Połowa tygodnia, świeci słońce, jest 13 stopni... rewelacja... oby jak najdłużej utrzymała się taka pogoda. wsiadam na rower i jadę. Niestety wyjście dość późne i w efekcie jedyny wariant to szosy..., cóż... odrobię to kiedy indziej... teraz mi się spieszy.
Niestety konsekwencji późnego wyjścia jest więcej, po pierwsze to całkiem spory ruch już przy wylocie z Katowic, jeszcze gorzej jest w Kochłowicach, a szczyt dopadam w okolicach Zabrza..., ech... a miałem wyjeżdżać wcześniej w tym roku...
Wychodząc z firmy czuję i widzę, że zrobiło się niesamowicie ciepło... w chwili wyjścia jest ok 20 stopni... wow... zupełne na krótko, mogę ruszyć w trasę, chcę powtórzyć poranny przejazd ,z grubsza tym samym szlakiem..., trochę zabawy mam przy wjeździe na ścieżkę przy hałdzie w Sośnicy, niestety tak to bywa gdy człowiek ładuje się centralnie przez plac budowy DTŚki..., chociaż krążą pogłosie, że za około miesiąc ten odcinek ma zostać oddany o użytku, mam tylko nadzieję, że nikt nie wpadnie na głupi pomysł postawienia w tym miejscu zasieków...
Wracając postanawiam znowu wdrapać się na szczyt hałdy, końcówka mnie pokonuje, jest ciut za stromo..., przynajmniej na tą chwilę, może za jakiś czas, gdy uda się pozbyć choróbska...
Do Halemby jadę jednak już standardowym szlakiem, za to w lasach Panewnickich coś mi odbija i postanawiam sprawdzić kilka ścieżek, początek udany, za to.... gdzieś dalej pakuję się w jakieś bagna, ścieżynki usiane kamolami... nie ma szans po tym jechać, dochodzę do końca, jest górka, ale za stroma, za sypka, nie wepchnę tam roweru... z grubsza wiem gdzie jestem i .... wiem że gdy będę się poruszał na północ to muszę dojść do obniżenia dzięki któremu powinienem się stąd wydostać...
Tracę sporo czasu, ale w końcu docieram tam gdzie chciałem... ech.,.... a można się było wrócić, niestety tak to już jest czasami...., że człowiek pcha się pomimo tego iż wie, że to nie ma większego sensu...
Dzisiaj troszkę mnie nosi, wychodzę z domu nieco wcześniej, niby tylko 4 stopnie, ale jest przyjemnie i... sucho, przynajmniej taką mama nadzieję, Od początku mam ochotę na przejazd terenowy. Już w Panewnikach wjeżdżam do lasu, co prawda nie mam czasu na szaleństwo, by jeździć Bóg wie ile..., ale po drodze jest kilka miejsc gdzie można się zmęczyć.
Już pod koniec trasy postanawiam się wspiąć wąską ścieżynką na szczyt hałdy, nie jest mi to specjalnie po drodze, ale... czuję, że muszę ;)
Gdzieś tam widać delikatne zamglenie, jednak w niczym specjalnie to nie przeszkadza, widoczność jest i tak do dobre 10km..., chociaż przy dobrej pogodzie widać stąd dość charakterystyczne budynki w Mikołowie :)
Myślałem, że rano nic nie chce mi się jechać, błąd... wieczorem jest jeszcze gorzej... teraz już zupełnie nie mam ochoty...
Jednak pogoda jest na tyle dobra, że jadę terenem, przez hałdę na Sośnicy i tyłami na Helembę. Jednak mimo wszystko wybieram wariant najkrótszy. Jak wspominałem wcześniej specjalnie mi się nie chce...
Po drodze natykam się za to na całkiem sporo bikerów... To chyba po ostatnich pluchach ludzie chcą skorzystać z tych kilku słonecznych chwil... Ostatni jest ich niewiele... czyżby to miała być powtórka z zeszłorocznego maja.... Który w zasadzie był przedłużeniem... zimy..., a może jesieni... Cóż wszystko się okaże...
Pogoda taka sobie, chociaż to i tak postęp po tym z czym mieliśmy do czynienia na Rudawskiej Wyrypie, Sześc stopni na starcie mimo wszystko cieszy, jeszcze tylko te poranne mgły... Z drugiej strony w zasadzie nie ma na co narzekać, do pracy jadę po szosach i bez kombinowania, czuję jeszcze zmęczenie, czuję, że po raz n-ty odezwały się zatoki... zaczynam się poważnie zastanawiać, czy nie odpuścić na jakiś czas... tylko czy to by pomogło? Do firmy dojeżdżam we względnie przyzwoitym czasie, może to nie rekord, ale też nie miałem ochoty na gnanie...
Rufus Wainwright - Hallelujah Dzień po wyrypie, większość ciuchów jeszcze schnie, na szczęście mam zapas. temperatura wyraźnie wyższa, a że jestem w Zabrzu to... z Wiktorem, Igorem i Darkiem postanawiamy się pokręcić po okolicy, z grubsza plan to DSD, co wyjdzie... to już inna sprawa. Prowadzi Darek, zna ten teren jak własną kieszeń :), Po drodze mała przerwa przy sklepie a dalej po raz pierwszy zjeżdżamy do wyrobiska kamieniołomu "Bobrowniki". Miejsce niesamowite, na dokładkę idealne do ćwiczenia podjazdów, wracając pod górę jest kilka miejsc gdzie nie ma mowy o jeździe, trzeba pchać... Po powrocie na Helenkę, mina trochę czasu na pogaduchach i pora wracać do Katowic, trzeba się przygotować do pracy :), w sumie fajnie spędzony dzień :)
Piątkowe popołudnie, minęła 16:00,
zbieramy się z Darkiem i powoli opuszczamy Górny Śląsk, kierunek Łomnica.
Jeszcze przed wyjazdem analizujemy prognozy pogody i z niepokojem spoglądamy w
niebo, nic nie zapowiada tego co ma się zdarzyć co nas będzie czekać, z
czym będziemy musieli się zmierzyć. Jednak im bliżej jesteśmy Jeleniej Góry,
tym temperatura niższa. Niby nie powinno nas to dziwić, jednak mimo wszystko
mieliśmy nadzieję, że tym razem pogodynki i pogodyni się mylą…, że nie mają
racji. Mam jeszcze nadzieję, że środek na poparzenia słonecznie i fenistil na coś się przydadzą.
W chwili osiągnięcia bazy…, zaczyna padać
deszcz, początkowo nieśmiało, jednak im więcej mija czasu tym bardziej robi się
nieprzyjemny, niektórym zupełnie to nie przeszkadza, w bazie atmosfera
piknikowa, przed szkołą ktoś rozpalił grilla, wszyscy są pełni zapału i
nadziei... - jakoś to będzie :)
W biurze witają nas uśmiechnięci
organizatorzy, proponujący specjalny wariant Wyrypy do Złotoryi. :) To efekt
naszych poczynań na Kaczawskiej Wyrypie, chyba zostaliśmy zapamiętani…, wtedy
pomimo błędu nieźle się bawiliśmy, tym razem mamy nadzieję powalczyć,
zmierzyć się z chyba najbardziej wymagającym wyzwaniem dla rowerzystów. W końcu
200km po górach przy prawie 7km przewyższeń to nie przelewki. Boimy się tylko
jednego, ja dalej walczę z zapaleniem zatok, Darek jest krótko po anginie…., oby
nie skończyło się to dla nas kolejnym tygodniem spędzonym na leczeniu. Cóż w
końcu wiemy na co się porywamy, przynajmniej mam taką nadzieję.
Dochodzi godzina 22:30, pora na naszą
odprawę i opóźnioną odprawę 100 kilometrowych biegaczy. Dostajemy cenne
wskazówki, mogące się przydać w drodze, mapy na pierwszą pętlę i rozświetlenia
okolic PK. Trochę szkoda, że opisy tym razem w wersji tekstowej, piktogramy z
którymi zetknęliśmy się rok temu dodawały kolorytu, wyróżniały tą imprezę,
zresztą jak wspominałem byłem zachwycony dokładnością oznaczenia punktów w
terenie. Wtedy spotkaliśmy się z tym pierwszy raz i początkowo sprawiało nam
problem rozszyfrowanie co może oznaczać wężyk krzyżujący się z kreską, jednak już po kilku
punktach „hieroglify” stały się oczywiste. To jednak już historia, przed
nami nowe wyzwanie…, mapy zostały pozbawione niepotrzebnie rozpraszających
elementów, w końcu po co komu nazwy miejscowości ;p
Rozrysowujemy nasz wariant, (w zasadzie
wiele kombinacji nie będzie, gdyż kolejność zaliczania PK jest z góry
narzucona, co jest również odmianą w stosunku do zeszłego roku), tyle, że do
kolejnych PK można podjechać na kilka sposobów, z różnych stron, zmagając się z
różnymi podjazdami czy zjazdami.
Dojazd do
pierwszych dwóch PK jest oczywisty, przynajmniej dla nas, za to 3 PK to wstęp do
odcinka specjalnego, który rok wcześniej był ciężki… wtedy pokonanie 10km
odcinka zajęło nam ok 3 godzin, jak będzie tym razem? Nie wiem…, OS będzie w
nocy, do pokonania ok 13km, po zupełnie nam nieznanym terenie. Nie podejrzewam aby było za prosto. Po kilkunastu minutach mamy rozrysowaną
całą drogę, ew. korekty będziemy nanosić już w trakcie (jak zwykle zresztą).
Dość
niespiesznie wsiadamy na rowery, odpalamy lampki i ruszamy.
PK1 - u podstawy skały od strony E
Kierujemy
się z grubsza na wschód od bazy, staramy się wybrać wariant względnie
najkrótszy, już z wstępnej analizy warstwic wygląda na to, że lekko nie
będzie…, Początek po szosach, jest jeszcze przyjemnie, pojawia
się teren, a nachylenie z każdym km robi się większe, w końcu nie ma możliwości
jazdy. Wąwozy wypłukane przez wodę, kamienie wielkości TV Rubin uniemożliwiają podjazd,
trzeba wpychać rower, odmierzamy odległości… i docieramy do miejsca
gdzie powinniśmy spodziewać się lampionu, w ruch idzie rozświetlenie, z którego
wynika, że to okolice góry Sokolik, a PK powinien znajdować się gdzieś u
podstawy skały, tyle, że opis doczytujemy nieco za późno wspinając się już po
stalowych schodach na szczyt skały… szybki odwrót… i próbujemy okrążyć skałę tak by
odnaleźć lampion, po chwili robi się tłoczno, sporo piechurów oraz rowerzystów,
wspólnymi siłami odnajdujemy perforator i pierwsze dziurki lądują na kartach.
Może nie będzie tak źle….
PK2 - u podstawy skały od strony S
Chwila
rozmowy ze znajomymi ze Szkoły Fechtunku ARAMIS i okazuje się, że spędzili w
okolicy kilka dni jeżdżąc i zwiedzając Rudawy…, znają teren…. Spoglądając na
mapę wiedzą co to za skałki, co to za górka, pomimo braku opisu na mapie
głównej, w grupie będzie raźniej więc jedziemy wspólnie. Kolejny lampion
powinien być kawałek dalej, końcówka to podejście, o
jeździe nie ma mowy, ponownie pojawiają się skałki, kamienne schody… i gdzieś
tam na końcu w krzakach pod skałą jest lampion :), drugi sukces… Pojawia się
jednak coś na co średnio mamy dzisiaj ochotę…, zaczyna prószyć drobny śnieg…, a
przed nami droga do kolejnego
PK 3 - droga przy granicy kultur
Jak ja nie
lubię takiego opisu, może oznaczać wszystko i nic…, niemniej w tym miejscu
czeka na nas wjazd na odcinek specjalny, jeszcze się łudzę, że nie będzie źle… Na trójeczkę docieramy w ekspresowym czasie…,
odbieramy mapy… Nie ma po co rysować wariantu przejazdu,
odległości są zbyt małe, mapa w skali 1:15000. 10cm to jedynie 1.5km…więc
powinniśmy sobie z tym poradzić… już po chwili wsiadamy na rowery i kierujemy
się na
S01
Na odcinku
specjalnym okolice PK nie posiadają rozświetlenia, bo w sumie po co przy takiej
skali, nie ma też opisów, słowa gdzie jest umieszczony lampion, niemniej gdy
nawigacja będzie poprawna to nie powinno być większych problemów z
odnalezieniem kolejnych dziurkaczy przytroczonych do lampionów. Z dość dużą
grupą docieramy w miejsce gdzie spodziewamy się lampionu, tyle, że grupa skręca
nie tam, a my zgodnie z zachowaniem stada podążamy na kierownikiem wycieczki,
wkrótce odkrywamy błąd, ścieżka którą jechaliśmy ma się nijak do tego co wynika
z mapy, korygujemy błąd i przedzierając się przez mokrą polanę przysypaną już
delikatnie świeżym puchem. Docieramy do lampionu, każdy krok po przesiąkniętej
łące powoduje wlewanie się do wnętrza butów kolejnej porcji zmrożonej wody.
Brrr…, jeżdżąc w zimie po szosach, po lesie nie przypominam sobie sytuacji bym
miał tyle wody w butach…. Masakra…
Wracamy do
rowerów, dobrze, że lampki są odpalone, ale pamiętając poprzednie wpadki z
założenia zostawiamy zapalone światełka, to pomaga i to bardzo, szczególnie w
nocy, w lesie, gdzie chwila nieuwagi może skończyć się błądzeniem po okolicy w
poszukiwaniu rumaków.
Brniemy z powrotem na główną ścieżkę, by w końcu można wsiąść na rowery… i ruszyć na S07
Kolejny
punkt jest niedaleko, w końcu to OS na stosunkowo niewielkim terenie…, Jedziemy
w silnej 5 osobowej ekipie. Pod koniec klasycznie porzucamy rowery i idziemy
pieszo na azymut…
Jakieś
skałki…, jest lampion, podbijamy karty i wracamy, tyle, że nie w tym kierunku,
coś spieprzyliśmy, jednak…. śnieg wyjątkowo pomaga…, wyraźnie odcisnęły się
ślady w świeżym puchu…, wracamy po nich… Rowery odnalezione…, zjeżdżamy i… pora
na
S11
Dojazd dość
prosty, po drodze po raz kolejny porzucamy rowery, w zasadzie nie wszyscy, ja z
Darkiem ciągniemy je ze sobą…, Docieramy do czeluści, to… chyba jeziorko,
odpalamy lampki na 100% wydajności…, WOW… miejsce musi zabijać w dzień…, tutaj
musi być naprawdę pięknie… kilkadziesiąt metrów dalej jest lampion… podbijamy
karty i zawracamy
W końcu pora
wsiąść na rowery i zaczynamy zjeżdżać do „głównej” ścieżki, okazuje się iż
Basia zgubiła licznik, podejrzenie pada na jedną z choinek, to pewnie ona
przywłaszczyła go sobie. Z żalem rozstajemy się, chociaż być może uda się spotkać
później. Szermierze zawracają…, odszukać zgubę, a my kierujemy się na
S12
Punkt
banalny, odnalezienie go nie sprawia nam najmniejszych kłopotów, w zasadzie
wpadamy na niego…, oby było tak dalej… Pierwotnie planowaliśmy poczekać na
Basię i Grześka jednak…, pogoda i przenikliwe zimno zmienia naszą decyzję (im szybciej skończymy OS-a tym będzie dla nas lepiej)…
postanawiamy jechać na
S09
Do punktu
powinna nas doprowadzić dość szeroka droga…, problem jednak pojawia się dość
szybko…, droga co prawda jest szeroka, jednak w wielu miejscach pojawiają się
głębokie kałuże, koleiny i masa błota. Kilkukrotnie rower się zapada, o jeździe
nie ma mowy, trzeba prowadzić maszynę… Na szczęście
„dziewiątka” na swoim miejscu…, kawałek dalej jest
S10
Ruszamy…, o
jeździe w dalszym ciągu nie ma mowy…, po odnalezieniu lampiony kombinujemy jak
dojechać do S04 i S02… szkoda, że nie zaliczyliśmy ich wcześniej, teraz nie
specjalnie mamy je po drodze…, chyba je odpuścimy… za to skierujemy się na
S08
Z mapy
wynika, że droga nie powinna być specjalnie skomplikowana…, co prawda odległość
całkiem spora…, jak na OS-a, ale ścieżka przynajmniej na mapie robi wrażenie
niezłej… oczywiście mylimy się…. Nasza pomyłka dotyczy oczywiście
„przejezdności” ścieżki… w którymś momencie nie ma mowy nawet o pchaniu,
wycinka drzew dołożyła swoje, próbujemy wyminąć przeszkodę, jednak im bardziej
próbujemy, tym bardziej jest nie do ominięcia… w końcu po krótkim postoju i
rozważeniu alternatyw podsnawiamy odszukać jakąkolwiek ścieżkę, ścieżynkę,
cokolwiek prowadzącego nas z grubsza we właściwym kierunku... i… odnajdujemy, tyle, że za diabła nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy, docieramy do czegoś szerszego i gdzieś tam w lesie majaczy w świetle
lampi odblask… to lampion, w odległości max 100m….
Podchodzimy…
to S08…, nieważne jak, ale wstępują w nas nowe siły, wiemy gdzie jesteśmy…,
wiemy gdzie chcemy dotrzeć…, jest droga…. Damy radę…
S03
Dotarcie do
PK nieco inaczej niż zwykle… jako że stan ścieżek na OSie pozostawia wiele do
życzenia, to spacer na azymut po najkrótszej linii nie robi nam specjalnie
różnicy… (zaczyna świtać), chwilę później jesteśmy na miejscu, na szczycie,
przy kolejnych skałkach z lampionem… Chwila rozmowy z Darkiem i ruszamy odszukać
Jedziemy dookoła, i
teoretycznie nadkładamy sporo drogi… jednak przy tej skali mapy to nie ma znaczenia…, kiedy w końcu dojdziemy do tego, że na OS-ach warto nadłożyć drogi, a nie pchać
się przez wszystkie przeszkody…, skały, rzeki, bagna… W końcu powinniśmy o tym
wiedzieć, to w końcu nie nasz pierwszy OS w życiu… Takie podejście zemściło się
na nas m.inn. na Funexie. Za to sama szósteczka pękła dość składnie, nawet
chwilami dało się jechać…,
To punkt
kończący OSa… pokonanie tych kilkunastu km zajęło nam 4 godziny…, w tym czasie
zlało nas i przymroziło… za to ruina do której dojeżdżamy robi wrażenie… jest
niesamowita…. Chwilę później z kolejnym zaliczonym PK ruszamy dalej na
PK 17 - narożnik wklęsły budynku od
SE – BUFET
W końcu
cywilizacja, w końcu jakieś miasto…., w końcu market Dino… zamknięty w tym
roku, jednak odżywają wspomnienia, gdy rok temu wycieńczeni wysoką temperaturą
siedliśmy w pobliżu zaopatrzeni w pączki z czekoladą…, ech... Dzisiaj jest zamknięty… za to niedaleko czeka
na nas BUFET…, wchodzimy do środka, oddajemy kartę sędziom i… jest banan, jest
gorąca kawa…, chwila odpoczynku, wstępują we mnie nowe siły… (solidna porcja
malej czarnej czyni cuda). Wychodzimy na zewnątrz… dalej zimno.. .a tak było
przyjemnie na punkcie….
Tym razem
możemy cieszyć się jazdą rowerem, nie ma zsiadania.., nie ma przepychania…, w
końcu jest to maraton rowerowy…, Dojeżdżamy w okolice PK i za diabła nie mogę
dopasować rozświetlenia do mapy i okolicy… sporo później przy analizie mapy,
wiem gdzie zrobiłem błąd… za to sama górka nie do pomylenia… na szczycie czeka
na nas perforator…
Tym razem
czeka na nas długi przelot na
PK19 – granica kultur od strony N
Jest dobre
kilkanaście km dalej… pomimo kilku pagórków da się jechać szybko, w wielu
miejscach przekraczamy magiczne 30km/h, tyle, że przemoczone ciuchy zaczynają
dawać znać o sobie. O ile jeszcze korpus i nogi są nieźle zabezpieczone, nawet
przemoczone buty jakoś przeszkadzają…, to największym problemem są mokre
rękawiczki… W Maciejowej Darek sygnalizuje, że ma dość, że zgrabiałe z zimna
dłonie nie są w stanie zmieniać przerzutek…, naciskać na klamki hamulcy…
Próbuje mnie przekonać do jazdy dalej… jednak po chwili obydwoje kierujemy się
do bazy…, jazda w mokrych ubraniach nie sprawia mi specjalnie radości i chęcią
przebiorę się…, zrzucę mokre przesiąknięte łachy…, wbiję się w suche ciepłe
zapasowe, i ruszymy dalej…
Meta
Dojeżdżamy
do bazy, odstawiamy na chwilę rowery… idziemy się przebrać…, trafiamy na
odprawę trasy Pieszej 50km… by nie przeszkadzać idziemy do swojego kąta…,
chwila rozmowy, zdejmujemy rękawiczki…, buty, kurtki… jest lepiej… Darek
zauważa, że podłoga jest podgrzewana… sam jestem w szoku…, szkoła musiała wydać
niezły kawał grosza na to rozwiązanie... tylko po co jeszcze kaloryfery?
Postanawiamy
nieco bardziej się rozgrzać lądując na kilka min w śpiworach…, tyle, że zamiast
być coraz lepiej jest dokładnie odwrotnie… pojawiają się dreszcze…, nie
potrafimy się rozgrzać… może coś ciepłego, kawa, herbata nam pomoże…
Mija 1.5
godziny i nic… dalej jest nam zimno, na samą myśl o wyjściu na zewnątrz robi
nam się niedobrze… w końcu trzeba podjąć decyzję… rezygnujemy… pogoda nas
pokonała… bardzo powoli zbieramy się, coś co rzuca mi się w oczy… to to..., że do
chwili naszego wyjazdu nikt nie skończył pierwszej pętli…, wynika z tego jasno iż warunki
są naprawdę ciężkie… w bazie jest tylko jeden rowerzysta… który odpuścił tuż po
OSie…. Z podobnego powodu jak my…
W końcu
wszystko zostało spakowane, rowery zamocowane na dachu samochodu…, możemy
wracać, jeszcze tylko pora pożegnać się z organizatorami… i powrót na Górny
Śląsk.
Powrót lekko się dłuży, jest męczący…, i pomimo tego, że wewnątrz pojazdu jest ciepło,
dalej dopadają nas dreszcze…., kiedy to przejdzie?
Już w
Zabrzu, po pysznym posiłku…, raczymy się grzanym winem i… dopiero ono rozgrzewa
nas na tyle, że znikają bezpowrotnie targające nami drgawki…
O ile na
początku tuż, po skończeniu występu na RW…, wydawało mi się, że to porażka,
pomyłka…, że nie warto było się męczyć to, w chwili gdy emocje
opadły…, mam wrażenie, że w warunkach z którymi przyszło nam walczyć nie ma co
narzekać na OSa… Przecież można było go odpuścić, tyle, że nie myśleliśmy o
tym, bo … na krótkim odcinku było wiele PK do zdobycia. Pewnie gdyby nie
przedzieranie się przez łąkę…, nie przemoczone buty, rękawiczki, które zamiast
chronić potęgowały odczucie zimna…, i ten niepotrzebny półmataron z buta… w
błocie, wodzie… Tym razem trzeba było po
prostu ominąć przeszkodę, ew. zaliczyć kilka PK znajdujących się pomiędzy 03 i 15,
a zmierzyć się z podjazdami na reszcie trasy… Cóż… zdobyliśmy kolejne
doświadczenia, wiemy, że w maju w Jeleniej Górze, może padać śnieg, może być
chłodniej niż w lutym w Katowicach… Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to
mimo wszystko OS-a wolałbym w tym miejscu zaliczać w dzień… i to nie ze względu
na problemy z nawigacją w nocy, a raczej na piękno tego miejsca (zeszłoroczny OS nie był taki malowniczy), którego w
zasadzie nie udało nam się zobaczyć…, mogę się jedynie domyślać jak niesamowity
musi być widok jeziorka w pobliżu S11, co może być widać ze skałek na które
prowadziły stalowe schody na PK01….
Zastanawiam
się czy… za rok będę miał na tyle odwagi by zmierzyć się po raz kolejny z
Rudawską Wyrypą, tym bardziej, że wiem (mam taką nadzieję) czego po niej oczekiwać i wiem, że jest
to najcięższy maraton z jakim przyszło mi się zmagać…, pod tym względem dorównuje
mu chyba tylko Transjura, tyle, że tam zabijają piachy…
Dzisiaj nietypowo... z okazji 2 maja... jadę rowerkiem na Helenkę... to mały rozjazd przed tym co czeka nas jeszcze dzisiaj wieczorem... w zasadzie w nocy - start na Rudawskiej Wyrypie. Nie chcę przegiąć..., staram się jechać wolniej niż mógłbym, staram się nie cisnąć... jeżeli teraz przegnę to w nocy umrę... ;P
Prawie całość po szosach, niewielkie fragmenty terenowe w zasadzie nic nie zmieniają..., W chwili wyjazdu jest coś około 18 stopni..., niemniej wieje dość chłodny wiatr i w zasadzie tylko on trochę przeszkadza. Za to im bliżej Zabrza, tym jest chłodniej, fakt... że prognozy wskazują spore ochłodzenie, ale jakoś nie chce się wierzyć, że jutro... będzie jedynie 8 stopni... w Katowicach...
Pakuję się przez centrum Zabrza, to... sprawdzona droga..., dalej kierunek Rokitnica i Helenka, po niecałych 90 minutach melduję się na miejscu. Chwila odpoczynku i trzeba będzie zbierać się do wyjazdu do Łomnicy.
Międzynarodówka - Internationale (tą piosenką katowali mnie w podstawówce)
1 maja - święto... już od wczoraj wiem, że część dnia muszę poświęcić siostrze, z rana tel... chwila rozmowy i umawiamy się na mały przejazd po lesie, przy okazji chcę sprawdzić jaka będzie średnia dla osoby niewiele jeżdżącej rowerem, będzie to miało znaczenie przy planowaniu wyjazdu firmowego w większym gronie. Dzisiaj nie zapowiada się jakiś wielki hardcore, raczej spokojna jazda. Obieram kierunek na zalew Wesoła, bo... w linii prostej jest ok 10km, w razie czego nawet z buta wrócimy w ciągu 1.5 godziny, a po drodze sporo lasów... Fakt, że przy podjeździe na Murcki trochę się nasłuchałem... ale później już było nieźle, nawet podjazd przy powrocie z zalewu w kierunku Giszowca nie sprawiał jakiś większych problemów.
Przy okazji planujemy pofocić w kilku miejscach, w końcu po coś są lustrzanki, ja nastawiam się na fotografię IR, zabrałem ze sobą D70. Poniżej kilka efektów zabawy z filtrem podczerwieni.