Wpisy archiwalne w kategorii

Rajdy/Maratony

Dystans całkowity:5321.92 km (w terenie 2034.00 km; 38.22%)
Czas w ruchu:326:41
Średnia prędkość:16.29 km/h
Maksymalna prędkość:63.76 km/h
Suma podjazdów:43995 m
Maks. tętno maksymalne:228 (123 %)
Maks. tętno średnie:141 (76 %)
Suma kalorii:273139 kcal
Liczba aktywności:58
Średnio na aktywność:91.76 km i 5h 37m
Więcej statystyk

ZaDymno - ZaMokro

Sobota, 17 maja 2014 · Komentarze(0)
Martin Kesici feat. Tarja Turunen - Leaving You For Me


W Piątkowy wieczór docieramy do Starej Wsi pod Otwockiem, w bazie natykamy się na kilkadziesiąt osób przygotowujących siebie i rowery do maratonu. My mamy trochę czasu, startujemy rano. Jest za to chwila by porozmawiać z kilkoma znajomymi, a jest ich całkiem sporo. Czas mija dość szybko, udało się w między czasie przygotować rowery. Gdzieś w okolicach północy próbujemy zasnąć…, o ile Darek z tym nie ma większych problemów to ja walczę ze sobą…, walczę do 2:00, do chwili gdy piesi wychodzą na trasę i ruch w bazie zamiera.


Punkty jeszcze w bazie
Punkty jeszcze w bazie © amiga
Biuro pracuje pełną parą
Biuro pracuje pełną parą © amiga

Poranek
Wstajemy z dużym zapasem czasu, za oknem szaro, ale nie pada. Jemy śniadanie, rozmawiamy i powoli przygotowujemy się do wyjazdu. W między czasie dojeżdżają kolejni znajomi, chwila na powitania. Odprawa wyraźnie się opóźnia…, ale te kilkadziesiąt minut niewiele zmieni, miała być godzinę przed startem, a jest może za dwadzieścia ósma, gdy dostajemy wskazówki i mapy… To dość zaskakujące, na wszystkich maratonach mapy otrzymywaliśmy tuż przed startem, teraz mamy sporo czasu by zastanowić się nad trasą. Jest to o tyle trudne, że przed nami leży 5 płacht, 2 mapy główne 1:50000 – część północna i południowa oraz 3 mapy OS-ów. W skalach 1:15000 i 1:10000. Drugim zaskoczeniem jest rak jakiegokolwiek opisu punktów, czyżby aż tak perfekcyjnie zostały rozstawione?
Zobaczymy.


Rowery już gotowe
Rowery już gotowe © amiga
Chwila na odprawię
Chwila na odprawię © amiga

8:00-9:00
Kilkanaście minut po 8:00 w końcu wsiadamy na rowery, żegnani przez osoby jadące na TR75 i startujące dopiero za 2 godziny. My będziemy musieli stawić czoła lejącemu się z nieba deszczowi.
Ruszamy i już po chwili wjeżdżamy na teren pierwszego OS-a dla który został rozrysowany na 2 mapach. Najbliżej nas jest PK 2, początkowo po szosach, jednak już po chwili spotykamy się z pierwszym terenem, sporo kałuż i gdzieś po drodze odpada mi tylny błotnik, kilka sekund później czuję jego brak, spodenki są mokre… Podbijamy karty j zawracamy, na szczęście tą samą trasą i odnajduję zgubę, zapinam go, tym razem sprawdzam, czy wszystko jest poprawnie zapięte. Jedziemy w kierunku północnej części mapy, wjeżdżając w kolejne przecinki, Do jedynki skręciliśmy nie tak, ale zdajemy sobie z tego sprawę i możemy to skorygować ciut później, nadłożymy może 300metrówm jednak punkt jest tuż po skręcie, na dokładkę spotykamy jednego z organizatorów który nas informuje, że źle rozstawili ten PK i właśnie zabierają go na właściwe miejsce. Cóż… mała wtopa… za to my mamy podbitą kartę…i możemy jechać dalej szukać PK 5 i 3. Zawracamy do szosy, i wbijamy się w kolejną przecinkę, PK 5 pękła bez większych problemów, chociaż w butach już wyraźnie mokro, cały teren upstrzony jest kałużami i tonami piachu który powoli oblepia nasze rowery, słyszę jak rzęzi napęd, jak męczą się hamulce… PK 3 jest nieopodal i z jego namierzeniem nie mamy najmniejszych problemów.

Nie za dużo tych map?
Nie za dużo tych map? © amiga
Mała awaria
Mała awaria © amiga
Bunkier.... tutaj?
Bunkier.... tutaj? © amiga

9:01-10:00
Najbliżej nas jest wysunięty najbardziej na północ punkt OS-a- PK4, Droga dość prosta i po raz kolejny w zasadzie wjeżdżamy na miejsce, wyjeżdżamy nieco inaczej niż planowaliśmy, ale za to będzie bliżej do kolejnego lampionu przy PK6. Przy dojeździe natykamy się na spore łachy piachu, które stwarzają nam problemy przy próbie jazdy, las jakby się przerzedza, tyle, że ścieżki, przecinki jakby są mniej wyraźne, trudniejsze do namierzenia, kompas musi być w użyciu, z grubsza kierujemy się na azymut, piesi dobitnie nam wskazują miejsce umieszczenia lampionu, nie mamy z nim problemu. Za to przy wyjeździe z punktu coś Darkowi strzela w tylnym kole. Zatrzymujemy się i sprawdzamy co to może być, Chwila oględzin i wygięła się sprężynka, przy klockach, to ona haczy o tarczę, prostujemy ją i ruszamy dalej, w tej chwili więcej nie zrobimy, może gdy będziemy przejeżdżać w pobliżu cywilizacji i będzie otwarty jakiś sklep rowerowy… - pomarzyć można :)
Ósemkę odnajdujemy dość szybko. Wygląda na to, że zaliczamy ok 3 punktu na godzinę, jako, że na OS-ie jest ich 18 to utkniemy tutaj na jeszcze kilak godzin…, to już nie cieszy, tym bardziej, że czeka nas jeszcze jeden nieco mniejszy OS nieco później


Trzeba się zastanowić gdzie dalej
Trzeba się zastanowić gdzie dalej © amiga

10:01-11:00
Kierujemy się z grubsza na południowy-zachód. Docieramy do mostku i musimy odszukać właściwą ścieżkę, prowadzącą do PK 10, Lampion podobnie jak wcześniejsze jest na swoim miejscu. Zawracamy do mostku i chwila zastanowienia, czas na 11-kę (już na mecie zauważyliśmy, że w pobliżu w lewym górnym rogu był jeszcze jeden punkt, po prostu go nie zauważyliśmy, oznaczenie zlało nam się z pobliskim boiskiem, trochę szkoda). PK11 – banalny, nie mamy problemów z jego namierzeniem, 12-ka nie wygląda na specjalnie trudniejszą. Licząc kolejne przecinki wjeżdżamy na właściwe miejsce, podbijamy karty i lecimy na PK7, dojazd również wydaje się banalny, tyle, że tym razem wjechaliśmy o jedną przecinkę za wcześnie, dopiero po analizie oznaczeń na mapie zdajemy sobie sprawę z tego, gdzie jesteśmy, straciliśmy tutaj dobre kilkanaście minut… Za karę czeka nas dość wredny podjazd po piachu, hamulce i napęd coraz głośniej dają znać o sobie, wkrótce odnajdujemy lampion. Podbijamy karty.
Powoli przestaje padać.


Masa piachu na rowerze
Masa piachu na rowerze © amiga

11:01-12:00
Za to do Pk13 prowadzi dość prosta droga, nieco przed mijamy leśników, którzy dość dziwnie się nam przyglądają, zaliczamy PK i ruszamy na 14-kę i późniejszą 17-kę odnajdujemy bez problemów. Za to przejazd przez łąkę po wyrębie lasu jest niebyt przyjemny ale to drobny fragment całości, tyle, że tam czekał na nas lampion z 18-ką ;). Przez chwilę gubię się na mapie, ale jak wkrótce się wyjaśniło, darek miał zaznaczony nieco inny wariant na mapie i ciągnął nim, dlatego nie zgadzał mi się kierunek przy dojeździe do PK18. Ja miałem zaznaczony najazd od zachodu, a Darek od wschodu ;), nie pierwszy i nie ostatni to taki przypadek. Do zaliczenia na OS-ie zostały już tylko 2 punkty, Pobliska 16-ka i nieco dalej 15-ka. Zaliczamy je bez problemu i chyba schodzi z nas napięcie, w końcu mamy OS-a za sobą. Mam wrażenie, że o klockach hamulcowych mogę tylko pomarzyć. Odgłosy wydobywające się z napędu świadczą o tym, że dostał popalić…
12:01 – 13:00
Wyjeżdżamy z Mazowieckiego Parku Krajobrazowego i z grubsza kierujemy się na Reguty, na kolejny OS, ma być nieco mniejszy i tylko 9 punktów do zaliczenia. Na dzień dobry spotykamy się z dość wredną drogą – 50ką, sporo Tirów, ale musimy nią pojechać, to najkrótszy i najszybszy wariant by dojechać do krańca OS-a i naszego pierwszego PK. Do PK 27 podjeżdżamy od wschodu zamiast jak planowaliśmy od północy, ale może to i lepiej… chwilę później zawracamy na szosę i jeszcze kawałek ciągniemy na wschód by wjechać w przecinkę prowadząca na PK 28, towarzyszy nam kilku innych zawodników, gdzieś na całym odcinku wielokrotnie się mijamy :) Tutaj odległości pomiędzy punktami są niewielkie, za to spore znaczenie ma poprawna nawigacja. Las dość ładny, jednak nie ma specjalnie jakiś wielu charakterystycznych punktów, PK 25 znajduje się w pobliżu zabudowań Regut. Kierujemy się z niego dalej na wschód by odnaleźć PK 24.
13:01-14:00
Tuż obok znajduje się PK 23, nie podoba mi się jednak plątanina ścieżek na mapie, tutaj łatwo o błąd. Tuż przed punktem skręcamy nie w tą ścieżkę, na szczęście szybko się orientujemy, że coś poszło nie tak i zawracamy, tym razem bez problemu docieramy na PK23. Podbijamy karty i lecimy na PK22 – dość mocno wysunięty na południe. Kolejne punkty odszukujemy w dość ekspresowym tempie, więc zaliczamy 22, 21, 19 i 26, Dwa ostatnie zaliczyliśmy w odwrotnej kolejności niż było to zaznaczone na mapie, Przyczyna prozaiczna, skręciliśmy nie tak i w efekcie wylądowaliśmy w pobliży 19ki.
Koniec OS-a, już więcej nie będzie, sporo punktów za nami i tylko 50km przejechane. Chyba obydwoje czujemy ten odcinek, gdzie cały czas trzeba było walczyć z piachem wodą i błotem…
Jednak to już historia ;)


Nad Wisłą
Nad Wisłą © amiga
Lekko podniesiony poziom wody
Lekko podniesiony poziom wody © amiga

14:01-15:00
W końcu możemy zacząć posługiwać się mapami 1:50000, w końcu czekają nas dłuższe przeloty, kierujemy się na PK29. Robi się ciepło, termometr wskazuje ponad 20 stopni. Może się wysuszymy?
Końcówka dojazdu do lampionu dość paskudna, ścieżka prowadząca przez podmokły teren, przez bagna, w wielu miejscach zalana. Za to namierzenie lampionu banalne, zawracamy do szosy. Chwila rozmowy z Darkiem i odpuszczamy PK 47, jest zupełnie nie po drodze, a pewne jest jedno, nie zdobędziemy kompletu.
Do 32-ki obieramy inną drogę niż pierwotnie planowaliśmy, ścieżka prawdopodobnie będzie przypominała to z czym mieliśmy do czynienia przy dojeździe do 29ki. Pojedziemy naszą ulubioną szosą – 50ką ;). W okolicach Taboru widzę jakąś małą lokalną stację benzynową i… toytoykę. Dano coś mnie tak nie ucieszyło. Zatrzymujemy się na chwilę, kupujemy kolę i proszę właściciela/pracownika o udostępnienie klucza, po prostu muszę. Słyszę, że to dla pracowników, ale dla przyjaciół rowerzystów… nie ma problemu.
Do Całowania (taka miejscowość) dojeżdżamy dość szybko, chyba warto było nadłożyć te kilka km po szosach, niż przepychać się przez bagna. Punkt w pobliżu miejscowości, kolejne dziurki pojawiają się na naszych kartach.
Zawracamy, kierujemy się na Sobiekursk i Ostrówiec.
15:01-16:00
Większość drogi banalna po szosach, po raz ostatni dzisiaj przekraczamy 50-kę. Dopiero za Ostrówcem wjeżdżamy w pola, jest tego niewiele, a Lampion przy PK30 po raz kolejny widoczny z daleka.
Teraz przyszło pora na decyzję, co z PK 31, spotkany wcześniej na OSie Adam wspominał, że dojazd do PK w zasadzie jest niemożliwy, tyle, ze on próbował podjechać na niego od wschodu czy może północnego wschodu. My będziemy jechać z drugiej strony, powinno być chyba lepiej…
Większość po raz kolejny szosami, można się rozpędzić i poczuć wiatr we włosach…, za to kilkaset metrów przed Pk niespodzianka, pozalewane dość głębokie rowy, w 2 miejscach przed kołami przepełzają nam węże (później próbowałem odszukać co to było i najprawdopodobniej były to padalce, czemu ich od razu nie rozpoznałem? W końcu w lasach Ochojeckich też tego pełno, ale może to adrenalina, zmęczenie, zaskoczenie?). Próbujemy dostać się do PK z 2- stron. W końcu decyzja, to… nie ma sensu i tak straciliśmy już sporo cennego czasu. Odpuszczamy i zawracamy.

Co tam widać po drugiej stronie?
Co tam widać po drugiej stronie? © amiga

16:01-17:00
Bardzo długi przelot mijamy Wygodę, Otwock Wielki, Nabrzeż by skręcić w pobliżu ośrodka WOPY w ścieżkę i płytówką dotrzeć do brzegu Wisły i naszego PK. Chwila odpoczynku, chwila na banana i ruszamy dalej. Zawracamy do Nabrzeża i odbijamy w kierunku na Karczew wzdłuż kanału Ulgi. Czeka nas dość długi i wredny odcinek po drodze 801. Początkowo uciekamy na pobocze, ale tak się nie da jechać, w końcu namawiam Darka na pociągnięcie asfaltem, będzie szybciej i może nie będzie tak męczące. Wkrótce docieramy do skrzyżowania z 721i skręcamy na zachód, szukając ścieżki prowadzącej nas na punkt, tyle, że ścieżki nie ma a my skręciliśmy na południe, jak? Kiedy? Chwila nieuwagi i zaliczam glebę, próbując odsunąć zwisającą gałąź nie zauważam piaskownicy pod spodem… Róg uderza mnie kilka cm od splotu słonecznego. Mija dobre kilka minut zanim dochodzę do siebie…, Darwek coś wspomina o powrocie do bazy, ale jeszcze nie teraz…. Sprawdzam uszkodzenia, siebie, zdjęty skalp z klaty, trochę krwi, będzie siniak, sprawdzam żebra – wydaje się, że są całe… Rower w zasadzie wyszedł z tego bez większego szwanku, złamany mapnik… będę go trzymał w ręce. Chyba, że nie dam rady… ale to się okaże.
W końcu zawracamy by nieco dalej odnaleźć właściwą przecinkę i nasz punkt.


I po mapniku
I po mapniku © amiga

17:01-18:00
W Józefowie gdzieś przy drodze zatrzymujemy się przy sklepie, Darek wchodzi, ja pilnuję rowerów, chwila z energetykami powinna mi pomóc, jedno jest pewne, musimy powoli zawracać do bazy. Kilka minut przerwy dodało mi nieco sił, obicie boli ale mogę jechać. Niedaleko jest PK 35 w okolicy ośrodka wychowawczego, gdzieś na niebieskim szlaku. Do ośrodka dojeżdżamy dość szybko, jednak chwilę zajmuje nam namierzenie lampionu, zbyt dużo ścieżek na miejscu… Niemniej lampion jak to na całej trasie znajduje się we właściwym miejscu :)

Ostatni PK na trasie
Ostatni PK na trasie © amiga

18:01-19:00
Dzisiaj zaliczymy już tylko dwa punkty, 38 i 37, na więcej nie mamy specjalnie czasu.
Kierujemy się szosami na Młądz, z mapy nie wynika, że będziemy mieli jakieś problemy, jednak na miejscu krążymy w koło, na dokładkę zaczyna padać, kilka razy odmierzamy odległości sprawdzamy mapy i… nic…W końcu ostatnie próba, i lampion jest… na płocie obok kontenera, w którym jest mini salon gier. Lampion powinniśmy od razu zauważyć…, Po raz pierwszy chyba żałuję, że nie było opisu PK… rozświetleń czy czegokolwiek. Zawracamy, kierujemy się na Teklin i dalej na Jabłonną, gdzieś pomiędzy tymi miejscowościami powinien być kolejny lampion – 37. Tym razem trafiamy na niego w zasadzie bezbłędnie. Podbijamy karty.

Dalej mokro
Dalej mokro © amiga

19:01-meta
Teraz pozostało nam już tylko dojechać do mety przed 20:00, jest jeszcze trochę czasu, ciągniemy szosami, i w końcu dopadamy bram szkoły, oddajemy karty i dopiero teraz zauważamy brak PK9 (o czym pisałem wcześniej).
Jeden prysznic na kilkadziesiąt osób to trochę za mało, ale dzięki temu mamy sporo czasu na rozmowy ze znajomymi, mija chyba dobra godzina do chwili gdy udaje nam się spłukać błoto, piasek i pot. Na dokładkę nasze rowery będą pozbawione tej przyjemności, muszą cierpieć jeszcze trochę, organizatorzy nie przewidzieli miejsca na spłukanie tego syfu…
W sumie impreza całkiem udana, gdyby nie drobne niedociągnięcia: prysznic, brak możliwości opłukania rowerów, reszta to pogoda, która mocno dała się we znaki. W chwili gdy pisze te słowa wiem o jeszcze jednym szczególe, gleba była na tyle paskudna, że na siniaku się nie skończyło, żebra całe, ale jest krwiak i obite płuco… Na chwilę muszę odpuścić maratony a dojazdy dopracowe powinny być bardziej lajtowe. Ideałem było by gdybym odpuścił zupełnie jazdę na rowerze i wziął wolne.

Rudawska Wyrypa - Wina, wina, wina dajcie…

Sobota, 3 maja 2014 · Komentarze(5)
Uczestnicy
…A jak umrę pochowajcie

Hetman Hej Sokoły

Piątkowe popołudnie, minęła 16:00, zbieramy się z Darkiem i powoli opuszczamy Górny Śląsk, kierunek Łomnica. Jeszcze przed wyjazdem analizujemy prognozy pogody i z niepokojem spoglądamy w niebo, nic nie zapowiada tego co ma się zdarzyć co nas będzie czekać, z czym będziemy musieli się zmierzyć. Jednak im bliżej jesteśmy Jeleniej Góry, tym temperatura niższa. Niby nie powinno nas to dziwić, jednak mimo wszystko mieliśmy nadzieję, że tym razem pogodynki i pogodyni się mylą…, że nie mają racji. Mam jeszcze nadzieję, że środek na poparzenia słonecznie i fenistil na coś się przydadzą.

W chwili osiągnięcia bazy…, zaczyna padać deszcz, początkowo nieśmiało, jednak im więcej mija czasu tym bardziej robi się nieprzyjemny, niektórym zupełnie to nie przeszkadza, w bazie atmosfera piknikowa, przed szkołą ktoś rozpalił grilla, wszyscy są pełni zapału i nadziei... - jakoś to będzie :)

W biurze witają nas uśmiechnięci organizatorzy, proponujący specjalny wariant Wyrypy do Złotoryi. :) To efekt naszych poczynań na Kaczawskiej Wyrypie, chyba zostaliśmy zapamiętani…, wtedy pomimo błędu nieźle się bawiliśmy, tym razem mamy nadzieję powalczyć, zmierzyć się z chyba najbardziej wymagającym wyzwaniem dla rowerzystów. W końcu 200km po górach przy prawie 7km przewyższeń to nie przelewki. Boimy się tylko jednego, ja dalej walczę z zapaleniem zatok, Darek jest krótko po anginie…., oby nie skończyło się to dla nas kolejnym tygodniem spędzonym na leczeniu.
Cóż w końcu wiemy na co się porywamy, przynajmniej mam taką nadzieję.

W oczekiwaniu na odprawę
W oczekiwaniu na odprawę © amiga

Jest coś około 21:00, w teren miała wyjść pierwsza grupa miłośników pieszych 100km wycieczek, coś jednak poszło nie tak…, start został przesunięty o 2 godziny.
Krótkie spotkania ze znajomymi
Krótkie spotkania ze znajomymi © amiga

Dochodzi godzina 22:30, pora na naszą odprawę i opóźnioną odprawę 100 kilometrowych biegaczy. Dostajemy cenne wskazówki, mogące się przydać w drodze, mapy na pierwszą pętlę i rozświetlenia okolic PK. Trochę szkoda, że opisy tym razem w wersji tekstowej, piktogramy z którymi zetknęliśmy się rok temu dodawały kolorytu, wyróżniały tą imprezę, zresztą jak wspominałem byłem zachwycony dokładnością oznaczenia punktów w terenie. Wtedy spotkaliśmy się z tym pierwszy raz i początkowo sprawiało nam problem rozszyfrowanie co może oznaczać wężyk krzyżujący się z kreską, jednak już po kilku punktach „hieroglify” stały się oczywiste. To jednak już historia, przed nami nowe wyzwanie…, mapy zostały pozbawione niepotrzebnie rozpraszających elementów, w końcu po co komu nazwy miejscowości ;p

Rozdanie map
Rozdanie map © amiga

Rozrysowujemy nasz wariant, (w zasadzie wiele kombinacji nie będzie, gdyż kolejność zaliczania PK jest z góry narzucona, co jest również odmianą w stosunku do zeszłego roku), tyle, że do kolejnych PK można podjechać na kilka sposobów, z różnych stron, zmagając się z różnymi podjazdami czy zjazdami.

Dużo tego
Dużo tego © amiga

Dojazd do pierwszych dwóch PK jest oczywisty, przynajmniej dla nas, za to 3 PK to wstęp do odcinka specjalnego, który rok wcześniej był ciężki… wtedy pokonanie 10km odcinka zajęło nam ok 3 godzin, jak będzie tym razem? Nie wiem…, OS będzie w nocy, do pokonania ok 13km, po zupełnie nam nieznanym terenie. Nie podejrzewam aby było za prosto. Po kilkunastu minutach mamy rozrysowaną całą drogę, ew. korekty będziemy nanosić już w trakcie (jak zwykle zresztą).

Dość niespiesznie wsiadamy na rowery, odpalamy lampki i ruszamy.

PK1 - u podstawy skały od strony E

Kierujemy się z grubsza na wschód od bazy, staramy się wybrać wariant względnie najkrótszy, już z wstępnej analizy warstwic wygląda na to, że lekko nie będzie…, Początek po szosach, jest jeszcze przyjemnie, pojawia się teren, a nachylenie z każdym km robi się większe, w końcu nie ma możliwości jazdy.  Wąwozy wypłukane przez wodę, kamienie wielkości TV Rubin uniemożliwiają podjazd, trzeba wpychać rower, odmierzamy odległości… i docieramy do miejsca gdzie powinniśmy spodziewać się lampionu, w ruch idzie rozświetlenie, z którego wynika, że to okolice góry Sokolik, a PK powinien znajdować się gdzieś u podstawy skały, tyle, że opis doczytujemy nieco za późno wspinając się już po stalowych schodach na szczyt skały… szybki odwrót… i próbujemy okrążyć skałę tak by odnaleźć lampion, po chwili robi się tłoczno, sporo piechurów oraz rowerzystów, wspólnymi siłami odnajdujemy perforator i pierwsze dziurki lądują na kartach. Może nie będzie tak źle….

PK2 - u podstawy skały od strony S


Chwila rozmowy ze znajomymi ze Szkoły Fechtunku ARAMIS i okazuje się, że spędzili w okolicy kilka dni jeżdżąc i zwiedzając Rudawy…, znają teren…. Spoglądając na mapę wiedzą co to za skałki, co to za górka, pomimo braku opisu na mapie głównej, w grupie będzie raźniej więc jedziemy wspólnie. Kolejny lampion powinien być kawałek dalej, końcówka to podejście, o jeździe nie ma mowy, ponownie pojawiają się skałki, kamienne schody… i gdzieś tam na końcu w krzakach pod skałą jest lampion :), drugi sukces… Pojawia się jednak coś na co średnio mamy dzisiaj ochotę…, zaczyna prószyć drobny śnieg…, a przed nami droga do kolejnego

PK 3 - droga przy granicy kultur


Jak ja nie lubię takiego opisu, może oznaczać wszystko i nic…, niemniej w tym miejscu czeka na nas wjazd na odcinek specjalny, jeszcze się łudzę, że nie będzie źle… Na trójeczkę docieramy w ekspresowym czasie…, odbieramy mapy… Nie ma po co rysować wariantu przejazdu, odległości są zbyt małe, mapa w skali 1:15000. 10cm to jedynie 1.5km…więc powinniśmy sobie z tym poradzić… już po chwili wsiadamy na rowery i kierujemy się na

S01


Na odcinku specjalnym okolice PK nie posiadają rozświetlenia, bo w sumie po co przy takiej skali, nie ma też opisów, słowa gdzie jest umieszczony lampion, niemniej gdy nawigacja będzie poprawna to nie powinno być większych problemów z odnalezieniem kolejnych dziurkaczy przytroczonych do lampionów. Z dość dużą grupą docieramy w miejsce gdzie spodziewamy się lampionu, tyle, że grupa skręca nie tam, a my zgodnie z zachowaniem stada podążamy na kierownikiem wycieczki, wkrótce odkrywamy błąd, ścieżka którą jechaliśmy ma się nijak do tego co wynika z mapy, korygujemy błąd i przedzierając się przez mokrą polanę przysypaną już delikatnie świeżym puchem. Docieramy do lampionu, każdy krok po przesiąkniętej łące powoduje wlewanie się do wnętrza butów kolejnej porcji zmrożonej wody. Brrr…, jeżdżąc w zimie po szosach, po lesie nie przypominam sobie sytuacji bym miał tyle wody w butach…. Masakra…

Wracamy do rowerów, dobrze, że lampki są odpalone, ale pamiętając poprzednie wpadki z założenia zostawiamy zapalone światełka, to pomaga i to bardzo, szczególnie w nocy, w lesie, gdzie chwila nieuwagi może skończyć się błądzeniem po okolicy w poszukiwaniu rumaków.
Brniemy z powrotem na główną ścieżkę, by w końcu można wsiąść na rowery… i ruszyć na

S07


Kolejny punkt jest niedaleko, w końcu to OS na stosunkowo niewielkim terenie…, Jedziemy w silnej 5 osobowej ekipie. Pod koniec klasycznie porzucamy rowery i idziemy pieszo na azymut…
Jakieś skałki…, jest lampion, podbijamy karty i wracamy, tyle, że nie w tym kierunku, coś spieprzyliśmy, jednak…. śnieg wyjątkowo pomaga…, wyraźnie odcisnęły się ślady w świeżym puchu…, wracamy po nich… Rowery odnalezione…, zjeżdżamy i… pora na

S11


Dojazd dość prosty, po drodze po raz kolejny porzucamy rowery, w zasadzie nie wszyscy, ja z Darkiem ciągniemy je ze sobą…, Docieramy do czeluści, to… chyba jeziorko, odpalamy lampki na 100% wydajności…, WOW… miejsce musi zabijać w dzień…, tutaj musi być naprawdę pięknie… kilkadziesiąt metrów dalej jest lampion… podbijamy karty i zawracamy
W końcu pora wsiąść na rowery i zaczynamy zjeżdżać do „głównej” ścieżki, okazuje się iż Basia zgubiła licznik, podejrzenie pada na jedną z choinek, to pewnie ona przywłaszczyła go sobie. Z żalem rozstajemy się, chociaż być może uda się spotkać później. Szermierze zawracają…, odszukać zgubę, a my kierujemy się na

S12


Punkt banalny, odnalezienie go nie sprawia nam najmniejszych kłopotów, w zasadzie wpadamy na niego…, oby było tak dalej… Pierwotnie planowaliśmy poczekać na Basię i Grześka jednak…, pogoda i przenikliwe zimno zmienia naszą decyzję (im szybciej skończymy OS-a tym będzie dla nas lepiej)… postanawiamy jechać na

S09


Do punktu powinna nas doprowadzić dość szeroka droga…, problem jednak pojawia się dość szybko…, droga co prawda jest szeroka, jednak w wielu miejscach pojawiają się głębokie kałuże, koleiny i masa błota. Kilkukrotnie rower się zapada, o jeździe nie ma mowy, trzeba prowadzić maszynę… 
Na szczęście „dziewiątka” na swoim miejscu…, kawałek dalej jest

S10


Ruszamy…, o jeździe w dalszym ciągu nie ma mowy…, po odnalezieniu lampiony kombinujemy jak dojechać do S04 i S02… szkoda, że nie zaliczyliśmy ich wcześniej, teraz nie specjalnie mamy je po drodze…, chyba je odpuścimy… za to skierujemy się na

S08


Z mapy wynika, że droga nie powinna być specjalnie skomplikowana…, co prawda odległość całkiem spora…, jak na OS-a, ale ścieżka przynajmniej na mapie robi wrażenie niezłej… oczywiście mylimy się…. Nasza pomyłka dotyczy oczywiście „przejezdności” ścieżki… w którymś momencie nie ma mowy nawet o pchaniu, wycinka drzew dołożyła swoje, próbujemy wyminąć przeszkodę, jednak im bardziej próbujemy, tym bardziej jest nie do ominięcia… w końcu po krótkim postoju i rozważeniu alternatyw podsnawiamy odszukać jakąkolwiek ścieżkę, ścieżynkę, cokolwiek prowadzącego nas z grubsza we właściwym kierunku... i… odnajdujemy, tyle, że za diabła nie mamy pojęcia gdzie jesteśmy, docieramy do czegoś szerszego i gdzieś tam w lesie majaczy w świetle lampi odblask… to lampion, w odległości max 100m….
Podchodzimy… to S08…, nieważne jak, ale wstępują w nas nowe siły, wiemy gdzie jesteśmy…, wiemy gdzie chcemy dotrzeć…, jest droga…. Damy radę…

S03


Dotarcie do PK nieco inaczej niż zwykle… jako że stan ścieżek na OSie pozostawia wiele do życzenia, to spacer na azymut po najkrótszej linii nie robi nam specjalnie różnicy… (zaczyna świtać), chwilę później jesteśmy na miejscu, na szczycie, przy kolejnych skałkach z lampionem… Chwila rozmowy z Darkiem i ruszamy odszukać 

Poranek w górach
Poranek w górach © amiga

S05


Chcemy zdobyć w podobny sposób, no może niezupełnie.. z mapy wynika, że las przed nami jest raczej mało przyjemny…, trochę za gęsty, trzeba obejść go by dostać się do polanki…, powoli też pojawiają się poranne mgły… i przestaje padać… w końcu coś pozytywnego, jednak 1 stopień na plusie to nie za dużo, szczególnie gry wędruje się w mokrych ciuchach…
Drobny błąd i idziemy początkowo nie w tym kierunku, zawracamy i chwilę później docieramy do ścieżki…, dotarcie w pobliże skałek przy S05 to kwestia kilku minut…, końcówka to ostra wspinaczka, pierwotnie planujemy przepchnąć rowery przez skałki i przedostać się do kolejnego PK znajdującego się tuż za górką… Wpychanie rowerów okazuje się sporym błędem, w którymś momencie okazuje się iż nie mam mowy by zrobić krok z dodatkowym ciężarem… nawet podpierając się rowerem nie ma mowy o dalszej wędrówce…, porzucamy myśl o przedzieraniu się górą i porzucamy rowery…, odszukujemy lampion S05 i…. możemy sprowadzić rowery tą samą drogą którą je wepchnęliśmy… ech…
Mgiełki dodają uroku
Mgiełki dodają uroku © amiga

S06

Jedziemy dookoła, i teoretycznie nadkładamy sporo drogi… jednak przy tej skali mapy to nie ma znaczenia…, kiedy w końcu dojdziemy do tego, że na OS-ach warto nadłożyć drogi, a nie pchać się przez wszystkie przeszkody…, skały, rzeki, bagna… W końcu powinniśmy o tym wiedzieć, to w końcu nie nasz pierwszy OS w życiu… Takie podejście zemściło się na nas m.inn. na Funexie. Za to sama szósteczka pękła dość składnie, nawet chwilami dało się jechać…,

Lekko nie ma
Lekko nie ma © amiga

PK16 - narożnik ruin od strony SW


To punkt kończący OSa… pokonanie tych kilkunastu km zajęło nam 4 godziny…, w tym czasie zlało nas i przymroziło… za to ruina do której dojeżdżamy robi wrażenie… jest niesamowita…. Chwilę później z kolejnym zaliczonym PK ruszamy dalej na

PK 17 - narożnik wklęsły budynku od SE – BUFET


W końcu cywilizacja, w końcu jakieś miasto…., w końcu market Dino… zamknięty w tym roku, jednak odżywają wspomnienia, gdy rok temu wycieńczeni wysoką temperaturą siedliśmy w pobliżu zaopatrzeni w pączki z czekoladą…, ech... Dzisiaj jest zamknięty… za to niedaleko czeka na nas BUFET…, wchodzimy do środka, oddajemy kartę sędziom i… jest banan, jest gorąca kawa…, chwila odpoczynku, wstępują we mnie nowe siły… (solidna porcja malej czarnej czyni cuda). Wychodzimy na zewnątrz… dalej zimno.. .a tak było przyjemnie na punkcie….

Na punkcie
Na punkcie © amiga

Nieopodal jest …

PK 18 - wierzchołek wzniesienia

Tym razem możemy cieszyć się jazdą rowerem, nie ma zsiadania.., nie ma przepychania…, w końcu jest to maraton rowerowy…, Dojeżdżamy w okolice PK i za diabła nie mogę dopasować rozświetlenia do mapy i okolicy… sporo później przy analizie mapy, wiem gdzie zrobiłem błąd… za to sama górka nie do pomylenia… na szczycie czeka na nas perforator…

Tym razem czeka na nas długi przelot na

PK19 – granica kultur od strony N


Jest dobre kilkanaście km dalej… pomimo kilku pagórków da się jechać szybko, w wielu miejscach przekraczamy magiczne 30km/h, tyle, że przemoczone ciuchy zaczynają dawać znać o sobie. O ile jeszcze korpus i nogi są nieźle zabezpieczone, nawet przemoczone buty jakoś przeszkadzają…, to największym problemem są mokre rękawiczki… W Maciejowej Darek sygnalizuje, że ma dość, że zgrabiałe z zimna dłonie nie są w stanie zmieniać przerzutek…, naciskać na klamki hamulcy… Próbuje mnie przekonać do jazdy dalej… jednak po chwili obydwoje kierujemy się do bazy…, jazda w mokrych ubraniach nie sprawia mi specjalnie radości i chęcią przebiorę się…, zrzucę mokre przesiąknięte łachy…, wbiję się w suche ciepłe zapasowe, i ruszymy dalej…

Meta


Dojeżdżamy do bazy, odstawiamy na chwilę rowery… idziemy się przebrać…, trafiamy na odprawę trasy Pieszej 50km… by nie przeszkadzać idziemy do swojego kąta…, chwila rozmowy, zdejmujemy rękawiczki…, buty, kurtki… jest lepiej… Darek zauważa, że podłoga jest podgrzewana… sam jestem w szoku…, szkoła musiała wydać niezły kawał grosza na to rozwiązanie... tylko po co jeszcze kaloryfery?
Postanawiamy nieco bardziej się rozgrzać lądując na kilka min w śpiworach…, tyle, że zamiast być coraz lepiej jest dokładnie odwrotnie… pojawiają się dreszcze…, nie potrafimy się rozgrzać… może coś ciepłego, kawa, herbata nam pomoże…
Mija 1.5 godziny i nic… dalej jest nam zimno, na samą myśl o wyjściu na zewnątrz robi nam się niedobrze… w końcu trzeba podjąć decyzję… rezygnujemy… pogoda nas pokonała… bardzo powoli zbieramy się, coś co rzuca mi się w oczy… to to..., że do chwili naszego wyjazdu nikt nie skończył pierwszej pętli…, wynika z tego jasno iż warunki są naprawdę ciężkie… w bazie jest tylko jeden rowerzysta… który odpuścił tuż po OSie…. Z podobnego powodu jak my…

W końcu wszystko zostało spakowane, rowery zamocowane na dachu samochodu…, możemy wracać, jeszcze tylko pora pożegnać się z organizatorami… i powrót na Górny Śląsk.

Powrót lekko się dłuży, jest męczący…, i pomimo tego, że wewnątrz pojazdu jest ciepło, dalej dopadają nas dreszcze…., kiedy to przejdzie?

Już w Zabrzu, po pysznym posiłku…, raczymy się grzanym winem i… dopiero ono rozgrzewa nas na tyle, że znikają bezpowrotnie targające nami drgawki…

O ile na początku tuż, po skończeniu występu na RW…, wydawało mi się, że to porażka, pomyłka…, że nie warto było się męczyć to, w chwili gdy emocje opadły…, mam wrażenie, że w warunkach z którymi przyszło nam walczyć nie ma co narzekać na OSa… Przecież można było go odpuścić, tyle, że nie myśleliśmy o tym, bo … na krótkim odcinku było wiele PK do zdobycia. Pewnie gdyby nie przedzieranie się przez łąkę…, nie przemoczone buty, rękawiczki, które zamiast chronić potęgowały odczucie zimna…, i ten niepotrzebny półmataron z buta… w błocie, wodzie… Tym razem trzeba było po prostu ominąć przeszkodę, ew. zaliczyć kilka PK znajdujących się pomiędzy 03 i 15, a zmierzyć się z podjazdami na reszcie trasy…
Cóż… zdobyliśmy kolejne doświadczenia, wiemy, że w maju w Jeleniej Górze, może padać śnieg, może być chłodniej niż w lutym w Katowicach… Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to mimo wszystko OS-a wolałbym w tym miejscu zaliczać w dzień… i to nie ze względu na problemy z nawigacją w nocy, a raczej na piękno tego miejsca (zeszłoroczny OS nie był taki malowniczy), którego w zasadzie nie udało nam się zobaczyć…, mogę się jedynie domyślać jak niesamowity musi być widok jeziorka w pobliżu S11, co może być widać ze skałek na które prowadziły stalowe schody na PK01….

Zastanawiam się czy… za rok będę miał na tyle odwagi by zmierzyć się po raz kolejny z Rudawską Wyrypą, tym bardziej, że wiem
(mam taką nadzieję) czego po niej oczekiwać i wiem, że jest to najcięższy maraton z jakim przyszło mi się zmagać…, pod tym względem dorównuje mu chyba tylko Transjura, tyle, że tam zabijają piachy…


Odyseja Miechowska 2014

Niedziela, 13 kwietnia 2014 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Jacek Kaczmarski, Gintrowski, Łapiński Powrót z Syberii Malcze

Jest wczesny niedzielny poranek, jedziemy do Miechowa na kolejną edycję Odysei Miechowskiej. Zastanawiamy się jak będzie, czy może jak rok temu gdzie odnalezienie PK graniczyło z cudem, bo lampiony w większości przypadków znajdowały się w 5mm kółku, czy może oznakowanie będzie tak perfekcyjne jak na Galicji Orient?
Dojeżdżamy na miejsce mamy sporo czasu na przygotowanie siebie, przygotowanie rowerów…, przywitanie się ze znajomymi. Cały czas mnie męczy jedno pytanie, czy problem z zapaleniem zatok nie dobije mnie dzisiaj podobnie jak to było na BikeOriencie. Trochę się tego boję, bo tutaj teren nie wybacza, tutaj będzie więcej przewyższeń…
Pogoda sprzyja, poranek chłodny, ale słońce szybko nagrzewa powietrze, robi się całkiem przyjemnie. W końcu nadchodzi czas odprawy i startu. Wyjazd z miasta w konwoju policji i tuż za miastem dostajemy mapy. Przed dojazdem okazuje się ,że Darek łapie panę, ciekawie się zapowiada. Gdy Darek wymienia dętkę, ja zajmuję się wykreśleniem wariantu. Zaznaczam punkty w kolejności:
3, 4, 8, 9, 10, 11, 12, 15, 14, 13, 7, 6, 5, 2, 1. Chwila konsternacji gdy spoglądam na mapę…, czegoś mi brakuje, jakiegoś punktu na południowym wschodzie…, może jeszcze jakiś po drugiej stronie miasta, ale sprawdzam jeszcze raz, liczę PK, są wszystkie. W zasadzie pewne jest, że wszyscy wykreślili identyczny wariant, różnica będzie polegała tylko na samym dojeździe pomiędzy PK, część będzie jechać terenem, a reszta szosami. Masakra, to wróży jazdę w pociągach i włączeniu się instynktu stadnego.
W końcu ruszamy, Darek ma jeszcze jeden problem, mapnik został w domu, więc mapa ląduje za pazuchą…, może to też jakaś metoda.
W drodze na PK
W drodze na PK © amiga
Pomimo tego, że ruszyliśmy jako ostatni wkrótce spotykamy grupę bikerów tłoczących się w pobliżu punktu „3 – skraj lasu”, to również pierwsze spotkanie z tutejszymi górkami, może nie idzie mi idealnie ale wdrapuję się na szczyt…, podbijamy karty i jedziemy dalej, zmieniamy rozrysowany plan, początkowo chwieliśmy wrócić co szosy tą samą drogą jednak krócej będzie zjeżdżając polną do
Widoki piękne
Widoki piękne © amiga
Pojałowic, po drodze mijamy rowerzystów, w kilku miejscach wybierają inne warianty dojazdu do „4 – 1 z 3 leśnych dróg” jednak na końcu i tak napotykamy grupę kilkunastu zawodników, trochę błota i kilka innych drobnych niespodzianek. Chwilę później jedziemy na „9 – pd-wsch. Strona cmentarza”, krótki przejazd ale czuć go w nogach, PK znaleziony i pora na kolejny punkt również w pobliżu: „10 - dolinka”, przy dojeździe czuję, że z tyłu mam ciut za mało powietrza, rower lekko pływa. Przy lampionie dopompowuję co 45 PSI i w drogę, liczę na to, że dziura jest na tyle niewielka iż uda się przejechać całość bez wymiany, bez niepotrzebnego tracenia czasu.
Okolica niesamowita
Okolica niesamowita © amiga
Nieco dalej jest „11 – krzyżówka leśna”, jedyne co trzeba zrobić to poprawnie policzyć przecinki przy drodze, tyle, że jest ich jakby nieco więcej. Trochę ryzykujemy, wjeżdżamy w jedną z nich, cały czas pod górkę… w końcu widzimy, że to nie ta, jesteśmy ciut za wcześnie, ale żaden z nas nie ma ochoty na zjazd i ponowny podjazd, pochylając się nad mapą decydujemy się na krótki spacer na przełaj, może 100-150 dalej jest przecinka w lesie która powinna nas wyprowadzić w pobliże punktu, chwilę później spotykamy zdezorientowanych. Podbijamy karty i zjeżdżamy…, kilka min później zatrzymuję się, powietrza zostało niewiele, trzeba wymienić
Chwila na wymianę dętki
Chwila na wymianę dętki © amiga
dętkę, dalej tak jechać się nie da, w między czasie spotykamy Maćka wracającego z PK 11 i dalej już jedziemy w trójkę. Droga do „12 – rozwidlenie dróg” strasznie paskudna, masa kolein, błota, pełno wody, średnio się jedzie po tej brei. Mam wrażenie, że w którymś momencie chyba nie tak pojechaliśmy, niemniej na PK docieramy bez większego problemu. Czeka na nas dość długi przelot na „15 – krzyżówka leśna”, z mapy wynika, że końcówka nie będzie zbyt szczęśliwa, las i sporo przecinek, ciekawe jak będzie w
Prawie jak tapeta z Windowsa XP
Prawie jak tapeta z Windowsa XP © amiga
rzeczywistości. Ta jakoś nie zaskakuje, jest gorzej niż mogło być przecinek jest kilkakrotnie więcej, biegną we wszystkich możliwych kierunkach, decydujemy się jednak na skręt na północ i kontunuowanie drogi wzdłuż ściany lasu, jest zdecydowanie lepiej. Końcówka już bezbłędnie, wjeżdżamy na lampion. Kolej na odszukanie „14 – sezonowy skład drewna” początek dojazdu coś mnie nie cieszy, zjeżdżamy w dół…, nie wróży to zbyt dobrze, bo po czymś takim jest coś na co mam średnią ochotę dzisiaj – kolejny podjazd. Nie mylę się…, kilka km kręcenia pod górkę i dojeżdżamy na miejsce, punkt banalny, zresztą chyba, żaden nie był skomplikowany, nie stwarzał problemów. Gdzieś chyba zatracił się ten klimat zeszłorocznej odysei… gdzie odszukanie lampionu było niezłym wyzwaniem. Trochę nie tak zjeżdżamy, za to podziwiamy borsuka pędzącego gdzieś w lesie…, i lądujemy we wsi, pytamy się o jakiś otwarty sklep…, ale oczywiście jest niedziela…, nie ma szans…, za to gratis mamy dodatkowy podjazd. Cóż nie pierwszy i nie ostatni dzisiaj, spoglądam na licznik, prawie 1000m przewyższeń… i dalej żyję…, Zapalenie oczywiście daje znać o sobie, ale nie jest to aż tak męczące jak na BikeOriencie czy Korno… „13 – leśna ścieżka” nieco problematyczna, przynajmniej przy podjeździe od północy, droga urywa się, z mapy jednak widać coś innego, musimy się jakoś przebić, szukamy opcji obejścia i kilka min później Darek
Zamek - ciekawe miejsce
Zamek - ciekawe miejsce © amiga
Kapliczka..., tylko gdzie lampion?
Kapliczka..., tylko gdzie lampion? © amiga
odnajduje lampion. Gdybyśmy pojechali wg planu, bez zjazdu do wsi to na lampion po prostu wjechalibyśmy. Spoglądamy na zegarki, jest nieciekawie, mało czasu…, po drodze zaliczamy jeszcze „7 – kaplica zamkowa” gdzie czeka na nas poczęstunek i możliwość uzupełnienia baków. Może km dalej jest „6 – krzyżówka leśna” wredny podjazd, ale lampion jest, kierujemy się na niebieski szlak, może będzie przejezdny…, tak też się dzieje. W trakcie drogi zastanawiamy się co dalej, „5 – mostek (bufet)” zaliczamy bo mamy go po drodze, ale nie ma szans na skręcenie na PK 2 i 1, nie mamy czasu, trzeba gnać ile sił w nogach do mety, droga wije się, to wznosi to opada, chwilami mam już dość. W którymś momencie widzę dzwonnicę kościoła w Miechowie, meta już niedaleko. Wpadamy na nią, oddajemy karty i… starczy na dzisiaj. Ciekawe jak będzie jutro, czy będę miał zakwasy, czy czeka mnie kolejne 2 dni walki z zapaleniem? Zobaczymy… Czeka na nas ciepły poczęstunek i losowanie nagród. W końcu musimy wracać…, żegnamy się i wracamy na Śląsk.
Na rozdaniu
Na rozdaniu © amiga
Losowanie nagród
Losowanie nagród © amiga
Finał Odysei Miechowickiej
Finał Odysei Miechowickiej © amiga

podążając za gwiazdami

Sobota, 12 kwietnia 2014 · Komentarze(0)
Limahl - Never Ending Story
Opis i zdjęcia ze strony etisoftbiketeam.pl

Dość nietypowy wypad tym razem, jednak ze względu na to że nasze koleżanki z pracy – Olga i Dorota zapisały się na czwartą edycję rajdu miejskiego postanowiliśmy im potowarzyszyć jako wsparcie na trasie. Baza rajdu mieści się w budynku Instytutu Fizyki Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Dziewczyny do pokonania będą miały ok 20km pieszo, 50km rowerami a na punktach zadania czasami sprawnościowe, czasami umysłowe. Poranek jest chłodny, ale dzień zapowiada się ciepły i słoneczny. Kilkanaście minut przed Starrem dziewczyny idą na odprawę do auli. Około 9:30 już przed budynkiem następuje rozdanie kart z opisami punktów, map dla części pieszej. Chwila zastanowienia i pora ruszyć.


Podążajcie za mną a będzie wam dane
Pamiątkowa fotografia
Pierwsze zadanie to przedostać się na drugą stronę ul. Rozdzieńskiego, punkt jest umieszczony niedaleko na placu zabaw. Problem polega na tym, że kładka nad ulicą jest obwarowana zasiekami, przejścia oficjalnie brak. Idąc w ślady współzawodników forsują przeszkodę i docierają na miejsce. Na punkcie zadanie do wykonania - 10 pompek.
Olga bierze to zadanie na siebie i chwilę później mogą udać się na poszukiwanie drugiego punktu umieszczonego dla odmiany w kinie Kosmos.
Sama droga nie jest jakaś skomplikowana i wkrótce docierają na miejsce, po wejściu do wewnątrz czeka na nie zadanie logiczne, dotyczące m.in. Agnieszki Holland i rodziny Simpsonów :). Po raz kolejny pokazują klasę i chwilę później mogą udać się dalej do jaskini ludzi gór – „Knajpy Podróżników Namaste” na ul Sobieskiego. Kolejny długi pieszy odcinek, a na miejscu po raz kolejny dzisiaj zadanie logiczne. Umiejscowienie w europie masywów górskich. Okazuje się, że rozwiązują najlepiej ze wszystkich dotychczasowych drużyn. Brawo.
Szczęśliwe
Parę minut później już pędzą dalej tym razem do parku Kościuszki gdzie czeka na nie „grzybek”, w ruch idą mięśnie i bez żadnych problemów Olga razie sobie z tym trudnym zadaniem.
I kto tu jest wielki
Zadowolone ruszają dalej - kierunek… „Biały Domek” – Górnośląskie Centrum Kultury im. Krystyny Bochenek, już samo umiejscowienie punktu wskazuje, że muszą liczyć się z zadaniem logicznym. Na miejscu dostają do rozwiązania rebusy, pytanie tylko czy warto tracić zbyt dużo czasu na ich rozwiązanie…, za brak jest tylko 10 min kary. W takich przypadkach zawsze warto rozważyć czy nie lepiej poświęcić zadanie w zamian za więcej czasu na dotarcie do kolejnych punktów.
Po kilku min. ruszamy dalej - kierunek Biblioteka Śląska, jak można się spodziewać, będzie kolejne zadanie logiczne… Spoglądam na licznik, w nogach mają już 13km… sporo… Na miejscu po zaliczeniu zadania możemy wracać do ścisłego centrum, po drodze jeszcze tylko przejście podziemne na ul. Wojewódzkiej i spisanie informacji o Henryku Sławiku i pozostały do zaliczenia już tylko 2 punkty, pierwszy w Muzeum Śląskim i kawałek dalej w Altusie, tym razem czeka je wspinaczka na szczyt Katowickiego drapacza chmur…
A kto to ten Sławik
W między czasie dojeżdża Darek i wspólnie czekamy pod budynkiem na powrót dziewczyn.
Gdzieś tam biegną właśnie dziewczyny
Teraz powrót do bazy i odebranie map na trasę rowerową. Organizatorzy wspominali coś o 50km na rowerze, jednak patrząc na mapę na pierwszy rzut oka mam wrażenie, że jest tego sporo więcej, oceniam iż będzie to około 70km… najkrótsza droga to prowadzi do głównych drogach, zupełnie bez sensu… Spodziewałbym się raczej poprowadzenia trasy po południowej części miasta. A tutaj punkty umieszczone w okolicznych miastach…, Czeladzi, Bytomiu, Chorzowie.
Chwila rozmowy i od razu kasujemy punkty wysunięte najdalej…, pozostaje Wełnowiec, Park Śląski, Nikiszowiec, Giszowiec i Muchowiec. Całość powinna zamknąć się w ok. 30km. Czasu powinno starczyć.
W końcu na 2 kołach
Pierwszy punkt jest umieszczony na hałdzie na granicy Katowic i Siemianowic Śląskich, trochę zakosami ale docieramy na miejsce, w zasadzie cieszy mnie to, że to nie ja muszę się wspinać na górę. Dorota i Darek pędzą na szczyt, a my z Olgą obmyślamy trasę dojazdu do Parku Śląskiego.
Punkt zaliczony
Po chwili jesteśmy znowu w komplecie, przez Koszutkę docieramy do stacji Elki i… dziewczyny mają chwilę odpoczynku, jadą wygodnie na krzesełku do stacji Stadion Śląski. A my gnamy na rowerach, po drugiej stronie czekają na nie do wykonania 3 zadania, pierwsze to rowerki wodne i zaliczenie 2 PK na stawie, drugi punkt w pobliżu, trzeba zapamiętać nazwę firmy ochroniarskiej jednego z budynków i trzecie to siłownia. W między czasie dojeżdża do nas Agnieszka, pokibicować naszym gwiazdom :).
|Żeby nie tracić czasu relacja online
Znów rower
I rozciąganie mięśni
Ćwiczymy wszystkie partie mięśni
Chwila rozmowy i ruszamy rowerami w drogę powrotną, niestety do stacji Elki Olga i Dorota muszą dotrzeć pieszo, dopiero tam dosiadają rowerki i pora udać się na Muchowiec, przedostanie się przez place budów sponsorowane przez Boba Budowniczego chwilę zajmują, wkrótce jednak jesteśmy na miejscu, tutaj nie ma zadania, jest tylko punkt, spoglądamy na zegarki… i mało czasu… jest coś około 15:00. Nikiszowiec odpuszczamy, ale… Giszowiec jest jak najbardziej w zasięgu. Jedziemy w pobliżu źródeł Kłodnicy i… nieco dalej muszę się pożegnać, dzisiaj niestety mój limit czasowy się wyczerpał. Dalej jadą w eskorcie Darka i Agnieszki.
W drodze na Muchowiec
Pędząc przez lasy
Do punktu pozostało im ok. 10 minut jazdy po dość prostym terenie i asfaltowej ścieżce rowerowej, nie powinno być problemów.
Na punkcie kolejne zadanie logiczne, tyle, że czasu mało…, decyzja… punkt zaliczony pora wracać jak najkrótszą drogą. Do zamknięcia mety pozostało 40 min.
Staw Janina na Giszowcu
Do pokonania jest torowisko w pobliżu ul.73 Pułku Piechoty i dalej wąska ścieżka usiana korzeniami. To nie za dobrze dla roweru Doroty, z wąskimi oponami przystosowanymi do szos. Na metę wpadają 10 minut przed końcem czasu… Zmęczone, zziajane i szczęśliwe.
Zadanie logiczne na tym etapie?
W sumie fajnie było trochę potowarzyszyć… i przyglądać się nieco z boku zmaganiom… W klasyfikacji znajdują się na 15 miejscu na 22 drużyny mix. Jak na pierwszy spontaniczny występ to rewelacyjne osiągnięcie. Już zapowiadają udział w kolejnych tego typu imprezach. :)



BikeOrient - Dolina Warty - czy... konie mnie słyszą?

Sobota, 5 kwietnia 2014 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Nirvana - Jesus Don't Want Me For a Sunbeam

No i doczekaliśmy się pierwszego z rajdy/maratonu cyklu BikeOrient. Jedziemy do Szczepocic Rządowych w pobliży Radomska. Jedna z zeszłorocznych edycji bazę miała również w tym miejscu. Tyle, że to baza, punkty na 100% będą w innych miejscach niż wcześniej, zresztą co to by była za przyjemność gdyby zawsze było to te same lokalizacje…
Mniej więcej godzinę przed startem meldujemy się w bazie rajdu…, jest już sporo zawodników dwu- i czworonożnych. Rejestrujemy się i idziemy przygotować rowery. Modlę się, że dzisiaj już się nic nie zdarzyło…, wystarczy, że wczoraj skrzywiłem hak i nie mam części przełożeń. W między czasie witamy się z kilkunastoma osobami… przynajmniej z tymi które udało się gdzieś zarejestrować kątem oka :)
Przygotowujemy rowery
Przygotowujemy rowery © amiga

Czas na odprawę…, dostajemy kilka dodatkowych informacji dotyczących ew. problemów które możemy napotkać na trasie. W końcu… otrzymujemy mapy i pora zastanowić się nad naszą trasą…
Na odprawie
Na odprawie © amiga
Tuż przed startem
Tuż przed startem © amiga

Wyjątkowo wykreślamy wariant na tyle szybko iż odjeżdżamy dość wcześnie, możemy wybrać 2 warianty, pierwszy to rozpocząć od PK 8 i jechać od południa i drugi wariant to zacząć od 6-ki i walkę rozpocząć na północnej części trasy. Chwila zastanowienia i wybieramy 6-kę. Powód… prozaiczny, uwzględniamy kierunek silnego wiatru wiejącego ze wschodu. Więc powrót będzie w obu przypadkach pod wiatr, ale… południe jest prawie wyłącznie po lesie więc siła jego oddziaływania będzie mniejsza i nie powinien aż tak bardzo przeszkadzać, za to na otwartych przestrzeniach północy jazda cały czas pod wiatr przez ok 2-3 godziny pewnie by nas zabiła…, a przynajmniej mocno spowolniła.
Zaczynamy od

PK 6 - rozlewisko strumienia przy drodze

Dojazd dość banalny jednak przy zjeździe z asfaltu coś nie zgadzają nam się kierunki, krótka konsultacja i zawracamy tym razem wybierając właściwą przecinkę w lesie. Jedziemy wraz z powiększającą się grupą bikerów… W końcu w pobliżu miejsca gdzie zgromadziło się kilkadziesiąt osób spotykamy „Zdezorientowanych” którzy informują nas, że t nie to miejsce. Pewnie było jak zawsze pojechał pierwszy, a reszta za nim… taki efekt stadny, gdzie wyłącza się myślenie i każdy pcha się za przewodnikiem stada… Szybko naprawiamy błąd i docieramy na miejsce, tyle, że perforatora nie ma, komuś był bardzo potrzebny, dobrze, że został lampion. Próba kontaktu z organizatorami się nie powiodła… może przeciążenie? W każdym bądź razie ruszamy dalej na

Lampion trzeba sfotografować ;)
Lampion trzeba sfotografować ;) © amiga

PK 3 - róg fundamentów dawnego ogrodzenia


Punkt w pobliżu.., docieramy dość szybko, tyle, że tym razem ignorujemy grupę bikerów tłoczących się nieco za blisko. My objeżdżamy boisko i bez problemu docieramy na Punkt. Podbijamy karty i kierujemy się na

PK 5 - ambona myśliwska


Trochę pokręcony dojazd, początkowo dość wygodny po szosie którą biegnie czerwony szlak rowerowy, jednak później trzeba zjechać na żółty źle oznaczony szlak koński. Nie przepadam za tego typu szlakami, kojarzą mi się z tonami piachu rozdeptanego przez kopyta tych przesympatycznych zwierząt, a to nigdy nie wróży nic dobrego. Jednak wyjątkowo mamy do czynienia z drogami gruntowymi, leśnymi, tyle, że chwilami mocno podmokłymi usianymi różnego rodzaju przeszkodami ciężkimi do sforsowania rowerem. W końcu wyjeżdżamy z lasu na łąkę, może pole… tyle, że ambony nie ma…, coś jest nie tak? Spoglądamy na mapę… Niby wszystko się zgadza, wkrótce z kniei wyłaniają się kolejni bikerzy. Jedziemy nieco dalej brzegiem lasu i… jest, i skrzyżowanie zaznaczone na mapie i ambona i… masa błota ;P (to akurat nie było zaznaczone). Dziurkujemy karty i czas na

PK 12 - skrzyżowanie dróg


W linii prostej to może 2-2.5km tyle, że z mapy wynika, iż okolica upstrzona jest kanałami a ścieżki niekoniecznie się łączą… może to się skończyć marszem przez bagna z rowerem na plecach, wygodniej będzie nadłożyć kilka km i podjechać od północy. Wybieramy szlak wiodący od Jankowic do Jedlna I, tyle, że to znowu szlak konny…, początek nawet niezły, tyle, że dziki chyba poszalały w tej okolicy, droga totalnie przeryta prawie na całej długości… masakra. Dobrze, że konie nie słyszały w tej chwili tego co myślałem...
W drodze na kolejny pk
W drodze na kolejny pk © amiga

W którymś momencie wpadam w dziurę, w zasadzie przednie koło mi tam wpada a ja zaliczam delikatną glebę :) - pięknie… Na szczęście to tylko niewielki fragment całego dojazdu. Wkrótce docieramy do asfaltu nieco dalej wjeżdżamy na drogę polną, trochę piachu specjalnie nie przeszkadza. Odnajdujemy lampion i pora zawrócić. Czeka nas nieco dłuższy przejazd do
Nikt go nie ukradł :)
Nikt go nie ukradł :) © amiga

PK 10 - brzeg zbiornika wodnego (zadanie specjalne)


Cała droga po asfalcie, po oznaczonym czerwonym szlaku rowerowym „Od szkoły, do szkoły”. Przyznam się, że później analizując mapę muszę przyznać, że ktoś miał z tym szlakiem całkiem niezły pomysł, fakt, że wydłużał od dojazd pomiędzy szkołami kilkukrotnie,
Długa droga
Długa droga © amiga

ale w zamian prowadzi po mniej uczęszczanych drogach. Wkrótce docieramy nad zalew Jankowice do ośrodka WOPR i…. musimy zostawić rowery, lampion jest na środku zbiornika wodnego ok 100m od brzegu :). Przesiadamy się do kajaka i… ruszamy. Muszę przyznać, że idzie nam to dość sprawnie biorąc pod uwagę fakt iż nie pamiętam kiedy ostatni raz siedziałem w kajaku… Podpływamy i chwila konsternacji? Jaki numer ma ten PK :)? Na szczęście Darek pamiętał, możemy zawrócić do brzegu. Mając twardy grunt pod nogami czujemy się pewniej… wsiadamy na rowery i ruszamy na
Kajaki zamiast rowerów
Zdjęcie z galerii Pawła Banaszaka

PK 15 - prawy brzeg Warty


Tuż za bramą ośrodka małe nieporozumienie, mamy zaznaczone na mapach 2 różne warianty, ja chcę odbić w prawo, Darek w lewo. Chwila konsternacji i obierany wspólny wariant :)
Większość drogi prowadzi po duktach leśnych, widać, że niedawno była tutaj wycinka, w wielu miejscach sporo gałęzi. Z grubsza jedziemy wzdłuż Warty. W którymś momencie słyszę, że coś mi wpadło w przednie koło, pewnie patyk. Zatrzymuję się, wołam Darka i…. masakra, wkręciło mi się dobre 2m drutu. Mija chwila zanim toto udaje mi się wyplątać spomiędzy tarczy hamulca, a szprych. W końcu możemy jechać dalej. W sumie dojazd do Pk banalny. Ruszamy dalej wzdłuż rzeki na
Widoczny z daleka
Widoczny z daleka © amiga

PK 19 - prawy brzeg Warty

Początkowo musimy wyjechać na jakąś bardziej przejezdną ścieżkę prowadzącą na zachód. Trochę błądzenia i w końcu jest cywilizacja „Ważne Młyny” , kawałek za miejscowością i przejazdem kolejowym wjeżdżamy ponownie w las… , tyle, że coś się nie zgadza… Zatrzymujemy się, chwila analizy mapy i… punkt nie jest na ścieżce…, jest od niej oddalony, a najprostsza droga to… pod linią W/N. Chwilę później wjeżdżamy na punkt… podbijamy karty. Spoglądam na mapę i poprawia mi się humor… za dwa punkty będzie bufet. Cieszy to o tyle, że z samochodu w zasadzie nic nie wzięliśmy do jedzenia. Normalnie mamy przynajmniej jakieś banany, batony, czy zwykłe kanapki… tym razem zero…. Ruszamy na
Gdzie jest lampion
Gdzie jest lampion © amiga
Ukrył się... :)
Ukrył się... :) © amiga

PK 18 - skrzyżowanie drogi z rowem

Na miejsce ma nas doprowadzić leśna ścieżka, a w zasadzie kilka różnych łączących się…, udaje się nie zagubić na wąskich ścieżynkach i osiągamy cel. Kolejne dziurki znajdują swoje miejsce na naszych kartach. Ruszamy w kierunku bufetu na

PK 20 - dawny młyn (bufet)


Od poprzedniego lampionu jedziemy cienką przerywaną ścieżka…, niby wszystko jest ok, ale tuż przed drogą ścieżka urywa się w rzece… tylko czy chcemy zawracać? Oczywiście, że nie… już nawet pogodziliśmy się z zamoczeniem w lodowatej wodzie… Jednak skacząc z kamienia na kamień udaje się jakimś cudem nie zamoczyć. Uff
Od tego miejsca już nie ma żadnych problemów z dojazdem do bufetu, docieramy na miejsce i dowiadujemy się, że ktoś złamał ramę, czemuś wszyscy się na nas patrzą? Jakbyśmy mieli jakąś wyłączność na łamanie ram… :P
Nasyciwszy się bananami, pomarańczami, ciastem… i po uzupełnieniu baków ruszamy dalej…, tyle, że już w tej chwili wiem jedno…, ta trasa mnie dzisiaj wykończy, potrzebuję czegoś co da mi kopa… Spoglądam na mapę i proszę Darka by zatrzymał się przy jakimś sklepie, pewnie dopiero w Starym Broniszewie…, muszę zażyć „energetyka”. Pora ruszać na

PK 16 - wieża przeciwpożarowa


Dojazd szybki, po szosach i praktycznie banalny, tyle, że zaczynam odczuwać skutki „przeziębienia”, chyba niekoniecznie to raczej nie to, zaczyna boleć mnie głowa…, od kilku dni podejrzewam, że to coś z zatokami… Nie będzie lekko… Zaczynam walczyć z sobą… i drogą… Dobrze, że wieża jest wielka a dojazd prosty. Wkrótce jesteśmy na miejscu. Lampion ktoś sobie pożyczył, razem z perforatorem… więc robimy fotę wieży i ruszamy na
Wieża - jaka wielka ;)
Wieża - jaka wielka ;) © amiga

PK 17 - lewy brzeg Kocinki

Kolejny banalny dojazd, bo jak nazwać jazdę na wprost przez kilka km :). Ostatnie 100-150 metrów z buta, przez krzaki nie chciało nam się przepychać rowerów. Na miejscu mamy lampion jednak… perforator wyparował, może jakiemuś wędkarzowi przyda się do skrobania ryb ;P
Kolejny raz robimy fotę i ruszamy w drogą przez Stary Broniszew gdzie spodziewam się otwartego sklepu. Cieszy to tym bardziej że będziemy go mieli po drodze na
Sweet focia z lampionem
Sweet focia z lampionem © amiga

PK 14 - skrzyżowanie dróg

Szybko wydostajemy się na szosę i gnamy, we wsi sklep jest, mało tego jest czynny, wpadam do środka, a Darka zostawiam z tubylcami – ucięli sobie całkiem niezłą pogawędkę.., na temat naszych map, okolicy i ich mieszkańców… Chwilę później uzupełniamy elektrolity i możemy jechać dalej. Ponownie wjeżdżamy w las… i piorunem odnajdujemy punkt, tym bardziej, że okupuje go już armia rowerowych szermierzy. Wymieniamy kilka zdań na temat dalszej drogi. My jedziemy tam gdzie Oni byli już wcześniej i vice versa :). Więc takie uwagi są bezcenne. Następny jest
Z punktem w tle
Z punktem w tle © amiga

PK 7 - skrzyżowanie przecinek

Dojazd do samego punktu nie jest jakiś szalenie trudny, tym bardziej, że spora część po asfalcie, dopiero końcówka ścieżkami leśnymi, a fragment tuż przy strumieniu zaliczony z buta. Zawracamy i jedziemy na

PK 4 - lewy brzeg odnogi Warty


Tym razem sporo po lesie, w między czasie przejeżdżamy przez Strugę, po prostu żal nie zrobić tutaj zdjęcia :)
Miło jest zamoczyć nogi :) w chłodnej wodzie
Miło jest zamoczyć nogi :) w chłodnej wodzie © amiga

A kawałek dalej skręcamy w ścieżkę która ma nas wyprowadzić na punkt. Tym razem chwilę zajmuje nam znalezienie lampionu, tracimy dobre 10min. W końcu tuż nad wodą zauważamy to czego szukamy, pobijamy karty i ruszamy dalej by odnaleźć
Nad rzeczką... opodal krzaczka
Nad rzeczką... opodal krzaczka © amiga
Piękne miejsce
Piękne miejsce © amiga
Może tak się przeprawimy na drugą stronę?
Może tak się przeprawimy na drugą stronę? © amiga

PK 1 - skrzyżowanie dróg (zadanie specjalne, bufet)

Jadąc drogą popełniamy kolejny mały błąd, tyle, że kosztuje nas on kilka dodatkowych cennych minut. Niepotrzebnie wracamy tą samą trasą do asfaltu, można było pojechać sporo krótszym wariantem. Cóż zdarza się… Bufet odnajdujemy bez większych problemów, za to czeka na nas niespodzianka. Lampionu nie ma tutaj… jest gdzieś w… terenie ;) Na drzewach wiszą kartki z nadrukowanymi mapkami w bliżej nieokreślonej skali. Z grubsza ustalamy kierunek jako północno-wschodni i ruszamy w las… Lampionu nie ma…, mija dobre 15 min. Zawracamy. Po raz kolejny analizujemy mapkę i nasze mapy. Masakra… Punkt jest nieco dalej, wsiadamy na rowery i jedziemy naprawić nasz błąd. Tym razem jest idealnie. Jest i lampion i perforator, podbijamy karty i pora na

PK 11 - koniec drogi

Ze względu na to że PK 1 był w innym miejscu niż pierwotne oznaczenie na mapie korygujemy plan, nieco inaczej jedziemy na 11-kę, sporo lasów, sporo szlaków, a ja czuję się coraz bardziej fatalnie. Powoli przestaję kontrolować cokolwiek… Ech… Dobrze, że punkt odnaleziony dość szybko… Spoglądamy na zegarki, niedobrze, mało czasu… Jedziemy dalej na

PK 13 – dół


Sam dojazd banalnym tyle, że w miejscu gdzie miał być dół jest ich jakby sporo więcej… trochę zajmuje odnalezienie tego właściwego, ale karty podbite i możemy jechać na
Powrót z dołów :)
Powrót z dołów :) © amiga

PK 9 - obniżenie terenu przy drodze

Czeka nas wyjątkowo długi przelot po szosach i przez centrum Kruszyny, w tej chwili Darek kontroluje trasę, ja nie jestem w stanie myśleć, skupić się na mapie… Staram się tylko nie zgubić z widoku koła rowera Darka. Po kilkunastu minutach docieramy na miejsce…, szubko podbijamy karty i ruszamy … no właśnie… czasu jest naprawdę niewiele, Do odnalezienie pozostały już tylko 2 lampiony. Ale nie ma szans wyroić się w ciągu pół godziny. Musimy je odpuścić i gnać na

Metę


Tutaj już nie ma zmiłuj się, musimy jechać szosami, tak szybko jak się da, ale wschodni wiatr specjalnie nam tego nie upraszcza. Mijamy Lgotę małą, Pieńki Szczepocickie, Szczepocice Prywatne i kilka minut przed deadline-m wpadamy na metę.
Muszę przyznać, że trasa była wymagająca, co zresztą było widać po wynikach, tylko 8-miu zawodnikom udało się zdobyć komplet punktów. Pogoda może nie rozpieszczała, ale i tak była niezła, a chwilami było naprawdę gorąco J, szczególnie na ostatnim asfaltowym odcinku od PK9 do mety J

Nagrody czekają
Nagrody czekają © amiga
Gratulacje
Gratulacje © amiga
Pudło jest :)
Pudło jest :) © amiga



Wiosenne Jurajskie Korno

Sobota, 22 marca 2014 · Komentarze(4)
Uczestnicy
Yuriy Nikulin - А нам все равно (A nam vse ravno)

Od początku miałem mieszane uczucia co do wyjazdu na Korno, długi okres przeziębienia z którym się cały czas zmagam daje po raz kolejny o sobie znać. Wczorajszy wypad do Tarnowskich Gór uważam za udany, ale dzisiaj już czuję, że to odchoruję. Krótko po wstaniu dusi mnie kaszel…, porcja Apapu, polopiryny i może coś z tego będzie…
Do bazy w Błędowie dojeżdżamy mniej więcej godzinę przed czasem, odbieramy karty startowe, zipy, wpisujemy się na listę i pora przygotować rowery do jazdy. W między czasie witamy się ze sporą grupą znajomych którzy ściągnęli na rajd…
Zbliża się czas odprawy, tłoczymy się w pobliżu startu, dostajemy kilka wskazówek i… pora wykreślić plan, na dzisiaj… Jednego jestem pewien… omijać szlaki końskie i górę Chełm której nie lubię… bo nie…
Decydujemy się na początek zacząć od południowego-zachodu tam gdzie jest nagromadzone najwięcej punktów, w razie czego nie będzie żal odpuścić jednego czy dwóch później niż gdyby miało się okazać, że nie zaliczymy grypy 3-4 umieszczonych tak blisko startu/mety.
Na starcie
Na starcie © amiga

PK 6 - mostek


Na dzień dobry wjeżdżamy na żółty szlak prowadzący w kierunku miejsca gdzie spodziewamy się pierwszego punktu. Problemów z odnalezieniem specjalnie nie ma bo… jedziemy ze sporą grupą bikerów. W zasadzie to nic dziwnego, bo większość pętli wydaje się oczywista, różnice mogą być może w 2-3 przypadkach. Lampion odnaleziony, mostek…, może nieco inny niż się spodziewałem, ale i tak trzeba go pokonać, nasz kolejny punkt jest po drugiej stronie Białej Przemszy.

PK 1 - wieża widokowa


Na górze
Na górze © amiga
Znowu jedziemy wraz ze sporą grupą, w zasadzie specjalnie nie przejmujemy się mapą. Stajemy pod wieżą i kilkanaście osób zaczyna szukać kolejnego lampiony, nie ma… kilka słów zamienionych z Darkiem i postanawiamy ruszyć sami nieco dalej. Okazuje się, że kilkaset metrów dalej jest druga identyczna wieża, tyle, że tym razem na jej szczycie jest perforator. W pobliżu mamy kolejny punkt:
Ktoś musiał iść na górę :)
Ktoś musiał iść na górę :) © amiga

PK 7 - gospodarstwo agroturystyczne


Znamy to miejsce z poprzednich rajdów, wiemy którędy nie jechać, bo szkoda czasu i energii, lepiej nadrobić nawet kilka km ale podarować sobie przebijanie się przez piachy, las… , co nie oznacza że będzie lekko, pierwsze kilka km pod linią wysokiego napięcia w zasadzie głównie po piachu, ale innej opcji nie ma. Zaliczam glebę i wypada mi tylne koło… shit… musiałem zahaczyć klamką o coś. Chwilę później siedzę ponownie na rowerze, gonię Darka… , wyjeżdżamy w końcu na szlak , na coś bardziej utwardzonego. Do PK pozostało max kilka minut jazdy. Słupek z perforatorem jest tam gdzie był poprzednim razem…, ciężko aby go przenosić za każdym razem… tym bardziej, że to fragment gry terenowej. Podbijamy karty i lecimy dalej. Patrząc na mapę kolejny Pk to identyczny słupek również znajomy.

PK 8 - wyrobisko piasku


Do wyboru mamy przynajmniej 2-3 warianty. Na pytanie Darka którędy nie zastanawiam się: Asfalt. I nieco dookoła przez Kuźniczkę Nową, Krzykawę i Laski. Po raz pierwszy na podjeździe czuję osłabienie, niemiłosiernie się pocę, jestem zmęczony, tyle, że nie powinienem tak reagować… Na szczęście podjazd jest stosunkowo krótki, a później w Kierunku Lasek jest długi zjazd. Słupek odnaleziony, w zasadzie nawet nie musieliśmy go szukać.. Spoglądamy na mamę, na drogi, mapy i najkrótsza droga

PK 9 - podaj trzecią z kolei miejscowość, która widnieje na pasku u góry tablicy informacyjnej szlaków konnych


prowadzi przez las po terenie, z grubsza znam tą ścieżkę i nie spodziewam się jakiś wielkich problemów. Okazuje się jednak, że sporo kałuż wielkości małych jezior skutecznie nas spowalnia, kilka razy zmuszenie jesteśmy zejść z rowerów i przedrzeć się przez krzaki. Dojeżdżamy w pobliże miejscowości Hutki i odnajdujemy tablicę. Tyle, że spotkany biker informuje nas, że to nie ta tablica, chyba, że właściwa jest kawałek dalej tyle, że z identyczną informacją… Spoglądamy na mapę, faktycznie jesteśmy ciut nie w tym miejscu. Cóż… Przepisujemy na karty Miejscowość i ruszamy na poszukiwanie

PK 10 – skałki


Za zakładem Opiekuńczo-Leczniczym wjeżdżamy w ścieżkę i podążamy wraz z nią. Tyle, że ścieżka w którymś momencie zaczyna być coraz węższa…, i węższa… w końcu próbujemy przebić się do drogi na azymut… Tracimy całkiem sporo czasu prowadząc tuż za zabudowaniami rowery i przedzierając się przez łąki, haszcza i zagajniki. Udaje się pokonać ominąć budynki i dotrzeć do drogi prowadzącej na Olkusz. Czuję, że opuszczają mnie po raz n-ty dzisiaj siły… Męczę się.. to nie jest mój dzień, to nie jest mój rajd. Ostatni podjazd w kierunku skałek pomorzańskich i nie daję rady… W każdym bądź razie skałki są…, tylko przy której jest lampion? Obchodzimy wszystkie i jest… kolejne dziurki znajdują się na kartach i ruszamy dalej. Tym razem czeka nas jaskinia, powinno być łatwo…

Gdzieś tam są skałki
Gdzieś tam są skałki © amiga
Ostro pod górkę
Ostro pod górkę © amiga

PK 12 - Jaskinia Januszkowa Szczelina - podaj odmianę storczyka wymienioną jako 3 na tablicy Januszkowej Góry i Jaskini


Kierujemy się z grubsza na Rabsztyn, by tam odbić na drogę prowadzącą w kierunku Wolbromia, tuż za przejazdem i rondem wjeżdżamy w las, minutę później jesteśmy w okolicy celu, o jeździe pod górkę specjalnie nie ma mowy, jest za stromo, a sama droga usiana jest w wielu miejscach kłodami. Co ciekawe dookoła masa kwiatów, po prostu góra miejscami wygląda jak fioletowy dywan :)
Podejście wyciska ze mnie siódme poty, w końcu staję… Darek gramoli się dalej… a ja odszukuję prochy w plecaku i zażywam kolejną już dzisiaj porcję Apapu. Darka coś długo nie ma… idę na szczyt… stoję przed jaskinią robię fotę napisom i dociera do mnie Darek mówiąc, że lampionu nie ma :)
Tablica informacyjna
Tablica informacyjna © amiga
Dziura w ziemi
Dziura w ziemi © amiga
Małe skałki tuż obok
Małe skałki tuż obok © amiga
Schodzimy na dół i czeka nas tym razem przejazd przez Klucze w pobliże punktu widokowego.

PK 11 – skałka


Nie spodziewamy się, żadnych problemów z tym PK, wygląda na banalny. Skałki są, jaskinia jest, jezioro jest, tylko lampionu nie ma. Za to dookoła tłoczy się ciżba zawodników, w sumie dobre 20 osób szukając PK. Chwilę później zauważam że nie mam karty startowej, zaj…e. Dalej więc jadę już czysto turystycznie, dla mnie zawody się skończyły. Robię kilak fot i w końcu dzwonię do bazy. Organizatorzy upierają się, że lampion jest i pewnie to nie te skałki…, wspominam też o karcie. Decydujemy się z Darkiem na kolejny manewr, niech wszyscy sobie szukają a my sprawdzimy okolice. Objeżdżamy stawy i wracamy do punktu wyjścia w pobliżu stadionu. Odmierzamy jeszcze raz odległości. Nie ma mowy o pomyłce, drugi raz zaliczamy podjazd i drugi raz lądujemy przy tych samych skałkach. Mamy zdjęcia jedziemy dalej. Szkoda tylko straconej godziny. Już na mecie dowiadujemy się, że lampion faktycznie był, tylko komuś z tubylców musiał być bardzo potrzebny, może zbiera jako trofea? Rozmawiając z Agatą wynikało że max 20 min przed naszym przyjazdem jeszcze był. Jak pech to pech…

Staw jest
Staw jest © amiga
Skałki też
Skałki też © amiga
Z innej strony
Z innej strony © amiga

Następny punkt to Chechło, też nie ma się nad czym zastanawiać, miejsce znane, jedziemy na pamięć.

PK 4 - bunkier


Docieramy w pobliże PK i korzystamy z informacji przekazanej na odprawie…, lampion jest ok. 100m od PK :). Bardzo dokładna informacja, ale na szczęście jest widoczny z daleka. Cieszy mnie to, że nie musze lecieć do perforatora. ;P

Pustynia wciąga nas
Pustynia wciąga nas © amiga
Od głowy do pięt
Od głowy do pięt © amiga

PK 14 – Mostek


Zawracamy musimy pojechać na Golczowice, nawigacja banalna, prosto, prosto, prosto…, tyle, że na ostatniej prostej wbijamy się jakiemuś gospodarzowi na podwórko. Chwila rozmowy i jedziemy dalej, punkt jest tuż obok.

Mostek - trochę duży :)
Mostek - trochę duży :) © amiga

PK 13 - Zamek Bydlin

Kolejny znany z wcześniejszych rajdów punkt… Wyjeżdżamy na asfalt i przez chwilę zastanawiamy się gdzie jesteśmy, Na szczęście tabliczki informują nas, że to Kolbark. Pytamy się gospodarza gdzie jest najbliższy Sklep, mówi, że niedaleko, na samym szczycie… Muszę uzupełnić płyny, muszę chwilę odpocząć, muszę zaliczyć sklep. Jadąc pod górkę, znowu czuję że opuszczają mnie siły, na dokładkę dopada mnie skurcz… masakra…, schodzę z rowera i go prowadzę…., zaczynam się poważnie zastanawiać, czy dzisiaj nie dać już sobie spokoju z jazdą… 2 litry soku pomarańczowego później i po 2 kolejnych Apapach wsiadam na rower i jedziemy w dół… bo Bydlin jest oczywiście w innym kierunku, ale Sklep był potrzebny i to bardzo. Zamek osiągamy dość szybko, lampion odnaleziony , pora na kolejne miejsce:

Zamek Bydlin
Zamek Bydlin © amiga

PK 17 - miejsce postojowe


Długi przelot po asfaltach, przez Krzywopłoty i dalej w kierunku Złożeńca…, płasko jak stół a mnie łapie po raz kolejny skurcz…, zwalniam…, w tym miejscu powinienem lecieć przynajmniej trzy dychy, a nie jestem w stanie wykręcić nawet 16-17… Widzę tylko oddalający się punkt zwany Darkiem… Na miejscu proponuję mu by jechał dalej sam. Ja mam dość… dość, roweru, przeziębienia, drogi, rajdu i wszystkiego po kolei… tym bardziej, że od jakiegoś czasu jadę hobbystycznie. Przy czym do kolejnego PK i tak będziemy jechać dalej gdyż i tak mam go po drodze na Błędów, a zobaczymy co będzie się działo.

PK 16 - Skała Firkowa


Dość prosta nawigacja…, dojazd banalny, skała widoczna z daleka, zaskoczyła mnie jej wielkość, myślałem, że będzie to mniejsze. Cóż… ;) Za to chyba jest mi ciut lepiej…, zaczęły działać środki przeciwbólowe.

PK 15 - Jaki napis widnieje na niebieskiej oponie oraz jaka litera widnieje w środku opony


Początek przez Żelazko i kierujemy się na Śrubarnię, teoretycznie najkrótsza wersja prowadzi przez górę Chełm, ale ja tam nie pojadę…, szkoda na nią czasu. Stracimy cenne minuty, lepiej mimo wszystko objechać to dookoła… Przejeżdżamy w zamian w pobliżu dość ciekawego miejsca – ruin prochowni. Tyle, że nie mamy już czasu na podziwianie i zwiedzanie okolicy, zostawimy to nie kiedyś, a może i tutaj pojawi się PK?
Dojeżdżając do drogi 790 pierwotnie chcemy jechać nią aż do Mitręgi i tam odbić na nasz PK, Jednak 2-3 minuty później nie zastanawiam się, jedziemy przez Rokitno Szlacheckie, będzie ciut dłużej, ale przynajmniej nie będzie takiego ruchu. Opona widoczna z daleka, nie na się jej pominąć. Darek spisuje potrzebne dane i ruszamy na

PK 18 - skrzyżowanie


Mamy ok. 45 minut… Analizuję mapę…, wydaje mi się, że mamy szanse zdążyć.. i zaliczyć komplet Pk, jednak Podjaz pod skałki Niegowonickie zmienia nasze plany, odpuszczamy 18-kę, pomimo tego, że wiemy gdzie to jest. Tyle, że możemy do mety dotrzeć już po czasie… Może to będzie tylko kilka min, ale stracimy punkty (w zasadzie Darek straci, ja i tak już ich nie mam ;). W Niegowonicach odbijamy w najkrótszą drogę na Błędów… Na metę wpadamy 10 min przed czasem.
Trochę szkoda tej 18-ki, ale cóż zdarza się.
Chwila odpoczynku, szybki posiłek i trochę rozmów ze znajomymi umila nam czas do rozdania nagród i dyplomów. W sumie wyszła ciałkiem fajna wycieczka. Gdyby jeszcze nie to męczące przeziębienie, skurcze i zgubiona karta…



Złoto dla zuchwałych

Sobota, 22 lutego 2014 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Zehn kleine Jägermeister

Baza
Piątkowy poranek, nietypowy. Zamiast do pracy jedziemy z  Darkiem przez Poznań do Lubostronia w pobliżu Bydgoszczy na pierwszy Rowerowy Rajd; "Złoto dla zuchwałych". Poznań jest jedynie krótkim przystankiem u klienta.

W drodze przypominamy sobie czego zapomnieliśmy... Kilkadziesiąt km przed bazą, zatrzymujemy się w Żninie. Wizyta w Biedronce i Pizzeri. Dość dziwne miasto..., miasto kebabów. Chwilę nam zajęło zanim znaleźliśmy jakąś otwartą "restaurację". Wystrój i klientela wskazywała raczej na niezbyt wyszukaną kuchnię z mrożonek. Jednak kucharz zaskoczył, nie dość że smaczne to na dokładkę dużo...

Z pełnymi brzuchami ruszamy dalej. Do bazy docieramy ok 18:40, organizatorów nie ma. Ktoś w samochodzie obok potwierdza nam, że dobrze trafiliśmy, a Piotrek jest już w drodze. Ok czekamy.

Próbujemy się odprężyć
Próbujemy się odprężyć © amiga

Trochę się pobawiliśmy
Trochę się pobawiliśmy © amiga
Jacek daje nam popalić :)
Jacek daje nam popalić :) © amiga

Powoli pojawia się coraz więcej chętnych
Powoli pojawia się coraz więcej chętnych © amiga

Gra trwa
Gra trwa © amiga

I kto tu jest najlepszy?
I kto tu jest najlepszy? © amiga

Bez przesady.... zostaw coś dla innych
Bez przesady.... zostaw coś dla innych © amiga

Dochodzi 19:15, pojawiają się organizatorzy. Melinujemy się na sali gimnastycznej, staramy się wybrać dobre miejsca, tuż przy gniazdkach i kaloryferze. Mamy sporo czasu na przygotowanie rowerów.

A mówiłem, że z kolcami trzeba było wziąć?
A mówiłem, że z kolcami trzeba było wziąć? © amiga

Powoli pojawiają się kolejni znajomi i... nieznajomi, a w między czasie organizatorzy proponują nam posiłek - fasolkę po bretońsku, gorącą herbatę..., rewelacja, na dokładkę możemy się zrelaksować grając w bilard przy kilku stołach. :)

Około 22:00 sala jest już częściowo wypełniona. Spotkanie z Barkiem owocuje niesamowitymi gdyńskimi pączkami z wiśniami :). Na spotkaniach i pogaduchach mijają kolejne godziny. W końcu zmęczeni poddajemy się, pora spać.

Start
Poranek, sobota, ciężko się wstaje, ciężko się dobudzić, przeziębienie z którym walczę nasiliło się dość mocno, na dokładkę Darek wygląda mocno nieszczególnie, ale jeżeli już tutaj jesteśmy to głupio byłoby nie pojechać.

Chwila na odprawę
Chwila na odprawę © amiga
Kilka min przed startem
Kilka min przed startem © amiga

Dochodzi 7:45 pora na odprawę, wyjątkowo krótką. Dostajemy mapy możemy zająć się wykreśleniem szlaku. Z grubsza zaznaczamy ścieżki, od razu zakładając w kilku miejscach 2-3 warianty w zależności od tego co może nas spotkać w terenie. Niestety jakość mapy pozostawia wiele do życzenia, już na pierwszy rzut oka widać, ze to robota drukarki atramentowej o nieszczególnych możliwościach. Wyraźnie brakuje rozdzielczości..., w efekcie część ścieżek jest prawie niewidoczna, trudno je rozróżnić w gąszczu innych oznaczeń. Tak na dobrą sprawę wystarczyłoby gdyby zostały usunięte poziomice, są za gęste i niewiele wnoszą w całości. W końcu to nie Karkonosze, gdzie takie szczegóły mają istotne znaczenie (chociaż na Rudawskiej Wyrypie poziomice też były usunięte ;P jeżeli dobrze pamiętam). Koniec narzekania. Kilka minut po 8:00 ruszamy na poszukiwanie pierwszego PK.

PK 8 - Skrzyżowanie drzewo 10m na SW
Wyjazd z Lubostronia nie nastręcza nam większych problemów, "sieć" dróg bardzo ułatwia nawigację ;P Za to ze mną dzieje się coś niedobrego, strasznie łzawią mi oczy, chwilami niewiele widzę, o odczytach licznika nie ma mowy, masakra... Trzymam się za Darkiem.
Delikatnie dookoła, ale w niezłym czasie zdobywamy punkt. Czyżby miało być aż tak łatwo?
Chwila na zastanowienie
Chwila na zastanowienie © amiga

PK 3 - Drzewo przy granicy kultur
Opis punktu należy do tych moich ulubionych, szczyt górki, wysokie drzewo w lesie, na różnych maratonach bywało z tym różnie i często oznacza cokolwiek. Jednak tym razem jest łatwo, na zjeździe w nogę wbija mi się jakiś patyk dziurawiąc spodnie, ech... Będzie co łatać po powrocie :(
O dziwo lampion znaleziony, karty przedziurkowane i ruszamy dalej, tyle, że popełniamy dość paskudny błąd, bo powinniśmy od razu odbić na zachód, a początkowo jedziemy ścieżką wzdłuż jeziorka i dopiero później odbijamy na zachód, w efekcie lądujemy na niewłaściwej ścieżce..., na dokładkę jesteśmy przekonani że to ta dobra... 2 krotnie próbujemy naprawić błąd i 2 krotnie go powielamy... Masakra... W końcu zawracamy do miejsca gdzie wyszliśmy z okolic jeziorka, spoglądamy na mapę i jedziemy we właściwym kierunku, 250m dalej w końcu jesteśmy na drodze, na której powinniśmy być.
Ja po tym nie jadę, ani nie idę
Ja po tym nie jadę, ani nie idę © amiga

PK 5 - Ruiny wieży drzewo 20m na N
Ruszamy dalej, trochę podjazdu, ale ruiny wierzy widoczne są z daleka, krótki postój na odnalezienie lampionu i możemy jechać dalej.

Gdzie te ruiny?
Gdzie te ruiny? © amiga

PK 6 - drzewo na SE skraju skarpy
Dojazd do PK szybki, od poprzedniego przejechaliśmy max 1.5km ,a pewnie mniej. Tym razem poszło nieźle.

PK 11 - Skraj lasu słupek wysokości
Kolejny bliski punkt, w sumie chyba nawet dobrze, że pojechaliśmy w tą stronę, gorzej, że wcześniej straciliśmy niepotrzebnie sporo czasu. Lampion odnaleziony, kierujemy się na wschód, tam czekają na nas 2 PK 10 i 14 umieszczone po 2 stronach drogi którą jedziemy.

PK 10 - Początek strumienia
Mijamy wjazd na 14 i nieco dalej odbijamy na zachód kierując się na 10-kę. Natykamy się na grupkę bikerów jadących z, i na PK więc z samym odnalezieniem lampionu nie ma większych problemów.

Kolejny PK zaliczony :)
Kolejny PK zaliczony :) © amiga

PK 14 - Przepust
Zawracamy i musimy się cofnąć do drogi, i pojechać tym razem na wschód a później północ. Gdyby wszystkie PK takie były.
A gdzie ten przepust?
A gdzie ten przepust? © amiga

PK 12 - Szczyt górki
Pora zawrócić i skierować się na Bukszewo, tyle, że źle skręcamy i jedziemy na Kaliska..., z pomyłki zdajemy sobie sprawę dopiero w chwili gdy próbujemy odbić na Obielewo... niby wszystko się zgadzało, ale coś jest nie tak. Dobrze, że Darek czuwa.
Błąd nie jest może wielki, bo zaledwie kilka km, ale strata w czasie jest. Zastanawiamy się, czy nie zawrócić do miejsca gdzie mieliśmy skręcić, decydujemy się jednak na drogę przez pola po utwardzonej drodze. Przynajmniej tak wynika z mapy. Początek jest niezły, o droga jest niezła. Tyle, że w którym momencie odbija na północ zamiast prowadzić dalej na zachód. Może inaczej, droga na zachód była, ale wyglądała tak paskudnie iż zdecydowaliśmy się na wariant północy ;)
Wkrótce dojeżdżamy do szosy którą mieliśmy jechać wracając z 14-ki. Dojeżdżamy do Jabłówka, wjeżdżamy w drogę prowadząca w pobliże 12-ki.
Jest las, jest zakręt, jest górka..., tylko gdzie lampion? Po kilku min poszukiwania decydujemy pojechać dalej, objechać górkę i zaatakować z drugiej strony. Wyjeżdżamy z lasu i brzegiem pola objeżdżamy górkę odnajdując ścieżkę, chwilę później jesteśmy już na PK wraz z kilkoma pieszymi. Pomyłka kosztowała nas kolejne kilkadziesiąt minut... Jednego jesteśmy już pewni - nie zaliczymy wszystkich punktów. Pod nóż idą PK 20, 22, 13, a dalej się zobaczy.

PK 15 - Skraj lasu
Dość logiczny wariant, by nie robić niepotrzebnych pustych przelotów przez pół mapy. Kierujemy się na Jabłowo Puckie, po drodze Darek wyprzedza jakiegoś quada..., trzymam się z tyłu i obserwuje rozpaczliwe próby wyprzedzenia rowerzysty, ale się nie da...., widać jaki gość jest wściekłym jak próbuje wydusić kilka km więcej z maszyny. Bawię się nieźle, ale ile można się wlec z tyłu, dobijam quadowca i wyprzedzam go. Dalej jedziemy już w 2-kę. Obieramy kierunek na Wyrębę dojeżdżając do szosy odbijamy początkowo na zachód, by później skierować się w kierunku lasu. Z daleka podejrzewamy gdzie zlokalizowany jest lampion. Pojawia się myśl, by przeprawić się przez zaorane pole na azymut, bo z mapy nie wynika, że da się tam dojechać.
Jednak... to była tylko chwila słabości. Jadąc dalej ścieżką trafiamy na jakąś przecinkę, wygląda na całkiem niezłą i prowadzi z grubsza w interesującym nas kierunku. Chwilę później jesteśmy na PK :)
Ciekawe miejsce
Ciekawe miejsce © amiga
Mnie się tu podoba :)
Mnie się tu podoba :) © amiga

PK 9 - Granica kultur
Kolejny z PK z moim ulubionym opisem.... ;P
Początkowo mieliśmy na niego jechać przez Gąbin, jednak droga prowadząca w pobliżu PK 15 jest na tyle dobra iż decydujemy się na kontynuowanie jazdy nią. Troszkę nie w tym miejscu wyjeżdżamy na szosę więc musimy szybko skorygować plan jednak do samej 9-ki dojeżdżamy w dość niezłym czasie. Nawet opis punktu nam nie przeszkodził :)

Pora obrócić mapę
Pora obrócić mapę © amiga

PK 2 - Skraj rowu
Ponownie dłuższy przelot przez lasy, aż do drogi prowadzącej na Łabiszyn, Chwilę później namierzamy rów i kierujemy się wzdłuż niego, natykamy się na grupę bikerów, wspólnymi siłami odnajdujemy lampion. Można ruszać dalej. Spoglądamy na zegarek i... chyba pora po raz drugi skorygować nasze plany. Odpuszczamy 17, 21, 4, 1, a decyzję co do 19 zostawiamy sobie na później.

Łatwy do namierzenia
Łatwy do namierzenia © amiga

Szczęśliwy Darek
Szczęśliwy Darek © amiga

PK 7 - Brzeg strumienia
Przejazd przez miasto i długi odcinek szosami, po koniec wjazd w teren i jesteśmy na PK. poszło nieźle.

PK 23 - Wielki pień na skarpie
Okolica punktu nie wygląda najlepiej, mocno „nadziubane” na mapie, sporo ścieżek, może być bardzo różnie. Podjeżdżamy pod górkę zsiadamy z rowerów i szukamy pnia. Minutę później mamy podbite karty, pamiątkowa fota i jedziemy dalej.

PK 24 - Skrzyżowanie drzewo 10m na SE
To PK położony najbliżej bazy, mieliśmy zaliczać go jako ostatni, ale plany zostały jakiś czas temu zmienione. Przy 23 jeszcze się zastanawiamy czy aby nie pojechać przez 19-kę... jednak liczba odpuszczonych PK jest zbyt wielka. Jeden więcej, jeden mniej już niewiele zmieni. Sam punkt odnaleziony dość szybko, pozostało skierowanie się na 16 i 18.

PK 18 - Skrzyżowanie
Kierunek Józefinka. Punkt zupełnie bezproblemowy, zaczynamy żałować kilka odpuszczonych PK...., tylko kto mógł wiedzieć, że będzie tak łatwo? 16-ka też nie wygląda specjalnie skomplikowanie
Przyzwoity kawałek drogi
Przyzwoity kawałek drogi © amiga

Pogoda idealna
Pogoda idealna © amiga

PK 16 - Zagłębienie złamane drzewo
początkowo szosą, później trochę terenu i zbliżamy się na PK. Z daleka widać jakieś zagłębienie, wypełnione wodą, zsiadamy z rowrów i zagłębiamy się...
Mija dobre 10-15 min. Po drzewie i lampionie nie widać śladu. Darek postanawia się wrócić... do rowerów i przestudiować mapę jeszcze raz. Słyszę przekleństwa..., coś się stało...? Wracam.... spoglądam na Darka, na rowery i... na lampion dokładnie na wprost :)

Meta
Pałac w Lubostroniu
Pałac w Lubostroniu © amiga

Zawracamy, po głowie chodzi jeszcze myśl, aby zebrać 19-kę..., mamy ok godzinę czasu. Jednak nie. Wracamy do mety, zatrzymujemy się przy pałacu w Lubostroniu i wracamy do szkoły gdzie czeka na nas kolejny ciepły posiłek.
Godzinę później wsiadamy o samochodu i wracamy na Śląsk.

Powrót do domu
Powrót do domu © amiga


Jedyną rzeczą do której bym się przyczepił to mapa..., jej jakość jest tragiczna i potrafiąca generować problemy. Reszta stała na niezłym poziomie.

Nocna Masakra(cja) 2013, czyli błoto, melioranty, policja i senne omamy.

Sobota, 14 grudnia 2013 · Komentarze(4)
Uczestnicy

Marek Piekarczyk - Taka Noc

Jest sobota wcześnie rano, telefony drzą się w niebogłosy, jakoś nie mam ochoty wstać…, na zewnątrz mgła jak diabli, chłodno, ciemno, nieprzyjemnie. Jednak Darek wstaje…, trudno, to w końcu ostatni RNO w tym roku, tylko czemu tak daleko? Na dokładkę nasłuchałem się legend o Śmiejowych PK. Komunikaty startowe też nie brzmią zachęcająco, trasy mokre, sporo błota i 200km do pokonania.
Rowery już spakowane teraz czeka nas długa podróż na północ kraju do Ińska, całość trwa ok 8 godzin, zmęczenie docieramy na miejsce, jest niby jeszcze trochę czasu, teoretycznie można by się przespać…., ale kolejno spotykani znajomi… skracają czas do startu, a trzeba jeszcze przygotować rowery. Po wczorajszej rozmowie z Darkiem coś mnie tknęło, sprawdzam rower i widzę, że mam pękniętą ramę, dokładnie w tym samym miejscu co poprzednią…, shit… Mam to w zasadzie gdzieś, sezon zbliża się powoli do końca, teraz jeszcze trochę pojeżdżę, uszkodzenie nie jest niebezpieczne, ale mam świadomość że jest i z każdym km będzie gorzej, pojawią się zgrzyty… ech…. Znowu dowiem się w serwisie, że używam roweru w sposób niestandardowy.

Jeszcze odpoczywamy © amiga


Trzeba jednak pozakładać na rower kilka drobiazgów, montuję mapnik i… nie ma 2 śrub? Co się z nimi stało, gdy brałem go z domu wszystko było na miejscu…, chwila zastanowienia, mogą być w 2 miejscach albo wypadły w firmie, albo w bagażniku. Mam nadzieję, że to jednak to drugie miejsce, idę poszukać, mija kilka min i odnajduję je… cudem wypadły w samochodzie, mogło być gorzej….

Kolka spotkań przed © amiga


Zakładam resztę osprzętu liczniki, błotniki…, smaruję łańcuch jest nieźle. Pozostaje tylko jakoś się ubrać…, tylko w co? Temperatura ma być na plusie, ale wilgoć i mgła nie będzie przyjemna, na dokładkę coś było o błocie… W końcu idę na kompromis… w razie czego dodatkową bluzę, kurtkę i rękawiczki pakuję do plecaka.

Budynek bazy © amiga

Nad jeziorem, zanim zapadł zmrok © amiga

Dochodzi czas startu, krótka spóźniona odprawa, dostajemy mapy i opisy punktów. Zaczynamy kreślić plan jazdy, od razu zakładając możliwą alternatywę, obydwoje mamy wrażenie, że jeżeli coś ma pójść nie tak to pójdzie…

Na odprawie © amiga


Ruszamy, ciemna w którą się kierujemy nie napawa optymizmem, gęsta zawiesista mgła ogranicza widoczność do kilkudziesięciu metrów. Rzut oka na mapę i kierujemy się na zachód, mam jednak dziwne wrażenie, że wiatr jest sporo mocniejszy niż wspominały prognozy, wydawało mi się, że miał być na poziomie ok. 8km/h, a wieje przynajmniej trzy dychy…, jest zimny, przenikliwy…
Jak do tej pory jest nieźle, cały czas asfalt, przejazd jest szybki jednak po kilku km musimy skręcić w leśną ścieżkę, szybko okazuje się iż informacje o błocie to nie było czcze gadanie, rowery tańczą, utrzymanie kierunku jest problematyczne, chwilami nie ma mowy o jeździe, trzeba zejść z roweru, a to dopiero początek…, odmierzamy odległości i skręcamy w przecinkę, wszytko się zgadza, zatrzymujemy się, tu gdzieś musi być paśnik… i nasz PK 2 - Paśnik, po drabince do góry, tylko co może oznaczać że po drabince do góry? Przy ambonie jeszcze bym zrozumiał, ale paśnik i drabina jakoś nie idą mi w parze. Chwila rozglądania się i jest…, na kilku palach osadzony jest „domek” na drzewach…, to raczej jakieś miejsce do przechowania siana dla zwierząt a nie paśnik ;P, wchodzę na górę, kolejne szczeble drabiny są cholernie śliskie, wejście i przedziurkowanie karty to jedno, ale pozostaje jeszcze zejście, lekko nie ma ale jakoś daję radę. Możemy wrócić na jakiś bardziej cywilizowany dukt, kierujemy się z grubsza na południowy-zachód, by w Długich odbić na południowy-wschód. PK 6 - Skrzyżowanie przecinek – czemu nie lubię takich opisów punktów? To często oznacza szukanie nie wiadomo czego, tym bardziej, że już wcześniej okazało się jak niedokładana jest mapa, jak stare są dane na niej umieszczone, zresztą informacja o tym była w komunikacie startowym…, 30 lat temu może to tak wyglądało. Przejechaliśmy ok. 1.7km od wyjazdy z Białej Ińskiej, jest przecinka, ale ciut za wcześnie, brakuje ok. 300m, postanawiamy jechać dalej…, 2km jest przecinka, niewyraźna, ale jest, wjeżdżamy w nią, szybko okazuje się zupełnie nieprzejezdna, są ślady po wycince…, zresztą gdzie ich nie było… Docieramy do krawędzi lasu i to chyba nie może być to miejsce? Nikt normalny nie postawiłby punktu w takim miejscu. Zawracamy, jedziemy jeszcze 100-200m do przodu, tym razem jesteśmy za daleko, zawracamy do naszej ścieżki na 1700m. Wchodzimy, czasami jedziemy, droga szybko zakręca, zaczyna prowadzić równolegle do „głównej” drogi. To prawie na bank nie to miejsce, obydwoje mamy tego świadomość, ale… punkt gdzieś tu musi być…, przeszukujemy okoliczne drzewa…, nie ma bo… i być nie może. To nie ta ścieżka… Spoglądamy na zegarki, gdzieś nam uciekło sporo czasu, a przecież jeszcze kilka minut temu była 19:00… teraz jest 20 z hakiem….…
Chyba odpuścimy ten punkt, jadąc „główną” ścieżką jeszcze raz spoglądamy w przecinkę na 2000m, nie Daniel chyba nie postawiłby w takim miejscu lampionu, bez przesady…
Trochę szkoda czasu który gdzieś nam przeciekł, gdzieś nam uciekł…, jedziemy z gdybasz na wschód…, po raz pierwszy trafiamy na „kocie łebki”, wrednie się po tym jedzie, te kilka km jest męczące…, w końcu jest cywilizacja – Ciemnik, to tutaj musimy odbić w las, kierując się delikatnie na południowy-zachód, jakiś kilometr ścieżką i później na azymut w las szukać PK 7 - Drewniana wieża, południowo-wschodnia podpora. Trochę przed miejscem gdzie planujemy wejść w las jest ścieżka, z grubsza odbijająca w kierunku wieży, wbijamy się w nią i jedziemy, odmierzamy kolejne metry. W końcu zatrzymujemy się…, w tej mgle g… widać… Powinniśmy już być na miejscu, próbujemy przeszukać okolicę… Pytanie tylko co to jest za wieża.., bo może mieć zarówno 20m jak i 2-3m. Kręcimy się gdzieś na granicy lasu i pola. Mam wrażenie, że coś jest nie tak, wieża wg mapy powinna być jeszcze w lesie, jednak pamiętać trzeba że to co mamy przed sobą to dane sprzed 3 dekad. Mogło się wiele zmienić, w końcu nawet tej ścieżki którą jechaliśmy nie było na niej. Tracimy kolejne dziesiątki minut i nic… po wieży nie ma śladu, widoczność max na 10-15m. Decydujemy się odpuścić…, spoglądam na kierownicę i… masakra... zgubiłem licznik, to już drugi może trzeci w tym roku…, szkoda go, próbuję wrócić po śladach, ale szanse na odnalezienie w nocy, w takich warunkach są zerowe. Źle się zaczyna, to chyba nie będzie nasz najlepszy występ… 2 punkt i drugi raz nie możemy odnaleźć lampionu, powoli ociera do nas, że z czasem też nie będzie lekko i wariant lite który zakładaliśmy na początku też będzie nie do zrealizowania… Może faktycznie odpuścić i zawrócić do mety?
Jednak nie, nie tym razem…., w pobliżu jest PK 1 - Urwany nasyp, na dole w strumieniu, przejście możliwe, strumień chyba powinniśmy zauważyć, na mapie wygląda to jak środek jakiegoś szerokiego przepustu, więc chyba trafimy. Spoglądam na zegarek i chwila rozmowy z Darkiem, przy jakimkolwiek sklepie musimy stanąć, musimy w razie czego uzupełnić zapasy…, Dojeżdżamy do Bytowa, ciut przestrzeliliśmy zjazd, ale wiemy o tym, mało tego, nie zmierzyliśmy odległości od poprzedniego skrzyżowania, decydujemy się na wjazd do „centrum” Bytowa i powrót drogą z odliczonymi metrami… to w sumie może 300-400m, więc nie ma problemu. Dojeżdżamy do skrzyżowania i jest jakiś dzik, jakieś wielkie bydle… we mgle… może koń… Nie to piesek… jakaś pasterska kolumbryna…, na szczęście nie jest nami zainteresowana… reset licznika i zawracamy.
Po drodze Sklep, chyba otwarty…, w każdym bądź razie kręcą się przy nim ludzie… zatrzymujemy się… wchodzę do środka i chwila rozmowy, całe towarzystwo roześmiane, zadowolone, procenty wylewają się z każdego zakątka twarzy…., nie wiem czemu ale od razy pada pytanie czy jesteśmy ze Śląska…, czyżby aż tak było to widać, jakiś śląski zaśpiew w wymowie? Nie wiem…
Kupuję zapasowe energetyki, w końcu przed nami długa noc, jakieś 2 rogale nadziewane chyba czekoladą… Wychodzę na zewnątrz, jeden z biesiadników analizuje z Darkiem mapę, twierdzi, że jest do bani, że nic się nie zgadza, dopiero drugi wyprowadza go z błędu. Bo faktycznie może coś się nie zgadzać gdy czyta się mapę do góry nogami ;P
Dowiadujemy się, że musimy jechać do ostatniego budynku i tam odbić w lewo na „Malioranty”, po kilkunastu minutach rozmowy, żegnamy się, chyba starczy tego dobrego…
Ścieżkę odnajdujemy bez większych problemów i zaczynamy mierzyć…, dojeżdżamy do jakiegoś przepustu, szerokie to…, przeszukujemy okolicę, nie podoba mi się fragment opisu „na dole w strumieniu”, mam nadzieję, że do tego czegoś nie będę musiał wchodzić, „strumień” na dobre kilka metrów na dokładkę miejscami mam wrażenie, że jest kilkadziesiąt cm wody… Średnio mam ochotę na kąpiel. Coś się jednak nie zgadza, Darek zauważa, że kierunki drogi coś się nie zgadzają z mapą, pyzatym ten „urwany nasyp” ma się nijak do tego co tutaj mamy. Ruszamy dalej…, jest przecinka, tym razem kierunki jakby lepsze, odbijamy w prawo i chwilę później jedziemy nasypem…., docieramy do jego końca i jest lampion… Masakra… trzeba bardzo dokładnie czytać opisy punktów, tym razem mają one spore znaczenie i mogą być naprawdę pomocne…., bo skala mapy 1:100000 nie pomaga…

Przymusowa przerwa © amiga


Zawracamy na Bytowo odbijamy początkowo za południowy-zachód, później tak jak prowadzi droga, zmieniamy kierunki by w końcu dotrzeć do Rybaków. Zatrzymujemy się na przystanku, pora coś zjeść…, przy okazji słychać ssyk…, powietrze uchodzi…. Tylko z którego roweru, którego koła, rozstawiamy rowery…, tym razem Darek złapał snejka…, kolejne kilkanaście minut upływa nam na zmianie dętki, posilaniu się…. W końcu jednak ruszamy dalej… w pobliżu, tuż za rzeką powinien być czerwony szlak odbijający w kierunku PK 10 - Most kolejowy, możliwe przejście dołem wzdłuż rzeki, drzewo ok 20m na zachód, sprawdzamy kilka razy, nie ma, przynajmniej nie zauważamy nic co mogło by być ścieżką, dróżką, przecinką…, postanawiamy zaliczyć PK od strony Recza, a jeżeli również nie znajdziemy ścieżki to po nasypie kolejowym musimy tam trafić… Z Rybak do Recza nie ma daleko…, dojeżdżamy do „centrum” i wjeżdżamy w ul Srebrną, która wydaje nam się najbardziej oczywistą, przynajmniej tak wynika z mapy. Dojeżdżamy do końca i… drogę zagradzają nam zasieki a za nimi kilka białych i czarny baran ;P. Obok jest ścieżka, jednak szybko zmienia kierunek, zawracamy, spróbujemy inaczej….

Rybaki nocą © amiga


Kawałek dalej zatrzymuje nas Policja…, „Gdzie to panowie jedziecie”… krótka konwersacja, spoglądają na nasze mapy i dowiadujemy się, że punkt jest tam gdzie oni się załatwiają…, nie brzmi to zachęcająco, jednak wracamy na ul. Srebrną, testujemy jeszcze jeden wjazd, który okazuje się dojazdem do posesji i wracamy do naszych baranów…, gdzieś sobie poszły…, idziemy ścieżką tą którą wcześniej wykluczyliśmy, okazuje się, że po 20 metrach zmienia kierunek na właściwy… Początkowo próbujemy jechać, pojawia się kilka niewyraźnych oznaczeń czerwonego szlaku, jednak szybko giną…, a ścieżka jest mocno niewyraźna i …. nieprzejezdna…, po raz kolejny są ślady po wycince…. Prowadzimy rowery, po lewej stronie mamy nasyp kolejowy, gdzieś w oddali szumi rzeka…, więc chyba dobrze się kierujemy… W końcu porzucamy rowery…, nawet prowadzenie jest uciążliwe…
Docieramy w pobliże rzeki i do wiaduktu…, robi wrażenie, tuż przy budowli jest przerzucona drabinka i kilka belek… decyduję się przejść na czworaka po drabince, belki są śliskie…, obawiam się kąpieli w zimnej rzece, na którą nie mam ochoty… Drabinka jest nie lepsza, czuję jak się ugina… tyle, że ciężar mam rozłożony na 4 punkty…, udaje się przejść na drugą stronę…, odnajduję właściwe drzewo i lampion. Dziurkuję kartę i możemy wracać… Ponowna walka z drabinką, jestem na drugiej stronie…, chwila rozmowy z Darkiem i wiemy że gdy tylko wrócimy do cywilizacji musimy skorygować trasę, dzisiaj już nie powalczymy, czas gdzieś uciekł…, korci zaliczenie punktów 5, 17, H i może coś jeszcze…
Trochę jest do bani bo czeka nas długi, bardzo długi przelot po ruchliwej drodze – 10. Tak też czynimy odpuszczając punkty na południowym skraju mapy. Czeka nas kilkadziesiąt km monotonnego kręcenia. Szosa jest niby prosta jednak, czekają nas kolejne wzniesienia i zjazdy, zresztą w tej okolicy nie przypominam sobie miejsc płaskich, bo albo się jedzie pod górkę, albo z… Chyba najbardziej przypomina to jurę k-cz, tyle, że błota w terenie jest więcej…
Mijamy Wapnicę i tuż przed Nosowem zauważam, że zginął mi Darek, a przecież kilkanaście sekund temu był za mną… coś się musiało stać, zawracam… i widzę, że jest cały… tylko czemu prowadzi rower? Pewnie pana…
Okazuje się, że zaczął śnić na jawie…, masakra.. miałem coś podobnego gdy wracałem z Żywca jakieś pół roku temu, chwilę prowadzimy rowery i decydujemy się na dojazd do Suchania i postój gdziekolwiek, najlepiej gdyby była jakaś stacja benzynowa…
Mijamy kolejne skrzyżowania, na szczęście jest coraz bliżej…, w końcu wjeżdżamy do miasta, pierwsza stacja… a obok jest restauracja…., planujemy wypić jakąś kawę zastanowić się jak najkrócej dojechać do mety…, atmosfera jest na tyle dobra a chęci do dalszej jazdy zerowe, że zostajemy tutaj chyba godzinę, przy okazji posilając się… Darek dostaje kotlet z Brontozaura (nie chodzi o to, że taki stary, ale raczej o wielkość), a ja zostaję przy placku (chociaż wypadało by go nazwać raczej Placem) po węgiersku.
Jest ciepło, jest przyjemnie, spoglądamy na rowery, trzeba jednak wyjść i jechać dalej. Postanawiamy odpuścić 5-kę – opis „dołek” nie brzmi zachęcająco. Za to PK 17 - Mostek, drzewo ok 40m na SW już zdecydowanie lepiej. Względnie szybko docieramy na punkt, nie mamy większych problemów z lampionem…, zawracamy do Sulinowa i poprzez Szadzko gdzie jest punkt żywieniowy „H”, kierujemy się na Dobrzany, byle dotrzeć do Ińska, może uda się chwilę przespać…, w końcu czeka nas jeszcze powrót na Śląsk. Z Dobrzan kierujemy się na Okole i Ciemnik. Tą drogą już jechaliśmy, jej stan był niezły, więc tym razem nie będzie loterii, nie będzie już terenu… Za to diabelnie długi przelot… Gdzieś za Ciemnikiem Darek zwalnia, coś jest nie tak… znowu tylne koło… jesteśmy na tyle blisko, że dopompowujemy je i lecimy do bazy…, została ostatnia prosta, jesteśmy kilka metrów przed wjazdem do szkoły, zahaczam jakoś dziwnie rowerem co chyba powietrze, jakimś cudem nie padam…, za to łamie się przedni błotnik… na dzisiaj to chyba wszystkie straty… Starczy jak na jeden wyjazd…

Zdaje się, że nie mieliśmy najgorzej © amiga

Ciekawe czy klocki jeszcze istnieją? © amiga


Oddajemy karty, okazuje się, że dzisiaj to nawet liderzy klasyfikacji odpuścili część punktów, warunki dały wszystkim popalić… Zwycięzcą zostaje Krzysiek W. z 14-punktami. Gratulacje…

Krótka przerwa na stacji © amiga

Tylko trochę ubrudzone © amiga

FunexOrient 2013

Sobota, 23 listopada 2013 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Marek Dyjak - Piosenka w samą porę


Sobota – jest przed ósmą, z Darkiem jesteśmy już w bazie rajdu, WKS Wawel w Krakowie. Trochę niewyspani, trochę zmęczeni, próbujemy się chwile zdrzemnąć w ciepłym samochodzie. Po kilkunastu minutach przyszła jednak pora na opuszczenie ciepłego pomieszczenia miejsca i przygotowania rowerów do wyjazdu. Pogoda nie jest idealna, ale 8 stopni to i tak nieźle jak na późny listopad, prognozy wspominają coś o opadach w drugiej części dnia.

W bazie - zbieramy się © amiga

W bazie rajdu odbieramy numerki, zipy, chipy i… musimy zapamiętać dojazd do startu, trochę to bez sensu, szczególnie dla kogoś kto nie zna Krakowa. Wiadomo że musimy jechać jakieś 2-3 km na zachód óźniej skręcić w drogę obok Euro Cars Center czy czymś takim…, w tej chwili nas to jeszcze nie absorbuje. Musimy zająć się rowerami i mądrze się ubrać na dzisiaj. Przygotowania zajmują dobre 30-40 minut… w między czasie witamy się z kilkoma znajomymi.

Budynek pamięta jeszcze głęboki PRL © amiga

W końcu musimy pojechać na start, trochę na czuja kierujemy się na zachód, szukając jakiejś giełdy ,czy czegoś takiego nie będzie widać… widzimy bikerów kierujących się gdzieś… i widzimy samochód organizatorów stojący jak to ktoś nazwał w „in middle of nothing”. Bardziej trafnie nie da się określić tego miejsca. Osobiście wolałbym abyśmy dostali chociaż namiastkę mapki (jak na Izerskiej Wyrypie), która wskazałaby to miejsca, a z drugiej strony to myślę, że można by wybrać jakieś bardziej charakterystyczne miejsce w Krakowie.
Brakuje tylko piłkarzy © amiga

Dostajemy 3 mapy. Cześć „główną” obejmującą jakieś 60% obszaru, część północną i zachodnią obejmujące po ok 20% obszaru. Trzeba to dopasować do siebie i rozrysować plan. Każda mapa umieszczona jest w woreczku foliowym, ale papier na którym została wydrukowana również pozostawia wiele do życzenia. Chociaż to drobiazgi. (może poza szczegółem, gdy dla jednego z zawodników brakło mapy części północnej, ma być mu dostarczona w bazie przy Os-ie)
Zgodnie z regulaminem pierwszym punktem jest obowiązkowa jedynka… , prawdę powiedziawszy gdyby nie to to można by było rozrysować trasę na wiele sposobów…, a tak liczba kombinacji jest mocno ograniczona.
Rozrysowujemy plan tylko częściowo obejmujący pierwsze kilkanaście punktów do powrotu do Krakowa, później się zobaczy jak wyglądamy z czasem.
Ruszamy poszukać obowiązkowego „1– Siedzernia P.249 – krzaki w miedzy”. Początkowo jedziemy na zachód kierując się na Mydlniki (przejeżdżamy może km od PK13 który, aż by się prosiło o zaliczenie… ech). Początkowo planujemy najazd na PK od strony Podzamcza, jednak, przejeżdżamy zjazd i decydujemy się na podjazd od strony Szczyglic. Wiele to nie zmieni, już przy kolejnym zjeździe zmiana planów jedziemy jeszcze kawałek i podjeżdżamy wzdłuż A4-ki, początkowo zastanawiam się nad sensem umieszczenia takiego punktu w takim miejscu w krzakach, ale… wystarczy spojrzeć za siebie… i już wiem o co chodziło organizatorom. Niesamowita panorama na lotnisko w Balicach…, widok zapiera dech, chociaż mgła ogranicza widoczność….ale miejsce jest niesamowite. Na podziwianie nie ma zbyt wiele czasu, trzeba się zarejestrować na PK i jechać na kolejny punkcik.
Tym razem kierujemy się na północ…, przejeżdżamy przez całą długość Balic i kierujemy się na Burów, podjazd na tyle nas zajmuje, że przegapiamy skrzyżowanie na który mieliśmy skręcić…, musimy wrócić, dobrze, że to niedaleko. Wjeżdżamy w odpowiednią drogę i… szybko redukujemy przełożenia, dobre kilkunastoprocentowe nachylenie… Licznik pokazuje mi ok 18%... Jest co robić, ale jesteśmy rozgrzani, po wcześniejszym podjeździe na Burów. Prędkość spada do ok 6-7km/h. Dobrze, że to tylko kilkaset metrów… Przed Grzybowem skręcamy na ścieżkę i wjeżdżamy na znany nam czerwony szlak Orlich Gniazd, jak się później okaże nie będzie to jedyne miejsce gdzie będziemy podążać tym szlakiem. W każdym bądź razie może kilkaset metrów dalej zaliczamy punkt - „12 – Dolina Grzybowska” – drzewo obok rowu i spotykamy znajomych. Ponownie zamieniamy kilka zdać i wracamy, my postanawiamy zjechać wąwozem zgodnie z czerwonym szlakiem w kierunku Szczyglic. Nie zazdroszczę tym którzy chcieli podjeżdżać od tej strony, to musi się skończyć spacerem farmera z rowerem pod pachą. Przynajmniej w takich warunkach w jakich przyszło nam dzisiaj rywalizować. Jest mokro, a błoto przykrywają diabelsko śliskie liście. Nawet na zjeździe są chwile gdzie wolę zejść i poprowadzić przez rower… Łudzę się, że takich fragmentów nie będzie zbyt wiele dzisiaj…, jak się później okaże to były tylko mrzonki.

Jaskinia niby jest © amiga

Ze Szczyglic jedziemy drogą 774 na południe, do Krysinowa, bardzo długi przelot, co nas nie dziwi tym bardziej, że na dzisiaj zaplanowane mamy 200km i tylko 16 punktów + odcinek specjalny na którym nie wiemy co będzie. Na Skrzyżowaniu w Kryspinowie odbijamy na wschód i szukamy kolejnego punktu – „2 – jaskinia Kryspinowska – w środku”. Widzimy jakieś skałki za zabudowaniami więc pewnie to gdzieś tam, słyszymy też jakiegoś zawodnika krzyczącego, że tutaj jest. Musimy tylko jakoś wyminąć zabudowania. Jaskinia dość mocno schowana…, na miejscu okazuje się, że jest zupełnie niepozorna z zewnątrz… po prostu 2 metrowej średnicy dziura w ziemi. Tylko gdzie ten lamion?

Ta dziura to niby jaskinia o długości 250m © amiga

Z opisu wynika że w środku, Darek zagląda do środka ale nic nie widzi, sklepienie jest na tyle nisko, że nie decyduje się na dłuższą eksplorację. Szukamy jeszcze raz po okolicy i nie ma…., ponawiam rób1), wchodzę do środka i widzę, że głębiej niż ok 3 metry nie przejdę, na wprost jest jakieś zapadlisko a po lewej niewielka dziura…. Więc ktoś ukradł PK. Decydujemy się na tel. do organizatorów z pytaniem co z PK. Robimy zdjęcia i dojeżdżają kolejni bikerzy, w końcu najmniejsza z nas decyduje się na wejście przez ten niewielki otwór z prawej strony, punkt jest głęboko schowany, dobre kilkanaście metrów dalej niż myśleliśmy… Organizatorzy poszaleli, ale… pozytywnie, już wiemy, że w takich miejscach będzie trzeba dogłębnie zaliczać kolejne tunele, tym bardziej, że na mapie zaznaczone jest jeszcze kilka jaskiń porozrzucane gdzieś po jurze.
Pora jednak ruszyć dalej, tym razem na zachód, większość szosami, przez Cholerzyn i Mników do doliny Mnikowskiej by zaliczyć – „2 – jaskinia na Łopiankach – w środku”. Tym razem jest szeroko, wielkie wejście… i przestrony korytarz… Wchodzimy do środka oboje, kilka metrów do przejścia i jest lampion. Kolejna rejestracja i możemy wracać. Zaczynają mi się podobać jaskinie…, czasami niepozorne, a czasami wielkie…. Zawsze jednak robią wrażenie, chyba nawet nie zdawałem sobie sprawy, że jest tego, aż tyle w okolicy. Może uda się zorganizować jakąś wycieczkę po tych jaskiniach w przyszłym roku, byłoby to ciekawe doświadczenie :).
Jest i punkt, na końcu jaskini © amiga

Piękna miejscówka © amiga

Spoglądamy na mapę, teraz czeka nas odcinek specjalny w okolicach Nawojowej Góry, droga Przez Baczyn, przejeżdżamy od A4-ka i skręcamy na drogę w kierunku „Bazy wysuniętej”, dawno nie jechałem to tak zniszczonym asfalcie, tu już nie było mowy o tym aby omijać dziury, tutaj człowiek modlił się o to aby zaliczać tylko te mniejsze… Dobre 2 km czegoś takiego i w końcu lądujemy w „BW-x – Dom Weselny ul Nawojowa 67” gdzie można się posilić (drożdżówki), czy napić się ciepłej herbaty, obsługa to jakaś młodzież zdradzająca objawy Alzheimera, kilka razy nas się pytali o numery, o to czy to my wychodziliśmy przed chwilą…, massssaakra…

Dostajemy kolejną mapę – OS-a – jest zaznaczone na miej sześć punktów które muszą być zaliczone w kolejności – od 1-6. Nie cieszy to specjalnie, a z drugiej strony obszar jest na tyle niewielki, że nie powinno mieć to większego znaczenia.
Zbieramy się i zjeżdżamy księżycową drogą (tą usianą kraterami) i wjeżdżamy w jedną z przecinek, aby skrócić sobie drogę, do punktu „1 – zejście jarów”, tylko kto zwraca uwagę na jakieś poziome niebieskie kreseczki… ma mapie i w efekcie krótki odcinek łączący bazę z tym punktem pokonujemy dobre kilkanaście minut, a można by było nadłożyć może kilometr kraterami, ale jednak byłoby szybciej. Pod koniec wbijamy się nie w tą przecinkę i zamiast w dół pakujemy się na jakąś górkę… bez możliwości podjazdu…Widzimy, że kierunek coś się nie zgadza, wiec decyzja, albo wracamy ścieżką, albo przebijamy się na azymut…, w końcu zejście jarów musi być w dole..., więc jeżeli zejdziemy kierując się na południowy zachód to powinniśmy trafić na lampion.
Podejścia dają popalić... niby nachylenie nie jest wielkie, ale jest zdradliwie ślisko © amiga

Tak też się dzieje, zejście paskudne, ale lampion widoczny…, punkt zaliczony. Teraz trzeba się przebić na południowy wschód do kolejnego punktu – „2 – szczycik obok strumienia”. Nazwa niebyt zachęcająca, po raz kolejny lądujemy też na czerwonym szlaku jurajskim :), po raz n-ty dzisiaj nie ma mowy chwilami o jeździe, targanie rowerów jest męczące. W końcu docieramy do jakiegoś szuterka i kierujemy się na południe, przejeżdżamy pod A4-ka(po raz kolejny), znajdujemy właściwe przecinki. Widzimy majaczące sylwetki piechurów mających na swoim OS-ie ten sam punkt… z odnalezieniem
Jak ktoś się dopatrzył tutaj ambony © amiga

lampionu nie ma problemu. Zaliczony. Kierujemy się na trójeczkę – „3 – resztki ambony”, przejazd przez Baczyn i lądujemy w dolinie Sanki, kawałek dalej podjazd w terenie, znowu liście, błoto, ale o ile podjazd jeszcze może być i punkt zdobyty (chociaż nazwanie tych kilku patyków amboną), to na zjeździe zaliczam glebę… jest niebezpiecznie, jednak chyba lepiej będzie przynajmniej kawałek zejść. Oględziny rowera i już wiem, że przedni błotnik jest ze mną dzisiaj po raz ostatni, nie wiem czy dojedzie do końca dzisiejszej trasy… Chwila na jakieś poskładanie go do kupy… i możemy ruszać
W zasadzie do każdego punktu trzeba podejść © amiga

dalej na „4 - źródełko”, nie brzmi to zachęcająco po tym co do tej pory mieliśmy na OS-ie (coraz bardziej przypomina mi on OS z Rudawskiej wyrypy gdzie 13 km to brnięcie w błocie po kostki, wtedy zajęło nam to 3 godziny). Jednak tym razem zaskoczenie, dojazd do 4-ki prawie w całości po asfalcie, dopiero końcówka to dość szeroka ścieżka leśna, rejestrujemy się na nim i do zaliczenia pozostały nam już tylko dwa punkty OS-u. „5 – paśnik” – Po raz kolejny czeka nas długi szuter, później asfalt i w końcu wjazd w teren, tym razem banalny punkt, możemy jechać na „6 – skrzyżowanie drogi i strumienia”. Od chwili opuszczenia „Bazy wysuniętej” minęły ponad dwie i pół godziny. Nie spodziewałem się, że to nam tyle zajmie, cieszy, że robimy go w dzień, nie wyobrażam sobie błądzenia po terenie w nocy…., nie zazdroszczę komuś jeżeli zostawił sobie OS-a na koniec…Czujemy zmęczenie… ale szósteczka jest nieopodal, początek to szuterek, a od koniec mamy w warianty, albo dalej szuterek, albo przecinka równoległa do niego. Dzisiaj mamy już obydwaj dość terenu…, podejść, błota…, wybieramy ten pierwszy wariant, szybko docieramy w pobliże PK, rejestrujemy się i… zawracamy do „Bazy Wysuniętej” w Nawojowej Górze. Staramy się wybrać najmniej hardcorowy podjazd i … chyba się udaje, paskudne nachylenie jest na krótkim odcinku. Wkrótce osiągamy bazę i możemy zjeść mało pożywną zupę pomidorową z ryżem i napić się herbary… Niewiele do daje, pomimo tego, że jest to ciepłe to nie pomaga. W sumie w bazie spędzamy dobre 30 minut korygując planowaną trasę, skracamy ją dość mocno. Ignorujemy wszystkie punkty będące na zachodniej i północnej mapie. Postanawiamy wracać do Krakowa zaliczając jeszcze lika PK po drodze.
Zaczynamy od „6 - moczydła kępa drzew / krzyż”. Przez Pisary i Siedlec dojeżdżamy do Radwanowic, gdzie szukamy drogi na Moczydła i dalej na Brzezinkę. Za pierwszym razem wjeżdżamy w zamkniętą drogę. Zbyt wcześnie, ale trafiamy na tubylca, chwila rozmowy i wskazuje nam drogę, mówiąc ze stąd nie ma wyjazdu, że to jedna z tych wsi gdzie diabeł mówi dobranoc… W między czasie Darek pyta się o pobliski pomnik i most kolejowy. Mina „mieszkańca” bezcenna, zdziwił się, że coś takiego jest w okolicy, w końcu on nie pamięta, żeby kiedykolwiek była tu linia kolejowa…, więc i mostu nie powinno być, ale… to może byś stary nieużywany wiadukt…
W końcu żegnamy się i ruszamy dalej, droga początkowo asfaltowa, zmienia się w polną, pojawiają się kamienie, koleiny, błoto, dojeżdżamy do skrzyżowania ścieżek, czytam opis punktu i się śmiejemy, już widzimy jak nazajutrz tubylcy krążą po okolicy szukając wiaduktu kolejowego…. :), jakimś cudem Darek przeczytał opis 5-ki, a nie 6-ki ;P.
Podjeżdża ktoś autem terenowym, pewnie właściciel pola, chwila rozmowy, pytamy się o krzyż, mówi że kiedyś była tam droga, ale została zaorana. Na mapie nie ma jednak drogi, od początku było wiadome, że czeka nas marsz na azymut przez pole – ok 250m..
Ruszam, przechodzę może 5-6 metrów i… jest lampion. Uuuu to chyba pomyłka organizatorów… krzaki co prawda są, ale krzyża nie ma, bo jest głęboko w polu. Niby dla nas dobrze, ale jeżeli ktoś szedł/jechał z drugiej strony to może mieć poważny problem ze znalezieniem tego miejsca. Za to należy się duży minus organizacyjny. Ciekawi mnie ile osób mogło na nim utknąć… Pod warunkiem, że faktycznie zaliczało go z drugiej strony od Doliny Będkowskiej.
Zarejestrowani i szczęśliwi, że nie musieliśmy się przedzierać przez zaorane pole kierujemy się na Moczydła i asfalt w Brzezince. Znowu jest nieźle, znowu da się normalnie jechać, Kierujemy się na Kobylany i dalej Karniowice, w których mieliśmy skręcić na Bolechowice, jednak zmęczenie dało o sobie znać i skręciliśmy na południe, w zasadzie po kilkuset metrach zdaję sobie sprawę, z pomyłki, ale Darek pędzi z górki…, nie mam ochoty go zawracać, olejemy 9-kę i tyle, wiele to już nam nie zmieni, a przynajmniej szybciej będziemy na mecie w cieple… Lądujemy w Zielonej Małej i jedziemy na Brzezie by zaliczyć jeszcze 11-kę którą mamy po drodze. Tym razem prosta nawigacja, chociaż końcówka również pod górkę. Na podjeździe spotykamy zawodników na trasie „Adventure 180” – muszę przyznać, że dopiero oni są „zboczeni” w sumie mają ok 140 km na rowerze, maraton z buta i kilkanaście km kajakiem. Na trasie są od 22:00 w piątek… Na całość mają 40 godzin…, szacun.
Odnajdujemy nasz punkt „11- Brzezie Szlacheckie – krzaki za kapliczką” na lampionie piękny numerek 69 :). Rejestrujemy się i w drogę, do trzynastki w okolicach Bronowic. Wracamy do asfaltu i kierujemy się na Rząskę, Mydlniki by odbić na Bronowice i zaczynamy poszukiwania „13 – Kraków – Fort 41a – w środku”. Mapa w tym miejscu jest mało czytelna, zbyt dużo informacji, zresztą to nie jedyne takie miejsce dzisiaj. Tak po prawdzie to przydały my się rozświetlenia punktów, przy czymś takim. W końcu dojeżdżamy do skrzyżowania 3 przecinek, sprawdzamy pierwszą, kończy się zbyt szybko…, wracamy, sprawdzamy druga i dojeżdżamy na szczyt wzniesienia…, chwilę później jesteśmy na szczycie betonowej budowli, to chyba to, teraz trzeba jakoś zejść i poszperać w środku.
Fort okazuje się niesamowicie rozległy, wielkie przestronne pomieszczenia i korytarze robią wrażenie. Depczemy za to przez cały czas po stertach potłuczonych butelek, szkoda, że to miejsce nie zostało w jakiś sposób zagospodarowane, myślę, że mogło by się stać jedną z atrakcji Krakowa, tym bardziej, że rozciąga się stąd piękny widok na Kraków. Odnajdujemy lampion, rejestracja i wychodzimy… Przed wyjściem Darek słyszy jakiś dziwny dźwięk, zatrzymujemy się, słychać delikatne ssssss… wąż?
Nie…, na tej ilości szkła nie ciężko złapać panę… ;), ale pierwszy raz zdarzyło mi się to podczas prowadzenia roweru . Kawałek dalej gdy wyszliśmy już na ścieżkę wymieniam dętkę. Przed nami jeszcze przynajmniej kilkanaście km. Ubłocone koło jakoś nie pomaga podczas wymiany, trochę czasu schodzi, a już na asfalcie czuję bicie na tylnym kole, na bank opona źle siedzi. Tyle, że teraz już tego nie będę poprawiał, nie dzisiaj.

Noc w mieście © amiga

Wracamy do Mydlnik i odbijamy na Bielany, długi naprawdę długi podjazd…, szkoda że jest tak ciemno, z mapy wynika, że miniemy kolejny Fort - 38 Skała, a szkoda, bo wygląda przynajmniej na mapie na wielki. Tyle, że w tej ciemnicy widzimy max 30-40 metrów przed sobą… Zastanawiamy się nad miejcem wjazdu w kierunku naszego punktu „16 – Kraków – Lasek Wolski – dołek”, początkowo chcemy zrobić to od strony Bielan, jednak zjechać tylko po to aby za chwilę podjeżdżać pod Klasztor Kamedułów wydaje się niezbyt trafionym pomysłem, zostają jeszcze dwie alternatywne ścieżki, pierwsza to zielony szlak pieszy, na którym trzeba będzie odbić w przecinkę łączącą go z niebieskim szlakiem pieszym, albo nieco dalej za Gumańczym Dołem przez stadninę, powinniśmy dotrzeć w okolicę Srebrnej Góry gdzie trzeba będzie poszukać naszego punktu, jako jedynego posiadającego rozświetlenie. Dobrze, że jest bo na mapie jest tak nawalone iż nic nie widać, szlaki o oznaczenia nakładają się na siebie zasłaniając to co jest istotne dla nas. Początkowo jedziemy więc czarnym szlakiem który wyprowadza nas w okolice ogrodzenia klasztoru, z rozświetlenia wynika, że powinniśmy jechać jednak innym szlakiem, prawdopodobnie niebieskim (oczywiście na rozświetleniu nie ma oznaczeń szlaków), który powinien nas poprowadzić nieco bardziej z północnej strony „jaru?”. Na szczęście jest to stosunkowo nieduży teren więc zawrócenie i ponowny najazd to nie problem, jedziemy dalej, prowadzą w sumie 3 szlaki, żółty który szybko odbija na północ, a dalej lecą 2 pozostałe, czyli niebieski i czerwony. Dojeżdżamy do rozwidlenia czerwonego i niebieskiego. Ten pierwszy prowadzi na wschód, a niebieski to ten którym prawdopodobnie odbija na południowy wschód i tym idziemy. Lampion powinien być gdzieś niedaleko…. Trafiamy, jest nawet dołek. ;P
Analiza mapy i najlepszym wariantem będzie zawrócenie na czarny szlak i zjazd do szosy 780. Zjazd to zbyt dużo powiedziane, robi się cholernie stromo, masa błota, liści i śliskich kamieni/skałek. W którymś momencie czuję jak rower tańczy na tym czymś, hamowanie niewiele daje. Cudem udaje mi się zatrzymać na jakimś krótkim wypłaszczeniu. Psycha nie pozwala mi na kontynuację jazdy, krzyczę tylko do Darka aby uważał, bo jest niebezpiecznie. Sprowadzamy rowery…
Jak miło zobaczyć stację © amiga

Szosa…, chwila na odreagowanie i ruszamy, jest nawet ścieżka rowerowa wzdłuż, korzystamy z niej, kilka km dalej wołam do Darka, zauważam po prawej stację Orlenu to… obietnica uzupełnienia elektrolitów, cukru… itp… Decyzja… Hot-Dogi :) największe jakie są…, jakiś energetyk, kola….
Już w centrum © amiga

Szybko odzyskujemy wigor, siły… rodzi się refleksja, czemu nie zajechaliśmy na stację tuż po OS-ie? Ech… Kończymy bułę z parówą i jedziemy nieopodal do „15 – jaskinia jasna – w środku”.
Jaskinia jasna © amiga

Jaskinia a w zasadzie dwie jaskinie są ukryte za drzewami… Ale mapa w tym miejscu wyraźnie wskazuje, że gdzie powinny być skręcamy i jest :), szybko rejestrujemy się przy lampionie i pozostał nam ostatni punkt do zaliczenia w centrum Krakowa – „14 – Kraków - Stare miasto – parkomat P244 Plac Św. Ducha”.

Widać już parkomat © amiga

Jedziemy przez całą długość starego miasta, nie spieszy nam się, jest pięknie…, ten klimat, Ci ludzie, porównać mogę to jedynie chyba z Wrocławiem… Stajemy na chwilę na rynku i szybko zaczepia nas jakiś student, który też miałby ochotę na przygodę :), wymieniamy kila zdań i lecimy szukać placu Św. Ducha… Powinien być wysunięty na północ od rynku.
Specjalnie długi nie błądzimy, już po kilku minutach odnajdujemy plac i parkomat, za to miny taksówkarzy gdy płacimy w parkomacie, aby mieć bilety… bezcenne :). Jestem ciekaw co sobie myśleli…, pewnie nie my pierwsi i nie ostatni byliśmy w tym miejscu.

Na Rynku w Krakowie © amiga

W dość dobrych nastrojach kierujemy się na północny-zachód do bazy, do WKS Wawel. Znowu trochę odzywa się zbyt duża skala miasta… niewiele na niej widać, jednak trafiamy prawie bezbłędnie na miejsce, prawie bo na samym końcu próbujemy podjechać od drugiej strony i natykamy się na zasieki :). Dojeżdżamy na stadion i do budynku, jest meta…, oddajemy chipy i zastanawiamy się co dalej? Idę do kibelka i…. czuję swojskie klimaty jak w pociągach Regio… można kierować się po zapachu. Warunki pozostawiają tutaj sporo do życzenia, chociaż na Transjurze (meta była w tym samym miejsu) nie zauważyłem takiego problemu, może dlatego, że peleton mocno się rozciągnął i nie było zatorów. Ośrodek najlepsze lata ma już dawno za sobą…, ale można by pomyśleć o tym, że przy takiej ilości ludzi będzie potrzebne więcej prysznicy i kibelków…?
Decydujemy się na powrót na Śląsk, pakujemy rowery na samochód i drogę… 80 minut później już w Zabrzu… Możemy w końcu przemyśleć ten występ… tą jazdę… Zabił nas OS… Na kolejnym musimy inaczej zaplanować przejazd, nawet dokładając 100% dystansu, to przy 1:12500 to nie ma wielkiego znaczenia. Przypuszczam, że zwycięzca dokładnie tak zrobił… Z chęcią poznałbym jego relację… i trasę zaliczenia os-a.

Tropiciel 11

Sobota, 26 października 2013 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Waglewski, Fisz, Emade - Dziób Pingwina


Jest już ciemno..., docieramy do bazy w Jelczu-Laskowicach, mamy całkiem sporo czasu, to dobrze, po ostatnich kilku dniach przerzutka tylna odmówiła ponownie współpracy. Po raz n-ty w tym roku zapycha się linka w ostatnim odcinku pancerza. 15 minut później rower już gotowy do wyjazdu.

Rowery już przygotowane © amiga


Jest jednak na tyle czasu, że mamy możemy porozmawiać chwilę ze znajomymi, uzupełnić elektrolity i chwilę się przespać :)

W bazie, tuż po przyjeździe © amiga



W końcu wybija godzina T11 – 1:30. Mamy już mapy, kartę, i błogosławieństwo. Na skróconym wariancie odprawy dowiadujemy się, że punkt G musimy zdobyć z buta, rowerem się nie da, nie ma takiej możliwości..., a już się łudziłem, że chociaż raz będzie prosto.

Chwilę przed startem © amiga


Rozrysowujemy plan, trasę..., skala 1:50000, punkty dość mocno porozrzucane o mapie, coś nie wydaje mi się, aby to miało być 40km jak zapowiadano... ale może się mylę?

Część zawodników już w drodze, inni jeszcze się przygotowują © amiga


Po kilku minutach w końcu ruszamy, jedziemy na punkt znajdujący się najbliżej bazy - „C” - Przy polnej drodze. Znajdujący się na północy. Kluczymy nieco po mieście i w końcu wyjeżdżamy z miasta kierując się na zachód ;P. Nie wiem o co chodzi to kolejny raz gdy wyjazd z miasta sprawia nam spore problemu, za to szwędanie się po bagnach zaczyna być naszą specjalnością..., może to dobra prognoza na kolejne Dymno? ;P

Pędzimy ciemnymi szosami, w pewnej chwili Darek ostro hamuje, robię to samo, niewiele brakuje a wbilibyśmy się w jakieś krzaki oddzielające nas od parkingu przyzakładowego... , coś się nie zgadza, droga miała prowadzić dalej, nie widzę na mapie nic co mogłoby sugerować taką końcówkę... Małe przeszukanie okolicy i kilka metrów z lewej jest cd naszej drogi..., uff... jednak to nie kolejna pomyłka... Docieramy do Miłoszowic. Na PK mamy 2 warianty dojazdu, od południowego wschodu i od północy. Zaznaczyliśmy przecinkę od północy, ale też zakładaliśmy do tego PK będziemy jechać z „C” a nie bezpośredni z bazy... więc pora na pierwszą korektę..., tym bardziej, że natykamy się na grupę bikerów jadących w tym samym kierunku... cóż, jedziemy za nimi, sprawdzając tylko z grubsza odległości i kierunki..., w lesie krążymy trochę to tu to tam..., przecinek w realu jest sporo więcej niż na mapie..., na dokładkę z mapy wynika że ten PK powinien być w zagłębieniu... Tracimy dobre kilkanaście minut..., ale w końcu trafiamy na właściwą przecinkę i zdobywamy nasz pierwszy punkt - „T” - Mogiła. W nagrodę dostajemy po Lionie, ruszamy dalej, kierujemy się na północ, później na wschód by ponownie skręcić na północ w okolice Dziupliny gdzie znajduje się nasz kolejny punkcik - „Z” - Skrzyżowanie dróg leśnych.

Mkniemy po szosach © amiga


Tym razem poszło bezbłędnie, gorzej bo zadanie które dostaliśmy przerosło nas..., wylosowaliśmy 3 zdjęcia psów..., tylko co to za bestie? Jedne nieco przypominał Lessi tylko kolor się nie zgadzał, drugi kudłaty, a trzeci nijaki ;P Jamnika, czy brodacza Zbrosławickiego jeszcze bym rozpoznał, ale to... Dwie nazwy się utrwaliły już po – border collie (ten podobny do Lessi) i nowofunland (duży czarny i kudłaty, trudno rozpoznać gdzie ma początek, a gdzie koniec), trzeciego za diabła sobie nie mogę przypomnieć..., nazwa się nie utrwaliła... cóż... noże na wiosnę będzie kolejna okazja...
Możemy ruszać, batona co prawda nie było, dodatkowych punktów też, trzeba będzie z tym żyć..., jedziemy na nasz zapomniany punkt „C” - Przy polnej drodze. Wybieramy szosy, wbijamy się centralnie na Dziuplinę i kierujemy się na Laskowice aby odbić w przecinkę, trafiamy bezbłędnie.
Klimat przy dojeździe rodem z lat 40, XX wieku..., żołnierze, widać, że zmęczeni wielodniowymi walkami, usmarowani, ubrudzeni, ale witają nas serdecznie i zapraszają do bunkra... Należy się bać, czy jednak będą przyjaźni?

Zejście do podziemi © amiga


Już po quizie © amiga


Na dole Rosjanie, dostajemy broń do rozpoznania, oczywiście taki pacyfista jak ja wie z grubsza którędy kula wylatuje i gdzie należy przycisnąć, ale z delikatnym wspomaganiem elektroniki poszło nieźle. Pierwsze zadanie zaliczone, pozostało rozpoznanie 2 historycznych postaci i to również wychodzi nam dobrze... nie mamy problemów, wychodzimy na zewnątrz, na świeże rześkie powietrze.

Niektórych zmogło © amiga


Kto to jest na fotach © amiga


Możemy sobie pogratulować, możemy wsiąść na rowery i gnać na najdalej wysunięty na północ punkt „W” - Leśna ścieżka.
Spoglądam na licznik..., na bank to nie będzie kółko 40km, ze wstępnych szacunków zrobimy ok 60km. Może za dużo wspomagamy się szosami? Tyle, że do „W” w zasadzie jedyna możliwość dojazdu to szosy, gnamy ile sił w nogach, mijamy Mościsko, skręcamy na Brzezinki i kierujemy się na Chrząstkową Wielką, kilka km przed PK awaria, Darkowi pękła oprawka w okularach... zatrzymujemy się na przystanku i na szybko reperujemy je taśmą klejącą..., ruszamy dalej..., szkoda czasu. Kilka min później spotykamy grupę bikerów wracających z PK, krzyczą do nas, że „W” jes tylko dla trasy pieszej... 60km. Masakra...

Ciągle w drodze © amiga


Faktycznie w legendzie mapy jest taka informacja, ale rysując trasę zakładaliśmy, że wszystkie zaznaczone na mapie PK nas dotyczą..., chyba czasami warto zerknąć na opisy PK, a nie tuż przed dojazdem... ech... Gratis dokręciliśmy kilkanaście km... Zawracamy.
Pędzimy ile sił w nogach, średnia na tym odcinku utrzymuje się powyżej 30km/h, jest jeszcze sporo czasu, dalej jest szansa na zaliczenie wszystkich punktów. Docieramy do „Y” - Przy polnej drodze (ognisko), aż chce się tutaj zostać dłużej, klimat rodem z obozów harcerskich...
Nie możemy zostać, przed nami jeszcze długie kilka godzin jazdy, najbliżej nas jest punkt „D” - Przy strumieniu – polna droga, dojazd względnie prosty, tym bardziej, że od czasu do czasu migają nam czołówki pieszych, docieramy na miejsce, tam dwójka znudzonych gości w namiocie,

Gdzieś na punkcie © amiga


rejestrujemy się, oznaczają nam karty i jedziemy na poszukiwanie punktu „G” - rzeka graniczna (wydawało mi się, że G to skrót od czegoś innego, ale może się mylę?).
Mijamy Dębinę, kierujemy się na północny wschód, by odbić na zachód..., zmieniamy jednak delikatnie plany, po drodze wjeżdżamy w jedną z przecinkę prowadzących na północ, które powinny nas doprowadzić w pobliże punktu, sumiennie odmierzamy odległości, z grusza wszystko się zgadza, teraz pozostało odbić na zachód i odszukać nasz PK..., ścieżka, szubko zmienia się w tor przeszkód, usiana jest gałęziami, miejscami podmokła, brniemy na azymut starając się trzymać kierunek. W końcu z daleka widać błyskające światełka... kierujemy się na nie... jeszcze chwila i punkt osiągnięty, ale..., czeka na nas zadanie do wykonania, musimy przeprawić się na drugą stronę rowu czy może rzeki... po linach rozwieszonych tuż nad... na dokładkę musimy tam przepchnąć również rowery.

Przeprawa na drugą stronę © amiga


Idę pierwszy i chwilę później brnę do pół łydki w bagnie..., na szczęście to tylko kilka kroków, ale buty przemoczone..., teraz droga powrotna, zastanawiam się czy po prostu nie przejść ponownie przez rzekę w końcu gorzej nie będzie, mokry już jestem... Jednak nie, zmieniam linę i ta jest jakby mocniej napięta, bardziej stabilna, tym razem przechodzę bez większego problemu, ściągam rower i czekam na Darka, który chwilę później również zaliczył to zadanie..., możemy wracać, tylko którędy, ścieżka ledwie widoczna, ponownie próbujemy przebijać się na azymut, tyle, że tym razem nie ma błyskających światełek, zostawiliśmy je z tyłu. Jednak trochę szczęścia, trochę samozaparcia i docieramy do jakiejś przecinku z grubsza prowadzącej w kierunku cywilizacji.
Kierujemy się na Łaźno, tam mały błąd nawigacyjny, małe nieporozumienie, ale szybko uzgadniamy wspólny wariant dojazdu i kierujemy się na „P” - leśna droga. Nie mamy problemów z dojazdem i odnalezieniem, ale po raz kolejny czeka na nas zadanie, tym razem jest to tor przeszkód, trzeba się czołgać, skakać jak kozica..., itp... ale poszło nieźle.., możemy jechać dalej, na punkt „R” - Ambona przy strumieniu. Kierujemy się na Kopalinę, odbijamy w kierunku dworca PKP. Tam skręcamy na wschód i później wraz z grupą bikerów kierujemy się na południe, by pod koniec odbić ponownie na wschód jadąc przez ścieżkę usianą pieńkami po wyciętych drzewach... Zdobywamy PK, więc możemy wyjeżdżać, wiemy jedno... czasu jest mniej niż zakładaliśmy, przez niepotrzebną wycieczkę na „W” teraz zaczyna nam go brakować. Chyba odpuścimy „X” - Ruiny i pojedziemy od razu na „A” - Przy strumieniu.
Na mapie mamy wyrysowaną drogę na zachód z początkowym lekkim odbiciem na północ więc.... jedziemy na południe, zastanawia mnie czemu, ale zakładam, że jest w tym jakiś plan, że za chwilę odbijemy na zachód..., Tak sobie jedziemy, jedziemy..., jedziemy, tylko czemu tak długo? W końcu decyzja, musimy w końcu skręcić na zachód, wjeżdżamy w przecinkę i pakujemy się w błotne koleiny, zawracany, szukamy innej przecinki, nieco dalej, niby jest lepiej, da się jechać, ale dość niespodziewanie się kończy, musimy znowu odbić na południe. Docieramy do jakiegoś mostku..., przechodzimy na drugą stronę, robimy kilka kroków i słyszę Darka, wyciągnij mnie.... zdradliwie tutaj, próbujemy się ostrożnie przebijać, jednak w końcu drogę zagradza nam woda, jakieś rowy,

Do mety już niedaleko © amiga


tym razem ja czuję, że ziemia usuwa mi się spod nóg..., chyba pora wrócić się po własnych śladach, ponownie przekraczamy mostek..., wracamy do miejsca gdzie urwała nam się wcześniej przecinka i już na azymut przebijamy się przez las później przez zaorane pole..., ale w oddali widać światła..., byle po drodze nie trafiła nam się kolejna rzeka, bagno itp... Zbliżamy się do jakiejś szosy, widzimy światełka, to nasi.... Próbuję analizować mapę, kombinować gdzie jesteśmy. Na 90% na drodze prowadzącej z punktu „X” - Ruiny do Nowego Dworu. Tyle, że czas nam się skończył, na brodzeniu przez błota, bagna straciliśmy sporo czasu, teraz już tylko chcemy wrócić do bazy.
Odbijamy na Piekary, później Laskowice i przez osiedle Metalowców kierujemy się na metę.

Już w bazie © amiga


Mamy za sobą prawie 70km, zaliczone bagna, rzeki, i inne niespodzianki, na mecie szukamy znajomych, jednak coś ich nie widać..., kierujemy się do jadłodajni, grochówa, chleb... i...

Jakiś sentyment do przeszłości? © amiga


zastanawiamy się co dalej..., możemy się przespać kilka godzin i poczekać na wyniki, albo zwinąć się by o 2 godzinach osiągnąć dom...
Wybieramy to drugie rozwiązanie...., niby niedaleko, ale dawno nie mieliśmy tam męczącego powrotu..., już w domu padam na łóżko i wiem że nie pośpię, dzisiaj jeszcze mała imprezka, na której prawie odpadam...

Podsumowując, 2 błędy, pierwszy to niepotrzebna wycieczka na „W”, dobre kilkadziesiąt minut stracone i powrót z „R”-ki... kosztujący nas ponad godzinę...

Śladu GPS wyjątkowo nie ma, zastrajkowało endomondo :(