KRANK - ZorDzisiaj zdecydowanie lepiej, nie pada, jest ciepło... ale nie gorąco, jak zwykle jadę po szosach, po wczorajszych porannych ulewach buty zdążyły wyschnąć :) Wyjeżdżam na tyle późno, że pewnie wiele nie poszaleję, z drugiej strony z rana to nie ma większego sensu, jeżeli prognozy się sprawdzą, to wieczorem zrobię kilka km więcej. Sporo rowerzystów dzisiaj wyszło..., rowerówki pełne, czy to efekt pogody, czy dodatkowo później godziny wyjazdu. W Panewnikach mała wtopa, staję na światłach, a one się nie zmieniają..., masakra, tutaj jest pętla indukcyjna i toto szkaradztwo nie wykrywa rowerów... Spoglądam za siebie... zero aut... Nie wygląda to dobrze, łamię przepisy pakując się na chodnik, i dopiero 300m dalej wjeżdżam na drogę... Ech... Za to dalej już nie ma problemów, nie ma pętli, to jedyne takie miejsce i jedyne o którym nie pamiętam i rzadko się zdarza by nie było w tym miejscu samochodów ;)
Shiva in exile: Ethnic - Odysseia Poranek nie różni się specjalnie od wczorajszego wieczora...leje..., zrobiło się wyraźnie chłodniej, może to i lepiej? Wyjeżdżam ok 7:20, jeszcze rano łudziłem się, że podjadę na myjnię nieco wymyć rower zanim odwiozę go do serwisu...Tyle, że jest to bezcelowe. Może chociaż deszcz spłucze ten "syf" który wczoraj nazbierałem z dróg wracając do domu? Wyjątkowo źle się jedzie..., męczy mnie ta pogoda... i jazda po rozlewiskach i rzekach. Gdyby jeszcze nie te zwisające gałęzie przy dojeździe w Kochłowicach, gdy leje to pod ciężarem wody opadają bardzo nisko... Może kiedyś je przytną?
Docieram do firmy, wszystko przemoczone, przeciwdeszczówka nie dała rady, mało tego brezent na plecaku częściowo przepuścił wodę... bluza na dzisiaj jest delikatnie wilgotna... ech... Ciekawe jak dostarczę rower do serwisu jak będzie tak lało?
Spi-ritual - Pulse
Wyjeżdżam z firmy ok 16:45, przez cały dzień popadywało, teraz pojawiło się okienko w deszczu...., jednak kilka minut po starcie zaczyna lać... chowam się pod wiaduktem A4-ki na ul Odrowążów wraz z sporą grupą rowerzystów i pieszych. Może za chwilę przejdzie? Odpalam meteora na komórce, to nie przejdzie... nad Górnym Śląskiem wisi wielka chmura, przynajmniej przez godzinę będzie padać, Wyjmuję z plecaka przeciwdeszczówkę, chowam komórkę i dokumenty i... ruszam dalej... Miejscami po drogach płyną rzeki... dawno już tak nie miałem, na skrzyżowaniu Sztygarskiej z Sikorskiego jest kałuża, dziwne miejsce na coś takiego, wjeżdżam i.... jezioro ma ok 30cm głębokości. Buty zalane :), już jest mi wszystko jedno po czym jadę :)
Ulewa nie odpuszcza, towarzyszy mi aż do Katowic, całość zaliczyłem szosami, nawet nie chcę myśleć co jest w tej chwili w lesie...
Poranek nieci chłodniejszy, na niebie sporo chmur, od czasu do czasu siąpi... nie można tego nazwać ulewą czy nawet deszczem, jednak jest to odczuwalne. Wiatr zmienił kierunek, dzisiaj wieje od północy, na niektórych fragmentach drogi wyraźnie przeszkadza. Dzisiaj nie będzie rekordu czasu dojazdu ;), ważne abym dojechał.
Drogi wszystkie prawie puste, mam wrażenie, że jest jeszcze luźniej niż poprzednich tygodniach wakacji, chyba uczelnie również się pozamykały wysyłając studentów do domu :)
Dojeżdżam do firmy, okazuje się, że znowu nie tylko ja dojechałem rowerem, zdaje się, że jest coraz więcej takich wariatów ;)
Visions Of Atlantis - Passing Dead End Kolejny dzień upału, czuję przemęczenie, pewni za kilka dni ustąpi, piję wodę jak smok... litrami.. Z rana myślałem, że dam radę zahaczyć o Chudów, ale teraz wiem, że to mija się trochę z celem, tylko się zmęczę. Wracam identyczną trasą jak ta wczorajsza, po lasach.... i po raz kolejny zatrzymuję się w tym samym sklepie, kupuję kolę i opróżniam ją na hałdzie... :) kilkaset metrów dalej. Do domu dojeżdżam 30 minut później. Dzisiaj już nie chce mi się tak spać, mogę się zająć innymi sprawami... i przygotować do jutra... W ciągu dnia umówiłem się na czwartek w serwisie, w końcu wymienię szprychy... :)
Weird Al Yankovic - Inactive
Trochę odespałem, ale wczorajszy dzień i tak nie zakończył się tak szybko jak bym chciał, już w domu zauważyłem, że zerwałem koleją szprychę w tylnym kole, godzina zabawy i wstawiłem kolejną protezę, jutro muszę zadzwonić do serwisu, czy już sprowadzili szprychy dla mnie... i kiedy będę mógł podjechać...
Poranek gorący, 22 stopnie na starcie. Pędzę po szosach, dziwnie noga podaje. Dziwnie, bo raczej spodziewałem się sporego spadku formy po niedzieli..., ale może jeszcze organizm nie ogarnął tego, że jest zmęczony. A może to wiatr który mam wrażenie, że wieje gdzieś od wschodu?
Droga mija bardzo szybko, po 58 minutach jestem w firmie, szok..., kąpiel i można przystąpić do pracy.
Dzień był ciężki, 7 godzin snu przez weekend dało znać o sobie, wychodzę z firmy, mam dość, dzisiaj pojadę najkrótszą drogą do domu. Chociaż już po chwili delikatnie zmieniam plany, jest gorąco, pojadę lasami, tyle, że nie przez hałdę na Sośnicy, nie mam ochoty na podjazdy..., nie dzisiaj.
Przejazd przez lasek Makoszowski, Makoszowy wjeżdżam w las, dobre kilka km dalej wyjeżdżam na Halembie... chce mi się pić..., na wylocie w Starej Kuźni chwila w sklepie i wychodzę z Kolą..., 50m dalej jeszcze jedna krótka przerwa przypomina mi się, że jest tutaj coś... dokładnie budynek byłej restauracji Schindlera. Tyle, że nic więcej na ten temat nie znalazłem.. Czy te ten Schindler, pewnie nie... może ktoś z mieszkańców będzie coś wiedział więcej?
Na hałdzie opróżniam kolę i ruszam dalej, 10 km i jestem w domu. Idę spać...
Turning Ever Towards the Sun - Wolves In The Throne Room
Czuję wczorajszą 300kę... czuję ogólne zmęczenie, na pytanie czy jadę samochodem, odpowiadam nie... rowerem... W końcu to niedaleko, dzisiaj trasa do... jest skrócona, bo z Helenki. Boję się tylko jednego... że 4 litery będą dawać znać o sobie...
Początkowo jadę na stojąco, bo co będzie jak usiądę i zaboli?
Jednak już na zjeździe siedzę i... nic... jest dobrze... myślałem, że gorzej będzie..., Jednak dzisiaj zupełnie nie mam ochoty na jadę szosami, nawet gdybym miał się kapać w błocie na leśnej to i tak tamtędy pojadę. Na miejscu okazuje się, że jest trochę wody kałuż, ale całość jest przejezdna. Muszę lekko zwolnić, bo to nie są idealne warunki dla Slicków. Jednak to tylko 400m, dalej znowu szosy i szuterki. Po 35 minutach jestem w firmie... jest nieźle, chociaż podejrzewam, że cały dzisiejszy dzień będzie ciężki... oczy same się zamykają.. :)
Kilka dni temu Darek zagadał coś na temat trzysetki… w
weekend. Pierwsza myśl, nie dam rady, w tym roku najdłuższy dystans jaki
pokonałem to 141km…, na dokładkę każdy maraton kończył się jakąś katastrofą.
Początkowo problem z zatokami ciągnący się przez kilka miesięcy, coś z
żołądkiem… starość nie radość. Później 2 paskudne kontuzje, jedna na ZaDymno,
druga na BikeOriencie, kilka odpuszczonych wyjazdów… Tak na dobrą sprawę
dopiero od około 2 tyg. czuję się nieco lepiej, ale czy na tyle dobrze by
porwać się na 300kę? Mam wątpliwości.
Trasa jest z grubsza tak planowana by w razie czego wsadzić
zwłoki w pociąg i wrócić…, w zasadzie całe opracowanie zostawiam na głowie
Darka…., z grubsza rzucił tylko pomysł… i kierunek, ja widziałem raczej Wisłę,
Żywiec (to idealny plan na wycieczkę max 200km), ale racja jest po jego
stronie, góry mogą być za ciężkie… w połowie trasy, a jeszcze trzeba wrócić…
Niedziela tuż po północy, wszystko gotowe ruszamy…, jako że
jedziemy w nocy, to pewnie wiele nie będzie widać przez pierwsze 4 godziny, za
to można mocniej przycisnąć, podgonić, tym bardziej, że prognozy wspominają o
temperaturach w okolicy 35 stopni w ciągu dnia.
W dość ekspresowym tempie docieramy do Brynku, nie minęła
nawet godzina, odbijamy w pobliże pałacu, próba focenia słabo oświetlonego
budynku i ruszamy dalej, dzisiaj nie ma czasu na podziwianie, na zwiedzanie, to
z założenia szybki przelot z kilkoma miejscami do odwiedzenia.
Tuż za Brynkiem Darek sygnalizuje awarię, pada mu bateria w
liczniku, na dokładkę, ani On, ani ja nie mamy zapasu… Mój został w firmie,
jego w domu… Chwila zastanowienia i rezygnuje z pulsometru, chyba lepiej jak
jednak licznik będzie działał…
Ruszamy dalej, mijamy Tworóg, Kokotek by dotrzeć do
Lublińca, kolejna krótka przerwa, parę zdjęć, po raz pierwszy uzupełniam
elektrolity… i chwilę rozmawiamy z jakąś lekko podchmieloną młodzieżą wracającą
z imprezy…, gdy wyjaśniamy im gdzie jedziemy, patrzą na nas jak na
nienormalnych – może coś w tym jest, może nie jesteśmy normalni…, pytanie tylko
co to jest „normalność”…?
Kolejne miejscowości zaliczone w nocy, to Glinica, Ciasna i
zmieniamy plan wycieczki…, mieliśmy odbić na Krzepice by odwiedzić tamtejszy
Kirkut, tyle, że będziemy tam godzinę przed wschodem słońca… , w nocy pewnie
wiele zdjęci nie zrobimy, a szkoda by było. Zmieniamy plan…, odbijamy na Olesno, (W między czasie opuszczamy woj. Śląskie i witamy się z Opolskim.) jakiś czas temu zwróciliśmy uwagę ta dość nietypową konstrukcję kościoła św.
Anny.
Nie ujechaliśmy nawet 300m gdy naszą uwagę przykuwa bryczka
na balkonie jednego z domów…, przejeżdżamy, ale 50m dalej zawracamy… przecież
to musi być uwiecznione :)
Oraz na rynku, powoli zaczynamy szukać czegoś otwartego,
czegoś gdzie można by kupić śniadanie…, tyle, że wszystko jest jeszcze
zamknięte… Trudno, zjemy dalej… Wracamy na 11-kę, pędzimy przez Krzywiznę, Sarnów.
i Janowy by w
końcu osiągnąć Kępno. Na rynku obowiązkowy postój, standardowo zaczynamy się
rozglądać za jakąś otwartą jadłodajnią, lub chociażby sklepem, ale jest
niedziela siódma rano, czego moglibyśmy się spodziewać?
Kilka łyków wody i pora ruszyć dalej, do godziny powinniśmy
osiągnąć Wieluń.
Chrobel, Koryta, Młynisko, Dębina, Piaski, Zwiechy… ta
ostatnia nazwa oddaje to co czujemy, prawie cały czas na otwartym terenie,
prawie cały czas słońce nas przygrzewa…
Rozkładamy mapy i korygujemy trasę powrotną, dzisiaj już nie
pojedziemy przez Dobrodzień, mija jak pierwotnie planowaliśmy, za to staramy
się nakreślić cokolwiek przez lasy, mamy dość tego skwaru…
Wyjeżdżamy w lachowskich i Dalichowie. Chyba za bardzo mi
przygrzało, zaczynam popełniać błędy, w efekcie wymuszam pierwszeństwo i na
dokładkę źle skręcamy, trzeba kawałek zawrócić i ponownie wymuszam
pierwszeństwo… masakra…
Jest coraz goręcej… termometr pokazuje mi coś około 41
stopni…
Młyny, Teodorówka, Rudniki, znowu jedziemy w pełnym słońcu,
Cieciułów, Cieciulów, Stary Bugaj, Bobrowa. Wjeżdżamy do woj. Śląskiego.
Starokrzepice, i już
niewiele zostało, wjeżdżamy do Krzepic, pojawiają się kierunkowskazy na Kirkut.
Docieramy na miejsce w ciągu kilku minut, przerwa, wpierw na uzupełnienie
płynów i oczywiście na sesję fotograficzną… To dość nietypowe miejsce ze
względu na żeliwne macewy
Już później szukając informacji znalazłem stronę http://www.kirkuty.xip.pl/krzepice.htm
gdzie jest informacja o tym, że miejscem tym ktoś zaczął się opiekować: Jednak przełomowym rokiem dla krzepickiej nekropolii był rok 2000.
Wówczas to młodzież ze szkół średnich z Warszawy i Krzepic oraz podopieczni
pana Jerzego Fornalika ze Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w
Borzęciczkach dokonali gruntownej renowacji obiektu
Więc jest jednak szansa na ocalenie tego miejsca…
Cytując za http://www.lubliniec.starostwo.gov.pl/index.php?url=infor&kat=11 W Zborowskiem stoi - trzeba wyraźnie podkreślić, jeszcze stoi -
budynek, ostatni z czterech będących kiedyś fabryką fajek glinianych. Nawet
ulica, przy której się znajduje obiekt jest zabytkowa - Fabryczna, podobnie jak
cała ta cześć wsi od ponad dwustu lat zwana Na Fabryce.
Manufaktura fajek powstała w roku 1753
Kolejne miejsce które być może nie zniknie z map...
Ruszamy dalej, do mety pozostało już niewiele, szacujemy
czas na ok. 2 godziny ciągłej jazdy + oczywiście przerwy.. które są coraz częstsze,
ta część pleców gdzie tracą swoją szlachetną nazwę coraz bardziej daje o sobie
znać… na dokładkę wkładki w butach też gniotą…
Dojeżdżamy do Kochnic, kolejna przerwa w pobliżu Pałacu :), pensjonariuszki
szpitala łapią się za głowę gdy dowiadują się skąd i dokąd jedziemy… :) Miło
było ale musimy jechać dalej, do Zabrza niedaleko, pakujemy się na drogę 906
prowadzącą przez Sadów w którym ponownie stajemy przy sklepie i kościele św.
Józefa
Kończą nam się zapasy, liczę jednak na to, że w Kaletach uda
się jeszcze coś zjeść… w końcu w pobliżu centrum jakiś czas temu namierzyłem
całkiem przyzwoitego kebaba :)
Tyle, że jest niedziela, późny wieczór… minęła 20:00.
Pozostało obejść się smakiem i obrać kierunek Tarnowskie Góry przez głęboki dół
w którego wodach z chęcią bym zanurzył pewną część ciała.
Mijamy Tarnowskie Góry i DK78 docieramy w pobliże
Stolarzowic. Widać już komin Elzabu… Kilka minut później jesteśmy na miejscu. Licznik
wskazuje 337km… Czyli jednak można :)
Mimo wszystko jestem w szoku, że to jakoś przejechałem, po
problemach które się ciągnęły przez ostatnie pół roku… Pewnie w najbliższym
czasie nie będzie szans na podobną trasę, ale kto wie… może pora na coś innego?
Pora na jakieś góry?