Śnieżka 2014
Sobota, 9 sierpnia 2014
· Komentarze(1)
Kategoria W towarzystwie, tam i z powrotem, Rajdy/Maratony, do 68km
Piotr Rogucki - Wielkie K
Dzień nietypowy, pobudka w Borowicach i szybki wyjazd do Karpacza... ostawiamy Anetkę i Wiktora w okolice wyciągu, a sami jedziemy do centrum, zostawiamy samochód i przygotowujemy rowery i siebie... Darek przekonuje mnie do rozgrzewki na którą nie mam zupełnie ochoty. A drugiej strony może to i lepiej..., cóż i tak nie spodziewam się cudów... Ten rok to jedno pasmo problemów najczęściej ze zdrowiem. Jednak jak co roku założenie jest tylko jedno wjechać, wejść na Śnieżkę nawet gdybym musiał wnieść rower.
Po krótkiej rozgrzewce jedziemy na start, w między czasie rozmawiamy ze znajomymi z kolegami z firmy...i w końcu doczekaliśmy się startu...
Chwilę przed startem © amiga
Początek jak zwykle dość banalny, bo po szosie, jednak te 3 km jakoś wyjątkowo mi się dłużą..., chyba zapomniałem jak długi jest ten początkowy fragment, dojeżdżamy do Wangu, zaczyna się kostka i stromy podjazd... nogi płoną, jednak jakimś cudem podjeżdżam, czuję zmęczenie... czuję ten podjazd... Spoglądam na pulsometr pokazuje coś koło 165... - czyli się op...am...
Jednak wiem jedno to w końcu dopiero początek, przede mną jeszcze 10km wertepów, nie ma co się wygłupiać, wspinam się kawałek po kawałku, w końcu gdzieś tam w lesie ktoś mi delikatnie zajeżdża drogę, uślizg i.. leżę... Chyba pierwszy raz zaliczam glebę na tym podjeździe..., na szczęście prędkość spacerowa, będzie co najwyżej siniak... Ruszam dalej...
Ostatni podjazd © amiga
Szczęśliwy Darek © amiga
Po kolejnym długim i mozolnym odcinku spotykam kogoś proszącego o dętkę... większość ludzi go olewa, ale ja jak zawsze mam ze sobą pełny arsenał narzędzi... pomimo braku plecaka to i tak jakiś klucz do kasety i francuz by się znalazł :) w torbie podsiodłowej... Oddaję dętkę i ruszam dalej... Zbliżam się do strzechy, czuję ból, widzę osoby zsiadające z rowerów... chyba zrobię to samo... przechodzę kilkadziesiąt metrów i wsiadam na rower, dopadam wyjątkowo bufetu umieszczonego tuż przy budynku... Szybki banan, woda i ruszam dalej, tylko po diabła wiozę ze sobą litr isotoniców jeżeli z tego nie korzystam? Może później się przydadzą....
Ciężki podjazd, ale już widać szczyt, widać schronisko... oceniam, że zajmie mi to ok 30-40 minut...
Co chwilę kamienie wybujają z rytmu, w końcu chwila słabości i krótki spacer, ale... tak nie może być... wsiadam na rower i jadę dalej...
W końcu po długim boju Dom Śląski... prawie kilometrowe siodło, w końcu można chwilę odpocząć, co z tego, że rower podskakuje na wertepach, na liczniku ponad 30km/h :), spory ruch pieszy, trzeba bardzo uważać.
P...ę nie jadę ;P © amiga
Schronisko coraz bliżej... ostatni podjazd... ostatni kilometr... Początkowo jadę... gdzieś w 2/3 długości denerwują mnie piesi rowerzyści którzy wpychają rowery szybciej niż ja jadę, licznik pokazuje coś około 4-5km... przegięcie... w końcu decyzja, podejdę ostatnie kilkaset metrów... koniec z torturami... nie dziś... Będę szybciej na szczycie... Docieram na szczyt. czas coś kolo 1:45... gorzej niż rok i 2 lata temu, ale cóż... ważne że dotarłem... Jest jeszcze coś dziwnego, coś co również czułem w zeszłym roku, wydaje mi się, że jechałem bardzo asekuracyjnie, bojąc się, że braknie gdzieś mi sił, starając się je zachować na później... Może to i dobra taktyka...? Tzn dobra przy długich dystansach, a nie przy krótkim sprincie... (przesadzam). Na mecie czekali już na mnie Andrzej i Darek... pierwszy z czasem 1:17 drugi 1:39 (wartości z pamięci), a kilka minut później dołącza do nas Krzysiek.
Na szczycie © amiga
Drużyna w komplecie © amiga
Jakiś znak? © amiga
Sporo rowerzystów © amiga
W sumie i tak wjechałem w czasie krótszym niż się spodziewałem, może za rok będzie lepiej... kto wie.....
Na szczycie za to szok... jesteśmy ponad godzinę i cały czas świeci słońce jest ciepło, temperatura w okolicach 25 stopni, to najlepsze warunki z jakimi się tutaj spotkałem... Po prostu jest idealnie.
Widoki rewelacyjne © amiga
Pogoda też dopisała © amiga
Chyba warto było się pomęczyć © amiga
Przyszła jednak pora na drugą część imprezy, trzeba zjechać... za pilotem, tej części chyba bardziej nie lubię... kocie łebki zabijają bardziej przy jeździe w dół na zaciśniętych klamkach... Pierwszy i zarazem ostatni postój przy Domu Śląskim, ten najbardziej wredny fragment mamy już za sobą. Ciąg dalszy już nie jest, aż tak paskudny całość trwa ponad godzinę... Gdy za Wangiem wjeżdżamy na asfalt, tak jak co roku czuję ulgę... dłonie mogą odpocząć...
Krótka przerwa na zjeździe © amiga
Kolejna Śnieżka zaliczona, może to nie był najlepszy mój występ... ale nie można mieć wszystkiego..., za rok będzie kolejna okazja na podjazd...
2 medale :) © amiga
Dzień nietypowy, pobudka w Borowicach i szybki wyjazd do Karpacza... ostawiamy Anetkę i Wiktora w okolice wyciągu, a sami jedziemy do centrum, zostawiamy samochód i przygotowujemy rowery i siebie... Darek przekonuje mnie do rozgrzewki na którą nie mam zupełnie ochoty. A drugiej strony może to i lepiej..., cóż i tak nie spodziewam się cudów... Ten rok to jedno pasmo problemów najczęściej ze zdrowiem. Jednak jak co roku założenie jest tylko jedno wjechać, wejść na Śnieżkę nawet gdybym musiał wnieść rower.
Po krótkiej rozgrzewce jedziemy na start, w między czasie rozmawiamy ze znajomymi z kolegami z firmy...i w końcu doczekaliśmy się startu...
Chwilę przed startem © amiga
Początek jak zwykle dość banalny, bo po szosie, jednak te 3 km jakoś wyjątkowo mi się dłużą..., chyba zapomniałem jak długi jest ten początkowy fragment, dojeżdżamy do Wangu, zaczyna się kostka i stromy podjazd... nogi płoną, jednak jakimś cudem podjeżdżam, czuję zmęczenie... czuję ten podjazd... Spoglądam na pulsometr pokazuje coś koło 165... - czyli się op...am...
Jednak wiem jedno to w końcu dopiero początek, przede mną jeszcze 10km wertepów, nie ma co się wygłupiać, wspinam się kawałek po kawałku, w końcu gdzieś tam w lesie ktoś mi delikatnie zajeżdża drogę, uślizg i.. leżę... Chyba pierwszy raz zaliczam glebę na tym podjeździe..., na szczęście prędkość spacerowa, będzie co najwyżej siniak... Ruszam dalej...
Ostatni podjazd © amiga
Szczęśliwy Darek © amiga
Po kolejnym długim i mozolnym odcinku spotykam kogoś proszącego o dętkę... większość ludzi go olewa, ale ja jak zawsze mam ze sobą pełny arsenał narzędzi... pomimo braku plecaka to i tak jakiś klucz do kasety i francuz by się znalazł :) w torbie podsiodłowej... Oddaję dętkę i ruszam dalej... Zbliżam się do strzechy, czuję ból, widzę osoby zsiadające z rowerów... chyba zrobię to samo... przechodzę kilkadziesiąt metrów i wsiadam na rower, dopadam wyjątkowo bufetu umieszczonego tuż przy budynku... Szybki banan, woda i ruszam dalej, tylko po diabła wiozę ze sobą litr isotoniców jeżeli z tego nie korzystam? Może później się przydadzą....
Ciężki podjazd, ale już widać szczyt, widać schronisko... oceniam, że zajmie mi to ok 30-40 minut...
Co chwilę kamienie wybujają z rytmu, w końcu chwila słabości i krótki spacer, ale... tak nie może być... wsiadam na rower i jadę dalej...
W końcu po długim boju Dom Śląski... prawie kilometrowe siodło, w końcu można chwilę odpocząć, co z tego, że rower podskakuje na wertepach, na liczniku ponad 30km/h :), spory ruch pieszy, trzeba bardzo uważać.
P...ę nie jadę ;P © amiga
Schronisko coraz bliżej... ostatni podjazd... ostatni kilometr... Początkowo jadę... gdzieś w 2/3 długości denerwują mnie piesi rowerzyści którzy wpychają rowery szybciej niż ja jadę, licznik pokazuje coś około 4-5km... przegięcie... w końcu decyzja, podejdę ostatnie kilkaset metrów... koniec z torturami... nie dziś... Będę szybciej na szczycie... Docieram na szczyt. czas coś kolo 1:45... gorzej niż rok i 2 lata temu, ale cóż... ważne że dotarłem... Jest jeszcze coś dziwnego, coś co również czułem w zeszłym roku, wydaje mi się, że jechałem bardzo asekuracyjnie, bojąc się, że braknie gdzieś mi sił, starając się je zachować na później... Może to i dobra taktyka...? Tzn dobra przy długich dystansach, a nie przy krótkim sprincie... (przesadzam). Na mecie czekali już na mnie Andrzej i Darek... pierwszy z czasem 1:17 drugi 1:39 (wartości z pamięci), a kilka minut później dołącza do nas Krzysiek.
Na szczycie © amiga
Drużyna w komplecie © amiga
Jakiś znak? © amiga
Sporo rowerzystów © amiga
W sumie i tak wjechałem w czasie krótszym niż się spodziewałem, może za rok będzie lepiej... kto wie.....
Na szczycie za to szok... jesteśmy ponad godzinę i cały czas świeci słońce jest ciepło, temperatura w okolicach 25 stopni, to najlepsze warunki z jakimi się tutaj spotkałem... Po prostu jest idealnie.
Widoki rewelacyjne © amiga
Pogoda też dopisała © amiga
Chyba warto było się pomęczyć © amiga
Przyszła jednak pora na drugą część imprezy, trzeba zjechać... za pilotem, tej części chyba bardziej nie lubię... kocie łebki zabijają bardziej przy jeździe w dół na zaciśniętych klamkach... Pierwszy i zarazem ostatni postój przy Domu Śląskim, ten najbardziej wredny fragment mamy już za sobą. Ciąg dalszy już nie jest, aż tak paskudny całość trwa ponad godzinę... Gdy za Wangiem wjeżdżamy na asfalt, tak jak co roku czuję ulgę... dłonie mogą odpocząć...
Krótka przerwa na zjeździe © amiga
Kolejna Śnieżka zaliczona, może to nie był najlepszy mój występ... ale nie można mieć wszystkiego..., za rok będzie kolejna okazja na podjazd...
2 medale :) © amiga