Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2012

Dystans całkowity:1961.17 km (w terenie 330.00 km; 16.83%)
Czas w ruchu:80:06
Średnia prędkość:24.48 km/h
Maksymalna prędkość:52.54 km/h
Suma podjazdów:370 m
Maks. tętno maksymalne:207 (112 %)
Maks. tętno średnie:156 (84 %)
Suma kalorii:79003 kcal
Liczba aktywności:52
Średnio na aktywność:37.71 km i 1h 32m
Więcej statystyk

Helenkowe okolice....

Niedziela, 2 września 2012 · Komentarze(2)
Marek Dyjak - Już kąpiesz się nie dla mnie


Niedziela, budzę się, jest 7:20, masakra, spałem 3 godziny, całe 3 godziny…, pierwsze co dostrzegam to głowę Darkana podłodze przykrytą kołdrą, coś mi tu nie pasuje, to nie ten matrix, to nie ta rzeczywistość, zamykam na chwilę oczy, próbuję pozbierać myśli…
Ponownie przyglądam się „Darkowi”, uff, na szczęście to tylko duży pluszowy pies :), nie jest tak źle, stabilizatory jeszcze działają, leżę w łóżku i rozmyślam o wczorajszym dniu, o wczorajszych rozmowach, jest nieźle…


Dolomity... tutaj nie zjadę... jeszcze © amiga



Kamień na kamieniu © amiga


Darek otwórz ? © amiga


Proszę dzwonić © amiga


W końcu pora wstać, i zacząć się zbierać, pozostali domownicy, również się budzą, śniadanie, chwila na rozmowę i kombinujemy gdzie by tu wyskoczyć na rowerze, proponuję Anaberg, ale… obawiam się, że izobroniki skutecznie wyłączą mnie, z dłuższej jazdy, w końcu staje na tym ,że jedziemy do Bibeli, do zalanej kopalni żelaza… . Ruszamy późno jest grubo po 11:00…, trasa planowana jest na ok. 3:00, ale co z tego wyjdzie nikt nie wie…, proszę jedynie „przewodnika” o teren na początku „wycieczki” i to najlepiej niezbyt trudny. Pierwsza prośba zostaje spełniona, jednak z drugą jest mały problem, na dzień dobry, dostaję podjazd na Krajszynę, później kilka kolejnych kilka single-tracków, tak mija godzina, powoli dochodzę do siebie. Jednak Darek wiedział co czyni, mogę w pełni kontrolować to co robię, to jak i gdzie jadę, nie straszne mi już żadne górki, zjazdy, podjazdy, czuję się dobrze…

chwila odpoczynku -Nakło-Chechło © amiga


Bibiela - zatopiona kopalnia © amiga


Ruiny kopalni żelaza © amiga


Niewiele pozostało © amiga


Ruin ciąg dalszy © amiga


Jeden ze stawów.... © amiga


znowu pod górkę ;) - to lubię © amiga


W trasie jest czas na kontynuowanie rozpoczętych w nocy rozmów, a ciągle jest o czym gadać, jest co rozważać, jest czym się dzielić, kumulowanie w sobie problemów nie wychodzi nam najlepiej, a kolejne szczere rozmowy działają oczyszczająco, pobudzają, chce się żyć, znowu :)
Pewnie część problemów gdzieś tam wróci od poniedziałku, skończyły się wakacje, na drogach zwiększy się ruch, ludzie zaczną znowu latać za swoimi błahymi problemami jak oparzeni, liczę jednak na to, że do nich nie dołączę, że będę dalej w moim matrixie, zaprogramowanym przeze mnie, w świecie który znam, z ludźmi (przyjaciółmi) których znam, z którymi tak mile spędziłem weekend :)

Miasto z grabiami w herbie, Matrix - reset

Sobota, 1 września 2012 · Komentarze(5)
Marek Dyjak - Serce z rysa


Jest sobota wcześnie rano, budzę, się, ale nic mi się nie chce, nie chce mi się wstać, nie chce mi się jeść, nie chce mi się wsiadać an rower, nie chce mi się jechać….
… lecz robię to, budzę się, wstaję, jem śniadanie i wsiadam na rower ;)
Pogoda nie rozpieszcza, prognozy na ten dzień zmieniły się wielokrotnie, nie wiem co będzie, pakuję przeciwdeszczówkę , parę cywilnych ciuchów i jadę. Jadę na spotkanie z Igorkiem. Obiecałem, więc nie ma innej opcji, musze tam być, muszę mu kibicować, w zasadzie to nie muszę ale chcę, chcę tam być, chcę kibicować. Nic nie może mi w tym przeszkodzić. Ani pogoda, ani awaria, ani ….
Dla niepoznaki wybieram w większości szosy, pierwotnie nieco terenem na Starganiec, później już przez Mikołów, Orzesze, Rybnik docieram na miejsce, do miasta z grabiami w herbie, do Rydułtów ;)
Po drodze mija mnie samochodem rodzinka K., chwila pogaduch przez okno i gnają dalej, próbuję ich dogonić, jednak mój jednoślad nie rozwija aż takich prędkości. W zasadzie to ja jeszcze nie rozwijam takich prędkości, ale do czasu, cały czas pracuję nad kondycją, wiem, że mam sporo do pokonania, wiem, że nie mogę odpuścić, wiem….
Już na miejscu objazd trasy maratonu z Igorkiem i Darkiem,wpierw wariant dla dorosłych, później dla dzieci. Oba są wymagające, oba są ciężkie, a zeschnięte liście i trochę deszczu tworzą dość specyficzną mieszankę… Jest naprawdę ciężko, ale mój idol (Igor) świetnie sobie radzi, lepiej niż my stare wygi….

Igorek na linii startowej © amiga



No to lecim.... © amiga

Na trasie maratornu © amiga

Nie mogą schody, wyjść nigdy z mody... © amiga


W końcu start ruszają, idzie świetnie, jednak, wywrotka na trasie i paskudne zachowanie jednego z zawodników, skutecznie spowalniają Igorka. Na metę dociera piąty, jest 2 wśród polaków. Jest nieźle, konkurencja czeska była ciężka, ale za rok…
… za rok będzie lepiej, trzymam kciuki.
Na Helenkę docieramy autem, pogoda płata nam kolejne psikusy, raz kropi, raz pada, a raz jest wielce ok. :)
Na miejscu zastanawiamy się nad wypadem rowerowym, jednak aura skutecznie temperuje nasze zapędy, pozostaje nam zabawa z żubrem, a w zasadzie cały stadem żubrów.


Scenka rodzajowa © amiga

Co ja tutaj robię.... © amiga


Postanawiamy jednak zająć się resetowaniem Matrixa, potrzebujemy tego chyba wszyscy, przed oczami migają nam kolejne zastępu kasztelanów, próbujących dogonić żubry.
Na szczęście w między czasie jest sporo czasu na szczere do bólu rozmowy, potrzebuję tego, potrzebujemy tego wszyscy, może to ten rok, te lato, na nas tak wpłynęło? Na szczęście, rozmowa całkiem nieźle się klei, jest niesamowicie, kolejne kawałki muzyki sączącej się z laptopa umilają nam konwersacje…., ech żeby tam zawsze było, żeby tak z wszystkimi można było szczerze porozmawiać, ale część ludzi, znajomych, przyjaciół gdzieś zniknęła, ulotniła się, udaje że wszystko jest ok… .
Ech, to se ne vrati…
Kończymy rozmowy ok. 4:00, pewnie można by kontynuować, jednak zarówno, żubry, jak i kasztelany dawno nas opuściły, a siedzenie samotnie w puszczy nam nie wychodzi. Koniec końców dopada nas morfeusz, pora się wylogować pora na odpoczynek….