Środa rano

Środa, 2 września 2015 · Komentarze(0)
Wyjazd dopiero 20 minut po siódmej, masakra, na dokładkę uświadamiam sobie, że zaczął się rok szkolny, ruch na drogach to jedna wielka masakra, już w Piotrowicach odbijam lekko w bok, na ul, Asnyka... tam jest spokojniej, gdyby nie późna pora to pewnie zdecydowałbym się na pełny przejazd lasem, wyjazd z Katowic przez Panewnicka to masakra, jeszcze gorzej jest koło szkoły w Kochłowicach, nawet gdy mija ósma, niewiele to pomaga... Zastanawiam się, czemu wczoraj tego nie zauważyłem, ale po chwili już wiem, wczoraj wyjechałem godzinę wcześniej, szkoły nie pracują o tej godzinie, a przynajmniej uczniowie jeszcze nie gonią o świcie, więc było zdecydowanie lepiej... 
W Gliwicach zjazd na Zabską to obłęd, po kilku minutach czekania, schodzę z roweru i idę na pobliskie przejście dla pieszych, to jedyna możliwość dzisiaj... a było tak pięknie przez ponad 2 miesiące...

Czekając na otwarcie śluzy
Czekając na otwarcie śluzy © amiga

Wtorek wieczór

Wtorek, 1 września 2015 · Komentarze(0)
Z firmy wychodzę kilkanaście minut po 16... wcześnie :), mam sporo czasu, jest ciepło, 26 stopni, idealnie na małe szaleństwo w terenie... Jadę wiec przez hałdę na Sośnicy,  dalej wzdłuż Kłodnicy, by wpakować się do Borowej Wsi, przez lasy wyjeżdżam na chwilę na Halembie, Skracam jednak nieco wycieczkę, po szosach przez Starą Kuźnię, gdzie znów wjeżdżam do lasu, ale to krótki odcinek, po którym szybko ląduję w Panewnikach... Wiatr nie przeszkadzał bo i jak :) las dość dobrze chroni przed wiatrem... Było przyjemnie...

Dziki odcinek Czarnej Hańczy
Dziki odcinek Czarnej Hańczy © amiga

Wtorek rano

Wtorek, 1 września 2015 · Komentarze(0)
Wczoraj późny wyjazd, dzisiaj za to muszę być w firmie koło 8:00, jak najwcześniej, najlepiej jeszcze przed ósmą... więc wcześniejsza pobudka, szybsze zbieranie i już o 6:19 jestem w drodze... Gnam szosami, wspomaga mnie wiatr w plecy... dzisiaj aura jest łaskawa :), na drogach pusto, już nie raz wspominałem o tym, że powinienem wyjeżdżać zawsze o tej porze... ale... szybko wracam do standardowych wyjazdów koło 7:00, - najczęściej jeszcze nieco później...

Kaczki na Czarnej Hańczy
Kaczki na Czarnej Hańczy © amiga

Poniedziałek wieczór

Poniedziałek, 31 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Rano przyjechałem wyjątkowo późno, ze względu na wizytę u lekarza, a później dzień się pokręcił... Do domu gnam szosami, nie mam czasu na jazdę terenem, a może po prostu nie chce mi się jechać lasami.... chcę jak najszybciej znaleźć się w domu... Naciskam mocniej na pedały, skąd u mnie tyle siły po prawie 2 tygodniach pedałowania dzień w dzień? Widocznie gdzieś tam jeszcze zostały jakieś resztki mocy :) A może wspomaga mnie wiatr? W chwili wyjazdu było wyjątkowo upalnie 34 stopnie, ale temperatura szybko leci w dół, gdy dojeżdżam do Katowic są już jedynie 24 stopnie, spora różnica... 

Pomnik przy leśnej drodze
Pomnik przy leśnej drodze © amiga

Poniedziałek rano

Poniedziałek, 31 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Poranek lekko pokręcony, z rana tuż po ósmej wypad do lekarza, oczywiście rowerowy, daleko nie ma :), po wizycie dopiero gnam do pracy, w przychodni już się przyzwyczaili, że przyjeżdża taki w gaciach rowerowych :). Z rana temperatura na poziomie 25 stopni... ciepło, przyjemnie... ale późny wyjazd to konieczność gnania drogami, szosami, nie zastanawiania się nad drogą. Za to na drogach jest luźniej, kto musiał ten już siedzi w pracy...  do firmy dojeżdżam dopiero po 10:00 i to grubo... szybka kąpiel, ciekawe o której wyjdę?

Okolica Augustowa
Okolica Augustowa © amiga

Piątek wieczór

Piątek, 28 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Wyjeżdżam nieco szybciej o 16:30, szybciej niż myślałem, jest ciepło, a nawet gorąco, w chwili wyjazdu 31 stopni, już po wyjeździe, szybko dochodzę do wniosku, że przydałby się teren, las, coś bardziej przyjemnego niż szosy... 
Inaczej, szosy też mają swój urok, szczególnie gdy jedzie się z sakwami, wczoraj jednak nawet teren mi nie przeszkadzał, gdy testowałem te kupione po wyprawie Crosso :) 
Pakuję się centralnie na hałdę na Sośnicy, wszędzie jest niesamowicie sucho, spod kół wydobywa się lekki obłoczek kurzu... pyłu hałdowego... dalej jest podobnie, decyduję się na jazdę obok stawów Makoszowskich, zaskakuje mnie tak niski poziom wody... pamiętam jak jeszcze rok temu droga prowadząca przy stawach byłą zalana. dzisiaj brakuje kilkudziesięciu cm...
Dalej odbijam na Halembę i przez lasy Panewnickie.

Śliwki dojrzewają
Śliwki dojrzewają © amiga

Piątek rano

Piątek, 28 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Kończy się dzisiaj krótki tydzień po urlopie, to był jednak dobry pomysł by zacząć po połowie tygodnia, stres mniejszy, trzeba się powoli przyzwyczajać :). Wyjazd do pracy około 7:15, coś mam problem by wcześniej się pozbierać, wcześniej wyjechać. Na wyprawie jakoś nie miałem z tym problemów, a teraz? Co się dzieje, zmęczenie jesienne, tylko czemu teraz? Do jesieni jeszcze prawie miesiąc, chociaż drzewa już niektóre pokryły się złotymi barwami. Droga do pracy po szosach, z drobnymi fragmentami po parku... Dość przyjemny i szybki przejazd :)... w firmie obowiązkowa kąpiel... i do pracy

Wigry... i rowery
Wigry... i rowery © amiga

Czwartek wieczór

Czwartek, 27 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Wyjeżdżam dzisiaj z firmy trochę po 16.... 
W trakcie pracy przyszły nowe sakwy, tym raczej już wiedziałem czego potrzebuję i co jest ważne... Montuję je na bagażniku... 10 sekund wystarczyło... :) W środku ląduje kilka rzeczy w tym plecak :)... No i cóż... pora ruszać do domu... 
Gdzieś trzeba sprawdzić sakwy... więc jadę do lasu... nie w wersji ekstremalnej przez hałdę, ale przez lasek Makoszowski, Makoszowy, dalej przez Halembę i lasy Panewnickie... 

Sakwy się trzymają, nie latają po bagażniku... nie przesuwają się, nie haczę o nie butami... jest nieźle... ;) Tyle, że pewnie nie prędko będę miał okazję sprawdzić je naprawdę w terenie... w trasie, ale pewnie w przyszłym roku będą jak znalazł... 

W domu jeszcze tylko przecieram je i do szafy ;)

Długa droga
Długa droga © amiga

Czwartek rano

Czwartek, 27 sierpnia 2015 · Komentarze(0)

Skończył się urlop trzeba do pracy.... Nie ma już Pięknego Wschodu..., tzn jest... i zostanie... i być może w przyszłym roku tam wrócimy :)... ale dzisiaj trzeba wrócić do prozy życia.... do dojazdów do pracy i z pracy.... 


W planie dzisiaj jest jeszcze spłukanie roweru... z rana zmieniam łańcuch... już pora... Gdy ruszam jest 7:20... późno, ale musiałem z rana przemyśleć co mam wziąć, nie pamiętam co mam w firmie, czego nie muszę brać, wolę więc wziąć kilka rzeczy w razie czego... 


Droga głównie szosami, liczy się czas... trochę dziwnie mi się jedzie... bez sakw, bez bagaży, a jedynie z założonym bagażnikiem... Został... gdyż w firmie będą na mnie czekać kolejne sakwy... tym razem zakup bardziej przemyślany... wiem w końcu czego oczekuję od tego wyposażenia... pokazała mi to Karolina... Gdy widziałem, że ja mocuję się z sakwami po 5 minut przy montażu i demontażu, a jej zajmuje to 10 sekund... No cóż... człowiek uczy się na błędach... Chociaż i tak te z którymi jechałem spisywały się nadspodziewanie dobrze, niemniej w trakcie jazdy nie miały okazji spotkać się z deszczem... w sumie mi to wtedy nie przeszkadzało... 

Jednak cała przyroda czeka na deszcz... Przedwczoraj popadało kilka godzin, ale chwilę później już po tym śladu nie było... wszystko piorunem wsiąkło...

Z rana 15 stopni, dość przyjemnie  :) wręcz idealna temperatura na jazdę... na drogach względy spokój, jeszcze za kilka dni zacznie się gorączka... związana z początkiem roku szkolnego... 

Na dzień dobry w Piotrowicach jakaś sierotka rodzaju męskiego zajeżdża mi rowerem drogę... chwilę wlokę się za nim... chłopaczek może 25 może ciut więcej lat, ale jazda za nim to niezłe wyzwanie... strasznie szarpie, nie potrafi utrzymać rytmu, rower lata mu od prawej do lewej po drodze... samochody boją się go wyprzedzać... W końcu nie wytrzymuję i wyprzedzam go... 20km/h z górki to jakieś jaja... Za to dalej już spokojniej... mogę jechać w swoim tempie...

Jeszcze jeden epizod... gdy jakiś kretyn w transporterze wyjeżdża mi tuż przed kołem z podporządkowanej uśmiechając się głupkowato pod nosem... tyle,  że było to już w Gliwicach... 

No cóż... za kilka dni to będzie przez jakiś czas standard...  może trzeba będzie uciekać w las? Zobaczymy... 

Takie widoki tylko na podlasiu
Takie widoki tylko na podlasiu © amiga

Powrót do domu... Po Wyprawie na Piękny Wschód...

Poniedziałek, 24 sierpnia 2015 · Komentarze(2)
Wczesny poranek...  pakuję się, czas ucieka niesamowicie... Gdy ruszam jest 7:38... późno... o ósmej muszę być w Tomaszowie by pożegnać się z moją współtowarzyszką podróży na Piękny Wschód.... 
Trochę na wariackich papierach wsiadam na rower i pędzę ile się w nogach... jedzie się dziwnie łatwo...może z górki... ale nie... to coś innego... jadę z wiatrem.... teraz mnie wspomaga, ale gdy będę jechał do domu... oj będzie ciężko...
Melduję się na placu Kościuszki... Karolina już jest rozmawia ze znajomym :)...

Chwila powitania... troszkę rozmawiamy..., czas szybko umyka... powoli zbliża się dziewiąta... Karolina musi iść do pracy... a ja mam przed sobą kilka kilometrów do przejechania... 
Chwila pożegnania trochę się przeciągnęła... już umawiamy się na kolejną wyprawę, kiedyś... może niedługo... 

Każdy rusza w swoją stronę, ja wracam do Smardzowic... a w zasadzie przez nie...  Zatrzymuję się na chwilę przy sklepie, szybkie zakupy... Pepsi zamiast porannej kawy... 
Wczoraj wieczorem rozrysowałem sobie drogę powrotną, nie jadę najkrótszą drogą do Katowic, jadę na Częstochowę a tam w zależności od pory i samopoczucia albo pojadę przez Woźniki, albo... wpakuję się do pociągu Kolei Śląskich... na tą chwilę jeszcze nie wiem co będzie... 

Ruszam spod sklepu... Zakładam, że po drodze nie będę nigdzie wchodził i odbijał na boki, mam spory kawałek drogi na dokładkę wieje od południa... więc większość trasy będę miał pod wiatr... Pamiętam jak to było przy dojeździe do Hajnówki jak wiatr nas wykończył... Boję się, że będzie podobnie... Ale jadę... kierunek Twarda, po około kilometrze słyszę, że coś mi spadło, chwilę później słyszę chrupnięcie... Odwracam się... już wiem co się stało... Po rak kolejny zostawiłem wpięte w sakwy okulary, tym razem spadły na jezdnię, a samochód jadący za mną rozjechał je... Ech... To był prezent... :(

Jadę dalej, mijam Małe Końskie, kieruję się na Błogi Rządowe i dalej Szlacheckie, tutaj po raz pierwszy robię króciutką przerwę na focenie... :) i jadę dalej... 

Kościół parafialny pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny i św. Mikołaja
Kościół parafialny pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny i św. Mikołaja © amiga

Wiatr jest paskudny, muszę z nim walczyć o każdy kilometr, na dokładkę czuję, że coś mi się w żołądku przewraca, to chyba Pepsi tak na mnie działa... Po drodze znów zatrzymuję się przy kościołach... sam nie wiem czemu... pewnie to dlatego, że są najbardziej widoczne i najbardziej rzucają się w oczy... Ich konstrukcja jest ciekawa, a poza tym jak wspomniałem to założenie było takie, że focę tylko to co będzie po drodze... 

Więc kilka zdjęć w Dąbrowie nad Czarną
Parafia Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Dąbrowie nad Czarną
Parafia Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Dąbrowie nad Czarną © amiga

Nieco dalej w Dąbrówce, znów trafiam na kościółek :)
Parafia św. Rozalii w Dąbrówce
Parafia św. Rozalii w Dąbrówce © amiga

Za to w Skotnikach wpierw podjeżdżam pod drewniany kościółek, a później do sklepu... tutaj kupuję mleko... i wypijam na miejscu licząc na to, że rozwiąże to problem bólu żołądka... Sprzedawca coś na mnie dziwnie się patrzał, pewnie normalnie tutaj tylko wino i piwo tak się pija :) Cóż... widocznie jestem inny ;P

Parafia Niepokalanego Poczęcia NMP w Skotnikach
Parafia Niepokalanego Poczęcia NMP w Skotnikach © amiga

Dzwonnica przy kościele
Dzwonnica przy kościele © amiga

Koniec laby, jadę dalej przed Faliszewem zaskakuje mnie budynek, wygląda n a stary młyn wodny, ale na mapie nie ma po nim śladu... Jakaś niedoróbka, czy jednak to nie jest młyn?

Młyn wodny przed Faliszewem, chociaż pewności nie mam
Młyn wodny przed Faliszewem, chociaż pewności nie mam © amiga

Z grubsza poruszam się wzdłuż Pilicy... zahaczam o kolejne miejscowości by w końcu wjechać do Przedborza... Pierwotnie chciałem poświęcić więcej czasu na to miasto, pamiętając zdjęcia na blogu Karoliny, ale wiem że czas goni... chcę maksymalnie pociągnąć ile się da, rezygnuję nawet z obiadu przynajmniej do Częstochowy, by zyskać na czasie... Będę się żywił bananami, i wszystkim co znajdę w sklepach przy drodze... 

W przedborzu szybka fota Pilicy i przylegającego do niej budynku, jak się później dowiedziałem Domu Weselnego, ciekawe czy powstał od podstaw, czy to wykorzystanie czegoś co było już wcześniej?

Pilica i po prawej Dom Weselny w Przedbórzu
Pilica i po prawej Dom Weselny w Przedbórzu © amiga

Trochę za Przedborzem odbijam na Zachód, w końcu wiatr mam z lewej strony mam go z boku... Zdecydowanie lepiej się jedzie. W pobliżu Chełmna zaskakuje mnie coś przy stadninie koni... Jakaś kaplica? Chyba nie... Nie mam pojęcia co to może być... 

Coś.... przy stadninie w Chełmnie
Coś.... przy stadninie w Chełmnie © amiga

Jadę na Radomsko, zaczynam dopuszczać opcję wpakowania się w tym mieście do pociągu i podjechania do Częstochowy... :)... jednak nie... nie teraz....  Omijam Radomsko od południa... Przejeżdżam w pobliżu jednego z wyremontowanych peronów... Chyba w Bobrach... 

Za stacją kombinuję jak dalej pojechać, sprawdzam mapę, sprawdzam na mapach OSMAnd... i nic ciekawego nie ma ... muszę odbić nieco na północ.... i zawrócić jakieś 2 km dalej, dziwny myk... Po drodze zaczynam szukać sklepu... znów by się przydał.. Strasznie chce mi się pić... Niby nie jest upalnie, ale jednak... gorąco czuję... 

Stacja PKP... w sumie mogłem poczekać na pociąg :)
Stacja PKP... w sumie mogłem poczekać na pociąg :) © amiga

W Szczepocicach Rządowych rozglądam się za miejscem bazy BikeOrienty sprzed chyba roku :), ale pamięć mnie zawodzi.... Przejeżdżam nad Wartą... masakra jak mało wody... Gdy byliśmy tutaj z Darkiem Warta była mocno rozlana po okolicy..
W Szczepocicach Prywatnych wpadam na głupi jak się później okaże pomysł by skrócić sobie trasę przez niebieski szlak rowerowy... początkowo jest ok, droga pomiędzy polami, później leśna, ale to co mam dalej... jeży włos na głowie... zresztą nie tylko na głowie... To trasa rodem z zawodów MTB... Droga usiana jest wyrwami po metr, czasami więcej... jadę po garbie i modlę się by rower mi się nie ześlizgnął... bo będzie nieciekawie... Myślałem, że talki odcinek będzie krótki ale ciągnie się i ciągnie... jakieś 8 km... walki jeszcze sakwy na bagażniku...

Warta w okolicach Szczepocic Rządowych
Warta w okolicach Szczepocic Rządowych © amiga

W Witkowie staję przy pierwszym i chyba jednym sklepie... muszę odsapnąć 5 minut, przy okazji uzupełniam zapasy... wodę... 
Po chwili ruszam w dalszą podróż, 120 km za mną... Znów odbijam na południe i znów czuję wiatrzysko...
Zatrzymuję się znów przy kolejnych kościołach w Kruszynie i Borownie

Kościół p.w. św. Macieja w Kruszynie
Kościół p.w. św. Macieja w Kruszynie © amiga
Jakiś pałac w Kruszynie
Jakiś pałac w Kruszynie © amiga
UM w Kryszynie
UM w Kryszynie © amiga
Parafia p.w. Św. Wawrzyńca w Borownie
Parafia p.w. Św. Wawrzyńca w Borownie © amiga

Ale jadę na na Kościelec i Rędziny... W tej drugiej miejscowości pakuję się na 91, niby teraz prosta droga do Częstochowy, ale... drogowcy postanowili zerwać asfalt, zrobili wahadło... jaja jakieś... nie ma nic, chodnika, pobocza, są tylko dołu... piasek... 
Spoglądam na mapę i widzę jakąś drogę równoległą.. odpalam nawigację, wygląda na to, że powinno to być przejezdne... więc korzystam z tego objazdu :) Wkrótce kluczę po Częstochowie, po ścieżkach rowerowych... Gdy trafiam na Kościół św Jakuba robię krótką przerwę przy nim... Dopijam resztki wody... Wiem jedno... dalej dzisiaj na rowerze nie jadę... 
Kierunek Dworzec PKP...

Kościół św. Jakuba w Częstochowie
Kościół św. Jakuba w Częstochowie © amiga

Widać Jasną Górę
Widać Jasną Górę © amiga

Chwila poszukiwań i jestem na Dworcu PKP... Mam trochę czasu do pociągu, jestem głodny, jestem spragniony... Więc wpierw szybka wizyta w sklepie... 2l Muszynianki kupione... Teraz coś zjeść i to najlepiej w pobliży... widzę jakąś knajpkę... z ogródkiem, jest mi wszystko jedno co to będzie, byle dużo i ciepłego... 
To... chińczyk.... 
Chwila rozmowy z właścicielem, chińczykiem świetnie mówiącym po polsku... i proponuje mi kurę z warzywami... 10 minut później już jem... jest naprawdę dobre... Po 30 minutach lecę na dworzec, kas nawet nie chce mi się szukać,  trwa remont dworca... są jakieś oznaczenia ale ganianie z rowerem z sakwami po schodach tam i z powrotem nie pasuje mi... już wolę dopłacić u konduktora... 

Pociąg już czeka... pakuję się do środka... jadę na Śląsk, jadę do Katowic... czuję zmęczenie...


W Katowicach na dworcu chwilę się zbieram, po drodze m.in. w Dąbrowie Górniczej padało, radary meteo pokazują, że chmury deszczowe krążą po okolicy... Więc ile sił w nogach jeszcze zostało, gnam do domu... 30 min później mogę usiąść na czymś innym niż siodełko... Jeszcze tylko gorąca kąpiel i mogę iść spać... 

To.... definitywny koniec wyprawy... Ostatni dzień tym razem samotnej podróży... Pozostały wspomnienia... i ochota na kolejną wielką wyprawę w towarzystwie Karoliny