W tym tygodniu jakoś nie mogę się przemóc by wcześniej wyjeżdżać... Na rowerze jestem dopiero o 7:18... cóż... znowu będę musiał pędzić... szosami...
Dzisiaj mam w planie odwiedzić rowerowy... by zmienić tarcze na większe... jak chcę Szarakiem pojeździć w górach.... Stare i tak są już zużyte , szczególnie widać to na tylnej... ale to dopiero wieczorem...
Pomimo późnego wyjazdu nie ma jakiegoś szczególnego ruchu na drogach... wydaje się że jest normalnie, a jednak... coś wisi w powietrzu... Kilka razy - dokładnie 4, ktoś wyjeżdża mi pod koła z podporządkowanej w tym... raz autobus linii 197 już w Gliwicach wyjeżdża na "wariata" z ul Świętego Michała... na ul Sikorskiego... widział mnie z daleka... a jednak wjechał na drogę, ciekawe jak ludzi w środku się czuli, bo też hamował... może wydawało mu się, że wiózł kartofle?
Pełnia była kilka dni temu.... więc co jest? Wysokie temperatury zagotowały niektórym mózgi? Bo tak to wygląda... jak przez dłuższy czas było nieźle tak dzisiaj mamy dzień świra...
W chwili wyjazdu termometr wskazywał 22 stopnie... ciekawe co będzie wieczorem? Chyba się ugotuję...
W lasku Makoszowskim przez który jadę widzę, że ostatnia burza sprzed 2 dni gdy ukrywałem się przed nią pod wiatą przystankową, narobiła sporo szkód... masa połamanych konarów, widać, że po ścieżkach płynęły rzeki... i wypłukały z nich co nieco...
Wyjeżdżam o 16:40... masakra jak późno... miałem wyjechać sporo wcześniej... a wyszło jak zawsze...
Jest gorąco... zastanawiam się, czy starczy mi bidon picia... już po 20 minutach muszę z niego skorzystać, pocę się niesamowicie...
Na chwilę podjeżdżam w pobliże stadiony Górnika Zabrze... później odbijam do lasku Makoszowskiego, tam jest chłodniej, myślę by pojechać lasem, ale... rower sam jedzie na Chudów..., Bujaków, Mikołów... Jadę przez Podlesie i... słyszę w oddali odgłosy grzmotów...
sprawdzam na radarach meteo... Murcki odpuszczam, to tam wali, tam leje... Kostuchna gdzie jestem jest na granicy opadów... Zmieniam plany i odbijam szosą już na Piotrowice... Uciekam przed burzą... Przez 5 km wypatruję kolejnych wiat przystanków autobusowych, ale nie muszę z nich korzystać, wyjątkowo jestem szybszy niż burza... a To co później widziałem na animacji z radarów przypomina burzę z wczoraj... Lokalne oberwanie chmury...
W domu... piję... litr w bidonie to mało... kolejne 2 zeszły po powrocie... A podobno jutro ma być cieplej...
Dzisiaj jestem spóźniony, wyjeżdżam dopiero o 7:20... jestem jakiś zmęczony? Zastanawiam się czym...? Bark znowu dał się we znaki... Do niedzieli musi być jak nówka...
Z rana na szybko wymieniłem jeszcze łańcuch...
A sama droga... cóż.. pod wiatr... i to dość silny, zachodni... kręcenie zupełnie nie idzie...
Jednak przyglądam się drogom, okolicy, po wczorajszej nawałnicy którą miałem okazję przeżyć w Zabrzu... obserwuję jak wygląda okolica...
W Katowicach nic... nawet najmniejszej kałuży..., dopiero od granicy z Rudą Śląska pojawiają się gdzieniegdzie delikatne rozlewiska... ale to wszystko... Dopiero gdy dojeżdżam do Zabrza i to tej części graniczącej z Gliwicami widać połamane gałęzie, leżące tu i ówdzie konary... Widać, że to była bardzo lokalna burza... objęła zachodnią część Zabrza i wschodnią Gliwic... Mogłem to na spokojnie przeczekać w firmie... albo wyjechać 10 minut wcześniej... Cóż...
Dzisiaj te miejsca już nie wyglądają tak groźnie jak wczoraj, przystanek ocalał... może się jeszcze kiedyś przyda?
Wyjeżdżam z firmy przed 17... gdy wychodzę świeci palące słońce, jest duszno, gorąco... Decyduję że pojadę lasem... tam powinno być chłodniej... Więc skręcam an Sośnicy w okolice hałdy, gdy zaczyna kropić... hmmm... pada coraz mocniej... zmieniam moją decyzję... gorące powietrze i opady to prawie murowany przepis na burzę...a szczyt hałdy, czy las to najgorsze możliwe miejsce na coś takiego...
Odbijam z powrotem do cywilizacji i gnam drogami na Zabrze... leje coraz bardziej... na wiadukcie jestem już cały przemoknięty, a to dopiero 3 minuty opadów... komórka w tylnej kieszonce już pewnie pływa. Docieram do przystanku... już kilku rowerzystów się tam schroniło...
Leje coraz bardziej, grzmi, pioruny walą po okolicy, wiatr odrywa gałęzie i nieco większe konary... kilka razy uderzają o wiatę przystankową...
Nawet przez chwilę zastanawiam się czy nie przelecieć do tej naprzeciwko...
Mija dobre pół godziny... na radarach widzę, że to lokalna zawierucha... wisi nad tym miejscem... gdy deszcze nieco mniej pada ruszam, i tak jestem przemoknięty... Komórki w plecaku... mam nadzieję, że nie zamokną... Ubrałem wiatrówkę, pewnie i tak niewiele pomoże...
Brodzę w rwących strumieniach tworzących się na drogach... woda jest przyjemnie ciepła :)
Gdy jadę, kolejne fale ulewy skutecznie utrudniają jazdę, woda zalewa mi oczy, okulary... w Kończycach staję pod kolejną wiatą... mija dobre 10 minut.. uspokaja się nieco...
Ruszam dalej..... W Rudzie Śląskiej widać, że opady były mniejsze, są nawet miejsca zupełnie suche... gdy wjeżdżam do Katowic... od ul Bałtyckiej... jest zupełnie sucho, nie spadła nawet kropla... ludzie dziwnie na mnie się patrzą gdy jadę i kapie ze mnie, z roweru.... wiatrówka mokra - przylega do ciała...
Ciekaw co sobie myślą... pewnie wariat wjechał na myjnię samochodową ;P
Wyjeżdżam dość późno... jest 7:15... jest przyjemnie ciepło... jadę szosami, szybko się orientuję, że dzisiaj mam wiatr w plecy... Już po chwili czuję, że wyraźnie lepiej mi się kręci...rower sam jedzie...
W Piotrowicach jadę za jakimś zawalidrogą... rowerzystą... cała szerokość jezdni jego... jedzie od krawędzi do krawędzi, dziwnymi zrywami... masakra... w końcu go wyprzedzam...nie lubię takiej jazdy...za kimś kogo nie można być pewnym co zrobi za chwilę.
Droga dzisiaj umyka, nawet nie wiem kiedy mijam górki w Rudzie Śląskiej... ruch na drogach także minimalny, pomimo tego, że jest dość późno...
Docieram do firmy... niezły czas wyszedł... tylko co z tego... góry dopiero zweryfikują formę, a ta jest taka sobie... po zeszłorocznym upadku...
W firmie szybka kąpiel... i do pracy...
Dzisiaj w Katowicach TdP... znowu mnie tam nie będzie... z drugiej strony... chyba wolę jechać rowerem... :) niż się temu przyglądać..
Wyjeżdżam z firmy około 16:40... jest gorąco... termometr szybko zaczyna wskazywać około 31 stopni... Odbijam na hałdę... będzie więcej cienia, więcej drzew...
Na Sośnicy niespodzianka, w poprzek mojej ścieżki stoi pociąg towarowy... nie za fajnie... muszę go wyminąć, kilkadziesiąt metrów muszę zawrócić i z drugiej strony mogę przenieść rower... na szczęście to jedyny epizod...
Na hałdzie równie gorąco, chociaż co jest zaskakujące to gorzej jest w lesie... duszne, ciężkie powietrze...
Jadę dalej wzdłuż wałów Kłodnicy... na wysokości Borowej wsi zaskakuje mnie wyschnięte koryto jednej z odnóg rzeczki Promnej...
Nie przypominam sobie bym widział je kiedykolwiek wyschnięte... zawsze było to sporo wody... koryto ma około 2 metrów szerokości i najczęściej około 20-40cm głębokości...
Dzisiaj widzę tylko spękane wysuszone dno...
Jadę dalej przez Halembę, przez lasy Panewnickie i docieram znowu do cywilizacji... chwilę później jestem w domu...
Wyjeżdżam wyjątkowo późno... jest prawie 7:20... gdy ruszam... a wszystko przez to, że się nie przepakowałem... wczoraj wieczorem.. Już mi się nie chciało, a trzeba było zdjąć mapnik..., wyciągnąć z plecaka niepotrzebne w tej chwili rzeczy, wrzucić to co potrzebuję do firmy... Trochę to zajęło...
Z rana jest dość przyjemnie... niby 17 stopni ale w zupełności wystarcza... wiatr dość słaby i chyba w plecy... więc nie przeszkadza, a wręcz nieco pomaga...
W dość przyzwoitym czasie docieram do firmy... słońce zaczyna palić, ciekawe co będzie wieczorem...
Wczesna pobudka... Telefon wydziera się wniebogłosy... uciszam go... jeszcze 5 minut...
Drugie budzenie 4:10... pora się ruszyć... chociaż egipsie ciemności za oknem nie nastrajają zbyt optymistycznie. Dobrze, że wczoraj większość została przygotowana... Powolutku przygotowuję sobie śniadanie, ostatnie olejenie rowera... sprawdzam kilka razy czy wszystko wziąłem.. i w drogę... na dworzec PKP...
Pociąg na mnie już czeka... jest... 6:00... szukam przedziału dla szaraka... nie ma... jakoś mnie to nie dziwi TLK ma gdzieś rowerzystów....
Cóż... zostawiam rower w na końcu pociągu, a sam udaję się na miejsce mi przeznaczone na drugim końcu wagonu...
Mijają 2 godziny... Pociąg melduje się w Piotrkowie Trybunalskim... mamy lekkie opóźnienie.... Na stacji... muszę przygotować rower... ustawić przekręconą kierownicę, założyć mapnik... odwiedzam też sklep... zauważyłem, że bidon został w domu... cóż... kupuję Izotoniki... i w drogę...
Kierunek Koło... droga z Piotrkowa pusta... jestem ja, jest las i usiany kraterami księżycowy asfalt....
Tuż przed zabudowaniami w Kole widzę nadlatującego Czarnego
Bociana którego dosiada Wojownicza Karolina... Już po chwili się witamy….
Dzisiaj bez konkretnego planu, wycieczka wyjdzie... jak wyjdzie. Jesteśmy blisko leśnej osady edukacyjnej to też tam jedziemy….
Prowadzą nas wierne rumaki… tzn Bocian Czarny i Czapla
Szara ;P Chwilę później stajemy przy zabudowaniach, przy ogrodzeniach… sporo
zwierząt, domowych, dzikich… robimy trochę zdjęć… Miziamy kózkę i młodego
jelonka… Wkrótce podchodzą do nas
młode dzikie świnki ;)…
Na tą chwilę starczy tego… ruszamy w siną dal, sprawdzić jak
wygląda w rzeczywistości szuter prowadzący na Koło… jest znośny, chociaż tu i
ówdzie pojawiają się piaski…
Realizujemy
dalej mało sprecyzowany plan…., Kierunek Lubiaszów… gdzieś tam w okolicy…
wchodzimy w knieje… w wąską dróżkę prowadzącą na stary zapomniany i bardzo
zniszczony cmentarz ewangelicki… Widać pozostałości murów, widać sterczące
kikuty pomników… żal patrzeć
Dojeżdżamy do DK 12… jedziemy wzdłuż niej do Sulejowa… po drodze
sprawdzamy jedną z dróg którą poprowadzony jest zielony szlak rowerowy… ale
chwilę później jesteśmy już w Pocysterskim klasztorze przy kościele św.
Tomasza… jest godzina 11… Mieliśmy to być nieco później….. na śniadanie jest za
późno, na obiad za wcześnie… decydujemy się na przerwę i pochylenie się nad mapami...
Raczymy się kawą… rozkładamy mapy… i kombinujemy… Zajmuje
nam to trochę czasu…. Gdy dochodzi pierwsza… udajemy się na obiad… wygłodzeni
pochłaniamy to co nam podają…
Gdy mija 14:15… idziemy na małą sesję fotograficzną do i w
okolice kościoła…
Droga wzdłuż Pilicy jest wyłożona trylinkami… to nie
najlepsza nawierzchnia dla rowerów… jednak dają sobie z nią jakoś radę… Wkrótce
odbijamy… na wapienniki… starą odkrywkową kopalnię wapienia, zalaną wodą…
miejsce niesamowicie urokliwe i oblegane przez okolicznych mieszkańców…
na chwilę stajemy…. Podziwiamy nieziemskie widoki… i ruszamy dalej…
Dookoła widzimy żniwiarzy, a raczej maszyny "golące" pola…
pyłu co niemiara…
Powoli kończy się tez mój czas… niby jest go jeszcze trochę…
jednak powoli musimy się kierować do Piotrkowa… ale czemu by nie zaliczyć
jeszcze Milejowa i bardzo charakterystycznego kościoła z dwoma wieżami… który
niejednokrotnie miałem okazję podziwiać z pociągu… a dokładnie zachwycały mnie
2 lśniące w zachodzącym słońcu białe wieże…
Kierujemy się przez Krzyżanów na Bujny gdzie chwila
wytchnienia przy pałacu… zastanawiające jest jak można doprowadzić taki budynek
do ruiny i postawić obrzydliwy blok tuż obok w parku… I cóż z tego, z
jest nowoczesny skoro zupełnie nie pasuje do tego miejsca….
Wkrótce docieramy do centrum.. jeszcze szybka wizyta… w
Żabce… i każdy musi ruszyć w swoją
stronę… Karolina odlatuje na Czarnym Bocianie… na Koło i Tomaszów
Mazowiecki…, a ja… ruszam na stację PKP… gdzie chwilę później wsiadam do pociągu
byle jakiego… i wracam na Śląsk… z przerwą w Częstochowie…
Tym razem jazda jest wygodna, rower ma swoje miejsce… ja
również… może to dlatego, że to przewozy regionalne? A dalej Koleje
Śląskie… W Katowicach jestem kilka minut po 21…
W domu około 21:30…
Szybki i krótki poranny wypad na zakupy.... rower się przydał :) mocno przyspieszył załatwianie sprawunków... Niestety dzisiejszy dzień raczej nie będzie należał do tych rowerowych... ale za to niedziela...