Jura Wieluńska z Karoliną, upał, awarie i guz
Niedziela, 22 lipca 2018
· Komentarze(1)
Wczesna pobudka, szybkie zbieranie się i w drogę do Krzeczowa koło Wielunia, trasa mija dość szybko, nigdzie nie ma korków, da się jechać. Nawet Częstochowa nie straszy. Około 6:30 melduję się na miejscu, jest już Karolina. Witamy się, przygotowujemy rumaki i kilka minut po 7 ruszamy. Mam jednak dziwne wrażenie, że już tutaj byłem. Chwila zastanowienia... no tak, przecież jedna z edycji BikeOrientu miała tutaj swoją bazę.
Zresztą relacje z tych zawodów są na blogach: Karoliny, Darka i moim. Działo się wtedy... wspomnienia wracają...
Na dzień dobry postanawiamy podjechać do Kochlewa, na mapie jest zaznaczony drewniany młyn, jakaś kapliczka, wiem, że jeżeli teraz tam nie pojedziemy to wracają nie ma mowy byśmy tam podjechali, będziemy zbyt zmęczeni... Prognozy mówią o dość ciepłym dniu ;)
Trasa pagórkowata, pierwszy podjazd i robi się ciepło, choć termometr twierdzi, że jest coś koło 14 stopni, fakt, w cieniu czuć chód.. ale w słońcu, na otwartej przestrzeni jest już gorąco...
Stary młyn w okolicach Kochlewa © amiga
Kapliczka nieciekawa, młyn faktycznie drewniany, opuszczony, ale stoi, wracając do Krzeczowa znów wspinamy się pod górkę, pada pomysł, a może policzymy górki? Próbujemy, 2 mamy już za sobą... jak będzie dalej.
Wcześnie rano, a słońce już grzeje © amiga
Jako, że jest wczesny poranek, postanawiamy pociągnąć do Wielunia główną drogą, o tej porze w niedzielę, nie spodziewamy się wielkiego ruchu. Jazda jest przyjemna i czasami zaskakująca. Jeszcze w Krzeczowie zauważamy czaszkę pod krzyżem, trzeba stanąć :) Za to później do Rudy, po drodze nie ma specjalnie nic ciekawego, sporo lasów, trochę cywilizacji. Za to w Rudzie zaznaczony jest pałać, kombinujemy jak tam wjechać, okazuje się, że przez... prywatną posesję, choć to jest złe określenie.
Przy drodze stoi blok, pozostałość po PGR, lekko wiejskie klimaty, oczywiście stajemy się atrakcją ;).
Sam pałac nieco dalej... zniszczony, zdewastowany. Wykorzystywany za czasów PRL, pewnie po upadku PGRu stał opuszczony, nikt się nim nie interesował, a w tej chwili są małe szanse na odrestaurowanie. Cóż...
Dookoła walają się śmieci, sporo butelek po piwie, winie... pewnie mieszkańcy nie raz i nie dwa tutaj imprezowali.
Niespodzianka - czaszka pod krzyżem w Krzeczowie © amiga
Zniszczony pałac w Rudzie © amiga
Uśmiechnięta Karolina :) © amiga
Wsiadamy na rowery, do Wielunia jedziemy po dość przyzwoitej DDRce, gdyby jeszcze ta kostka nie była frezowana, bądź zamiast niej wylano by asfalt powiedziałbym, że to wzorcowe wykonanie. Nie ma na niej żadnych niespodzianek, nie wyrastają lampy, znaki. Szkoda tylko, że jest obniżana w miejscach gdzie są wjazdy do posesji... Są miejsca gdzie nami nieźle buja...
Wjeżdżamy do Wielunia © amiga
Sam Wieluń jak przy poprzednich moich wizytach zrobił niezłe wrażenie, centrum zadbane, miłe dla oka. Jako, że jest niedziela wcześnie rano, niewielu mieszkańców kręcie się po centrum. Przystajemy tu i ówdzie, focimy wszystko dookoła. Ponownie wracając wspomnienia, prawie dokładnie 4 lata temu z Darkiem przejeżdżaliśmy przez Wieluń robiąc pętlę 300km :). Wtedy był to najgorętszy dzień roku, dzisiaj zapowiada się równie upalnie. Obym się jednak mylił. Objazd zajmuje nam dobre kilkadziesiąt minut...
Wieluński dom Kultury © amiga
Dawny Zamek Wieluński © amiga
Pomnik Pogromcom hitleryzmu, aż dziwne że dobra zmiana go nie zdemolowała © amiga
Ratusz w Wieluniu © amiga
Baszta Męczarnia © amiga
Wieluński Rynek © amiga
Fundamenty dawnego Kościoła Farnego © amiga
Pamięci blisko 1200 mieszkańców Wielunia... © amiga
Kościół pw. św. Barbary Dziewicy i Męczennicy © amiga
W końcu wyjeżdżamy z miasta kierując się mocno na południe, oczywiście odwiedzamy wszystkie możliwe atrakcje, trochę żal, że nie ma szans na wejście do drewnianych kościołów, w chwili gdy meldujemy się pod nimi trwają poranne nabożeństwa. Cóż... może kiedyś, przy innej wizycie? Za to przed Krzyworzeczką trafiamy na cmentarz choleryczny, na mapie nie ma po nim śladu. Jest mocno zarośnięty, a tablica informacyjna jest wymalowana odręcznie.
Kościół pw. Najświętszego Imienia Maryi © amiga
Pędząca na Bocianie :) © amiga
Cmentarz choleryczny w Krzyworzeczce © amiga
Panorama z okolic Jeziorka © amiga
W końcu trochę z górki © amiga
Na całym odcinku zmagamy się z kolejnymi górkami, czasami są krótkie, a czasami ciągną się kilka km. Za to widoki ze szczytu zapierają dech w piersi. W Ożarowie krótka przerwa przy drewnianym Pałacu, tablica informacyjna mnie denerwuje. W niedzielę, takie punkty, muzea powinny być jednak otwarte. W końcu to jest dzień gdy mogą trafić turyści. W zamian lepiej by było gdyby dniem wolnym był np poniedziałek. Takie rozwiązania stosuje się, nawet u nas. Nie wszędzie jednak ludzie do tego dorośli. Zresztą przy sklepie widać było miejscowy "element" ;) Od rana ławeczka, wino, piweczko... dzień jakoś przeleci... Może i fajne, gdy ogląda się ranczo, ale mieć takich sąsiadów... chyba nie.
Muzeum Wnętrz Dworskich. Oddział Muzeum Ziemi Wieluńskiej © amiga
Zabytkowy Wiatrak w Kocilewie © amiga
Gdy powoli obieramy kierunek na wschód, czujemy, że do tej pory jechaliśmy bądź z wiatrem, bądź mieliśmy go nieco z boku. Teraz trzeba z nim lekko walczyć. Gdy jadę po asfalcie mam wrażenie, że na tylnym kole mam bicie, przy jakimś krótkim postoju zaglądam, sprawdzam co się dzieje... Nie wygląda to zbyt dobrze, lekko uszkodzona opona, widać przetarcie. osnowa jeszcze trzyma ale to kwestia czasu. Na szybko kombinuję co mam w razie czego w plecaku, najważniejsza jest taśma klejąca... A tą mam, 2 rolki ;)...
Wierzbie - Kościół pw. św. Leonarda Opata © amiga
Jadąc dalej słyszę jak tylne koło w rowerze Karoliny trze o coś, zatrzymujemy się na przystanku, zaglądam do klocków, spiłowane. Pora zamienić je miejscami podobnie jak to zrobiliśmy będąc w okolicach Białegostoku. Kilka minut zabawy i ruszamy, ale coś źle zrobiłem, na zjeździe przy próbie hamowania jeden z klocków wypada, zatrzymujemy się, widzę mój błąd, na szczęście nic nie zostało uszkodzone, zgubione. Ufff, kolejne 10 minut i tym razem robimy prosty test na bocznej drodze. Jest lepiej...
Wnętrze Kościoła pw. św. Leonarda Opata © amiga
Są i organy © amiga
Popowice - kościół Wszystkich Świętych © amiga
W Popowie mieliśmy odbić na Grębień, ale tak się zagadaliśmy, że przestrzeliliśmy zjazd, dopiero krajówka uświadomiła nam, że chyba nie tak pojechaliśmy. Trudno, nie ma sensu się wracać, choć przy drodze w Grębieniu zaznaczony jest bar, może restauracja, Jest jeszcze przed południem, ale wyjechaliśmy na tyle wcześnie, że zaczynamy odczuwać głód. Dobrze, że przy kościele w Popowie zjedliśmy o bananie i batonie. Trochę nas to ratuje. Tyle, że słońce zaczyna palić, niby mam coś jeszcze w bukłaku, Karolinie woda jeszcze pluska w bidonie, ale... trzeba myśleć o zakupach. Sklep mile widziany... W Dzietrznikach jest coś otwartego, sklep zaopatrzony dość przyzwoicie. Szybkie zakupy, woda, Karmi, delicje... jest ławeczka w cieniu. Posilamy się, uzupełniamy zapasy wody. Chwila relaksu... Przyglądamy się też mapom. Karolina wspomina coś o Źródle objawienia, podobno jest tam pięknie.... Trzeba odnaleźć to miejsce. Tak więc gdy ruszamy kontrolujemy mapy by dobrze wjechać.
Nareszcie teren ;) © amiga
W drodze do Źródełka Objawienia © amiga
Gdy docieramy na miejsce, nie wierzę, przecież ja tutaj byłem, przy samym źródle był lampion - PK. Kompletnie jestem zaskoczony. W lesie, w cieniu chwilę spędzamy musimy ochłonąć. Przysiadamy na ławeczce, kilka minut rozmowy, gdy troszkę odsapnęliśmy ruszamy dalej.
Przy Źródełku Objawienia © amiga
Staw przy Źródełku Objawienia © amiga
Źródełko Objawienia © amiga
Kaplica przy Źródełku Objawienia © amiga
W okolicach Starej Wsi trafiamy na jakiś przydrożny bar, sporo ludzi, wszyscy zajadają, korzystamy z okazji, zamawiamy polędwiczki z frytkami, a drugą porcję z sałatką. Zaskoczenie... polędwiczki to coś zrobione z kury, opanierowane i utopione w oleju... Frytki standardowe marketowe, za to sałatka niezła...
Szlakiem pieszym kierujemy się na Granatowe Źródła, jeżeli będą tak urokliwe jak to z którego przed chwilą wyjechaliśmy to chyba warto :) Staramy się unikać terenu, niestety nie wszędzie ma to sens, leśne drogi mocno skracają dystans. Jednak miejscami zakopujemy się w piachu. Trzeba poprowadzić rowery.. Pierwsza próba znalezienia źródeł nieudana, wyjeżdżamy w Troninach..., Karola zaczepia miejscowego i... ten nieco nas nakierowuje, przy okazji opowiada historię jak to jeszcze kilka lat temu musieli iść z baniakami po wodę do tego źródła. Cóż... zawracamy i zgodnie ze wskazówkami ponownie wjeżdżamy w las... druga próba i lądujemy na brzegu Warty, to mój błąd, zasugerowałem się mapą, a jak się chwilę później okazało, nie wszystkie ścieżki są na niej zaznaczone. W końcu trafiamy do źródła i zaskoczenie, to niewielki ciek tuż przy mocno zarośniętym rzęsą jeziorku... ścieżka mocno zarośnięta. Cóż... nie wszystko musi być piękne, a to było tylko nasze pobożne życzenie, by i te źródło wyglądało jak Źródło Objawienia.
Szukając Granatowych Źródeł © amiga
Granatowe Źródła © amiga
Jedziemy na Bobrowniki, znam ten szlak czemu ponownie go wybrałem? Kilka km zmagań z piachem. Cenne minuty umykają, choć nie mamy jakiegoś strasznego ciśnienia, że musimy gdzieś dojechać, zawsze możemy zmodyfikować trasę.
Trochę piaskowy szlak rowerowy ;) © amiga
Gdy w końcu docieramy do cywilizacji, a raczej drogi asfaltowej, czujemy ulgę, jazda jest szybsza, ale rozdarcie opony wyraźnie się powiększyło. Czuję jakbym jechał na jakimś narowistym koniu. Bicie koła na około centymetr... Nie jest dobrze.
Na otwartej przestrzeni słońce pokazuje co potrafi.... wysysa z nas resztki sił. Mimo częstego popijania, sporo wody z nas odparowuje. Do Działoszyna coraz bliżej, w centrum... zupełnie nijak, niby jest pałac, ale co z tego. Samo miasto zupełnie nieciekawe.
Nad Wartą © amiga
Milczenie Owiec © amiga
Wapiennik w okolicy Sęsowa © amiga
Pałac w Działoszynie © amiga
Kościół pw. świętej Marii Magdaleny © amiga
Szybko opuszczamy miasteczko, podjedziemy tylko na punkt widokowy... solidny 10% podjazd, na szczycie kolejna kontrola opony... masakra, osnowa ledwo trzyma wszystko w kupie, jestem przygotowany na najgorsze... W razie czego mam w plecaku pustą butelkę po małej koli... będzie przeszczep... Opuszczamy Działoszyn i kierujemy się leśnym szlakiem na Niżankowice, obawiam się czy nie wpakujemy się w kolejne piaski.. chwilami tak niestety też jest, ale... mimo wszystko droga dość przyjemna. Drzewa osłaniają nas od skwaru, na dokładkę pojawił się lekki przyjemny wiatr z północy, jest chłodniej...
Panorama Działoszyna © amiga
A teraz z górki po piachu © amiga
Kwatera wojskowa na cmentarzu w Działoszynie © amiga
Zespół stodół w Działoszynie © amiga
Droga przez las.. © amiga
Kończy nam się woda, zatrzymujemy się przy sklepie, szybkie zakupy i ruszamy do Kamionu, na mojej mapie widnieje droga leśna oznaczona jako szlak koński, na mapie Karoliny jest jednak asfalt... Mam straszą mapę... Gdy wyjeżdżamy spod sklepu okazuje się, że cały odcinek do Kamionu jest po nowiutkim asfalcie :) A w Kamionie trafiamy na drewnianą kapliczkę, jest otwarta, wchodzimy do środka... Miniaturka kościoła zaskakuje...
Modrzewiowa Kapliczka z XVIII wieku w Kamionie © amiga
Wewnątrz kapliczki © amiga
Modrzewiowa kapliczka - 1894-1900 © amiga
W kapliczce na oknie © amiga
Wychodząc z kapliczki walę głową o dach... ból... skóra na czubku głowy rozcięta... trochę krwi, mam ze sobą apteczkę i najlepszą pielęgniarkę w okolicy :)... Kilka minut później z opatrunkiem na głowie ruszamy dalej. Pora wrócić do bazy w Krzczowie.
Drewniany most w Kamionie © amiga
Warta w okolicach Kamionu © amiga
Ostatni leśny odcinek trochę mnie zaskoczył, przy drodze rosną kanie... 2 z nich z dużymi kapeluszami zbieram i obdarowuję nimi Karolinę :), myślę, że w siateczce na plecaku przetrwają ten ostatni krótki odcinek... Jeszcze tylko podjeżdżamy na pobliską stację benzynową, szybka kawa, toaleta, obmycie się z soli, krwi.
Będzie kolacja :) © amiga
Armata w Krzeczowie © amiga
Opona zakończyła żywot © amiga
Na koniec jeszcze zdjęcie armaty i pora się pozbierać, rowery spakowana, wracamy.
Opona w moim rowerze nadaje się do wywalenia, jura Wieluńska po raz kolejny załatwiła mi koło... Trudno... Pora kupić coś nowego. W domu powinienem coś mieć, a pewnie na necie czegoś poszukam...
Dzięki Karolina za kolejną niesamowitą wyprawę, bez Ciebie to nie miło by sensu...
Uwielbiam wycieczki rowerowe w Twoim towarzystwie :-*
Zresztą relacje z tych zawodów są na blogach: Karoliny, Darka i moim. Działo się wtedy... wspomnienia wracają...
Na dzień dobry postanawiamy podjechać do Kochlewa, na mapie jest zaznaczony drewniany młyn, jakaś kapliczka, wiem, że jeżeli teraz tam nie pojedziemy to wracają nie ma mowy byśmy tam podjechali, będziemy zbyt zmęczeni... Prognozy mówią o dość ciepłym dniu ;)
Trasa pagórkowata, pierwszy podjazd i robi się ciepło, choć termometr twierdzi, że jest coś koło 14 stopni, fakt, w cieniu czuć chód.. ale w słońcu, na otwartej przestrzeni jest już gorąco...
Stary młyn w okolicach Kochlewa © amiga
Kapliczka nieciekawa, młyn faktycznie drewniany, opuszczony, ale stoi, wracając do Krzeczowa znów wspinamy się pod górkę, pada pomysł, a może policzymy górki? Próbujemy, 2 mamy już za sobą... jak będzie dalej.
Wcześnie rano, a słońce już grzeje © amiga
Jako, że jest wczesny poranek, postanawiamy pociągnąć do Wielunia główną drogą, o tej porze w niedzielę, nie spodziewamy się wielkiego ruchu. Jazda jest przyjemna i czasami zaskakująca. Jeszcze w Krzeczowie zauważamy czaszkę pod krzyżem, trzeba stanąć :) Za to później do Rudy, po drodze nie ma specjalnie nic ciekawego, sporo lasów, trochę cywilizacji. Za to w Rudzie zaznaczony jest pałać, kombinujemy jak tam wjechać, okazuje się, że przez... prywatną posesję, choć to jest złe określenie.
Przy drodze stoi blok, pozostałość po PGR, lekko wiejskie klimaty, oczywiście stajemy się atrakcją ;).
Sam pałac nieco dalej... zniszczony, zdewastowany. Wykorzystywany za czasów PRL, pewnie po upadku PGRu stał opuszczony, nikt się nim nie interesował, a w tej chwili są małe szanse na odrestaurowanie. Cóż...
Dookoła walają się śmieci, sporo butelek po piwie, winie... pewnie mieszkańcy nie raz i nie dwa tutaj imprezowali.
Niespodzianka - czaszka pod krzyżem w Krzeczowie © amiga
Zniszczony pałac w Rudzie © amiga
Uśmiechnięta Karolina :) © amiga
Wsiadamy na rowery, do Wielunia jedziemy po dość przyzwoitej DDRce, gdyby jeszcze ta kostka nie była frezowana, bądź zamiast niej wylano by asfalt powiedziałbym, że to wzorcowe wykonanie. Nie ma na niej żadnych niespodzianek, nie wyrastają lampy, znaki. Szkoda tylko, że jest obniżana w miejscach gdzie są wjazdy do posesji... Są miejsca gdzie nami nieźle buja...
Wjeżdżamy do Wielunia © amiga
Sam Wieluń jak przy poprzednich moich wizytach zrobił niezłe wrażenie, centrum zadbane, miłe dla oka. Jako, że jest niedziela wcześnie rano, niewielu mieszkańców kręcie się po centrum. Przystajemy tu i ówdzie, focimy wszystko dookoła. Ponownie wracając wspomnienia, prawie dokładnie 4 lata temu z Darkiem przejeżdżaliśmy przez Wieluń robiąc pętlę 300km :). Wtedy był to najgorętszy dzień roku, dzisiaj zapowiada się równie upalnie. Obym się jednak mylił. Objazd zajmuje nam dobre kilkadziesiąt minut...
Wieluński dom Kultury © amiga
Dawny Zamek Wieluński © amiga
Pomnik Pogromcom hitleryzmu, aż dziwne że dobra zmiana go nie zdemolowała © amiga
Ratusz w Wieluniu © amiga
Baszta Męczarnia © amiga
Wieluński Rynek © amiga
Fundamenty dawnego Kościoła Farnego © amiga
Pamięci blisko 1200 mieszkańców Wielunia... © amiga
Kościół pw. św. Barbary Dziewicy i Męczennicy © amiga
W końcu wyjeżdżamy z miasta kierując się mocno na południe, oczywiście odwiedzamy wszystkie możliwe atrakcje, trochę żal, że nie ma szans na wejście do drewnianych kościołów, w chwili gdy meldujemy się pod nimi trwają poranne nabożeństwa. Cóż... może kiedyś, przy innej wizycie? Za to przed Krzyworzeczką trafiamy na cmentarz choleryczny, na mapie nie ma po nim śladu. Jest mocno zarośnięty, a tablica informacyjna jest wymalowana odręcznie.
Kościół pw. Najświętszego Imienia Maryi © amiga
Pędząca na Bocianie :) © amiga
Cmentarz choleryczny w Krzyworzeczce © amiga
Panorama z okolic Jeziorka © amiga
W końcu trochę z górki © amiga
Na całym odcinku zmagamy się z kolejnymi górkami, czasami są krótkie, a czasami ciągną się kilka km. Za to widoki ze szczytu zapierają dech w piersi. W Ożarowie krótka przerwa przy drewnianym Pałacu, tablica informacyjna mnie denerwuje. W niedzielę, takie punkty, muzea powinny być jednak otwarte. W końcu to jest dzień gdy mogą trafić turyści. W zamian lepiej by było gdyby dniem wolnym był np poniedziałek. Takie rozwiązania stosuje się, nawet u nas. Nie wszędzie jednak ludzie do tego dorośli. Zresztą przy sklepie widać było miejscowy "element" ;) Od rana ławeczka, wino, piweczko... dzień jakoś przeleci... Może i fajne, gdy ogląda się ranczo, ale mieć takich sąsiadów... chyba nie.
Muzeum Wnętrz Dworskich. Oddział Muzeum Ziemi Wieluńskiej © amiga
Zabytkowy Wiatrak w Kocilewie © amiga
Gdy powoli obieramy kierunek na wschód, czujemy, że do tej pory jechaliśmy bądź z wiatrem, bądź mieliśmy go nieco z boku. Teraz trzeba z nim lekko walczyć. Gdy jadę po asfalcie mam wrażenie, że na tylnym kole mam bicie, przy jakimś krótkim postoju zaglądam, sprawdzam co się dzieje... Nie wygląda to zbyt dobrze, lekko uszkodzona opona, widać przetarcie. osnowa jeszcze trzyma ale to kwestia czasu. Na szybko kombinuję co mam w razie czego w plecaku, najważniejsza jest taśma klejąca... A tą mam, 2 rolki ;)...
Wierzbie - Kościół pw. św. Leonarda Opata © amiga
Jadąc dalej słyszę jak tylne koło w rowerze Karoliny trze o coś, zatrzymujemy się na przystanku, zaglądam do klocków, spiłowane. Pora zamienić je miejscami podobnie jak to zrobiliśmy będąc w okolicach Białegostoku. Kilka minut zabawy i ruszamy, ale coś źle zrobiłem, na zjeździe przy próbie hamowania jeden z klocków wypada, zatrzymujemy się, widzę mój błąd, na szczęście nic nie zostało uszkodzone, zgubione. Ufff, kolejne 10 minut i tym razem robimy prosty test na bocznej drodze. Jest lepiej...
Wnętrze Kościoła pw. św. Leonarda Opata © amiga
Są i organy © amiga
Popowice - kościół Wszystkich Świętych © amiga
W Popowie mieliśmy odbić na Grębień, ale tak się zagadaliśmy, że przestrzeliliśmy zjazd, dopiero krajówka uświadomiła nam, że chyba nie tak pojechaliśmy. Trudno, nie ma sensu się wracać, choć przy drodze w Grębieniu zaznaczony jest bar, może restauracja, Jest jeszcze przed południem, ale wyjechaliśmy na tyle wcześnie, że zaczynamy odczuwać głód. Dobrze, że przy kościele w Popowie zjedliśmy o bananie i batonie. Trochę nas to ratuje. Tyle, że słońce zaczyna palić, niby mam coś jeszcze w bukłaku, Karolinie woda jeszcze pluska w bidonie, ale... trzeba myśleć o zakupach. Sklep mile widziany... W Dzietrznikach jest coś otwartego, sklep zaopatrzony dość przyzwoicie. Szybkie zakupy, woda, Karmi, delicje... jest ławeczka w cieniu. Posilamy się, uzupełniamy zapasy wody. Chwila relaksu... Przyglądamy się też mapom. Karolina wspomina coś o Źródle objawienia, podobno jest tam pięknie.... Trzeba odnaleźć to miejsce. Tak więc gdy ruszamy kontrolujemy mapy by dobrze wjechać.
Nareszcie teren ;) © amiga
W drodze do Źródełka Objawienia © amiga
Gdy docieramy na miejsce, nie wierzę, przecież ja tutaj byłem, przy samym źródle był lampion - PK. Kompletnie jestem zaskoczony. W lesie, w cieniu chwilę spędzamy musimy ochłonąć. Przysiadamy na ławeczce, kilka minut rozmowy, gdy troszkę odsapnęliśmy ruszamy dalej.
Przy Źródełku Objawienia © amiga
Staw przy Źródełku Objawienia © amiga
Źródełko Objawienia © amiga
Kaplica przy Źródełku Objawienia © amiga
W okolicach Starej Wsi trafiamy na jakiś przydrożny bar, sporo ludzi, wszyscy zajadają, korzystamy z okazji, zamawiamy polędwiczki z frytkami, a drugą porcję z sałatką. Zaskoczenie... polędwiczki to coś zrobione z kury, opanierowane i utopione w oleju... Frytki standardowe marketowe, za to sałatka niezła...
Szlakiem pieszym kierujemy się na Granatowe Źródła, jeżeli będą tak urokliwe jak to z którego przed chwilą wyjechaliśmy to chyba warto :) Staramy się unikać terenu, niestety nie wszędzie ma to sens, leśne drogi mocno skracają dystans. Jednak miejscami zakopujemy się w piachu. Trzeba poprowadzić rowery.. Pierwsza próba znalezienia źródeł nieudana, wyjeżdżamy w Troninach..., Karola zaczepia miejscowego i... ten nieco nas nakierowuje, przy okazji opowiada historię jak to jeszcze kilka lat temu musieli iść z baniakami po wodę do tego źródła. Cóż... zawracamy i zgodnie ze wskazówkami ponownie wjeżdżamy w las... druga próba i lądujemy na brzegu Warty, to mój błąd, zasugerowałem się mapą, a jak się chwilę później okazało, nie wszystkie ścieżki są na niej zaznaczone. W końcu trafiamy do źródła i zaskoczenie, to niewielki ciek tuż przy mocno zarośniętym rzęsą jeziorku... ścieżka mocno zarośnięta. Cóż... nie wszystko musi być piękne, a to było tylko nasze pobożne życzenie, by i te źródło wyglądało jak Źródło Objawienia.
Szukając Granatowych Źródeł © amiga
Granatowe Źródła © amiga
Jedziemy na Bobrowniki, znam ten szlak czemu ponownie go wybrałem? Kilka km zmagań z piachem. Cenne minuty umykają, choć nie mamy jakiegoś strasznego ciśnienia, że musimy gdzieś dojechać, zawsze możemy zmodyfikować trasę.
Trochę piaskowy szlak rowerowy ;) © amiga
Gdy w końcu docieramy do cywilizacji, a raczej drogi asfaltowej, czujemy ulgę, jazda jest szybsza, ale rozdarcie opony wyraźnie się powiększyło. Czuję jakbym jechał na jakimś narowistym koniu. Bicie koła na około centymetr... Nie jest dobrze.
Na otwartej przestrzeni słońce pokazuje co potrafi.... wysysa z nas resztki sił. Mimo częstego popijania, sporo wody z nas odparowuje. Do Działoszyna coraz bliżej, w centrum... zupełnie nijak, niby jest pałac, ale co z tego. Samo miasto zupełnie nieciekawe.
Nad Wartą © amiga
Milczenie Owiec © amiga
Wapiennik w okolicy Sęsowa © amiga
Pałac w Działoszynie © amiga
Kościół pw. świętej Marii Magdaleny © amiga
Szybko opuszczamy miasteczko, podjedziemy tylko na punkt widokowy... solidny 10% podjazd, na szczycie kolejna kontrola opony... masakra, osnowa ledwo trzyma wszystko w kupie, jestem przygotowany na najgorsze... W razie czego mam w plecaku pustą butelkę po małej koli... będzie przeszczep... Opuszczamy Działoszyn i kierujemy się leśnym szlakiem na Niżankowice, obawiam się czy nie wpakujemy się w kolejne piaski.. chwilami tak niestety też jest, ale... mimo wszystko droga dość przyjemna. Drzewa osłaniają nas od skwaru, na dokładkę pojawił się lekki przyjemny wiatr z północy, jest chłodniej...
Panorama Działoszyna © amiga
A teraz z górki po piachu © amiga
Kwatera wojskowa na cmentarzu w Działoszynie © amiga
Zespół stodół w Działoszynie © amiga
Droga przez las.. © amiga
Kończy nam się woda, zatrzymujemy się przy sklepie, szybkie zakupy i ruszamy do Kamionu, na mojej mapie widnieje droga leśna oznaczona jako szlak koński, na mapie Karoliny jest jednak asfalt... Mam straszą mapę... Gdy wyjeżdżamy spod sklepu okazuje się, że cały odcinek do Kamionu jest po nowiutkim asfalcie :) A w Kamionie trafiamy na drewnianą kapliczkę, jest otwarta, wchodzimy do środka... Miniaturka kościoła zaskakuje...
Modrzewiowa Kapliczka z XVIII wieku w Kamionie © amiga
Wewnątrz kapliczki © amiga
Modrzewiowa kapliczka - 1894-1900 © amiga
W kapliczce na oknie © amiga
Wychodząc z kapliczki walę głową o dach... ból... skóra na czubku głowy rozcięta... trochę krwi, mam ze sobą apteczkę i najlepszą pielęgniarkę w okolicy :)... Kilka minut później z opatrunkiem na głowie ruszamy dalej. Pora wrócić do bazy w Krzczowie.
Drewniany most w Kamionie © amiga
Warta w okolicach Kamionu © amiga
Ostatni leśny odcinek trochę mnie zaskoczył, przy drodze rosną kanie... 2 z nich z dużymi kapeluszami zbieram i obdarowuję nimi Karolinę :), myślę, że w siateczce na plecaku przetrwają ten ostatni krótki odcinek... Jeszcze tylko podjeżdżamy na pobliską stację benzynową, szybka kawa, toaleta, obmycie się z soli, krwi.
Będzie kolacja :) © amiga
Armata w Krzeczowie © amiga
Opona zakończyła żywot © amiga
Na koniec jeszcze zdjęcie armaty i pora się pozbierać, rowery spakowana, wracamy.
Opona w moim rowerze nadaje się do wywalenia, jura Wieluńska po raz kolejny załatwiła mi koło... Trudno... Pora kupić coś nowego. W domu powinienem coś mieć, a pewnie na necie czegoś poszukam...
Dzięki Karolina za kolejną niesamowitą wyprawę, bez Ciebie to nie miło by sensu...
Uwielbiam wycieczki rowerowe w Twoim towarzystwie :-*