Po pracy szosami..., z firmy wychodze późno, 15 min później jest już ciemno, chcę się jak najszybciej znaleźć w domu, chcę odpocząć....
Wyjeżdżając z placu budowy na Rogoźnickiej w Zabrzu, a może już Rudzie Śląskiej natykam się na jakiegoś palanta w "Cienkolu", który nie wie czy chce jechać, czy stać..., masakra..., ma pierwszeństwo..., zachowuje się jakby pierwszy raz za kółkiem siedział, co za...., oj poleciała ciężka wiązanka... Za to podniosło mi się ciśnienie i kilka km miałem dodatkowe dopalanie :) W sumie było nieźle...
Kolejny dzień, tyle, że po jednodniowej przerwie rowerowej, wczoraj niestety rower nie wkomponował się do całości więc musiał zostać w domu... na szczeście na krótko... dzisiaj już normalnie. tzn z opoźnieniem po szosach mknę do pracy...
Kolejny poranek, kolejny raz biorę jakieś prochy na rzeziębienie i pędzę do Gliwic po szosach... klasyk... jestem spóźniony...., początkowo się spinam, ale nie chce mi się... czuję lekką gorączkę, pocę się nimiłosiernie.... Na szczeście docieram do Gliwic w jednym kawałku... mogę się przebrać i trochę rozgrzać... :)
Poranek jak to poranek o tej porze roku... nic się nie chce... przeziębienie dalej męczy..., wyjeźdżam późno, bardzo późno..., nawet nie myślę o jakiejś alternatywie przejazdu... muszę pechąć szosami... Całkiem spory ruch, boję się korków..., nie wiem jak będzie w Zabrzu, bo tam tracę ostatnio najwięcej czasu... Dojeżdżam do granicy Rudy Śląskiej i Zabrza. Zaczęli wylewać asfalt na ul Rogoźnickiej.... po chyba 6-7 miesiącach... jeszcze chwila i będzie rewelacja. Dojeżdżam do Kończyc jadę w kierunku centrum i korka nie ma... zaskakujące. Okazuje się że skończyl się remont torowisk tramwajowych w tej części Zabrza. Nie muszę się przebijać między blachosmrodami... Reszta trasy to już bajka:)
W końcu trzeba wrócić do domu..., tyle, że dzisiaj mam ochotę na jazdę po terenie, pogoda również do tego zachęca..., Pakuję się więc przez hałdę w Sośnicy, a później prosto, prosto, prosto, aż do halemby. Po drodze zero bikerów..., zero ludzi, nikt nie lazi, nie żeby mi to przeszkadzało, ale i tak czegoś brakuje... Prognozy na ten tydzień i tak są rewelacyjne... więc może jutro, może pojutrze kogoś spotkam?
Ostatni dojazd dopracowy w tym tygodniu, za kilka godzin wyjazd na Kaczawską wyrypę... ciekawe jak będzie. Jestem masakrycznie przeziębiony... Cóz, jak się chce jeździć to nie ma przebacz..., nie ma zlituj.., Wczoraj wieczorem jeszcze szybkie mycie i oliwienie rowerka..., a dzisiaj po szosach... nie chce, aby się zbytnio utytłał w błocie :)
Wyjeżdżam z domu, zimno jak diabli..., spoglądam na oszronione samochody..., przynajmniej nie muszę drapać. Za to drapie mnie w gardle..., nie niedobry znak przed Kaczawską Wyrypą, ale wiem jedno nie odpuszczę..., tyle, że czuję iż siły gdzieś mnie opuściły.. Nic 7 kamyków po drodze zebrane..., teraz trzeba je wyrzucać po jednym, gdy nie zostanie żaden będę zdrowy... ;P
Dzisiaj wychodzę późno, zresztą w tym tygodniu jakoś tak wychodzi..., postanawiam jednak polecieć po szosach..., będzie nieco szybciej, przynajmniej taką mam nadzieję. Za to czuję, że przeziębienie rozwinęło się w pełni... Połykam jakieś prochy i w drogę... 30km przede mną... rozważałem alternatywny dojazd, ale niewiele by to zmieniło, może poza drobnym szczegółem, zajęło by mi to więcej czasu :)
Znowu wietrznie, znowu pod wiatr... ech... czuję że coś mnie zaczyna rozkładać... chyba wieczorem pora zapodać kolejne prochy..., a na razie trzeba dojechać do domu...
Jadę niespiesznie, powoli, za to po terenie, początkowo szosami, jednak szybko odbijam na Makoszowy. Jesienny las jest niesamowity, szkoda tylko, że nie słychać ptaków, w zasadzie to poza szumem wiatru nic nie słychać...