyzję (im szybciej skończymy OS-a tym będzie dla nas lepiej)…
postanawiamy jechać na
S09
Do punktu
powinna nas doprowadzić dość szeroka droga…, problem jednak pojawia się dość
szybko…, droga co prawda jest szeroka, jednak w wielu miejscach pojawiają się
głębokie kałuże, koleiny i masa błota. Kilkukrotnie rower się zapada, o jeździe
nie ma mowy, trzeba prowadzić maszynę… Na szczęście
„dziewiątka” na swoim miejscu…, kawałek dalej jest
S10
Ruszamy…, o
jeździe w dalszym ciągu nie ma mowy…, po odnalezieniu lampiony kombinujemy jak
dojechać do S04 i S02… szkoda, że nie zaliczyliśmy ich wcześniej, teraz nie
specjalnie mamy je po drodze…, chyba je odpuścimy… za to skierujemy się na
S08
Z mapy
wynika, że droga nie powinna być specjalnie skomplikowana…, co prawda odległość
całkiem spora…, jak na OS-a, ale ścieżka przynajmniej na mapie robi wrażenie
niezłej… oczywiście mylimy się…. Nasza pomyłka dotyczy oczywiście
„przejezdności” ścieżki… w którymś momencie nie ma mowy nawet o pchaniu,
wycinka drzew dołożyła swoje, próbujemy wyminąć przeszkodę, jednak im bardziej
próbujemy, tym bardziej jest nie do ominięcia… w końcu po krótkim postoju i
rozważeniu alternatyw podsnawiamy odszukać jakąkolwiek ścieżkę, ścieżynkę,
cokolwiek prowadzącego nas z grubsza we właściwym kierunku... i… odnajdujemy, tyle, że za diabła nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy, docieramy do czegoś szerszego i gdzieś tam w lesie majaczy w świetle
lampi odblask… to lampion, w odległości max 100m….
Podchodzimy…
to S08…, nieważne jak, ale wstępują w nas nowe siły, wiemy gdzie jesteśmy…,
wiemy gdzie chcemy dotrzeć…, jest droga…. Damy radę…
S03
Dotarcie do
PK nieco inaczej niż zwykle… jako że stan ścieżek na OSie pozostawia wiele do
życzenia, to spacer na azymut po najkrótszej linii nie robi nam specjalnie
różnicy… (zaczyna świtać), chwilę później jesteśmy na miejscu, na szczycie,
przy kolejnych skałkach z lampionem… Chwila rozmowy z Darkiem i ruszamy odszukać
Jedziemy dookoła, i
teoretycznie nadkładamy sporo drogi… jednak przy tej skali mapy to nie ma znaczenia…, kiedy w końcu dojdziemy do tego, że na OS-ach warto nadłożyć drogi, a nie pchać
się przez wszystkie przeszkody…, skały, rzeki, bagna… W końcu powinniśmy o tym
wiedzieć, to w końcu nie nasz pierwszy OS w życiu… Takie podejście zemściło się
na nas m.inn. na Funexie. Za to sama szósteczka pękła dość składnie, nawet
chwilami dało się jechać…,
To punkt
kończący OSa… pokonanie tych kilkunastu km zajęło nam 4 godziny…, w tym czasie
zlało nas i przymroziło… za to ruina do której dojeżdżamy robi wrażenie… jest
niesamowita…. Chwilę później z kolejnym zaliczonym PK ruszamy dalej na
PK 17 - narożnik wklęsły budynku od
SE – BUFET
W końcu
cywilizacja, w końcu jakieś miasto…., w końcu market Dino… zamknięty w tym
roku, jednak odżywają wspomnienia, gdy rok temu wycieńczeni wysoką temperaturą
siedliśmy w pobliżu zaopatrzeni w pączki z czekoladą…, ech... Dzisiaj jest zamknięty… za to niedaleko czeka
na nas BUFET…, wchodzimy do środka, oddajemy kartę sędziom i… jest banan, jest
gorąca kawa…, chwila odpoczynku, wstępują we mnie nowe siły… (solidna porcja
malej czarnej czyni cuda). Wychodzimy na zewnątrz… dalej zimno.. .a tak było
przyjemnie na punkcie….
Tym razem
możemy cieszyć się jazdą rowerem, nie ma zsiadania.., nie ma przepychania…, w
końcu jest to maraton rowerowy…, Dojeżdżamy w okolice PK i za diabła nie mogę
dopasować rozświetlenia do mapy i okolicy… sporo później przy analizie mapy,
wiem gdzie zrobiłem błąd… za to sama górka nie do pomylenia… na szczycie czeka
na nas perforator…
Tym razem
czeka na nas długi przelot na
PK19 – granica kultur od strony N
Jest dobre
kilkanaście km dalej… pomimo kilku pagórków da się jechać szybko, w wielu
miejscach przekraczamy magiczne 30km/h, tyle, że przemoczone ciuchy zaczynają
dawać znać o sobie. O ile jeszcze korpus i nogi są nieźle zabezpieczone, nawet
przemoczone buty jakoś przeszkadzają…, to największym problemem są mokre
rękawiczki… W Maciejowej Darek sygnalizuje, że ma dość, że zgrabiałe z zimna
dłonie nie są w stanie zmieniać przerzutek…, naciskać na klamki hamulcy…
Próbuje mnie przekonać do jazdy dalej… jednak po chwili obydwoje kierujemy się
do bazy…, jazda w mokrych ubraniach nie sprawia mi specjalnie radości i chęcią
przebiorę się…, zrzucę mokre przesiąknięte łachy…, wbiję się w suche ciepłe
zapasowe, i ruszymy dalej…
Meta
Dojeżdżamy
do bazy, odstawiamy na chwilę rowery… idziemy się przebrać…, trafiamy na
odprawę trasy Pieszej 50km… by nie przeszkadzać idziemy do swojego kąta…,
chwila rozmowy, zdejmujemy rękawiczki…, buty, kurtki… jest lepiej… Darek
zauważa, że podłoga jest podgrzewana… sam jestem w szoku…, szkoła musiała wydać
niezły kawał grosza na to rozwiązanie... tylko po co jeszcze kaloryfery?
Postanawiamy
nieco bardziej się rozgrzać lądując na kilka min w śpiworach…, tyle, że zamiast
być coraz lepiej jest dokładnie odwrotnie… pojawiają się dreszcze…, nie
potrafimy się rozgrzać… może coś ciepłego, kawa, herbata nam pomoże…
Mija 1.5
godziny i nic… dalej jest nam zimno, na samą myśl o wyjściu na zewnątrz robi
nam się niedobrze… w końcu trzeba podjąć decyzję… rezygnujemy… pogoda nas
pokonała… bardzo powoli zbieramy się, coś co rzuca mi się w oczy… to to..., że do
chwili naszego wyjazdu nikt nie skończył pierwszej pętli…, wynika z tego jasno iż warunki
są naprawdę ciężkie… w bazie jest tylko jeden rowerzysta… który odpuścił tuż po
OSie…. Z podobnego powodu jak my…
W końcu
wszystko zostało spakowane, rowery zamocowane na dachu samochodu…, możemy
wracać, jeszcze tylko pora pożegnać się z organizatorami… i powrót na Górny
Śląsk.
Powrót lekko się dłuży, jest męczący…, i pomimo tego, że wewnątrz pojazdu jest ciepło,
dalej dopadają nas dreszcze…., kiedy to przejdzie?
Już w
Zabrzu, po pysznym posiłku…, raczymy się grzanym winem i… dopiero ono rozgrzewa
nas na tyle, że znikają bezpowrotnie targające nami drgawki…
O ile na
początku tuż, po skończeniu występu na RW…, wydawało mi się, że to porażka,
pomyłka…, że nie warto było się męczyć to, w chwili gdy emocje
opadły…, mam wrażenie, że w warunkach z którymi przyszło nam walczyć nie ma co
narzekać na OSa… Przecież można było go odpuścić, tyle, że nie myśleliśmy o
tym, bo … na krótkim odcinku było wiele PK do zdobycia. Pewnie gdyby nie
przedzieranie się przez łąkę…, nie przemoczone buty, rękawiczki, które zamiast
chronić potęgowały odczucie zimna…, i ten niepotrzebny półmataron z buta… w
błocie, wodzie… Tym razem trzeba było po
prostu ominąć przeszkodę, ew. zaliczyć kilka PK znajdujących się pomiędzy 03 i 15,
a zmierzyć się z podjazdami na reszcie trasy… Cóż… zdobyliśmy kolejne
doświadczenia, wiemy, że w maju w Jeleniej Górze, może padać śnieg, może być
chłodniej niż w lutym w Katowicach… Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to
mimo wszystko OS-a wolałbym w tym miejscu zaliczać w dzień… i to nie ze względu
na problemy z nawigacją w nocy, a raczej na piękno tego miejsca (zeszłoroczny OS nie był taki malowniczy), którego w
zasadzie nie udało nam się zobaczyć…, mogę się jedynie domyślać jak niesamowity
musi być widok jeziorka w pobliżu S11, co może być widać ze skałek na które
prowadziły stalowe schody na PK01….
Zastanawiam
się czy… za rok będę miał na tyle odwagi by zmierzyć się po raz kolejny z
Rudawską Wyrypą, tym bardziej, że wiem (mam taką nadzieję) czego po niej oczekiwać i wiem, że jest
to najcięższy maraton z jakim przyszło mi się zmagać…, pod tym względem dorównuje
mu chyba tylko Transjura, tyle, że tam zabijają piachy…
Międzynarodówka - Internationale (tą piosenką katowali mnie w podstawówce)
1 maja - święto... już od wczoraj wiem, że część dnia muszę poświęcić siostrze, z rana tel... chwila rozmowy i umawiamy się na mały przejazd po lesie, przy okazji chcę sprawdzić jaka będzie średnia dla osoby niewiele jeżdżącej rowerem, będzie to miało znaczenie przy planowaniu wyjazdu firmowego w większym gronie. Dzisiaj nie zapowiada się jakiś wielki hardcore, raczej spokojna jazda. Obieram kierunek na zalew Wesoła, bo... w linii prostej jest ok 10km, w razie czego nawet z buta wrócimy w ciągu 1.5 godziny, a po drodze sporo lasów... Fakt, że przy podjeździe na Murcki trochę się nasłuchałem... ale później już było nieźle, nawet podjazd przy powrocie z zalewu w kierunku Giszowca nie sprawiał jakiś większych problemów.
Przy okazji planujemy pofocić w kilku miejscach, w końcu po coś są lustrzanki, ja nastawiam się na fotografię IR, zabrałem ze sobą D70. Poniżej kilka efektów zabawy z filtrem podczerwieni.
Dość nietypowy wypad tym razem, jednak ze względu na to że nasze koleżanki z pracy – Olga i Dorota zapisały się na czwartą edycję rajdu miejskiego postanowiliśmy im potowarzyszyć jako wsparcie na trasie. Baza rajdu mieści się w budynku Instytutu Fizyki Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Dziewczyny do pokonania będą miały ok 20km pieszo, 50km rowerami a na punktach zadania czasami sprawnościowe, czasami umysłowe. Poranek jest chłodny, ale dzień zapowiada się ciepły i słoneczny. Kilkanaście minut przed Starrem dziewczyny idą na odprawę do auli. Około 9:30 już przed budynkiem następuje rozdanie kart z opisami punktów, map dla części pieszej. Chwila zastanowienia i pora ruszyć.
Pierwsze zadanie to przedostać się na drugą stronę ul. Rozdzieńskiego, punkt jest umieszczony niedaleko na placu zabaw. Problem polega na tym, że kładka nad ulicą jest obwarowana zasiekami, przejścia oficjalnie brak. Idąc w ślady współzawodników forsują przeszkodę i docierają na miejsce. Na punkcie zadanie do wykonania - 10 pompek.
Olga bierze to zadanie na siebie i chwilę później mogą udać się na poszukiwanie drugiego punktu umieszczonego dla odmiany w kinie Kosmos.
Sama droga nie jest jakaś skomplikowana i wkrótce docierają na miejsce, po wejściu do wewnątrz czeka na nie zadanie logiczne, dotyczące m.in. Agnieszki Holland i rodziny Simpsonów :). Po raz kolejny pokazują klasę i chwilę później mogą udać się dalej do jaskini ludzi gór – „Knajpy Podróżników Namaste” na ul Sobieskiego. Kolejny długi pieszy odcinek, a na miejscu po raz kolejny dzisiaj zadanie logiczne. Umiejscowienie w europie masywów górskich. Okazuje się, że rozwiązują najlepiej ze wszystkich dotychczasowych drużyn. Brawo.
Parę minut później już pędzą dalej tym razem do parku Kościuszki gdzie czeka na nie „grzybek”, w ruch idą mięśnie i bez żadnych problemów Olga razie sobie z tym trudnym zadaniem.
Zadowolone ruszają dalej - kierunek… „Biały Domek” – Górnośląskie Centrum Kultury im. Krystyny Bochenek, już samo umiejscowienie punktu wskazuje, że muszą liczyć się z zadaniem logicznym. Na miejscu dostają do rozwiązania rebusy, pytanie tylko czy warto tracić zbyt dużo czasu na ich rozwiązanie…, za brak jest tylko 10 min kary. W takich przypadkach zawsze warto rozważyć czy nie lepiej poświęcić zadanie w zamian za więcej czasu na dotarcie do kolejnych punktów.
Po kilku min. ruszamy dalej - kierunek Biblioteka Śląska, jak można się spodziewać, będzie kolejne zadanie logiczne… Spoglądam na licznik, w nogach mają już 13km… sporo… Na miejscu po zaliczeniu zadania możemy wracać do ścisłego centrum, po drodze jeszcze tylko przejście podziemne na ul. Wojewódzkiej i spisanie informacji o Henryku Sławiku i pozostały do zaliczenia już tylko 2 punkty, pierwszy w Muzeum Śląskim i kawałek dalej w Altusie, tym razem czeka je wspinaczka na szczyt Katowickiego drapacza chmur…
W między czasie dojeżdża Darek i wspólnie czekamy pod budynkiem na powrót dziewczyn.
Teraz powrót do bazy i odebranie map na trasę rowerową. Organizatorzy wspominali coś o 50km na rowerze, jednak patrząc na mapę na pierwszy rzut oka mam wrażenie, że jest tego sporo więcej, oceniam iż będzie to około 70km… najkrótsza droga to prowadzi do głównych drogach, zupełnie bez sensu… Spodziewałbym się raczej poprowadzenia trasy po południowej części miasta. A tutaj punkty umieszczone w okolicznych miastach…, Czeladzi, Bytomiu, Chorzowie.
Chwila rozmowy i od razu kasujemy punkty wysunięte najdalej…, pozostaje Wełnowiec, Park Śląski, Nikiszowiec, Giszowiec i Muchowiec. Całość powinna zamknąć się w ok. 30km. Czasu powinno starczyć.
Pierwszy punkt jest umieszczony na hałdzie na granicy Katowic i Siemianowic Śląskich, trochę zakosami ale docieramy na miejsce, w zasadzie cieszy mnie to, że to nie ja muszę się wspinać na górę. Dorota i Darek pędzą na szczyt, a my z Olgą obmyślamy trasę dojazdu do Parku Śląskiego.
Po chwili jesteśmy znowu w komplecie, przez Koszutkę docieramy do stacji Elki i… dziewczyny mają chwilę odpoczynku, jadą wygodnie na krzesełku do stacji Stadion Śląski. A my gnamy na rowerach, po drugiej stronie czekają na nie do wykonania 3 zadania, pierwsze to rowerki wodne i zaliczenie 2 PK na stawie, drugi punkt w pobliżu, trzeba zapamiętać nazwę firmy ochroniarskiej jednego z budynków i trzecie to siłownia. W między czasie dojeżdża do nas Agnieszka, pokibicować naszym gwiazdom :).
Chwila rozmowy i ruszamy rowerami w drogę powrotną, niestety do stacji Elki Olga i Dorota muszą dotrzeć pieszo, dopiero tam dosiadają rowerki i pora udać się na Muchowiec, przedostanie się przez place budów sponsorowane przez Boba Budowniczego chwilę zajmują, wkrótce jednak jesteśmy na miejscu, tutaj nie ma zadania, jest tylko punkt, spoglądamy na zegarki… i mało czasu… jest coś około 15:00. Nikiszowiec odpuszczamy, ale… Giszowiec jest jak najbardziej w zasięgu. Jedziemy w pobliżu źródeł Kłodnicy i… nieco dalej muszę się pożegnać, dzisiaj niestety mój limit czasowy się wyczerpał. Dalej jadą w eskorcie Darka i Agnieszki.
Do punktu pozostało im ok. 10 minut jazdy po dość prostym terenie i asfaltowej ścieżce rowerowej, nie powinno być problemów.
Na punkcie kolejne zadanie logiczne, tyle, że czasu mało…, decyzja… punkt zaliczony pora wracać jak najkrótszą drogą. Do zamknięcia mety pozostało 40 min.
Do pokonania jest torowisko w pobliżu ul.73 Pułku Piechoty i dalej wąska ścieżka usiana korzeniami. To nie za dobrze dla roweru Doroty, z wąskimi oponami przystosowanymi do szos. Na metę wpadają 10 minut przed końcem czasu… Zmęczone, zziajane i szczęśliwe.
W sumie fajnie było trochę potowarzyszyć… i przyglądać się nieco z boku zmaganiom… W klasyfikacji znajdują się na 15 miejscu na 22 drużyny mix. Jak na pierwszy spontaniczny występ to rewelacyjne osiągnięcie. Już zapowiadają udział w kolejnych tego typu imprezach. :)