Poranna nuda....
Piątek, 7 marca 2014
· Komentarze(2)
Kategoria do 34km, Do/Z Pracy, Solo, W jedną stronę
Gianki i Pacyfki - Artur Andrus
Po wczorajszej przerwie rowerowej związanej ze szwendaniem się po lekarzach, dzisiaj przyszła w końcu chwila by dosiąść rumaka... jednego z 2 stojącego w prywatnej stajni. Zastanawiam się czy wziąć kasztanowatego, czy może lepszy będzie kary?
Jako, że dość szybko orientuję się iż za prędko nie opuszczę domu i trzeba będzie raczej ciągnąć szosami wybór pada na Karego. Jest szybszy, ale wybredny jeżeli chodzi o podłoże.
W końcu jesteśmy na zewnątrz, w chwili wyjazdu jest 7:16. Nie za dobrze... Trzeba będzie pogalopować. Standardowo chwila postoju w Piotrowicach na skrzyżowaniu AK i Kościuszki. Tuż przed wiaduktem jakiś raptus wyprzedza mnie na podwójnej ciągłej... Może nie było by w tym nic zdrożnego, jednak widok nadjeżdżających samochodów z naprzeciwka jakoś nie napawa mnie optymizmem.
W Panewnikach chwila wahania..., może jednak skręcić w las..., poddaję się temu pragnieniu i minutę później jestem już w kniei. Szerokie ścieżki, więc można nieco poszaleć, problematyczne są jedynie gałęzie leżące to tu, to tam... W wszystko przez "wiosenną" wycinkę drzew, zresztą jak się później okaże nie jedyną na trasie mojego przejazdu.
W Halembie natykam się na jakąś sierotkę próbującą skręcić w prawo z ul. Piotra Skargi w 1-go Maja... przy pustej drodze. Dobrze, że jednak jadę wariantem nieco bardziej leśnym. Chociaż jeszcze kilka km i będę musiał zmierzyć się z moimi demonami..., przesadzam... ale mam jakiś uraz do zjazdu z A4-ki w Kończycach. 2 lata temu zaliczyłem tam dość paskudną glebę... Niby nic takiego..., po takim czasie jeżdżę zupełnie inaczej, pewniej, wiem czego spodziewać się po rowerze, po nawierzchni po warunkach w których jadę..., ale uraz do tego miejsca pozostał.
Z drugiej strony uświadamiam sobie, że dzisiaj jadę najstarszym wariantem dojazdu do pracy, jak sobie przypomnę ile czasu przesiedziałem nad google-maps-earth..., ale warto było. Do dzisiaj w zasadzie żadna modyfikacja, żaden wariant (poza dobudowaną Bielszowicką) nie jest krótsza.
Chwila strachu w Kończycach i dojeżdżam do Lasku Makoszowskiego, zbliża się 8:00, niedobrze, bo ruch będzie wielki... z drugiej strony przejazd przez park zajmie mi trochę czasu, więc jest szansa iż uda się dzisiaj nie napotkać spowalniaczy.
Za wiaduktem w Sośnicy tuż przy rondzie, jakiś kretyn próbuje mnie zabić..., wyprzedza na kartkę papieru, przy wysepce l lewej strony, nie daję się... . Mam ochotę wkręcić mu jaja w szprychy za karę.
Kilka km dalej dla odmiany trafiam na wlokący się spowalniacz w postaci autobusu..., najgorsze, że specjalnie nie było go jak wyprzedzić, więc wlokę się przez prawie całą ul. Błogosławionego Czesława z prędkością niewiele większą niż 20km/h. Ech...
Na szczęście do bram firmy pozostało już niewiele, kilka min później odprowadzam Karego do "stajni", a sam udaję się do pracy.
Fotoskecher - rok temu © amiga
Po wczorajszej przerwie rowerowej związanej ze szwendaniem się po lekarzach, dzisiaj przyszła w końcu chwila by dosiąść rumaka... jednego z 2 stojącego w prywatnej stajni. Zastanawiam się czy wziąć kasztanowatego, czy może lepszy będzie kary?
Jako, że dość szybko orientuję się iż za prędko nie opuszczę domu i trzeba będzie raczej ciągnąć szosami wybór pada na Karego. Jest szybszy, ale wybredny jeżeli chodzi o podłoże.
W końcu jesteśmy na zewnątrz, w chwili wyjazdu jest 7:16. Nie za dobrze... Trzeba będzie pogalopować. Standardowo chwila postoju w Piotrowicach na skrzyżowaniu AK i Kościuszki. Tuż przed wiaduktem jakiś raptus wyprzedza mnie na podwójnej ciągłej... Może nie było by w tym nic zdrożnego, jednak widok nadjeżdżających samochodów z naprzeciwka jakoś nie napawa mnie optymizmem.
W Panewnikach chwila wahania..., może jednak skręcić w las..., poddaję się temu pragnieniu i minutę później jestem już w kniei. Szerokie ścieżki, więc można nieco poszaleć, problematyczne są jedynie gałęzie leżące to tu, to tam... W wszystko przez "wiosenną" wycinkę drzew, zresztą jak się później okaże nie jedyną na trasie mojego przejazdu.
W Halembie natykam się na jakąś sierotkę próbującą skręcić w prawo z ul. Piotra Skargi w 1-go Maja... przy pustej drodze. Dobrze, że jednak jadę wariantem nieco bardziej leśnym. Chociaż jeszcze kilka km i będę musiał zmierzyć się z moimi demonami..., przesadzam... ale mam jakiś uraz do zjazdu z A4-ki w Kończycach. 2 lata temu zaliczyłem tam dość paskudną glebę... Niby nic takiego..., po takim czasie jeżdżę zupełnie inaczej, pewniej, wiem czego spodziewać się po rowerze, po nawierzchni po warunkach w których jadę..., ale uraz do tego miejsca pozostał.
Z drugiej strony uświadamiam sobie, że dzisiaj jadę najstarszym wariantem dojazdu do pracy, jak sobie przypomnę ile czasu przesiedziałem nad google-maps-earth..., ale warto było. Do dzisiaj w zasadzie żadna modyfikacja, żaden wariant (poza dobudowaną Bielszowicką) nie jest krótsza.
Chwila strachu w Kończycach i dojeżdżam do Lasku Makoszowskiego, zbliża się 8:00, niedobrze, bo ruch będzie wielki... z drugiej strony przejazd przez park zajmie mi trochę czasu, więc jest szansa iż uda się dzisiaj nie napotkać spowalniaczy.
Za wiaduktem w Sośnicy tuż przy rondzie, jakiś kretyn próbuje mnie zabić..., wyprzedza na kartkę papieru, przy wysepce l lewej strony, nie daję się... . Mam ochotę wkręcić mu jaja w szprychy za karę.
Kilka km dalej dla odmiany trafiam na wlokący się spowalniacz w postaci autobusu..., najgorsze, że specjalnie nie było go jak wyprzedzić, więc wlokę się przez prawie całą ul. Błogosławionego Czesława z prędkością niewiele większą niż 20km/h. Ech...
Na szczęście do bram firmy pozostało już niewiele, kilka min później odprowadzam Karego do "stajni", a sam udaję się do pracy.
Fotoskecher - rok temu © amiga