Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2014

Dystans całkowity:1798.29 km (w terenie 374.00 km; 20.80%)
Czas w ruchu:85:38
Średnia prędkość:21.00 km/h
Maksymalna prędkość:51.30 km/h
Suma podjazdów:14371 m
Maks. tętno maksymalne:186 (101 %)
Maks. tętno średnie:146 (79 %)
Suma kalorii:72632 kcal
Liczba aktywności:49
Średnio na aktywność:36.70 km i 1h 44m
Więcej statystyk

słoneczny poranek

Środa, 7 maja 2014 · Komentarze(0)
Nim Przyjdzie Wiosna - Stanislaw Soyka

Połowa tygodnia, świeci słońce, jest 13 stopni... rewelacja... oby jak najdłużej utrzymała się taka pogoda. wsiadam na rower i jadę. Niestety wyjście dość późne i w efekcie  jedyny wariant to szosy..., cóż... odrobię to kiedy indziej... teraz mi się spieszy.
Niestety konsekwencji późnego wyjścia jest więcej, po pierwsze to całkiem spory ruch już przy wylocie z Katowic, jeszcze gorzej jest w Kochłowicach, a szczyt dopadam w okolicach Zabrza..., ech... a miałem wyjeżdżać wcześniej w tym roku... 


Jeszcze jedna fotka z hałdy na Sośnicy
Jeszcze jedna fotka z hałdy na Sośnicy © amiga

powrót również terenowy

Wtorek, 6 maja 2014 · Komentarze(0)
Insomnium - The Primeval Dark


Wychodząc z firmy czuję i widzę, że zrobiło się niesamowicie ciepło... w chwili wyjścia jest ok 20 stopni... wow... zupełne na krótko, mogę ruszyć w trasę, chcę powtórzyć poranny przejazd ,z grubsza tym samym szlakiem..., trochę zabawy mam przy wjeździe na ścieżkę przy hałdzie w Sośnicy, niestety tak to bywa gdy człowiek ładuje się centralnie przez plac budowy DTŚki..., chociaż krążą pogłosie, że za około miesiąc ten odcinek ma zostać oddany o użytku, mam tylko nadzieję, że nikt nie wpadnie na głupi pomysł postawienia w tym miejscu zasieków... 


Wracając postanawiam znowu wdrapać się na szczyt hałdy, końcówka mnie pokonuje, jest ciut za stromo..., przynajmniej na tą chwilę, może za jakiś czas, gdy  uda się pozbyć choróbska...


Do Halemby jadę jednak już standardowym szlakiem, za to w lasach Panewnickich coś mi odbija i postanawiam sprawdzić kilka ścieżek, początek udany, za to.... gdzieś dalej pakuję się w jakieś bagna, ścieżynki usiane kamolami... nie ma szans po tym jechać, dochodzę do końca, jest górka, ale za stroma, za sypka, nie wepchnę tam roweru... z grubsza wiem gdzie jestem i .... wiem że gdy będę się poruszał na północ to muszę dojść do obniżenia dzięki któremu powinienem się stąd wydostać...
Tracę sporo czasu, ale w końcu docieram tam gdzie chciałem... ech.,.... a można się było wrócić, niestety tak to już jest czasami...., że człowiek pcha się pomimo tego iż wie, że to nie ma większego sensu...


Przynajmniej ścieżka przetestowana... ;P

Widoczek z hałdy w Sośnicy
Widoczek z hałdy w Sośnicy © amiga

terenem o poranku

Wtorek, 6 maja 2014 · Komentarze(0)
The Rolling Stones- Happy

Dzisiaj troszkę mnie nosi, wychodzę z domu nieco wcześniej, niby tylko 4 stopnie, ale jest przyjemnie i... sucho, przynajmniej taką mama nadzieję, Od początku mam ochotę na przejazd terenowy. Już w Panewnikach wjeżdżam do lasu, co prawda nie mam czasu na szaleństwo, by jeździć Bóg wie ile..., ale po drodze jest kilka miejsc gdzie można się zmęczyć. 
Już pod koniec trasy postanawiam się wspiąć wąską ścieżynką na szczyt hałdy, nie jest mi to specjalnie po drodze, ale... czuję, że muszę ;)

Gdzieś tam widać delikatne zamglenie, jednak w niczym specjalnie to nie przeszkadza, widoczność jest i tak do dobre 10km..., chociaż przy dobrej pogodzie widać stąd dość charakterystyczne budynki w Mikołowie :)


Widoki z hałdy powalają
Widoki z hałdy powalają © amiga

Tak też jest ciekawie ;)
Tak też jest ciekawie ;) © amiga

wieczorkiem

Poniedziałek, 5 maja 2014 · Komentarze(0)
Joe Satriani - Time Machine

Myślałem, że rano nic nie chce mi się jechać, błąd... wieczorem jest jeszcze gorzej... teraz już zupełnie nie mam ochoty...
Jednak pogoda jest na tyle dobra, że jadę terenem, przez hałdę na Sośnicy i tyłami na Helembę. Jednak mimo wszystko wybieram wariant najkrótszy. Jak wspominałem wcześniej specjalnie mi się nie chce...
Po drodze natykam się za to na całkiem sporo bikerów... To chyba po ostatnich pluchach ludzie chcą skorzystać z tych kilku słonecznych chwil... Ostatni jest ich niewiele... czyżby to miała być powtórka z zeszłorocznego maja.... Który w zasadzie był przedłużeniem... zimy..., a może jesieni... Cóż wszystko się okaże...

Na hałdzie w Sośnicy
Na hałdzie w Sośnicy © amiga

poniedziałek rano

Poniedziałek, 5 maja 2014 · Komentarze(0)
Amatorski - Hudson

Pogoda taka sobie, chociaż to i tak postęp po tym z czym mieliśmy do czynienia na Rudawskiej Wyrypie, Sześc stopni na starcie mimo wszystko cieszy, jeszcze tylko te poranne mgły... Z drugiej strony w zasadzie nie ma na co narzekać, do pracy jadę po szosach i bez kombinowania, czuję jeszcze zmęczenie, czuję, że po raz n-ty odezwały się zatoki... zaczynam się poważnie zastanawiać, czy nie odpuścić na jakiś czas... tylko czy to by pomogło? Do firmy dojeżdżam we względnie przyzwoitym czasie, może to nie rekord, ale też nie miałem ochoty na gnanie...


Gdzieś w lesie
Gdzieś w lesie © amiga

Tarnowski góry i powrót do Katowic

Niedziela, 4 maja 2014 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Rufus Wainwright - Hallelujah
Dzień po wyrypie, większość ciuchów jeszcze schnie, na szczęście mam zapas. temperatura wyraźnie wyższa, a że jestem w Zabrzu to... z Wiktorem, Igorem i Darkiem postanawiamy się pokręcić po okolicy, z grubsza plan to DSD, co wyjdzie... to już inna sprawa.
Prowadzi Darek, zna ten teren jak własną kieszeń :), Po drodze mała przerwa przy sklepie a dalej po raz pierwszy zjeżdżamy do wyrobiska kamieniołomu "Bobrowniki". Miejsce niesamowite, na dokładkę idealne do ćwiczenia podjazdów, wracając pod górę jest kilka miejsc gdzie nie ma mowy o jeździe, trzeba pchać...
Po powrocie na Helenkę, mina trochę czasu na pogaduchach i pora wracać do Katowic, trzeba się przygotować do pracy :), w sumie fajnie spędzony dzień :) 


Chwila odpoczynku
Chwila odpoczynku © amiga

Pogoda dopisuje
Pogoda dopisuje © amiga

Tu mnie jeszcze nie było
Tu mnie jeszcze nie było © amiga

Wyrobisko
Wyrobisko © amiga

Rudawska Wyrypa - Wina, wina, wina dajcie…

Sobota, 3 maja 2014 · Komentarze(5)
Uczestnicy
…A jak umrę pochowajcie

Hetman Hej Sokoły

Piątkowe popołudnie, minęła 16:00, zbieramy się z Darkiem i powoli opuszczamy Górny Śląsk, kierunek Łomnica. Jeszcze przed wyjazdem analizujemy prognozy pogody i z niepokojem spoglądamy w niebo, nic nie zapowiada tego co ma się zdarzyć co nas będzie czekać, z czym będziemy musieli się zmierzyć. Jednak im bliżej jesteśmy Jeleniej Góry, tym temperatura niższa. Niby nie powinno nas to dziwić, jednak mimo wszystko mieliśmy nadzieję, że tym razem pogodynki i pogodyni się mylą…, że nie mają racji. Mam jeszcze nadzieję, że środek na poparzenia słonecznie i fenistil na coś się przydadzą.

W chwili osiągnięcia bazy…, zaczyna padać deszcz, początkowo nieśmiało, jednak im więcej mija czasu tym bardziej robi się nieprzyjemny, niektórym zupełnie to nie przeszkadza, w bazie atmosfera piknikowa, przed szkołą ktoś rozpalił grilla, wszyscy są pełni zapału i nadziei... - jakoś to będzie :)

W biurze witają nas uśmiechnięci organizatorzy, proponujący specjalny wariant Wyrypy do Złotoryi. :) To efekt naszych poczynań na Kaczawskiej Wyrypie, chyba zostaliśmy zapamiętani…, wtedy pomimo błędu nieźle się bawiliśmy, tym razem mamy nadzieję powalczyć, zmierzyć się z chyba najbardziej wymagającym wyzwaniem dla rowerzystów. W końcu 200km po górach przy prawie 7km przewyższeń to nie przelewki. Boimy się tylko jednego, ja dalej walczę z zapaleniem zatok, Darek jest krótko po anginie…., oby nie skończyło się to dla nas kolejnym tygodniem spędzonym na leczeniu.
Cóż w końcu wiemy na co się porywamy, przynajmniej mam taką nadzieję.

W oczekiwaniu na odprawę
W oczekiwaniu na odprawę © amiga

Jest coś około 21:00, w teren miała wyjść pierwsza grupa miłośników pieszych 100km wycieczek, coś jednak poszło nie tak…, start został przesunięty o 2 godziny.
Krótkie spotkania ze znajomymi
Krótkie spotkania ze znajomymi © amiga

Dochodzi godzina 22:30, pora na naszą odprawę i opóźnioną odprawę 100 kilometrowych biegaczy. Dostajemy cenne wskazówki, mogące się przydać w drodze, mapy na pierwszą pętlę i rozświetlenia okolic PK. Trochę szkoda, że opisy tym razem w wersji tekstowej, piktogramy z którymi zetknęliśmy się rok temu dodawały kolorytu, wyróżniały tą imprezę, zresztą jak wspominałem byłem zachwycony dokładnością oznaczenia punktów w terenie. Wtedy spotkaliśmy się z tym pierwszy raz i początkowo sprawiało nam problem rozszyfrowanie co może oznaczać wężyk krzyżujący się z kreską, jednak już po kilku punktach „hieroglify” stały się oczywiste. To jednak już historia, przed nami nowe wyzwanie…, mapy zostały pozbawione niepotrzebnie rozpraszających elementów, w końcu po co komu nazwy miejscowości ;p

Rozdanie map
Rozdanie map © amiga

Rozrysowujemy nasz wariant, (w zasadzie wiele kombinacji nie będzie, gdyż kolejność zaliczania PK jest z góry narzucona, co jest również odmianą w stosunku do zeszłego roku), tyle, że do kolejnych PK można podjechać na kilka sposobów, z różnych stron, zmagając się z różnymi podjazdami czy zjazdami.

Dużo tego
Dużo tego © amiga

Dojazd do pierwszych dwóch PK jest oczywisty, przynajmniej dla nas, za to 3 PK to wstęp do odcinka specjalnego, który rok wcześniej był ciężki… wtedy pokonanie 10km odcinka zajęło nam ok 3 godzin, jak będzie tym razem? Nie wiem…, OS będzie w nocy, do pokonania ok 13km, po zupełnie nam nieznanym terenie. Nie podejrzewam aby było za prosto. Po kilkunastu minutach mamy rozrysowaną całą drogę, ew. korekty będziemy nanosić już w trakcie (jak zwykle zresztą).

Dość niespiesznie wsiadamy na rowery, odpalamy lampki i ruszamy.

PK1 - u podstawy skały od strony E

Kierujemy się z grubsza na wschód od bazy, staramy się wybrać wariant względnie najkrótszy, już z wstępnej analizy warstwic wygląda na to, że lekko nie będzie…, Początek po szosach, jest jeszcze przyjemnie, pojawia się teren, a nachylenie z każdym km robi się większe, w końcu nie ma możliwości jazdy.  Wąwozy wypłukane przez wodę, kamienie wielkości TV Rubin uniemożliwiają podjazd, trzeba wpychać rower, odmierzamy odległości… i docieramy do miejsca gdzie powinniśmy spodziewać się lampionu, w ruch idzie rozświetlenie, z którego wynika, że to okolice góry Sokolik, a PK powinien znajdować się gdzieś u podstawy skały, tyle, że opis doczytujemy nieco za późno wspinając się już po stalowych schodach na szczyt skały… szybki odwrót… i próbujemy okrążyć skałę tak by odnaleźć lampion, po chwili robi się tłoczno, sporo piechurów oraz rowerzystów, wspólnymi siłami odnajdujemy perforator i pierwsze dziurki lądują na kartach. Może nie będzie tak źle….

PK2 - u podstawy skały od strony S


Chwila rozmowy ze znajomymi ze Szkoły Fechtunku ARAMIS i okazuje się, że spędzili w okolicy kilka dni jeżdżąc i zwiedzając Rudawy…, znają teren…. Spoglądając na mapę wiedzą co to za skałki, co to za górka, pomimo braku opisu na mapie głównej, w grupie będzie raźniej więc jedziemy wspólnie. Kolejny lampion powinien być kawałek dalej, końcówka to podejście, o jeździe nie ma mowy, ponownie pojawiają się skałki, kamienne schody… i gdzieś tam na końcu w krzakach pod skałą jest lampion :), drugi sukces… Pojawia się jednak coś na co średnio mamy dzisiaj ochotę…, zaczyna prószyć drobny śnieg…, a przed nami droga do kolejnego

PK 3 - droga przy granicy kultur


Jak ja nie lubię takiego opisu, może oznaczać wszystko i nic…, niemniej w tym miejscu czeka na nas wjazd na odcinek specjalny, jeszcze się łudzę, że nie będzie źle… Na trójeczkę docieramy w ekspresowym czasie…, odbieramy mapy… Nie ma po co rysować wariantu przejazdu, odległości są zbyt małe, mapa w skali 1:15000. 10cm to jedynie 1.5km…więc powinniśmy sobie z tym poradzić… już po chwili wsiadamy na rowery i kierujemy się na

S01


Na odcinku specjalnym okolice PK nie posiadają rozświetlenia, bo w sumie po co przy takiej skali, nie ma też opisów, słowa gdzie jest umieszczony lampion, niemniej gdy nawigacja będzie poprawna to nie powinno być większych problemów z odnalezieniem kolejnych dziurkaczy przytroczonych do lampionów. Z dość dużą grupą docieramy w miejsce gdzie spodziewamy się lampionu, tyle, że grupa skręca nie tam, a my zgodnie z zachowaniem stada podążamy na kierownikiem wycieczki, wkrótce odkrywamy błąd, ścieżka którą jechaliśmy ma się nijak do tego co wynika z mapy, korygujemy błąd i przedzierając się przez mokrą polanę przysypaną już delikatnie świeżym puchem. Docieramy do lampionu, każdy krok po przesiąkniętej łące powoduje wlewanie się do wnętrza butów kolejnej porcji zmrożonej wody. Brrr…, jeżdżąc w zimie po szosach, po lesie nie przypominam sobie sytuacji bym miał tyle wody w butach…. Masakra…

Wracamy do rowerów, dobrze, że lampki są odpalone, ale pamiętając poprzednie wpadki z założenia zostawiamy zapalone światełka, to pomaga i to bardzo, szczególnie w nocy, w lesie, gdzie chwila nieuwagi może skończyć się błądzeniem po okolicy w poszukiwaniu rumaków.
Brniemy z powrotem na główną ścieżkę, by w końcu można wsiąść na rowery… i ruszyć na

S07


Kolejny punkt jest niedaleko, w końcu to OS na stosunkowo niewielkim terenie…, Jedziemy w silnej 5 osobowej ekipie. Pod koniec klasycznie porzucamy rowery i idziemy pieszo na azymut…
Jakieś skałki…, jest lampion, podbijamy karty i wracamy, tyle, że nie w tym kierunku, coś spieprzyliśmy, jednak…. śnieg wyjątkowo pomaga…, wyraźnie odcisnęły się ślady w świeżym puchu…, wracamy po nich… Rowery odnalezione…, zjeżdżamy i… pora na

S11


Dojazd dość prosty, po drodze po raz kolejny porzucamy rowery, w zasadzie nie wszyscy, ja z Darkiem ciągniemy je ze sobą…, Docieramy do czeluści, to… chyba jeziorko, odpalamy lampki na 100% wydajności…, WOW… miejsce musi zabijać w dzień…, tutaj musi być naprawdę pięknie… kilkadziesiąt metrów dalej jest lampion… podbijamy karty i zawracamy
W końcu pora wsiąść na rowery i zaczynamy zjeżdżać do „głównej” ścieżki, okazuje się iż Basia zgubiła licznik, podejrzenie pada na jedną z choinek, to pewnie ona przywłaszczyła go sobie. Z żalem rozstajemy się, chociaż być może uda się spotkać później. Szermierze zawracają…, odszukać zgubę, a my kierujemy się na

S12


Punkt banalny, odnalezienie go nie sprawia nam najmniejszych kłopotów, w zasadzie wpadamy na niego…, oby było tak dalej… Pierwotnie planowaliśmy poczekać na Basię i Grześka jednak…, pogoda i przenikliwe zimno zmienia naszą decyzję (im szybciej skończymy OS-a tym będzie dla nas lepiej)… postanawiamy jechać na

S09


Do punktu powinna nas doprowadzić dość szeroka droga…, problem jednak pojawia się dość szybko…, droga co prawda jest szeroka, jednak w wielu miejscach pojawiają się głębokie kałuże, koleiny i masa błota. Kilkukrotnie rower się zapada, o jeździe nie ma mowy, trzeba prowadzić maszynę… 
Na szczęście „dziewiątka” na swoim miejscu…, kawałek dalej jest

S10


Ruszamy…, o jeździe w dalszym ciągu nie ma mowy…, po odnalezieniu lampiony kombinujemy jak dojechać do S04 i S02… szkoda, że nie zaliczyliśmy ich wcześniej, teraz nie specjalnie mamy je po drodze…, chyba je odpuścimy… za to skierujemy się na

S08


Z mapy wynika, że droga nie powinna być specjalnie skomplikowana…, co prawda odległość całkiem spora…, jak na OS-a, ale ścieżka przynajmniej na mapie robi wrażenie niezłej… oczywiście mylimy się…. Nasza pomyłka dotyczy oczywiście „przejezdności” ścieżki… w którymś momencie nie ma mowy nawet o pchaniu, wycinka drzew dołożyła swoje, próbujemy wyminąć przeszkodę, jednak im bardziej próbujemy, tym bardziej jest nie do ominięcia… w końcu po krótkim postoju i rozważeniu alternatyw podsnawiamy odszukać jakąkolwiek ścieżkę, ścieżynkę, cokolwiek prowadzącego nas z grubsza we właściwym kierunku... i… odnajdujemy, tyle, że za diabła nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy, docieramy do czegoś szerszego i gdzieś tam w lesie majaczy w świetle lampi odblask… to lampion, w odległości max 100m….
Podchodzimy… to S08…, nieważne jak, ale wstępują w nas nowe siły, wiemy gdzie jesteśmy…, wiemy gdzie chcemy dotrzeć…, jest droga…. Damy radę…

S03


Dotarcie do PK nieco inaczej niż zwykle… jako że stan ścieżek na OSie pozostawia wiele do życzenia, to spacer na azymut po najkrótszej linii nie robi nam specjalnie różnicy… (zaczyna świtać), chwilę później jesteśmy na miejscu, na szczycie, przy kolejnych skałkach z lampionem… Chwila rozmowy z Darkiem i ruszamy odszukać 

Poranek w górach
Poranek w górach © amiga

S05


Chcemy zdobyć w podobny sposób, no może niezupełnie.. z mapy wynika, że las przed nami jest raczej mało przyjemny…, trochę za gęsty, trzeba obejść go by dostać się do polanki…, powoli też pojawiają się poranne mgły… i przestaje padać… w końcu coś pozytywnego, jednak 1 stopień na plusie to nie za dużo, szczególnie gry wędruje się w mokrych ciuchach…
Drobny błąd i idziemy początkowo nie w tym kierunku, zawracamy i chwilę później docieramy do ścieżki…, dotarcie w pobliże skałek przy S05 to kwestia kilku minut…, końcówka to ostra wspinaczka, pierwotnie planujemy przepchnąć rowery przez skałki i przedostać się do kolejnego PK znajdującego się tuż za górką… Wpychanie rowerów okazuje się sporym błędem, w którymś momencie okazuje się iż nie mam mowy by zrobić krok z dodatkowym ciężarem… nawet podpierając się rowerem nie ma mowy o dalszej wędrówce…, porzucamy myśl o przedzieraniu się górą i porzucamy rowery…, odszukujemy lampion S05 i…. możemy sprowadzić rowery tą samą drogą którą je wepchnęliśmy… ech…
Mgiełki dodają uroku
Mgiełki dodają uroku © amiga

S06

Jedziemy dookoła, i teoretycznie nadkładamy sporo drogi… jednak przy tej skali mapy to nie ma znaczenia…, kiedy w końcu dojdziemy do tego, że na OS-ach warto nadłożyć drogi, a nie pchać się przez wszystkie przeszkody…, skały, rzeki, bagna… W końcu powinniśmy o tym wiedzieć, to w końcu nie nasz pierwszy OS w życiu… Takie podejście zemściło się na nas m.inn. na Funexie. Za to sama szósteczka pękła dość składnie, nawet chwilami dało się jechać…,

Lekko nie ma
Lekko nie ma © amiga

PK16 - narożnik ruin od strony SW


To punkt kończący OSa… pokonanie tych kilkunastu km zajęło nam 4 godziny…, w tym czasie zlało nas i przymroziło… za to ruina do której dojeżdżamy robi wrażenie… jest niesamowita…. Chwilę później z kolejnym zaliczonym PK ruszamy dalej na

PK 17 - narożnik wklęsły budynku od SE – BUFET


W końcu cywilizacja, w końcu jakieś miasto…., w końcu market Dino… zamknięty w tym roku, jednak odżywają wspomnienia, gdy rok temu wycieńczeni wysoką temperaturą siedliśmy w pobliżu zaopatrzeni w pączki z czekoladą…, ech... Dzisiaj jest zamknięty… za to niedaleko czeka na nas BUFET…, wchodzimy do środka, oddajemy kartę sędziom i… jest banan, jest gorąca kawa…, chwila odpoczynku, wstępują we mnie nowe siły… (solidna porcja malej czarnej czyni cuda). Wychodzimy na zewnątrz… dalej zimno.. .a tak było przyjemnie na punkcie….

Na punkcie
Na punkcie © amiga

Nieopodal jest …

PK 18 - wierzchołek wzniesienia

Tym razem możemy cieszyć się jazdą rowerem, nie ma zsiadania.., nie ma przepychania…, w końcu jest to maraton rowerowy…, Dojeżdżamy w okolice PK i za diabła nie mogę dopasować rozświetlenia do mapy i okolicy… sporo później przy analizie mapy, wiem gdzie zrobiłem błąd… za to sama górka nie do pomylenia… na szczycie czeka na nas perforator…

Tym razem czeka na nas długi przelot na

PK19 – granica kultur od strony N


Jest dobre kilkanaście km dalej… pomimo kilku pagórków da się jechać szybko, w wielu miejscach przekraczamy magiczne 30km/h, tyle, że przemoczone ciuchy zaczynają dawać znać o sobie. O ile jeszcze korpus i nogi są nieźle zabezpieczone, nawet przemoczone buty jakoś przeszkadzają…, to największym problemem są mokre rękawiczki… W Maciejowej Darek sygnalizuje, że ma dość, że zgrabiałe z zimna dłonie nie są w stanie zmieniać przerzutek…, naciskać na klamki hamulcy… Próbuje mnie przekonać do jazdy dalej… jednak po chwili obydwoje kierujemy się do bazy…, jazda w mokrych ubraniach nie sprawia mi specjalnie radości i chęcią przebiorę się…, zrzucę mokre przesiąknięte łachy…, wbiję się w suche ciepłe zapasowe, i ruszymy dalej…

Meta


Dojeżdżamy do bazy, odstawiamy na chwilę rowery… idziemy się przebrać…, trafiamy na odprawę trasy Pieszej 50km… by nie przeszkadzać idziemy do swojego kąta…, chwila rozmowy, zdejmujemy rękawiczki…, buty, kurtki… jest lepiej… Darek zauważa, że podłoga jest podgrzewana… sam jestem w szoku…, szkoła musiała wydać niezły kawał grosza na to rozwiązanie... tylko po co jeszcze kaloryfery?
Postanawiamy nieco bardziej się rozgrzać lądując na kilka min w śpiworach…, tyle, że zamiast być coraz lepiej jest dokładnie odwrotnie… pojawiają się dreszcze…, nie potrafimy się rozgrzać… może coś ciepłego, kawa, herbata nam pomoże…
Mija 1.5 godziny i nic… dalej jest nam zimno, na samą myśl o wyjściu na zewnątrz robi nam się niedobrze… w końcu trzeba podjąć decyzję… rezygnujemy… pogoda nas pokonała… bardzo powoli zbieramy się, coś co rzuca mi się w oczy… to to..., że do chwili naszego wyjazdu nikt nie skończył pierwszej pętli…, wynika z tego jasno iż warunki są naprawdę ciężkie… w bazie jest tylko jeden rowerzysta… który odpuścił tuż po OSie…. Z podobnego powodu jak my…

W końcu wszystko zostało spakowane, rowery zamocowane na dachu samochodu…, możemy wracać, jeszcze tylko pora pożegnać się z organizatorami… i powrót na Górny Śląsk.

Powrót lekko się dłuży, jest męczący…, i pomimo tego, że wewnątrz pojazdu jest ciepło, dalej dopadają nas dreszcze…., kiedy to przejdzie?

Już w Zabrzu, po pysznym posiłku…, raczymy się grzanym winem i… dopiero ono rozgrzewa nas na tyle, że znikają bezpowrotnie targające nami drgawki…

O ile na początku tuż, po skończeniu występu na RW…, wydawało mi się, że to porażka, pomyłka…, że nie warto było się męczyć to, w chwili gdy emocje opadły…, mam wrażenie, że w warunkach z którymi przyszło nam walczyć nie ma co narzekać na OSa… Przecież można było go odpuścić, tyle, że nie myśleliśmy o tym, bo … na krótkim odcinku było wiele PK do zdobycia. Pewnie gdyby nie przedzieranie się przez łąkę…, nie przemoczone buty, rękawiczki, które zamiast chronić potęgowały odczucie zimna…, i ten niepotrzebny półmataron z buta… w błocie, wodzie… Tym razem trzeba było po prostu ominąć przeszkodę, ew. zaliczyć kilka PK znajdujących się pomiędzy 03 i 15, a zmierzyć się z podjazdami na reszcie trasy…
Cóż… zdobyliśmy kolejne doświadczenia, wiemy, że w maju w Jeleniej Górze, może padać śnieg, może być chłodniej niż w lutym w Katowicach… Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to mimo wszystko OS-a wolałbym w tym miejscu zaliczać w dzień… i to nie ze względu na problemy z nawigacją w nocy, a raczej na piękno tego miejsca (zeszłoroczny OS nie był taki malowniczy), którego w zasadzie nie udało nam się zobaczyć…, mogę się jedynie domyślać jak niesamowity musi być widok jeziorka w pobliżu S11, co może być widać ze skałek na które prowadziły stalowe schody na PK01….

Zastanawiam się czy… za rok będę miał na tyle odwagi by zmierzyć się po raz kolejny z Rudawską Wyrypą, tym bardziej, że wiem
(mam taką nadzieję) czego po niej oczekiwać i wiem, że jest to najcięższy maraton z jakim przyszło mi się zmagać…, pod tym względem dorównuje mu chyba tylko Transjura, tyle, że tam zabijają piachy…


przed wyrypą...

Piątek, 2 maja 2014 · Komentarze(0)
Lady Pank - Strach się bać

Dzisiaj nietypowo... z okazji 2 maja... jadę rowerkiem na Helenkę... to mały rozjazd przed tym co czeka nas jeszcze dzisiaj wieczorem... w zasadzie w nocy - start na Rudawskiej Wyrypie. Nie chcę przegiąć..., staram się jechać wolniej niż mógłbym, staram się nie cisnąć... jeżeli teraz przegnę to w nocy umrę... ;P
Prawie całość po szosach, niewielkie fragmenty terenowe w zasadzie nic nie zmieniają..., W chwili wyjazdu jest coś około 18 stopni..., niemniej wieje dość chłodny wiatr i w zasadzie tylko on trochę przeszkadza. Za to im bliżej Zabrza, tym jest chłodniej, fakt... że prognozy wskazują spore ochłodzenie, ale jakoś nie chce się wierzyć, że jutro... będzie jedynie 8 stopni... w Katowicach...
Pakuję się przez centrum Zabrza, to... sprawdzona droga..., dalej kierunek Rokitnica i Helenka, po niecałych 90 minutach melduję się na miejscu. Chwila odpoczynku i trzeba będzie zbierać się do wyjazdu do Łomnicy.

Na szczycie hałdy w Sośnicy
Na szczycie hałdy w Sośnicy © amiga

na wesołą...

Czwartek, 1 maja 2014 · Komentarze(1)
Międzynarodówka - Internationale
(tą piosenką katowali mnie w podstawówce)

1 maja - święto... już od wczoraj wiem, że część dnia muszę poświęcić siostrze, z rana tel... chwila rozmowy i umawiamy się na mały przejazd po lesie, przy okazji chcę sprawdzić jaka będzie średnia dla osoby niewiele jeżdżącej rowerem, będzie to miało znaczenie przy planowaniu wyjazdu firmowego w większym gronie. Dzisiaj nie zapowiada się jakiś wielki hardcore, raczej spokojna jazda. Obieram kierunek na zalew Wesoła, bo... w linii prostej jest ok 10km, w razie czego nawet z buta wrócimy w ciągu 1.5 godziny, a po drodze sporo lasów... Fakt, że przy podjeździe na Murcki trochę się nasłuchałem... ale później już było nieźle, nawet podjazd przy powrocie z zalewu w kierunku Giszowca nie sprawiał jakiś większych problemów.
Przy okazji planujemy pofocić w kilku miejscach, w końcu po coś są lustrzanki, ja nastawiam się na fotografię IR, zabrałem ze sobą D70. Poniżej kilka efektów zabawy z filtrem podczerwieni. 


Czyż tu nie jest pięknie?
Czyż tu nie jest pięknie? © amiga
Pomimo tego, że to sztuczny zbiornik
Pomimo tego, że to sztuczny zbiornik © amiga
Pogoda również sopisuje
Pogoda również sopisuje © amiga
I te szuwary :)
I te szuwary :) © amiga
Woda, woda, woda
Woda, woda, woda © amiga
Molo :) na zalewie
Molo :) na zalewie © amiga
Ciekawie to wygląda
Ciekawie to wygląda © amiga