Wyjeżdżam nieco wcześniej niż wczoraj, zysk to około 10 minut... zaczyna padać lekki deszcz, chmurka jest niewielka... ale wredna... jakby nie mogła wypadać się nad lasem...
Wiatr słaby, ledwo wyczuwalny, wydaje mi się, że samochodów jest niewiele... zresztą to samo dotyczy rowerzystów, pieszych... Mam nadzieję, że przejazd będzie spokojny
Poranek miałem ciężki, wczoraj od 19 do około 22 zabawa przy składaniu 2 rowerów... udało się... ale kosztem snu... dzisiaj jestem kompletnie rozbity i mam bardzo analny stosunek do pracy... ;) Na szczęście znów weekend, szkoda tylko, że prognozy do bani... :(
Ruszam trochę po 16:30, drogi mokre, w ciągu dnia musiało padać, ale dzień spędzony w katakumbach więc nie widziałem co się działo. Jest ciepło... 14 stopni pokazuje mi licznik w Gliwicach, ruch niewielki, wiatr niewyczuwalny, jedzie się dość przyjemnie, tyle, że coś strasznie się pocę, na wjeździe do Zabrza, widzę, że temperatura rośnie, już jest ponad 15 stopni.
Ruszam z lekkim poślizgiem, ale coś nie mam dzisiaj melodii do pracy, łikend był za długi... Dodatkowo to czwartek, człowiek już czeka na kolejny weekend ;)
Ale jak trzeba to trzeba, pogoda nieco zaskakuje, w nocy padało, ale jest dość ciepło... 11 stopni na starcie, samochodów wyraźnie mniej niż w zeszłym tygodniu, jest naprawdę nieźle, a i najważniejsze praktycznie nie ma wiatru.
Z rana zastanawiałem się nad planem dnia, trochę mi w domu namieszali, dopiero około 10 wychodzę sam do lasu, z kijkami, czy raczej na kijkach... Jakoś nie mam weny na rower... dziwne... ale prawdziwe.
Wbijam się najszybciej jak się da do rezerwatu Ochojec, bardzo mało ludzi, jeszcze śpią, za to w lesie miejscami mokro, w wielu miejscach widać lekkie podtopienia, ścieżki za to są w niezłym stanie, mogę mieć jedynie nadzieję, że tak zostanie do końca.
Kolejny dzień który miał wyglądać nieco inaczej, w innej części kraju, cóż, plany czasami trzeba zmienić skorygować. Problemem głównie jest pogoda. Dzisiaj to ostatni dzień gdy będzie słonecznie. Jutro znowu zaczyna padać, mam dość tej pluchy...
Wychodzę około 11, strasznie wieje, kierunek chyba z południowego-wschodu z naciskiem na ten drugi kierunek. Przed wyjściem ubrałem wiatrówkę, zdejmuję ją, ugotuję się w środku, jest za ciepło, licznik pokazuje coś około 17 stopni, tyle, że ten wiatr... zobaczymy, w razie czego mogę sięgnąć do plecaka. Plan na początek niebyt ambitny, Paprocany, może Pszczyna... Cóż jadę.... a co wyjdzie to się zobaczy.
W domu po krótkim odpoczynku czuję zmęczenie, bolą łydki, kolana. Wiatr mnie wykończył, w sumie około 30 km miałem pod wiatr...Ale dzień wykorzystany, kierunek, sam wyszedł... rano nie myślałem, że zrobię tyle km...