Pierwszy dzień wyprawy - północne rubieże śląskiego
Sobota, 13 sierpnia 2016
· Komentarze(3)
Dzień zgodnie z przewidywaniami i planami zaczyna się bardzo wcześnie, pobudka jeszcze w trakcie gdy słońce śpi, w zasadzie to pewnie obraca się na drugi bok a na niebie króluje księżyc i "spadające gwiazdy".
Ruszamy z Karoliną z Tomaszowa Mazowieckiego kilka chwil po 6:00, już jest jasno, jednak prognozy coś mówią, że dzień a przynajmniej jego pierwsza część nie będzie dla nas sprzyjające i jeszcze ten wiatr w południowego-zachodu. Wygląda na to, że będzie nam wiał w twarz przez całą drogę.
Niebo zasnute chmurami, rowery objuczone. Drogę którą zaplanowaliśmy ma prowadzić nas głównie po zabytkach szlaku architektury drewnianej, chociaż dzisiaj pewnie będą to głównie kościoły, zaplanowaliśmy około 130-140km. Pewne jest tylko miejsce noclegu :).
Ze względu na to, że jedziemy z sakwami, raczej będziemy unikać terenu, chociaż jeżeli ma to nam skrócić trasę, czy oddalić od głównych dróg, to czemu nie... Zresztą po szutrach dobrze się jedzie, gorzej jeżeli trafimy na błoto czy piasek.
Gnamy na Wiaderno, Golesze, Lubiaszów, trasa głównie lasami, bez atrakcji, zresztą tą okolice mamy zjeżdżoną :), W okolicach Barkowic przymusowy postój na wymianę dętki w rowerze Karoliny. Zeszło powietrze, Dziura w dętce... na szczęście mamy zapas, wymieniamy, pompujemy, stara dętka ląduje jako rezerwa, ale załatamy ją bądź na kwaterze, bądź jak zajdzie taka potrzeba w drodze. oby nie. Raz starczy.
Gnamy dalej - Przygłów, Milejów, Cekanów, Łochińsko, Stara Wieś, Gościnna, Gorzkowice.
Chyba pora się zatrzymać, jest koło 9:00, mamy około 60 km za sobą, pora coś zjeść, czegoś się napić.
W centrum spory ruch, sklepy pełne, ale nas interesuje w tej chwili punkt wydający gorącą kawę :), zjadamy Tomaszowskie jagodzianki, popijając Gorzkowicką kawą - i nawet pasuje jedno do drugiego ;)
Po krótkim posiłku zaglądamy na mapy, fota pobliskiego kościoła i robimy kółeczko w poszukiwaniu synagogi która jest zaznaczona ma mapie, chwilę krążymy, ale nie widać czegoś co przypominałoby synagogę. cóż odpuszczamy i kierujemy się na Kamińsk.
Już w domu zajrzałem na net i okazuje się, że synagogi nie ma, pozostał po niej pusty plac - została rozebrana w 2008 roku. Szkoda tylko, że na mapach dalej istnieje. Prawdę powiedziawszy to mapy zawierają sporo błędów, począwszy od złego nazewnictwa wsi, po rodzaje nawierzchni a skończywszy na umiejscowieniu "atrakcji" czego nie raz doświadczyliśmy wcześniej.
Kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gorzkowicach © amiga
Czas nas trochę goni, niby prawie połowę drogi mamy za sobą, czas niezły, ale... to dopiero początek, zmęczenie dopadnie nas pewnie za 2-3 godziny... pogoda nie rozpieszcza, na niebie gęste chmury, nie pada, jednam mamy świadomość prognoz... co jakiś czas spoglądamy ma radary, niby nigdzie nie pada... jednak kilka kropli spadło nam na nosy.
Zatrzymujemy się przy drewnianym kościółki w Gorzędowie , niestety jest zamknięty, chwilę wcześniej wyszedł z niego... chyba kościelny i zamknął go na 4 spusty, pora też obrócić mapy... jesteśmy na jej krawędzi.
Kościół św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny w Gorzędowie © amiga
Rozbrajający uśmiech Karoliny :) © amiga
Na drodze do Kamińska pojawia się nieco większy ruch, od czasu do czasu mijają nas nawet ciężarówki, na szczęście większość kierowców już się nauczyła, jak się wyprzedza i dobrze jest zostawić margines przynajmniej jednego metra.
Gdy lądujemy w Kamińsku podjeżdżamy pod kościół, ten nie robi na nas jakiegoś wrażenia, taki standardziak... nawet nie myślimy by wejść do środka. jeszcze tylko fota pomnika na placu Wolności i kierujemy się mocno na zachód w kierunku Lgoty Wielkiej.
Kościół pw. św. Apostołów Piotra i Pawła w Kamińsku © amiga
Na placu Wolności w Kamińsku © amiga
Po drodze podziwiamy górę Kamińsk, którą już mieliśmy okazję najechać ją na jednej z wcześniejszych edycji BikeOrientu. Zaczyna mżyć. droga robi się wilgotna, nieco bardziej śliska. Do Lgoty Wielkiej mamy po drodze do zaliczenia około 3 km fragment lasu, oby nie zaczęło padać bardziej a przede wszystkim by nie grzmiało, to chyba najgorsze co można spotkać w lesie, już chyba wolałbym się ścigać z dzikami...
Deszczowe chmury nad górą Kamińsk © amiga
Gdy oddalamy się od góry Kamińsk widzimy, że nad nią wisi wielka chmura i się nie rusza, a im bliżej jesteśmy Lgoty Wielkiej tym jest lepiej. Drogi znów są suche, nie ma śladów po opadach, za niektórych polach pracują kombajny...
W samej Lgocie, przerwa wpierw przy drewnianym młynie, a chwilę później przy drewnianym kościółku, niestety jest zamknięty, zaczynamy też rozglądać się za sklepami, kombinujemy gdzie by tu zjeść obiad, chyba najbliższy punkt może być w Nowej Brzeźnicy a później w Kłobucku.
Lgota Wielka - drewniany młyn © amiga
Kościół św. Klemensa w Lgocie Wielkiej © amiga
W krzywym zwierciadle - Lgota Wielka i nie tylko ;) © amiga
Kościółek św. Klemensa w Lgocie Wielkiej z drugiej strony © amiga
Do Nowej Brzeźnicy jedziemy nieco inaczej niż pierwotnie planowaliśmy, przez Wiewiec i Wolę Wiewecką, przyczyna prozaiczna, w kierunku Woli Blakowej widać solidny długi podjazd, w tej chwili jakoś nie mamy na to ochoty, co nie oznacza, że nowy wariant będzie zupełnie po płaskim ;)
Kościół św. Marcina w Wiewcu © amiga
Zdjęcia muszą być :) © amiga
Gdy docieramy do Nowej Brzeźnicy, miejscowość rozczarowuje, niewiele tutaj jest, stajemy przy kościele, jest otwarty wchodzimy do środka, odnajdujemy czaszkę i ruszamy dalej pytając się mieszkańców o jakąś restaurację, bar... dostajemy informację, że jak pojedziemy jeszcze 3km to tam jest parking, a na parkingu bar... więc jest niedaleko... cieszymy się na samą myśl o odpoczynku i gorącej strawie.
Kościół św. Jana Chrzciciela w Nowej Brzeźnicy © amiga
Wewnątrz kościoła © amiga
Zdobione sklepienie © amiga
Pięknie zdobione © amiga
Znaleziona czaszka © amiga
Pora opuścić kościół © amiga
Jednak na miejscu okazuje się, że to jakiś śmierdzący bar na kółkach, reklama kebaba i żywego ducha przy nim. starym olejem śmierdzi z daleka. Chyba lepiej tutaj nie jeść. jedziemy dalej. Może coś jeszcze będzie, może Kłobuck będzie bardziej łaskawy, mamy do tego miejsca co najmniej godzinę jazdy... Gdzieś za Ważnymi Młynami stajemy przy jakimś sklepie w miejscu które można opisać słowami: "in the middle of nowhere". kilak domów, skrzyżowanie dwóch dróg 492 i 483, przejazd kolejowy i... to wszystko.
Sklep wygląda nieciekawie, zanim weszliśmy myślimy, że dostaniemy jakieś bułki, może suchą wędlinę. Wnętrze jednak odstrasza, wędlina wygląda jakby ją już ktoś raz przeżuł, z pieczywa jest chleb chyba tostowy. Jednak udaje się coś znaleźć, coś po czym nie powinno nam się nic stać. Są banany i czekolada. Jedno i drugie w szczelnym opakowaniu. Więc zaraza sklepowa do środka pewnie się nie dostała.
Przy sklepie jest zadaszenie, kilka stolików, przy jednym z nich gdzieś z tyłu siadamy, odpoczywamy, spożywamy banany, na drugim końcu tubylcy, wyraźnie wstawieni. zapijają piwem zawartość kieliszków, mam wrażenie, że sprzedawca im towarzyszy.
Za to dowiadujemy się 2 cennych informacji... pierwsza to taka, że do Kłobucka mamy 25km, druga, kilka km stąd jest smażalnia/wędzarnia ryb. Ta druga informacja dociera do nas ze sporym opóźnieniem... Prawdę powiedziawszy to na początku nie zwróciliśmy na nią żadnej uwagi. Dopiero gdy ruszyliśmy, minęło może 15 minut.. widzimy znak... chwila, przecież oni coś wspominali o smażalni, wjeżdżamy do środka... Są ryby :) karp i pstrąg z własnego stawu, kilka innych gatunków importowane.
Zamawiamy po pstrągu :)... mija może 20 minut gdy dostajemy pełne michy :)... w ciągu chwili poprawiają się nam humory, gorąca herbata dopełnia szczęście ;)
Po dłuższej przerwie możemy ruszyć dalej, z pełnym brzuchem początkowo jedzie się ciężko, ale przynajmniej mamy siły by pedałować. W końcu ile można jeść słodkiego... ;)
Za Ostrowami nad Okszą jedziemy przez takie cudo jak drogowy pas startowy, szeroki jak diabli, 2 pasy, spokojnie można by wylądować tutaj samolotem. Szeroka jezdnia powoduje jednak, że niektórym kierowcą rozum gdzieś uleciał, jadą jakby byli na autostradzie, niby fajnie, ale z lasu może wypaść zwierzak, może się zdarzyć cokolwiek i będzie problem. 2 km takiej drogi nieco nas meczy, na dokładkę jakieś łożysko w rowerze Karoliny zaczęło stukać. Obstawiam suport bądź pedał. Wstępne spojrzenie na korbę i nie widzę tam luzów które były by powodem takich odgłosów, korba kręci się luźno, bez oporów, nie czuję przeskakiwania, to samo z pedałami... żałuję, że nie zabrałem klucza do suportu... dzisiaj sobota, już po południu, pewnie rowerowe będą zamknięte. Masakra. Może na kwaterze uda mi się tam zajarzeć, może to tylko piasek? Może wystarczy go wypłukać?
Kilka km dalej w Łobodnie zauważam otwarty sklep rolniczy, zatrzymujemy się i na szybko kupuję Imbusy, te ze scyzoryka mają trochę za krótkie ramię, a jak chcę zajrzeć do suportu to jednak lepiej mieć coś konkretniejszego. Zresztą imbusów nigdy za mało ;)
Ujeżdżamy może 2 km i... trafiamy na sklep rowerowy. Nieźle wyposażone, ale suportu Srama oczywiście nie mają, jest za mało popularny w naszym kraju. Za to dostaję klucz do misek suportu i dętkę. Tą którą przedziurawiliśmy zutylizujemy później.
Do Kłobucka droga nieco się dłuży, większość przez lasy, bory... trochę polami. W Kłobucku krótka przerwa przy pałacu. Prezentuje się nieźle. chociaż widać, że brak pomysłu, kasy i właściciela zostawił na nim swój ślad.
Neogotycki pałac von Haugwitzów w Kłobucku © amiga
Kłobuck - zaniedbany pałac © amiga
Nieco dalej zatrzymujemy się w samym centrum, podziwiamy, zabudowę, kościół, łamiemy kilka przepisów, ale... jesteśmy rowerami a na robienie kółek po mieście zgodnie z przepisami jakiś nie mamy ochoty. Tym bardziej, że zmęczenie, po kilku godzinach pchania rowerów pod wiatr, daje o sobie znać.
Kościół pw. NMP Fatimskiej w Kłobucku © amiga
Z drugiej strony na focenie nie ma szans, trwa uroczystość i dziesiątku ludzi wyległy na ulice © amiga
Uśmiechnięta jak zawsze © amiga
Z Kłobucka mamy może 13-14km do miejsca noclegu. Pogoda coraz lepsza, pojawia się słońce, robi się ciepło... w końcu...
Jednak ostatnie kilka km jest bardzo męczące jak zawsze, odliczamy kolejne km. W końcu jesteśmy na miejscu. Jest dziwne... to stadnina koni, nieco zapuszczona, zaniedbana, ale gdzie pokoje? Tym bardziej, że takich osób jak my jest więcej. Mało tego w większości to pielgrzymi idący, jadący do Częstochowy. Zupełnie o tym zapomniałem. Dobrze, że noclegi zaklepane...
Przyjeżdża właściciel, rozlokowuje wpierw pielgrzymów, później nas. Jesteśmy zmęczeni... na wiele rzeczy nie zwracamy początkowo uwagi. Jednak późniejsze oceny, opinie o tym miejscu są.... nie najlepsze. Brud panuje wszędzie. W kuchni klei się od tłuszczu, na kuchence coś poprzypalane, garnki wyglądają cieciekawie. Much bez liku...
Pokój w takim sobie stanie, bywało gorzej jednak tutaj też króluje bród. Czujemy się jak nasi sportowcy po wylądowaniu w RIO. Na dzień dobry małe sprzątanie, wietrzenie. W łazience źle zrobiony odpływ, prysznic otoczony jakąś foliową zasłoną, klejącą się do ciała... szkoda gadać. Tak naprawdę, to może warto by to zgłosić do sanepidu... ?
Na szybko po wrzuceniu rzeczy do pokoju podjeżdżamy do pobliskiego sklepu, szybkie zakupy ma kolację i śniadanie. Podjeżdżamy jeszcze pod kościół w Truskolasach, Karolina zagaduje przewodnika pielgrzymów. Dowiaduję się, że jesteśmy zaproszenie na 20... do kościoła... Na mszy nie byłem wieki... ale... dzielnie towarzyszę Karolinie. Hmmm skóra nie piecze... chyba jest dobrze... sama ceremonia chociaż nie wiem jak to nazwać jest inna niż to z czym miałem do czynienia... Całość trwa 2 godziny... gdzie pielgrzymi śpiewają. Taki... koncert na księży i pielgrzymów... Ciekawe doświadczenie...
Pielgrzymi w kościółku św. Mikołaja w Truskolasach © amiga
Już po zmroku wracamy na kwaterę, pora na spoczynek, jutro czeka nas długi dzień, musimy wstać przed 5, jesteśmy umówieni w Herbach około 6:20-6:25...
Ruszamy z Karoliną z Tomaszowa Mazowieckiego kilka chwil po 6:00, już jest jasno, jednak prognozy coś mówią, że dzień a przynajmniej jego pierwsza część nie będzie dla nas sprzyjające i jeszcze ten wiatr w południowego-zachodu. Wygląda na to, że będzie nam wiał w twarz przez całą drogę.
Niebo zasnute chmurami, rowery objuczone. Drogę którą zaplanowaliśmy ma prowadzić nas głównie po zabytkach szlaku architektury drewnianej, chociaż dzisiaj pewnie będą to głównie kościoły, zaplanowaliśmy około 130-140km. Pewne jest tylko miejsce noclegu :).
Ze względu na to, że jedziemy z sakwami, raczej będziemy unikać terenu, chociaż jeżeli ma to nam skrócić trasę, czy oddalić od głównych dróg, to czemu nie... Zresztą po szutrach dobrze się jedzie, gorzej jeżeli trafimy na błoto czy piasek.
Gnamy na Wiaderno, Golesze, Lubiaszów, trasa głównie lasami, bez atrakcji, zresztą tą okolice mamy zjeżdżoną :), W okolicach Barkowic przymusowy postój na wymianę dętki w rowerze Karoliny. Zeszło powietrze, Dziura w dętce... na szczęście mamy zapas, wymieniamy, pompujemy, stara dętka ląduje jako rezerwa, ale załatamy ją bądź na kwaterze, bądź jak zajdzie taka potrzeba w drodze. oby nie. Raz starczy.
Gnamy dalej - Przygłów, Milejów, Cekanów, Łochińsko, Stara Wieś, Gościnna, Gorzkowice.
Chyba pora się zatrzymać, jest koło 9:00, mamy około 60 km za sobą, pora coś zjeść, czegoś się napić.
W centrum spory ruch, sklepy pełne, ale nas interesuje w tej chwili punkt wydający gorącą kawę :), zjadamy Tomaszowskie jagodzianki, popijając Gorzkowicką kawą - i nawet pasuje jedno do drugiego ;)
Po krótkim posiłku zaglądamy na mapy, fota pobliskiego kościoła i robimy kółeczko w poszukiwaniu synagogi która jest zaznaczona ma mapie, chwilę krążymy, ale nie widać czegoś co przypominałoby synagogę. cóż odpuszczamy i kierujemy się na Kamińsk.
Już w domu zajrzałem na net i okazuje się, że synagogi nie ma, pozostał po niej pusty plac - została rozebrana w 2008 roku. Szkoda tylko, że na mapach dalej istnieje. Prawdę powiedziawszy to mapy zawierają sporo błędów, począwszy od złego nazewnictwa wsi, po rodzaje nawierzchni a skończywszy na umiejscowieniu "atrakcji" czego nie raz doświadczyliśmy wcześniej.
Kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gorzkowicach © amiga
Czas nas trochę goni, niby prawie połowę drogi mamy za sobą, czas niezły, ale... to dopiero początek, zmęczenie dopadnie nas pewnie za 2-3 godziny... pogoda nie rozpieszcza, na niebie gęste chmury, nie pada, jednam mamy świadomość prognoz... co jakiś czas spoglądamy ma radary, niby nigdzie nie pada... jednak kilka kropli spadło nam na nosy.
Zatrzymujemy się przy drewnianym kościółki w Gorzędowie , niestety jest zamknięty, chwilę wcześniej wyszedł z niego... chyba kościelny i zamknął go na 4 spusty, pora też obrócić mapy... jesteśmy na jej krawędzi.
Kościół św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny w Gorzędowie © amiga
Rozbrajający uśmiech Karoliny :) © amiga
Na drodze do Kamińska pojawia się nieco większy ruch, od czasu do czasu mijają nas nawet ciężarówki, na szczęście większość kierowców już się nauczyła, jak się wyprzedza i dobrze jest zostawić margines przynajmniej jednego metra.
Gdy lądujemy w Kamińsku podjeżdżamy pod kościół, ten nie robi na nas jakiegoś wrażenia, taki standardziak... nawet nie myślimy by wejść do środka. jeszcze tylko fota pomnika na placu Wolności i kierujemy się mocno na zachód w kierunku Lgoty Wielkiej.
Kościół pw. św. Apostołów Piotra i Pawła w Kamińsku © amiga
Na placu Wolności w Kamińsku © amiga
Po drodze podziwiamy górę Kamińsk, którą już mieliśmy okazję najechać ją na jednej z wcześniejszych edycji BikeOrientu. Zaczyna mżyć. droga robi się wilgotna, nieco bardziej śliska. Do Lgoty Wielkiej mamy po drodze do zaliczenia około 3 km fragment lasu, oby nie zaczęło padać bardziej a przede wszystkim by nie grzmiało, to chyba najgorsze co można spotkać w lesie, już chyba wolałbym się ścigać z dzikami...
Deszczowe chmury nad górą Kamińsk © amiga
Gdy oddalamy się od góry Kamińsk widzimy, że nad nią wisi wielka chmura i się nie rusza, a im bliżej jesteśmy Lgoty Wielkiej tym jest lepiej. Drogi znów są suche, nie ma śladów po opadach, za niektórych polach pracują kombajny...
W samej Lgocie, przerwa wpierw przy drewnianym młynie, a chwilę później przy drewnianym kościółku, niestety jest zamknięty, zaczynamy też rozglądać się za sklepami, kombinujemy gdzie by tu zjeść obiad, chyba najbliższy punkt może być w Nowej Brzeźnicy a później w Kłobucku.
Lgota Wielka - drewniany młyn © amiga
Kościół św. Klemensa w Lgocie Wielkiej © amiga
W krzywym zwierciadle - Lgota Wielka i nie tylko ;) © amiga
Kościółek św. Klemensa w Lgocie Wielkiej z drugiej strony © amiga
Do Nowej Brzeźnicy jedziemy nieco inaczej niż pierwotnie planowaliśmy, przez Wiewiec i Wolę Wiewecką, przyczyna prozaiczna, w kierunku Woli Blakowej widać solidny długi podjazd, w tej chwili jakoś nie mamy na to ochoty, co nie oznacza, że nowy wariant będzie zupełnie po płaskim ;)
Kościół św. Marcina w Wiewcu © amiga
Zdjęcia muszą być :) © amiga
Gdy docieramy do Nowej Brzeźnicy, miejscowość rozczarowuje, niewiele tutaj jest, stajemy przy kościele, jest otwarty wchodzimy do środka, odnajdujemy czaszkę i ruszamy dalej pytając się mieszkańców o jakąś restaurację, bar... dostajemy informację, że jak pojedziemy jeszcze 3km to tam jest parking, a na parkingu bar... więc jest niedaleko... cieszymy się na samą myśl o odpoczynku i gorącej strawie.
Kościół św. Jana Chrzciciela w Nowej Brzeźnicy © amiga
Wewnątrz kościoła © amiga
Zdobione sklepienie © amiga
Pięknie zdobione © amiga
Znaleziona czaszka © amiga
Pora opuścić kościół © amiga
Jednak na miejscu okazuje się, że to jakiś śmierdzący bar na kółkach, reklama kebaba i żywego ducha przy nim. starym olejem śmierdzi z daleka. Chyba lepiej tutaj nie jeść. jedziemy dalej. Może coś jeszcze będzie, może Kłobuck będzie bardziej łaskawy, mamy do tego miejsca co najmniej godzinę jazdy... Gdzieś za Ważnymi Młynami stajemy przy jakimś sklepie w miejscu które można opisać słowami: "in the middle of nowhere". kilak domów, skrzyżowanie dwóch dróg 492 i 483, przejazd kolejowy i... to wszystko.
Sklep wygląda nieciekawie, zanim weszliśmy myślimy, że dostaniemy jakieś bułki, może suchą wędlinę. Wnętrze jednak odstrasza, wędlina wygląda jakby ją już ktoś raz przeżuł, z pieczywa jest chleb chyba tostowy. Jednak udaje się coś znaleźć, coś po czym nie powinno nam się nic stać. Są banany i czekolada. Jedno i drugie w szczelnym opakowaniu. Więc zaraza sklepowa do środka pewnie się nie dostała.
Przy sklepie jest zadaszenie, kilka stolików, przy jednym z nich gdzieś z tyłu siadamy, odpoczywamy, spożywamy banany, na drugim końcu tubylcy, wyraźnie wstawieni. zapijają piwem zawartość kieliszków, mam wrażenie, że sprzedawca im towarzyszy.
Za to dowiadujemy się 2 cennych informacji... pierwsza to taka, że do Kłobucka mamy 25km, druga, kilka km stąd jest smażalnia/wędzarnia ryb. Ta druga informacja dociera do nas ze sporym opóźnieniem... Prawdę powiedziawszy to na początku nie zwróciliśmy na nią żadnej uwagi. Dopiero gdy ruszyliśmy, minęło może 15 minut.. widzimy znak... chwila, przecież oni coś wspominali o smażalni, wjeżdżamy do środka... Są ryby :) karp i pstrąg z własnego stawu, kilka innych gatunków importowane.
Zamawiamy po pstrągu :)... mija może 20 minut gdy dostajemy pełne michy :)... w ciągu chwili poprawiają się nam humory, gorąca herbata dopełnia szczęście ;)
Po dłuższej przerwie możemy ruszyć dalej, z pełnym brzuchem początkowo jedzie się ciężko, ale przynajmniej mamy siły by pedałować. W końcu ile można jeść słodkiego... ;)
Za Ostrowami nad Okszą jedziemy przez takie cudo jak drogowy pas startowy, szeroki jak diabli, 2 pasy, spokojnie można by wylądować tutaj samolotem. Szeroka jezdnia powoduje jednak, że niektórym kierowcą rozum gdzieś uleciał, jadą jakby byli na autostradzie, niby fajnie, ale z lasu może wypaść zwierzak, może się zdarzyć cokolwiek i będzie problem. 2 km takiej drogi nieco nas meczy, na dokładkę jakieś łożysko w rowerze Karoliny zaczęło stukać. Obstawiam suport bądź pedał. Wstępne spojrzenie na korbę i nie widzę tam luzów które były by powodem takich odgłosów, korba kręci się luźno, bez oporów, nie czuję przeskakiwania, to samo z pedałami... żałuję, że nie zabrałem klucza do suportu... dzisiaj sobota, już po południu, pewnie rowerowe będą zamknięte. Masakra. Może na kwaterze uda mi się tam zajarzeć, może to tylko piasek? Może wystarczy go wypłukać?
Kilka km dalej w Łobodnie zauważam otwarty sklep rolniczy, zatrzymujemy się i na szybko kupuję Imbusy, te ze scyzoryka mają trochę za krótkie ramię, a jak chcę zajrzeć do suportu to jednak lepiej mieć coś konkretniejszego. Zresztą imbusów nigdy za mało ;)
Ujeżdżamy może 2 km i... trafiamy na sklep rowerowy. Nieźle wyposażone, ale suportu Srama oczywiście nie mają, jest za mało popularny w naszym kraju. Za to dostaję klucz do misek suportu i dętkę. Tą którą przedziurawiliśmy zutylizujemy później.
Do Kłobucka droga nieco się dłuży, większość przez lasy, bory... trochę polami. W Kłobucku krótka przerwa przy pałacu. Prezentuje się nieźle. chociaż widać, że brak pomysłu, kasy i właściciela zostawił na nim swój ślad.
Neogotycki pałac von Haugwitzów w Kłobucku © amiga
Kłobuck - zaniedbany pałac © amiga
Nieco dalej zatrzymujemy się w samym centrum, podziwiamy, zabudowę, kościół, łamiemy kilka przepisów, ale... jesteśmy rowerami a na robienie kółek po mieście zgodnie z przepisami jakiś nie mamy ochoty. Tym bardziej, że zmęczenie, po kilku godzinach pchania rowerów pod wiatr, daje o sobie znać.
Kościół pw. NMP Fatimskiej w Kłobucku © amiga
Z drugiej strony na focenie nie ma szans, trwa uroczystość i dziesiątku ludzi wyległy na ulice © amiga
Uśmiechnięta jak zawsze © amiga
Z Kłobucka mamy może 13-14km do miejsca noclegu. Pogoda coraz lepsza, pojawia się słońce, robi się ciepło... w końcu...
Jednak ostatnie kilka km jest bardzo męczące jak zawsze, odliczamy kolejne km. W końcu jesteśmy na miejscu. Jest dziwne... to stadnina koni, nieco zapuszczona, zaniedbana, ale gdzie pokoje? Tym bardziej, że takich osób jak my jest więcej. Mało tego w większości to pielgrzymi idący, jadący do Częstochowy. Zupełnie o tym zapomniałem. Dobrze, że noclegi zaklepane...
Przyjeżdża właściciel, rozlokowuje wpierw pielgrzymów, później nas. Jesteśmy zmęczeni... na wiele rzeczy nie zwracamy początkowo uwagi. Jednak późniejsze oceny, opinie o tym miejscu są.... nie najlepsze. Brud panuje wszędzie. W kuchni klei się od tłuszczu, na kuchence coś poprzypalane, garnki wyglądają cieciekawie. Much bez liku...
Pokój w takim sobie stanie, bywało gorzej jednak tutaj też króluje bród. Czujemy się jak nasi sportowcy po wylądowaniu w RIO. Na dzień dobry małe sprzątanie, wietrzenie. W łazience źle zrobiony odpływ, prysznic otoczony jakąś foliową zasłoną, klejącą się do ciała... szkoda gadać. Tak naprawdę, to może warto by to zgłosić do sanepidu... ?
Na szybko po wrzuceniu rzeczy do pokoju podjeżdżamy do pobliskiego sklepu, szybkie zakupy ma kolację i śniadanie. Podjeżdżamy jeszcze pod kościół w Truskolasach, Karolina zagaduje przewodnika pielgrzymów. Dowiaduję się, że jesteśmy zaproszenie na 20... do kościoła... Na mszy nie byłem wieki... ale... dzielnie towarzyszę Karolinie. Hmmm skóra nie piecze... chyba jest dobrze... sama ceremonia chociaż nie wiem jak to nazwać jest inna niż to z czym miałem do czynienia... Całość trwa 2 godziny... gdzie pielgrzymi śpiewają. Taki... koncert na księży i pielgrzymów... Ciekawe doświadczenie...
Pielgrzymi w kościółku św. Mikołaja w Truskolasach © amiga
Już po zmroku wracamy na kwaterę, pora na spoczynek, jutro czeka nas długi dzień, musimy wstać przed 5, jesteśmy umówieni w Herbach około 6:20-6:25...