Wpisy archiwalne w kategorii

W towarzystwie

Dystans całkowity:25085.92 km (w terenie 6008.46 km; 23.95%)
Czas w ruchu:1471:29
Średnia prędkość:17.05 km/h
Maksymalna prędkość:64.91 km/h
Suma podjazdów:154398 m
Maks. tętno maksymalne:240 (130 %)
Maks. tętno średnie:156 (84 %)
Suma kalorii:1058920 kcal
Liczba aktywności:339
Średnio na aktywność:74.00 km i 4h 20m
Więcej statystyk

Rudawska Wyrypa - Wina, wina, wina dajcie…

Sobota, 3 maja 2014 · Komentarze(5)
Uczestnicy
…A jak umrę pochowajcie

Hetman Hej Sokoły

Piątkowe popołudnie, minęła 16:00, zbieramy się z Darkiem i powoli opuszczamy Górny Śląsk, kierunek Łomnica. Jeszcze przed wyjazdem analizujemy prognozy pogody i z niepokojem spoglądamy w niebo, nic nie zapowiada tego co ma się zdarzyć co nas będzie czekać, z czym będziemy musieli się zmierzyć. Jednak im bliżej jesteśmy Jeleniej Góry, tym temperatura niższa. Niby nie powinno nas to dziwić, jednak mimo wszystko mieliśmy nadzieję, że tym razem pogodynki i pogodyni się mylą…, że nie mają racji. Mam jeszcze nadzieję, że środek na poparzenia słonecznie i fenistil na coś się przydadzą.

W chwili osiągnięcia bazy…, zaczyna padać deszcz, początkowo nieśmiało, jednak im więcej mija czasu tym bardziej robi się nieprzyjemny, niektórym zupełnie to nie przeszkadza, w bazie atmosfera piknikowa, przed szkołą ktoś rozpalił grilla, wszyscy są pełni zapału i nadziei... - jakoś to będzie :)

W biurze witają nas uśmiechnięci organizatorzy, proponujący specjalny wariant Wyrypy do Złotoryi. :) To efekt naszych poczynań na Kaczawskiej Wyrypie, chyba zostaliśmy zapamiętani…, wtedy pomimo błędu nieźle się bawiliśmy, tym razem mamy nadzieję powalczyć, zmierzyć się z chyba najbardziej wymagającym wyzwaniem dla rowerzystów. W końcu 200km po górach przy prawie 7km przewyższeń to nie przelewki. Boimy się tylko jednego, ja dalej walczę z zapaleniem zatok, Darek jest krótko po anginie…., oby nie skończyło się to dla nas kolejnym tygodniem spędzonym na leczeniu.
Cóż w końcu wiemy na co się porywamy, przynajmniej mam taką nadzieję.

W oczekiwaniu na odprawę
W oczekiwaniu na odprawę © amiga

Jest coś około 21:00, w teren miała wyjść pierwsza grupa miłośników pieszych 100km wycieczek, coś jednak poszło nie tak…, start został przesunięty o 2 godziny.
Krótkie spotkania ze znajomymi
Krótkie spotkania ze znajomymi © amiga

Dochodzi godzina 22:30, pora na naszą odprawę i opóźnioną odprawę 100 kilometrowych biegaczy. Dostajemy cenne wskazówki, mogące się przydać w drodze, mapy na pierwszą pętlę i rozświetlenia okolic PK. Trochę szkoda, że opisy tym razem w wersji tekstowej, piktogramy z którymi zetknęliśmy się rok temu dodawały kolorytu, wyróżniały tą imprezę, zresztą jak wspominałem byłem zachwycony dokładnością oznaczenia punktów w terenie. Wtedy spotkaliśmy się z tym pierwszy raz i początkowo sprawiało nam problem rozszyfrowanie co może oznaczać wężyk krzyżujący się z kreską, jednak już po kilku punktach „hieroglify” stały się oczywiste. To jednak już historia, przed nami nowe wyzwanie…, mapy zostały pozbawione niepotrzebnie rozpraszających elementów, w końcu po co komu nazwy miejscowości ;p

Rozdanie map
Rozdanie map © amiga

Rozrysowujemy nasz wariant, (w zasadzie wiele kombinacji nie będzie, gdyż kolejność zaliczania PK jest z góry narzucona, co jest również odmianą w stosunku do zeszłego roku), tyle, że do kolejnych PK można podjechać na kilka sposobów, z różnych stron, zmagając się z różnymi podjazdami czy zjazdami.

Dużo tego
Dużo tego © amiga

Dojazd do pierwszych dwóch PK jest oczywisty, przynajmniej dla nas, za to 3 PK to wstęp do odcinka specjalnego, który rok wcześniej był ciężki… wtedy pokonanie 10km odcinka zajęło nam ok 3 godzin, jak będzie tym razem? Nie wiem…, OS będzie w nocy, do pokonania ok 13km, po zupełnie nam nieznanym terenie. Nie podejrzewam aby było za prosto. Po kilkunastu minutach mamy rozrysowaną całą drogę, ew. korekty będziemy nanosić już w trakcie (jak zwykle zresztą).

Dość niespiesznie wsiadamy na rowery, odpalamy lampki i ruszamy.

PK1 - u podstawy skały od strony E

Kierujemy się z grubsza na wschód od bazy, staramy się wybrać wariant względnie najkrótszy, już z wstępnej analizy warstwic wygląda na to, że lekko nie będzie…, Początek po szosach, jest jeszcze przyjemnie, pojawia się teren, a nachylenie z każdym km robi się większe, w końcu nie ma możliwości jazdy.  Wąwozy wypłukane przez wodę, kamienie wielkości TV Rubin uniemożliwiają podjazd, trzeba wpychać rower, odmierzamy odległości… i docieramy do miejsca gdzie powinniśmy spodziewać się lampionu, w ruch idzie rozświetlenie, z którego wynika, że to okolice góry Sokolik, a PK powinien znajdować się gdzieś u podstawy skały, tyle, że opis doczytujemy nieco za późno wspinając się już po stalowych schodach na szczyt skały… szybki odwrót… i próbujemy okrążyć skałę tak by odnaleźć lampion, po chwili robi się tłoczno, sporo piechurów oraz rowerzystów, wspólnymi siłami odnajdujemy perforator i pierwsze dziurki lądują na kartach. Może nie będzie tak źle….

PK2 - u podstawy skały od strony S


Chwila rozmowy ze znajomymi ze Szkoły Fechtunku ARAMIS i okazuje się, że spędzili w okolicy kilka dni jeżdżąc i zwiedzając Rudawy…, znają teren…. Spoglądając na mapę wiedzą co to za skałki, co to za górka, pomimo braku opisu na mapie głównej, w grupie będzie raźniej więc jedziemy wspólnie. Kolejny lampion powinien być kawałek dalej, końcówka to podejście, o jeździe nie ma mowy, ponownie pojawiają się skałki, kamienne schody… i gdzieś tam na końcu w krzakach pod skałą jest lampion :), drugi sukces… Pojawia się jednak coś na co średnio mamy dzisiaj ochotę…, zaczyna prószyć drobny śnieg…, a przed nami droga do kolejnego

PK 3 - droga przy granicy kultur


Jak ja nie lubię takiego opisu, może oznaczać wszystko i nic…, niemniej w tym miejscu czeka na nas wjazd na odcinek specjalny, jeszcze się łudzę, że nie będzie źle… Na trójeczkę docieramy w ekspresowym czasie…, odbieramy mapy… Nie ma po co rysować wariantu przejazdu, odległości są zbyt małe, mapa w skali 1:15000. 10cm to jedynie 1.5km…więc powinniśmy sobie z tym poradzić… już po chwili wsiadamy na rowery i kierujemy się na

S01


Na odcinku specjalnym okolice PK nie posiadają rozświetlenia, bo w sumie po co przy takiej skali, nie ma też opisów, słowa gdzie jest umieszczony lampion, niemniej gdy nawigacja będzie poprawna to nie powinno być większych problemów z odnalezieniem kolejnych dziurkaczy przytroczonych do lampionów. Z dość dużą grupą docieramy w miejsce gdzie spodziewamy się lampionu, tyle, że grupa skręca nie tam, a my zgodnie z zachowaniem stada podążamy na kierownikiem wycieczki, wkrótce odkrywamy błąd, ścieżka którą jechaliśmy ma się nijak do tego co wynika z mapy, korygujemy błąd i przedzierając się przez mokrą polanę przysypaną już delikatnie świeżym puchem. Docieramy do lampionu, każdy krok po przesiąkniętej łące powoduje wlewanie się do wnętrza butów kolejnej porcji zmrożonej wody. Brrr…, jeżdżąc w zimie po szosach, po lesie nie przypominam sobie sytuacji bym miał tyle wody w butach…. Masakra…

Wracamy do rowerów, dobrze, że lampki są odpalone, ale pamiętając poprzednie wpadki z założenia zostawiamy zapalone światełka, to pomaga i to bardzo, szczególnie w nocy, w lesie, gdzie chwila nieuwagi może skończyć się błądzeniem po okolicy w poszukiwaniu rumaków.
Brniemy z powrotem na główną ścieżkę, by w końcu można wsiąść na rowery… i ruszyć na

S07


Kolejny punkt jest niedaleko, w końcu to OS na stosunkowo niewielkim terenie…, Jedziemy w silnej 5 osobowej ekipie. Pod koniec klasycznie porzucamy rowery i idziemy pieszo na azymut…
Jakieś skałki…, jest lampion, podbijamy karty i wracamy, tyle, że nie w tym kierunku, coś spieprzyliśmy, jednak…. śnieg wyjątkowo pomaga…, wyraźnie odcisnęły się ślady w świeżym puchu…, wracamy po nich… Rowery odnalezione…, zjeżdżamy i… pora na

S11


Dojazd dość prosty, po drodze po raz kolejny porzucamy rowery, w zasadzie nie wszyscy, ja z Darkiem ciągniemy je ze sobą…, Docieramy do czeluści, to… chyba jeziorko, odpalamy lampki na 100% wydajności…, WOW… miejsce musi zabijać w dzień…, tutaj musi być naprawdę pięknie… kilkadziesiąt metrów dalej jest lampion… podbijamy karty i zawracamy
W końcu pora wsiąść na rowery i zaczynamy zjeżdżać do „głównej” ścieżki, okazuje się iż Basia zgubiła licznik, podejrzenie pada na jedną z choinek, to pewnie ona przywłaszczyła go sobie. Z żalem rozstajemy się, chociaż być może uda się spotkać później. Szermierze zawracają…, odszukać zgubę, a my kierujemy się na

S12


Punkt banalny, odnalezienie go nie sprawia nam najmniejszych kłopotów, w zasadzie wpadamy na niego…, oby było tak dalej… Pierwotnie planowaliśmy poczekać na Basię i Grześka jednak…, pogoda i przenikliwe zimno zmienia naszą decyzję (im szybciej skończymy OS-a tym będzie dla nas lepiej)… postanawiamy jechać na

S09


Do punktu powinna nas doprowadzić dość szeroka droga…, problem jednak pojawia się dość szybko…, droga co prawda jest szeroka, jednak w wielu miejscach pojawiają się głębokie kałuże, koleiny i masa błota. Kilkukrotnie rower się zapada, o jeździe nie ma mowy, trzeba prowadzić maszynę… 
Na szczęście „dziewiątka” na swoim miejscu…, kawałek dalej jest

S10


Ruszamy…, o jeździe w dalszym ciągu nie ma mowy…, po odnalezieniu lampiony kombinujemy jak dojechać do S04 i S02… szkoda, że nie zaliczyliśmy ich wcześniej, teraz nie specjalnie mamy je po drodze…, chyba je odpuścimy… za to skierujemy się na

S08


Z mapy wynika, że droga nie powinna być specjalnie skomplikowana…, co prawda odległość całkiem spora…, jak na OS-a, ale ścieżka przynajmniej na mapie robi wrażenie niezłej… oczywiście mylimy się…. Nasza pomyłka dotyczy oczywiście „przejezdności” ścieżki… w którymś momencie nie ma mowy nawet o pchaniu, wycinka drzew dołożyła swoje, próbujemy wyminąć przeszkodę, jednak im bardziej próbujemy, tym bardziej jest nie do ominięcia… w końcu po krótkim postoju i rozważeniu alternatyw podsnawiamy odszukać jakąkolwiek ścieżkę, ścieżynkę, cokolwiek prowadzącego nas z grubsza we właściwym kierunku... i… odnajdujemy, tyle, że za diabła nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy, docieramy do czegoś szerszego i gdzieś tam w lesie majaczy w świetle lampi odblask… to lampion, w odległości max 100m….
Podchodzimy… to S08…, nieważne jak, ale wstępują w nas nowe siły, wiemy gdzie jesteśmy…, wiemy gdzie chcemy dotrzeć…, jest droga…. Damy radę…

S03


Dotarcie do PK nieco inaczej niż zwykle… jako że stan ścieżek na OSie pozostawia wiele do życzenia, to spacer na azymut po najkrótszej linii nie robi nam specjalnie różnicy… (zaczyna świtać), chwilę później jesteśmy na miejscu, na szczycie, przy kolejnych skałkach z lampionem… Chwila rozmowy z Darkiem i ruszamy odszukać 

Poranek w górach
Poranek w górach © amiga

S05


Chcemy zdobyć w podobny sposób, no może niezupełnie.. z mapy wynika, że las przed nami jest raczej mało przyjemny…, trochę za gęsty, trzeba obejść go by dostać się do polanki…, powoli też pojawiają się poranne mgły… i przestaje padać… w końcu coś pozytywnego, jednak 1 stopień na plusie to nie za dużo, szczególnie gry wędruje się w mokrych ciuchach…
Drobny błąd i idziemy początkowo nie w tym kierunku, zawracamy i chwilę później docieramy do ścieżki…, dotarcie w pobliże skałek przy S05 to kwestia kilku minut…, końcówka to ostra wspinaczka, pierwotnie planujemy przepchnąć rowery przez skałki i przedostać się do kolejnego PK znajdującego się tuż za górką… Wpychanie rowerów okazuje się sporym błędem, w którymś momencie okazuje się iż nie mam mowy by zrobić krok z dodatkowym ciężarem… nawet podpierając się rowerem nie ma mowy o dalszej wędrówce…, porzucamy myśl o przedzieraniu się górą i porzucamy rowery…, odszukujemy lampion S05 i…. możemy sprowadzić rowery tą samą drogą którą je wepchnęliśmy… ech…
Mgiełki dodają uroku
Mgiełki dodają uroku © amiga

S06

Jedziemy dookoła, i teoretycznie nadkładamy sporo drogi… jednak przy tej skali mapy to nie ma znaczenia…, kiedy w końcu dojdziemy do tego, że na OS-ach warto nadłożyć drogi, a nie pchać się przez wszystkie przeszkody…, skały, rzeki, bagna… W końcu powinniśmy o tym wiedzieć, to w końcu nie nasz pierwszy OS w życiu… Takie podejście zemściło się na nas m.inn. na Funexie. Za to sama szósteczka pękła dość składnie, nawet chwilami dało się jechać…,

Lekko nie ma
Lekko nie ma © amiga

PK16 - narożnik ruin od strony SW


To punkt kończący OSa… pokonanie tych kilkunastu km zajęło nam 4 godziny…, w tym czasie zlało nas i przymroziło… za to ruina do której dojeżdżamy robi wrażenie… jest niesamowita…. Chwilę później z kolejnym zaliczonym PK ruszamy dalej na

PK 17 - narożnik wklęsły budynku od SE – BUFET


W końcu cywilizacja, w końcu jakieś miasto…., w końcu market Dino… zamknięty w tym roku, jednak odżywają wspomnienia, gdy rok temu wycieńczeni wysoką temperaturą siedliśmy w pobliżu zaopatrzeni w pączki z czekoladą…, ech... Dzisiaj jest zamknięty… za to niedaleko czeka na nas BUFET…, wchodzimy do środka, oddajemy kartę sędziom i… jest banan, jest gorąca kawa…, chwila odpoczynku, wstępują we mnie nowe siły… (solidna porcja malej czarnej czyni cuda). Wychodzimy na zewnątrz… dalej zimno.. .a tak było przyjemnie na punkcie….

Na punkcie
Na punkcie © amiga

Nieopodal jest …

PK 18 - wierzchołek wzniesienia

Tym razem możemy cieszyć się jazdą rowerem, nie ma zsiadania.., nie ma przepychania…, w końcu jest to maraton rowerowy…, Dojeżdżamy w okolice PK i za diabła nie mogę dopasować rozświetlenia do mapy i okolicy… sporo później przy analizie mapy, wiem gdzie zrobiłem błąd… za to sama górka nie do pomylenia… na szczycie czeka na nas perforator…

Tym razem czeka na nas długi przelot na

PK19 – granica kultur od strony N


Jest dobre kilkanaście km dalej… pomimo kilku pagórków da się jechać szybko, w wielu miejscach przekraczamy magiczne 30km/h, tyle, że przemoczone ciuchy zaczynają dawać znać o sobie. O ile jeszcze korpus i nogi są nieźle zabezpieczone, nawet przemoczone buty jakoś przeszkadzają…, to największym problemem są mokre rękawiczki… W Maciejowej Darek sygnalizuje, że ma dość, że zgrabiałe z zimna dłonie nie są w stanie zmieniać przerzutek…, naciskać na klamki hamulcy… Próbuje mnie przekonać do jazdy dalej… jednak po chwili obydwoje kierujemy się do bazy…, jazda w mokrych ubraniach nie sprawia mi specjalnie radości i chęcią przebiorę się…, zrzucę mokre przesiąknięte łachy…, wbiję się w suche ciepłe zapasowe, i ruszymy dalej…

Meta


Dojeżdżamy do bazy, odstawiamy na chwilę rowery… idziemy się przebrać…, trafiamy na odprawę trasy Pieszej 50km… by nie przeszkadzać idziemy do swojego kąta…, chwila rozmowy, zdejmujemy rękawiczki…, buty, kurtki… jest lepiej… Darek zauważa, że podłoga jest podgrzewana… sam jestem w szoku…, szkoła musiała wydać niezły kawał grosza na to rozwiązanie... tylko po co jeszcze kaloryfery?
Postanawiamy nieco bardziej się rozgrzać lądując na kilka min w śpiworach…, tyle, że zamiast być coraz lepiej jest dokładnie odwrotnie… pojawiają się dreszcze…, nie potrafimy się rozgrzać… może coś ciepłego, kawa, herbata nam pomoże…
Mija 1.5 godziny i nic… dalej jest nam zimno, na samą myśl o wyjściu na zewnątrz robi nam się niedobrze… w końcu trzeba podjąć decyzję… rezygnujemy… pogoda nas pokonała… bardzo powoli zbieramy się, coś co rzuca mi się w oczy… to to..., że do chwili naszego wyjazdu nikt nie skończył pierwszej pętli…, wynika z tego jasno iż warunki są naprawdę ciężkie… w bazie jest tylko jeden rowerzysta… który odpuścił tuż po OSie…. Z podobnego powodu jak my…

W końcu wszystko zostało spakowane, rowery zamocowane na dachu samochodu…, możemy wracać, jeszcze tylko pora pożegnać się z organizatorami… i powrót na Górny Śląsk.

Powrót lekko się dłuży, jest męczący…, i pomimo tego, że wewnątrz pojazdu jest ciepło, dalej dopadają nas dreszcze…., kiedy to przejdzie?

Już w Zabrzu, po pysznym posiłku…, raczymy się grzanym winem i… dopiero ono rozgrzewa nas na tyle, że znikają bezpowrotnie targające nami drgawki…

O ile na początku tuż, po skończeniu występu na RW…, wydawało mi się, że to porażka, pomyłka…, że nie warto było się męczyć to, w chwili gdy emocje opadły…, mam wrażenie, że w warunkach z którymi przyszło nam walczyć nie ma co narzekać na OSa… Przecież można było go odpuścić, tyle, że nie myśleliśmy o tym, bo … na krótkim odcinku było wiele PK do zdobycia. Pewnie gdyby nie przedzieranie się przez łąkę…, nie przemoczone buty, rękawiczki, które zamiast chronić potęgowały odczucie zimna…, i ten niepotrzebny półmataron z buta… w błocie, wodzie… Tym razem trzeba było po prostu ominąć przeszkodę, ew. zaliczyć kilka PK znajdujących się pomiędzy 03 i 15, a zmierzyć się z podjazdami na reszcie trasy…
Cóż… zdobyliśmy kolejne doświadczenia, wiemy, że w maju w Jeleniej Górze, może padać śnieg, może być chłodniej niż w lutym w Katowicach… Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to mimo wszystko OS-a wolałbym w tym miejscu zaliczać w dzień… i to nie ze względu na problemy z nawigacją w nocy, a raczej na piękno tego miejsca (zeszłoroczny OS nie był taki malowniczy), którego w zasadzie nie udało nam się zobaczyć…, mogę się jedynie domyślać jak niesamowity musi być widok jeziorka w pobliżu S11, co może być widać ze skałek na które prowadziły stalowe schody na PK01….

Zastanawiam się czy… za rok będę miał na tyle odwagi by zmierzyć się po raz kolejny z Rudawską Wyrypą, tym bardziej, że wiem
(mam taką nadzieję) czego po niej oczekiwać i wiem, że jest to najcięższy maraton z jakim przyszło mi się zmagać…, pod tym względem dorównuje mu chyba tylko Transjura, tyle, że tam zabijają piachy…


na wesołą...

Czwartek, 1 maja 2014 · Komentarze(1)
Międzynarodówka - Internationale
(tą piosenką katowali mnie w podstawówce)

1 maja - święto... już od wczoraj wiem, że część dnia muszę poświęcić siostrze, z rana tel... chwila rozmowy i umawiamy się na mały przejazd po lesie, przy okazji chcę sprawdzić jaka będzie średnia dla osoby niewiele jeżdżącej rowerem, będzie to miało znaczenie przy planowaniu wyjazdu firmowego w większym gronie. Dzisiaj nie zapowiada się jakiś wielki hardcore, raczej spokojna jazda. Obieram kierunek na zalew Wesoła, bo... w linii prostej jest ok 10km, w razie czego nawet z buta wrócimy w ciągu 1.5 godziny, a po drodze sporo lasów... Fakt, że przy podjeździe na Murcki trochę się nasłuchałem... ale później już było nieźle, nawet podjazd przy powrocie z zalewu w kierunku Giszowca nie sprawiał jakiś większych problemów.
Przy okazji planujemy pofocić w kilku miejscach, w końcu po coś są lustrzanki, ja nastawiam się na fotografię IR, zabrałem ze sobą D70. Poniżej kilka efektów zabawy z filtrem podczerwieni. 


Czyż tu nie jest pięknie?
Czyż tu nie jest pięknie? © amiga
Pomimo tego, że to sztuczny zbiornik
Pomimo tego, że to sztuczny zbiornik © amiga
Pogoda również sopisuje
Pogoda również sopisuje © amiga
I te szuwary :)
I te szuwary :) © amiga
Woda, woda, woda
Woda, woda, woda © amiga
Molo :) na zalewie
Molo :) na zalewie © amiga
Ciekawie to wygląda
Ciekawie to wygląda © amiga

krótki rozjazd z Darkiem i powrót do domu

Środa, 30 kwietnia 2014 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Moje Miasto - Maria Peszek


Trochę przed wyjazdem ugadujemy się z Darkiem na mały pochorobowy rozjazd.

Konie na wybiegu
Konie na wybiegu © amiga
Piękne zwierzaki
Piękne zwierzaki © amiga

W efekcie jadę na Helenkę, a w zasadzie to można by było powiedzieć, że przez Helenkę, bo spędzam tam wyjątkowo krótko. Kilkadziesiąt minut później już jesteśmy na rowerach i kierujemy się na Rokitnicę, jedziemy w okolice PGR-u Wesoła, a w zasadzie tego co po nim zostało. Okolica poorana przez ciężki sprzęt, drzewa wycięte. W zasadzie jedyny ślad po PGRze to mały budynek i pomnik.
Pomnik tuż przy PGRze
Pomnik tuż przy PGRze © amiga

Pierwsze grzyby
Pierwsze grzyby © amiga

Może km dalej Darek pokazuje mi zabudowania po obozie jenieckim, stan niestety również nie jest zadowalający, zero zainteresowania, informacji, pewnie za jakiś czas zawali się to do końca i tyle...

Pozostałości po obozie jenieckim
Pozostałości po obozie jenieckim © amiga

Jedziemy dalej, ul Kopalnianą, już jakiś czas temu zauważyłem, że stoją tutaj ciekawe budynki, tyle, że dzisiaj odpuszczę sobie focenie w tym miejscu. Rano zabrałem armatę 70-300 z myślą o foceniu ptaków nad Kłodnicą, a nie architektury w Zabrzu, cóż będzie powód aby tutaj jeszcze raz przyjechać :) 
W okolicach ul Gabrieli Zapolskiej wjeżdżamy w osiedle... i odnajdujemy kolejny pomnik, z usuniętymi imionami, podobno jest to "ciąg dalszy" tego przy PGRze. Za to tuż obok znajduje się jeszcze kilka różnej maści pomników,  nawiązujących do historii tego miejsca.
Piękny pomnik
Piękny pomnik © amiga
Rzeźba w przyliżeniu
Rzeźba w przyliżeniu © amiga
Czzemu usunięte imiona
Czemu usunięte imiona © amiga
Komu to przeszkadzało?
Komu to przeszkadzało? © amiga
Trochę duża ta lampka
Trochę duża ta lampka © amiga
Opodal kolejny krzyż
Opodal kolejny krzyż © amiga

Teraz kierujemy się na centrum odkrywając nowe ścieżki przejazdu i trochę klucząc po mieście
KWK Ludwik
KWK Ludwik © amiga
Wieża wodna
Wieża wodna © amiga
jedziemy w okolice Parku im. Rotmistrza Witolda Pileckiego, mała fotosesja przy pomniku i jedziemy dalej kierując się singielkami w grubsza na wschód...
W końcu cywilizacja, jeszcze jakiś czas jedziemy razem i docierając do niebieskiej rowerówki Zabrzańskiej żegnamy się. Darek wraca do swojego domu, a ja gnam do Katowic, oczywiście zapuszczam się jeszcze trochę w teren, w efekcie zaliczam kolejny singielek, równie mocno zarośnięty jak ten w parku w Zabrzu. Na szosy wyjeżdżam w okolicach Wirka, zaczyna się jednak ściemniać, więc już bez wygłupów jadę do Ochojca... 

Jedyna dzisiaj złapana kaczka
Jedyna dzisiaj złapana kaczka © amiga
Zachód słońca
Zachód słońca © amiga

Odyseja Miechowska 2014

Niedziela, 13 kwietnia 2014 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Jacek Kaczmarski, Gintrowski, Łapiński Powrót z Syberii Malcze

Jest wczesny niedzielny poranek, jedziemy do Miechowa na kolejną edycję Odysei Miechowskiej. Zastanawiamy się jak będzie, czy może jak rok temu gdzie odnalezienie PK graniczyło z cudem, bo lampiony w większości przypadków znajdowały się w 5mm kółku, czy może oznakowanie będzie tak perfekcyjne jak na Galicji Orient?
Dojeżdżamy na miejsce mamy sporo czasu na przygotowanie siebie, przygotowanie rowerów…, przywitanie się ze znajomymi. Cały czas mnie męczy jedno pytanie, czy problem z zapaleniem zatok nie dobije mnie dzisiaj podobnie jak to było na BikeOriencie. Trochę się tego boję, bo tutaj teren nie wybacza, tutaj będzie więcej przewyższeń…
Pogoda sprzyja, poranek chłodny, ale słońce szybko nagrzewa powietrze, robi się całkiem przyjemnie. W końcu nadchodzi czas odprawy i startu. Wyjazd z miasta w konwoju policji i tuż za miastem dostajemy mapy. Przed dojazdem okazuje się ,że Darek łapie panę, ciekawie się zapowiada. Gdy Darek wymienia dętkę, ja zajmuję się wykreśleniem wariantu. Zaznaczam punkty w kolejności:
3, 4, 8, 9, 10, 11, 12, 15, 14, 13, 7, 6, 5, 2, 1. Chwila konsternacji gdy spoglądam na mapę…, czegoś mi brakuje, jakiegoś punktu na południowym wschodzie…, może jeszcze jakiś po drugiej stronie miasta, ale sprawdzam jeszcze raz, liczę PK, są wszystkie. W zasadzie pewne jest, że wszyscy wykreślili identyczny wariant, różnica będzie polegała tylko na samym dojeździe pomiędzy PK, część będzie jechać terenem, a reszta szosami. Masakra, to wróży jazdę w pociągach i włączeniu się instynktu stadnego.
W końcu ruszamy, Darek ma jeszcze jeden problem, mapnik został w domu, więc mapa ląduje za pazuchą…, może to też jakaś metoda.
W drodze na PK
W drodze na PK © amiga
Pomimo tego, że ruszyliśmy jako ostatni wkrótce spotykamy grupę bikerów tłoczących się w pobliżu punktu „3 – skraj lasu”, to również pierwsze spotkanie z tutejszymi górkami, może nie idzie mi idealnie ale wdrapuję się na szczyt…, podbijamy karty i jedziemy dalej, zmieniamy rozrysowany plan, początkowo chwieliśmy wrócić co szosy tą samą drogą jednak krócej będzie zjeżdżając polną do
Widoki piękne
Widoki piękne © amiga
Pojałowic, po drodze mijamy rowerzystów, w kilku miejscach wybierają inne warianty dojazdu do „4 – 1 z 3 leśnych dróg” jednak na końcu i tak napotykamy grupę kilkunastu zawodników, trochę błota i kilka innych drobnych niespodzianek. Chwilę później jedziemy na „9 – pd-wsch. Strona cmentarza”, krótki przejazd ale czuć go w nogach, PK znaleziony i pora na kolejny punkt również w pobliżu: „10 - dolinka”, przy dojeździe czuję, że z tyłu mam ciut za mało powietrza, rower lekko pływa. Przy lampionie dopompowuję co 45 PSI i w drogę, liczę na to, że dziura jest na tyle niewielka iż uda się przejechać całość bez wymiany, bez niepotrzebnego tracenia czasu.
Okolica niesamowita
Okolica niesamowita © amiga
Nieco dalej jest „11 – krzyżówka leśna”, jedyne co trzeba zrobić to poprawnie policzyć przecinki przy drodze, tyle, że jest ich jakby nieco więcej. Trochę ryzykujemy, wjeżdżamy w jedną z nich, cały czas pod górkę… w końcu widzimy, że to nie ta, jesteśmy ciut za wcześnie, ale żaden z nas nie ma ochoty na zjazd i ponowny podjazd, pochylając się nad mapą decydujemy się na krótki spacer na przełaj, może 100-150 dalej jest przecinka w lesie która powinna nas wyprowadzić w pobliże punktu, chwilę później spotykamy zdezorientowanych. Podbijamy karty i zjeżdżamy…, kilka min później zatrzymuję się, powietrza zostało niewiele, trzeba wymienić
Chwila na wymianę dętki
Chwila na wymianę dętki © amiga
dętkę, dalej tak jechać się nie da, w między czasie spotykamy Maćka wracającego z PK 11 i dalej już jedziemy w trójkę. Droga do „12 – rozwidlenie dróg” strasznie paskudna, masa kolein, błota, pełno wody, średnio się jedzie po tej brei. Mam wrażenie, że w którymś momencie chyba nie tak pojechaliśmy, niemniej na PK docieramy bez większego problemu. Czeka na nas dość długi przelot na „15 – krzyżówka leśna”, z mapy wynika, że końcówka nie będzie zbyt szczęśliwa, las i sporo przecinek, ciekawe jak będzie w
Prawie jak tapeta z Windowsa XP
Prawie jak tapeta z Windowsa XP © amiga
rzeczywistości. Ta jakoś nie zaskakuje, jest gorzej niż mogło być przecinek jest kilkakrotnie więcej, biegną we wszystkich możliwych kierunkach, decydujemy się jednak na skręt na północ i kontunuowanie drogi wzdłuż ściany lasu, jest zdecydowanie lepiej. Końcówka już bezbłędnie, wjeżdżamy na lampion. Kolej na odszukanie „14 – sezonowy skład drewna” początek dojazdu coś mnie nie cieszy, zjeżdżamy w dół…, nie wróży to zbyt dobrze, bo po czymś takim jest coś na co mam średnią ochotę dzisiaj – kolejny podjazd. Nie mylę się…, kilka km kręcenia pod górkę i dojeżdżamy na miejsce, punkt banalny, zresztą chyba, żaden nie był skomplikowany, nie stwarzał problemów. Gdzieś chyba zatracił się ten klimat zeszłorocznej odysei… gdzie odszukanie lampionu było niezłym wyzwaniem. Trochę nie tak zjeżdżamy, za to podziwiamy borsuka pędzącego gdzieś w lesie…, i lądujemy we wsi, pytamy się o jakiś otwarty sklep…, ale oczywiście jest niedziela…, nie ma szans…, za to gratis mamy dodatkowy podjazd. Cóż nie pierwszy i nie ostatni dzisiaj, spoglądam na licznik, prawie 1000m przewyższeń… i dalej żyję…, Zapalenie oczywiście daje znać o sobie, ale nie jest to aż tak męczące jak na BikeOriencie czy Korno… „13 – leśna ścieżka” nieco problematyczna, przynajmniej przy podjeździe od północy, droga urywa się, z mapy jednak widać coś innego, musimy się jakoś przebić, szukamy opcji obejścia i kilka min później Darek
Zamek - ciekawe miejsce
Zamek - ciekawe miejsce © amiga
Kapliczka..., tylko gdzie lampion?
Kapliczka..., tylko gdzie lampion? © amiga
odnajduje lampion. Gdybyśmy pojechali wg planu, bez zjazdu do wsi to na lampion po prostu wjechalibyśmy. Spoglądamy na zegarki, jest nieciekawie, mało czasu…, po drodze zaliczamy jeszcze „7 – kaplica zamkowa” gdzie czeka na nas poczęstunek i możliwość uzupełnienia baków. Może km dalej jest „6 – krzyżówka leśna” wredny podjazd, ale lampion jest, kierujemy się na niebieski szlak, może będzie przejezdny…, tak też się dzieje. W trakcie drogi zastanawiamy się co dalej, „5 – mostek (bufet)” zaliczamy bo mamy go po drodze, ale nie ma szans na skręcenie na PK 2 i 1, nie mamy czasu, trzeba gnać ile sił w nogach do mety, droga wije się, to wznosi to opada, chwilami mam już dość. W którymś momencie widzę dzwonnicę kościoła w Miechowie, meta już niedaleko. Wpadamy na nią, oddajemy karty i… starczy na dzisiaj. Ciekawe jak będzie jutro, czy będę miał zakwasy, czy czeka mnie kolejne 2 dni walki z zapaleniem? Zobaczymy… Czeka na nas ciepły poczęstunek i losowanie nagród. W końcu musimy wracać…, żegnamy się i wracamy na Śląsk.
Na rozdaniu
Na rozdaniu © amiga
Losowanie nagród
Losowanie nagród © amiga
Finał Odysei Miechowickiej
Finał Odysei Miechowickiej © amiga

podążając za gwiazdami

Sobota, 12 kwietnia 2014 · Komentarze(0)
Limahl - Never Ending Story
Opis i zdjęcia ze strony etisoftbiketeam.pl

Dość nietypowy wypad tym razem, jednak ze względu na to że nasze koleżanki z pracy – Olga i Dorota zapisały się na czwartą edycję rajdu miejskiego postanowiliśmy im potowarzyszyć jako wsparcie na trasie. Baza rajdu mieści się w budynku Instytutu Fizyki Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Dziewczyny do pokonania będą miały ok 20km pieszo, 50km rowerami a na punktach zadania czasami sprawnościowe, czasami umysłowe. Poranek jest chłodny, ale dzień zapowiada się ciepły i słoneczny. Kilkanaście minut przed Starrem dziewczyny idą na odprawę do auli. Około 9:30 już przed budynkiem następuje rozdanie kart z opisami punktów, map dla części pieszej. Chwila zastanowienia i pora ruszyć.


Podążajcie za mną a będzie wam dane
Pamiątkowa fotografia
Pierwsze zadanie to przedostać się na drugą stronę ul. Rozdzieńskiego, punkt jest umieszczony niedaleko na placu zabaw. Problem polega na tym, że kładka nad ulicą jest obwarowana zasiekami, przejścia oficjalnie brak. Idąc w ślady współzawodników forsują przeszkodę i docierają na miejsce. Na punkcie zadanie do wykonania - 10 pompek.
Olga bierze to zadanie na siebie i chwilę później mogą udać się na poszukiwanie drugiego punktu umieszczonego dla odmiany w kinie Kosmos.
Sama droga nie jest jakaś skomplikowana i wkrótce docierają na miejsce, po wejściu do wewnątrz czeka na nie zadanie logiczne, dotyczące m.in. Agnieszki Holland i rodziny Simpsonów :). Po raz kolejny pokazują klasę i chwilę później mogą udać się dalej do jaskini ludzi gór – „Knajpy Podróżników Namaste” na ul Sobieskiego. Kolejny długi pieszy odcinek, a na miejscu po raz kolejny dzisiaj zadanie logiczne. Umiejscowienie w europie masywów górskich. Okazuje się, że rozwiązują najlepiej ze wszystkich dotychczasowych drużyn. Brawo.
Szczęśliwe
Parę minut później już pędzą dalej tym razem do parku Kościuszki gdzie czeka na nie „grzybek”, w ruch idą mięśnie i bez żadnych problemów Olga razie sobie z tym trudnym zadaniem.
I kto tu jest wielki
Zadowolone ruszają dalej - kierunek… „Biały Domek” – Górnośląskie Centrum Kultury im. Krystyny Bochenek, już samo umiejscowienie punktu wskazuje, że muszą liczyć się z zadaniem logicznym. Na miejscu dostają do rozwiązania rebusy, pytanie tylko czy warto tracić zbyt dużo czasu na ich rozwiązanie…, za brak jest tylko 10 min kary. W takich przypadkach zawsze warto rozważyć czy nie lepiej poświęcić zadanie w zamian za więcej czasu na dotarcie do kolejnych punktów.
Po kilku min. ruszamy dalej - kierunek Biblioteka Śląska, jak można się spodziewać, będzie kolejne zadanie logiczne… Spoglądam na licznik, w nogach mają już 13km… sporo… Na miejscu po zaliczeniu zadania możemy wracać do ścisłego centrum, po drodze jeszcze tylko przejście podziemne na ul. Wojewódzkiej i spisanie informacji o Henryku Sławiku i pozostały do zaliczenia już tylko 2 punkty, pierwszy w Muzeum Śląskim i kawałek dalej w Altusie, tym razem czeka je wspinaczka na szczyt Katowickiego drapacza chmur…
A kto to ten Sławik
W między czasie dojeżdża Darek i wspólnie czekamy pod budynkiem na powrót dziewczyn.
Gdzieś tam biegną właśnie dziewczyny
Teraz powrót do bazy i odebranie map na trasę rowerową. Organizatorzy wspominali coś o 50km na rowerze, jednak patrząc na mapę na pierwszy rzut oka mam wrażenie, że jest tego sporo więcej, oceniam iż będzie to około 70km… najkrótsza droga to prowadzi do głównych drogach, zupełnie bez sensu… Spodziewałbym się raczej poprowadzenia trasy po południowej części miasta. A tutaj punkty umieszczone w okolicznych miastach…, Czeladzi, Bytomiu, Chorzowie.
Chwila rozmowy i od razu kasujemy punkty wysunięte najdalej…, pozostaje Wełnowiec, Park Śląski, Nikiszowiec, Giszowiec i Muchowiec. Całość powinna zamknąć się w ok. 30km. Czasu powinno starczyć.
W końcu na 2 kołach
Pierwszy punkt jest umieszczony na hałdzie na granicy Katowic i Siemianowic Śląskich, trochę zakosami ale docieramy na miejsce, w zasadzie cieszy mnie to, że to nie ja muszę się wspinać na górę. Dorota i Darek pędzą na szczyt, a my z Olgą obmyślamy trasę dojazdu do Parku Śląskiego.
Punkt zaliczony
Po chwili jesteśmy znowu w komplecie, przez Koszutkę docieramy do stacji Elki i… dziewczyny mają chwilę odpoczynku, jadą wygodnie na krzesełku do stacji Stadion Śląski. A my gnamy na rowerach, po drugiej stronie czekają na nie do wykonania 3 zadania, pierwsze to rowerki wodne i zaliczenie 2 PK na stawie, drugi punkt w pobliżu, trzeba zapamiętać nazwę firmy ochroniarskiej jednego z budynków i trzecie to siłownia. W między czasie dojeżdża do nas Agnieszka, pokibicować naszym gwiazdom :).
|Żeby nie tracić czasu relacja online
Znów rower
I rozciąganie mięśni
Ćwiczymy wszystkie partie mięśni
Chwila rozmowy i ruszamy rowerami w drogę powrotną, niestety do stacji Elki Olga i Dorota muszą dotrzeć pieszo, dopiero tam dosiadają rowerki i pora udać się na Muchowiec, przedostanie się przez place budów sponsorowane przez Boba Budowniczego chwilę zajmują, wkrótce jednak jesteśmy na miejscu, tutaj nie ma zadania, jest tylko punkt, spoglądamy na zegarki… i mało czasu… jest coś około 15:00. Nikiszowiec odpuszczamy, ale… Giszowiec jest jak najbardziej w zasięgu. Jedziemy w pobliżu źródeł Kłodnicy i… nieco dalej muszę się pożegnać, dzisiaj niestety mój limit czasowy się wyczerpał. Dalej jadą w eskorcie Darka i Agnieszki.
W drodze na Muchowiec
Pędząc przez lasy
Do punktu pozostało im ok. 10 minut jazdy po dość prostym terenie i asfaltowej ścieżce rowerowej, nie powinno być problemów.
Na punkcie kolejne zadanie logiczne, tyle, że czasu mało…, decyzja… punkt zaliczony pora wracać jak najkrótszą drogą. Do zamknięcia mety pozostało 40 min.
Staw Janina na Giszowcu
Do pokonania jest torowisko w pobliżu ul.73 Pułku Piechoty i dalej wąska ścieżka usiana korzeniami. To nie za dobrze dla roweru Doroty, z wąskimi oponami przystosowanymi do szos. Na metę wpadają 10 minut przed końcem czasu… Zmęczone, zziajane i szczęśliwe.
Zadanie logiczne na tym etapie?
W sumie fajnie było trochę potowarzyszyć… i przyglądać się nieco z boku zmaganiom… W klasyfikacji znajdują się na 15 miejscu na 22 drużyny mix. Jak na pierwszy spontaniczny występ to rewelacyjne osiągnięcie. Już zapowiadają udział w kolejnych tego typu imprezach. :)



z siostrą na Starganiec

Niedziela, 6 kwietnia 2014 · Komentarze(0)
Gorgoroth - Teeth Grinding

Po BikeOriencie dzisiaj zupełnie nic mi się nie che... czuję niesamowite zmęczenie..., to nie zakwasy..., to nie ten rodzaj zmęczenia. To coś co od dłuższego czasu mnie trawi... to kolejna fala przeziębienia, tym razem nie jest to wielki problem, ale męczy. w końcu udaje się pozbierać, tym bardziej, że dzwoni siostra której obiecałem, że w sobotę gdzieś pojedziemy na rowerach... Cieszy mnie tylko to, że nie będzie pędzenia, gnania, po prostu luźny objazd okolicznych lasów.
Kierujemy się na Starganiec, tak w sumie bez większego planu..., tam na miejscu spędzamy dobre 30 min... Z tego co widzę, to coś się dzieje... Zresztą pod koniec poprzedniego sezonu pojawiły się nowe ławki, stoliki..., czysty piasek, a teraz widzę, że niecka mniejszego stawu została rozkopana.. już nie straszy paskudny beton... pytanie tylko czy tek już zostanie, czy w tym miejscu jednak powstanie coś...  W zasadzie nawet po zlikwidowaniu tego "basenu" i tak jest lepiej niż było :) 
Dość sporo ludzi..., są ogniska, grille, wędkarze... a nawet miłośnicy kąpieli... w zimnej jeszcze wodzie.... 
W końcu opuszczamy to miejsce i jedziemy dalej..., bokiem zahaczamy o Retę... i kierujemy się na Helembę. Teren jest niezbyt wymagający, większość trasy z górki. Kolejny postój przy elektrowni w parku..., mija kolejne 20-30 min :) i chyba pora zawracać..., nieco skracam drogę,,, bo fajnie by było dotrzeć do domu jeszcze przed zmrokiem. Tyle, że zatrzymujemy się przy jednym z bunkrów w lesie Panewnickim... kolejna sesja zdjęciowa :)
W końcu wyjeżdżamy z lasu i już szosami jedziemy na parka Zadole i dalej Piotrowice... w sumie wyszedł niezły kawałek drogi..., na dokładkę przez cały czas towarzyszyło nam słońce...

Podoba mi się taka perspektywa
Podoba mi się taka perspektywa © amiga
Miło odpocząć
Miło odpocząć © amiga
Niecka w remoncie czy likwidacji?
Niecka w remoncie czy likwidacji? © amiga
Prawie jak nad Bałtykiem
Prawie jak nad Bałtykiem © amiga

BikeOrient - Dolina Warty - czy... konie mnie słyszą?

Sobota, 5 kwietnia 2014 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Nirvana - Jesus Don't Want Me For a Sunbeam

No i doczekaliśmy się pierwszego z rajdy/maratonu cyklu BikeOrient. Jedziemy do Szczepocic Rządowych w pobliży Radomska. Jedna z zeszłorocznych edycji bazę miała również w tym miejscu. Tyle, że to baza, punkty na 100% będą w innych miejscach niż wcześniej, zresztą co to by była za przyjemność gdyby zawsze było to te same lokalizacje…
Mniej więcej godzinę przed startem meldujemy się w bazie rajdu…, jest już sporo zawodników dwu- i czworonożnych. Rejestrujemy się i idziemy przygotować rowery. Modlę się, że dzisiaj już się nic nie zdarzyło…, wystarczy, że wczoraj skrzywiłem hak i nie mam części przełożeń. W między czasie witamy się z kilkunastoma osobami… przynajmniej z tymi które udało się gdzieś zarejestrować kątem oka :)
Przygotowujemy rowery
Przygotowujemy rowery © amiga

Czas na odprawę…, dostajemy kilka dodatkowych informacji dotyczących ew. problemów które możemy napotkać na trasie. W końcu… otrzymujemy mapy i pora zastanowić się nad naszą trasą…
Na odprawie
Na odprawie © amiga
Tuż przed startem
Tuż przed startem © amiga

Wyjątkowo wykreślamy wariant na tyle szybko iż odjeżdżamy dość wcześnie, możemy wybrać 2 warianty, pierwszy to rozpocząć od PK 8 i jechać od południa i drugi wariant to zacząć od 6-ki i walkę rozpocząć na północnej części trasy. Chwila zastanowienia i wybieramy 6-kę. Powód… prozaiczny, uwzględniamy kierunek silnego wiatru wiejącego ze wschodu. Więc powrót będzie w obu przypadkach pod wiatr, ale… południe jest prawie wyłącznie po lesie więc siła jego oddziaływania będzie mniejsza i nie powinien aż tak bardzo przeszkadzać, za to na otwartych przestrzeniach północy jazda cały czas pod wiatr przez ok 2-3 godziny pewnie by nas zabiła…, a przynajmniej mocno spowolniła.
Zaczynamy od

PK 6 - rozlewisko strumienia przy drodze

Dojazd dość banalny jednak przy zjeździe z asfaltu coś nie zgadzają nam się kierunki, krótka konsultacja i zawracamy tym razem wybierając właściwą przecinkę w lesie. Jedziemy wraz z powiększającą się grupą bikerów… W końcu w pobliżu miejsca gdzie zgromadziło się kilkadziesiąt osób spotykamy „Zdezorientowanych” którzy informują nas, że t nie to miejsce. Pewnie było jak zawsze pojechał pierwszy, a reszta za nim… taki efekt stadny, gdzie wyłącza się myślenie i każdy pcha się za przewodnikiem stada… Szybko naprawiamy błąd i docieramy na miejsce, tyle, że perforatora nie ma, komuś był bardzo potrzebny, dobrze, że został lampion. Próba kontaktu z organizatorami się nie powiodła… może przeciążenie? W każdym bądź razie ruszamy dalej na

Lampion trzeba sfotografować ;)
Lampion trzeba sfotografować ;) © amiga

PK 3 - róg fundamentów dawnego ogrodzenia


Punkt w pobliżu.., docieramy dość szybko, tyle, że tym razem ignorujemy grupę bikerów tłoczących się nieco za blisko. My objeżdżamy boisko i bez problemu docieramy na Punkt. Podbijamy karty i kierujemy się na

PK 5 - ambona myśliwska


Trochę pokręcony dojazd, początkowo dość wygodny po szosie którą biegnie czerwony szlak rowerowy, jednak później trzeba zjechać na żółty źle oznaczony szlak koński. Nie przepadam za tego typu szlakami, kojarzą mi się z tonami piachu rozdeptanego przez kopyta tych przesympatycznych zwierząt, a to nigdy nie wróży nic dobrego. Jednak wyjątkowo mamy do czynienia z drogami gruntowymi, leśnymi, tyle, że chwilami mocno podmokłymi usianymi różnego rodzaju przeszkodami ciężkimi do sforsowania rowerem. W końcu wyjeżdżamy z lasu na łąkę, może pole… tyle, że ambony nie ma…, coś jest nie tak? Spoglądamy na mapę… Niby wszystko się zgadza, wkrótce z kniei wyłaniają się kolejni bikerzy. Jedziemy nieco dalej brzegiem lasu i… jest, i skrzyżowanie zaznaczone na mapie i ambona i… masa błota ;P (to akurat nie było zaznaczone). Dziurkujemy karty i czas na

PK 12 - skrzyżowanie dróg


W linii prostej to może 2-2.5km tyle, że z mapy wynika, iż okolica upstrzona jest kanałami a ścieżki niekoniecznie się łączą… może to się skończyć marszem przez bagna z rowerem na plecach, wygodniej będzie nadłożyć kilka km i podjechać od północy. Wybieramy szlak wiodący od Jankowic do Jedlna I, tyle, że to znowu szlak konny…, początek nawet niezły, tyle, że dziki chyba poszalały w tej okolicy, droga totalnie przeryta prawie na całej długości… masakra. Dobrze, że konie nie słyszały w tej chwili tego co myślałem...
W drodze na kolejny pk
W drodze na kolejny pk © amiga

W którymś momencie wpadam w dziurę, w zasadzie przednie koło mi tam wpada a ja zaliczam delikatną glebę :) - pięknie… Na szczęście to tylko niewielki fragment całego dojazdu. Wkrótce docieramy do asfaltu nieco dalej wjeżdżamy na drogę polną, trochę piachu specjalnie nie przeszkadza. Odnajdujemy lampion i pora zawrócić. Czeka nas nieco dłuższy przejazd do
Nikt go nie ukradł :)
Nikt go nie ukradł :) © amiga

PK 10 - brzeg zbiornika wodnego (zadanie specjalne)


Cała droga po asfalcie, po oznaczonym czerwonym szlaku rowerowym „Od szkoły, do szkoły”. Przyznam się, że później analizując mapę muszę przyznać, że ktoś miał z tym szlakiem całkiem niezły pomysł, fakt, że wydłużał od dojazd pomiędzy szkołami kilkukrotnie,
Długa droga
Długa droga © amiga

ale w zamian prowadzi po mniej uczęszczanych drogach. Wkrótce docieramy nad zalew Jankowice do ośrodka WOPR i…. musimy zostawić rowery, lampion jest na środku zbiornika wodnego ok 100m od brzegu :). Przesiadamy się do kajaka i… ruszamy. Muszę przyznać, że idzie nam to dość sprawnie biorąc pod uwagę fakt iż nie pamiętam kiedy ostatni raz siedziałem w kajaku… Podpływamy i chwila konsternacji? Jaki numer ma ten PK :)? Na szczęście Darek pamiętał, możemy zawrócić do brzegu. Mając twardy grunt pod nogami czujemy się pewniej… wsiadamy na rowery i ruszamy na
Kajaki zamiast rowerów
Zdjęcie z galerii Pawła Banaszaka

PK 15 - prawy brzeg Warty


Tuż za bramą ośrodka małe nieporozumienie, mamy zaznaczone na mapach 2 różne warianty, ja chcę odbić w prawo, Darek w lewo. Chwila konsternacji i obierany wspólny wariant :)
Większość drogi prowadzi po duktach leśnych, widać, że niedawno była tutaj wycinka, w wielu miejscach sporo gałęzi. Z grubsza jedziemy wzdłuż Warty. W którymś momencie słyszę, że coś mi wpadło w przednie koło, pewnie patyk. Zatrzymuję się, wołam Darka i…. masakra, wkręciło mi się dobre 2m drutu. Mija chwila zanim toto udaje mi się wyplątać spomiędzy tarczy hamulca, a szprych. W końcu możemy jechać dalej. W sumie dojazd do Pk banalny. Ruszamy dalej wzdłuż rzeki na
Widoczny z daleka
Widoczny z daleka © amiga

PK 19 - prawy brzeg Warty

Początkowo musimy wyjechać na jakąś bardziej przejezdną ścieżkę prowadzącą na zachód. Trochę błądzenia i w końcu jest cywilizacja „Ważne Młyny” , kawałek za miejscowością i przejazdem kolejowym wjeżdżamy ponownie w las… , tyle, że coś się nie zgadza… Zatrzymujemy się, chwila analizy mapy i… punkt nie jest na ścieżce…, jest od niej oddalony, a najprostsza droga to… pod linią W/N. Chwilę później wjeżdżamy na punkt… podbijamy karty. Spoglądam na mapę i poprawia mi się humor… za dwa punkty będzie bufet. Cieszy to o tyle, że z samochodu w zasadzie nic nie wzięliśmy do jedzenia. Normalnie mamy przynajmniej jakieś banany, batony, czy zwykłe kanapki… tym razem zero…. Ruszamy na
Gdzie jest lampion
Gdzie jest lampion © amiga
Ukrył się... :)
Ukrył się... :) © amiga

PK 18 - skrzyżowanie drogi z rowem

Na miejsce ma nas doprowadzić leśna ścieżka, a w zasadzie kilka różnych łączących się…, udaje się nie zagubić na wąskich ścieżynkach i osiągamy cel. Kolejne dziurki znajdują swoje miejsce na naszych kartach. Ruszamy w kierunku bufetu na

PK 20 - dawny młyn (bufet)


Od poprzedniego lampionu jedziemy cienką przerywaną ścieżka…, niby wszystko jest ok, ale tuż przed drogą ścieżka urywa się w rzece… tylko czy chcemy zawracać? Oczywiście, że nie… już nawet pogodziliśmy się z zamoczeniem w lodowatej wodzie… Jednak skacząc z kamienia na kamień udaje się jakimś cudem nie zamoczyć. Uff
Od tego miejsca już nie ma żadnych problemów z dojazdem do bufetu, docieramy na miejsce i dowiadujemy się, że ktoś złamał ramę, czemuś wszyscy się na nas patrzą? Jakbyśmy mieli jakąś wyłączność na łamanie ram… :P
Nasyciwszy się bananami, pomarańczami, ciastem… i po uzupełnieniu baków ruszamy dalej…, tyle, że już w tej chwili wiem jedno…, ta trasa mnie dzisiaj wykończy, potrzebuję czegoś co da mi kopa… Spoglądam na mapę i proszę Darka by zatrzymał się przy jakimś sklepie, pewnie dopiero w Starym Broniszewie…, muszę zażyć „energetyka”. Pora ruszać na

PK 16 - wieża przeciwpożarowa


Dojazd szybki, po szosach i praktycznie banalny, tyle, że zaczynam odczuwać skutki „przeziębienia”, chyba niekoniecznie to raczej nie to, zaczyna boleć mnie głowa…, od kilku dni podejrzewam, że to coś z zatokami… Nie będzie lekko… Zaczynam walczyć z sobą… i drogą… Dobrze, że wieża jest wielka a dojazd prosty. Wkrótce jesteśmy na miejscu. Lampion ktoś sobie pożyczył, razem z perforatorem… więc robimy fotę wieży i ruszamy na
Wieża - jaka wielka ;)
Wieża - jaka wielka ;) © amiga

PK 17 - lewy brzeg Kocinki

Kolejny banalny dojazd, bo jak nazwać jazdę na wprost przez kilka km :). Ostatnie 100-150 metrów z buta, przez krzaki nie chciało nam się przepychać rowerów. Na miejscu mamy lampion jednak… perforator wyparował, może jakiemuś wędkarzowi przyda się do skrobania ryb ;P
Kolejny raz robimy fotę i ruszamy w drogą przez Stary Broniszew gdzie spodziewam się otwartego sklepu. Cieszy to tym bardziej że będziemy go mieli po drodze na
Sweet focia z lampionem
Sweet focia z lampionem © amiga

PK 14 - skrzyżowanie dróg

Szybko wydostajemy się na szosę i gnamy, we wsi sklep jest, mało tego jest czynny, wpadam do środka, a Darka zostawiam z tubylcami – ucięli sobie całkiem niezłą pogawędkę.., na temat naszych map, okolicy i ich mieszkańców… Chwilę później uzupełniamy elektrolity i możemy jechać dalej. Ponownie wjeżdżamy w las… i piorunem odnajdujemy punkt, tym bardziej, że okupuje go już armia rowerowych szermierzy. Wymieniamy kilka zdań na temat dalszej drogi. My jedziemy tam gdzie Oni byli już wcześniej i vice versa :). Więc takie uwagi są bezcenne. Następny jest
Z punktem w tle
Z punktem w tle © amiga

PK 7 - skrzyżowanie przecinek

Dojazd do samego punktu nie jest jakiś szalenie trudny, tym bardziej, że spora część po asfalcie, dopiero końcówka ścieżkami leśnymi, a fragment tuż przy strumieniu zaliczony z buta. Zawracamy i jedziemy na

PK 4 - lewy brzeg odnogi Warty


Tym razem sporo po lesie, w między czasie przejeżdżamy przez Strugę, po prostu żal nie zrobić tutaj zdjęcia :)
Miło jest zamoczyć nogi :) w chłodnej wodzie
Miło jest zamoczyć nogi :) w chłodnej wodzie © amiga

A kawałek dalej skręcamy w ścieżkę która ma nas wyprowadzić na punkt. Tym razem chwilę zajmuje nam znalezienie lampionu, tracimy dobre 10min. W końcu tuż nad wodą zauważamy to czego szukamy, pobijamy karty i ruszamy dalej by odnaleźć
Nad rzeczką... opodal krzaczka
Nad rzeczką... opodal krzaczka © amiga
Piękne miejsce
Piękne miejsce © amiga
Może tak się przeprawimy na drugą stronę?
Może tak się przeprawimy na drugą stronę? © amiga

PK 1 - skrzyżowanie dróg (zadanie specjalne, bufet)

Jadąc drogą popełniamy kolejny mały błąd, tyle, że kosztuje nas on kilka dodatkowych cennych minut. Niepotrzebnie wracamy tą samą trasą do asfaltu, można było pojechać sporo krótszym wariantem. Cóż zdarza się… Bufet odnajdujemy bez większych problemów, za to czeka na nas niespodzianka. Lampionu nie ma tutaj… jest gdzieś w… terenie ;) Na drzewach wiszą kartki z nadrukowanymi mapkami w bliżej nieokreślonej skali. Z grubsza ustalamy kierunek jako północno-wschodni i ruszamy w las… Lampionu nie ma…, mija dobre 15 min. Zawracamy. Po raz kolejny analizujemy mapkę i nasze mapy. Masakra… Punkt jest nieco dalej, wsiadamy na rowery i jedziemy naprawić nasz błąd. Tym razem jest idealnie. Jest i lampion i perforator, podbijamy karty i pora na

PK 11 - koniec drogi

Ze względu na to że PK 1 był w innym miejscu niż pierwotne oznaczenie na mapie korygujemy plan, nieco inaczej jedziemy na 11-kę, sporo lasów, sporo szlaków, a ja czuję się coraz bardziej fatalnie. Powoli przestaję kontrolować cokolwiek… Ech… Dobrze, że punkt odnaleziony dość szybko… Spoglądamy na zegarki, niedobrze, mało czasu… Jedziemy dalej na

PK 13 – dół


Sam dojazd banalnym tyle, że w miejscu gdzie miał być dół jest ich jakby sporo więcej… trochę zajmuje odnalezienie tego właściwego, ale karty podbite i możemy jechać na
Powrót z dołów :)
Powrót z dołów :) © amiga

PK 9 - obniżenie terenu przy drodze

Czeka nas wyjątkowo długi przelot po szosach i przez centrum Kruszyny, w tej chwili Darek kontroluje trasę, ja nie jestem w stanie myśleć, skupić się na mapie… Staram się tylko nie zgubić z widoku koła rowera Darka. Po kilkunastu minutach docieramy na miejsce…, szubko podbijamy karty i ruszamy … no właśnie… czasu jest naprawdę niewiele, Do odnalezienie pozostały już tylko 2 lampiony. Ale nie ma szans wyroić się w ciągu pół godziny. Musimy je odpuścić i gnać na

Metę


Tutaj już nie ma zmiłuj się, musimy jechać szosami, tak szybko jak się da, ale wschodni wiatr specjalnie nam tego nie upraszcza. Mijamy Lgotę małą, Pieńki Szczepocickie, Szczepocice Prywatne i kilka minut przed deadline-m wpadamy na metę.
Muszę przyznać, że trasa była wymagająca, co zresztą było widać po wynikach, tylko 8-miu zawodnikom udało się zdobyć komplet punktów. Pogoda może nie rozpieszczała, ale i tak była niezła, a chwilami było naprawdę gorąco J, szczególnie na ostatnim asfaltowym odcinku od PK9 do mety J

Nagrody czekają
Nagrody czekają © amiga
Gratulacje
Gratulacje © amiga
Pudło jest :)
Pudło jest :) © amiga



Miechowicka Ostoja Leśna

Piątek, 4 kwietnia 2014 · Komentarze(0)
BIG CYC "TU NIE BĘDZIE REWOLUCJI"

Tym, razem nieco inaczej, zamiast samotnego powrotu do domu, zapakowałem rower do Darkowego samochodu. Dzisiejszy plan to trochę terenu.... Przy wyciąganiu rowera i składaniu zauważam że wygiął się hak... Masakra nie wróży to dobrze.., Kilka min spędzam próbując go przynajmniej częściowo wyprostować...., znaleziona cegła i jakiś kamień pomagają, ale nie ułatwiają zadania... Po ok 15 min... składam wszystko do kupy. lekko chyba nie będzie... Przerzutka na tyle robi co chce... może przesadzam, nie mam najmniejszego i najwyższego przełożenia. Trudno, będę musiał się z tym przemęczyć, gorzej ,że jutro lecimy w okolice Radomska... jest za późno na cokolwiek. na kopno haka, wrzucenie rowera do serwisu... Ech...
Jeździmy trochę bez większego celu po Miechowickiej Ostoi Leśnej tyle, że zaliczamy kolejne single tracki..., lekko nie ma... cały czas boję się jednak jednego... jak dzisiaj przegnę, to jutro się to na mnie odbije... Zresztą było już podobnie przed poprzednimi RNO. Niby wszystko jest ok, ale przeziębienie dalej gdzieś mnie męczy... Cóż zrobić... wizyta u lekarza kończy się zawsze podobnie... czyli niczym...

Igor03 w akcji
Igor03 w akcji © amiga

Staw w okolicach Miechowic
Staw w okolicach Miechowic © amiga

Staw widok z innego miejsca
Staw widok z innego miejsca © amiga

Bibiela i powrót do Katowic

Niedziela, 30 marca 2014 · Komentarze(5)
Uczestnicy
Janusz Panasewicz - Nadzieja się nie kończy

Niedzielny poranek... jest słonecznie, grzechem było by tego nie wykorzystać. Tyle, że zbieranie idzie nam wyjątkowo powoli..., z drugiej strony chyba lepiej będzie jak wyjedziemy nieco później, marzy nam się teren. Wczoraj jeszcze rozważaliśmy opcję wyjazdu do Rybnika, tyle, że z rana plany się mocno zmieniły. Pada hasło Bibiela..., grunt jest podatny..., Darek nie oponuje... :). 
Z drugiej strony chyba obydwoje potrzebujemy tak po prostu się przejechać..., nie pędzić na rajdzie, maratonie..., ścigać się... po prostu chcemy coś odwiedzić, zobaczyć co się zmieniło... Osobiście w Bibieli byłem chyba rok temu. Jako że to teren Darka to... i on prowadzi. 
Sam początek wyprawy nie wyszedł nam specjalnie terenowo..., wymusiła to wizyta w bankomacie... :) Więc pierwsze kilka km po szosach, za to później było kilka miejsc gdzie można było się spocić... Dość ciekawym miejscem okazał się zespół przyrodniczo-krajobrazowy "Doły Piekarskie". Może je jest jakieś super fotogeniczne, jednak "rowerowo" wymagające. Szkoa tylko, że nie zostały usunięte wiatrołomy. Kilka razy musimy zsiadać z rowerów i przenosić je ponad powalonymi drzewami.

Pierwsza przerwa na focenie w Nakle Śląskim przy tamtejszym pałacu.


Pałac w Nakle Śląskim
Pałac w Nakle Śląskim © amiga

i druga nieco dalej przy jeziorze Chechło-Nakło. Spędzamy tutaj dobre kilkadziesiąt minut sącząc złocisty izotonik :)
Właściwy bidon na właściwym miejscu
Właściwy bidon na właściwym miejscu © amiga

Jezioro Chechło-Nakło
Jezioro Chechło-Nakło © amiga

Pięknie tutaj
Pięknie tutaj © amiga

Jednak celem naszej dzisiejszej wprawy jest Bibiela... trzeba ruszyć... Prze nami jeszcze kawał drogi... 
Znowu poro lasu...., sporo leśnych asfaltów..., trochę szutrów i docieramy w to mało znane aczkolwiek uroklie miejsce.
Zatrzymujemy się co kilkaset metrów przy tablicach informacyjnych. przy kolejnych stawach... szukamy resztek po kopalni... Niestety wiele nie zostało... Cóż... minęło jednak kilka ładnych lat.
Tablica informacyjna w okolicach Bibieli
Tablica informacyjna w okolicach Bibieli © amiga
Plan sytuacyjny kopalni
Plan sytuacyjny kopalni © amiga

Ruszamy dalej
Ruszamy dalej © amiga

Staw w Bibieli
Staw w Bibieli © amiga
Kaj ta gruba ?
Kaj ta gruba ? © amiga

Kolejny staw
Kolejny staw © amiga

Gdzieś tutaj po lewej powinny być jakieś resztki kopalni
Gdzieś tutaj po lewej powinny być jakieś resztki kopalni © amiga

Ruszamy dalej... Plan: odbić na Głęboki dół, a później się zobaczy... trochę na azymut, trochę wspomagając się komórkami i kilkoma mapami ocieramy do kolejnego przystanku. Ostatnio gdy tutaj jechaliśmy jadąc na otwarcie leśnej rajzy w tym miejscu przywitała nas temp. zbliżona do zera. Dzisiaj mamy 19 stopni i piękne bezchmurne niebo...
Głęboki dół
Głęboki dół © amiga

Trochę szerszy plan
Trochę szerszy plan © amiga

I z drugiej strony drogi
I z drugiej strony drogi © amiga

Zastanawiamy się chwilę co dalej, Darek wspomina coś o papierni w Boruszowicach...., przystaję na to..., jeszcze kilka km przyda się dzisiaj zrobić. droga banalna... ok 7 km na zachód... i ocieramy na miejsce... chwila focenia i rozmowy ze "strażnikiem" dobytku. Dowiadujemy się, że calość znalazła prywatnego właściciela, który ma plan zagospodarowania tego miejsca. Cóż, trzeba będzie sprawdzić postępy za.... jakiś czas. Później przeglądając mapy zauważyłem że w pobliżu po terenie jest rozsiane kilka bunkrów wykorzystywanych przy produkcji materiałów wybuchowych... Będzie okazja ich poszukać również przy kolejnej wizycie... 
Papiernia w Boruszowicach
Papiernia w Boruszowicach © amiga

Jako, że jesteśmy w pobliżu Brynku głupio byłoby nie zahaczyć o tutejszy pałac... 
Brynek - zabytkowe zabudowania
Brynek - zabytkowe zabudowania © amiga

Pałac w Brynku
Pałac w Brynku © amiga

Spoglądamy na zegarki... masakra... jest 15:30... Późno... pora ruszać... pora skierować się na Helenkę i to najkrótszą drogą... Pędzimy chwilami ile sił w nogach... Tempo słuszne... Po mniej więcej godzinie jesteśmy na miejscu. Wstępuję jeszcze na godzinę i zbieram się do domu... Przede mną jeszcze trochę ponad 30km. Z drugiej strony dzień jest w tej chwili i tak stosunkowo długi :) W zasadzie zachód słońca jest godzinę później niż jeszcze wczoraj... więc powinienem zdążyć przed zapadnięciem zmroku.
W dość przyzwoitym czasie docieram do domu... Pora zrobić jeszcze kilka zaległych rzeczy, wpis na bloga i pora spać... Jutro do pracy.

Wiosenne Jurajskie Korno

Sobota, 22 marca 2014 · Komentarze(4)
Uczestnicy
Yuriy Nikulin - А нам все равно (A nam vse ravno)

Od początku miałem mieszane uczucia co do wyjazdu na Korno, długi okres przeziębienia z którym się cały czas zmagam daje po raz kolejny o sobie znać. Wczorajszy wypad do Tarnowskich Gór uważam za udany, ale dzisiaj już czuję, że to odchoruję. Krótko po wstaniu dusi mnie kaszel…, porcja Apapu, polopiryny i może coś z tego będzie…
Do bazy w Błędowie dojeżdżamy mniej więcej godzinę przed czasem, odbieramy karty startowe, zipy, wpisujemy się na listę i pora przygotować rowery do jazdy. W między czasie witamy się ze sporą grupą znajomych którzy ściągnęli na rajd…
Zbliża się czas odprawy, tłoczymy się w pobliżu startu, dostajemy kilka wskazówek i… pora wykreślić plan, na dzisiaj… Jednego jestem pewien… omijać szlaki końskie i górę Chełm której nie lubię… bo nie…
Decydujemy się na początek zacząć od południowego-zachodu tam gdzie jest nagromadzone najwięcej punktów, w razie czego nie będzie żal odpuścić jednego czy dwóch później niż gdyby miało się okazać, że nie zaliczymy grypy 3-4 umieszczonych tak blisko startu/mety.
Na starcie
Na starcie © amiga

PK 6 - mostek


Na dzień dobry wjeżdżamy na żółty szlak prowadzący w kierunku miejsca gdzie spodziewamy się pierwszego punktu. Problemów z odnalezieniem specjalnie nie ma bo… jedziemy ze sporą grupą bikerów. W zasadzie to nic dziwnego, bo większość pętli wydaje się oczywista, różnice mogą być może w 2-3 przypadkach. Lampion odnaleziony, mostek…, może nieco inny niż się spodziewałem, ale i tak trzeba go pokonać, nasz kolejny punkt jest po drugiej stronie Białej Przemszy.

PK 1 - wieża widokowa


Na górze
Na górze © amiga
Znowu jedziemy wraz ze sporą grupą, w zasadzie specjalnie nie przejmujemy się mapą. Stajemy pod wieżą i kilkanaście osób zaczyna szukać kolejnego lampiony, nie ma… kilka słów zamienionych z Darkiem i postanawiamy ruszyć sami nieco dalej. Okazuje się, że kilkaset metrów dalej jest druga identyczna wieża, tyle, że tym razem na jej szczycie jest perforator. W pobliżu mamy kolejny punkt:
Ktoś musiał iść na górę :)
Ktoś musiał iść na górę :) © amiga

PK 7 - gospodarstwo agroturystyczne


Znamy to miejsce z poprzednich rajdów, wiemy którędy nie jechać, bo szkoda czasu i energii, lepiej nadrobić nawet kilka km ale podarować sobie przebijanie się przez piachy, las… , co nie oznacza że będzie lekko, pierwsze kilka km pod linią wysokiego napięcia w zasadzie głównie po piachu, ale innej opcji nie ma. Zaliczam glebę i wypada mi tylne koło… shit… musiałem zahaczyć klamką o coś. Chwilę później siedzę ponownie na rowerze, gonię Darka… , wyjeżdżamy w końcu na szlak , na coś bardziej utwardzonego. Do PK pozostało max kilka minut jazdy. Słupek z perforatorem jest tam gdzie był poprzednim razem…, ciężko aby go przenosić za każdym razem… tym bardziej, że to fragment gry terenowej. Podbijamy karty i lecimy dalej. Patrząc na mapę kolejny Pk to identyczny słupek również znajomy.

PK 8 - wyrobisko piasku


Do wyboru mamy przynajmniej 2-3 warianty. Na pytanie Darka którędy nie zastanawiam się: Asfalt. I nieco dookoła przez Kuźniczkę Nową, Krzykawę i Laski. Po raz pierwszy na podjeździe czuję osłabienie, niemiłosiernie się pocę, jestem zmęczony, tyle, że nie powinienem tak reagować… Na szczęście podjazd jest stosunkowo krótki, a później w Kierunku Lasek jest długi zjazd. Słupek odnaleziony, w zasadzie nawet nie musieliśmy go szukać.. Spoglądamy na mamę, na drogi, mapy i najkrótsza droga

PK 9 - podaj trzecią z kolei miejscowość, która widnieje na pasku u góry tablicy informacyjnej szlaków konnych


prowadzi przez las po terenie, z grubsza znam tą ścieżkę i nie spodziewam się jakiś wielkich problemów. Okazuje się jednak, że sporo kałuż wielkości małych jezior skutecznie nas spowalnia, kilka razy zmuszenie jesteśmy zejść z rowerów i przedrzeć się przez krzaki. Dojeżdżamy w pobliże miejscowości Hutki i odnajdujemy tablicę. Tyle, że spotkany biker informuje nas, że to nie ta tablica, chyba, że właściwa jest kawałek dalej tyle, że z identyczną informacją… Spoglądamy na mapę, faktycznie jesteśmy ciut nie w tym miejscu. Cóż… Przepisujemy na karty Miejscowość i ruszamy na poszukiwanie

PK 10 – skałki


Za zakładem Opiekuńczo-Leczniczym wjeżdżamy w ścieżkę i podążamy wraz z nią. Tyle, że ścieżka w którymś momencie zaczyna być coraz węższa…, i węższa… w końcu próbujemy przebić się do drogi na azymut… Tracimy całkiem sporo czasu prowadząc tuż za zabudowaniami rowery i przedzierając się przez łąki, haszcza i zagajniki. Udaje się pokonać ominąć budynki i dotrzeć do drogi prowadzącej na Olkusz. Czuję, że opuszczają mnie po raz n-ty dzisiaj siły… Męczę się.. to nie jest mój dzień, to nie jest mój rajd. Ostatni podjazd w kierunku skałek pomorzańskich i nie daję rady… W każdym bądź razie skałki są…, tylko przy której jest lampion? Obchodzimy wszystkie i jest… kolejne dziurki znajdują się na kartach i ruszamy dalej. Tym razem czeka nas jaskinia, powinno być łatwo…

Gdzieś tam są skałki
Gdzieś tam są skałki © amiga
Ostro pod górkę
Ostro pod górkę © amiga

PK 12 - Jaskinia Januszkowa Szczelina - podaj odmianę storczyka wymienioną jako 3 na tablicy Januszkowej Góry i Jaskini


Kierujemy się z grubsza na Rabsztyn, by tam odbić na drogę prowadzącą w kierunku Wolbromia, tuż za przejazdem i rondem wjeżdżamy w las, minutę później jesteśmy w okolicy celu, o jeździe pod górkę specjalnie nie ma mowy, jest za stromo, a sama droga usiana jest w wielu miejscach kłodami. Co ciekawe dookoła masa kwiatów, po prostu góra miejscami wygląda jak fioletowy dywan :)
Podejście wyciska ze mnie siódme poty, w końcu staję… Darek gramoli się dalej… a ja odszukuję prochy w plecaku i zażywam kolejną już dzisiaj porcję Apapu. Darka coś długo nie ma… idę na szczyt… stoję przed jaskinią robię fotę napisom i dociera do mnie Darek mówiąc, że lampionu nie ma :)
Tablica informacyjna
Tablica informacyjna © amiga
Dziura w ziemi
Dziura w ziemi © amiga
Małe skałki tuż obok
Małe skałki tuż obok © amiga
Schodzimy na dół i czeka nas tym razem przejazd przez Klucze w pobliże punktu widokowego.

PK 11 – skałka


Nie spodziewamy się, żadnych problemów z tym PK, wygląda na banalny. Skałki są, jaskinia jest, jezioro jest, tylko lampionu nie ma. Za to dookoła tłoczy się ciżba zawodników, w sumie dobre 20 osób szukając PK. Chwilę później zauważam że nie mam karty startowej, zaj…e. Dalej więc jadę już czysto turystycznie, dla mnie zawody się skończyły. Robię kilak fot i w końcu dzwonię do bazy. Organizatorzy upierają się, że lampion jest i pewnie to nie te skałki…, wspominam też o karcie. Decydujemy się z Darkiem na kolejny manewr, niech wszyscy sobie szukają a my sprawdzimy okolice. Objeżdżamy stawy i wracamy do punktu wyjścia w pobliżu stadionu. Odmierzamy jeszcze raz odległości. Nie ma mowy o pomyłce, drugi raz zaliczamy podjazd i drugi raz lądujemy przy tych samych skałkach. Mamy zdjęcia jedziemy dalej. Szkoda tylko straconej godziny. Już na mecie dowiadujemy się, że lampion faktycznie był, tylko komuś z tubylców musiał być bardzo potrzebny, może zbiera jako trofea? Rozmawiając z Agatą wynikało że max 20 min przed naszym przyjazdem jeszcze był. Jak pech to pech…

Staw jest
Staw jest © amiga
Skałki też
Skałki też © amiga
Z innej strony
Z innej strony © amiga

Następny punkt to Chechło, też nie ma się nad czym zastanawiać, miejsce znane, jedziemy na pamięć.

PK 4 - bunkier


Docieramy w pobliże PK i korzystamy z informacji przekazanej na odprawie…, lampion jest ok. 100m od PK :). Bardzo dokładna informacja, ale na szczęście jest widoczny z daleka. Cieszy mnie to, że nie musze lecieć do perforatora. ;P

Pustynia wciąga nas
Pustynia wciąga nas © amiga
Od głowy do pięt
Od głowy do pięt © amiga

PK 14 – Mostek


Zawracamy musimy pojechać na Golczowice, nawigacja banalna, prosto, prosto, prosto…, tyle, że na ostatniej prostej wbijamy się jakiemuś gospodarzowi na podwórko. Chwila rozmowy i jedziemy dalej, punkt jest tuż obok.

Mostek - trochę duży :)
Mostek - trochę duży :) © amiga

PK 13 - Zamek Bydlin

Kolejny znany z wcześniejszych rajdów punkt… Wyjeżdżamy na asfalt i przez chwilę zastanawiamy się gdzie jesteśmy, Na szczęście tabliczki informują nas, że to Kolbark. Pytamy się gospodarza gdzie jest najbliższy Sklep, mówi, że niedaleko, na samym szczycie… Muszę uzupełnić płyny, muszę chwilę odpocząć, muszę zaliczyć sklep. Jadąc pod górkę, znowu czuję że opuszczają mnie siły, na dokładkę dopada mnie skurcz… masakra…, schodzę z rowera i go prowadzę…., zaczynam się poważnie zastanawiać, czy dzisiaj nie dać już sobie spokoju z jazdą… 2 litry soku pomarańczowego później i po 2 kolejnych Apapach wsiadam na rower i jedziemy w dół… bo Bydlin jest oczywiście w innym kierunku, ale Sklep był potrzebny i to bardzo. Zamek osiągamy dość szybko, lampion odnaleziony , pora na kolejne miejsce:

Zamek Bydlin
Zamek Bydlin © amiga

PK 17 - miejsce postojowe


Długi przelot po asfaltach, przez Krzywopłoty i dalej w kierunku Złożeńca…, płasko jak stół a mnie łapie po raz kolejny skurcz…, zwalniam…, w tym miejscu powinienem lecieć przynajmniej trzy dychy, a nie jestem w stanie wykręcić nawet 16-17… Widzę tylko oddalający się punkt zwany Darkiem… Na miejscu proponuję mu by jechał dalej sam. Ja mam dość… dość, roweru, przeziębienia, drogi, rajdu i wszystkiego po kolei… tym bardziej, że od jakiegoś czasu jadę hobbystycznie. Przy czym do kolejnego PK i tak będziemy jechać dalej gdyż i tak mam go po drodze na Błędów, a zobaczymy co będzie się działo.

PK 16 - Skała Firkowa


Dość prosta nawigacja…, dojazd banalny, skała widoczna z daleka, zaskoczyła mnie jej wielkość, myślałem, że będzie to mniejsze. Cóż… ;) Za to chyba jest mi ciut lepiej…, zaczęły działać środki przeciwbólowe.

PK 15 - Jaki napis widnieje na niebieskiej oponie oraz jaka litera widnieje w środku opony


Początek przez Żelazko i kierujemy się na Śrubarnię, teoretycznie najkrótsza wersja prowadzi przez górę Chełm, ale ja tam nie pojadę…, szkoda na nią czasu. Stracimy cenne minuty, lepiej mimo wszystko objechać to dookoła… Przejeżdżamy w zamian w pobliżu dość ciekawego miejsca – ruin prochowni. Tyle, że nie mamy już czasu na podziwianie i zwiedzanie okolicy, zostawimy to nie kiedyś, a może i tutaj pojawi się PK?
Dojeżdżając do drogi 790 pierwotnie chcemy jechać nią aż do Mitręgi i tam odbić na nasz PK, Jednak 2-3 minuty później nie zastanawiam się, jedziemy przez Rokitno Szlacheckie, będzie ciut dłużej, ale przynajmniej nie będzie takiego ruchu. Opona widoczna z daleka, nie na się jej pominąć. Darek spisuje potrzebne dane i ruszamy na

PK 18 - skrzyżowanie


Mamy ok. 45 minut… Analizuję mapę…, wydaje mi się, że mamy szanse zdążyć.. i zaliczyć komplet Pk, jednak Podjaz pod skałki Niegowonickie zmienia nasze plany, odpuszczamy 18-kę, pomimo tego, że wiemy gdzie to jest. Tyle, że możemy do mety dotrzeć już po czasie… Może to będzie tylko kilka min, ale stracimy punkty (w zasadzie Darek straci, ja i tak już ich nie mam ;). W Niegowonicach odbijamy w najkrótszą drogę na Błędów… Na metę wpadamy 10 min przed czasem.
Trochę szkoda tej 18-ki, ale cóż zdarza się.
Chwila odpoczynku, szybki posiłek i trochę rozmów ze znajomymi umila nam czas do rozdania nagród i dyplomów. W sumie wyszła ciałkiem fajna wycieczka. Gdyby jeszcze nie to męczące przeziębienie, skurcze i zgubiona karta…