Chwila po 18:00 melduje się zastęp młodych francuzów i siostra. Rowery przygotowane, jedziemy, to nie może być nic wymagającego, wiem z kim mam do czynienia, więc wybieram drogę na Starganiec, krótko i bez żadnych szaleństw. Jedzie się przyjemnie, chociaż może wolno, już się odzwyczaiłem od jeżdżenia tak w takim tempie, chociaż na Śnieżce jak bym utrzymał taką średnią to będę zadowolony :)
Już na Stargańcu okazuje się, że nie mam aparatu, siostra co prawda ma ale bez karty pamięci. Rewelacyjnie przygotowaliśmy się....
Szybki wypad do 2 znajomych. Po tygodniu umawiania się w końcu udało mi się dostarczyć zrobionego i leżącego od tygodnia notebooka, strasznie coś miałem pod górę. Później na chwilę do qmpla pogadać o starych dobrych rowerach, wstępnie też umawiamy się na przegląd Manfreda, a przy okazji chyba będę miał z kim udać się do pobliskiej siłowni, może to mnie zmotywuje? Na tą chwilę coś tam nie mogę dotrzeć, najczęściej jest to związane z moimi późnymi powrotami, zresztą cały tydzień był lekko porąbany ;P
Na dole wpisu cały Immigtant Song do posłuchania, przypomnienia.
Powrót z pracy zapowiadał się niewinnie, żadnych wyczynów, spokojna jazda, przyzwyczajanie się do geometrii Manfreda i tej niesamowicie szerokiej kierownicy. Sama trasa nie nastręczyła żadnych problemów, ot taki kawałek rowerówki do przejechania z Gliwic do Zabrza gdzie umówiłem się z Darkiem. Na miejscu spotkanie z jego wspaniałą rodziną i znajomymi. Kilka małych drinków i... decyzja jedziemy na "Diallo UpHill Race Śnieżka" w tym roku. Przyznam się, że dalej mam wątpliwości co do tej decyzji (co prawda już rok temu wyraziłem chęć zmierzenia się z tym wyzwaniem), czy dam radę, czy sobie poradzę, wiem jedno, jak powiedziało się A to teraz trzeba powiedzieć B. Jadę na 100%, mam miesiąc na przygotowanie się, będzie ciężko, rower musi przejść kilka zmian związanych z podjazdami, a w ciągu miesiąca muszę kilka razy zmierzyć się z kolejnymi podjazdami w Beskidach i okolicy, wydłużyć trasę do domu - wariant Mikołowski będzie optymalny. Siłownia i basen czekają.
I w końcu nastąpiła ta niesamowita chwila, smutna ale i radosna. Narodził się Manfred (dzięki zmarłemu Zygfrydowi dostał sporo całkiem niezłych podzespołów). Ze Szfagrem zdążyliśmy oblać nową ramę na szybko, po kilku drinkach po raz pierwszy pojechałem do lasu na Manfredzie, musiałem poczuć to twarde siodełko, tą szeroką kierownicę. Teraz znowu muszę się przyzwyczaić to tej geometrii, w sumie trochę ponad 5km na mały rozjazd i czuję Ekstazę, czuję zachwyt, prawie jak orgazm. Ogólnie dzisiaj mam dzień św. Mikołaja, poza rowerem dostałem równie wyczekiwaną kartę Benefitu MultiSport - teraz zostało już tylko z tego skorzystać. Dzisiaj jeszcze mnie czeka przełożenie opon na nowe, a w ciągu tygodnia modyfikacja napędu na 11-34 + wymiana tarczy hamulcowych i spadam w góry. Najbardziej się cieszę z jutrzejszego wyjazdu do pracy, w końcu na SPD-kach w końcu na KTM-ie
Powrót z wczorajszej imprezki dość późno, niestety ilość napojów wspomagających była na tyle spora, że do południa nie odważyłem się wsiąść na rower. Zresztą później, też jechałem z duszą na ramieniu, trasę maksymalnie skróciłem, tzn wykorzystałem Koleje Śląskie, a w Katowicach wysiadłem na Zawodziu i wróciłem poprzez Dolinę 3 Stawów i lasy Ochojeckie. Na drogę odpaliłem początkowo KNŻ jednak później zmieniłem na Kabanos - Kiełbie we Łbie. Na dole wpisu piosenka Bagno z tej płyty.
Zamiast wielkiego rowerowego wyjazdu w weekend udało mi się wyrwać jedynie na chwilę w niedzielę późnym wieczorem. Zabrałem ze sobą kumpla, aż dziwne, że się zgodził, może dlatego, że obiecałem mu, iż będzie krótki i powoli ;). Wybraliśmy się więc nad Starganiec (taki staw pod Mikołowem), główny ce to pogadać, w końcu nie widzieliśmy się już jakieś 3 miesiące, a mieszkamy może 200m od siebie. To nie jest normalne.
W zasadzie nie ma specjalnie o czym pisać. Po wcześniejszym wypadzie na jurę, szybki powrót pociągiem do domu, na miejscu niemiła niespodzianka, nie ma prądu. Upalił się kabel za tablicą z licznikami. K#$%&a !!!! 3 dodatkowe godziny wyjęte, z życia, ale zasilanie odzyskane. Komputery działają, internet jest, można wejść na BS :)
Wczoraj lało. Dzisiaj tez było nieciekawie. Szczęśliwie po południu zaczęło się wypogadzać, wiatr zelżał, więc coś mnie podkusiło by dosiąść po raz kolejny rumaka. Zadzwoniłem jeszcze do Piotrka, może się wybierze dzisiaj i ... stał się cud. W końcu ruszył 4 litery i pojechaliśmy. Niestety rowerowe opierdalanie się odcisnęło na nim swoje piętno. Podjazd pod Murcki wykończył go (chociaż wybrałem asfalt), siły się skończyły i robił to co Polacy potrafią najlepiej. Narzekał prawie całą drogę, a to że już nie dla niego, a to że jadę za szybko, że góra wysoka. .... Mać. Skróciłem mu więc męki do minimum. Po Murckach krótki zjazd w kierunku Giszowca, następnie powrót do domu. W lesie dość przyjemnie, może jedynie gdy zaczął zapadać zmrok zrobiło się chłodno, ale temp cały oscylowała powyżej zera.
Ilość km nie powala, ale zawsze to coś. Gorzej, że pewnie przez kolejny tydzień nie uda mi się nigdzie wyrwać :(.