Obywatel G.C. - Paryż Moskwa
Początkowo planowałem jechać lasem, zmieniam jednak plany, pomimo tego, że wychodzę przed 17:00 to muszę pojechać szosami, jestem umówiony by znajomym staruszkom poustawiać nowo zakupiony sprzęt. Pierwotnie zastanawiam się czy nie polecieć do domu tam się przebrać i dopiero ruszyć dalej. Tyle, że to strata czasu... postanawiam bezpośrednio podjechać do nich rowerem, raczej nie spodziewam się problemów z konfiguracją, myślę, że 30-40 minut powinno w zupełności wystarczyć. Gnam więc po szosach. Docieram na miejsce i tak jak się spodziewałem po kilkunastu minutach wszystko działa tak jak powinno, jeszcze dobre 20 minut rozmów o wszystkim i o niczym i mogę wrócić do domu, gdzie czeka na mnie gorąca kąpiel... ;)
Kobranocka - List Z Pola Boju
Cały dzień padało, jest mokro, tle, że coś zaczyna się zmieniać, zaczyna się wypogadzać, gdy ruszam jest coś koło 14-15 stopni, dość przyjemnie. Szybko dochodzę do wniosku, że w lesie może być pięknie, odbijam na Makoszowy i ponownie wjeżdżam w las, identyczną drogą jak ta wczorajsza. Tyle, że wody, kałuż, rozlewisk i jeziorek jest kilka razy więcej... Błoto co jakiś czas zmusza mnie do kluczenia, kombinowania nad ścieżką przejazdu. Gdy jestem na Helembie zastanawiam się czy jednak nie pojechać przez Kochłowice... będę miał same szosy... Tylko co to zmieni? I tak buty są przemoczone..., ciuchy utytłane błotem, a rower ma na sobie sporą warstwę piachu, błota i runa leśnego... Kontynuuję jazdę lasem, zauważam sporo grzybów, tyle, że tych mniej jadalnych... jednak co kawałek rośnie jakiś... a gdy są grzyby trujące to jadalne również powinny się pokazać... Może więc w weekend na grzyby się wybiorę ?
Flying Colors - A Place in Your World
Poranek dość nieprzyjemny, niby 14 stopni, ale widać, że jest mokro, że padało, prognozy wskazują na dokładkę, że może mnie coś dorwać po drodze, wybór trasy mógł być tylko jeden... szosy. Na rower wsiadam około 7:20, ruszam... mgły dość gęste, widoczność niewielka, jednak deszcze jakoś mnie omija, chociaż co chwilę mijam jego świeże ślady. Gdy jestem już na granicy Zabrza i Gliwic zaczyna kropić, deszczyk staje się coraz bardziej konkretny, coraz bardziej rzęsisty... Gdy dojeżdżam do pracy leje już solidnie...
Minęła 17:00... Jest przyjemnie ciepło, prawie 20 stopni, słonecznie, mam około godzinę do zachodu słońca... Jadę lasem. Wjeżdżam do lasku Makoszowskiego, później szybka prosta na Makoszowy i wjeżdżam na chyba najczęściej wykorzystywaną przeze mnie wersję terenową... Na starej hałdzie wita mnie błoto... tutaj jest to prawie norma, musi nie padać przez 2 tygodnie by toto się wysuszyło... alternatywą jest delikatne nadłożenie drogi przez lasy Makoszowskie. Za hałdą kolejne zmagania z terenem po wycince. W końcu jednak dojeżdżam do Halemby, znowu kawalątek po szosach, zaczyna się ściemniać, trzeba skracać, jeżeli nie chcę jechać po zmroku... Staję jeszcze na moment w Starej Kuźni i... ruszam przez ostatni fragment leśny - przez las Panewnicki. Wktórce docieram do Ligoty, Piotrowic i Ochojca..
Masakra... 7:40 a ja dopiero na rowerze... jakiś obłęd... muszę gnać ile wlezie... Na szczęście poranek słoneczny i ciepły, coś około 15 stopni... Problem dla odmiany stwarza ruch na drogach... jest niesamowicie duży, wyjazd z Katowic stwarzał poważny problem, w wielu miejscach korki. Dopiero gdy minęła 8:00 i minąłem Kochłowice zaczęło się luzować. Dopiero od tego miejsca można było nieco spokojniej pojechać. Do firmy docieram kilka minut przed 9:00... Coś czuję, że dzisiaj będzie wszystko w biegu.
Skillet - Awake and Alive
Wyjazd z 30 minutowym opóźnieniem... ech... kiedy się nauczę wcześniejszego wstawania, a może to efekt późnego wschodu słońca, mam wrażenie, że go potrzebuję do normalnego działania. Gnam po szosach bez żadnych kombinacji, mam okazję podziwiać po raz kolejny wschód słońca... tylko co z tego gdy jest stosunkowo chłodno, chociaż pewnie za miesiąc będę marzył o takich wysokich temperaturach.