Na Pszczynę z Maćkiem

Piątek, 5 września 2014 · Komentarze(0)
NOSOWSKA - Pani pasztetowa

Rower oddałem po 9:00 do serwisu z podejrzeniem, że zajechałem suport… bo coś strzelało… okazuje się, że to coś z bębenkiem w tylnej piaście… tyle, że dzisiaj tego nie zrobią… bo nie mają mocy przerobowych… ale coś mi się wydaje, że skończy się to na wymianie… najważniejsze jaka będzie informacja gdy rozkręcą ją… w końcu ma za sobą ok. 9000-10000 km… a że nie jest to cudo z najwyższej półki to już pora na nią… Chyba tylko Xt-k w KTMie daje radę przy większych odległościach, ale tym razem to już nie będzie piasta Shimano ale raczej Novatec-ka na łożyskach maszynowych, niby bardziej wytrzymałych. Ważne jest aby całość była dobrze uszczelniona


Gdzieś w środku dnia zagadał kolega z pracy o wyjeździe do Pszczyny, dzisiaj... rowerami... hmmm... dzień jest stosunkowo krótki, gdybyśmy wyjechali ok 16:00 to z grubsza mamy 4 godziny w dzień.. Dawno nie jechałem na tak długich trasach, ostatni na IWW, którą jeszcze czuję i pewnie długo czuć będę. Nic... zbieramy się ok 16 i ruszamy przez Bojków, Ornontowice, Orzesze, głównie szosami, by nie tracić czasu, jednak pod koniec nie unikamy też szutrów, w zasadzie to ostatnie 7 może 8 km to lekki teren, ścieżki to autostrady rowerowe, ale kilka minut jazdy nimi i mam wrażenie, że ręka mi odpadnie... Co chwilę daję odpocząć prawemu barkowi, trzymając kierownicę tylko lewą ręką... ech. Gdy tylko ponownie wjechaliśmy na asfalt problemy zniknęły, mogłem jechać dalej :)

Rodzinka PL - znaleziona w okolicach Pszczyny :)
Rodzinka PL - znaleziona w okolicach Pszczyny :) © amiga

Na miejscu w Pszczynie przy pałacu mały posiłek, coś na szybko – Kebab… tyle, że robili go Polacy i niestety najczęściej różnie z nim bywa… Zastrzeżenia maiłem do mięsa, bo miało smak kotleta mielonego.. cóż.. złe to nie było, a kebab był słusznej wielkości.

Pałac w Pszczynie
Pałac w Pszczynie © amiga

Pełni na maksa pojechaliśmy z powrotem. Tyle, że już w 100% szosami, zaczynało się ściemniać. W zasadzie już po 10km trzeba było odpalić lampki. Maciek średnio zna okolicę więc delikatnie go podprowadziłem… tak by miał Gliwice na wprost. Rozstaliśmy się w Gostyniu – on miał do przejechania w linii prostej ok. 30km ja nieco mniej – jakieś 20, może 25. Tyle że przede mną były Wyry i Mikołów… pierwsza z tych miejscowości jest na takiej dość solidnej górce… podjazd ma kilka km. Mikołów za to znajduje się w dolinie otoczonej z każdej strony wzniesieniami, a że chciałem być jak najszybciej w domu to dowaliłem do pieca… W domu czułem, że jechałem. :)

W sumie wyszło to całkiem ciekawie... i dobrze się jechało

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa zyjdz

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]